– Nie każdy dostaję taką szansę, powinnaś być zadowolona.
Siedziała skulona przy kominku i patrzyła jak płomienie ognia wesoło trzaskają w środku. Miała wrażenie, jakby zrobiło się zimniej niżeli wcześniej. Mimo iż lubiła rozmowy z Damonem, tym razem tyczyły się one tego „wyróżnienia” jej i Weasley’a przez ich przywódcę. Wcale nie popierała jego decyzji. Tak rzeczywiście, wielu Czarodziejów dałoby sobie palec uciąć za taką szansę, jednak ona miała wątpliwości. Gdzieś wewnątrz czuła, że nie są gotowi na taką odpowiedzialność. Już pomijając fakt iż Czarny Hebrydzki powinien znaleźć się w innym rezerwacie, wśród swoich.
– A opanujesz młodego, gdy ja stracę nad nim kontrolę?
– Smoki cię lubią, nie raz widziałem.
– Jakbym słyszała Weasley’a. – odparła, kręcąc teatralne oczami. – Sam wiesz jakie niebezpieczne potrafią być Czarne Hebrydzkie. Są o wiele agresywniejsze niż smoki z naszego rezerwatu.
Damon zmarszczył brwi niezadowolony, nigdy nie lubił rozmów o rezerwacie w którym poprzednio pracował. Nikt nie wiedział dlaczego został stamtąd przeniesiony, a sam nie kwapił się do tego, aby o tym opowiadać. Wielu próbowało chociażby dowiedzieć się jak wygląda praca w Rezerwacie Hebrydzkim, ponieważ powszechnie wiadomo, że to najniebezpieczniejsze miejsce jakie kiedykolwiek powstało (po za Azkabanem). Jednak on w dalszym ciągu nie odpowiadał, zachowywał się w taki sposób jakby kiedyś złożył zmowę milczenia. Czyniło go to tylko podobnym do Annabel, dlatego właśnie szybko odnaleźli wspólny język.
– Przecież twierdziłaś, że młody nawet nie potrafi ziać ogniem. – odparł spokojnie.
– Co nie przeczy temu, że nadal jest bardzo niebezpieczny.
– Wiesz Foutley, czasami zastanawiam się dlaczego zostałaś smokologiem, skoro uważasz tą pracę za tak bardzo niebezpieczną.
Annabel spojrzała krzywo na Damona, ale jego twarz zostawała bez zmian. Spoglądał tylko dociekliwie na dziewczynę, wcale nie oczekując odpowiedzi. Zauważając tą sytuację, ktoś mógłby posądzić ich o to, że ta dwójka nie przepada za sobą, jednak było inaczej. Znali się bardzo dobrze, dlatego nie wahali się mówić tego o czym myślą. Była to znajomość inna od wszystkich. Mimo iż obie strony ukrywały bardzo istotną prawdę o sobie.
– W każdym razie, skoro tak bardzo chcesz możesz mi pomóc radą. W końcu tylko ty znasz się na tym gatunku smoków. Wiem, że nie powinnam cię o to prosić…
– Zgadzam się. – mruknął chłopak przerywając dziewczynie.
– Dobrze wiesz, że bez ciebie nie dam sobie rady z tym szaleństwem. – kontynuowała.
– Mówiłem przecież, że się zgadzam Foutley, przestań się wysilać.
Ogłupiała dziewczyna spojrzała na swojego kompana, zostając bez słowa. Przygotowała się już wcześniej z dialogu jaki na ten temat chciała z nim przeprowadzić. Myślała nad tym bardzo długo, ponieważ wiedziała, że rozmowa z nim na tematy jego poprzedniej pracy przeważnie kończyły się fiaskiem. Miała w głowie przygotowane argumenty świadczące o tym, że musi jej pomóc. A on? Po prostu się zgodził. Tego nie potrafiła zrozumieć, ale nie miała sposobności, aby dociekać jego decyzji. Cieszyła się, że nie musiała płaszczyć się przed Damonem, co też miałoby stanowić część jej planu, gdyby wszystkie inne argumenty zawiodły.
– Poszło szybciej niż myślałam.
