Utrzymując nad sobą potężną tarczę antyzaklęciową Annabel gnała przed siebie. Zatrzymała się na moment, aby zajrzeć na padającą bramę. Zastanawiała się, czy zacząć atakować, czy w razie czego nie lepiej od razu będzie pobiec do budynku, gdzie znajdowały się smoki. Okręciła się dookoła osi i dostrzegła właśnie dobiegającego do niej Damona, również osłaniającego się zaklęciem protego.
– Czy ty chociaż raz możesz zrobić, to co ci karzą Foutley? Wracajmy do namiotów, inni się tym zajmą. – odparł w pół wdechu chłopak. Mimo swojej postury miał na prawdę fatalną kondycję.
Puściła to mimo uszu. Rozglądała się dookoła, chłonąc całe to zamieszanie, jakie wytworzyło się w obozie, a gdy brama upadła w wielkim hukiem, odwróciła się i pobiegła chronić młode.
Nie myślała o niczym innym, jak o jak najszybszym dotarciu do swoich młodych i tak naprawdę, gdyby nie Damon, który biegł za nią i w razie czego odbijał ataki, zaklęcia trafiłyby ją już jakieś trzy razy. Chłopak zastanawiał się jak Annabel chce ochronić smoki, skoro nawet do porządku nie potrafiła zadbać o siebie. Jednak nie mógł pozwolić, aby przez własną głupotę, dziewczyna naraziła się na niebezpieczeństwo, dlatego chcąc, nie chcąc biegł za nią wbrew woli szefa.
– Ktoś przedarł się do smoków. – prychnęła naprędce Foutley, zauważając jakąś zakapturzoną postać przenikającą barierę, chroniącą schronisko podopiecznych obozu.
– Jaki masz plan? – spytał Damon, posyłając jedno potężne zaklęcie na najeźdźcę, który jakby znikąd pojawił się przed nimi, odgradzając im drogę.
– Kim oni są? – rzuciła przez plecy niezrażona umiejętnościom handlarzy.
– Naprawdę chcesz się teraz nad tym zastanawiać? – spytał chłopak, gdy przebiegli przez drzwi.
– Lumos. – machnęła różdżką, a otaczający ich mrok został wypchnięty przez światło. – Poszukajmy Aseriela i Luminiego, zanim będzie za późno.
– A co z innymi młodymi?
– Chodzi im konkretnie o tą dwójkę, Hutcheanance. – odparła cicho wychylając się przez ścianę.
– Skąd wiesz? Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że…
– Najazdy zbiegły się z momentem, gdy pojawiły się w obozie. Po za tym, za bardzo im zależy, żeby miało chodzić o zwykłą kradzież.
Podejrzewała to szybciej, gdy tylko pierwszy raz dowiedziała się od Weasley’a, o próbie włamania do Rezerwatu, która dziwnym trafem zdarzyła się kilka tygodni, po tym jak znaleźli w lesie przykute do piedestału smoki.
– Dlaczego nie powiedziałaś o tym Matei’owi?
– Już i tak wszyscy mówią o moich rzekomych powiązaniach z nimi. Nie chciałam się wychylać. – mruknęła.
– Przecież właśnie się wychylasz Foutley. – odparł skonfundowany Damon. – Pomyśl tylko co się stanie jeśli nas tu odnajdą.
Dziewczyna jedynie zmierzyła go piorunującym i ruszyła szybciej przed siebie. Nie liczyła na to, że ktokolwiek, kiedykolwiek zrozumie jej zachowanie. Ona do końca sama nie potrafiła go pojąć, jednak wiele razy zdawała się być w takiej sytuacji przez to czym jkonkretnie jest, a ten cichy warkot w jej głowie; wrzask, który – gdy tylko słyszałby go ktoś inny uznałby za zachętę do ucieczki, nigdy jej nie zawiódł, był jej najpotężniejszym sprzymierzeńcem, pośrednikiem znającym ją na wylot. Był nią samą. A w tym momencie liczyły się dla nich dwóch tylko te młode.
Nic dziwnego więc, że gdy tylko spostrzegła zakapturzoną postać skradającą się na palcach, bez chwili namysłu, ani ostrzeżenia cisnęła zaklęciem w jej stronę.
– Drętwota!
