Liście szeleściły pod ich stopami. W milczeniu i pozornym spokoju skrywała się tajemnica. Lasy Rumunii nigdy dotąd nie były przemierzone wzdłuż i wszerz przez żadnego człowieka. Przynajmniej taka brzmiała oficjalna wersja; nieoficjalnie, przez wieki wielu czarodziejów zagubiło się w tej gęstwinie. Stworzonka wydawały się przyjaźnie nastawione, ale można było odnieść wrażenie, że to tylko pozory. Krążyły plotki, że centaury zebrały się w grupę, zajmując sporą część lasów. Żaden intruz odmiennego gatunku nie mógł postawić stopy, kopyta czy łapy na ich terenach.
Rozglądała się dookoła, próbując zapamiętać punkty odniesienia, które później mogłyby potwierdzić, czy już przechodzili przez to miejsce. Jednak pewna ruda czupryna, a przynajmniej jej właściciel, doprowadzał ją do szaleństwa. Nie pokazywała tego, nie mogła. Zawsze była spokojna i zdawała się żyć w swoim własnym skomplikowanym świecie. Nie lubiła konfliktów, a prawda była taka, że zawsze bała się ich konsekwencji. Dlatego dzielnie szła przed siebie, starając się ignorować wesołe potakiwania jej partnera.
Słońce powoli chowało się za horyzontem. Zastanawiała się, ile czasu zajmie jej towarzyszowi zorientowanie się, że chodzą w kółko. A może powinna była wziąć na swoje barki odpowiedzialność za wyprostowanie ich z tego lasu. W końcu nie była zwykłą dziewczyną. Można by nawet rzec, że traktowała go jak swój drugi dom, dlatego była jedną z lepszych smokologów, mimo że niedawno opuściła mury Hogwartu. Pokręciła teatralnie oczami, przypominając sobie, kto jeszcze jest obeznany w tej dziedzinie.
– Weasley, zdajesz sobie sprawę, że chodzimy w kółko?
Tak, pierwszy raz od dłuższego czasu zwróciła się do chłopaka. Nie przepadała za nim, a wcale nie chodziło o jego wiedzę o innych istotach, tylko o jego umiejętność nawiązywania z nimi więzi, której ona z jednego względu nie posiadała.
– Myślałem, żeby wrócić po śladach, ale to chyba nie wyjdzie. – podrapał się po głowie.
Nie odezwała się dalej, rzadko rozmawiała z kimkolwiek. To, że znalazła się w lesie wraz z tym chłopakiem, było sprawką przypadku, a właściwie ich przywódcy, który przydzielił jej go jako partnera do projektu reklamującego ich pracę. Zadaniem projektu było zainteresowanie młodych Czarodziejów tą dziedziną nauki. Nie prosiła się o to. Fakt, że ten projekt miał ogromny wpływ na ich wynagrodzenie, sprawił, że zdecydowała się pójść z kimś tak nieodpowiedzialnym do głębokich lasów Rumunii bez żadnego sprzeciwu.
– Mam pewien pomysł. – mruknęła, jakby do siebie, i wyciągnęła zza pasa różdżkę. – Vermillious.
Z końca jej różdżki wystrzeliły trzy czerwone światełka, które miały zwrócić uwagę któregoś z ich współpracowników i wskazać im ich położenie. Jednak coś było nie tak. Miała wrażenie, że drzewa w tym lesie były nadzwyczaj wysokie. Zapewne miały odpowiednią glebę, aby móc się tak bardzo rozrosnąć.
– Myślisz, że to zadziała? – spytał zaciekawiony.
– Nie w tym miejscu. – odburknęła.
Gdyby mogła tylko wznieść się w powietrze. Wcale nie potrzebowałaby czarów, ale nie mogła tego zrobić tutaj. Nie mogła pozwolić, aby ktoś się dowiedział, czym tak naprawdę jest. Musiała więc wymyślić coś innego.
– Spróbuję się na nie wspiąć i poszukać czegoś z góry. – wskazała palcem na drzewo, które wydawało jej się najbardziej odpowiednie do wspinaczki.
– To raczej niebezpieczne.
– Znasz zaklęcie na poskładanie kości, prawda? – mruknęła, patrząc na chłopaka. – W takim razie nic mi nie będzie.
Dziewczyna wskoczyła na pierwszą gałąź i stopniowo wspinała się do góry. Wiedziała, że po tym, co powiedziała, Weasley na pewno oskarżyłby ją o głupotę, ale to nie obchodziła jej opinia innych na swój temat. Doskonale wiedziała, że wszyscy śmieją się z niej za plecami, od czasu, kiedy po rezerwacie rozeszła się informacja, że stworzenia leśne (oprócz smoków) boją się jej w takim stopniu, że uciekają, gdy ten tentakula rośnie. Wcześniej często słyszała oskarżenia kierowane pod swoim adresem. I nawet jeśli nie miały one nic wspólnego z prawdą, a tym bardziej nie trzymały się kupy, raniły ją głębiej niż miecz. Co prawda mimo wszystko dziewczyna potrafiła zawsze iść z podniesioną głową wprost do swojego dormitorium, ale to właśnie tam wylewała kaskady łez. Oczywiście do czasu...
