poniedziałek, 8 czerwca 2020

XII


Sie­działa w naj­da­lej odsu­nię­tym kącie celi, pró­bu­jąc zapa­no­wać nad sobą. W jed­nym momen­cie oba głosy – jak jej się wyda­wało jej wła­sny i drugi, skrze­czący brzmiący teraz jakby wydo­by­wał się z innego świata wypeł­niał każdą komórkę w jej mózgu. Ku nie­zro­zu­mie­niu swo­jego współ­to­wa­rzy­sza nie­doli odkąd po jaskini zabrzmiały odgłosy tak dobrze im znane cho­wała swoją głowę mię­dzy nogami, głę­biej i głę­biej.
Tylko ona rozu­miała, że były to piski stra­chu.
Char­lie rów­nież je sły­szał, ale nie mógł pojąć jak bar­dzo żało­śnie one brzmią. Chciał się na nich sku­pić, ale widok tak nie­co­dzien­nie zacho­wu­ją­cej się Anna­bel po sto­kroć bar­dziej odwra­cał jego uwagę. Pró­bo­wał do niej podejść już z trzy razy, ale a każ­dym razem czu­jąc aurę, któ­rej ni­gdy wcze­śniej nie doświad­czył sta­wał w pół kroku i stał zdę­biały niczym naj­star­sze drzewo w naj­więk­szych lasach Rumu­nii.
Pod­czas kiedy ona wal­czyła ze smo­kiem gnież­dżą­cym się wewnątrz niej. Woła­jące o pomoc piski Ase­riela i Lumi­niego sta­wały się coraz dono­śniej­sze, wier­cąc ogromną dziurę w brzu­chu dziew­czyny. Wtedy też, jej zmysł słu­chu wzmoc­nił się o pra­wie połowę, przez co zerwała się z miej­sca i strą­ca­jąc po dro­dze Char­liego pod­bie­gła po krat i wyściu­biła nos na zewnątrz.
Kilka sekund póź­niej, przy celi zna­lazł się męż­czy­zna. Był ubrany w czarną, nieco pod­pa­laną szatę, która nie­wąt­pli­wie świad­czyła o jego sta­no­wi­sku. Na gło­wie nosił kap­tur, z któ­rego wyróż­niały się jedy­nie mocno wysta­jące kości policz­kowe, a także zimny wzrok pozba­wiony emo­cji. Był o głowę wyż­szy od Anna­bel i z całą pew­no­ścią od niej chud­szy. Jego pele­ryna lekko powie­wała w różne strony, co jedy­nie pod­kre­ślało jego lichą syl­wetkę.
– Natych­miast nas stąd wypuść. – roz­ka­zała tonem, któ­rego nie powsty­dzi­łaby się nawet jej rodzina.
Męż­czy­zna w odwe­cie zaśmiał się kpiąco.
– Nie sądzę, bym mógł to zro­bić.
– Ty chyba nie wiesz z kim masz do czy­nie­nia.
– Z dwójką zło­dziei, któ­rzy poła­sili się na cudze zdo­by­cze, oczy­wi­ście. – roz­cią­gnął usta w obrzy­dli­wym uśmie­chu.
– Lumini i Ase­riel nie są niczyją wła­sno­ścią, a tym bar­dziej ludzi któ­rzy zosta­wili je na śmierć, o ile można was tak nazwać. – ode­zwał się Char­lie w dal­szym ciągu nie zbli­ża­jąc się do Anna­bel.
 – Dam wam radę na przy­szłość o ile takowa na Was jesz­cze czeka. Nigdy nie przy­wią­zuj się do nikogo, ani niczego, prę­dzej czy póź­niej i tak to utra­cisz.
– Nie obcho­dzi nas Twoja histo­ria, cza­ro­dzieju. – Anna­bel wypro­sto­wała się dum­nie. – Możesz wie­rzyć, lub nie w cokol­wiek chcesz, ale Twój głos nie zosta­nie wysłu­chany.
Przez chwilę po twa­rzy męż­czy­zny prze­le­ciała nurka roz­go­ry­cze­nia.
– Wyda­wało mi się, że to wy jeste­ście uwię­zieni i że to wła­śnie Wy powin­ni­ście bła­gać o litość.
