Charlie wgryzł się w jej usta łapczywie, a Annabel nie zostawała mu dłużna. Oddawała pocałunki z dużym zaangażowaniem, obejmując go w pasie. Znowu stało się coś, co nie powinno, a przecież niedawno mówili coś o przyjaźni. Kręcili się po namiocie Charliego zatracając się w tańcu ciał, po drodze zrzucali kilka przedmiotów, które w zderzeniu z twardą posadzką roztrzaskały się na kilka części. Chłopak najpierw zacisnął dłonie na jej plecach, a później przenosił je na twarz, Annabel za to cały czas napierała na jego usta. Charlie w końcu przerwał pocałunek i spojrzał na swoją partnerkę, a ta tylko uśmiechnęła się szczerze.
- Na przyjaźń mi to nie wygląda. - wyszeptał.
- Jedno drugiego nie wyklucza.- odparła poważnie.
Przycisnęła się do niego i po raz kolejny wpiła się w jego usta. Palce Charliego zaczęły wędrować w okolice jej ramion. Przesuwał je delikatnie od góry do dołu, jakby głaskał rannego zwierzaka, jednocześnie oddając pocałunki z taką samą intensywnością jak ona. Jednym zgrabnym ruchem odsunął jej ramiączko, a czując gołą pierś na swojej klacie popchnął ją na łóżko.
- Sama tego chciałaś, pamiętaj. - mruknął Weasley i wyswobodził się z swetra, który rzucił na ziemię.
Annabel zaś opadła na sofę dysząc ciężko, a gdy spostrzegła nagi tors chłopaka zauważyła, że jego ciało wygląda inaczej niż myślała. Był dobrze zbudowany co zrobiło na niej wrażenie, spojrzała na niego wnikliwie, nie ukrywając zadowolenia, co wzbudziło w Chaliem pożądanie. Ten spoglądał jeszcze przez chwilę na nią, czekając, aż być może się rozmyśli, ale nie zauważając ani krzty wątpliwości na jej twarzy, zaczął rozpinać swoje spodnie. Gdy już się z nimi uporał podszedł do dziewczyny i ułożył się na niej tak, jak było mu wygodnie, a chwilę później bez wyrzutów sumienia powietrze wypełniło się romansem i ich równomiernymi oddechami.
- Przecież wiedzieliśmy, że w końcu musiało do tego dojść.
- A ja miałem nadzieję, że ta wojna da nam trochę więcej czasu. - odparł Sliloh i spojrzał w dół, na koc na którym obydwoje siedzieli.
- Mój brat jak dowiedział się o Synach Nomadu dostał wścieklizny. - odpowiedziała Christine. - Przyśpieszył mój ślub, a dla Annabel również znalazł potencjalnego męża.
Christine od zawsze opowiadała Slilohowi o działaniach wojennych jej brata, ufała mu bezgranicznie, wiedziała, że nie wyniesie tych informacji po za obieg ich spotkań. Było to lekkomyślne z jej strony, jednak zawsze co ważniejsze informacje pomijała. Sliloh nigdy nie chciał tej wojny, był zwykłym żeglarzem, który eksportował co ważniejsze towary z Jury. Nigdy nie dopytywał też o szczegóły owych działań, był ponadto. Od zawsze traktowany przez swojego ojca jako obywatel drugiej kategorii, przez to, że nie posiadał żadnych magicznych zdolności, zrzucony z piedestału na rzecz jego starszego brata - Burgessa, dumy rodziny. Gdyby ktoś spytał się go o to, czy bycie kimś niewidzialnym jest dla niego nie do wytrzymania - cóż, młodsza wersja powiedziałaby a i owszem, starsza natomiast była mądrzejsza, nauczona tylko i wyłącznie porażki i lata później . Jego życiem teraz było morze, chciałby żeglować nie tylko po wodach Hybryd, a także w pozostałe części świata, zobaczyć kawałek świata. Jednak Anthony nigdy nie pozwolił mu się zapuszczać tak daleko. Sliloh zawsze zastanawiał się dlaczego ojciec tak bardzo naciska, aby ten nie poznawał cywilizacji z bliska. Może dlatego, iż obawiał się, że jeśli Sliloh poznałby cywilizację, to może zacząć porównywać swoje życie i pozycję z innymi, a wtedy mógłby poczuć się lepiej. Może też obawiał się, że Sliloh zacząłby marzyć o czymś więcej niż tylko o morzu i ostatecznie opuściłby rodzinny biznes, co oznaczałoby utratę dla wyspy znacznych dochodów. Niezależnie od powodu, Sliloh musiał się pogodzić z faktem, że jego życie zawodowe ogranicza się wyłącznie do żeglowania po wodach Hybryd.