– Jednak musisz zrozumieć trzy kwestie. Po pierwsze smok to smok, opieka nad ich młodymi niezależnie od gatunku wygląda podobnie. Po drugie rezerwaty nie zostały stworzone po to, ponieważ smoki różnych gatunków czują się nieswojo w towarzystwie innych ras, a dlatego że żaden kraj nie posiada aż tak dużej powierzchni aby je wszystkie pomieścić, a po trzecie Czarne Hebrydzkie są najbardziej oddanymi towarzyszami, przewyższają swoją lojalnością nawet człowieka. Jeśli to pojmiesz powinno ci być łatwiej stanowić pieczę nad tym niezwykłym gatunkiem
– Nigdy nie twierdziłam, że jest mi ciężko.
– Mówisz poważnie?
Dziewczyna spuściła ramiona i spojrzała na podłogę. Biła się z myślami. Tak naprawdę nie potrafiła wymienić powodu dla którego tak bardzo nie chciała podjąć się tego zadania. Bała się jedynie tego, że nie sprosta oczekiwaniom. Często zawodziła siebie bądź bliskie jej osoby, dlatego też przestała wierzyć we własne możliwości.
– Dobrze wiesz, że nie robię niczego bez powodu. – mruknęła rozeźlona pod nosem. – Skończmy ten temat. Co jeszcze możesz mi powiedzieć o Hebrydzkich?
Wyczuł to, pierwsze co zrobił to zbudził Annabel i kazał jej się schować.
Teraz leżała pod łóżkiem i trzęsła się ze strachu, pierwszy raz doświadczyła czegoś podobnego. Słyszała ryki bólu, rozpoznała w nich głos jej ojca. Łzy same nacierały jej do oczu, mogła coś zrobić, była w stanie. Była smokiem, chociaż nie rozumiała skąd miała takie umiejętności. Wystarczyło zmienić się w niego i swym błękitnym ogniem spopielić napastników. Bała się, chociaż wiedziała iż mogła ocalić tak bliską jej osobę. Zdawało się jakby ryki próbowały być za wszelką cenę stłumione, ale na marne. Ciało dziewczynki odmówiło posłuszeństwa, drżało ale nic po za tym. Cóż za zrządzenie losu – tak potężna moc, zdolna spalić kości ludzkie i rosłe drzewa w kilka sekund w rączkach wtedy niespełna siedmioletniej dziewczynki, która trzęsąc się, już nie potrafiła powstrzymać łez. Nie krzyczała, nic z tych rzeczy. Wołała o pomoc w myślach, zakrywając usta dłońmi. Trwało to kilka minut, przez ten czas jej ojciec zdołał uśmiercić kilku buntowników, lecz ryki ustały, a wrogowie zdołali zbiec. Gdy królewska straż zorientowała się, że coś jest nie tak było już za późno. Wchodząc do pokoju zauważyli jedynie strugi krwi na meblach i ścianach, oraz plamy tej samej brunatnej cieczy na podłodze. Tam gdzie leżało dokładnie sześciu buntowników, a wśród nich on – cały blady i poraniony niczym po użyciu zaklęcia sectumsempry. Serce tak waleczne przestało bić, a jego towarzysze broni, aż wstrzymywali oddechy. Później znaleźli ją, małą przestraszoną, zabrali do Króla, który przyjął ją jak swoją. Opiekował się nią i karmił, ale ona nigdy już nie była taka sama.
Wizja skończyła się, trwała dłużej niż zazwyczaj. Annabel wyciągnęła głowę z myślodsiewni i obtarła twarz ręcznikiem. Często powracała do tej sytuacji, sama nie potrafiła zrozumieć dlaczego. Normalny człowiek chciałby zapomnieć o takich traumatycznych wydarzeniach, jednak nie ona.
Usiadła na fotelu, a krzyki bólu które wtedy słyszała krążyły po jej głowie. Zupełnie tak jakby chciała zapamiętać całą tą sytuację by w razie czego móc ją zmienić. Jednak nie była głupia, wiedziała że mieszanie w czasie mogłoby zakłócić kolej rzeczy w niedalekiej przeszłości, ale lubiła sobie pomarzyć. Gdyby była wtedy odważniejsza, gdyby tylko zrobiła jeden krok wszystko mogło się inaczej potoczyć. Teraz nie miałaby skrupułów, aby bronić tych, których kocha.
Podeszła do lustra i spojrzała na swoją twarz, pozostawało tylko pytanie – kto jeszcze miałby być jej na tyle bliski, aby była gotowa wyjawić swoją tajemnicę światu?
