Po raz kolejny poczuł ten szarpany ból w okolicach ucha, rządek małych i ostrych kłów wbił mu się w małżowinę uszną. Niemal natychmiast otworzył oczy, a pierwsze co zobaczył to promienie słabego wiosennego słońca próbujące na gwałt przebić się przez gałęzie drzew, poczuł również niepokojący chłód, który nacierał na jego rozedrganą skórę przez dziury w ubraniach, które najprawdopodobniej były wynikiem poprzedniej sytuacji. Usiadł nieco skołowany i poczuł ból w okolicy ramienia, skrzywił się, a jego zdrowa ręka powędrowała w okolice miejsca, gdzie ból promieniował najbardziej. W ten moment czyiś cień zasłonił słabo padające na niego słońce.
– Twoja kość ramienna. – Annabel poturbowana bardziej od niego i mająca na sobie jedynie jego płaszcz pochyliła się nad nim i jak nigdy nic ujęła w brudną i wymarzniętą dłoń jego rękę. – Musi być złamana.
Weasley był bardziej skołowany niż wcześniej, musiała minąć chwila zanim przypomniał sobie co tak naprawdę wydarzyło się przed momentem, w którym stracił przytomność.
– Jesteś smokiem. – rzekł odkrywczo wciąż półświadomy. – Jak?
– To nie jest najlepszy moment na wyjaśnienia. Musimy się stąd zabierać, zanim tamci wyślą za nami swoich ludzi. – Wyciągnęła różdżkę, którą zdążyła zabrać jednemu martwemu handlarzowi i uniosła ją w taki sposób, aby czubek był idealnie równoległy z jego ramieniem. – Episkey.
Poczuł jak jakaś delikatna siła przechodzi przez jego ramię, chłodząc ranę i powoli usuwając uciążliwy ból. Skóra w połamanym miejscu zaczynała regenerować się sama, usuwając siniznę i wracając do normalnego odcienia skóry. Charlie niczym dziecko z podziwem patrzył na to co się z nim działo, tak jakby widział to pierwszy raz w życiu, co oczywiście było nonsensem. Wtem jego wzrok powędrował w miejsce, gdzie lekki wiatr przesunął nieco jego zgniło zielony płaszcz i odkrył kawałek lewej piersi Annabel.
– Jesteś całkowicie naga pod spodem? – to pytanie brzmiało bardziej jak twierdzenie.
Annabel obarczyła go surowym wzrokiem. W normalnych warunkach nazwała od najgorszych. Jednak była zbyt wyczerpana transformacją, żeby móc się z nim spierać.
– Ubrania nie zmieniają się razem ze mną. – odpowiedziała spokojnie. – Wyobraź sobie groźnego smoka ubranego w jedwab. – Zażartowała, jednak uświadamiając sobie, że tym tak naprawdę jest i w żadnym wypadku nie był to powód do żartów.
– Jesteś animagiem, prawda? Pewnie nie zarejestrowanym skoro pracujesz z smokami.
– Można tak powiedzieć. – mruknęła cicho pod nosem. – Chyba ręka już jest cała.
Chłopak był zdziwiony zachowaniem Annabel, nie była to przecież dziewczyna która potrafiła zachować spokój w najgorszych sytuacjach. Jej zachowanie przywodziło mu na myśl anioła, który jest dobry, a jednocześnie surowy. Jej wybuchowy charakter wraz zmienił się o 180 stopni, nie wiedział na jak długo. Wcześniej nauczył się, że przy niej nie warto mówić wszystkiego, co mu ślina na język przyniesie, jednak nieświadomie nie zawsze.
– Chcesz moją koszulę? – spytał chłopak, raz po razie zmieniając temat na jej nagie ciało, zachowując się jak młodzik, który pierwszy raz w życiu widział walory nagiej kobiety. – Może jest trochę zniszczona i brudna, ale myślę, że się nada.
Annabel spojrzała na niego mętnymi oczyma i pokiwała lekko głową, była w nie najlepszym stanie, wprost przeciwnie do Charliego, na którego przecież spadło tonę kamieni, a który był nakręcony jak zabawkowy drewniany bączek, którym dziewczyna tak bardzo lubiła się bawić w dzieciństwie.
– Masz jakiś pomysł, jak szybko dotrzeć do Rezerwatu?
Charliemu zaświeciły się oczy, od razu myśli o półnagiej Annabel wyparła chęć ujrzenia raz jeszcze jej smoczego oblicza i transformacji, którą przegapił.
– Może polecimy. Zmień się raz jeszcze, będziemy tam w trymiga.
– Nikt nie może się o o mnie dowiedzieć. Tak? – spytała surowo. – Jak niby miałabym ukryć fakt, że dolecę do obozu i na oczach wszystkich pracowników zmienię się w smoczycę?
