środa, 27 lutego 2019

II


– Nie każdy dostaję taką szansę, powin­naś być zado­wo­lona.
Sie­działa sku­lona przy kominku i patrzyła jak pło­mie­nie ognia wesoło trza­skają w środku. Miała wra­że­nie, jakby zro­biło się zim­niej niżeli wcze­śniej. Mimo iż lubiła roz­mowy z Damo­nem, tym razem tyczyły się one tego „wyróż­nie­nia” jej i Weasley’a przez ich przy­wódcę. Wcale nie popie­rała jego decy­zji. Tak rze­czy­wi­ście, wielu Cza­ro­dzie­jów dałoby sobie palec uciąć za taką szansę, jed­nak ona miała wąt­pli­wo­ści. Gdzieś wewnątrz czuła, że nie są gotowi na taką odpo­wie­dzialność. Już pomi­ja­jąc fakt iż Czarny Hebrydzki powi­nien zna­leźć się w innym rezer­wa­cie, wśród swo­ich.
– A opa­nu­jesz mło­dego, gdy ja stracę nad nim kon­trolę?
– Smoki cię lubią, nie raz widzia­łem.
– Jak­bym sły­szała Weasley’a. – odparła, krę­cąc teatralne oczami. – Sam wiesz jakie nie­bez­pieczne potra­fią być Czarne Hebrydz­kie. Są o wiele agre­syw­niej­sze niż smoki z naszego rezer­watu.
Damon zmarsz­czył brwi nie­za­do­wo­lony, ni­gdy nie lubił roz­mów o rezer­wa­cie w któ­rym poprzed­nio pra­co­wał. Nikt nie wie­dział dla­czego został stam­tąd prze­nie­siony, a sam nie kwa­pił się do tego, aby o tym opo­wia­dać. Wielu pró­bo­wało cho­ciażby dowie­dzieć się jak wygląda praca w Rezer­wa­cie Hebrydz­kim, ponie­waż powszech­nie wia­domo, że to naj­nie­bez­piecz­niej­sze miej­sce jakie kie­dy­kol­wiek powstało (po za Azka­ba­nem). Jed­nak on w dal­szym ciągu nie odpo­wia­dał, zacho­wy­wał się w taki spo­sób jakby kie­dyś zło­żył zmowę mil­cze­nia. Czy­niło go to tylko podob­nym do Anna­bel, dla­tego wła­śnie szybko odna­leźli wspólny język.
– Prze­cież twier­dzi­łaś, że młody nawet nie potrafi ziać ogniem. – odparł spo­koj­nie.
– Co nie prze­czy temu, że na­dal jest bar­dzo nie­bez­pieczny.
– Wiesz Foutley, cza­sami zasta­na­wiam się dla­czego zosta­łaś smo­ko­lo­giem, skoro uwa­żasz tą pracę za tak bar­dzo nie­bez­pieczną.
Anna­bel spoj­rzała krzywo na Damona, ale jego twarz zosta­wała bez zmian. Spo­glą­dał tylko docie­kli­wie na dziew­czynę, wcale nie ocze­ku­jąc odpo­wie­dzi. Zau­wa­ża­jąc tą sytu­ację, ktoś mógłby posą­dzić ich o to, że ta dwójka nie prze­pada za sobą, jed­nak było ina­czej. Znali się bar­dzo dobrze, dla­tego nie wahali się mówić tego o czym myślą. Była to zna­jo­mość inna od wszyst­kich. Mimo iż obie strony ukry­wały bar­dzo istotną prawdę o sobie.
– W każ­dym razie, skoro tak bar­dzo chcesz możesz mi pomóc radą. W końcu tylko ty znasz się na tym gatunku smo­ków. Wiem, że nie powin­nam cię o to pro­sić…
– Zga­dzam się. – mruk­nął chło­pak prze­ry­wa­jąc dziew­czy­nie.
– Dobrze wiesz, że bez cie­bie nie dam sobie rady z tym sza­leń­stwem. – kon­ty­nu­owała.
– Mówi­łem prze­cież, że się zga­dzam Foutley, prze­stań się wysi­lać.
Ogłu­piała dziew­czyna spoj­rzała na swo­jego kom­pana, zosta­jąc bez słowa. Przy­go­to­wała się już wcze­śniej z dia­logu jaki na ten temat chciała z nim prze­pro­wa­dzić. Myślała nad tym bar­dzo długo, ponie­waż wie­działa, że roz­mowa z nim na tematy jego poprzed­niej pracy prze­waż­nie koń­czyły się fia­skiem. Miała w gło­wie przy­go­to­wane argu­menty świad­czące o tym, że musi jej pomóc. A on? Po pro­stu się zgo­dził. Tego nie potra­fiła zro­zu­mieć, ale nie miała spo­sob­no­ści, aby docie­kać jego decy­zji. Cie­szyła się, że nie musiała płasz­czyć się przed Damo­nem, co też mia­łoby sta­no­wić część jej planu, gdyby wszyst­kie inne argu­menty zawio­dły.
– Poszło szyb­ciej niż myśla­łam.
– Jed­nak musisz zro­zu­mieć trzy kwe­stie. Po pierw­sze smok to smok, opieka nad ich mło­dymi nie­za­leż­nie od gatunku wygląda podob­nie. Po dru­gie rezer­waty nie zostały stwo­rzone po to, ponie­waż smoki róż­nych gatun­ków czują się nie­swojo w towa­rzy­stwie innych ras, a dla­tego że żaden kraj nie posiada aż tak dużej powierzchni aby je wszyst­kie pomie­ścić, a po trze­cie Czarne Hebrydz­kie są naj­bar­dziej odda­nymi towa­rzy­szami, prze­wyż­szają swoją lojal­no­ścią nawet czło­wieka. Jeśli to poj­miesz powinno ci być łatwiej sta­no­wić pie­czę nad tym nie­zwy­kłym gatun­kiem
– Nigdy nie twier­dzi­łam, że jest mi ciężko.
– Mówisz poważnie?
Dziew­czyna spu­ściła ramiona i spoj­rzała na podłogę. Biła się z myślami. Tak naprawdę nie potra­fiła wymie­nić powodu dla któ­rego tak bar­dzo nie chciała podjąć się tego zada­nia. Bała się jedy­nie tego, że nie spro­sta ocze­ki­wa­niom. Czę­sto zawo­dziła sie­bie bądź bli­skie jej osoby, dla­tego też prze­stała wie­rzyć we wła­sne moż­li­wo­ści.
– Dobrze wiesz, że nie robię niczego bez powodu. – mruk­nęła roze­źlona pod nosem. – Skończmy ten temat. Co jesz­cze możesz mi powie­dzieć o Hebrydz­kich?
Sły­szała jedy­nie dźwięki ocie­ra­nia się o sie­bie mie­czy. Cho­wała się prze­ra­żona. Jako mała dziew­czynka i córka dowódcy straży była czę­sto chro­niona przed bru­tal­no­ścią świata zewnętrz­nego, może i nawet nie­słusz­nie. Jej ojciec mimo iż prze­żył tak wiele, mimo iż na początku nikt w niego nie wie­rzył stał się wzo­rem ryce­rza. Wal­czył jak lew bro­niąc kraju i wła­snego szwa­gra – króla, był nie­po­ko­nany. Dosko­nale o tym wie­działa jed­nak znała realia. Kilku bun­tow­ni­ków zakra­dło się nocą do zamku i wzięło na muszkę jej ojca.
Wyczuł to, pierw­sze co zro­bił to zbu­dził Anna­bel i kazał jej się scho­wać.
Teraz leżała pod łóż­kiem i trzę­sła się ze stra­chu, pierw­szy raz doświad­czyła cze­goś podob­nego. Sły­szała ryki bólu, roz­po­znała w nich głos jej ojca. Łzy same nacie­rały jej do oczu, mogła coś zro­bić, była w sta­nie. Była smo­kiem, cho­ciaż nie rozu­miała skąd miała takie umie­jęt­no­ści. Wystar­czyło zmie­nić się w niego i swym błę­kit­nym ogniem spo­pie­lić napast­ni­ków. Bała się, cho­ciaż wie­działa iż mogła oca­lić tak bli­ską jej osobę. Zda­wało się jakby ryki pró­bo­wały być za wszelką cenę stłu­mione, ale na marne. Ciało dziew­czynki odmó­wiło posłu­szeń­stwa, drżało ale nic po za tym. Cóż za zrzą­dze­nie losu – tak potężna moc, zdolna spa­lić kości ludz­kie i rosłe drzewa w kilka sekund w rącz­kach wtedy nie­spełna sied­mio­let­niej dziew­czynki, która trzę­sąc się, już nie potra­fiła powstrzy­mać łez. Nie krzy­czała, nic z tych rze­czy. Wołała o pomoc w myślach, zakry­wa­jąc usta dłońmi. Trwało to kilka minut, przez ten czas jej ojciec zdo­łał uśmier­cić kilku bun­tow­ni­ków, lecz ryki ustały, a wro­go­wie zdo­łali zbiec. Gdy kró­lew­ska straż zorien­to­wała się, że coś jest nie tak było już za późno. Wcho­dząc do pokoju zauwa­żyli jedy­nie strugi krwi na meblach i ścia­nach, oraz plamy tej samej brunatnej cie­czy na podło­dze. Tam gdzie leżało dokład­nie sze­ściu bun­tow­ni­ków, a wśród nich on – cały blady i pora­niony niczym po uży­ciu zaklę­cia sec­tum­sem­pry. Serce tak waleczne prze­stało bić, a jego towa­rzy­sze broni, aż wstrzy­my­wali odde­chy. Póź­niej zna­leźli ją, małą prze­stra­szoną, zabrali do Króla, który przy­jął ją jak swoją. Opie­ko­wał się nią i kar­mił, ale ona ni­gdy już nie była taka sama.
Wizja skoń­czyła się, trwała dłu­żej niż zazwy­czaj. Anna­bel wycią­gnęła głowę z myślod­siewni i obtarła twarz ręcz­ni­kiem. Czę­sto powra­cała do tej sytu­acji, sama nie potra­fiła zro­zu­mieć dla­czego. Nor­malny czło­wiek chciałby zapo­mnieć o takich trau­ma­tycz­nych wyda­rze­niach, jed­nak nie ona.
