czwartek, 25 lutego 2021

XIII

 

 - Nie jest dobrze Weasley, musimy się stąd wydostać jak najszybciej.
- Staram się. - mruknął Charlie, próbując usilnie otworzyć kajdanki, oplatające jego kostkę kawałkiem szczerbionego smoczego kła.
- Chowaj to, wracają. - odparła Annabel naprędce usłyszawszy zbliżające się nieopodal ciężkie kroki.
- No dalej. Puść!

W sekundzie powietrze przecięła niewielka kula ognia, która przeciskając się przez jedną z krat ruszyła wprost na przedmiot, który miał pomóc uwolnić ich z kajdanek paląc go do żywego i nawet zahaczając o dwa palce Charliego. Chłopak syknął czując ten żar piekący go w dłoń. Wstał i żwawo poruszał ręką, próbując ulżyć sobie w cierpieniu, jednocześnie posyłając mordercze spojrzenie człowiekowi, który zniszczył ostatnią rzecz, dającą im nadzieję na ucieczkę.
- Chyba któryś smok musiał usilnie próbować się stąd wydostać. - odparł złośliwie.- Takimi rzeczami nie powinniście się bawić. Jeszcze krzywdę sobie zrobicie.
Annabel zmarszczyła brwi, przy wejściu stał ten sam mężczyzna, z którym zdążyła już zadrzeć na samym początku i który próbował ustalić jej prawdziwą tożsamość. Poczuła się zagrożona, a jej zmysły odczuwać nowe jak dotąd nieznane uczucia. Jednak musiała zdusić je w zarodku i podejść do sprawy dyplomatycznie nie skupiając na sobie większej uwagi. Król zawsze powtarzał, że w przypadku jakiegokolwiek uwięzienia najlepiej jest nie ukazywać słabości, ani żadnej skruchy i pozwolić rozsądkowi działać. Chcąc, czy nie chcąc przytaczając wspomnienia a Królu Williamie, przytoczyła je również na temat swojego kuzyna, który najprawdopodobniej dowiedziawszy o jej porwaniu kazałby spalić całą tą jaskinię i później zażądać od niej wdzięczności za wolność w postaci zakończenia wojny na Islay. Wtem coś do niej dotarło. -  Jestem smokiem. - pomyślała, a do głowy wpadł jej ryzykowny pomysł.
- Jak długo zamierzasz nas tutaj trzymać? - spytała bez emocji.
- Ten tam dopóki będzie potrzebny. Jednak ty moja droga panno, jesteś o wiele cenniejsza, a przynajmniej ja mam wrażenie, że jesteś kimś innym niż się przedstawiasz.
- Annabel, jestem Annabel Foutley. Absolwentka Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Teraz młodszy smokolog. - dziewczyna starała się, żeby jej głos brzmiał najnaturalniej na świecie, jednak to co powiedziała i w jaki sposób mogło wydać się nazbyt wyczulonej osobie nieco podejrzanie.
- Oczywiście, a skąd pochodzisz?
- Z Szkocji.
- A dokładniej?
Dziewczyna zagryzła usta i przez chwilę milczała. Wlepiała swoje oczy w mężczyznę, a w myślach przewinął jej się obraz ognia, który na wskroś przeszywa handlarza i pali go na pyłek.
- Z Islay...- ucięła
Charlie spojrzał na nią zdziwiony, acz nie szczególnie zaskoczony. Mógł podejrzewać to od dawna, skoro Annabel dysponowała niezmierzoną wiedzą na temat stworzeń magicznych mogącej zawstydzić samego Kettleburna. Islay zaś uchodziła za wyspę jedyną w swoim rodzaju, gdzie 80% powierzchni to lasy z jednymi z najdzikszych i zarazem najrzadszych magicznych istot, które świat czarodziejów widział. Jednak było to miejsce głównie zamieszkałe przez mugoli, nie zdających sobie sprawy z piękna, które je otacza, dlatego właśnie odbywało się tam wiele wycieczek edukacyjnych młodych czarodziejów z różnych zakątków świata. Charlie od dziecka marzył, aby zwiedzić to miejsce, jednak sytuacja materialna jego rodziny nigdy mu na to nie pozwalała.
- Sądziłem, że z Edynburga.- palnął, zanim zdążył się ugryźć w język. - Tak mówiłaś.
- Weasley, czy ty masz korę zamiast mózgu? - spytała zirytowana i zwróciła się w stronę chłopaka.- Dlaczego mu to mówisz?
Annabel obdarzyła chłopaka zimnym spojrzeniem,a potem spojrzała na mężczyznę, który kłaniając się nisko zniknął jej z pola widzenia. Rozpoznała w tym swoją szansę, uklękła i przyjęła pozę, która w żaden sposób nie pozwalała Charliemu podejrzeć co planuje zrobić.
- Okłamałaś mnie?
Dziewczyna zignorowała niezwykle trafne spekulacje towarzysza i nachyliła się nisko nad łańcuchem, a z jej ust wydobyło się kilka silnych, aczkolwiek delikatnych płomieni, które niestety, sprawiły Annabel ból nagrzewając się do cna i parząc ją w miejsce objęte obręczą. Były ognioodporne, niczego innego nie mogła się spodziewać po przestępcach handlujących istotami ziejącymi ogniem. Skarciła swoją głupotę w myślach, ale to jedyny pomysł, który w pośpiechu zdołała mieć.
- Nie jęcz tyle. Porozmawiamy o tym później. Musimy jak najszybciej się stąd wydostać zanim...
- Zanim..?
Oczywiście mógł istnieć tylko jeden sposób na wydostanie się z tego miejsca. Wymagał on ujawnienia Charliemu jednego z swoich największych sekretów, po to, aby móc ratować inny sekret prawdopodobnie bardziej niebezpieczny... dla niego. Niestety musiała działać szybko, zanim ten mężczyzna wróci z powrotem z informacją na temat całego jej jestestwa. Przeprowadziła szybką analizę w myślach i w razie większej potrzeby wymyśliła plan, który miałaby wcielić w życie gdyby Weasley okazał się nieugięty w swojej ciekawości. Mimo to, miała nadzieję, że podczas swojej przemiany chłopak doznając ogromnego szoku i zemdleje, a ona mogłaby mówić, że cała ta sytuacja była wynikiem jego potencjalnego uderzenia w głowę. Taki obrót wydarzeń wydawałby się jej najlepszy.
- Odsuń się ode mnie najdalej jak tylko zdołasz. - odparła zwracając się do chłopaka.
- Nie rozumiem...
- Zrób to!- krzyknęła wniebogłosy i bezprecedensowo popchnęła chłopaka na bok w taki sposób, aż upadł na kolana dwa metry dalej. Weasley znał ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć że nie należy jej drażnić i się z nią spierać, nawet jeśli zachowuję się w tak niewytłumaczalny sposób dla niego sposób. Nie spodziewał się tylko tego, że dziewczyna posiada tyle siły, ani tego co stało się sekundę później.  

