niedziela, 23 lipca 2023

XIX

Charlie wgryzł się w jej usta łapczywie, a Annabel nie zostawała mu dłużna. Oddawała pocałunki z dużym zaangażowaniem, obejmując go w pasie. Znowu stało się coś, co nie powinno, a przecież niedawno mówili coś o przyjaźni. Kręcili się po namiocie Charliego zatracając się w tańcu ciał, po drodze zrzucali kilka przedmiotów, które w zderzeniu z twardą posadzką roztrzaskały się na kilka części. Chłopak najpierw zacisnął dłonie na jej plecach, a później przenosił je na twarz, Annabel za to cały czas napierała na jego usta. Charlie w końcu przerwał pocałunek i spojrzał na swoją partnerkę, a ta tylko uśmiechnęła się szczerze.

- Na przyjaźń mi to nie wygląda. - wyszeptał.

- Jedno drugiego nie wyklucza.- odparła poważnie.

Przycisnęła się do niego i po raz kolejny wpiła się w jego usta. Palce Charliego zaczęły wędrować w okolice jej ramion. Przesuwał je delikatnie od góry do dołu, jakby głaskał rannego zwierzaka, jednocześnie oddając pocałunki z taką samą intensywnością jak ona. Jednym zgrabnym ruchem odsunął jej ramiączko, a czując gołą pierś na swojej klacie popchnął ją na łóżko.

- Sama tego chciałaś, pamiętaj. - mruknął Weasley i wyswobodził się z swetra, który rzucił na ziemię.

Annabel zaś opadła na sofę dysząc ciężko, a gdy spostrzegła nagi tors chłopaka zauważyła, że jego ciało wygląda inaczej niż myślała. Był dobrze zbudowany co zrobiło na niej wrażenie, spojrzała na niego wnikliwie, nie ukrywając zadowolenia, co wzbudziło w Chaliem pożądanie. Ten spoglądał jeszcze przez chwilę na nią, czekając, aż być może się rozmyśli, ale nie zauważając ani krzty wątpliwości na jej twarzy, zaczął rozpinać swoje spodnie. Gdy już się z nimi uporał podszedł do dziewczyny i ułożył się na niej tak, jak było mu wygodnie, a chwilę później bez wyrzutów sumienia powietrze wypełniło się romansem i ich równomiernymi oddechami.

- Przecież wiedzieliśmy, że w końcu musiało do tego dojść.

- A ja miałem nadzieję, że ta wojna da nam trochę więcej czasu. - odparł Sliloh i spojrzał w dół, na koc na którym obydwoje siedzieli.

- Mój brat jak dowiedział się o Synach Nomadu dostał wścieklizny. - odpowiedziała Christine. - Przyśpieszył mój ślub, a dla Annabel również znalazł potencjalnego męża.

Christine od zawsze opowiadała Slilohowi o działaniach wojennych jej brata, ufała mu bezgranicznie, wiedziała, że nie wyniesie tych informacji po za obieg ich spotkań. Było to lekkomyślne z jej strony, jednak zawsze co ważniejsze informacje pomijała. Sliloh nigdy nie chciał tej wojny, był zwykłym żeglarzem, który eksportował co ważniejsze towary z Jury. Nigdy nie dopytywał też o szczegóły owych działań, był ponadto. Od zawsze traktowany przez swojego ojca jako obywatel drugiej kategorii, przez to, że nie posiadał żadnych magicznych zdolności, zrzucony z piedestału na rzecz jego starszego brata - Burgessa, dumy rodziny. Gdyby ktoś spytał się go o to, czy bycie kimś niewidzialnym jest dla niego nie do wytrzymania - cóż, młodsza wersja powiedziałaby a i owszem, starsza natomiast była mądrzejsza, nauczona tylko i wyłącznie porażki  i lata później . Jego życiem teraz było morze, chciałby żeglować nie tylko po wodach Hybryd, a także w pozostałe części świata, zobaczyć kawałek świata. Jednak Anthony nigdy nie pozwolił mu się zapuszczać tak daleko. Sliloh zawsze zastanawiał się dlaczego ojciec tak bardzo naciska, aby ten nie poznawał cywilizacji z bliska. Może dlatego, iż obawiał się, że jeśli Sliloh poznałby cywilizację, to może zacząć porównywać swoje życie i pozycję z innymi, a wtedy mógłby poczuć się lepiej. Może też obawiał się, że Sliloh zacząłby marzyć o czymś więcej niż tylko o morzu i ostatecznie opuściłby rodzinny biznes, co oznaczałoby utratę dla wyspy znacznych dochodów. Niezależnie od powodu, Sliloh musiał się pogodzić z faktem, że jego życie zawodowe ogranicza się wyłącznie do żeglowania po wodach Hybryd. 

- Chodzi o twoją kuzynkę, tak?

-  Tak, dobrze, że w miarę szybko opuściła wyspę i zaczęła żyć własnym życiem, zazdroszczę jej tego, że prawdopodobnie nie będzie musiała wejść w zaaranżowane małżeństwo, a w końcu tego, że może swobodnie o sobie decydować. Może gdybym w czas pojęła jej zachowanie, zamiast ją od tego odciągać...

- Christine, nie mogłaś tego przewidzieć. - Odparł Sliloh najcieplejszym głosem, na jaki tylko było go stać i złapał ją za rękę.- Przez piętnaście lat nasze wyspy żyły w zgodzie. Czasami zastanawiam się, czy gdyby ten pokój został zachowany, a ojciec nie wpadł w chorą ambicję, mógłbym to ja stanąć u twojego boku przy ołtarzu.

Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, wiele razy śniła jej się ta sytuacja, słodki sen, a później koszmar dnia codziennego. Zastanawiające było to, że w jej śnie za każdym razie wszystko wyglądało tak samo. W chwilach słabości chciała nawet wierzyć, że jest to jedna z jej wizji, jedyna pozytywna, ale tak się nie stawało, zaczynała wątpić. 

- Stałoby się to na pewno, od dnia kiedy zatańczyliśmy pierwszy, nieco niezdarny taniec w wieku dziesięciu lat. Christine pamiętała to dobrze.- Miałeś wtedy takie duże buty, że aż trudno było ci się było w nich poruszać - uśmiechnęła się z uznaniem. 

 - A ty byłaś tak piękna, mimo dziecięcego wyglądu, że aż mnie przytłoczyłaś swoim urokiem - odpowiedział Sliloh, czując jak ciepło zalewa jego policzki. 

Zakochani przez chwilę patrzyli sobie w oczy, oboje wiedząc, że nie ma już powrotu do normalności. Świat, który znali, właśnie się zawalił, a oni zostali w samym środku burzy. Niewiele mieli do stracenia, a jednocześnie wiele do zyskania. Może była to szansa, aby ostatecznie rozpocząć wspólną przyszłość, poświęcić się dla siebie nawzajem. 

 - Sliloh, co teraz? - zapytała Christine, łapiąc jego dłoń w swoje dłonie 

- Teraz musimy zdecydować, co dalej. Czy chcemy odważyć się na coś więcej, czy pozostać w miejscu, w którym nas umieszczono. - zamyślił się Sliloh. - Christine, pamiętasz co powiedziałem, gdy dowiedziałem się o twoich zaręczynach?

-  To, że Książę Skye jest bucem? - zapytała żartobliwie

- Też. - mruknął pod nosem i uśmiechnął się do niej - Ale też to, że świat jest duży, że na pewno znajdzie się dla nas miejsce, gdzieś tam.

- Chciałeś, abyśmy uciekli Sliloh. - odparła poważnie.

- Nie, nie chodziło mi o ucieczkę, ale o szukanie swojego miejsca na ziemi. Może to znaczyć zmianę otoczenia, może też znaczyć zmianę siebie samego. To, co ważne, to przede wszystkim odwaga, aby podjąć decyzję i zrobić krok w kierunku swojego marzenia. - wyjaśnił Sliloh, po czym patrzył na Christine z nadzieją w oczach. 