Usia­dła na fotelu, a krzyki bólu które wtedy sły­szała krą­żyły po jej gło­wie. Zupeł­nie tak jakby chciała zapa­mię­tać całą tą sytu­ację by w razie czego móc ją zmie­nić. Jed­nak nie była głu­pia, wie­działa że mie­sza­nie w cza­sie mogłoby zakłó­cić kolej rze­czy w nie­da­le­kiej prze­szło­ści, ale lubiła sobie poma­rzyć. Gdyby była wtedy odważ­niej­sza, gdyby tylko zro­biła jeden krok wszystko mogło się ina­czej poto­czyć. Teraz nie mia­łaby skru­pu­łów, aby bro­nić tych, któ­rych kocha.
Pode­szła do lustra i spoj­rzała na swoją twarz, pozo­sta­wało tylko pyta­nie – kto jesz­cze miałby być jej na tyle bli­ski, aby była gotowa wyja­wić swoją tajem­nicę światu?
– Znowu zja­dły. Nie wie­rzę, że tylko my potra­fimy je nakar­mić. – odparł z dumą Weasley.
– Prze­cież kar­mimy je już od tygo­dnia. Dzi­wię się, że na­dal zachwy­casz się tym tak bar­dzo.
Dziew­czyna odło­żyła wia­dro w któ­rym wcze­śniej znaj­do­wało się poży­wie­nie i spoj­rzała na młode, które wyglą­dały coraz lepiej. Zau­wa­żal­nie nabrały ciała, a kolory ich łusek stały się bar­dziej wyra­zi­ste. Ener­gia aż kipiała z ich małych cia­łek, lubiły się bawić ze sobą. Musiały wycho­wy­wać się razem od jajka. Były zdrow­sze, świad­czył o tym cho­ciażby stan ich pazu­rów.
Uspo­ka­jało to nieco młodą smo­ko­lożkę, która od dłuż­szego czasu myślała głów­nie o ich opła­ka­nym sta­nie. Nie­po­ko­iła ją tylko jedna rzecz, mia­no­wi­cie to, że czarny mło­dzik nie potrafi jesz­cze ziać ogniem w prze­ci­wień­stwie do swo­jego zie­lo­nego towa­rzy­sza.
– Nie czu­jesz tego Foutley? To tak jak­by­śmy mieli psy.
– Nie nazy­waj ich psami Weasley. Ty je bar­dziej przy­po­mi­nasz. – mruk­nęła pół żar­tem i spoj­rzała na jego roz­czo­ch­rane rude włosy, wysta­jące na boki.
Ten jakby stał wryty i pró­bo­wał prze­two­rzyć to, co Anna­bel wła­śnie powie­działa. Póź­niej, zauwa­ża­jąc jej wzrok skie­ro­wany na swoją czu­prynę uśmiech­nął się sze­roko.
– To żart, prawda?
– Może tak, może nie. W każ­dym razie powi­nieneś coś z nimi zro­bić.
Odw­ró­ciła wzrok od chło­paka i spo­glą­da­jąc na brudne wia­dro uśmiech­nęła się do sie­bie. Młode potrze­bo­wały, aby poświę­cać im jak naj­wię­cej czasu. Powo­do­wało to, że i ona była zmu­szona czę­sto prze­by­wać w towa­rzy­stwie rudzielca, a co za tym idzie pozna­wać jego styl bycia. Nie prze­szka­dzało jej to, tak naprawdę była wdzięczna, że nie została z nimi sama, a chło­pak z każ­dym dniem udo­wad­niał jej, jak bar­dzo uwiel­biał te magiczne istoty. Czym nieświadomie tylko spra­wił, że zyskał w oczach swo­jej współ­pra­cow­niczki.
– Dobrze, zga­dzam się, że nazwa­nie ich psami nie było na miej­scu. – mruk­nął Char­lie, a Anna­bel pokrę­ciła twier­dząco głową. – Cho­dziło mi o to, że to tak jak­by­śmy mieli je na wła­sność.
– Gdy tylko nabiorą zaufa­nia do innych od razu nam je zabiorą. Zostaw marze­nia na bok i chodź mi pomóc, trzeba je tro­chę ogrzać.
Chwy­ciła spe­cjalną szczotkę, a głową wska­zała Char­liemu drugą. Pode­szła do Hebrydz­kiego i dło­nią podra­pała go pod pyskiem. Wie­działa, że bar­dzo to lubił, dla­tego uniósł lekko szyję i wydał z sie­bie odgłos zado­wo­le­nia, gdy tylko ogrzana szczotka dotknęła jego łusek.
– Nie musisz się o nic mar­twić młody, jesteś w dobrych rękach. – mruk­nęła do niego, uchy­la­jąc swoją głowę. – Zaraz będziesz cie­plutki.
Dziew­czyna nie zauwa­żyła nawet, że Char­lie przy­gląda się jej poczy­na­niom. Nadal miał wra­że­nie, że zaj­mu­jąc się nimi Anna­bel wydaje się o wiele mniej sztywna niżeli gdy roz­ma­wiają sami. Czuł, że jest w niej coś innego. Jed­nak ni­gdy nie odwa­żyłby się o to zapy­tać. Wie­dział, że i tak nie otrzy­małby odpo­wie­dzi, a mógłby jedy­nie odstra­szyć ją swo­imi pyta­niami.
– Może chcia­łabyś go nazwać.
– Ty dalej myślisz o tych psach Weasley? – pokiwała z dezaprobatą głową i unio­sła dłoń do góry, aby oczy­ścić mło­demu rogi  – Nie widzę sensu w woła­niu ich po imie­niu.
– Wydaje mi się, że tak będzie lepiej. Wiesz, z komunikacją – odparł chło­pak, deli­kat­nie szo­ru­jąc skrzy­dła dłu­go­roga. – Ja tego nazwę Lumini i wcale nie widzę w tym nic dziwnego.
– "Lumini"? – spy­tała dziew­czyna spo­glą­da­jąc na Char­liego, a dłu­go­róg wydał z sie­bie bli­żej nie­znany im dźwięk.
– Przez jego rogi, świecą jak złoto. – mruk­nął prze­jeż­dża­jąc szczotką po jego porożu, a jesienne słońce oświe­tliło je w taki spo­sób, że aż ośle­piło ich na chwilę. – To po Rumuń­sku „świeci”.
– Mało ory­gi­nalne. – mruk­nęła zaczep­nie, ale mimo wszystko spodo­bała jej się jego pro­stota.
Nawet paso­wało mu to imię, a sama była zdzi­wiona, że Char­lie tak bie­gle posłu­guje się Rumuń­skim,
– Twoja kolej. – odparł igno­ru­jąc jej słowa.
Anna­bel spo­glą­dała raz to na Char­liego, a raz na smoka. Miała pustkę w gło­wie, mogła go po pro­stu nazwać Negru (czarny po rumuń­sku), ale wie­działa, że to zbyt pro­ste. Chło­pak mógłby oskar­żyć ją o papu­go­wa­nie jego pomy­słów, poza tym wcale nie paso­wało mu to imię a i nawet jej się nie podo­bało jego „obce” brzmie­nie. Jeśli już miała nadać jakie­kol­wiek imię temu mło­demu, niech będzie ono wyjąt­kowe. Był tutaj jedy­nym smo­kiem hebrydz­kim, więc i ono powinno pod­kre­ślać jego oso­bli­wość.
Chwilę zasta­no­wiła się, nie wie­działa że nada­wa­nie smoku imie­nia może być takie kło­po­tliwe, jed­nak szybko pod­jęła decy­zję, gdy tylko przy­po­mniała sobie o oso­bie, które pamięć chcia­łaby uczcić w taki wła­śnie spo­sób.
– Ase­riel. – mruk­nęła pod nosem, wzdry­ga­jąc się mimo­wol­nie.
– „Ase­riel”? – powtó­rzył chło­pak i wyba­łu­szył oczy ze zdzi­wie­nia.
– Po moim ojcu. Tak wła­ści­wie to nazy­wał się Ariel, ale…
Prze­rwała na chwilę szczot­ko­wa­nie łusek i sku­liła głowę. Młody smok od razu wyczuł, że coś jest nie tak, ponie­waż spoj­rzał file­to­wymi oczkami na swoją opie­kunkę. Odw­ró­cił się i pod­szedł do niej bli­żej, wci­ska­jąc swój łepek pomię­dzy jej dło­nie.
Char­liego rów­nież zanie­po­ko­iła jej nagła zmiana zacho­wa­nia.
– Jeśli nie chcesz, nie musisz mówić.
Odpowie­działa mu cisza, chciał poło­żyć dłoń na jej ramie­niu, aby dodać jej otu­chy, jed­nak zawa­hał się. Nie wie­dział, czy powi­nien cokol­wiek robić. Obco­wa­nie z Anna­bel można było porów­nać do poru­sza­nia się na polu mino­wym, a on dosko­nale o tym wie­dział, dla­tego odda­lił rękę i w zastęp­stwie pogła­skał nią Lumini’ego po gło­wie.
– …ale nie wypada nada­wać żywym isto­tom imie­nia zmar­łych.
Hebrydzki wydał z sie­bie cichy pisk, dosko­nale współ­gra­jący z żalem w sercu dziew­czyny. Pod­nio­sła ona jed­nak głowę i uśmie­cha­jąc się słabo pogła­skała go po szyi.
– Przy­kro mi Anna­bel. – mruk­nął skru­szony chło­pak. – Nie powi­nie­nem był w ogóle zaczy­nać tego tematu. To pew­nie ciężka sytu­acja.
Dziew­czyna tylko poki­wała głową na boki. W tym momen­cie nie prze­szko­dziło jej nawet to, że Weasley nazwał ją po imie­niu. Chciała jak naj­szyb­ciej odda­lić się na bok, aby prze­go­nić tą aurę nie­po­koju i zakoń­czyć ten uciąż­liwy dla niej temat. Spoj­rzała tylko na miskę i dostrze­gła, że woda zaczy­nała powoli robić się zimna.