Ciało Annabel zaczęło jarzyć się srebrno-błękitnym światłem, które wydobywszy się z źródła drażniło jego oczy i oślepiło go na kilka sekund. Jednak nie na tyle, by nie zauważyć co stało się później. Było to coś niesamowitego. Najbardziej magiczna rzecz, której kiedykolwiek doświadczył, a był do nich przyzwyczajony od niemowlęcia. W oka mgnieniu rozmiar jej ciała powiększył się kilkukrotnie, na jej bladej skórze zaczęły pojawiać się czarne jak granat łuski, z pleców wyrastały, ogromne i potężne skrzydła, a kształt jej zębów zaczął przypominać przerośnięte, ostre igły. Nie mógł przyglądać się tej przemianie dłużej - chociaż bardzo tego chciał, ponieważ w miarę jej rozrostu jaskinia, w której się znajdowali, zaczęła się walić, a ogromne kamienie odczepione od konstrukcji zaczęły sypać się mu na głowę. Weasley zaczął krzyczeć, a smoczyca w całej swej posturze, zauważając to, okryła go skrzydłem. Nie minęło kilka sekund, a jej róg rozbił górną część jaskini.
Smoczyca wyczuwając zimne, wiosenne powietrze na swoim ciele, stwierdziła, że droga ku wolności jest przed nią. Zrzuciła ze skrzydła głazy i spojrzała w dół. Chłopak leżał na ziemi, nie była przekonana, czy jeszcze żył, jednak chwyciła go delikatnie w łapy, chowając pazury i już planowała wzbić się w powietrze, gdy handlarze zszokowani zaczęli okładać ją bolesnymi zaklęciami. Zawyła głośno, a w jej głowie usłyszała głos- zabij. Nie chciała tego robić, zamierzała jedynie uciec, ale nie potrafiła oprzeć się tej emocji. Jej instynkt zadziałał. Zionęła błękitnym ogniem i paląc linę, którą ktoś wypuścił w jej stronę zaklęciem incarcerous dosięgnął przeciwników, zamieniając ich w proch.
Zionęła raz jeszcze, rozwaliła pazurem klatki, w których znajdowały się młode i zawarczała do nich, aby ruszyli za nią. Zrobiły to niemal od razu, jakby bezmyślnie ciesząc się tym, że wreszcie to zobaczyły.
 