- Chodzi o twoją kuzynkę, tak?
- Tak, dobrze, że w miarę szybko opuściła wyspę i zaczęła żyć własnym życiem, zazdroszczę jej tego, że prawdopodobnie nie będzie musiała wejść w zaaranżowane małżeństwo, a w końcu tego, że może swobodnie o sobie decydować. Może gdybym w czas pojęła jej zachowanie, zamiast ją od tego odciągać...
- Christine, nie mogłaś tego przewidzieć. - Odparł Sliloh najcieplejszym głosem, na jaki tylko było go stać i złapał ją za rękę.- Przez piętnaście lat nasze wyspy żyły w zgodzie. Czasami zastanawiam się, czy gdyby ten pokój został zachowany, a ojciec nie wpadł w chorą ambicję, mógłbym to ja stanąć u twojego boku przy ołtarzu.
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, wiele razy śniła jej się ta sytuacja, słodki sen, a później koszmar dnia codziennego. Zastanawiające było to, że w jej śnie za każdym razie wszystko wyglądało tak samo. W chwilach słabości chciała nawet wierzyć, że jest to jedna z jej wizji, jedyna pozytywna, ale tak się nie stawało, zaczynała wątpić.
- Stałoby się to na pewno, od dnia kiedy zatańczyliśmy pierwszy, nieco niezdarny taniec w wieku dziesięciu lat. Christine pamiętała to dobrze.- Miałeś wtedy takie duże buty, że aż trudno było ci się było w nich poruszać - uśmiechnęła się z uznaniem.
- A ty byłaś tak piękna, mimo dziecięcego wyglądu, że aż mnie przytłoczyłaś swoim urokiem - odpowiedział Sliloh, czując jak ciepło zalewa jego policzki.
Zakochani przez chwilę patrzyli sobie w oczy, oboje wiedząc, że nie ma już powrotu do normalności. Świat, który znali, właśnie się zawalił, a oni zostali w samym środku burzy. Niewiele mieli do stracenia, a jednocześnie wiele do zyskania. Może była to szansa, aby ostatecznie rozpocząć wspólną przyszłość, poświęcić się dla siebie nawzajem.
- Sliloh, co teraz? - zapytała Christine, łapiąc jego dłoń w swoje dłonie
- Teraz musimy zdecydować, co dalej. Czy chcemy odważyć się na coś więcej, czy pozostać w miejscu, w którym nas umieszczono. - zamyślił się Sliloh. - Christine, pamiętasz co powiedziałem, gdy dowiedziałem się o twoich zaręczynach?
- To, że Książę Skye jest bucem? - zapytała żartobliwie
- Też. - mruknął pod nosem i uśmiechnął się do niej - Ale też to, że świat jest duży, że na pewno znajdzie się dla nas miejsce, gdzieś tam.
- Chciałeś, abyśmy uciekli Sliloh. - odparła poważnie.
- Nie, nie chodziło mi o ucieczkę, ale o szukanie swojego miejsca na ziemi. Może to znaczyć zmianę otoczenia, może też znaczyć zmianę siebie samego. To, co ważne, to przede wszystkim odwaga, aby podjąć decyzję i zrobić krok w kierunku swojego marzenia. - wyjaśnił Sliloh, po czym patrzył na Christine z nadzieją w oczach.
