wtorek, 17 marca 2020

XI


Utrzy­mu­jąc nad sobą potężną tar­czę antyzaklę­ciową Anna­bel gnała przed sie­bie. Zatrzy­mała się na moment, aby zaj­rzeć na pada­jącą bramę. Zasta­na­wiała się, czy zacząć ata­ko­wać, czy w razie czego nie lepiej od razu będzie pobiec do budynku, gdzie znaj­do­wały się smoki. Okrę­ciła się dookoła osi i dostrze­gła wła­śnie dobie­ga­ją­cego do niej Damona, rów­nież osła­nia­ją­cego się zaklęciem protego.
– Czy ty cho­ciaż raz możesz zro­bić, to co ci karzą Foutley? Wra­cajmy do namio­tów, inni się tym zajmą. – odparł w pół wde­chu chło­pak. Mimo swo­jej postury miał na prawdę fatalną kon­dy­cję.
Puściła to mimo uszu. Rozglą­dała się dookoła, chło­nąc całe to zamie­sza­nie, jakie wytwo­rzyło się w obo­zie, a gdy brama upa­dła w wiel­kim hukiem, odwró­ciła się i pobie­gła chro­nić młode.
Nie myślała o niczym innym, jak o jak naj­szyb­szym dotar­ciu do swo­ich mło­dych i tak naprawdę, gdyby nie Damon, który biegł za nią i w razie czego odbi­jał ataki, zaklę­cia tra­fi­łyby ją już jakieś trzy razy. Chło­pak zasta­na­wiał się jak Anna­bel chce ochro­nić smoki, skoro nawet do porządku nie potra­fiła zadbać o sie­bie. Jed­nak nie mógł pozwo­lić, aby przez wła­sną głu­potę, dziew­czyna nara­ziła się na nie­bez­pie­czeń­stwo, dla­tego chcąc, nie chcąc biegł za nią wbrew woli szefa.
– Ktoś przedarł się do smo­ków. – prych­nęła naprędce Foutley, zauwa­ża­jąc jakąś zakap­turzoną postać prze­ni­ka­jącą barierę, chro­niącą schro­ni­sko pod­opiecz­nych obozu.
– Jaki masz plan? – spy­tał Damon, posy­ła­jąc jedno potężne zaklę­cie na naje­źdźcę, który jakby zni­kąd poja­wił się przed nimi, odgra­dza­jąc im drogę.
– Kim oni są? – rzu­ciła przez plecy nie­zra­żona umie­jęt­no­ściom han­dla­rzy.
– Naprawdę chcesz się teraz nad tym zasta­na­wiać? – spy­tał chło­pak, gdy prze­bie­gli przez drzwi.
Lumos. – mach­nęła różdżką, a ota­czający ich mrok został wypchnięty przez świa­tło. – Poszu­kajmy Ase­riela i Lumi­niego, zanim będzie za późno.
– A co z innymi mło­dymi?
– Cho­dzi im kon­kret­nie o tą dwójkę, Hut­che­anance. – odparła cicho wychy­la­jąc się przez ścianę.
– Skąd wiesz? Nie chcesz mi chyba powie­dzieć, że…
– Najazdy zbie­gły się z momen­tem, gdy poja­wiły się w obo­zie. Po za tym, za bar­dzo im zależy, żeby miało cho­dzić o zwy­kłą kra­dzież.
Podej­rze­wała to szyb­ciej, gdy tylko pierw­szy raz dowie­działa się od Weasley’a, o pró­bie wła­ma­nia do Rezer­watu, która dziw­nym tra­fem zda­rzyła się kilka tygo­dni, po tym jak zna­leźli w lesie przy­kute do pie­de­stału smoki.
– Dla­czego nie powie­dzia­łaś o tym Matei’owi?
– Już i tak wszy­scy mówią o moich rze­ko­mych powią­za­niach z nimi. Nie chcia­łam się wychy­lać. – mruk­nęła.
– Prze­cież wła­śnie się wychy­lasz Foutley. – odparł skon­fun­do­wany Damon. – Pomyśl tylko co się sta­nie jeśli nas tu odnajdą.