- Pamiętam co ci wtedy odpowiedziałam. Mówiłam o tym, że ucieczka nie wchodzi w grę. Nie mogłabym zostawić wyspy w rękach najeźdźców, bo to tak jakbym działała przeciwko sobie. Kocham swojego brata Sliloh, mimo iż ten nieświadomie robi wszystko aby to zatracić. Mówiłam też o tym, że od najmłodszych lat jestem skazana na to, co przynosi mi los. O tym, że nie jestem na tyle odważna aby zaczynać wszystko od nowa. I nie zrozum mnie źle, naprawdę spora część mnie chce z tobą żyć, ale na podjęcie tak radykalnych kroków nie jest jeszcze czas. Rozmawiałam z moim bratem, zaproponowałam mu pewien plan i jeśli się powiedzie być może wojna zakończy się szybciej niż nam się wydaje.

Sliloh pokiwał głową ze zrozumieniem, wierzył w Christine, wierzył też w to, że zrobi wszystko co w jej mocy, aby uniknąć małżeństwa. Również i on musiał działać, wesprzeć dziewczynę i jeśli ona odnalazła w sobie siłę, aby porozmawiać ze swoim bratem, on także musi spróbować wpłynąć na swojego ojca, chociaż nie wróżył temu zbyt wielkiego powodzenia. 

- Ile nam jeszcze zostało? - spytał.

- Całe szczęście kilka tygodni, brat pragnie aby wszyscy, którzy się liczą na Skye uczestniczyli w ceremonii, a niektórzy są obecnie w rozjazdach.

- W takim razie nie marnujmy cennych minut na rozmowy o wojnie. Nacieszymy się sobą. 



Sen, który miała Annabel, a w którym latała majestatycznie po niebie, obserwując ludzi, poruszających się po świecie jak małe mrówki, został brutalnie przerwany. Nieoczekiwanie pojawiły się ciemne chmury, zagrzmiało piorunami, a wiatr zaczął wiać coraz silniej. Annabel z trudem utrzymywała się w powietrzu, gdy nagle została uderzona przez błyskawicę. Upadła z wysokości, krzywiąc się z bólu i próbując złapać oddech. Obudziła się gwałtownie i wystrzeliła z łóżka, budząc tym samym śpiącego w najlepsze i chrapiącego wniebogłosy Charliego.

- Wszystko w porządku? - spytał na w pół śpiący, ocierając oczy.

- Tak, jak najbardziej. - odparła szybko. - Zły sen.

- Która godzina? - spytał, ale opadł z powrotem na poduszkę.

Annabel zwróciła swój wzrok na zegar, który wskazywał wpół do ósmej. Był to środek tygodnia, a ona od pół godziny powinna być w pracy i karmić smoki. Wystrzeliła z łóżka z prędkością światła, ale zauważając, że stoi kompletnie naga wyrwała Charliemu koc, pod którym ten ponownie zaczął się układać i otoczyła się nim, ale chłopak mimo to coś mruknął pod nosem i ponownie zasnął. Spojrzała na niego przez chwilę, on również spał nago, wtem w głowie zaczęły jej się pojawiać wizje z poprzedniego wieczora. Uśmiechnęła się do siebie i szepcząc pod nosem "dobra robota" zaczęła szukać po namiocie swoich ubrań.

Gdy już skompletowała całość odzienia porozrzucane po całym salonie ubrała się i nawet nie poświęcając minuty na ogarnięcie włosów wyszła na zewnątrz po cichu. Do jej oczu dotarło słabe wiosenne promienie słońca, oślepiły ją na chwilę, a gdy tylko odzyskała odpowiedni kąt widzenia zauważyła, że kilku współpracowników wpatruje się w nią niejednoznacznie. W końcu widok dziewczyny wychodzącej rano z namiotu kogoś innego, rozczochranej i lekko sponiewieranej oznacza jedno. Annabel wcale nie przeszkadzało to, że ktokolwiek mógł sobie coś pomyśleć. W końcu rozwiązłość wśród niektórych smokologów przeszła do historii, a ona wcale się tym nie przejmowała.

- Annabel, szukałem cię. - podszedł do niej Damon, a gdy zauważył gdzie tak naprawdę ona stoi i w jakim stanie była, spytał - Co tu tu robisz? To namiot Weasley'a?

- Do rzeczy Damon. - ucięła temat, w który wcale nie chciała się z nikim wgłębiać.

- Nie było cię rano, a Aseriel i Lumini były głodne. Wypuściłem je w teren, żeby sobie coś upolowały i rozruszały skrzydła. Niedługo powinny wrócić.

- Dzięki Damon, czy mógłbyś przypilnować je jeszcze chwilę? Zaraz wrócę, tylko muszę się umyć i przebrać. 

- Jasne - przeciągnął, a jego wzrok odprowadził ją wgłąb namiotów mieszkalnych, za którymi natychmiast zniknęła.


Damon odprowadził Annabel wzrokiem, nadal przetwarzając to, co właśnie się wydarzyło. Wiedział, że w końcu musiało się to stać, tylko nie spodziewał się iż stanie się to tak szybko. Ruszył więc posłusznie w stronę terenu szkoleniowego, aby spełnić prośbę swojej współpracowniczki, a gdy dotarł na miejsce usiadł na jednej z ławek poczuł, że powietrze było chłodne i świeże, a wiatr przynosił zapach lasu i łąk należących do Rezerwatu. Wziął głęboki oddech, który trochę go lekko ożywił. Damon od kilku dni miał problem z snem, od momentu gdy Matei ogłosił, że Hiryu natychmiast musi być wypuszczony. Chłopak nie spodziewał się tego kompletnie, mimo że owszem rozmowa między tą dwójką zazwyczaj schodziła na tematy jego podopiecznego, ale nigdy nie spodziewał się, że decyzję o tym podejmie jego szef, a nie on sam. Jednak jego argumenty powoli były na wykończeniu, więc musiał się zmierzyć z rzeczywistością.

Wziął jeszcze jeden oddech, a w jego głowie zaczęły miotać się wspomnienia o tym, jak wielki kredyt zaufania po aferze, gdzie jego nazwisko zostało zhańbiona otrzymał od szefa. On jako jedyny zechciał go zatrudnić w Rezerwacie i nawet nie spodziewając się tego w najśmielszych snach dał mu pod opiekę młodego Długoroga. Damon obiecał sobie wtedy, że całą swoją energię przeznaczy na odpowiednią opiekę nad nim, aby nikt nie mógł mu nic zarzucić. Pamiętał dobrze pierwsze próby karmienia młodego. Hiryu był bardzo malutki jak na swój wiek i częściej odsuwał jedzenie, niż je zjadał, ale dzięki systematyczności i częstym eksperymentowaniu z pożywieniem, trafił w jego gusta. Pamiętał również jak pewnego jesiennego dnia jeden ze smoków - ten który dopiero co trafił do Rezerwatu, całkowicie zdziczały próbował zranić Hiryu, gryząc go w skrzydło, Damon wtedy nie miał przy sobie różdżki, więc odruchowo stanął pomiędzy nimi, a zęby starszego smoka zatopiły się w udzie chłopaka, powodując krwotok i zostawiając blizny, które do teraz przypominają mu o swoim poświęceniu. Dzięki tej sytuacji Damon zaskarbił sobie uznanie swoich współpracowników, którzy dotąd patrzyli na niego niepewnie. 