- Pamiętam co ci wtedy odpowiedziałam. Mówiłam o tym, że ucieczka nie wchodzi w grę. Nie mogłabym zostawić wyspy w rękach najeźdźców, bo to tak jakbym działała przeciwko sobie. Kocham swojego brata Sliloh, mimo iż ten nieświadomie robi wszystko aby to zatracić. Mówiłam też o tym, że od najmłodszych lat jestem skazana na to, co przynosi mi los. O tym, że nie jestem na tyle odważna aby zaczynać wszystko od nowa. I nie zrozum mnie źle, naprawdę spora część mnie chce z tobą żyć, ale na podjęcie tak radykalnych kroków nie jest jeszcze czas. Rozmawiałam z moim bratem, zaproponowałam mu pewien plan i jeśli się powiedzie być może wojna zakończy się szybciej niż nam się wydaje.
Sliloh pokiwał głową ze zrozumieniem, wierzył w Christine, wierzył też w to, że zrobi wszystko co w jej mocy, aby uniknąć małżeństwa. Również i on musiał działać, wesprzeć dziewczynę i jeśli ona odnalazła w sobie siłę, aby porozmawiać ze swoim bratem, on także musi spróbować wpłynąć na swojego ojca, chociaż nie wróżył temu zbyt wielkiego powodzenia.
- Ile nam jeszcze zostało? - spytał.
- Całe szczęście kilka tygodni, brat pragnie aby wszyscy, którzy się liczą na Skye uczestniczyli w ceremonii, a niektórzy są obecnie w rozjazdach.
- W takim razie nie marnujmy cennych minut na rozmowy o wojnie. Nacieszymy się sobą.
Sen, który miała Annabel, a w którym latała majestatycznie po niebie, obserwując ludzi, poruszających się po świecie jak małe mrówki, został brutalnie przerwany. Nieoczekiwanie pojawiły się ciemne chmury, zagrzmiało piorunami, a wiatr zaczął wiać coraz silniej. Annabel z trudem utrzymywała się w powietrzu, gdy nagle została uderzona przez błyskawicę. Upadła z wysokości, krzywiąc się z bólu i próbując złapać oddech. Obudziła się gwałtownie i wystrzeliła z łóżka, budząc tym samym śpiącego w najlepsze i chrapiącego wniebogłosy Charliego.
- Wszystko w porządku? - spytał na w pół śpiący, ocierając oczy.
- Tak, jak najbardziej. - odparła szybko. - Zły sen.
- Która godzina? - spytał, ale opadł z powrotem na poduszkę.
Annabel zwróciła swój wzrok na zegar, który wskazywał wpół do ósmej. Był to środek tygodnia, a ona od pół godziny powinna być w pracy i karmić smoki. Wystrzeliła z łóżka z prędkością światła, ale zauważając, że stoi kompletnie naga wyrwała Charliemu koc, pod którym ten ponownie zaczął się układać i otoczyła się nim, ale chłopak mimo to coś mruknął pod nosem i ponownie zasnął. Spojrzała na niego przez chwilę, on również spał nago, wtem w głowie zaczęły jej się pojawiać wizje z poprzedniego wieczora. Uśmiechnęła się do siebie i szepcząc pod nosem "dobra robota" zaczęła szukać po namiocie swoich ubrań.
Gdy już skompletowała całość odzienia porozrzucane po całym salonie ubrała się i nawet nie poświęcając minuty na ogarnięcie włosów wyszła na zewnątrz po cichu. Do jej oczu dotarło słabe wiosenne promienie słońca, oślepiły ją na chwilę, a gdy tylko odzyskała odpowiedni kąt widzenia zauważyła, że kilku współpracowników wpatruje się w nią niejednoznacznie. W końcu widok dziewczyny wychodzącej rano z namiotu kogoś innego, rozczochranej i lekko sponiewieranej oznacza jedno. Annabel wcale nie przeszkadzało to, że ktokolwiek mógł sobie coś pomyśleć. W końcu rozwiązłość wśród niektórych smokologów przeszła do historii, a ona wcale się tym nie przejmowała.