– Tylko fizycz­nie, ale z tej celi da się uciec. – Unio­sła głowę nie oka­zu­jąc żad­nego stra­chu. – Psy­chiczne wię­zie­nie i zni­koma moral­ność zawsze pro­wa­dzą do zguby.
– Kimże ty jesteś, żeby tak pochop­nie oce­niać inne osoby?
– Kimś, kogo ni­gdy nie powi­nie­neś spo­ty­kać na swo­jej dro­dze.
Męż­czy­zna zmarsz­czył brwi. Przez chwilę można było odnieść wra­że­nie, że słowa Anna­bel w jakimś stop­niu do niego dotarły, ale był to zgubny trop. Jego usta roz­cią­gnęły się w jesz­cze szer­szym szy­der­czym uśmie­chu, odwró­cił się na pię­cie i roz­ba­wiony znik­nął za ścianą, co zanie­po­ko­iło przysłu­chującego się tej nie­przy­jem­nej wymia­nie zdań Char­liego.
– Anna­bel słu­chaj, nie powin­naś się z nimi spie­rać, przy­naj­mniej do czasu, póki nie będziemy mieć kon­kret­nego planu, jak stąd wyjść. – zwró­cił się do niej, ale nie uzy­skał żad­nej odpo­wie­dzi, więc pod­szedł do niej i poło­żył rękę na jej ramie­niu. – Nie możemy się teraz wychy­lać, mogą nam coś zro­bić, albo co gor­sza mło­dym.
Brwi dziew­czyny ści­snęły się, a na jej czole poja­wiły się zmarszczki, któ­rymi mogłaby się poszczy­cić osoba dwa razy star­sza niż Anna­bel.
– Wiem co robię. – mruk­nęła posęp­nie i strze­pała rękę chło­paka z swo­jego ramie­nia.
– Czyżby…
Puściła tę znie­wagę mimo uszu i przy­bli­żyła się bar­dziej do krat. Char­lie miał wra­że­nie, że ta odle­głość jest taka nie­wielka, że jeśliby tylko skró­cić dystans pomię­dzy jej cia­łem, a kratką, odgra­dza­jącą ich od wyj­ścia o mili­metr mogłaby dosłow­nie przez nią przejść.
– Anna­bel, ja… wła­ści­wie co ty pla­nu­jesz?
Towa­rzyszka nie­doli kiw­nęła ręką, na wznak, że ma być cicho i wysta­wiła ucho za kratę.
Zamknęła oczy, aby dodat­kowo wyostrzyć już swój i tak doskonały słuch, a sekundę póź­niej do jej ucha dobiegł dźwięk dia­logu toczą­cego się około kilo­me­tra dalej.
– Młode znowu nie chcą nic zjeść, zanim znaj­dziemy na nie odpo­wied­niego kupca, zmar­nieją w oczach i odstra­szą poten­cjal­nych klien­tów. – ode­zwał się jeden głos.
– Jak myślisz kre­ty­nie, że po nam była tamta dwójka. – odpo­wie­dział mu drugi, w któ­rym Anna­bel roz­po­znała tego, z któ­rym przed chwilą roz­ma­wiała.
– Ale sze­fie, jak mamy ich zmu­sić do tego?
– Sami na to pójdą, zdaje się, że zdą­żyli już się do nich przy­wią­zać. – odpo­wie­dział, pra­wie wyplu­wa­jąc to ostat­nie słowo.
Anna­bel pomy­ślała, że męż­czy­zna musiał mieć naprawdę nie­przy­jemną prze­szłość, skoro wypo­wiada się w taki sposób o przy­wią­za­niu do cze­go­kol­wiek.
– Jesz­cze jedno Arde­lean, sprawdź mi co to za cza­row­nica. Chcę wie­dzieć o niej wszystko – skąd pocho­dzi, kim byli jej rodzice, przy­ja­ciele, nawet jaki roz­miar buta nosi. Wszystko jasne? – głos na chwilę ucichł, zapewne jego wła­ści­ciel cze­kał na potwier­dze­nie. – Jesz­cze jedno, nie roz­ma­wiaj o tym z nikim, tylko od razu przyjdź do mnie.