Chłopak poczuł gniew i frustrację, że nie może zrobić nic więcej, aby jego podopieczny został w Rezerwacie. Musiał jednak przyjąć fakt, że to Matei ma ostatnie słowo, a on może jedynie pomóc w lepszym przygotowaniu Hiryu do życia na wolności. Damon spojrzał na zbierające się chmury i zaczął się zastanawiać, co przyniesie jutro. Czy Hiryu poradzi sobie na wolności? Oczywiście w to nie wątpił, krzątał się po prostu teraz w swoich egoistycznych pobudkach. 

- Aseriel i Lumini jeszcze nie wrócili? - Annabel wyrosła obok niego jak spod ziemi.

- Jeszcze nie, może potrzebują trochę czasu. - odparł Damon patrząc w przestrzeń.

- Pewnie są podekscytowane i latają między drzewami. Kto wie, może zechciały się jeszcze ścigać. - odparła Annabel spokojnie kręcąc się dookoła.

Damon nie odpowiedział, przed chwilą wspominał najlepsze momenty z swojego życia, a teraz dotarło do niego, że tak naprawdę Annabel dokładnie teraz przeżywa to samo.

- Wrócą.

- Hiryu nas opuszcza, tak? - spytała retorycznie, a Damon pokiwał głową. - Może jest tak samo podekscytowany jak Aseriel i Lumini, gdy tylko mogą wyfrunąć na deptak. 

- Tak, może i jest - odpowiedział. - Muszę przecież pamiętać, że dla niego to wielka sprawa i nowe wyzwania, ale jestem pewien, że sobie poradzi. 

Annabel pokiwała głową, ale w jej oczach pojawiła się smutna refleksja. 

- Myślę, że tak naprawdę każdy smok, który tutaj jest, marzy o wolności. O tym, by móc żyć po swojemu i robić to, co lubi. My tylko staramy się im to umożliwić, pomóc im przetrwać od maleństwa, po to by w końcu je wypuścić.

Chłopak uśmiechnął się do siebie. Nigdy nie musiał się starać, żeby Annabel pokazała swoją wrażliwą stronę, podczas rozmowy tej dwójki stawało się to naturalne, w żaden sposób nie wymuszone. Damon nie rozumiał dlaczego, ale czuł się co najmniej zaszczycony tym faktem.

- Niekoniecznie, Aseriel zdaje się za Tobą szaleć. 

- To czemu nie przyleciał gdy tylko pojawiłam się w pobliżu?

- Może wyczuł zapach kogoś innego - zaśmiał się, spoglądając dwuznacznie na Annabel, za co dostał od niej lekkiego kuksańca prosto w żebra. 

W tym momencie w polu widzenia Annabel pojawił się Lumini, trzymający w pysku zdobycz, a zaraz za nim leciał Aseriel również zwycięsko z swojej wyprawy. Młode poleciały z ekscytacją nad głowę Annabel i wypuściły z pyska zagryzione mięso (jeden kawałek o mało nie poleciał na Damona). Zaczęły kręcić się w kółko, a z ich pyszczków wydobywały się strużki ognia. Po chwili zmęczone ekscytacją zleciały na dół by jakby nigdy nic zająć się pożywieniem. 

- Już jestem! - krzyknął z oddali Charlie i biegł prosto na nich - Joshua powiedział mi gdzie jesteś!

- Ja nie wiem jak to jest z tym zapachem, ale jestem niemal pewien, że Weasley wyczuł Luminiego - wyszeptał żartobliwie Damon Annabel do ucha, po czym poszedł w swoją stronę, a zaraz potem został zaczepiony przez młodego stażystę.



Sliloh pożegnał się szarmancko z Christine i pożeglował z powrotem na swoją wyspę. Jeszcze nigdy droga do domu aż tak mu się nie dłużyła, z jednej strony obiecał sobie, że zaraz po powrocie odnajdzie swojego ojca i spróbuje z nim porozmawiać, ale im bliżej Jury się znajdował, tym ciężej oddychał. Był jednak bardzo zdeterminowany, więc pomimo swoich odczuć przez całą drogę zastanawiał się jak zacząć rozmowę i kontynuować ją w taki sposób, aby ten nie zaczął niczego podejrzewać.

Wysiadł z statku i zostawił go pod opieką swojego współpracownika, przeszedł przez most i jurydykę, a niedaleko znajdował się ich rodzinny Pałac. Po drodze mijał poddanych swojego ojca, którzy pozdrawiali go serdecznie. Sliloh był ukochanym synem ich władcy, zawsze stąpał bliżej ludzi niżeli Królewskich zasad. Często brał udział w różnych akcjach, mających na celu pomoc tym biedniejszym miasteczkom, znanym bliżej jako slumsy i zdecydowanie częściej niż swój brat angażował się w ich życie, był względem ich bezkrytyczny, a czasami nawet zdarzało mu się rozmawiać z nimi na wszelakie tematy, czekając na załadunek towarów na swój statek.

Po dotarciu do pałacu, Sliloh poprosił namiestnika o spotkanie z ojcem, ale jego prośba została odrzucona. Mości Król odbywał teraz spotkanie z swoimi doradcami, prawdopodobnie podczas których omawiane były dalsze wojenne posunięcia. Chłopak na samym początku chciał porozmawiać w cztery oczy z swoim ojcem, ale po dłuższym namyśle odparł, ku zdziwieniu mężczyzny, że również chciałby w nim uczestniczyć w tym spotkaniu, a namiestnik nie ma prawa mu tego odmawiać.

Po kilku minutach oczekiwania, został wprowadzony do sali, gdzie już czekał na niego jego ojciec, Król Jury, wraz z innymi doradcami. Sliloh musiał przyznać na początku, że jego ojciec wcale nie przypominał tego, którego miał "przyjemność" oglądać na co dzień. Król wydawał się mętny, złoszczący się na doradców, którzy starali się na siłę przeforsować swoje rozwiązania, a gdy zobaczył swojego niesławnego syna u progu komnaty wyprostował się dumnie jak paw. Zaraz potem Sliloh pozdrowił swojego ojca i usiadł przy stole u boku doradców. Nie był w stanie zrozumieć, dlaczego jego obecność wzbudzała tyle emocji, szczególnie dostrzegając minę, którą zrobił jego starszy brat - Burgess ale zdawał sobie sprawę, że to teraz nie był czas na zadawanie pytań. Król Jury powitał syna z surowością.

- Sliloh, co cię tu przynosi? Mam ważne sprawy do omówienia z moimi doradcami. Czy musisz być tu teraz? – spytał Król Jury, spoglądając na swego syna z wyrazem niechęci.

- Ojcze, mam swoje powody, dla których chcę uczestniczyć w tym spotkaniu" - odparł Sliloh, próbując zachować spokój.

Jego najważniejszym powodem była Christine, ale przecież tego mógł powiedzieć. Zamiast tego przez chwilę wsłuchiwał się z to jakie dalsze kroki proponują doradcy Króla. Sliloh miał plan, aby w miarę możliwości zniechęcić ojca, do tego, aby skorzystał z usług Synów Nomadu, którzy przecież nie są warci zaufania. Czekał jedynie na odpowiednią okazję, aby móc przemówić, a gdy tylko pojawił się ich temat postawił wszystko na jedną kartę.

- Ojcze, mam pewną sugestię - przerwał Sliloh, przyciągając uwagę wszystkich przy stole. - Nie powinniśmy opierać naszych działań na niesprawdzonych i niepewnych źródłach. Synowie Nomadu nie są doświadczonymi wojownikami, którzy potrafią sprowadzić zagrożenie do minimum. Są zwykłymi wyznawcami Boga, którego sobie wymyślili, nie potrafią cofnąć się przed niczym do osiągnięcia celu, zdradzili wiele razy, a czego uczy nas historia są również pierwszeństwem do upadku. 

Król Jury spojrzał na swojego syna mniej surowo niż przed chwilą, ale wciąż wydawał się sceptyczny. 