Dziew­czyna jedy­nie zmie­rzyła go pio­ru­nu­ją­cym i ruszyła szyb­ciej przed sie­bie. Nie liczyła na to, że kto­kol­wiek, kie­dy­kol­wiek zro­zu­mie jej zacho­wa­nie. Ona do końca sama nie potra­fiła go pojąć, jed­nak wiele razy zda­wała się być w takiej sytu­acji przez to czym jkonkretnie jest, a ten cichy war­kot w jej gło­wie; wrzask, który – gdy tylko sły­szałby go ktoś inny uznałby za zachętę do ucieczki, ni­gdy jej nie zawiódł, był jej naj­po­tęż­niej­szym sprzy­mie­rzeń­cem, pośred­ni­kiem zna­ją­cym ją na wylot. Był nią samą. A w tym momen­cie liczyły się dla nich dwóch tylko te młode.
Nic dziw­nego więc, że gdy tylko spo­strze­gła zakap­turzoną postać skra­da­jącą się na pal­cach, bez chwili namy­słu, ani ostrze­że­nia cisnęła zaklę­ciem w jej stronę.
– Drę­twota!
Czer­wone świa­tło ugo­dziło męż­czyznę pro­sto w plecy, nim ten zdo­łał się odwró­cić. Trza­snął ple­cami o pobli­ską ścianę i upadł oszo­ło­miony na podłogę. Anna­bel naprędce pod­bie­gła do niego i ręką odsło­niła jego twarz, zdej­mu­jąc mu kap­tur z głowy. Ku jej zdzi­wie­niu roz­po­znała w niej twarz Char­liego, który w tym momen­cie wyda­wał się nie­przy­tomny.
– Gra­tu­la­cje Foutley, zła­pałaś Weasleya. – Damon nie ukry­wał kpiny. – Nie­wielki powód do dumy.
– Co on tutaj robił?
– Praw­do­po­dob­nie to samo co my, łamie zakazy. – Damon zła­pał Anna­bel za ramię i mocno uści­snął. – Chodźmy stąd, zanim ktoś nas tu zoba­czy.
– Pusz­czaj Damon. – Anna­bel wyrwała się z jego uści­sku, po czym gwał­tow­nie wstała na pro­ste nogi i założyła ręce na siebie. – A co z nim?
– Rób co chcesz, ja nie zamie­rzam ryzy­ko­wać już wię­cej. – kiw­nął dło­nią obo­jęt­nie i wybiegł z budynku, nawet nie patrząc za sie­bie.
Anna­bel odpro­wa­dziła go wzro­kiem do wyj­ścia i unio­sła ramiona. Nie miała do niego żalu, sama zapewne postą­pi­łaby tak samo i ucie­kła w oba­wie o swoją pracę. Jed­nak on – spoj­rzała na twarz nieprzy­tom­nego chło­paka, został ugo­dzony zaklę­ciem, któ­rego ona użyła nie myśląc wiele, leżał tutaj bez­bronny nie mogąc się nawet bro­nić. Jako osoba oczy­tana, gdyż nie raz książki sta­no­wiły jej oso­bi­sta tar­czę przed innymi zacho­wała nie­mal uzdro­wi­ciel­ską pro­fe­sjo­nal­ność– wyko­nała sze­reg czyn­no­ści, które miały na celu spraw­dzić obecny stan chło­paka. Jed­nak nie zdo­łała skoń­czyć nim odgłosy bitwy uci­chły, a u wej­ścia bram ku jej zdzi­wie­niu poja­wiło się czte­rech zakap­tu­rzo­nych i celu­ją­cych w nią różdżką męż­czyzn. Nogi dziew­czyny zadrżały, mimo to unio­sła swoją różdżkę i wstała na równe nogi. Pod­bie­gła do wrót, za któ­rymi ukry­wały się młode i zagro­dziła je cia­łem.
– Jeśli sądzi­cie, że was prze­pusz­czę… – wypa­liła zacho­wu­jąc względną powagę – oba­wiam się, że jeste­ście w błę­dzie. – unio­sła różdżkę i po kolei celo­wała nią w każ­dego z naje­źdź­ców pró­bu­jąc zgad­nąć, który z nich jest naj­groź­niej­szy i prze­wo­dzi całej resz­cie.
Jej głos utrzy­my­wał natu­ralny ton z nutką powagi, mimo iż wewnątrz każda część ciała drżała i doma­gała się natych­mia­sto­wego odwrotu.
Wtem coś jakby przy­ćmiło jej mózg, przed oczyma poja­wiły się mroczki, a same utrzy­ma­nie się w pozy­cji pro­stej spra­wiało jej ból. Sta­rała się dziel­nie przetrzy­mać tą próbę, mimo iż wal­czyła z czymś, czego nie rozu­miała. Pró­bo­wała spy­tać o co cho­dzi, co się z nią dzieje, ale zamiast tego jaki nie­wy­raźny dźwięk wydały jej usta, nim upa­dła bez­wied­nie na podłogę.