- Annabel, szukałem cię. - podszedł do niej Damon, a gdy zauważył gdzie tak naprawdę ona stoi i w jakim stanie była, spytał - Co tu tu robisz? To namiot Weasley'a?
- Do rzeczy Damon. - ucięła temat, w który wcale nie chciała się z nikim wgłębiać.
- Nie było cię rano, a Aseriel i Lumini były głodne. Wypuściłem je w teren, żeby sobie coś upolowały i rozruszały skrzydła. Niedługo powinny wrócić.
- Dzięki Damon, czy mógłbyś przypilnować je jeszcze chwilę? Zaraz wrócę, tylko muszę się umyć i przebrać.
- Jasne - przeciągnął, a jego wzrok odprowadził ją wgłąb namiotów mieszkalnych, za którymi natychmiast zniknęła.
Damon odprowadził Annabel wzrokiem, nadal przetwarzając to, co właśnie się wydarzyło. Wiedział, że w końcu musiało się to stać, tylko nie spodziewał się iż stanie się to tak szybko. Ruszył więc posłusznie w stronę terenu szkoleniowego, aby spełnić prośbę swojej współpracowniczki, a gdy dotarł na miejsce usiadł na jednej z ławek poczuł, że powietrze było chłodne i świeże, a wiatr przynosił zapach lasu i łąk należących do Rezerwatu. Wziął głęboki oddech, który trochę go lekko ożywił. Damon od kilku dni miał problem z snem, od momentu gdy Matei ogłosił, że Hiryu natychmiast musi być wypuszczony. Chłopak nie spodziewał się tego kompletnie, mimo że owszem rozmowa między tą dwójką zazwyczaj schodziła na tematy jego podopiecznego, ale nigdy nie spodziewał się, że decyzję o tym podejmie jego szef, a nie on sam. Jednak jego argumenty powoli były na wykończeniu, więc musiał się zmierzyć z rzeczywistością.
Wziął jeszcze jeden oddech, a w jego głowie zaczęły miotać się wspomnienia o tym, jak wielki kredyt zaufania po aferze, gdzie jego nazwisko zostało zhańbiona otrzymał od szefa. On jako jedyny zechciał go zatrudnić w Rezerwacie i nawet nie spodziewając się tego w najśmielszych snach dał mu pod opiekę młodego Długoroga. Damon obiecał sobie wtedy, że całą swoją energię przeznaczy na odpowiednią opiekę nad nim, aby nikt nie mógł mu nic zarzucić. Pamiętał dobrze pierwsze próby karmienia młodego. Hiryu był bardzo malutki jak na swój wiek i częściej odsuwał jedzenie, niż je zjadał, ale dzięki systematyczności i częstym eksperymentowaniu z pożywieniem, trafił w jego gusta. Pamiętał również jak pewnego jesiennego dnia jeden ze smoków - ten który dopiero co trafił do Rezerwatu, całkowicie zdziczały próbował zranić Hiryu, gryząc go w skrzydło, Damon wtedy nie miał przy sobie różdżki, więc odruchowo stanął pomiędzy nimi, a zęby starszego smoka zatopiły się w udzie chłopaka, powodując krwotok i zostawiając blizny, które do teraz przypominają mu o swoim poświęceniu. Dzięki tej sytuacji Damon zaskarbił sobie uznanie swoich współpracowników, którzy dotąd patrzyli na niego niepewnie.
Chłopak poczuł gniew i frustrację, że nie może zrobić nic więcej, aby jego podopieczny został w Rezerwacie. Musiał jednak przyjąć fakt, że to Matei ma ostatnie słowo, a on może jedynie pomóc w lepszym przygotowaniu Hiryu do życia na wolności. Damon spojrzał na zbierające się chmury i zaczął się zastanawiać, co przyniesie jutro. Czy Hiryu poradzi sobie na wolności? Oczywiście w to nie wątpił, krzątał się po prostu teraz w swoich egoistycznych pobudkach.