Rozmowa uci­chła, a Anna­bel zna­cząco pobla­dła po twa­rzy. Wie­działa, że jej toż­sa­mość jest bar­dzo dobrze ukryta przez Mini­ster­stwo, ba nawet na potrzeby nauki w szkole Magii i Cza­ro­dziej­stwa, jej życio­rys uległ ogrom­nej zmia­nie, tak aby była mak­sy­mal­nie chro­niona, ale nie miała pew­no­ści czego mogła się spo­dzie­wać po naj­więk­szej gru­pie han­dlu­ją­cej smo­kami na świe­cie i jak daleko się­gają ich zna­jo­mo­ści. W jed­nym momen­cie pod­dała w wąt­pli­wość to, że na­dal może pozo­stać tą samą zwy­czajną Anna­bel Fou­tley, którą tak odda­nie grała przez połowę swo­jego życia, a w jej gło­wie zaczęły się plą­sać sce­na­riu­sze, w któ­rych zostaje ujaw­niona jesz­cze jedna – nawet wię­cej zna­cząca prawda o jej pocho­dze­niu.



Tym­cza­sem nad obóz smo­ko­lo­gów w Rumu­nii zawi­sły czarne chmury, pierw­szy raz od ponad trzy­dzie­stu lat komu­kol­wiek udało się prze­bić przez potężną barierę, ochra­nia­jącą cały obóz. Co wię­cej han­dla­rzom udało się por­wać kil­koro mło­dych smo­ków, a także dwójkę spra­wu­ją­cych nad nim opiekę cza­ro­dzie­jów.
– Kent, do godziny chcę mieć wypeł­niony raport doty­czący zagi­nio­nych smo­ków. – odparł Matei, który w tym momen­cie został oto­czony przez swo­ich pod­wład­nych, obej­mu­ją­cych waż­niej­sze funk­cje w obo­zie.
Star­szy męż­czy­zna o nieco przy­gar­bio­nej syl­wetce i mocno zary­so­wa­nej szczęce ukło­nił się nisko i odszedł w stronę budynku, w któ­rym swą ostoje miały naj­młod­sze z bestii zamiesz­ku­ją­cych rezer­wat.
– Ilie­scu. – tym razem Matei zwró­cił się do Cza­ro­dzieja na oko czter­dzie­sto­let­niego, o sze­ro­kich bar­kach, nie­mal nie­wia­ry­god­nym wcię­ciem w tali, oraz o spo­koj­nych, ale suro­wych oczach. – Zbierz swo­ich ludzi. Straż­nicy któ­rzy nie ucier­pieli w walce przy­da­dzą się do stwo­rze­nia nowej, o wiele moc­niej­szej bariery, ale nie takiej chu­sty jak wcze­śniej.
– Sze­fie…– prze­rwał mu nie­mal piskli­wym gło­sem młody asy­stent, który zazwy­czaj swoją rolę ogra­ni­czał do przy­nieś podaj poza­mia­taj.– Depar­ta­ment Mię­dzy­na­ro­do­wej Współ­pracy Cza­ro­dzie­jów przy­słał do nas swo­jego przed­sta­wi­ciela z Bry­tyj­skiego Mini­ster­stwa Magii, chce zadać Panu kilka pytań doty­czących dwójki pra­cow­ni­ków, por­wa­nych pod­czas ataku.
– I tak póź­niej niż zazwy­czaj. – syk­nął zmę­cze­nie cza­ro­dziej, po czym przy­jaź­nie pogła­dził po ramie­niu Nadzorcę straży w Rezer­wa­cie.

Gdy tylko Matei wszedł do swo­jego namiotu od razu spo­strzegł zna­jomą syl­wetkę.
– Vla­di­mir Ena­che; Depar­ta­ment Mię­dzy­na­ro­do­wej Współ­pracy Cza­ro­dzie­jów. – prze­sta­wił się męż­czy­zna, ubrany w nie­tu­zin­kowy, bogaty jak na te czasy gar­ni­tur i wycią­gnął rękę,
– Wiem kim jesteś. – odparł Vasille, który z nie­ukry­waną nie­chę­cią do swo­jego roz­mówcy, udał się w stronę biurka, igno­ru­jąc jego dłoń.
Vla­di­mir odchrząk­nął, po czym zajął miej­sce naprze­ciwko Matei’a.