- Czy masz na myśli, synu? - zapytał z zainteresowaniem, uciszając jedną ręką swojego starszego syna, który właśnie miał zamiar przemówić.

- Mam na myśli to, że powinniśmy poszukać innych opcji. Nasi niedawni partnerzy handlowi, którzy swoją drogą finansują nasze zbrojenie wydawali się niepewni. W ich ocenie Synowie Nomadu są zwykłymi złodziejaszkami, a my finansujemy ich eskapady. Wydaje mi się nawet, że lwia część próbowała dać mi wyraźnie do zrozumienia, że obawiają się o swoje biznesy.

Anthony wydawał się coraz bardziej zainteresowany sugestią Sliloha, chociaż wciąż zachowywał pewną rezerwę, ale chłopakowi wydawało się, że ojciec gra z nim w jakąś dziwną grę. Chłopak wiedział, że przez to musi uważać na każde słowo, aby nie wpakować się w kłopoty. Dlatego postanowił kontynuować swoją argumentację w taki sposób, aby nie wywołać podejrzeń.

- Nie chodzi mi o to, żeby całkowicie z nich zrezygnować, ale musimy rozważyć to, czy ich "usługi" są warte ryzyka utraty naszych najlepszych klientów.

Anthony spojrzał na swojego namiestnika, a później starszego syna. W pewnym momencie zaśmiał się pod nosem, a w ślad za nim reszta jego doradców.

- To naprawdę słuszne spostrzeżenie Sliloh. Jednak, gdzie podczas tej rozmowy padło zdanie, że musimy im ufać? - odparł łagodnie Anthony. - Już dawno wzięliśmy pod uwagę ich zdradę i zapewniam cię synu, że nasze stosunki handlowe nie ucierpią na tym ani trochę.

- Czy masz do powiedzenia coś jeszcze, na przykład to, czego nie wiemy? - zapytał Burgess patrząc z politowaniem na swojego młodszego braciszka, który próbował bawić się w wojnę.

- Czyli niepowodzenie ponoć "najlepszego" z nich w schwytaniu smoczej dziewczyny było również zaplanowane? - odparł unosząc jedną brew i spojrzał poważnie na twarz swojego ojca, która na raz zmieniła grymas, a na sali zapanowała cisza. - Czyżby zwrócenie na siebie uwagi aurorów było również w planach? A może powiecie mi jeszcze, że Ministerstwo Magii miało dowiedzieć się o tym, że łamiemy ich zasady dotyczące pożycia z mugolami?

Sliloh spojrzał na swego ojca z mrocznym wzrokiem. Wiedział, że zaczyna dotykać tematu, który mógłby mu przysporzyć niepotrzebnych kłopotów, ale był gotów iść na to ryzyko. 

- Czyżbyśmy mieli coś do ukrycia, ojcze? - zapytał zimno, obserwując jak twarz Króla zaciska się w irytacji. - Czyżby nasza władza w Jurze była uzależniona od łamania magicznego prawa? A może to wszystko było zaplanowane i okazało się, że to teraz my jesteśmy marionetkami w rękach Synów Nomadu?

- Przekraczasz wszelkie granice synu. - odparł surowo Anthony wstając z miejsca i kierując się wolno w jego stronę. - Nie możesz mieć pojęcia z czym się tu mierzymy, nie możesz mieć pojęcia o tym z czym wiąże się wojna. - zatrzymał się w połowie drogi. - Oni są na potrzebni przede wszystkim do tego, aby odwrócić uwagę Ministerstwa od nas, w końcu nie mogą spodziewać się tego, że z nimi współpracujemy, a nawet jest podejrzewają nas o to, zapewniam cię, że żadnych konkretnych dowodów na to nie mają.

- Możesz mówić co chcesz ojcze, to że macie kontrolę, to że wojna usprawiedliwia narażanie się Ministerstwu, to że niczym nie ryzykujecie współpracą z Synami Nomadu, ale nic nie usprawiedliwia zagryzienia wilka przez owce, nawet jeśli wówczas ów wilk sądzi, że owce nie mają odpowiednio ostrych zębów. - odparł cicho, ale zdecydowanie. - Wiecie dlaczego Islay zawsze wychodzi z potyczek zwycięsko? Ponieważ nie stawia na półśrodki, poświęca czas na zdobywanie sojuszy, a pieczętuje je małżeństwem. - przez chwilę wielka gula utknęła mu w gardle, ponieważ pomyślał o Christine, ale to właśnie dlatego dalej kontynuował przemowę - Synowie Nomadu dzięki swojej krnąbrności już raz nimi przegrali, teraz są słabsi, chwilę powalczą, może i dają nam złudne zwycięstwo w kilku bitwach, ale polegną, tylko teraz z tą różnicą, że zabiorą nasze bogactwa ze sobą, albo nie polegną i opanują Islay, bo to zawsze było ich celem, a nam zostanie przełknąć po raz kolejny gorycz porażki. Więc, Królu jeśli teraz mi powiesz, że oddanie im tej wyspy jest zawarte w Twoim planie, to powiedz mi o tym, a ja już nigdy nie podważę twoich kompetencji.

Sliloh zakończył swój wywód zadowolony. Spoglądał po twarzach doradców i czytał z nich jak z otwartej księgi. Jedni zawstydzeni spoglądali na swoje dłonie, drudzy patrzyli na niego z podziwem, a jeszcze inni spoglądali po sobie. Burgess nawet się nie odezwał, zazwyczaj poniżał swojego brata, gdy tylko ten próbował wypowiedzieć się na tematy wyspy, ale teraz siedział i spoglądał obojętnie na swojego brata. Ojciec za to zamilkł, ale Sliloh wiedział, że mimo jego słów, ten zostanie nieugięty, ponieważ jego doświadczenie świadczyło o czymś innym i dzięki temu jest pewny tego, że postępuje odpowiednio. Król Jury jednak po chwili przerwy wypowiedział się ze spokojem, ale jednocześnie w jego głosie dało się słyszeć pewną nutkę irytacji. 

- Wszystko, co mówisz, jest prawdą. Jednakże, nie możemy pozwolić sobie na to, aby przegrać tę wojnę. Synowie Nomadu są ryzykownym wyborem, ale jednocześnie są jedynym sojusznikiem, na którego możemy sobie teraz pozwolić. Wiem, że masz dobre intencje, Synu, ale czasami trzeba myśleć pragmatycznie. Chcę, abyś zrozumiał, że to nie jest łatwa sytuacja i nie wolno nam teraz zawahać się i szukać innych opcji. 

Sliloh przypomniał sobie słowa Christine, że czasami trzeba brać na swoje barki odpowiedzialność za swoje decyzje, a teraz widział, że jego ojciec unikał tego, co jest trudne. Wiedział, że dalsza walka z nim w obecnej sytuacji nie ma sensu.

- Rozumiem, ojcze. - pochylił głowę i odpowiedział z powagą.  Król Jury spojrzał na swojego syna z uznaniem, ale jednocześnie w jego oczach widział się też pewien smutek i gorzka refleksja. Nie spodziewał się jednak, że jego młodszy syn tak bardzo wczuje się w obecną sytuację. - W takim razie muszę wracać do swoich obowiązków i spróbować przemówić do naszych partnerów handlowych, uspokoić ich w jakiś sposób. - Sliloh westchnął i wstał z miejsca - Królu, bracie. - ukłonił się im nisko i opuścił salę.