Czerwone światło ugodziło mężczyznę prosto w plecy, nim ten zdołał się odwrócić. Trzasnął plecami o pobliską ścianę i upadł oszołomiony na podłogę. Annabel naprędce podbiegła do niego i ręką odsłoniła jego twarz, zdejmując mu kaptur z głowy. Ku jej zdziwieniu rozpoznała w niej twarz Charliego, który w tym momencie wydawał się nieprzytomny.
– Gratulacje Foutley, złapałaś Weasleya. – Damon nie ukrywał kpiny. – Niewielki powód do dumy.
– Co on tutaj robił?
– Prawdopodobnie to samo co my, łamie zakazy. – Damon złapał Annabel za ramię i mocno uścisnął. – Chodźmy stąd, zanim ktoś nas tu zobaczy.
– Puszczaj Damon. – Annabel wyrwała się z jego uścisku, po czym gwałtownie wstała na proste nogi i założyła ręce na siebie. – A co z nim?
– Rób co chcesz, ja nie zamierzam ryzykować już więcej. – kiwnął dłonią obojętnie i wybiegł z budynku, nawet nie patrząc za siebie.
Annabel odprowadziła go wzrokiem do wyjścia i uniosła ramiona. Nie miała do niego żalu, sama zapewne postąpiłaby tak samo i uciekła w obawie o swoją pracę. Jednak on – spojrzała na twarz nieprzytomnego chłopaka, został ugodzony zaklęciem, którego ona użyła nie myśląc wiele, leżał tutaj bezbronny nie mogąc się nawet bronić. Jako osoba oczytana, gdyż nie raz książki stanowiły jej osobista tarczę przed innymi zachowała niemal uzdrowicielską profesjonalność– wykonała szereg czynności, które miały na celu sprawdzić obecny stan chłopaka. Jednak nie zdołała skończyć nim odgłosy bitwy ucichły, a u wejścia bram ku jej zdziwieniu pojawiło się czterech zakapturzonych i celujących w nią różdżką mężczyzn. Nogi dziewczyny zadrżały, mimo to uniosła swoją różdżkę i wstała na równe nogi. Podbiegła do wrót, za którymi ukrywały się młode i zagrodziła je ciałem.
– Jeśli sądzicie, że was przepuszczę… – wypaliła zachowując względną powagę – obawiam się, że jesteście w błędzie. – uniosła różdżkę i po kolei celowała nią w każdego z najeźdźców próbując zgadnąć, który z nich jest najgroźniejszy i przewodzi całej reszcie.
Jej głos utrzymywał naturalny ton z nutką powagi, mimo iż wewnątrz każda część ciała drżała i domagała się natychmiastowego odwrotu.
Wtem coś jakby przyćmiło jej mózg, przed oczyma pojawiły się mroczki, a same utrzymanie się w pozycji prostej sprawiało jej ból. Starała się dzielnie przetrzymać tą próbę, mimo iż walczyła z czymś, czego nie rozumiała. Próbowała spytać o co chodzi, co się z nią dzieje, ale zamiast tego jaki niewyraźny dźwięk wydały jej usta, nim upadła bezwiednie na podłogę.
Przebudziło ją mocne szarpnięcie. Pierwsze co ujrzała to twarz przytomnego już Weasleya, który klękał nad nią i próbował w jakiś sposób przywrócić jej świadomość.
– Annabel, wróciłaś. – mruknął Weasley, a na jego brudnej twarzy zagościł cień uśmiechu.
Dziewczyna podparła się na ramionach i rozejrzała się dookoła, wówczas wtedy przypomniała sobie, co wydarzyło się nim straciła przytomność.
Zerwała się na proste nogi, jednak poczuła że coś z ogromną siłą ściąga ją na dół. Spojrzała na swoją kostkę – miejsce, które zabolało ją najbardziej i dostrzegła, że tą część stopy otacza ciężka, metalowa obręcz, przypięta łańcuchem do czegoś co na pierwszy rzut oka wyglądało jak śledź namiotowy, ale o wiele wytrzymalszy. Odruchowo sięgnęła do rękawa, aby wydobyć z niego różdżkę, jednak i tutaj jej działanie okazało się bezcelowe.
– Zabrali nam różdżki. – westchnął Charlie, miał na twarzy wyraźnie oznaki bójki, które Annabel dopiero teraz zauważyła: kilka siniaków i rozciętą wargę. – Zabrali też Luminiego i Aseriela.
– Musimy się stąd wydostać.