– Przy­niosę cie­płej wody. – zmie­niła temat chwy­ta­jąc miskę w dło­nie i szybko ode­szła na bok.
Oczy­wi­ście, mogła zagrzać ją cza­rami w taki spo­sób, aby woda ide­al­nie współ­grała z tem­pe­ra­turą ich małych ciał, ale wolała zro­bić to ręcz­nie. Kar­ciła się w myślach, że w ogóle opowie­działa komuś o kimś z swo­jej rodziny. Nie powinna tego robić, był to dla niej trudny temat, a po za tym mógł nara­zić ją na nie­po­trzebne nie­bez­pie­czeń­stwo. Kło­po­tów ze strony wro­gów jej rodziny potrze­bo­wała teraz naj­mniej. Nie wiedziała tylko, że już od dawna wiedzą, gdzie jej szukać.
Usły­szała jakiś szum w sąsied­nim pomiesz­cze­niu. Nie spo­dzie­wała się dzi­siaj wizyty nikogo, a przynaj­mniej nikt nie raczył jej o tym powia­do­mić. Mimo to poczuła się zagro­żona, cho­ciaż nie wie­działa dla­czego. Zasta­na­wiała się aby, czy nie była to mania prze­śla­dow­cza na tle zbyt wielu myśli doty­czą­cych jej Pań­stwa. Chciała to zigno­ro­wać, ale zbli­ża­jące się kroki nie pozwa­lały jej tego zro­bić. Miała bar­dzo dobry słuch, co zawdzię­czała swo­jej mocy. Nigdy jej nie zawiódł dla­tego też wstała wolno z sofy, się­gnęła po różdżkę leżącą nie­opo­dal i zaci­snęła na niej palce.
Rezer­wat był dobrze strze­żony, nie chciało jej się wie­rzyć w to, że mógł być to ktoś z zewnątrz. Mimo wszystko sły­sząc kroki coraz wyraź­niej scho­wała się za drzwiami. Wstrzy­mała oddech, aby przy­pad­kowo się nie zdra­dzić, jed­nak dzięki magii napast­nik wyczuł jej obec­ność i posłał w jej stronę zaklę­cie, które natych­miast wyba­wiło ją z kry­jówki.
Nie cze­ka­jąc dłu­żej Anna­bel wybie­gła naprze­ciw i posłała w niego drę­twotę, jed­nak jej zaklę­cie zostało odbite. Zro­biła jesz­cze kilka kro­ków w tył i przy­go­to­wała się do poje­dynku.
– Jak śmiesz nacho­dzić mnie w swoim wła­snym namio­cie. Wyjdź natych­miast, a nic się nikomu nie sta­nie. – odparła gło­śno, tak aby brzmieć jak naj­bar­dziej poważ­nie.
– Odłóż tą różdżkę Foutley. Nie zamie­rzam z tobą wal­czyć, przynaj­mniej nie teraz.
Znała ten głos, ale nie chciała uwie­rzyć wła­snym uszom. Jak on mógł dostać się do rezer­watu nie posia­da­jąc spe­cjal­nej prze­pustki. Opu­ściła jed­nak różdżkę, ale na­dal była przy­go­to­wana na atak. Wyściu­biła nos zza drzwi i rzu­ciła zaklę­cie świa­tła, które oświe­tliło twarz jej prze­ciw­nika.
– Nie masz prawa tu prze­by­wać Floc­khart. Wyjdź natych­miast, albo wezwę ochronę rezer­watu. – mruk­nęła ostrze­gaw­czo, posy­ła­jąc mu suche spoj­rze­nie.
– Nie cie­szysz się na mój widok?
– Nikt nie cie­szyłby się na widok zdrajcy swo­jego kraju, no może po za samym katem.
Bur­gess spoj­rzał na nią chy­trze i rzu­cił się na sofę, dając tym samym znać iż nie zamie­rza usłu­chać jej gróźb. Przy­wo­łał ją tylko ruchem ręki do sie­bie i wska­zał na fotel naprze­ciw kominka.
Anna­bel spoj­rzała tylko zapo­bie­gaw­czo dookoła sie­bie i zro­biła to, co kazał jej napast­nik. Nie ufała mu, jed­nak znała fakty, nie mógłby jej skrzyw­dzić w miej­scu oto­czo­nym przez Cza­ro­dzie­jów. To byłoby dla niego zgubne, a na pewno nie to chciał osiągnąć. Kie­ro­wała nią jedy­nie czy­sta cie­ka­wość, któ­rej czę­sto nie potra­fiła poskro­mić.
– Nadal nie masz dowo­dów Foutley, prawda?
– Nie­wąt­pli­wych spraw nie popiera się dowo­dami Floc­khart. – odparła poważ­nie. – Mów, jak mnie zna­la­złeś? Hogwart był oczy­wi­stym miej­scem. Sam tam uczęsz­cza­łeś, ale skąd mogłeś wie­dzieć o Rumu­nii…
– Kruki wykra­kały. – zaśmiał się zło­śli­wie.
Anna­bel nie zno­siła tego czło­wieka. Pocho­dził z jej wyspy, a jego ojciec był podej­rza­nym w spra­wie buntu miesz­kań­ców i maso­wym uboju istot magicz­nych, które w dużych ilo­ściach zamiesz­ki­wały jej kraj. Jed­nak nawet i Mini­ster­stwo nie potra­fiło udo­wod­nić mu winy z tego tytułu. Sprawę umo­rzono, a na wyspie odno­to­wano coraz wię­cej ata­ków na miej­scową lud­ność, dla­tego też powo­łano spe­cjalną grupę cza­ro­dzie­jów, która miała za zada­nie pil­no­wać spo­koju na wyspie, a także chro­nić Króla, który dosko­nale zda­wał sobie sprawę z ist­nie­nia magicz­nego świata za sprawą swo­jej sio­strze­nicy.
– Nie czas na żarty Floc­khart. Czego tutaj chcesz? Mów zanim stracę cier­pli­wość.
– Po pro­stu upew­niam się, czy plotki o twoim dzie­dzic­twie są prawdą.
Anna­bel poczuła nie­przy­jemne ukłu­cie w oko­licy żołądka. Nie chciała dać tego po sobie poznać, dla­tego zaci­snęła dłoń w pięść. Jej toż­sa­mość powinna zostać utaj­niona, przynaj­mniej dopóki żyje. Nie mogła uwie­rzyć, że ktoś mógł poznać jej sekret. Była bar­dzo uważna, nie roz­po­wia­dała niczego dookoła, dla­tego zdzi­wiła się, że tego rodzaju infor­ma­cje ujrzały świa­tło dzienne. Któż mógłby wiedzieć tak wiele?
– Na dwo­rze mówi się o wielu rze­czach, znu­dzone monar­chi­nie lubią wymy­ślać nowe sen­sa­cje. To pew­nie jedna z nich. – sta­rała się brzmieć jak naj­bar­dziej natu­ral­nie.
– Dobry ruch Foutley. Może i bym w to uwie­rzył, gdyby nie fakt, że znaj­du­jesz się w takim miej­scu. – mruk­nął zra­żony, roz­glą­da­jąc się dookoła. – Czyż dama twego pocho­dze­nia nie powinna kąpać się teraz w jedwa­biach?
– Nie tobie mnie oce­niać, Floc­khart! – wstała ziry­to­wana – To, że wybra­łam takie, a nie inne zaję­cie, w takich, a nie innych warun­kach świad­czy jedy­nie o moim zami­ło­wa­niu do istot magicz­nych, które twój ojciec tak bestial­sko karze mor­do­wać! A teraz zejdź mi z oczu. Masz na to minutę, a potem wołam ochronę. – obró­ciła ner­wowo klep­sy­drę sto­jącą na sto­liku, a nagły ruch spra­wił, iż pia­sek zaczął prze­sy­py­wać się powoli z jed­nego miej­sca na dru­gie. – Co wybierasz?
Zau­wa­ża­jąc, że dziew­czyna mówi bar­dzo poważ­nie, zawa­hał się. Nie mógł dać się zdo­mi­no­wać, dla­tego sie­dział na­dal na sofie, a w gło­wie kłę­biło mu się wiele myśli. Jego wzrok spo­czął na kamien­nej twa­rzy Anna­bel, z któ­rej za nic nie potra­fił wyczy­tać zbyt wiele. Wie­dział jed­nak dosko­nale, że jego ojciec nie byłby zado­wo­lony z tego, że dał się tak łatwo wyku­rzyć, a z dru­giej zaś strony nie powi­nien się za wiele wychy­lać z ukry­cia. Mogłoby to nie­po­trzeb­nie zwró­cić oczy Mini­ster­stwa na ich rodzinę, co kłóciłoby się z ich planami.
– Powin­naś to zro­bić od początku Foutley. – odparł sucho Bur­gess, patrząc z nie­po­ko­jem na czas, który mu został. – Oboje wiemy co wypra­wiała twoja matka.
– Na twoim miej­scu wyko­rzy­sta­ła­bym tą szansę Floc­khart.
– Jesz­cze nie skoń­czy­łem. – dodał na odchodne, a sekundę póź­niej roz­pły­nął się w powie­trzu
Piach prze­sy­pał się w cało­ści, a Anna­bel wes­tchnęła i opa­dła prze­stra­szona z powro­tem na fotel. Scho­wała twarz w dło­niach i ciężko oddy­chała. Przez chwilę czuła jakby wła­śnie miała stra­cić nad sobą kon­trolę i spa­lić cały ten namiot. Wie­działa, że musi trzy­mać emo­cje na wodzy, jed­nak obawa przed ujaw­nie­niem tajem­nicy oka­zała się dla niej zbyt uciąż­liwa. Wzięła kilka głę­bo­kich wde­chów, aż do jej nosa dotarł uspo­ka­ja­jący zapach świe­żej trawy wydo­by­wa­jący się przez nie­do­mknięte drzwi. W tym momen­cie już miała pew­ność, że praw­dziwa wojna dopiero się zaczyna.