Sliloh czuł się zmęczony, w tym miejscu zawsze czuł się wyobcowany, ale jednocześnie wiedział, że musi działać. Mimo tego był zadowolony z siebie, może z ojcem nie poszło mu tak, jakby sobie tego życzył, ale udało mu się zasiać ziarno niepewności w umysłach jego zaufanych ludzi, a to pomoże ojcu spojrzeć nieco z szerszej perspektywy, a przynajmniej takiej, z jakiej on sam im to przedstawił.  Musiał jednak przede wszystkim znaleźć sposób, aby uwolnić Christine i powstrzymać Synów Nomadu przed opanowaniem wyspy. Mimo wszystko, nawet jeśli wcześniej o tym nie pomyślał, miał wrażenie, że nawet sam siebie przekonał o tym, iż tamci stanowią dla Jury duże zagrożenie.

poniedziałek, 17 lipca 2023

XVIII

Christine wstała z swojego łoża, jak zwykle obudzona przez służkę, jednak tym razem ta dostała polecenie od Króla, aby niezwłocznie doprowadzić siostrę przed jego oblicze. Kobieta stała niecierpliwie czekając, aż Księżniczka założy na siebie odzienie. Nie odważyła się jej poganiać, ale jej wzrok mówił Christine, że jest to naprawdę ważne, dlatego nie zważając na śniadanie które składało się z świeżo upieczonego chleba, masła, czterech rodzajów sera i szynki z dzika ubrała się szybko, wyminęła tacę z posiłkiem (sam zapach powodował u Christine głód) wyszła ze swoich komnat. Pozdrowiła skinieniem głowy ochroniarza, pilnującego jej od kilku miesięcy i pognała przed siebie. Po drodze spotkała jeszcze kilku rycerzy, którzy zawsze tęskno za nią spoglądają. Christine była piękna, niezależnie od sytuacji, biła od niej łagodność i posłuszeństwo, wychowywana jeszcze na starych zasadach, gdzie to mężczyzna był Panem domu, a jednocześnie pożądana przez wielu.

 Dziewczyna nigdy nie określała się jako osoba która czerpie radość z tego, że kilku mężczyzn ślini się na jej widok, odpychało ją to, a jej największym marzeniem odkąd zaczęła dorastać, a jej ciało zmieniać było takim, aby ktoś pokochał ją za to kim naprawdę jest - Shiloh był tą osobą, nigdy nie czuła się przy nim jak przedmiot, czyjaś ozdoba tylko jako człowiek, już nawet nie kobieta, po prostu człowiek ogarnięty marzeniami, szanowany i doceniony za swój wkład w sztukę. Tak, Księżniczka uwielbiała grać na harfie, te dźwięki tak wdzięczne, a jednocześnie dojrzałe. Robiła to od wielu lat, odkąd Annabel podarowała jej ten dziwny instrument. Zazwyczaj grała dla siebie, czasami dla swojej kuzynki, a rzadziej dla swoich służek. Dziewczyna nie była pewna czy słuchają jej dlatego, że musiały to robić, czy dlatego, że odnalazły w niej talent. Ten zwykły talent, a nie to przekleństwo jasnowidzenia.

Przekroczyła korytarz, który prowadził bezpośrednio do sali tronowej, ale zatrzymała się w miejscu. Właściwie dlaczego jej brat tak szybko chciał się z nią zobaczyć? Czyżby dowiedział się o jej potajemnych schadzkach z Shilohem Flockhartem? Christine poczuła jak ogarnia ją niepokój, wybudzona nagle i poganiana nie miała nawet czasu na myślenie. Temperatura jej ciała znacznie wzrosła, ewidentnie przeraziła się wizją, gdzie jej brat dowiaduje się o romansie i zamyka ją w komnatach, albo gorzej w lochach. Zaraz potem druga wizja, gdzie Książe Skye zrywa sojusz dowiedziawszy się o tym, że być można Christine nie jest "czysta", co pokrywa się trzecią wizją, tragedią Islay. Księżniczka oparła się o ścianę plecami próbując wyrównać puls, miała nawet wrażenie, że świat wiruje, ale otrząsnęła się w jednym momencie. Właściwie dlaczego od razu założyła najgorsze? Sytuacji mogło zdarzyć się wiele, a gdyby naprawdę chodziło o jej potajemne schadzki, dlaczego miałaby się sama pojawić przed oblicze Króla. Bardziej obstawiałaby, że jego zaufani ludzie siłą doprowadziliby ją do niego. Christine wyrównała oddech, przybrała maskę zatroskanej siostry i wbiegła przez wrota do sali tronowej.

W środku czekał już na nią Victor, ale nawet nie zwrócił uwagi na to, że Christine przekroczyła próg komnaty. Rozejrzała się dookoła, ale jej brat był sam, ulżyło jej po stokroć, wtedy już miała pewność, że nie chodzi o nią, a o coś innego. Król miał bardzo zatroskaną minę, a gdy Christine przybliżyła się do niego niemal bezgłośnie, zauważyła, że ten pochyla się nad kawałkiem pergaminu, przez to od razu wiedziała, że przybył list od Annabel i raczej nie zawierał on ani dobrych wieści, ani luźnych pozdrowień.

– Królu. – Christine przytaknęła przytrzymując rąbek swej sukni. - Przybyłam niezwłocznie, chciałeś mnie widzieć?

– Podejdź tu na chwilę. – mruknął dalej wpatrując się w pergamin.

Dziewczyna wykonała polecenie, czując, że w każdy nowy krok musiała włożyć więcej energii. Pomyślała, że coś się stało Annabel, albo jej smoczemu obliczu. Przeszła przez próg szybciej i w sekundzie stała oko w oko ze swoim bratem.

– Długo zastanawiałem się, czy przekazywać ci treść listu, który kruk przyniósł mi z samego rana.- pomachał nim przed jej nosem. – Już dla mnie jest on ogromnym szokiem, a w twoim przypadku może być czymś gorszym, jednak myślę, że może być on dla ciebie wyjaśnieniem moich następnych działań.

Sięgnęła listu zaciekawiona i czytała linijka po linijce. Victor przyglądał jej się wnikliwie, oczekując jej reakcji, miał wrażenie, że trwa to wieczność, dlatego wstał zniecierpliwiony, stał tak długo póki jej wzrok nie odłączył się od pergaminu i nie powędrował na jego twarz.

– Synowie Nomadu wrócili. – ściszyła głos, a Victor pokiwał troskliwie głową. – Jeden z nich o mało nie schwytał Annabel. – Bracie, powiedz mi proszę, że jest to nieprawdą.

– Niestety, list był oznaczony pieczęcią Annabel.

Christine opadła na tron i schowała twarz w dłoniach. Stało się to, co prawie piętnaście lat temu było przyczyną zniszczenia wyspy i śmierci wielu setek wysoko postawionych szlachciców Islay.

– Jak to się mogło stać? Nasz ojciec rozbił tę grupę u samego źródła, jak mimo tego te nauki zdołały utrzymać się na wyspie?

– Toczymy wojnę przeciwko Jurze, z wielu starć wychodzimy zwycięsko, dlatego Flockhart zaczął szukać sojuszników głębiej, musiał odnaleźć niedobitków z lat poprzednich i na nowo rozpalić ogień w ich sercach, srebrnikami przede wszystkim.

Christine zastanowiła się przez chwilę.

– Bracie, zastanawia mnie to od dłuższego czasu, ale czy Flockhart nie stara się aż nadto? Czyżby na  Islay nie ma czegoś więcej? – Victor spojrzał na nią zaciekawiony. – Oczywiście niektóre magiczne bestie żyjące na wyspie są bardzo cenne, a szczególnie ich rogi czy łuski, ale czy to jest warte każdej ceny, aby całe swoje życie poświęcić na zdobycie tego bogactwa?

– Są rzeczy o których nie wiesz siostrzyczko, na przykład o chęci objęcia władzy. "Dla pożądających władzy nie istnieje droga pośrednia między szczytem a przepaścią". – zacytował – Tacyt zdawał się posiadać rozległą wiedzę. Jako najwybitniejszy historyk rzymski, miał bardzo wielką świadomość psychologiczną, dlatego trafność jego poglądów była tak wysokim poziomie. Jeśli do tego dołożyć świadomość porażki historycznej jego rodu mamy skrywany głęboko żal i brak panowania nad sobą.