– Znowu zjadły. Nie wierzę, że tylko my potrafimy je nakarmić. – odparł z dumą Weasley.Teraz leżała pod łóżkiem i trzęsła się ze strachu, pierwszy raz doświadczyła czegoś podobnego. Słyszała ryki bólu, rozpoznała w nich głos jej ojca. Łzy same nacierały jej do oczu, mogła coś zrobić, była w stanie. Była smokiem, chociaż nie rozumiała skąd miała takie umiejętności. Wystarczyło zmienić się w niego i swym błękitnym ogniem spopielić napastników. Bała się, chociaż wiedziała iż mogła ocalić tak bliską jej osobę. Zdawało się jakby ryki próbowały być za wszelką cenę stłumione, ale na marne. Ciało dziewczynki odmówiło posłuszeństwa, drżało ale nic po za tym. Cóż za zrządzenie losu – tak potężna moc, zdolna spalić kości ludzkie i rosłe drzewa w kilka sekund w rączkach wtedy niespełna siedmioletniej dziewczynki, która trzęsąc się, już nie potrafiła powstrzymać łez. Nie krzyczała, nic z tych rzeczy. Wołała o pomoc w myślach, zakrywając usta dłońmi. Trwało to kilka minut, przez ten czas jej ojciec zdołał uśmiercić kilku buntowników, lecz ryki ustały, a wrogowie zdołali zbiec. Gdy królewska straż zorientowała się, że coś jest nie tak było już za późno. Wchodząc do pokoju zauważyli jedynie strugi krwi na meblach i ścianach, oraz plamy tej samej brunatnej cieczy na podłodze. Tam gdzie leżało dokładnie sześciu buntowników, a wśród nich on – cały blady i poraniony niczym po użyciu zaklęcia sectumsempry. Serce tak waleczne przestało bić, a jego towarzysze broni, aż wstrzymywali oddechy. Później znaleźli ją, małą przestraszoną, zabrali do Króla, który przyjął ją jak swoją. Opiekował się nią i karmił, ale ona nigdy już nie była taka sama.
Wizja skończyła się, trwała dłużej niż zazwyczaj. Annabel wyciągnęła głowę z myślodsiewni i obtarła twarz ręcznikiem. Często powracała do tej sytuacji, sama nie potrafiła zrozumieć dlaczego. Normalny człowiek chciałby zapomnieć o takich traumatycznych wydarzeniach, jednak nie ona.
Usiadła na fotelu, a krzyki bólu które wtedy słyszała krążyły po jej głowie. Zupełnie tak jakby chciała zapamiętać całą tą sytuację by w razie czego móc ją zmienić. Jednak nie była głupia, wiedziała że mieszanie w czasie mogłoby zakłócić kolej rzeczy w niedalekiej przeszłości, ale lubiła sobie pomarzyć. Gdyby była wtedy odważniejsza, gdyby tylko zrobiła jeden krok wszystko mogło się inaczej potoczyć. Teraz nie miałaby skrupułów, aby bronić tych, których kocha.
Podeszła do lustra i spojrzała na swoją twarz, pozostawało tylko pytanie – kto jeszcze miałby być jej na tyle bliski, aby była gotowa wyjawić swoją tajemnicę światu?
– Przecież karmimy je już od tygodnia. Dziwię się, że nadal zachwycasz się tym tak bardzo.
Dziewczyna odłożyła wiadro w którym wcześniej znajdowało się pożywienie i spojrzała na młode, które wyglądały coraz lepiej. Zauważalnie nabrały ciała, a kolory ich łusek stały się bardziej wyraziste. Energia aż kipiała z ich małych ciałek, lubiły się bawić ze sobą. Musiały wychowywać się razem od jajka. Były zdrowsze, świadczył o tym chociażby stan ich pazurów.
Uspokajało to nieco młodą smokolożkę, która od dłuższego czasu myślała głównie o ich opłakanym stanie. Niepokoiła ją tylko jedna rzecz, mianowicie to, że czarny młodzik nie potrafi jeszcze ziać ogniem w przeciwieństwie do swojego zielonego towarzysza.
– Nie czujesz tego Foutley? To tak jakbyśmy mieli psy.
– Nie nazywaj ich psami Weasley. Ty je bardziej przypominasz. – mruknęła pół żartem i spojrzała na jego rozczochrane rude włosy, wystające na boki.
Ten jakby stał wryty i próbował przetworzyć to, co Annabel właśnie powiedziała. Później, zauważając jej wzrok skierowany na swoją czuprynę uśmiechnął się szeroko.