środa, 20 lutego 2019

I

Paździer­nik chy­lił się ku koń­cowi – coraz czę­ściej wiały zimne, pół­nocne wia­try, a deszcz stu­kał w okna i nikt nie pamię­tał już jak wyglą­dało piękne gwie­ździ­ste niebo.
Anna­bel unio­sła głowę i spoj­rzała na kro­ple desz­czu wolno spły­wa­jące po szy­bie. W jej sercu po raz kolejny zapa­no­wał nie­po­kój, tak samo jak za każ­dym razem gdy otrzy­my­wała list od swo­jego kuzyna. Dosko­nale wie­działa, że od kilku lat coś nie­do­brego dzieje się w jej kró­le­stwie.
Wyspa Islay była bar­dzo wyjąt­kowa, sta­no­wiła osobne Pań­stwo i róż­niła się od innych miejsc które znała. Oczy­wi­ście do czasu aż nie otrzy­mali kruka z wia­domością, która jed­no­znacz­nie świad­czyła o spi­sku szy­ku­ją­cym się wśród miesz­kań­ców. O bun­cie, który ponoć zapo­cząt­ko­wał serię zbrodni na kró­lew­skich straż­ni­kach. Od tam­tego czasu nic nie było takie samo. Róż­nego rodzaju rzad­kie magiczne istoty zamiesz­ku­jące jak dotąd wyspę nie­spo­dzie­wa­nie znik­nęły. Te, które posia­dały skrzy­dła najpew­niej prze­nio­sły się za ocean, a te lądowe… wła­ści­wie to nikt nie wie co mogło się z nimi stać. Dziew­czyna miała wra­że­nie, że mogły zostać wybite, po to aby wyspa stra­ciła na zain­te­re­so­wa­niu i atrak­cyj­no­ści wśród innych Cza­ro­dzie­jów. Prze­czu­wała, że mogło to jedy­nie być pod­stawą do znisz­cze­nia bło­giego spo­koju w Pań­stwie. Oczy­wi­ście opowie­działa o swo­ich prze­czu­ciach kró­lowi, ale w odpo­wie­dzi usły­szała jedy­nie, że ma się tym nie przej­mo­wać ponie­waż wszystko jest pod kon­trolą. Nie­stety, kilka dni póź­niej dowie­działa się, że dla wła­snego bez­pie­czeń­stwa ma opu­ścić kraj i udać się do Szko­cji, do Szkoły Magii i Cza­ro­dziej­stwa w Hogwar­cie.
Na samym początku była temu prze­ciwna, wie­działa kim jest i wła­śnie dla­tego nie zdzi­wiła się wia­domością, że posiada jakieś spe­cy­ficzne magiczne zdol­no­ści. Zawio­dła się, gdy przy­pad­kowo dowie­działa się, że posiada coś, czego nawet Cza­ro­dzieje bez ówcze­snej kil­ku­let­niej nauki nie potra­fią. Mało tego, sie­dem lat posłusz­nie uczęsz­czała na zaję­cia. Jako osoba nad­zwy­czaj skryta i pocho­dząca z domu węża nie szczy­ciła się zbyt­nia popu­lar­no­ścią. Nie wra­cała do kraju ani na waka­cje, ani na święta, a do tego po ukoń­cze­niu szkoły otrzy­mała sta­now­czy zakaz powrotu do domu. Dla­tego też wyje­chała do Rumu­nii, a w jej kraju działo się coraz gorzej.
Jed­nak dzi­siej­szy list stał się apo­geum złych wia­domości. Na ostat­nim posie­dze­niu rady Jego Wyso­kość, Król Wil­liam Isbell został zamor­do­wany przez jed­nego z swo­ich zaufa­nych ludzi. Zwy­rod­nialca nie­mal natych­miast zła­pano i posłano go na ścię­cie, a nowym kró­lem Islay został jego syn – Vic­tor Isbell. Znała go bar­dzo dobrze, był dla niej jak brat, cho­ciaż tak naprawdę był on jej kuzy­nem. Wraz z jego sio­strą Chri­stine bawili się wspól­nie na dwo­rze kró­lew­skim. Dla­tego nie potra­fiła sobie wyobra­zić, jak ten niezdarny chło­piec pora­dzi sobie z obo­wiąz­kami Króla.
– Foutley, Matei wzywa nas do sie­bie.
Spoj­rzała w tamtą stronę. U wej­ścia do namiotu stał Char­lie Weasley.
Był wyraź­nie zasko­czony, wie­działa dla­czego. Zapewne miało to zwią­zek z tymi dwoma mło­dymi smo­kami, które odna­leźli wspól­nie w lesie. Ski­nęła tylko głową, spoj­rzała spode łba na chło­paka i wymi­ja­jąc go udała się do namiotu ich przy­wódcy.
Spoj­rzała w niebo, nie wie­działa nawet kiedy prze­stało padać. Słabe słońce lekko prze­bi­jało się przez szare chmury, które powoli roz­pły­wały się w powie­trzu. Wzięła głę­boki wdech. Zapach mokrej trawy zawsze potra­fił ją uspo­koić, cho­ciaż tym razem nie odczu­wała stresu.
– Jak myślisz? O co może mu cho­dzić? – spy­tał chło­pak pod­bie­ga­jąc do swo­jej współ­pra­cow­niczki.
– Zga­duję, że cho­dzi o smoki.
– Prze­cież wszystko wyja­śni­li­śmy poprzed­nim razem. – odburk­nął jakby od nie­chce­nia.
– W takim razie wyja­śnimy jesz­cze raz.
Przy­śpie­szyła kroku, aby jak naj­szyb­ciej zna­leźć się u celu. Tak naprawdę chciała wró­cić do swo­jego namiotu i spę­dzić w nim resztę dnia zasta­na­wia­jąc się i opła­ku­jąc całą tą sytu­ację. Ale póki co musiała być dzielna. Nie mogła pozwo­lić, aby ktoś zoba­czył jak pła­cze, od dzie­ciń­stwa uczyła się nie oka­zy­wać zbyt wielu emo­cji, co bar­dzo przy­da­wało się w jej wcze­śniejszym życiu. Nie zdą­żyła nawet zapu­kać, a usły­szała woła­nie do środka. Mimo­wol­nie spoj­rzała jesz­cze tylko na Char­liego i weszła razem z nim wgłąb namiotu.
To co zoba­czyła jako pierw­sze to ogromny, drew­niany stół, a na nim stała spe­cjalna klatka z dwoma wcze­śniej zna­le­zio­nymi smo­kami. Miała wra­że­nie jakby w tym miej­scu wyglą­dały jesz­cze gorzej niż za pierw­szym razem. Nie dzi­wiła się temu, nikt nie lubił prze­by­wać w zamknię­ciu, szcze­gól­nie istoty, które więk­szość swego życia prze­by­wają w powie­trzu.
– Foutley, Weasley. Usiądź­cie.
Posłusz­nie wyko­nali pole­ce­nie i usie­dli na krze­słach spe­cjal­nie dla nich przy­go­to­wa­nych.
Nastą­piła nie­zręczna cisza. Męż­czy­zna przez jakiś czas nie ode­zwał się do nich sło­wem, stał tylko odwró­cony ple­cami i uważ­nie obser­wo­wał stwo­rze­nia, poru­sza­jące słabo skrzy­deł­kami i pró­bu­jące wzbić się w powie­trze. Nikt nie wie­dział o czym w danym momen­cie myśli. Umysł cza­ro­dzieja sta­no­wił jedną wielką zagadkę. Powia­dano nawet, iż za młodu słu­żył Czar­nemu Panu. On za to ni­gdy nie potwier­dził, ani nawet nie zaprze­czył. Mimo wszystko cie­szył się ogrom­nym auto­ry­te­tem wśród smo­ko­lo­gów., a jego umie­jęt­no­ści prze­szły już nawet do histo­rii.