Była aż nazbyt spokojna w obliczu takiej, a nie innej sytuacji. W normalnych okolicznościach rzucałaby się po całej celi, próbując stąd uciec, jednak musiała trzymać emocje na wodzy, chociażby miały ją wewnętrznie rozrywać, a w przypadku gdy zdrowie, a nawet życie ich podopiecznych było zagrożone, a każdy – nawet najmniejszy znak, że smokom coś złego się dzieje mógł doprowadzić do katastrofy.
– Próbowałem wszystkiego, na cele rzucono te same zaklęcia, które oddzielały Rezerwat od świata zewnętrznego. Matei miał rację – mamy szpiega pośród współpracowników.
– W końcu wierzysz, że to nie ja?
– Możemy porozmawiać o tym jak już wymyślimy jak się stąd wydostać?
Rozejrzeli się dookoła, cela była zbyt mała by móc pomieścić dorosłego smoka, ale była na tyle wysoka, że młode mogłyby swobodnie wznosić się w powietrze. Odrapane kamienne ściany, które przypominały naszym bohaterom wnętrze wulkanu, oraz wyżłobienia na kratkach – ślady po małych, jeszcze niezbyt dobrze rozwiniętych smoczych kłach jednoznacznie świadczyły o przeznaczeniu tego miejsca.
– Na moje oko smoki, uwięzione tutaj mogły mieć najwyżej kilka miesięcy. – stwierdził Charlie, po czym przejechał raz jeszcze palcem po jednej z szczelinek.
Przyrównując swój palec do grubości końca kła smoka, smokolodzy, którzy specjalizują się w tropieniu tych stworzeń starają się określić przedział wiekowy, w którym owa istota mogła się znajdować. A jeżeli dodatkowo w grę wchodzi ponadprzeciętnie rozwinięta wyobraźnia projekcyjna, delikwent stosujący tę sztuczkę mógł nawet wywnioskować, w której porze roku doszło do ich wylęgu.
– Te tutaj różnią się od pozostałych i wyglądają, jakby coś miało wyszczerbione końce. – Annabel wyrosła jak spod ziemi i zbliżyła się o chłopaka. – Są grubsze, tak jakby…
– … nóż, czy sztylet. – wszedł jej w słowo.
Annabel pokiwała twierdząco głową.
– Chyba nie byliśmy tutaj jedynymi ludzkimi więźniami.
Wydźwięk otwieranych wrót wybudził Króla Victora z letargu szalejących myśli, w które coraz częściej ostatnio wpadał. Poruszył się niespokojnie na tronie, po czym pretensjonalnie spojrzał na osobę, która śmiała zakłócić jego spokój przed pierwszym starciem armii Islay, wzmocnionej siłami księcia Jeremiego ze Skye pod jego przewodnictwem, a stronami które opowiedziały się za Jurą, tym samym popierając ród Flockhartów. Była to dopiero jedna z wielu bitew, jednak z ważniejszych dla Jego Wysokości, ponieważ miała się ona odbyć na terytorium wroga.
– Królu – Jeremy Marshall wystąpił przed szereg swoich wiernych poddanych i ukłonił się nisko trzymając pod pachą ciężki, żeliwny hełm. – Moi ludzie są gotowi do odprawy.
Jeremy był tylko o kilka wiosen starszy od Victora, a już stworzył swoją własną historię serią zwycięstw pod Bardragun, gdzie przy pomocy siedemdziesięciu ludzi oraz swoim umiejętnościom przywódczo-logicznym przepędził ze swoich granic armię, która stworzyła ruch oporu przeciwko ich Królowi, zapobiegając tym samym i ucinając przy korzeniu wojnę domową na Skye.
– W Tobie cała nadzieja, Książę. – Victor podszedł do Jeremy’ego, jak do starego druha i oburącz złapał go za ramiona. – Ocal moich zwiadowców; nie zasłużyli na takie traktowanie.
– Zrobię co w mojej mocy, Królu. – Książę wypchnął dumnie pierś do przodu.
„Jego wyniosłość dorównuje tylko jego urodzie” – takie zdanie o Księciu Jeremim powtarzały jak mantrę wszystkie dworskie damy Skye, których posagi mogłyby co najmniej wykarmić całe pomniejsze wioski Islay, oznaczające się największym odsetkiem osób ubogich.
– W to nie wątpię, przy bramie czeka już na ciebie moja siostra Christine. Chciałaby osobiście życzyć powodzenia swojemu narzeczonemu przed tak niebezpieczną wyprawą.