Annabel spojrzała na niego z wyrzutem. Właśnie takich sytuacji zawsze wolała unikać. Miała uraz do okazywania własnego drugiego oblicza, od czasu gdy jako małe dziecko wędrując po zakazanych częściach zamku w poszukiwaniu ghuli, które rzekomo miały się pojawić w najbardziej odległych częściach jej domu zobaczyła coś, co na zawsze zmieniło jej życie. W jednej z ciemnych komnat zauważyła swoją matkę, która właśnie przechodziła transformację w smoka. Dziewczynka wówczas nie była świadoma tego, jaką moc posiada jej rodzicielka i co wkrótce miała jej przekazać, przestraszyła się. Uciekła z krzykiem do jednego z strażników, który w tym właśnie momencie zwabiony dziwnymi wrzaskami z odległych komnat zabiegł jej drogę. Wskoczyła mu w ramiona zapłakana i zaczęła szlochać. –”S-s…smok, smok pożarł mamę”– powtarzała w kółko. Strażnik zaniepokojony jej zachowaniem, również nieświadomy mocy monarchini zaprowadził ją do króla. Wtem kilka dni później mama zniknęła. Opuściła zamek i jej ukochaną córeczkę, która została pod opieką ojca. Dopiero po dwóch latach od tego wydarzenia Annabel dowiedziała się prawdy, gdy i jej moce zaczęły się ujawniać. Jej matka – Louiza została okrzyknięta wiedźmą, a łowcy raz po raz nastawali na jej życie, z nadzieją, że odkryją jej prawdziwe wcielenie i wzbogacą się na nim. Ówczesny król jednak znał prawdę o swojej siostrze, jak i o magicznych mocach ich przodków, których on nigdy nie otrzymał. Traktował to jako największą tajemnicę dworu, oraz nieocenioną pomoc w wielu konfliktach, dlatego też publicznie klasyfikował oskarżenia jako plotki i groził poddanym, którzy je rozpowszechniają lochem. Dopiero później, gdy nastroje na wyspie pogarszały się, a Lady Louiza omal nie zginęła przez zachłanność ludzką postanowiła odejść, żegnając się z córką rykiem, który tylko ona mogła usłyszeć.
– Jeśli znajdziemy hipogryfy, lub coś co potrafi latać i da się dosiąść, to nie będzie z tym problemu. A Twój sekret będzie bezpieczny.
– „Jeśli znajdziemy”, nawet nie wiemy jak daleko nas wywieźli.
– Bez obaw Annabel, już raz byliśmy w takiej sytuacji. – odparł Charlie przyglądając się wnikliwie otoczeniu w poszukiwaniu jakiejś wskazówki.
– Pamiętam, pamiętam również, że był to las w pobliżu obozu, a nie losowe miejsce „gdzieś w Rumunii” – odparła uginając dwa palce w obu dłoniach – lub już nawet nie.
Charlie spojrzał wymownie na dziewczynę, po czym jego wzrok spoczął na jednym z drzew, którego Annabel wcześnie nie zauważyła, a którego pień był mocno wykrzywiony. Jego wzrok sięgnął dalej. Zrobił kilka kroków do przodu, ale nic nie mówił. Dziewczyna dostrzegając jego dziwne zachowanie, również spojrzała w tamto miejsce, a że jej wzrok był o wiele lepszy niż ten ludzki, potrafiła objąć nim większą odległość, niż którykolwiek człowiek.
– Co się stało z tymi drzewami? – spytała, podbiegając do jednego z nich.
Za nim ciągnęło się pasmo kilku podobnie zdeformowanych drzew, ustawionych losowo, przewijały się między nimi te zwyczajne, ale im dalej Annabel potrafiła spojrzeć, tym rosło ich więcej. Ich pnie wybrzuszone pośrodku, wyglądały jak napięte łuki, a znajdujące się na nich zwęglone ślady i liczne przerosty do złudzenia wyglądające ja ludzkie twarze napawały ją nieznaną ekscytacją i niepokojem.