– Oczy­wi­ście, że wiesz, ale pro­ce­dury. Sam rozu­miesz. – uśmiech­nął się nie­mal przy­ja­ciel­sko.
Każdy czło­wiek miał histo­rię ze swo­jej prze­szło­ści, o któ­rej chciałby jak naj­szyb­ciej zapo­mnieć. Matei rów­nież miał swoje tajem­nice, a tak bli­ska obec­ność tego kon­kret­nego męż­czy­zny przy­po­mi­nała mu o naj­gor­szym. O cza­sach, gdy ugiął się pod naci­skami Czar­nego Pana i stał się jed­nym z jego poplecz­ni­ków nie wie­dząc z tym to się wiąże, a ten czło­wiek ści­gał go tyle lat.
– Myśla­łem, że przy­ślą kogoś, mniej jed­no­stron­nego. – odparł krzy­wiąc się lekko.
– Pamię­tliwy a cie­bie czło­wiek, Matei. – oczy mu się zaświe­ciły. – Ale bez obaw, czasy naszych sprze­czek skoń­czyły się jede­na­ście lat temu.
– Dla mnie są wieczne żywe, Ena­che. Twoja twarz prze­śla­duje mnie co noc… – mruk­nął sucho. – … w naj­gor­szych kosz­ma­rach.
Cza­ro­dziej ciu­mknął ustami.
– To nie moja twarz cię prze­śla­duje, przy­ja­cielu. Tylko obli­cza tych, któ­rych skrzyw­dzi­łeś… ja oczy­wi­ście jestem tylko skrom­nym pośred­ni­kiem. – uśmiech­nął się zja­dli­wie, po czym wyjął z kie­szeni pióro, naskro­bał coś na per­ga­mi­nie i ponow­nie spoj­rzał na prze­słu­chi­wa­nego. – Wra­ca­jąc do powodu mojej wizyty tutaj chciał­bym wie­dzieć, jak to się stało, że dwójka stu­diu­ją­cych tutaj życie smo­ków cza­ro­dzie­jów zostało upro­wa­dzo­nych z tak dobrze strze­żo­nego obozu?
Matei skie­ro­wał oczy na biurko, a póź­niej na roz­mówcę, a potem znowu na biurko.
– Han­dla­rze znali zaklę­cia, które mogły uszko­dzić naszą tar­czę, wie­dzieli dokład­nie gdzie znaj­dują się młode smoki. Nie­wy­klu­czone, że ktoś z obozu z nimi współ­pra­cuje.
– Nie­dawno wska­zał Pan nie­jaką Anna­bel Foutley jako podej­rzaną bez żad­nych powo­dów, teraz ona była jedną z dwójki por­wa­nych osób, czy na­dal utrzy­mu­jesz, że to ona mogła być tą osobą?
Matei wraz spoj­rzał na twarz swo­jego roz­mówcy, który na­dal noto­wał coś na swoim per­ga­mi­nie.
– Nie twier­dzi­łem, że jest podej­rzana, wspo­mnia­łem jedy­nie o tym, że jej urlop pokrył się nie­spo­dzie­wa­nie z pierw­szym najaz­dem na obóz. Pro­szę nie prze­krę­cać moich słów.
– Panna Anna­bel, tak samo jak i Pan Char­les Wesley dostali pod swoją opiekę smoki, co nie jest do końca zgodne z zasa­dami Rezer­watu. – zigno­ro­wał go. – Dla­czego?
– Tutej­sze Mini­ster­stwo wie, że był to jedyny spo­sób, aby dobro­wol­nie kar­mić młode. Panna Foutley, tak samo jak i Pan Weasley, zna­leźli te młode. Podej­rze­wam, że mogły wcze­śniej znaj­do­wać się pod opieką kogoś innego. Nie do końca wiem, co prze­żyły będąc tam, ale począt­kowo były bar­dzo nie­ufne, nie przyj­mo­wały poży­wie­nia z rąk innych opie­ku­nów. Smoki zapa­mię­tują twa­rze, lepiej niż ludzie, czy inne istoty, po pro­stu musiały sko­ja­rzyć ich twa­rze z wol­no­ścią, dla­tego oso­bi­ście zawia­do­mi­łem tutej­sze wła­dze o koniecz­no­ści wdro­że­nia ich do pro­jektu, zarze­ka­jąc się jed­no­cze­śnie o wzmo­żo­nej kon­troli ich poczy­nań.