- Aseriel i Lumini jeszcze nie wrócili? - Annabel wyrosła obok niego jak spod ziemi.
- Jeszcze nie, może potrzebują trochę czasu. - odparł Damon patrząc w przestrzeń.
- Pewnie są podekscytowane i latają między drzewami. Kto wie, może zechciały się jeszcze ścigać. - odparła Annabel spokojnie kręcąc się dookoła.
Damon nie odpowiedział, przed chwilą wspominał najlepsze momenty z swojego życia, a teraz dotarło do niego, że tak naprawdę Annabel dokładnie teraz przeżywa to samo.
- Wrócą.
- Hiryu nas opuszcza, tak? - spytała retorycznie, a Damon pokiwał głową. - Może jest tak samo podekscytowany jak Aseriel i Lumini, gdy tylko mogą wyfrunąć na deptak.
- Tak, może i jest - odpowiedział. - Muszę przecież pamiętać, że dla niego to wielka sprawa i nowe wyzwania, ale jestem pewien, że sobie poradzi.
Annabel pokiwała głową, ale w jej oczach pojawiła się smutna refleksja.
- Myślę, że tak naprawdę każdy smok, który tutaj jest, marzy o wolności. O tym, by móc żyć po swojemu i robić to, co lubi. My tylko staramy się im to umożliwić, pomóc im przetrwać od maleństwa, po to by w końcu je wypuścić.
Chłopak uśmiechnął się do siebie. Nigdy nie musiał się starać, żeby Annabel pokazała swoją wrażliwą stronę, podczas rozmowy tej dwójki stawało się to naturalne, w żaden sposób nie wymuszone. Damon nie rozumiał dlaczego, ale czuł się co najmniej zaszczycony tym faktem.
- Niekoniecznie, Aseriel zdaje się za Tobą szaleć.
- To czemu nie przyleciał gdy tylko pojawiłam się w pobliżu?
- Może wyczuł zapach kogoś innego - zaśmiał się, spoglądając dwuznacznie na Annabel, za co dostał od niej lekkiego kuksańca prosto w żebra.
W tym momencie w polu widzenia Annabel pojawił się Lumini, trzymający w pysku zdobycz, a zaraz za nim leciał Aseriel również zwycięsko z swojej wyprawy. Młode poleciały z ekscytacją nad głowę Annabel i wypuściły z pyska zagryzione mięso (jeden kawałek o mało nie poleciał na Damona). Zaczęły kręcić się w kółko, a z ich pyszczków wydobywały się strużki ognia. Po chwili zmęczone ekscytacją zleciały na dół by jakby nigdy nic zająć się pożywieniem.
- Już jestem! - krzyknął z oddali Charlie i biegł prosto na nich - Joshua powiedział mi gdzie jesteś!
- Ja nie wiem jak to jest z tym zapachem, ale jestem niemal pewien, że Weasley wyczuł Luminiego - wyszeptał żartobliwie Damon Annabel do ucha, po czym poszedł w swoją stronę, a zaraz potem został zaczepiony przez młodego stażystę.
Sliloh pożegnał się szarmancko z Christine i pożeglował z powrotem na swoją wyspę. Jeszcze nigdy droga do domu aż tak mu się nie dłużyła, z jednej strony obiecał sobie, że zaraz po powrocie odnajdzie swojego ojca i spróbuje z nim porozmawiać, ale im bliżej Jury się znajdował, tym ciężej oddychał. Był jednak bardzo zdeterminowany, więc pomimo swoich odczuć przez całą drogę zastanawiał się jak zacząć rozmowę i kontynuować ją w taki sposób, aby ten nie zaczął niczego podejrzewać.