– Anthony Flockart nie cofnie się przed niczym. –  szepnęła, a Król przytaknął – Chociażby Synowie Nomadu za następny cel obraliby sobie Jurę. Historia przecież lubi zataczać koło, a zdradę traktują jako niezbędny środek do osiągnięcia celu.

– I tu właśnie mamy przewagę Christine. Znamy przeszłość, a kto zna przeszłość, ten ma władzę nad przyszłością.

Księżniczka przytaknęła zgodnie. Znała brata od bardzo wielu stron, jednak dopiero teraz potrafiła dostrzec, jak Victor zmienił się przez ostatnie miesiące. Stał się o wiele bardziej pewny siebie i mądrzejszy, a przecież jeszcze jakiś czas temu był gotów uklęknąć przed Annabel byle tylko zgodziła się użyć swoich smoczych zdolności, aby ocalić wyspę.

– Czy jest jeszcze coś, co chciałbyś mi powiedzieć Królu? Czy ten list był jedynym powodem ku temu, aby się tutaj niezwłocznie pojawić?

– Oczywiście, na początku wspomniałem o tym, że chęć zdradzenia ci treści listu nie była podyktowana tylko troską, a tym że musiałem podjąć kilka dodatkowych kroków, aby ponownie przesunąć szalę zwycięstwa na naszą stronę. Christine, twoja rola w całym planie jest jedną z ważniejszych. Jeszcze dzisiaj wczesnym rankiem spotkałem się z księciem Jeremy i uważam, że jest to dobry czas, aby przypieczętować nasz sojusz ze Skye.

– Królu. - wyprostowała się nagle. – Małżeństwo miało zostać zawarte po wygranej wojnie z Jurą. To był mój warunek, dlaczego taka decyzja została zawarta za moimi plecami? – próbowała zachować spokój, ale wewnątrz czuła jakby właśnie miała eksplodować.

– Okoliczności zadecydowały. Christine, zdaję sobie sprawę z tego, że ojciec niegdyś obiecał, że sama będziesz mogła wybrać sobie męża, ale w tym wypadku musimy robić wszystko, aby utrzymać nasze dziedzictwo.

– "Nasze dziedzictwo?", Królu proszę o to abyś jeszcze raz zastanowił się nad tą decyzją. Już tak szybkie zaręczyny były dla mnie nieprzyjemne. Jestem pewna, że musi być inny sposób na przypieczętowanie sojuszu. Zastanów się, wyspa Skye jest mała, nie ma na niej zbyt wielu bogactw. Oddając im mnie w tym momencie tracisz jedną ze swoich ważniejszych kart przetargowych, jest tyle wysp, które mogą zaoferować nam więcej dzięki małżeństwu. Skye do nich nie należy.

– Jak uczy nas historia wojownicy ze Skye są jednymi z potężniejszych rycerzy z Hybryd Wewnętrznych. Ich program treningowy wydał na świat wielu wybitnych wojów, a to jest teraz o wiele ważniejsze niż pieniądze. – skarcił ją Victor – A bogactwami się nie przejmuj, za kilka dni mam spotkanie z przedstawicielem wyspy Mull. Tamtejszy władca zauroczył się wyglądem Annabel, jeśli uda zaaranżować nam się ich małżeństwo, Flockhart będzie musiał uznać swoją porażkę.

– Jeśli o mnie chodzi, możesz ze mnie robić marionetkę w rękach naszych sojuszników, ale Annabel szybciej poświęci swoje smocze oblicze niż zgodzi się na wyjście za obcego człowieka.– mruknęła, odwracając się na pięcie i pełna gniewu wyszła z sali tronowej.

Christine ruszyła w stronę swoich komnat, ciągle myśląc o wszystkim co się wydarzyło. Miała mieszane uczucia, z jednej strony martwiła się o Annabel, z drugiej zaś irytowało ją to, że Król po raz kolejny zrobił coś za jej plecami, a tym razem to dotknęło jej samej, a nie tylko wyspy Islay. 

Kiedy dotarła do swoich komnat, sama nie była pewna co powinna robić. Część z niej czuła, że powinna działać w obronie swojej wyspy, ale równocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że może to oznaczać jej oddanie w ręce księcia Jeremy'ego. Zdecydowała więc, że musi rozmawiać ze swoim bratem i spróbować przekonać go do zmiany zdania. W końcu był on najbliższą jej osobą i miała nadzieję, że zrozumie jej punkt widzenia. Po chwili zastanowienia Christine postanowiła zebrać swoje myśli i spokojnie porozmawiać z Królem w bardziej formalny sposób. Wybiegła z komnat i skierowała się w stronę sali tronowej, gdzie wkrótce miało odbyć się kolejne spotkanie z jego królewską mością. Mimo że Christine była pewna, że Król będzie chciał ustanowić zasadę, iż to on decyduje o tym, z kim księżniczka ma się ożenić, to jeszcze długo nie zamierzała pozwolić mu na to, aby zrobił to za jej plecami. Zdawała sobie sprawę z tego, że potrzebowała jak najlepszych sojuszników, ale też chciała być szanowaną i docenianą za swoje pomysły i działania. Gdy w końcu dotarła na miejsce spotkania z Królem, stwierdziła, że na szczęście jest jeszcze wcześnie i ma jeszcze czas na przemyślenie swoich słów. Postanowiła po prostu poczekać, aż Król zwróci na nią uwagę i usiądzie na tronie. Kiedy już to zrobił, Christine nie czekała długo i przemówiła głośnym, rozważnym głosem.

– Bracie, zdaję sobie sprawę, że nie mam wyboru co do wyjścia za mąż dla księcia Jeremy'ego, ale chciałabym Cię przekonać, abyś przemyślał jeszcze raz swoją decyzję. Wiem, że potrzebujemy dobrych sojuszników, ale nie powinniśmy zapominać o tym, że Burgess Flockhart, syn Anthony'ego, może stanowić poważne zagrożenie dla naszej wyspy, w końcu jest czarodziejem, tak samo jak Anthony. Dlatego uważam, że powinniśmy zastanowić się nad znalezieniem innych bardziej 'magicznych" sojuszników, którzy będą nam pomagać w walce z Flockhartem, a jednocześnie pozwalają nam zachować nasze wartości.

Król spojrzał na Christine z powagą, uświadamiając jak wiele racji kryło się w słowach jego siostry.

– Masz rację Christine - musisz to zrobić, aby pomóc nam przetrwać ten ciężki czas, decyzja i tak już zapadła, ale w jednym muszę się z tobą zgodzić, fakt że potrafią czarować sprawia, że mają przewagę. Na dniach postaram się spotkać z Ministrem Magii. Odpowiem mu o całej sytuacji, w końcu Flockhartowie podlegają ich jurysdykcji, a teraz stanowią zagrożenie dla nas - nie magicznych.

Christine uśmiechnęła się, może nie udało jej się osiągnąć tego, czego oczekiwała, ale była zadowolona, że Król wysłuchał jej słów i w jakimś stopniu docenił jej spostrzeżenie. Miała nadzieję, że aby chronić siebie i swoje uczucia powinna bardziej udzielać się w sprawach Królestwa, może nie było jeszcze za późno, aby zaczęła decydować sama o sobie i pewnego dnia poczuć się na tyle pewnie, żeby bez konsekwencji narzucić swoje zdanie Królowi.



Krążyła u wejścia do namiotu, w którym na czas ich pracy mieszkał Charlie. Jeszcze rano była przekonana, że wyjawienie mu całej prawdy dotyczącej swojego daru, a także tożsamości było dobrym posunięciem. Męczyły ją te wszystkie tajemnice, które wytworzyły między nimi taką przepaść, że nagle zaczęli siebie unikać i ograniczyć kontakt do absolutnego minimum, które zazwyczaj oznaczało opiekę nad młodymi smokami.