– Rozu­miem. – mruk­nął pochy­la­jąc się nad per­ga­mi­nem i obej­mu­jąc tekst napi­sany na nim wzro­kiem. – Ase­riel i Lumini, bo tam ma tutaj napi­sane. Jak dobrze sko­ja­rzy­łem były jedy­nymi mło­dymi, które zostały por­wane. Jak więc wyja­śni Pan fakt, że mając obok resztę pod­opiecz­nych, te zostały zigno­ro­wane przez naj­więk­szą grupę han­dla­rzy smo­kami w tej czę­ści świata?
– Tego nie potra­fię wyja­śnić, nie zauwa­ży­łem żeby były one spe­cjal­nie wyjąt­kowe. Cho­ciaż ich sto­su­nek do sie­bie jest bar­dzo spe­cy­ficzny, tak jakby wycho­wy­wały się ze sobą od naj­młod­szych lat.
– Pro­szę zasta­no­wić się dokład­nie, mogło coś wam umknąć i zapewne tak było. – Ena­che spoj­rzał w końcu na swo­jego roz­mówcę, a dostrze­ga­jąc na jego twa­rzy nutkę znie­cier­pli­wie­nia, roz­cią­gnął usta w sze­ro­kim, a jed­no­cze­śnie kpią­cym uśmie­chu.
Chwila ciszy, na zewnątrz było sły­chać głosy które jed­no­cze­śnie świad­czyły, że na zewnątrz zro­biło się więk­sze zamie­sza­nie, niż wtedy kiedy wycho­dził, mimo to przy­po­mniał sobie jedną rzecz.
– Ase­riel na początku nie potra­fił ziać ogniem, miał z tym nie małe pro­blemy co było dziwne patrząc na to, że Hebrydz­kie uczą się tej sztuczki o wiele szyb­ciej niż przed­sta­wi­ciele innych ras. Poza tym jego cechy cha­rak­te­ry­styczne w jakimś stop­niu róż­niły się od cech mło­dego Hebrydz­kiego, jed­nak nauka zna takie przy­padki, kiedy to róż­nice pomię­dzy gatun­kami pogłę­biały się wraz z wie­kiem…– prze­rwał sły­sząc jak har­mi­der w Rezer­wa­cie zro­bił się więk­szy.– Czy możemy już skoń­czyć to prze­słu­cha­nie, moi pra­cow­nicy muszą…– wstał, ale pio­ru­nu­jący wzrok wysłan­nika Bry­tyj­skiego Mini­ster­stwa Magii przy­gwo­ździł go z powro­tem do krze­sła.
– Pań­scy pra­cow­nicy na pewno zro­zu­mieją, że zagi­nię­cie dwójki z nich to poważna sprawa i z całą pew­no­ścią pora­dzą sobie jesz­cze chwilę, czy dwie. – odparł lodo­wato, aż Matei w pew­nym momen­cie poczuł się mniej pew­nie niż zwy­kle w jego towa­rzy­stwie. – Odnaj­duję tu jesz­cze kilka nie­ści­sło­ści, które mam nadzieję zostaną dzi­siaj wyja­śnione.



Zoba­czyli naj­pierw kawa­łek klatki, a sekundę póź­niej jeden z nie­zna­nych im han­dla­rzy prze­niósł przez drzwi Ase­riela, który jakby wyczu­wa­jąc obec­ność jego opie­kunki zaskrze­czał i wyściu­bił nos przez klatkę. Był prze­ra­żony.
Anna­bel rów­nież dostrze­ga­jąc mło­dego pomniej­szo­nego o pra­wie połowę jego wyso­ko­ści w bar­dzo cia­snej klatce, zupeł­nie nie przy­sto­so­wa­nej do prze­trzy­my­wa­nia mło­dych smo­ków, zerwała się na rów­nie nogi i kom­plet­nie zapo­mi­na­jąc o łań­cu­chu, który ogra­ni­czał im dystans do mini­mum krzyk­nęła z bólu.