– Zasta­na­wia­cie się pew­nie, dla­czego kaza­łem Wam tutaj przyjść.
– Cho­dzi o te smoki, prawda?
– Otóż to. – mruk­nął pod nosem męż­czy­zna i spoj­rzał wni­kli­wym wzro­kiem na Anna­bel.
Sku­liła się lekko. Jego spoj­rze­nie zawsze przy­pra­wiało ją o ciarki. Tak jakby wie­dział o niej wię­cej niżeli się przy­zna­wał. Za to reak­cję dziew­czyny zauwa­żył Char­lie, który popchnął ją lekko ramie­niem, aby zwró­cić jej uwagę.
– Źle się czu­jesz? – szep­nął tro­skli­wie.
Weasley ni­gdy nie potra­fił zrozu­mieć dla­czego za wszelką cenę chciał dowie­dzieć się o dziew­czy­nie wielu rze­czy. Zaw­sze wyda­wała się mu chłodna i zdy­stan­so­wana. Zda­wał sobie sprawę z tego, że nie jest rów­nież zbyt­nio roz­mowna. Ba, nawet kom­plet­nie się do tego nie nada­wała. Jed­nak były to tylko pozory, czę­sto był świad­kiem jak dziew­czyna roz­ma­wiała z mło­dymi smo­kami, któ­rymi się opie­ko­wali, opo­wia­dała im o wszyst­kim, wyda­wała się kom­plet­nie inna robiąc to, wesel­sza. Na początku sądził iż zwa­rio­wała, ale one… zda­wały się jej słu­chać i rozu­mieć każde jej słowo.
– Nie, wszystko dobrze. – odparła szybko, przy­bie­ra­jąc poważną minę.
– Chciał­bym, aby­ście na pod­sta­wie wła­snych doświad­czeń czy też wie­dzy okre­ślili mi co to jest za rasa smoka.
Spoj­rzeli po sobie, a póź­niej na pryn­cy­pała. Jego ocze­ku­jący wzrok nie pozo­sta­wiał im żad­nych złu­dzeń. Wyr­wali się do góry i posłusz­nie pode­szli bli­żej klatki.
Anna­bel od razu roz­po­znała iż smoki nie posia­dają jed­nej rasy. Róż­niły się nie tyle wiel­ko­ścią, co kolo­rem. Jeden z nich miał czarne, praw­do­po­dob­nie szorst­kie łuski niczym czarny walij­ski, błysz­czące fio­le­towe oczy, a wzdłóż grzbietu rząd małych, ostrych jak brzy­twa wyrost­ków kost­nych. Zda­wało jej się, że wie jaka może być to rasa, jed­nakże miała za mało dowo­dów na to, aby potwier­dzić tą tezę. Sku­piła teraz swój wzrok na ogo­nie. Pow­szech­nie wia­domo, że smoka naj­ła­twiej poznać po kształ­cie ogona. Ten był zakoń­czony szpi­kul­cem w kształ­cie grotu strzały. Zasta­no­wiła się przez chwilę. Nie­spo­dzie­wa­nie jej uwagę przy­kuły skrzy­dła, które przy­po­mi­nały te od nie­to­pe­rza. Teraz już miała pew­ność jaka może być to rasa, cho­ciaż nie nale­żała ona do rezer­watu, w któ­rym obecne się znaj­do­wali.
– Ten smok po lewej stro­nie to Czarny Hebrydzki, przynaj­mniej o tym świad­czą ogon i skrzy­dła, a ten drugi to…
– Dłu­go­róg Rumuń­ski… – wtrą­cił się Char­lie. – Jeden z gatun­ków dłu­go­ro­gów zamiesz­ku­ją­cych nasz rezer­wat, cho­ciaż jego złote rogi jesz­cze się nie roz­ro­sły. Po ich wiel­ko­ści wydaje mi się, że musiały pocho­dzić z pierw­szego miotu tego roku. Czyli ma naj­wy­żej sześć do sied­miu mie­sięcy, a jeśli popa­trzeć na wzrost, to jest on pro­por­cjo­nalny do dru­giego osob­nika. Muszą być w podob­nym wieku.
– Wzo­rowa obser­wa­cja Panie Weasley.
Anna­bel spoj­rzała srogo na Char­liego, ale ten nawet nie zauwa­żył. Uśmie­chał się tylko sze­roko, a z jego oczu aż biła duma z samego sie­bie. Cho­ciaż ni­gdy poważ­nie nie roz­ma­wiali, znała go na tyle dobrze, aby stwier­dzić, iż posiada on ogromne mnie­ma­nie o sobie. Nie zno­siła u niego takich zacho­wań, iry­to­wała ją jego pew­ność sie­bie. Jed­nak nie mogła oprzeć się dziw­nemu wra­że­niu, że od zawsze zazdro­ściła mu wie­dzy i poświę­ce­nia, jakie sobą repre­zen­to­wał.
– Wyba­czy pan, ale na­dal nie rozu­miem celu naszej wizyty tutaj. – odparła nie­na­tu­ral­nym gło­sem, pró­bu­jąc ukryć nie­za­do­wo­le­nie.
– Otóż oby­dwa smoki zdają się być bar­dzo nie­śmiałe, do tego stop­nia, że aż nie przyj­mują pokarmu z rąk żad­nego z opie­ku­nów.
– Mówi pan, że od co naj­mniej dwóch dni nic nie jadły?
Zde­ner­wo­wa­nie ustą­piło z umy­słu Anna­bel na rzecz tro­ski. Dosko­nale wie­działa, że młode smoki muszą jeść o wiele czę­ściej niż doro­śli przed­sta­wi­ciele nie­za­leż­nie od gatunku, w końcu spa­lają trzy razy wię­cej pokarmu od nich.
– Tylko co my mamy z tym wspól­nego? – spy­tał cie­kaw­sko Weasley.
Matei uśmiech­nął się tylko chy­trze i strze­lił pal­cami.
U wej­ścia namiotu poja­wił jeden z naszych sta­ży­stów. Był bar­dzo młody, młod­szy nawet od niej. Cza­row­nicy wyda­wało się, że nie mógł nawet ukoń­czyć Hogwartu. Co z początku wydało jej się dziwne, ale po głęb­szym zasta­no­wie­niu uznała, że musiał się czymś spe­cjal­nym wyróż­nić, aby móc tutaj prze­by­wać. Poczuła kolejne ukłu­cie zazdro­ści, ale o wiele mniej­sze niżeli te o Weasley’a.
– Chcemy prze­pro­wa­dzić pewien test. – ode­zwał się Matei i pod­szedł do sta­ży­sty.
Dziew­czyna dopiero teraz dostrze­gła, że chło­pak trzyma naczy­nie kształ­tem przy­po­mi­na­jące tackę, na któ­rej znaj­do­wały się cztery kawałki mięsa pokro­jone w kostkę.
– Chyba pan sobie żar­tuje. – odparła z obu­rze­niem i spoj­rzała na Char­liego.
Chciała, aby chło­pak ją poparł. Oni nie mieli upraw­nień do tego, aby kar­mić smoki. Nie prze­szli odpo­wied­nich szko­leń, a co naj­waż­niej­sze nie zdali testów potwier­dza­ją­cych tego, że wie­dzą jak wygląda cała pro­ce­dura. Jed­nak on zda­wał się kom­plet­nie nie zwra­cać na to uwagi. Jego oczy stały się więk­sze i był ucie­szony co naj­mniej tak, jakby speł­niło się jego marze­nie.