Wysiadł z statku i zostawił go pod opieką swojego współpracownika, przeszedł przez most i jurydykę, a niedaleko znajdował się ich rodzinny Pałac. Po drodze mijał poddanych swojego ojca, którzy pozdrawiali go serdecznie. Sliloh był ukochanym synem ich władcy, zawsze stąpał bliżej ludzi niżeli Królewskich zasad. Często brał udział w różnych akcjach, mających na celu pomoc tym biedniejszym miasteczkom, znanym bliżej jako slumsy i zdecydowanie częściej niż swój brat angażował się w ich życie, był względem ich bezkrytyczny, a czasami nawet zdarzało mu się rozmawiać z nimi na wszelakie tematy, czekając na załadunek towarów na swój statek.
Po dotarciu do pałacu, Sliloh poprosił namiestnika o spotkanie z ojcem, ale jego prośba została odrzucona. Mości Król odbywał teraz spotkanie z swoimi doradcami, prawdopodobnie podczas których omawiane były dalsze wojenne posunięcia. Chłopak na samym początku chciał porozmawiać w cztery oczy z swoim ojcem, ale po dłuższym namyśle odparł, ku zdziwieniu mężczyzny, że również chciałby w nim uczestniczyć w tym spotkaniu, a namiestnik nie ma prawa mu tego odmawiać.
Po kilku minutach oczekiwania, został wprowadzony do sali, gdzie już czekał na niego jego ojciec, Król Jury, wraz z innymi doradcami. Sliloh musiał przyznać na początku, że jego ojciec wcale nie przypominał tego, którego miał "przyjemność" oglądać na co dzień. Król wydawał się mętny, złoszczący się na doradców, którzy starali się na siłę przeforsować swoje rozwiązania, a gdy zobaczył swojego niesławnego syna u progu komnaty wyprostował się dumnie jak paw. Zaraz potem Sliloh pozdrowił swojego ojca i usiadł przy stole u boku doradców. Nie był w stanie zrozumieć, dlaczego jego obecność wzbudzała tyle emocji, szczególnie dostrzegając minę, którą zrobił jego starszy brat - Burgess ale zdawał sobie sprawę, że to teraz nie był czas na zadawanie pytań. Król Jury powitał syna z surowością.
- Sliloh, co cię tu przynosi? Mam ważne sprawy do omówienia z moimi doradcami. Czy musisz być tu teraz? – spytał Król Jury, spoglądając na swego syna z wyrazem niechęci.
- Ojcze, mam swoje powody, dla których chcę uczestniczyć w tym spotkaniu" - odparł Sliloh, próbując zachować spokój.
Jego najważniejszym powodem była Christine, ale przecież tego mógł powiedzieć. Zamiast tego przez chwilę wsłuchiwał się z to jakie dalsze kroki proponują doradcy Króla. Sliloh miał plan, aby w miarę możliwości zniechęcić ojca, do tego, aby skorzystał z usług Synów Nomadu, którzy przecież nie są warci zaufania. Czekał jedynie na odpowiednią okazję, aby móc przemówić, a gdy tylko pojawił się ich temat postawił wszystko na jedną kartę.
- Ojcze, mam pewną sugestię - przerwał Sliloh, przyciągając uwagę wszystkich przy stole. - Nie powinniśmy opierać naszych działań na niesprawdzonych i niepewnych źródłach. Synowie Nomadu nie są doświadczonymi wojownikami, którzy potrafią sprowadzić zagrożenie do minimum. Są zwykłymi wyznawcami Boga, którego sobie wymyślili, nie potrafią cofnąć się przed niczym do osiągnięcia celu, zdradzili wiele razy, a czego uczy nas historia są również pierwszeństwem do upadku.
Król Jury spojrzał na swojego syna mniej surowo niż przed chwilą, ale wciąż wydawał się sceptyczny.
- Czy masz na myśli, synu? - zapytał z zainteresowaniem, uciszając jedną ręką swojego starszego syna, który właśnie miał zamiar przemówić.