– To żart, prawda?
– Może tak, może nie. W każdym razie powinieneś coś z nimi zrobić.
Odwróciła wzrok od chłopaka i spoglądając na brudne wiadro uśmiechnęła się do siebie. Młode potrzebowały, aby poświęcać im jak najwięcej czasu. Powodowało to, że i ona była zmuszona często przebywać w towarzystwie rudzielca, a co za tym idzie poznawać jego styl bycia. Nie przeszkadzało jej to, tak naprawdę była wdzięczna, że nie została z nimi sama, a chłopak z każdym dniem udowadniał jej, jak bardzo uwielbiał te magiczne istoty. Czym nieświadomie tylko sprawił, że zyskał w oczach swojej współpracowniczki.
– Dobrze, zgadzam się, że nazwanie ich psami nie było na miejscu. – mruknął Charlie, a Annabel pokręciła twierdząco głową. – Chodziło mi o to, że to tak jakbyśmy mieli je na własność.
– Gdy tylko nabiorą zaufania do innych od razu nam je zabiorą. Zostaw marzenia na bok i chodź mi pomóc, trzeba je trochę ogrzać.
Chwyciła specjalną szczotkę, a głową wskazała Charliemu drugą. Podeszła do Hebrydzkiego i dłonią podrapała go pod pyskiem. Wiedziała, że bardzo to lubił, dlatego uniósł lekko szyję i wydał z siebie odgłos zadowolenia, gdy tylko ogrzana szczotka dotknęła jego łusek.
– Nie musisz się o nic martwić młody, jesteś w dobrych rękach. – mruknęła do niego, uchylając swoją głowę. – Zaraz będziesz cieplutki.
Dziewczyna nie zauważyła nawet, że Charlie przygląda się jej poczynaniom. Nadal miał wrażenie, że zajmując się nimi Annabel wydaje się o wiele mniej sztywna niżeli gdy rozmawiają sami. Czuł, że jest w niej coś innego. Jednak nigdy nie odważyłby się o to zapytać. Wiedział, że i tak nie otrzymałby odpowiedzi, a mógłby jedynie odstraszyć ją swoimi pytaniami.
– Może chciałabyś go nazwać.
– Ty dalej myślisz o tych psach Weasley? – pokiwała z dezaprobatą głową i uniosła dłoń do góry, aby oczyścić młodemu rogi – Nie widzę sensu w wołaniu ich po imieniu.
– Wydaje mi się, że tak będzie lepiej. Wiesz, z komunikacją – odparł chłopak, delikatnie szorując skrzydła długoroga. – Ja tego nazwę Lumini i wcale nie widzę w tym nic dziwnego.
– "Lumini"? – spytała dziewczyna spoglądając na Charliego, a długoróg wydał z siebie bliżej nieznany im dźwięk.
– Przez jego rogi, świecą jak złoto. – mruknął przejeżdżając szczotką po jego porożu, a jesienne słońce oświetliło je w taki sposób, że aż oślepiło ich na chwilę. – To po Rumuńsku „świeci”.
– Mało oryginalne. – mruknęła zaczepnie, ale mimo wszystko spodobała jej się jego prostota.
Nawet pasowało mu to imię, a sama była zdziwiona, że Charlie tak biegle posługuje się Rumuńskim,
– Twoja kolej. – odparł ignorując jej słowa.
Annabel spoglądała raz to na Charliego, a raz na smoka. Miała pustkę w głowie, mogła go po prostu nazwać Negru (czarny po rumuńsku), ale wiedziała, że to zbyt proste. Chłopak mógłby oskarżyć ją o papugowanie jego pomysłów, poza tym wcale nie pasowało mu to imię a i nawet jej się nie podobało jego „obce” brzmienie. Jeśli już miała nadać jakiekolwiek imię temu młodemu, niech będzie ono wyjątkowe. Był tutaj jedynym smokiem hebrydzkim, więc i ono powinno podkreślać jego osobliwość.
Chwilę zastanowiła się, nie wiedziała że nadawanie smoku imienia może być takie kłopotliwe, jednak szybko podjęła decyzję, gdy tylko przypomniała sobie o osobie, które pamięć chciałaby uczcić w taki właśnie sposób.
– Aseriel. – mruknęła pod nosem, wzdrygając się mimowolnie.
– „Aseriel”? – powtórzył chłopak i wybałuszył oczy ze zdziwienia.