– Chyba wiem, gdzie jesteśmy – odparł zaniepokojony Charlie. – Ojciec kiedyś mówił nam o tym miejscu. Inaczej – opowiadał o nim historie. Kilka lat temu, gdy jeszcze Bill z nami mieszkał, a Ron i Ginny byli za mali, by wszystko rozumieć Ministerstwo organizowało wycieczki dla swoich pracowników. Wśród nich była właśnie Transylwania, gdzie uczono się o nowych zachowaniach wampirów. Były to czasy, kiedy wampirów pojawiało się naprawdę wiele i uczono się o nowych sposobach obrony przed nimi. – przerwał na chwilę, najwyraźniej czekając na reakcję dziewczyny. – Wracając, na jednym z takich spotkań, ojciec zbłądził raz do pewnej mugolskiej karczmy i usłyszał historię o pewnym miejscu, nazywało się jakoś dziwnie. Chyba Hoia-Baciu, według mugolskich opowieści jest to nawiedzony las, gdzie swojego czasu znikało sporo mugoli. Na samym początku ociec znając zamiłowanie do mugolskich horrorów stwierdził, że jest to na pewno jakaś legenda i nie zagłębiał się w tą historię. Pamiętam, że rok później po tej wycieczce, zachęcony ową historią pewien czarodziej, który sam na siebie mówił „Odkrywca” twierdził, że jakieś nieznane dotąd czarodziejom stworzenie porywa mugoli właśnie w okolicach tego lasu. Miał to być ponoć gigantyczny małpolud, pilnujący lasu. Nie wiem skąd czerpał swoje przekonania, skoro Ministerstwo kilka razy odmawiało mu pomocy swoich magiozoologów z powodu braku jakichkolwiek dowodów na istnienie tego monstrum, ale w końcu zniecierpliwiony i zgnębiony postanowił samotnie dowieść swojej racji, udając się w to miejsce. Niestety zniknął bez śladu, a Ministerstwo dopiero wówczas wtedy wysłało kilku aurorów na poszukiwania. Ci zaś stwierdzili, że owszem było to niepokojące miejsce, a drzewa były nienaturalnie powyginane, ale nie odkryli nic, co mogłoby dowodzić racji tego czarodzieja – jego samego również. W międzyczasie popularny w tamtych czasach pismak dowiedział się o całej sytuacji i postanowił zrobić z tego nie lada sensację, która stała się przedmiotem wielu dociekań. Powstało wiele teorii spiskowych, a sam las zyskał przydomek „Rumuński Trójkąt Bermudzki”. Nastroje bywały różne, a później zaczęły tam ginąć bez śladu kolejne osoby. Bezpieczne dotąd miejsce z dnia na dzień stało się postrachem okolicy, a wśród zaginionych byli nawet czarodzieje. Ministerstwo nie miało wyjścia, musiało wyciszyć tą sprawę, tak skutecznie rozsiewaną wtedy przez gazety. Powiedziano, że Hoia-Baciu to rejon częstego występowania smoków, że był to ich teren lęgowy, a dowodem miały być te wygięte pnie, doprowadzone do tego stanu przez młode smoki, bawiące się na tym terenie. Zaginieni zaś mieli być paleni żywcem przez smoki w geście obronnym. Niewielu ludzi wtedy w to uwierzyło, ale z biegiem czasu, skuteczne tuszowanie przez Ministra Magii tej sprawy dało efekty, a na dzień dzisiejszy tylko garstka osób wierzy w występowanie tam bardzo dziwnych i niezbadanych zjawisk fizycznych.
– Więc śmiesz twierdzić, że to jest właśnie ten okropnie zły las, który zacznie pożerać nasze dusze? – spytała ironicznie Annabel.
– Czy tylko tyle zrozumiałaś z mojej opowieści? Na Twoim miejscu nie żartowałbym sobie z tego miejsca, może nie jest złe i okropne, ale jest to spory las, z którego bardzo ciężko jest wyjść.
– Dobra, więc jaki masz plan?
– Na całe szczęście jesteśmy w Rumunii, więc daleko nas nie wywieźli. Z tego co pamiętam z opowieści ojca w pobliżu lasu znajduje się skansen Romulus Vuia i stanowisko archeologiczne, a dookoła lasu znajduje się kilka wsi, zamieszkiwanych przez gospodarzy, którzy zajmują się hodowlą owiec. Może oni będą w stanie nam pomóc.
– Więc wystarczy, że smoki zgłodnieją, a same dzięki swojemu instynktowi doprowadzą nas do wyjścia, tak?
– Plan skazywania biednych owiec na śmierć, jest za mocny, nawet dla Ciebie, Annabel, ale masz niestety rację, inaczej moglibyśmy błądzić tu w nieskończoność. Jednak lepiej już stąd chodźmy, podejrzewam, że handlarze już nas szukają, a lepiej żebyśmy na nich nie czekali.
– Co ma oznaczać „za mocny” i „nawet jak na Ciebie” Weasley?! – krzyknęła do chłopaka, wyprzedzającego ją o kilkanaście kroków z obydwoma smokami, które obsiadły jego ramiona. – To przecież naturalna kolej rzeczy, że silniejsi żywią się tymi słabszymi!
Mury miasta Dresden rozszczelniły się lekko. W oddali dało się dosłyszeć stukot końskich kopyt przemierzających dzielnicę monarchii i udających się wprost na plac zamkowy. Książę Skye – Jeremy jechał jako pierwszy na swoim dumnym gniadym ogierze, przewodząc szlachetnym rycerzom Wyspy Mgieł. Za nim jechał jeden z jego wierniejszych Generałów – Rolf, dumnie trzymający w ręce herb hrabstwa Inverness-shire.