– Annabel. Widzisz tam coś!? – zawołał zniecierpliwiony Weasley.
– Kto dał ci prawo zwracania się do mnie po imieniu? – spytała spokojnie.
Nie była wredna ani złośliwa, po prostu od dawna nikt nie wymówił jej imienia, często nie rozumiała swoich zachowań. Tak było też tym razem i nawet gdy na ten dźwięk serce podskoczyło jej do gardła, nie dawała tego po sobie poznać i zareagowała bardzo impulsywnie.
– O co ci chodzi? Wołałem po nazwisku, ale mnie nie słyszałaś.
– Po tamtej stronie jest rzeka. – stwierdziła, ignorując zaczepkę Weasley'a. – Może to ta, która łączy się z jeziorem niedaleko naszego obozowiska.
– Może być, dobra schodź, ale ostrożnie.
Zwinęła się zręcznie na ziemię i dla pewności użyła jeszcze zaklęcia czterech stron świata, aby mieć pewność, że na pewno dobrze odszyfrowała kierunek, w którym mają iść. Ruszyli więc przed siebie, mając nadzieję, że w końcu znajdą się w bezpiecznym obozie. Zaczęli biec, gdy tylko nawiedził ich zmrok. Las, jak zawsze piękny, tym razem nawet i Annabel przyprawiał o dreszcze. A może była to tylko sprawka zimnego powietrza, które skutecznie utrudniało im próbę dotarcia do obozu? Pomijając już nawet kwestię niebezpiecznych bestii zamieszkujących ten las, tym razem ta ostatnia sprawa była rozwiązana. W końcu ona znała się na tym najlepiej.
Po kilkunastu minutach biegu słyszała jedynie jakieś dziwne stłumione ryki kilkadziesiąt metrów od siebie. Zatrzymała się nagle.
– Słyszałeś to? – spytała, wskazując palcem na ciemność.
– Coś tam jest?
Weasley rozejrzał się zaniepokojony dookoła i wyciągnął z kieszeni różdżkę, którą następnie wycelował w miejsce wskazane przez dziewczynę.
– Nie, czekaj.
Annabel zdawało się, że bardzo dobrze znała te dźwięki. Nie wiedziała skąd, a tym bardziej czym są, ale miała nieodparte wrażenie, że to, co je wydaje, musi w tym momencie bardzo cierpieć. Bez zastanowienia wyrwała się przed siebie.
– Lumos!
Wiedziała, że było to nierozważne i mogło sprowadzić na nią niebezpieczeństwo, ale coraz głośniejsze ryki skutecznie zakłócały jej zdrowy rozsądek. Nigdy nie zachowywała się w sposób szczególnie heroiczny, często ignorowała problem, ale teraz nie mogło obejść się bez echa.
– Oszalałaś, zaraz się zgubimy!! – krzyczał za nią Charlie.
Zignorowała to, a chwilę później, dotarłszy na miejsce przed jej oczyma, wyrósł ogromny kamienny piedestał, z którego wydobywały się owe dźwięki. Zdawały się one przenikać ją na wskroś. Kiedyś doświadczyła czegoś podobnego, ale pamiętała to, jak przez mgłę. Niezdrowa ciekawość kazała jej podejść bliżej, aby dowiedzieć się, co takiego się na nim znajduje. W tym momencie czując czyjąś dłoń na swoim ramieniu, wystraszyła się i odsunęła do tyłu.
– Spokojnie Foutley. – mruczał Weasley, święcąc różdżką na swoją twarz.
– Mogłabyś łaskawie mnie nie straszyć? – spytała pretensjonalnie.
– Co ty gadasz? Przez ciebie zboczyliśmy ze ścieżki i prawie się zgubiliśmy.
Annabel już otwierała usta, aby się odszczekać, ale z piedestału wydobył się kolejny dźwięk, który usłyszał już nawet Charlie. Spojrzeli po sobie porozumiewawczo i podeszli bliżej, oświetlając sobie drogę. To, co zobaczyli, zaczęło ich wspólną przygodę, gdyż dostrzegli tam dwa młode, poranione smoki przykute ciężkimi łańcuchami do kamiennej posadzki.
Prolog krótki, ale przedstawił zarówno smoki jak i początek historii.
OdpowiedzUsuńAnnabele Foutley. Boją się jej dzikie stworzenia oprócz smoków. Kiedy usłyszała ryki młodych od razu do nich pobiegła, jakby doskonale wiedziała, co tam znajdzie. Poza tym kryje w sobie jakąś tajemnicę.
W mojej głowie zagościła już pierwsza teoria ;)
Zdrowia i weny!
Ja też mam teorię, też mam, zwłaszcza przez to zdanie o wznoszenie się w powietrze bez pomocy czarów (i miotły).
OdpowiedzUsuńAnnabelle ma ładne imię, lubię. Nie chcę porównywać tego ficzka do poprzedniego, ale już na wstępie mogę wywnioskować, że Annabelle, czy też Foutley, skoro woli po nazwisku, będzie zupełnym przeciwieństwem Rachel.
I, ach, ale jestem ciekawa tego rozszerzenia magicznego świata, bo w końcu coś innego niż ten wieczny fanfickowy Hogwart.