Prze­bu­dziło ją mocne szarp­nię­cie. Pierw­sze co ujrzała to twarz przy­tom­nego już Weasleya, który klę­kał nad nią i pró­bo­wał w jakiś spo­sób przy­wró­cić jej świa­do­mość.
– Anna­bel, wró­ci­łaś. – mruk­nął Weasley, a na jego brud­nej twa­rzy zago­ścił cień uśmie­chu.
Dziew­czyna pod­parła się na ramio­nach i rozej­rzała się dookoła, wów­czas wtedy przy­po­mniała sobie, co wyda­rzyło się nim stra­ciła przy­tom­ność.
Zer­wała się na pro­ste nogi, jed­nak poczuła że coś z ogromną siłą ściąga ją na dół. Spoj­rzała na swoją kostkę – miej­sce, które zabo­lało ją naj­bar­dziej i dostrze­gła, że tą część stopy ota­cza ciężka, meta­lowa obręcz, przy­pięta łań­cu­chem do cze­goś co na pierw­szy rzut oka wyglą­dało jak śledź namio­towy, ale o wiele wytrzy­mal­szy. Odru­chowo się­gnęła do rękawa, aby wydo­być z niego różdżkę, jed­nak i tutaj jej dzia­ła­nie oka­zało się bez­ce­lowe.
– Zabrali nam różdżki. – wes­tchnął Char­lie, miał na twa­rzy wyraź­nie oznaki bójki, które Anna­bel dopiero teraz zauwa­żyła: kilka sinia­ków i roz­ciętą wargę. – Zabrali też Lumi­niego i Ase­riela.
– Musimy się stąd wydo­stać.
Była aż nazbyt spo­kojna w obli­czu takiej, a nie innej sytu­acji. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach rzu­ca­łaby się po całej celi, pró­bu­jąc stąd uciec, jed­nak musiała trzy­mać emo­cje na wodzy, cho­ciażby miały ją wewnętrz­nie roz­ry­wać, a w przy­padku gdy zdro­wie, a nawet życie ich pod­opiecz­nych było zagro­żone, a każdy – nawet naj­mniej­szy znak, że smo­kom coś złego się dzieje mógł dopro­wa­dzić do kata­strofy.
 – Pró­bo­wa­łem wszyst­kiego, na cele rzu­cono te same zaklę­cia, które oddzie­lały Rezer­wat od świata zewnętrz­nego. Matei miał rację – mamy szpiega pośród współ­pra­cow­ni­ków.
– W końcu wie­rzysz, że to nie ja?
– Możemy poroz­ma­wiać o tym jak już wymy­ślimy jak się stąd wydo­stać?
Rozej­rzeli się dookoła, cela była zbyt mała by móc pomie­ścić doro­słego smoka, ale była na tyle wysoka, że młode mogłyby swo­bod­nie wzno­sić się w powie­trze. Odra­pane kamienne ściany, które przy­po­mi­nały naszym boha­te­rom wnę­trze wul­kanu, oraz wyżło­bie­nia na krat­kach – ślady po małych, jesz­cze nie­zbyt dobrze roz­wi­nię­tych smo­czych kłach jed­no­znacz­nie świad­czyły o prze­zna­cze­niu tego miej­sca.
– Na moje oko smoki, uwię­zione tutaj mogły mieć naj­wy­żej kilka mie­sięcy. – stwier­dził Char­lie, po czym prze­je­chał raz jesz­cze pal­cem po jed­nej z szcze­li­nek.
 Przy­rów­nu­jąc swój palec do gru­bo­ści końca kła smoka, smo­ko­lo­dzy, któ­rzy spe­cja­li­zują się w tro­pie­niu tych stwo­rzeń sta­rają się okre­ślić prze­dział wie­kowy, w któ­rym owa istota mogła się znaj­do­wać. A jeżeli dodat­kowo w grę wcho­dzi ponad­prze­cięt­nie roz­wi­nięta wyobraź­nia pro­jek­cyjna, deli­kwent sto­su­jący tę sztuczkę mógł nawet wywnio­sko­wać, w któ­rej porze roku doszło do ich wylęgu.