- Mam na myśli to, że powinniśmy poszukać innych opcji. Nasi niedawni partnerzy handlowi, którzy swoją drogą finansują nasze zbrojenie wydawali się niepewni. W ich ocenie Synowie Nomadu są zwykłymi złodziejaszkami, a my finansujemy ich eskapady. Wydaje mi się nawet, że lwia część próbowała dać mi wyraźnie do zrozumienia, że obawiają się o swoje biznesy.
Anthony wydawał się coraz bardziej zainteresowany sugestią Sliloha, chociaż wciąż zachowywał pewną rezerwę, ale chłopakowi wydawało się, że ojciec gra z nim w jakąś dziwną grę. Chłopak wiedział, że przez to musi uważać na każde słowo, aby nie wpakować się w kłopoty. Dlatego postanowił kontynuować swoją argumentację w taki sposób, aby nie wywołać podejrzeń.
- Nie chodzi mi o to, żeby całkowicie z nich zrezygnować, ale musimy rozważyć to, czy ich "usługi" są warte ryzyka utraty naszych najlepszych klientów.
Anthony spojrzał na swojego namiestnika, a później starszego syna. W pewnym momencie zaśmiał się pod nosem, a w ślad za nim reszta jego doradców.
- To naprawdę słuszne spostrzeżenie Sliloh. Jednak, gdzie podczas tej rozmowy padło zdanie, że musimy im ufać? - odparł łagodnie Anthony. - Już dawno wzięliśmy pod uwagę ich zdradę i zapewniam cię synu, że nasze stosunki handlowe nie ucierpią na tym ani trochę.
- Czy masz do powiedzenia coś jeszcze, na przykład to, czego nie wiemy? - zapytał Burgess patrząc z politowaniem na swojego młodszego braciszka, który próbował bawić się w wojnę.
- Czyli niepowodzenie ponoć "najlepszego" z nich w schwytaniu smoczej dziewczyny było również zaplanowane? - odparł unosząc jedną brew i spojrzał poważnie na twarz swojego ojca, która na raz zmieniła grymas, a na sali zapanowała cisza. - Czyżby zwrócenie na siebie uwagi aurorów było również w planach? A może powiecie mi jeszcze, że Ministerstwo Magii miało dowiedzieć się o tym, że łamiemy ich zasady dotyczące pożycia z mugolami?
Sliloh spojrzał na swego ojca z mrocznym wzrokiem. Wiedział, że zaczyna dotykać tematu, który mógłby mu przysporzyć niepotrzebnych kłopotów, ale był gotów iść na to ryzyko.
- Czyżbyśmy mieli coś do ukrycia, ojcze? - zapytał zimno, obserwując jak twarz Króla zaciska się w irytacji. - Czyżby nasza władza w Jurze była uzależniona od łamania magicznego prawa? A może to wszystko było zaplanowane i okazało się, że to teraz my jesteśmy marionetkami w rękach Synów Nomadu?
- Przekraczasz wszelkie granice synu. - odparł surowo Anthony wstając z miejsca i kierując się wolno w jego stronę. - Nie możesz mieć pojęcia z czym się tu mierzymy, nie możesz mieć pojęcia o tym z czym wiąże się wojna. - zatrzymał się w połowie drogi. - Oni są na potrzebni przede wszystkim do tego, aby odwrócić uwagę Ministerstwa od nas, w końcu nie mogą spodziewać się tego, że z nimi współpracujemy, a nawet jest podejrzewają nas o to, zapewniam cię, że żadnych konkretnych dowodów na to nie mają.