– Po moim ojcu. Tak właściwie to nazywał się Ariel, ale…
Przerwała na chwilę szczotkowanie łusek i skuliła głowę. Młody smok od razu wyczuł, że coś jest nie tak, ponieważ spojrzał filetowymi oczkami na swoją opiekunkę. Odwrócił się i podszedł do niej bliżej, wciskając swój łepek pomiędzy jej dłonie.
Charliego również zaniepokoiła jej nagła zmiana zachowania.
– Jeśli nie chcesz, nie musisz mówić.
Odpowiedziała mu cisza, chciał położyć dłoń na jej ramieniu, aby dodać jej otuchy, jednak zawahał się. Nie wiedział, czy powinien cokolwiek robić. Obcowanie z Annabel można było porównać do poruszania się na polu minowym, a on doskonale o tym wiedział, dlatego oddalił rękę i w zastępstwie pogłaskał nią Lumini’ego po głowie.
– …ale nie wypada nadawać żywym istotom imienia zmarłych.
Hebrydzki wydał z siebie cichy pisk, doskonale współgrający z żalem w sercu dziewczyny. Podniosła ona jednak głowę i uśmiechając się słabo pogłaskała go po szyi.
– Przykro mi Annabel. – mruknął skruszony chłopak. – Nie powinienem był w ogóle zaczynać tego tematu. To pewnie ciężka sytuacja.
Dziewczyna tylko pokiwała głową na boki. W tym momencie nie przeszkodziło jej nawet to, że Weasley nazwał ją po imieniu. Chciała jak najszybciej oddalić się na bok, aby przegonić tą aurę niepokoju i zakończyć ten uciążliwy dla niej temat. Spojrzała tylko na miskę i dostrzegła, że woda zaczynała powoli robić się zimna.
– Przyniosę ciepłej wody. – zmieniła temat chwytając miskę w dłonie i szybko odeszła na bok.
Oczywiście, mogła zagrzać ją czarami w taki sposób, aby woda idealnie współgrała z temperaturą ich małych ciał, ale wolała zrobić to ręcznie. Karciła się w myślach, że w ogóle opowiedziała komuś o kimś z swojej rodziny. Nie powinna tego robić, był to dla niej trudny temat, a po za tym mógł narazić ją na niepotrzebne niebezpieczeństwo. Kłopotów ze strony wrogów jej rodziny potrzebowała teraz najmniej. Nie wiedziała tylko, że już od dawna wiedzą, gdzie jej szukać.
Usłyszała jakiś szum w sąsiednim pomieszczeniu. Nie spodziewała się dzisiaj wizyty nikogo, a przynajmniej nikt nie raczył jej o tym powiadomić. Mimo to poczuła się zagrożona, chociaż nie wiedziała dlaczego. Zastanawiała się aby, czy nie była to mania prześladowcza na tle zbyt wielu myśli dotyczących jej Państwa. Chciała to zignorować, ale zbliżające się kroki nie pozwalały jej tego zrobić. Miała bardzo dobry słuch, co zawdzięczała swojej mocy. Nigdy jej nie zawiódł dlatego też wstała wolno z sofy, sięgnęła po różdżkę leżącą nieopodal i zacisnęła na niej palce.Dziewczyna odłożyła wiadro w którym wcześniej znajdowało się pożywienie i spojrzała na młode, które wyglądały coraz lepiej. Zauważalnie nabrały ciała, a kolory ich łusek stały się bardziej wyraziste. Energia aż kipiała z ich małych ciałek, lubiły się bawić ze sobą. Musiały wychowywać się razem od jajka. Były zdrowsze, świadczył o tym chociażby stan ich pazurów.
Uspokajało to nieco młodą smokolożkę, która od dłuższego czasu myślała głównie o ich opłakanym stanie. Niepokoiła ją tylko jedna rzecz, mianowicie to, że czarny młodzik nie potrafi jeszcze ziać ogniem w przeciwieństwie do swojego zielonego towarzysza.
– Nie czujesz tego Foutley? To tak jakbyśmy mieli psy.
– Nie nazywaj ich psami Weasley. Ty je bardziej przypominasz. – mruknęła pół żartem i spojrzała na jego rozczochrane rude włosy, wystające na boki.
Ten jakby stał wryty i próbował przetworzyć to, co Annabel właśnie powiedziała. Później, zauważając jej wzrok skierowany na swoją czuprynę uśmiechnął się szeroko.