Matei nigdy nie potrafił pogodzić się z demonami przeszłości. Jego dawna służba Czarnemu Panu prześladowała go w każdym aspekcie jego życia, a praca w kraju na drugim końcu kontynentu, wcale nie sprawiała, że nie widział już krwi na swoich rękach podczas ich codziennego mycia. Siedział więc na swoim krześle i wciąż próbował otrząsnąć się z niedawnej wizyty wysłannika z Brytyjskiego Ministerstwa Magii, do czasu gdy u wejścia do swojego namiotu dostrzegł  Ilie­scu - nadzorcę straży rezerwatu, który skinął głową. Nareszcie dobra wiadomość - pomyślał Matei, wiedząc, że ten sygnał oznacza trop, który być może pomoże w odnalezieniu handlarzy.
Wyszedł więc w namiotu i podążając za strażnikiem rozglądał się dookoła. Zamieszanie spowodowane wdarciem się do rezerwatu najeźdźców znikło, a smokolodzy wrócili do swoich codziennych zajęć. Gdzieś tam zauważył Hut­che­anance'a, który zajmował się swoim podopiecznym. Mężczyzna na pierwszy rzut oka mógł stwierdzić, że Hiryu to smok, który już od jakiegoś czasu powinien już zostać wypuszczony na swoje tereny, a nie widzieć czemu dalej przebywa w Rezerwacie. Damon, dostrzegając zaś swojego szefa kiwnął na powitanie, niczym do starego przyjaciela i odkładając ogromną misę z mięsem podszedł do Matei'a.
- Czy Hiryu nie powinien już zostać wypuszczony?- spytał chłopaka, nie oczekując odpowiedzi.
- Nie sir. - skrzywił się lekko.- Zauważyłem poważne ubytki w jego sposobie polowania na pożywienie. Nie jestem przekonany, czy poradzi sobie z codziennym samodzielnym polowaniu.
Matei spojrzał na posturę smoka, co prawda nie brał udziału w jego szkoleniach, ale parząc na jego prezencję, nie mógłby się spodziewać, że ten akurat samiec miałby problemu z upolowaniem czegokolwiek. Musiał się bliżej przyjrzeć tej sprawie,
- Rozumiem Hut­che­anance, proszę za mną.
Starszy smokolog kiwnął głową posłusznie, ale rozumiejąc o co chodzi swojemu szefowi udał się za nim do budynku, który w tajemnicy z Annabel odwiedził zeszłej nocy.
- Widać ślady pojedynku.- odezwał się Ilie­scu, ukazując swojemu przełożonemu ubytki, wyżłobione w ścianę, gdzie najprawdopodobniej trafiło zaklęcie jednego z handlarzy. - Wnioskując po ilości rzuconych zaklęć, było ich co najmniej czterech.- podeszli dalej.- To obicie jest inne, większe. Znaleziono w nim kawałki magnezji, którymi smokolodzy często nacierają swoje spalone rany.
- Czyli to ślad naszych.
Nadzorca kiwnął głową. - Prawdopodobnie Pan Weasley i Panna Foutley, znajdując się w nie najlepszym momencie stanęli naprzeciw nim i nie zdołali się ochronić.
Damon miał wyrzuty sumienia. Tak bardzo bał się utracić swojej pracy, że zostawił Annabel na pastwę najeźdźców nie udzielając jej pomocy. Charliego nie było mu aż ta szkoda, nigdy za nim nie przepadał, jego niczym nie uzasadniony optymizm kłócił się z zimnym spojrzeniem na rzeczywistość Damona. Nadal nie rozumiał też, dlaczego Matei kazał mu za sobą iść. Obawiał się, że mężczyzna mógł wiedzieć o jego nocnej eskapadzie. Jednak dlaczego ciągał go tutaj, mógł go przecież przesłuchać gdzie bądź.
- Nie mogli im nic zrobić. - odezwał się.- Jeśli rzeczywiście w obozie jest kret, handlarze wiedzieli, że tylko oni potrafią nakarmić młode. Tak, czy siak, jeśli zależało im na żywych smokach, obydwoje byli w niebezpieczeństwie.
Matei zgodził z się z Damonem, który podczas swojej wypowiedzi brzmiał tak, jakby bardziej chciał przekonać do tych słów siebie, niż wszystkich innych.
- Mamy jeszcze coś. - przerwał im jeden z strażników, trzymając w dłoniach kawałek bliżej nie zidentyfikowanej stali toledańskiej zakopanej w połowie w ziemi. - Musiał wypaść z odzienia podczas walki.
- Kawałek zbroi? - spytał Matei zaciekawiony.
- Bardziej kolczugi. - Podał kawałek materiału swojemu dowódcy.
- Grawer - odezwał się Ilescu, wnikliwie obserwując stal. - Część skrzydła orła. Panie Matei, zdaje mi się, że nasi handlarze mają coś wspólnego z jedną wyspą u wybrzeży Szkocji - Jurą.
- Jak najszybciej muszę powiadomić o tym Brytyjskie Ministerstwo Magii - wystrzelił jak z procy mężczyzna. - Zdaje mi się, że to już ich rewir.  Hut­che­anance, zostań tutaj i pilnuj klatek, kilka z nich zostało uszkodzonych przez zaklęcia. Młode mogłyby uciec, a tego nam teraz nie potrzeba.
- Tak jest. - odparł Damon.