Annabel wzięła wdech, nie chciała przyznawać przed sobą, że boi się konsekwencji swoich zachowań. Wyjawianie swojej tajemnicy wcześniej było czymś irytującym dla niej, zazwyczaj była zmuszona zrobić to przez sytuację, która tego wymagała - nigdy z własnej woli. Dzisiaj jednak było inaczej. Zrobiła kilka kroków w przód, a potem znowu w tył. Zwracała na siebie uwagę innych pracowników, którzy mimo wszystko jednak zawsze od razu, gdy jej spojrzenie skrzyżowało się z ich odwracali wzrok i kontynuowali dyskusję ze sobą nawzajem. Jej ręka zbliżyła się do drzwi, ale gdy usłyszała zbliżające głosy Charliego i Damona dyskutującego o czymś intensywnie odskoczyła na bok i schowała się w pobliskim krzaku.

– To musi być duże wydarzenie, w końcu Hiryu od jajka przebywał w naszym Rezerwacie. – Weasley był czymś wyraźnie podekscytowany.

– Wiem, że zazwyczaj hucznie obchodzimy pożegnanie naszych podopiecznych, ale wolałbym wypuścić go osobiście, towarzyszył mi od samego początku. Nie potrzebujemy nikogo więcej.


Annabel nadstawiła ucho, a jej smocze zdolności pozwalały jej wyraźnie słyszeć to, czego dotyczyła ich niemal "przyjacielska" rozmowa.

– Gdyby Lumini musiał mnie nagle opuścić czułbym to samo, ale pomyśl – kolejny smok, który lata na wolności, to szansa na przedłużenie gatunku i zwiększenie populacji Długorogów. A z tego co wiemy ta nie ma się za dobrze. Po to właśnie stworzono ten Rezerwat.

Damonowi nie podobała się ta sytuacja, bardzo zżył się z swoim smokiem, ale Annabel wiedziała od dłuższego czasu, iż Hiryu od dawna powinien zostać wypuszczony na wolność, a Hutcheanance niepotrzebnie odwlekał całą sytuację, narażając swojego podopiecznego na problemy z oswojeniem się z nowym środowiskiem, gdyż im smok starszy tym gorzej znosi jakiekolwiek zmiany.

Rozmowa - nawiasem mówiąc pomiędzy tą dwójką toczyła się nad wyraz spokojnie, różniła się znacznie od tych, które toczyli jeszcze miesiąc temu. Annabel zastanawiała się co takiego mogło się między nimi wydarzyć podczas jej chwilowej nieobecności, żeby zaczęli się chociażby tolerować, a tym bardziej komunikować się w niemal przyjacielski sposób. Ustaliła ze sobą, że dowie się o co tej dwójce chodzi, ale na chwilę obecną nie chciała im przeszkadzać, ani dłużej podsłuchiwać. Czując ulgę już chciała się oddalić od namiotu, gdy Damon odwrócił się na pięcie i zostawił Weaslaey'a samego, który jakby wyczuwając jej obecność spojrzał się w jej stronę.

– Annabel wiem, że tam jesteś. Widziałem jak się chowasz.

Dziewczyna wstała na równe nogi i niewzruszona otrzepała ubranie z liści, które najwyraźniej upodobały sobie jej jedwabny sweter.

– Nie ukrywałam się – zaprzeczyła – nie chciałam wam przeszkodzić w rozmowie. Damon wydawał się przygnębiony tym, że zwraca Hiryu wolność.

– Jak dla mnie on zawsze tak wygląda. – parsknął Charlie.

Annabel nie odpowiedziała, nastąpiła między nimi niezręczna cisza. Charlie schował ręce w kieszeniach, również czując się nieswojo w jej towarzystwie. Minione wydarzenia miały ogromny wpływ na ich relację i mimo, że Charlie już dawno przestał chować do niej urazę, nadal nie potrafił komunikować się z nią jak wcześniej.

– Więc, chciałaś coś konkretnego?

– Tak, to chyba dobry czas żebyśmy porozmawiali, ale nie tutaj. Wolałabym zachować chociaż pozory prywatności. – odpowiedziała miarowo.

Charlie pokiwał głową, po czym otworzył namiot i jednym ruchem zaprosił ją do środka. Annabel rozejrzała się dookoła i minęła chłopaka, a zaraz później usiadła na wskazane przez niego miejsce.

– Na początek chciałabym ci podziękować za to, że mi pomogłeś, wtedy gdy zostałam ogłuszona przez kłusowników, a później za to jak wspaniale zająłeś się Aserielem. Zauważyłam nawet, że upodobał sobie wyścigi z innymi młodymi. Niech zgadnę - błona pomiędzy jego paliczkami rozwija się szybciej niż powinna? – Charlie pokiwał twierdząco głową. – Tak w ogóle mam jeszcze kilka spostrzeżeń, które udało mi się zaobserwować i mam nadzieję, że któregoś razu prześledzisz ze mną cykl ich rozwoju. Różni się on bardzo od reszty, jak pewnie wiesz, u Luminiego jest to samo.

– Annabel wystarczy. – przerwał jej Charlie. –  Cały czas ładujesz się w niebezpieczne sytuacje, o ile początkowe potrafię zrozumieć, tak teraz za dużo się zdarza wokół ciebie żebym mógł uznać to za przypadek. Powiedz o co chodzi.

– Próbuję, ale to nie jest proste, nigdy wcześniej mi się to nie zdarzało. Przez kontakty ze mną jesteś teraz bardziej zagrożony, więc chciałbym ci to wszystko wyjaśnić w najmniej skomplikowany sposób.

– Nagle zaczęłaś się martwić? Teraz kiedy mało brakowało żeby nas zabili? – spytał pretensjonalnie. – Gdybym wiedział wcześniej, że znajomość z tobą jest tak niebezpieczna, inaczej bym na to wszystko spojrzał.

– Naprawdę nie ułatwiasz mi tego. Spojrzałbyś inaczej, czyli jak? – Annabel również zaczęła miarowo podnosić głos. Nie pokazała tego po sobie, ale kontakty z Charliem naprawdę były dla niej ważne, więc zmartwiła się tym, że chłopak mógł żałować, że spędzał z nią ostatnio tak dużo czasu. Spojrzała na niego wyczekująco, jednak uzyskała odpowiedzi. Już wiedziała. – To nie ma sensu, lepiej już pójdę i postaram się nie narzucać ci się już więcej. –  wstała gotowa do wyjścia.

Weasley podszedł do niej.

– Nie no, poczekaj.– popchnął ją delikatnie na sofę i usiadł obok. – Kompletnie nie o to mi chodziło. Chciałbym być po prostu lepiej przygotowany na takie niespodzianki. Próbować nas ochronić, czy coś takiego, ale nie wiem jak mógłbym to zrobić skoro cały czas kreujesz się na osobę która nie potrzebuje pomocy, która jest na tyle samowystarczalna, żeby zmierzyć się z tuzinem dziwnych typów.

– Tam ich było więcej niż dwanaście. poprawiła go, ale zauważając minę Charliego, sprostowała –  Wiem o co chodzi, próbuję robić to samo względem Ciebie, ale.... – przerwała. – Nie jestem do końca pewna czy bardziej niebezpieczna jest dla ciebie wiedza, czy jednak niewiedza.