– To żart, prawda?
– Może tak, może nie. W każdym razie powinieneś coś z nimi zrobić.
Odwróciła wzrok od chłopaka i spoglądając na brudne wiadro uśmiechnęła się do siebie. Młode potrzebowały, aby poświęcać im jak najwięcej czasu. Powodowało to, że i ona była zmuszona często przebywać w towarzystwie rudzielca, a co za tym idzie poznawać jego styl bycia. Nie przeszkadzało jej to, tak naprawdę była wdzięczna, że nie została z nimi sama, a chłopak z każdym dniem udowadniał jej, jak bardzo uwielbiał te magiczne istoty. Czym nieświadomie tylko sprawił, że zyskał w oczach swojej współpracowniczki.
– Dobrze, zgadzam się, że nazwanie ich psami nie było na miejscu. – mruknął Charlie, a Annabel pokręciła twierdząco głową. – Chodziło mi o to, że to tak jakbyśmy mieli je na własność.
– Gdy tylko nabiorą zaufania do innych od razu nam je zabiorą. Zostaw marzenia na bok i chodź mi pomóc, trzeba je trochę ogrzać.
Chwyciła specjalną szczotkę, a głową wskazała Charliemu drugą. Podeszła do Hebrydzkiego i dłonią podrapała go pod pyskiem. Wiedziała, że bardzo to lubił, dlatego uniósł lekko szyję i wydał z siebie odgłos zadowolenia, gdy tylko ogrzana szczotka dotknęła jego łusek.
– Nie musisz się o nic martwić młody, jesteś w dobrych rękach. – mruknęła do niego, uchylając swoją głowę. – Zaraz będziesz cieplutki.
Dziewczyna nie zauważyła nawet, że Charlie przygląda się jej poczynaniom. Nadal miał wrażenie, że zajmując się nimi Annabel wydaje się o wiele mniej sztywna niżeli gdy rozmawiają sami. Czuł, że jest w niej coś innego. Jednak nigdy nie odważyłby się o to zapytać. Wiedział, że i tak nie otrzymałby odpowiedzi, a mógłby jedynie odstraszyć ją swoimi pytaniami.
– Może chciałabyś go nazwać.
– Ty dalej myślisz o tych psach Weasley? – pokiwała z dezaprobatą głową i uniosła dłoń do góry, aby oczyścić młodemu rogi – Nie widzę sensu w wołaniu ich po imieniu.
– Wydaje mi się, że tak będzie lepiej. Wiesz, z komunikacją – odparł chłopak, delikatnie szorując skrzydła długoroga. – Ja tego nazwę Lumini i wcale nie widzę w tym nic dziwnego.
– "Lumini"? – spytała dziewczyna spoglądając na Charliego, a długoróg wydał z siebie bliżej nieznany im dźwięk.
– Przez jego rogi, świecą jak złoto. – mruknął przejeżdżając szczotką po jego porożu, a jesienne słońce oświetliło je w taki sposób, że aż oślepiło ich na chwilę. – To po Rumuńsku „świeci”.
– Mało oryginalne. – mruknęła zaczepnie, ale mimo wszystko spodobała jej się jego prostota.
Nawet pasowało mu to imię, a sama była zdziwiona, że Charlie tak biegle posługuje się Rumuńskim,
– Twoja kolej. – odparł ignorując jej słowa.
Annabel spoglądała raz to na Charliego, a raz na smoka. Miała pustkę w głowie, mogła go po prostu nazwać Negru (czarny po rumuńsku), ale wiedziała, że to zbyt proste. Chłopak mógłby oskarżyć ją o papugowanie jego pomysłów, poza tym wcale nie pasowało mu to imię a i nawet jej się nie podobało jego „obce” brzmienie. Jeśli już miała nadać jakiekolwiek imię temu młodemu, niech będzie ono wyjątkowe. Był tutaj jedynym smokiem hebrydzkim, więc i ono powinno podkreślać jego osobliwość.
Chwilę zastanowiła się, nie wiedziała że nadawanie smoku imienia może być takie kłopotliwe, jednak szybko podjęła decyzję, gdy tylko przypomniała sobie o osobie, które pamięć chciałaby uczcić w taki właśnie sposób.
– Aseriel. – mruknęła pod nosem, wzdrygając się mimowolnie.
– „Aseriel”? – powtórzył chłopak i wybałuszył oczy ze zdziwienia.