Książę Jeremy po rak kolejny ukłonił się nisko i skierował swoje kroku ku wyjściu, a za nim w szeregu podążyli jego towarzysze broni. Król odprowadził swojego sprzymierzeńca wzrokiem, po czym ponownie usiadł na tron i oddał się temu, co ostatnimi czasy pochłania cały jego wolny czas – obmyślaniu strategii, która mogłaby zapewnić Islay przewagę w nadchodzącej wojnie.
– Moja Pani – mruknął Książę, kłaniając się nisko. – Czy zechciałabyś uraczyć pocałunkiem głownię mojego miecza, którym wymierzę sprawiedliwość wrogom Twojego brata, a naszego Króla?
– Z radością, mój rycerzu. – kąciki ust Księżniczki Christine powędrowały ku górze, w taki sposób ażeby obdarowany mógł wierzyć, iż jej intencje są szczere.
Schyliła się delikatnie, po czym złożyła suchy pocałunek niedaleko ostrza miecza, które nie raz zapewne odbierało życie niewinnym ludziom. Jego metaliczny posmak odrzucał ją na tyle, iż nieszczery uśmiech ustąpił na rzecz grymasu odrzucenia, który po raz kolejny zagościł na jej twarzy.
Zamaskowała go, pod tym względem była bardzo podobna do swojej kuzynki Annabel, którą zawsze podziwiała za jej wybory. Nie raz jej głowę nawiedzały myśli, ażeby rzucić to wszystko i pójść własną niezmierzoną jeszcze ścieżką, wprost w ramiona tego, którego wybrała już dawno temu.
– Z takim błogosławieństwem z całą pewnością wrócimy zwycięsko. – mruknął szarmancko i posłał jej uśmiech, którym często podbijał serca młodych dziewek w królestwie.
Jednak Christine nigdy nie dawała się temu zwieść, doskonale potrafiła rozpoznać fałsz i obłudę, żyła w niej odkąd pamiętała – odkąd jej moce dawały coraz to jaśniejsze światło na wydarzenia powiązane z królestwem i dzierżeniem w swoich dłoniach władzy, okupionej zbrodnią i złotnikami.
Zaraz po jego słowach oddaliła się od bramy wraz ze swoimi dwiema służkami, które nie omieszkały wychwalić Jeremiego pod niebosa i ogłosić ją najszczęśliwszą „Panną na wydaniu” w całym królestwie.
W końcu dotarła do swojej komnaty, gdzie została już całkiem sama. Usiadła w fotelu, przy kominku i z utęsknieniem parzyła na płomyki, tańczące – jak jej się wydawało w rytm najsmutniejszej melodii świata. Nikt nie wiedział jak bardzo sytuacja z objęciem przez jej brata władzy odcisnęła na niej swoje piętno. Wiedziała, czuła że Victor nie był mentalne przygotowany na tak dużą odpowiedzialność. Ich ojciec zmarł tak niespodziewanie, zdradzony w najperfidniejszy z możliwych sposobów – przez człowieka, któremu całkowicie ufał. A najgorsze było to że owa sytuacja śniła jej się kilka nocy wcześniej. Doskonale zdawała sobie sprawę z swoich umiejętności i nie miała żadnego powodu, aby zignorować to senne ostrzeżenie, mimo wszystko zrobiła to, skazując tym samym poprzedniego władcę na śmierć. Bała się tak mocno konsekwencji, że omal nie popadła w obłęd. Było to szalenie niesprawiedliwe, że osoba o tak słabej i kruchej psychice dźwigała jarzmo poznawania przyszłości, a przynajmniej jej części. Po tej sytuacji zaprzysięgła przed sobą, że będzie robić wszystko, aby uchronić jej młodszego brata przed niepowodzeniem, nawet jeśli oznaczało to wyjście za człowieka, którego nie kochała i nie potrafiłaby nigdy pokochać.
Pozbawiona jakiegokolwiek wsparcia ze strony swojej kuzynki, która opuściła Islay, nawet się z nią nie żegnając, zatraciła ostatnią nadzieję, na życie według swoich zasad. Dobrze wiedziała, że gdyby Annabel zgodziłaby się pomóc Królestwu w wojnie, budząc bestię, która stanowiła jej część z całą pewnością zatraciłaby swoje człowieczeństwo. Nie chciała tego, była w potrzasku, a najgorsze było to że zaraz po ucieczce Annabel – miała kolejny sen, tym razem o potężnej oskrzydlonej bestii, ziejącej niebieskim ogniem, ginącej ugodzoną jednym potężnym zaklęciem.