W tym samym czasie na placu zamkowym przebywał Król Victor w towarzystwie kilku rycerzy oraz najlepszych i ostrożnie wyselekcjonowanych medyków z całej wyspy. Niespełna kilkanaście godzin temu dostał informację od swoich sojuszników o odnalezieniu zwiadowców wyspy z szczególną prośbą o przygotowanie łóżek leżących dla rannych, których było tak wielu. Chwiał się na nogach, nie przespawszy całej nocy, ale mimo porad swojego namiestnika
– Wasza Wysokość – odrzekł książę Jeremy, schodząc ze swojego zmęczonego szybkim galopem rumaka. – Nie wszystkich udało się uratować, ponieważ wróg czekał już na nas w połowie drogi do Dresden. Szczęśliwie udało nam się uniknąć konfrontacji przemierzając mało uczęszczaną kotlinę nad szeroką zatoką, ale nie bez strat. Ranni muszą być natychmiast hospitalizowani.
Król rozkazał zaprowadzić rannych do specjalnych komnat, a gdzieś tam pośród medyków kręciła się także Christine, która dzięki swojej wrodzonej empatii potrafiła uspokoić nawet najbardziej wystraszonego żołnierza. Tym razem jednak zgodziła się pomóc medykom i najmniej godny księżniczki sposób opatrywała poranionych ludzi. Kręciła się od pacjenta, do pacjenta w akompaniamencie krzyków i ciężkich wydechów. Robiła to na przekór rozkazom swojego brata. Szanowała go, ale nigdy nie mogła patrzeć na krzywdę ludzką stojąc z założonymi rękami. Ten zaś widząc jej poczynania postanowił zganić ją za zachowanie niegodne Rodziny Królewskiej.
– Jeśli wywołasz wojnę wbrew woli naszego ojca, Ci rycerze będą potrzebni, a ofiar będzie jeszcze więcej i to z poważniejszymi ranami, nawet śmiertelnymi. – odparła mu i wróciła do swoich obowiązków, co bardzo spodobało się jej przyszłemu mężowi. Książę Jeremy był zauroczony osobą księżniczki. Była wrażliwa na cudzą krzywdę i z całą pewnością skrywała coś wyjątkowego, co bardzo go intrygowało. Niestety nie wiedział o niej zbyt wiele, ale to co zdołał poznać w zupełności wystarczyło, aby w pełni poprzeć lud Islay w wojnie przeciwko dwa razy od niej mniejszą Jurę, ale z bardzo potężnymi sojusznikami. Niektórzy mówili nawet, że to przez wzgląd na swoją siostrę, Król Victor I zdołał zdobyć tak potężnego sojusznika.
Tego samego dnia wieczorem, emocje po powrocie zwiadowców Islay do Dresden nieco opadły. Tak samo jak Christine, która całą swoją energię poświęciła na pomoc medykom. Było to dla niej, tak emocjonalne przeżycie, że w pewnym momencie doświadczyła kolejnej wizji – ataku oponentów na największą arenę bitewną w Dresden, widziała to samo co zawsze – krwawą bitwę i bogaczy raz po raz zabijanych przez ludzi w złotych maskach z rogami. Niestety nie była w stanie określić kim oni byli, ale na pewno nie żołnierzami Jury.
Kręciła się po komnatach w poszukiwaniu swojego brata, aby powiadomić go o swojej wizji – tak jak zawsze to robiła doświadczając tego przeżycia, ale nie potrafiła go odnaleźć, wyszła więc na dziedziniec i przeszła do ogrodu, w którym Król zazwyczaj przebywał, by móc złapać oddech bo wydarzeniach dnia obecnego. Niestety i tam go nie było, zaniepokojona powiadomiła żołnierza, który stał nieopodal przy wyjściu o swoich obawach, na co tej jej odparł, że nie powinna bać o swojego brata bo jest on bezpieczny z swoimi doradcami i obecny na niespodziewanie przeprowadzonym „spotkaniu bitewnym” z sojusznikami. Odetchnęła w ulgą i spojrzała na niebo – zachwycił ją widok tak wielu gwiazd na czystym niebie (co rzadko się zdarza końcem lutego). Gdzieś tam dostrzegła pas Oriona – asteryzm utworzony przez trzy jasne gwiazdy Alnitak, Alnilam i Mintaka. Podążyła tym śladem i usiadła na jednej z ławek, tak aby uzyskać jak najlepszą widoczność. Siedziała chwilę, gdy nagle na jej ramieniu usiadł czarny kruk z białym kołnierzykiem piór pod szyją. Uśmiechnęła się szeroko, pogłaskała go pod szyją i odebrała krótką notkę, przywiązaną do jej nóżki.
Spotkajmy się o północy w tym samym miejscu.