Anna­bel nie znała nikogo bar­dziej nie­od­po­wie­dzial­nego od niego. Po za tym nie dowie­rzała, że ich szef mógłby, aż tak zła­mać zasady narzu­cone im z góry przez Mini­ster­stwo.
– Wyobraź sobie, że tylko kolejne to zaję­cia Ket­tle­burna, Foutley.
– To jest kom­plet­nie inna sytu­acja Panie Matei. Wydaje mi się, że nie powin­ni­śmy tego robić. – zigno­ro­wała chło­paka.
– Doprawdy?
– Oczy­wi­ście. Uwa­żam, że powin­ni­śmy przejść naj­pierw masę szko­leń, zupeł­nie tak, jak nasi poprzed­nicy.
– To nudne. – wes­tchnął Weasley.
– Za to bez­pieczne.
– To są tylko młode, nie sta­no­wią na dla nas żad­nego więk­szego zagro­że­nia.
– A ogień?
– Cykasz się.
– To nie­do­rzeczne.
Anna­bel wypro­sto­wała się i skrzy­żo­wała ręce na piersi. Przy­mknęła oczy i obu­rzona odwró­ciła głowę na bok. Wie­działa, że to ona miała rację, ale jej duma w tym momen­cie ucier­piała. Nastą­piła nie­zręczna cisza. Cze­kała, aż szef się opa­mięta i jed­nak zmieni swoje sta­no­wi­sko, jed­nak nic takiego się nie stało. Oprócz tego czuła spoj­rze­nie Char­liego na sobie. Wie­działa o czym mógł myśleć. Nie mogła pozwo­lić na to, aby ktoś posą­dził ją o tchó­rzo­stwo i mimo iż było to ryzy­kowne zła­pała w palce jeden z kawał­ków mięsa i pod­bie­gła do klatki. Młode odda­liły się do sie­bie i jakby drżąc zaczęły wydo­by­wać z sie­bie ciche piski. Stała przed nią kilka sekund i biła się z myślami. Miała żal do sie­bie, że dała się tak łatwo pod­pu­ścić, ale nie mogła się w tym momen­cie wyco­fać. Oby­dwa smoki zerwały się z miej­sca, gdy dziew­czyna przy­bli­żyła się do nich i scho­wały się pod jed­nym stop­niem pró­bu­jąc się ukryć, a spod spodu zaczął buchać słaby dym. One nawet nie potra­fiły porząd­nie uży­wać ognia
– Są wyraź­nie prze­ra­żone. – mruk­nęła przez ramię, a jej wzrok spo­tkał się z zacie­ka­wio­nym spoj­rze­niem Char­liego. – Weasley, mógł­byś sta­nąć obok?
Ten wzru­szył ramio­nami i sam podniósł kawa­łek mięsa z tacki. Sta­nął przy niej, a zauwa­ża­jąc całą tą sytu­ację ukląkł w taki spo­sób, aby jego oczy były na wyso­ko­ści ich pyszcz­ków. Pod­niósł poży­wie­nie tak, aby mogły go dostrzec. Jed­nak i to nie podzia­łało.
Spod stop­nia znowu roz­prysł się szary dym. Weasley od razu odsu­nął się w bok. Nie był spe­cjal­nie prze­ra­żony, dla­tego pono­wił próbę, ale tym razem pod­szedł bli­żej. Zła­pał dziew­czynę za rękę i pocią­gnął na dół, aby uklę­kła razem z nim.
– Co ty pró­bu­jesz osią­gnąć?
– Smoki dobrze zapa­mię­tują twa­rze, jeśli nie będziemy się ruszać sko­ja­rzą nas z wczo­raj­szą sytu­acją.
– Może i masz rację. – nie­chęt­nie, ale przy­znała mu rację.
Oboje klę­czeli w bez­ru­chu i cze­kali na reak­cję mło­dych. Nie wie­dzieli, że Matei przy­gląda im się wni­kli­wie i oce­nia ich posu­nię­cia, aby na samym końcu wydać wer­dykt.
Trwało to kilka minut, Anna­bel już zaczy­nała tra­cić nadzieję i powoli two­rzyła w gło­wie plan, jak cza­rami zmu­sić je, aby w końcu coś zja­dły. Nie chciała tego, ale bez poży­wie­nia nie prze­trwa­łyby nawet tygo­dnia. To było dla ich dobra.
Nagle coś się wyda­rzyło. Czarny smok jakby wyczu­wa­jąc ich dziwne zacho­wa­nie wyściu­bił pysz­czek zza stop­nia. Anna­bel zauwa­żyła rząd kil­ku­na­stu małych, ostrych kłów zdol­nych już prze­gryźć ludzką skórę. Zawa­hała się na ten widok, a gdy Char­lie pró­bo­wał wyko­nać ruch powstrzy­mała go. Coś kazało jej prze­cze­kać jesz­cze chwilę, aby upew­nić się, że na pewno postę­pują wła­ści­wie tak bar­dzo się śpie­sząc.
Chło­pak usłu­chał i na­dal tkwił w bez­ru­chu. W końcu syl­wetka smo­czątka w cało­ści wyło­niła się z ciem­no­ści. Foutley unio­sła wolno dłoń w któ­rej trzy­mała mięso i obra­cała nim deli­kat­nie na boki.
Młody spoj­rzał na nią i już chciał wypu­ścić kolejny kłąb dymu, ale powstrzy­mał się w ostat­nim momen­cie. Zamiast tego podle­ciał szybko do dziew­czyny. Wysta­wił pysk przez kratkę i ode­brał zdo­bycz, zaraz potem odle­ciał w drugi kąt. Nie minęła sekunda, a drugi smok zja­wił się przy nim z zamia­rem ode­bra­nia mu poży­wie­nia.
– Spo­koj­nie kole­dzy. – mruk­nął Char­lie i rzu­cił drugi kawa­łek do środka.
Dłu­go­róg odłą­czył się od towa­rzy­sza, wydał z sie­bie jakby się mogło wyda­wać, wdzięczny dźwięk i zaczął poże­rać swój kawa­łek mięsa, uprzed­nio pod­grze­wa­jąc go na swoim ogniu.
– Patrz, udało nam się! – odparła wesoło Anna­bel i uśmiech­nęła się lekko.
Kamień spadł jej z serca. Zaraz potem odwró­ciła się do Weasley’a, a ich spoj­rze­nia skrzy­żo­wały się na chwilę. Trwało to kilka sekund, ale dziew­czyna lekko spe­szona odwró­ciła głowę. Nie podo­bało się jej to, co wła­śnie się wyda­rzyło.
– Jesz­cze przed chwilą dał­bym sobie różdżkę zła­mać, że wam się nie uda. – odparł w końcu Matei. – A teraz został­bym bez niej. Dobra robota mło­dzi.
– Cie­szymy się, że mogli­śmy pomóc. – odparła dziew­czyna.
W powie­trzu po za zapa­chem palo­nego mięsa roz­nio­sła się już mniej widoczna, ale za to bar­dziej wyczu­walna miłość do tych pozor­nie groź­nych stwo­rzeń. Ulga, jaką poczuli nasi boha­te­ro­wie była nie do opi­sa­nia. Nie było wia­domo ile te młode smoki spę­dziły czasu przy­kute do pie­de­stału, a każdy z kolej­nych dni bez poży­wie­nia przy­bli­żał ich do śmierci. Jed­nak była to tylko pierw­sza w ich wspól­nych przy­gód, bowiem Vasile Matei przy­go­to­wał dla tych począt­ku­ją­cych smo­ko­lo­gów jesz­cze jedną nie­spo­dziankę. Ogło­sił więc wszem i wobec, że od teraz odpo­wie­dzial­ność, za zdro­wie i wycho­wa­nie tych mło­dych biorą Anna­bel i Char­lie.
  