Milczeli przez dłuższą chwilę, na zewnątrz dochodziły odgłosy rozmów innych smokologów. Annabel spojrzała na zegar - była dwunasta, czyli czas na przerwę. Pomyślała, że od kilku dni o tej godzinie specjalnie zostawała dłużej, ze smokami, żeby tylko nie natknąć się na Charliego i odwlekać rozmowę do czasu, aż aurorzy nie wyłapią tych kłusowników i nie zamkną ich na długie lata w Azkabanie. Jednak widząc jak "doskonale:" zajmują się tą sprawą traktując pomoc smokom jako problem drugiej kategorii stwierdziła, że nie ma co na nich czekać.

– Wiesz, wolałabym aby smoki mnie spaliły lub zjadły, ale śmierć chroniąc bliskie mi oosoby też jest świetna. – zaśmiał się nieśmiało, rozładowując atmosferę, a dziewczyna również wydała z siebie ciche chrząknięcie i uśmiechnęła się do niego. 

Wraz stało się coś bardzo dziwnego i niezrozumiałego, wbrew wszelkim pozorom i nie zamierzając tego kompletnie Annabel nachyliła się i pocałowała go prosto w usta. Charlie początkowo był zaskoczony i nie wiedział, co się dzieje, ale szybko odpowiedział na pocałunek, zaciskając dłonie na plecach dziewczyny. Chłopak a chwilę zapomniał o swoim gniewie, który ustąpił przed zdziwieniem i względną ekscytacją. Nie odłączył się jednak mino tego, zrobiła to ona, a zaraz potem jakby nigdy nic odsunęła się od niego i spojrzała na ścianę, z ruszającymi się zdjęciami rodziny Weasley.

– Urodziłam się na wyspie Islay, tak jak mówiłam, ale nie jestem zwykłym obywatelem, pochodzę z rodziny tam panującej. Moim kuzynem jest obecnie panujący tam Król Victor Isbell, a ja biorąc pod uwagę zasady dziedziczenia na linii czarodziej-mugol, na chwilę obecną jestem trzecia do dziedziczenia tronu...– przerwała czekając na reakcję chłopaka, ale nic nie powiedział – W każdym razie Król wraz z siostrą są mugolami, którzy w imieniu mojej matki - czarodziejki, która zaginęła lata temu opiekują się całą wyspą. Ojciec zmarł gdy byłam dzieckiem, chroniąc mnie przed wrogami z sąsiedniej wyspy Jury. Obie wyspy są teraz w stanie wojennym. Chcą mnie dopaść, przez wzgląd na moje dziedzictwo, ale także to, że stwarzam realne zagrożenie dla wrogów. – Ich spojrzenia skrzyżowały się, twarz chłopaka zbladła bardziej niż poprzednio. – Nie będę cię zanudzać opowieścią o historii Islay, musisz wiedzieć, że w ten dzień gdy uciekliśmy, ten potężny czarodziej nie był ani handlarzem, ani kłusownikiem, pochodził z Islay, ale pewnie współpracuje z Koroną Jury więc myślę, że ich współpraca opiera się na zasadzie on dostaje mnie, a oni smoki.

– Dlaczego stanowisz zagrożenie dla nich, czemu chcą cię dopaść? – spytał zachowując pozorny spokój w głosie.

– Moja matka również zamieniała się w smoka, jak ja, i nie nie jestem animagiem jak założyłeś, moja moc jest czymś więcej, jest wrodzona. Nie zamieniam się w smoka bo tak mi wygodnie, zamieniam się pod wpływem silnych emocji, strachu. Ja jestem smokiem, dlatego właśnie moja mama została wygnana z wyspy przez przerażonych mugoli bo nim była, dlatego właśnie stanowię dla Jury zagrożenie i mogłabym jednym silnym podmuchem ognia zmieść wyspę z powierzchni ziemi, ale tego nie zrobię, chociaż Victor naciska. Nie zrobię tego, ponieważ smoka we mnie ciężko jest kontrolować, mogłabym temu nie podołać i całkowicie poddać się instynktowi. Wiem, że kłamałam, łgałam na każdym kroku, ale mam nadzieję, że teraz rozumiesz dlaczego to wszystko się wydarzyło, teraz znasz mój sekret, a Victor wie o sojuszu, to tylko kwestia czasu, aż podejmie odpowiednie kroki. 

Charlie wpatrywał się w Annabel, jeszcze nie do końca dowierzając temu co usłyszał. To wszystko było tak niespodziewane i niezapowiedziane, że musiał zebrać myśli żeby wiedzieć, co powiedzieć. 

– Dlaczego nie powiedziałeś mi tego wcześniej? – zapytał w końcu. 

– Ponieważ nie spodziewałam się, że ktoś inny może wiele wiele stracić przez moje tajemnice. – odpowiedziała spokojnie.

Charlie zaczął przetwarzać w głowie informacje, które właśnie usłyszał. To wszystko wyjaśniało wiele rzeczy – jej tajemniczą przeszłość, ochronę jej ze strony aurorów i zachowanie młodych smoków w jej obecności. To wszystko także jego stawiało w niebezpieczeństwie i sprawiało, że musi uważać na każdym kroku. Zastanawiał się, co teraz zrobić, jak ma pomóc Annabel i jak zareaguje na tą sytuację jej brat. Pytań było wiele, a Charlie czuł się przerażony myślą, że może zaszkodzić jej jeszcze bardziej, jeśli zrobi coś źle. 

–  Chcę Ci pomóc Annabel, w każdy sposób w jaki tylko mogę, ale nie wiem jak, jeszcze teraz ten pocałunek, poważnie Annabel, dlaczego to zrobiłaś?

– Nie wiem sama. - odpowiedziała zastanawiając się przez chwilę. – Może to była impulsywna decyzja, albo znak mojego zdefiniowania się jako osoby, która chce otworzyć się na relacje z innymi. Może chodziło mi o to, żeby cię przekonać, że jestem zupełnie normalnym człowiekiem, a nie Księżniczką, którą trzeba traktować w przypiętym kagańcu...

– A może to po prostu zrobiłaś, bo chciałaś mnie pocałować. – przerwał jej żartobliwie Charlie.

– Aż taki wspaniały nie jesteś Weasley – zaśmiała się pod nosem .– Po za tym nie słyszałam słowa sprzeciwu.

Tak minęło kilka chwil, w których Annabel czuła jak przyjemne ciepło rozchodzi się po całym jej ciele, a Charlie patrzył na nią z tą samą ciekawością, jaką zawsze miał na poznawanie smoków, ich spojrzenia spotkały się ponownie, a cisza w tym momencie sprawiała, że każde ich następne słowo może oznaczać coś więcej niż powinno.

 – Powiem ci jedno Charlie – powiedziała Annabel po chwili, przenosząc wzrok na ścianę za jego plecami. – Nikt nigdy jeszcze nie poznał mnie tak dobrze jak ty. Od momentu, kiedy się poznaliśmy widziałeś we mnie coś, czego ja sama nie potrafiłam dostrzec.

– Zawsze byłem dobry w poznawaniu smoków, ale wydaje mi się, że z ludźmi jest trochę trudniej.–Charlie uśmiechnął się zadowolony, czując, że to co zdarzyło się między nimi, nie zmieniło ich relacji, tylko wzmocniło ich zaufanie do siebie nawzajem. 

– Tak, ale jesteś w tym mistrzem.

 Charlie uśmiechnął się szeroko, czując się trochę lepiej wiedząc o jej tajemnicach i mając teraz wrażenie, że znają się naprawdę dobrze. 

 – Czyli co teraz? – zapytał. 

– Teraz żyjemy jak zwykle. – odpowiedziała Annabel poważnie. – Ale będę cię prosić o jedno, nie traktuj mnie inaczej ze względu na to kim jestem. Chcę, żebyśmy zachowali to co było wcześniej między nami. 

Charlie zrozumiał co mówi, widząc w jej spojrzeniu szczerość i prawdziwość. 

– Oczywiście, nie zmieniamy naszej relacji. Jesteś dla mnie przyjaciółką, a nie Księżniczką.