- Możesz mówić co chcesz ojcze, to że macie kontrolę, to że wojna usprawiedliwia narażanie się Ministerstwu, to że niczym nie ryzykujecie współpracą z Synami Nomadu, ale nic nie usprawiedliwia zagryzienia wilka przez owce, nawet jeśli wówczas ów wilk sądzi, że owce nie mają odpowiednio ostrych zębów. - odparł cicho, ale zdecydowanie. - Wiecie dlaczego Islay zawsze wychodzi z potyczek zwycięsko? Ponieważ nie stawia na półśrodki, poświęca czas na zdobywanie sojuszy, a pieczętuje je małżeństwem. - przez chwilę wielka gula utknęła mu w gardle, ponieważ pomyślał o Christine, ale to właśnie dlatego dalej kontynuował przemowę - Synowie Nomadu dzięki swojej krnąbrności już raz nimi przegrali, teraz są słabsi, chwilę powalczą, może i dają nam złudne zwycięstwo w kilku bitwach, ale polegną, tylko teraz z tą różnicą, że zabiorą nasze bogactwa ze sobą, albo nie polegną i opanują Islay, bo to zawsze było ich celem, a nam zostanie przełknąć po raz kolejny gorycz porażki. Więc, Królu jeśli teraz mi powiesz, że oddanie im tej wyspy jest zawarte w Twoim planie, to powiedz mi o tym, a ja już nigdy nie podważę twoich kompetencji.
Sliloh zakończył swój wywód zadowolony. Spoglądał po twarzach doradców i czytał z nich jak z otwartej księgi. Jedni zawstydzeni spoglądali na swoje dłonie, drudzy patrzyli na niego z podziwem, a jeszcze inni spoglądali po sobie. Burgess nawet się nie odezwał, zazwyczaj poniżał swojego brata, gdy tylko ten próbował wypowiedzieć się na tematy wyspy, ale teraz siedział i spoglądał obojętnie na swojego brata. Ojciec za to zamilkł, ale Sliloh wiedział, że mimo jego słów, ten zostanie nieugięty, ponieważ jego doświadczenie świadczyło o czymś innym i dzięki temu jest pewny tego, że postępuje odpowiednio. Król Jury jednak po chwili przerwy wypowiedział się ze spokojem, ale jednocześnie w jego głosie dało się słyszeć pewną nutkę irytacji.
- Wszystko, co mówisz, jest prawdą. Jednakże, nie możemy pozwolić sobie na to, aby przegrać tę wojnę. Synowie Nomadu są ryzykownym wyborem, ale jednocześnie są jedynym sojusznikiem, na którego możemy sobie teraz pozwolić. Wiem, że masz dobre intencje, Synu, ale czasami trzeba myśleć pragmatycznie. Chcę, abyś zrozumiał, że to nie jest łatwa sytuacja i nie wolno nam teraz zawahać się i szukać innych opcji.
Sliloh przypomniał sobie słowa Christine, że czasami trzeba brać na swoje barki odpowiedzialność za swoje decyzje, a teraz widział, że jego ojciec unikał tego, co jest trudne. Wiedział, że dalsza walka z nim w obecnej sytuacji nie ma sensu.
- Rozumiem, ojcze. - pochylił głowę i odpowiedział z powagą. Król Jury spojrzał na swojego syna z uznaniem, ale jednocześnie w jego oczach widział się też pewien smutek i gorzka refleksja. Nie spodziewał się jednak, że jego młodszy syn tak bardzo wczuje się w obecną sytuację. - W takim razie muszę wracać do swoich obowiązków i spróbować przemówić do naszych partnerów handlowych, uspokoić ich w jakiś sposób. - Sliloh westchnął i wstał z miejsca - Królu, bracie. - ukłonił się im nisko i opuścił salę.
Sliloh czuł się zmęczony, w tym miejscu zawsze czuł się wyobcowany, ale jednocześnie wiedział, że musi działać. Mimo tego był zadowolony z siebie, może z ojcem nie poszło mu tak, jakby sobie tego życzył, ale udało mu się zasiać ziarno niepewności w umysłach jego zaufanych ludzi, a to pomoże ojcu spojrzeć nieco z szerszej perspektywy, a przynajmniej takiej, z jakiej on sam im to przedstawił. Musiał jednak przede wszystkim znaleźć sposób, aby uwolnić Christine i powstrzymać Synów Nomadu przed opanowaniem wyspy. Mimo wszystko, nawet jeśli wcześniej o tym nie pomyślał, miał wrażenie, że nawet sam siebie przekonał o tym, iż tamci stanowią dla Jury duże zagrożenie.