środa, 13 lutego 2019

Prolog


  

Liście szeleściły pod ich stopami. W milczeniu i pozornym spokoju skrywała się tajemnica. Lasy Rumunii nigdy dotąd nie były przemierzone wzdłuż i wszerz przez żadnego człowieka. Przynajmniej taka brzmiała oficjalna wersja; nieoficjalnie, przez wieki wielu czarodziejów zagubiło się w tej gęstwinie. Stworzonka wydawały się przyjaźnie nastawione, ale można było odnieść wrażenie, że to tylko pozory. Krążyły plotki, że centaury zebrały się w grupę, zajmując sporą część lasów. Żaden intruz odmiennego gatunku nie mógł postawić stopy, kopyta czy łapy na ich terenach.

Rozglądała się dookoła, próbując zapamiętać punkty odniesienia, które później mogłyby potwierdzić, czy już przechodzili przez to miejsce. Jednak pewna ruda czupryna, a przynajmniej jej właściciel, doprowadzał ją do szaleństwa. Nie pokazywała tego, nie mogła. Zawsze była spokojna i zdawała się żyć w swoim własnym skomplikowanym świecie. Nie lubiła konfliktów, a prawda była taka, że zawsze bała się ich konsekwencji. Dlatego dzielnie szła przed siebie, starając się ignorować wesołe potakiwania jej partnera.