– Gdzie Lumini? – spy­tał sucho Weasley, orien­tu­jąc się, że w klatce znaj­duje się tylko Hebrydzki.
Młody chło­pak o wiel­kich zie­lo­nych oczach wpa­trzo­nych gdzieś w prze­strzeń, nie odpo­wie­dział, pamię­ta­jąc o zaka­zie komu­ni­ko­wa­nia się z kim­kol­wiek.
– Ase­riel. – odparła Anna­bel, nacie­ra­jąc na kratę tak bar­dzo jak tylko było to moż­liwe. – Nie martw się, jestem tutaj.
Na te słowa młody pró­bo­wał jak naj­szyb­ciej wydo­stać się z klatki i despe­racko ude­rzył główką o jeden z jej żela­znych prę­tów.
– Nie, nie rób tak. Musisz być dzielny. Czy ty nie widzisz, co on robi? – zwró­ciła się do chło­paka. – Zrobi sobie krzywdę, jeśli go do mnie nie przy­bli­żysz.
Ase­riel zaskrze­czał ponow­nie. Chło­pak jakby igno­ru­jąc jej słowa uniósł czer­wone, obite wia­derko drugą ręką i odparł:
– Pora kar­mie­nia. – poło­żył go tak bli­sko kraty, żeby Anna­bel mogła spo­koj­nie ope­ro­wać ręką, a obok rzu­cił klatką z smo­kiem z wiel­kim hukiem, zaraz póź­niej pod­szedł do wrót i przy­niósł Lumi­niego w oddziel­nej klatce tak samo pomniej­szo­nego jak Ase­riela, na co Weasley wyrósł obok dziew­czyny jak spod ziemi.
– Spo­kojne Ase­riel. – mruk­nęła łagod­nie cza­row­nica i opusz­kiem palca wska­zu­ją­cego pogła­dziła prze­ra­żo­nego pod­opiecz­nego pod brodą. – Uwol­nię nas stąd, obie­cuję.
– To chyba nawet obok mięsa nie leżało. – odparł z obrzy­dze­niem Char­lie, wącha­jąc to czym mieli kar­mić młode.
Dopiero teraz Foutley zdała sobie sprawę z tego, po co tak naprawdę przy­nie­siono im smoki i praw­do­po­dob­nie to co było przy­czyną ich por­wa­nia, co jesz­cze bar­dziej utwier­dzało ją w prze­ko­na­niu, że ktoś sabo­tuje cały Rezer­wat.
Chwy­ciła w dło­nie coś co miało imi­to­wać mięso, jed­nak nie było to za świeże, o czym świad­czył nie tylko zapach, a także biała narośl zaj­mu­jąca 1/4 kawałka. Z obrzy­dze­niem ści­snęła to w dłoni, wyobra­ża­jąc sobie, że wci­ska to w gar­dło han­dla­rzy i przy­su­nęła do pyszczka mło­dego, na co ten ener­gicz­nie pokrę­cił nim na boki.
– Wiem, ze nie jest to zbyt dobre Ase­riel, ale musisz to zjeść, żeby mieć wię­cej siły. – zwró­ciła się do niego, a co ten żało­śnie zapisz­czał. – Char­lie, jak je…
– Niech sobie to pod­grzeje, na pewno zmieni to zapach, co do smaku nie mogę obie­cać.
Spoj­rzała na Char­liego, który w tym momen­cie uśmie­chał się do niej pokrze­pia­jąco, poczuła lekką ulgę i łagodny ścisk gdzieś w oko­licy żołądka. Mimo­wol­nie oddała mu uśmiech, a sekundę póź­niej coś gorą­cego dotarło do jej pal­ców. Spoj­rzała szybko w stronę mło­dego i pochwa­liła go, za uży­wa­nie logicz­nego myśle­nia, pod­czas gdy niektó­rzy - ona poczuła się odro­binę bez­silna.
Dopiero póź­niej gdy Ase­riel odwró­cił się, aby obrać dogodną pozę do pod­grza­nia więk­szego kawałka mięsa zauwa­żyła jakiś dziwny napis, jakby wypa­lony czymś na lewym udzie Ase­riela.
Już wie­działa, że posu­nęli za daleko w swo­ich dzia­ła­niach.