– Te tutaj róż­nią się od pozo­sta­łych i wyglą­dają, jakby coś miało wyszczer­bione końce. – Anna­bel wyro­sła jak spod ziemi i zbli­żyła się o chło­paka. – Są grub­sze, tak jakby…
– … nóż, czy szty­let. – wszedł jej w słowo.
Anna­bel poki­wała twier­dząco głową.
– Chyba nie byli­śmy tutaj jedy­nymi ludz­kimi więź­niami.


Wydź­więk otwie­ra­nych wrót wybu­dził Króla Vic­tora z letargu sza­le­ją­cych myśli, w które coraz czę­ściej ostat­nio wpa­dał. Poru­szył się nie­spo­koj­nie na tro­nie, po czym pre­ten­sjo­nal­nie spoj­rzał na osobę, która śmiała zakłó­cić jego spo­kój przed pierw­szym star­ciem armii Islay, wzmoc­nio­nej siłami księ­cia Jere­miego ze Skye pod jego prze­wod­nic­twem, a stro­nami które opowie­działy się za Jurą, tym samym popie­ra­jąc ród Floc­khar­tów. Była to dopiero jedna z wielu bitew, jed­nak z waż­niej­szych dla Jego Wyso­ko­ści, ponie­waż miała się ona odbyć na tery­to­rium wroga.
– Królu – Jeremy Mar­shall wystą­pił przed sze­reg swo­ich wier­nych pod­da­nych i ukło­nił się nisko trzy­ma­jąc pod pachą ciężki, żeliwny hełm. – Moi ludzie są gotowi do odprawy.
Jeremy był tylko o kilka wio­sen star­szy od Vic­tora, a już stwo­rzył swoją wła­sną histo­rię serią zwy­cięstw pod Bar­dra­gun, gdzie przy pomocy sie­dem­dzie­się­ciu ludzi oraz swoim umie­jęt­no­ściom przy­wód­czo-logicz­nym prze­pę­dził ze swo­ich gra­nic armię, która stwo­rzyła ruch oporu prze­ciwko ich Kró­lowi, zapo­bie­ga­jąc tym samym i uci­na­jąc przy korze­niu wojnę domową na Skye.
– W Tobie cała nadzieja, Książę. – Vic­tor pod­szedł do Jeremy’ego, jak do sta­rego druha i obu­rącz zła­pał go za ramiona. – Ocal moich zwia­dow­ców; nie zasłu­żyli na takie trak­to­wa­nie.
– Zro­bię co w mojej mocy, Królu. – Książę wypchnął dum­nie pierś do przodu.
„Jego wynio­słość dorów­nuje tylko jego uro­dzie” – takie zda­nie o Księ­ciu Jere­mim powta­rzały jak man­trę wszyst­kie dwor­skie damy Skye, któ­rych posagi mogłyby co naj­mniej wykar­mić całe pomniej­sze wio­ski Islay, ozna­cza­jące się naj­więk­szym odset­kiem osób ubo­gich.
– W to nie wąt­pię, przy bra­mie czeka już na cie­bie moja sio­stra Chri­stine. Chcia­łaby oso­bi­ście życzyć powo­dze­nia swo­jemu narze­czo­nemu przed tak nie­bez­pieczną wyprawą.
Książę Jeremy po rak kolejny ukło­nił się nisko i skie­ro­wał swoje kroku ku wyj­ściu, a za nim w sze­regu podą­żyli jego towa­rzy­sze broni. Król odpro­wa­dził swo­jego sprzy­mie­rzeńca wzro­kiem, po czym ponow­nie usiadł na tron i oddał się temu, co ostat­nimi czasy pochła­nia cały jego wolny czas – obmy­śla­niu stra­te­gii, która mogłaby zapew­nić Islay prze­wagę w nad­cho­dzą­cej woj­nie.

– Moja Pani – mruk­nął Książę, kła­nia­jąc się nisko. – Czy zechcia­ła­byś ura­czyć poca­łun­kiem głow­nię mojego mie­cza, któ­rym wymie­rzę spra­wie­dli­wość wro­gom Two­jego brata, a naszego Króla?
– Z rado­ścią, mój ryce­rzu. – kąciki ust Księż­niczki Chri­stine powę­dro­wały ku górze, w taki spo­sób ażeby obda­ro­wany mógł wie­rzyć, iż jej inten­cje są szczere.