Słońce powoli chowało się za horyzontem. Zastanawiała się, ile czasu zajmie jej towarzyszowi zorientowanie się, że chodzą w kółko. A może powinna była wziąć na swoje barki odpowiedzialność za wyprostowanie ich z tego lasu. W końcu nie była zwykłą dziewczyną. Można by nawet rzec, że traktowała go jak swój drugi dom, dlatego była jedną z lepszych smokologów, mimo że niedawno opuściła mury Hogwartu. Pokręciła teatralnie oczami, przypominając sobie, kto jeszcze jest obeznany w tej dziedzinie.

– Weasley, zdajesz sobie sprawę, że chodzimy w kółko?

Tak, pierwszy raz od dłuższego czasu zwróciła się do chłopaka. Nie przepadała za nim, a wcale nie chodziło o jego wiedzę o innych istotach, tylko o jego umiejętność nawiązywania z nimi więzi, której ona z jednego względu nie posiadała.

– Myślałem, żeby wrócić po śladach, ale to chyba nie wyjdzie. – podrapał się po głowie.

Nie odezwała się dalej, rzadko rozmawiała z kimkolwiek. To, że znalazła się w lesie wraz z tym chłopakiem, było sprawką przypadku, a właściwie ich przywódcy, który przydzielił jej go jako partnera do projektu reklamującego ich pracę. Zadaniem projektu było zainteresowanie młodych Czarodziejów tą dziedziną nauki. Nie prosiła się o to. Fakt, że ten projekt miał ogromny wpływ na ich wynagrodzenie, sprawił, że zdecydowała się pójść z kimś tak nieodpowiedzialnym do głębokich lasów Rumunii bez żadnego sprzeciwu.

– Mam pewien pomysł. – mruknęła, jakby do siebie, i wyciągnęła zza pasa różdżkę. – Vermillious.

Z końca jej różdżki wystrzeliły trzy czerwone światełka, które miały zwrócić uwagę któregoś z ich współpracowników i wskazać im ich położenie. Jednak coś było nie tak. Miała wrażenie, że drzewa w tym lesie były nadzwyczaj wysokie. Zapewne miały odpowiednią glebę, aby móc się tak bardzo rozrosnąć.

– Myślisz, że to zadziała? – spytał zaciekawiony.

– Nie w tym miejscu. – odburknęła.

Gdyby mogła tylko wznieść się w powietrze. Wcale nie potrzebowałaby czarów, ale nie mogła tego zrobić tutaj. Nie mogła pozwolić, aby ktoś się dowiedział, czym tak naprawdę jest. Musiała więc wymyślić coś innego.

– Spróbuję się na nie wspiąć i poszukać czegoś z góry. – wskazała palcem na drzewo, które wydawało jej się najbardziej odpowiednie do wspinaczki.

– To raczej niebezpieczne.

– Znasz zaklęcie na poskładanie kości, prawda? – mruknęła, patrząc na chłopaka. – W takim razie nic mi nie będzie.

Dziewczyna wskoczyła na pierwszą gałąź i stopniowo wspinała się do góry. Wiedziała, że po tym, co powiedziała, Weasley na pewno oskarżyłby ją o głupotę, ale to nie obchodziła jej opinia innych na swój temat. Doskonale wiedziała, że wszyscy śmieją się z niej za plecami, od czasu, kiedy po rezerwacie rozeszła się informacja, że stworzenia leśne (oprócz smoków) boją się jej w takim stopniu, że uciekają, gdy ten tentakula rośnie. Wcześniej często słyszała oskarżenia kierowane pod swoim adresem. I nawet jeśli nie miały one nic wspólnego z prawdą, a tym bardziej nie trzymały się kupy, raniły ją głębiej niż miecz. Co prawda mimo wszystko dziewczyna potrafiła zawsze iść z podniesioną głową wprost do swojego dormitorium, ale to właśnie tam wylewała kaskady łez. Oczywiście do czasu...

– Annabel. Widzisz tam coś!? – zawołał zniecierpliwiony Weasley.

– Kto dał ci prawo zwracania się do mnie po imieniu? – spytała spokojnie.

Nie była wredna ani złośliwa, po prostu od dawna nikt nie wymówił jej imienia, często nie rozumiała swoich zachowań. Tak było też tym razem i nawet gdy na ten dźwięk serce podskoczyło jej do gardła, nie dawała tego po sobie poznać i zareagowała bardzo impulsywnie.

– O co ci chodzi? Wołałem po nazwisku, ale mnie nie słyszałaś.

– Po tamtej stronie jest rzeka. – stwierdziła, ignorując zaczepkę Weasley'a. – Może to ta, która łączy się z jeziorem niedaleko naszego obozowiska.

– Może być, dobra schodź, ale ostrożnie.

Zwinęła się zręcznie na ziemię i dla pewności użyła jeszcze zaklęcia czterech stron świata, aby mieć pewność, że na pewno dobrze odszyfrowała kierunek, w którym mają iść. Ruszyli więc przed siebie, mając nadzieję, że w końcu znajdą się w bezpiecznym obozie. Zaczęli biec, gdy tylko nawiedził ich zmrok. Las, jak zawsze piękny, tym razem nawet i Annabel przyprawiał o dreszcze. A może była to tylko sprawka zimnego powietrza, które skutecznie utrudniało im próbę dotarcia do obozu? Pomijając już nawet kwestię niebezpiecznych bestii zamieszkujących ten las, tym razem ta ostatnia sprawa była rozwiązana. W końcu ona znała się na tym najlepiej.

Po kilkunastu minutach biegu słyszała jedynie jakieś dziwne stłumione ryki kilkadziesiąt metrów od siebie. Zatrzymała się nagle.

– Słyszałeś to? – spytała, wskazując palcem na ciemność.

– Coś tam jest?

Weasley rozejrzał się zaniepokojony dookoła i wyciągnął z kieszeni różdżkę, którą następnie wycelował w miejsce wskazane przez dziewczynę.

– Nie, czekaj.

Annabel zdawało się, że bardzo dobrze znała te dźwięki. Nie wiedziała skąd, a tym bardziej czym są, ale miała nieodparte wrażenie, że to, co je wydaje, musi w tym momencie bardzo cierpieć. Bez zastanowienia wyrwała się przed siebie.

– Lumos!

Wiedziała, że było to nierozważne i mogło sprowadzić na nią niebezpieczeństwo, ale coraz głośniejsze ryki skutecznie zakłócały jej zdrowy rozsądek. Nigdy nie zachowywała się w sposób szczególnie heroiczny, często ignorowała problem, ale teraz nie mogło obejść się bez echa.

– Oszalałaś, zaraz się zgubimy!! – krzyczał za nią Charlie.

Zignorowała to, a chwilę później, dotarłszy na miejsce przed jej oczyma, wyrósł ogromny kamienny piedestał, z którego wydobywały się owe dźwięki. Zdawały się one przenikać ją na wskroś. Kiedyś doświadczyła czegoś podobnego, ale pamiętała to, jak przez mgłę. Niezdrowa ciekawość kazała jej podejść bliżej, aby dowiedzieć się, co takiego się na nim znajduje. W tym momencie czując czyjąś dłoń na swoim ramieniu, wystraszyła się i odsunęła do tyłu.

– Spokojnie Foutley. – mruczał Weasley, święcąc różdżką na swoją twarz.

– Mogłabyś łaskawie mnie nie straszyć? – spytała pretensjonalnie.

– Co ty gadasz? Przez ciebie zboczyliśmy ze ścieżki i prawie się zgubiliśmy.

Annabel już otwierała usta, aby się odszczekać, ale z piedestału wydobył się kolejny dźwięk, który usłyszał już nawet Charlie. Spojrzeli po sobie porozumiewawczo i podeszli bliżej, oświetlając sobie drogę. To, co zobaczyli, zaczęło ich wspólną przygodę, gdyż dostrzegli tam dwa młode, poranione smoki przykute ciężkimi łańcuchami do kamiennej posadzki.