Schy­liła się deli­kat­nie, po czym zło­żyła suchy poca­łu­nek nie­da­leko ostrza mie­cza, które nie raz zapewne odbie­rało życie nie­win­nym ludziom. Jego meta­liczny posmak odrzu­cał ją na tyle, iż nie­szczery uśmiech ustą­pił na rzecz gry­masu odrzu­ce­nia, który po raz kolejny zago­ścił na jej twa­rzy.
Zama­sko­wała go, pod tym wzglę­dem była bar­dzo podobna do swo­jej kuzynki Anna­bel, którą zawsze podzi­wiała za jej wybory. Nie raz jej głowę nawie­dzały myśli, ażeby rzu­cić to wszystko i pójść wła­sną nie­zmie­rzoną jesz­cze ścieżką, wprost w ramiona tego, któ­rego wybrała już dawno temu.
– Z takim bło­go­sła­wień­stwem z całą pew­no­ścią wró­cimy zwy­cię­sko. – mruk­nął szar­mancko i posłał jej uśmiech, któ­rym czę­sto pod­bi­jał serca mło­dych dzie­wek w kró­le­stwie.
Jed­nak Chri­stine ni­gdy nie dawała się temu zwieść, dosko­nale potra­fiła roz­po­znać fałsz i obłudę, żyła w niej odkąd pamię­tała – odkąd jej moce dawały coraz to jaśniej­sze świa­tło na wyda­rze­nia powią­zane z kró­le­stwem i dzier­że­niem w swo­ich dło­niach wła­dzy, oku­pio­nej zbrod­nią i złot­ni­kami.
Zaraz po jego sło­wach odda­liła się od bramy wraz ze swo­imi dwiema służ­kami, które nie omiesz­kały wychwa­lić Jere­miego pod nie­bosa i ogło­sić ją naj­szczę­śliw­szą „Panną na wyda­niu” w całym kró­le­stwie.
W końcu dotarła do swo­jej kom­naty, gdzie została już cał­kiem sama. Usia­dła w fotelu, przy kominku i z utę­sk­nie­niem parzyła na pło­myki, tań­czące – jak jej się wyda­wało w rytm naj­smut­niej­szej melo­dii świata. Nikt nie wie­dział jak bar­dzo sytu­acja z obję­ciem przez jej brata wła­dzy odci­snęła na niej swoje piętno. Wie­działa, czuła że Vic­tor nie był men­talne przy­go­to­wany na tak dużą odpo­wie­dzial­ność. Ich ojciec zmarł tak nie­spo­dzie­wa­nie, zdra­dzony w naj­per­fid­niej­szy z moż­li­wych spo­so­bów – przez czło­wieka, któ­remu cał­ko­wi­cie ufał. A naj­gor­sze było to że owa sytu­acja śniła jej się kilka nocy wcze­śniej. Dosko­nale zda­wała sobie sprawę z swo­ich umie­jęt­no­ści i nie miała żad­nego powodu, aby zigno­ro­wać to senne ostrze­że­nie, mimo wszystko zro­biła to, ska­zu­jąc tym samym poprzed­niego władcę na śmierć. Bała się tak mocno kon­se­kwen­cji, że omal nie popa­dła w obłęd. Było to sza­le­nie nie­spra­wie­dliwe, że osoba o tak sła­bej i kru­chej psy­chice dźwi­gała jarzmo pozna­wa­nia przy­szło­ści, a przy­naj­mniej jej czę­ści. Po tej sytu­acji zaprzy­się­gła przed sobą, że będzie robić wszystko, aby uchro­nić jej młod­szego brata przed nie­po­wo­dze­niem, nawet jeśli ozna­czało to wyj­ście za czło­wieka, któ­rego nie kochała i nie potra­fi­łaby ni­gdy poko­chać.
Pozba­wiona jakie­go­kol­wiek wspar­cia ze strony swo­jej kuzynki, która opu­ściła Islay, nawet się z nią nie żegna­jąc, zatra­ciła ostat­nią nadzieję, na życie według swo­ich zasad. Dobrze wie­działa, że gdyby Anna­bel zgo­dzi­łaby się pomóc Królestwu w woj­nie, budząc bestię, która sta­no­wiła jej część z całą pew­no­ścią zatra­ci­łaby swoje czło­wie­czeń­stwo. Nie chciała tego, była w potrza­sku, a naj­gor­sze było to że zaraz po ucieczce Anna­bel – miała kolejny sen, tym razem o potęż­nej oskrzy­dlo­nej bestii, zie­ją­cej nie­bie­skim ogniem, giną­cej ugo­dzoną jednym potęż­nym zaklę­ciem.