– Po moim ojcu. Tak właściwie to nazywał się Ariel, ale…
Przerwała na chwilę szczotkowanie łusek i skuliła głowę. Młody smok od razu wyczuł, że coś jest nie tak, ponieważ spojrzał filetowymi oczkami na swoją opiekunkę. Odwrócił się i podszedł do niej bliżej, wciskając swój łepek pomiędzy jej dłonie.
Charliego również zaniepokoiła jej nagła zmiana zachowania.
– Jeśli nie chcesz, nie musisz mówić.
Odpowiedziała mu cisza, chciał położyć dłoń na jej ramieniu, aby dodać jej otuchy, jednak zawahał się. Nie wiedział, czy powinien cokolwiek robić. Obcowanie z Annabel można było porównać do poruszania się na polu minowym, a on doskonale o tym wiedział, dlatego oddalił rękę i w zastępstwie pogłaskał nią Lumini’ego po głowie.
– …ale nie wypada nadawać żywym istotom imienia zmarłych.
Hebrydzki wydał z siebie cichy pisk, doskonale współgrający z żalem w sercu dziewczyny. Podniosła ona jednak głowę i uśmiechając się słabo pogłaskała go po szyi.
– Przykro mi Annabel. – mruknął skruszony chłopak. – Nie powinienem był w ogóle zaczynać tego tematu. To pewnie ciężka sytuacja.
Dziewczyna tylko pokiwała głową na boki. W tym momencie nie przeszkodziło jej nawet to, że Weasley nazwał ją po imieniu. Chciała jak najszybciej oddalić się na bok, aby przegonić tą aurę niepokoju i zakończyć ten uciążliwy dla niej temat. Spojrzała tylko na miskę i dostrzegła, że woda zaczynała powoli robić się zimna.
– Przyniosę ciepłej wody. – zmieniła temat chwytając miskę w dłonie i szybko odeszła na bok.
Oczywiście, mogła zagrzać ją czarami w taki sposób, aby woda idealnie współgrała z temperaturą ich małych ciał, ale wolała zrobić to ręcznie. Karciła się w myślach, że w ogóle opowiedziała komuś o kimś z swojej rodziny. Nie powinna tego robić, był to dla niej trudny temat, a po za tym mógł narazić ją na niepotrzebne niebezpieczeństwo. Kłopotów ze strony wrogów jej rodziny potrzebowała teraz najmniej. Nie wiedziała tylko, że już od dawna wiedzą, gdzie jej szukać.
Rezerwat był dobrze strzeżony, nie chciało jej się wierzyć w to, że mógł być to ktoś z zewnątrz. Mimo wszystko słysząc kroki coraz wyraźniej schowała się za drzwiami. Wstrzymała oddech, aby przypadkowo się nie zdradzić, jednak dzięki magii napastnik wyczuł jej obecność i posłał w jej stronę zaklęcie, które natychmiast wybawiło ją z kryjówki.
Nie czekając dłużej Annabel wybiegła naprzeciw i posłała w niego drętwotę, jednak jej zaklęcie zostało odbite. Zrobiła jeszcze kilka kroków w tył i przygotowała się do pojedynku.
– Jak śmiesz nachodzić mnie w swoim własnym namiocie. Wyjdź natychmiast, a nic się nikomu nie stanie. – odparła głośno, tak aby brzmieć jak najbardziej poważnie.
– Odłóż tą różdżkę Foutley. Nie zamierzam z tobą walczyć, przynajmniej nie teraz.
Znała ten głos, ale nie chciała uwierzyć własnym uszom. Jak on mógł dostać się do rezerwatu nie posiadając specjalnej przepustki. Opuściła jednak różdżkę, ale nadal była przygotowana na atak. Wyściubiła nos zza drzwi i rzuciła zaklęcie światła, które oświetliło twarz jej przeciwnika.
– Nie masz prawa tu przebywać Flockhart. Wyjdź natychmiast, albo wezwę ochronę rezerwatu. – mruknęła ostrzegawczo, posyłając mu suche spojrzenie.
– Nie cieszysz się na mój widok?
– Nikt nie cieszyłby się na widok zdrajcy swojego kraju, no może po za samym katem.
Burgess spojrzał na nią chytrze i rzucił się na sofę, dając tym samym znać iż nie zamierza usłuchać jej gróźb. Przywołał ją tylko ruchem ręki do siebie i wskazał na fotel naprzeciw kominka.
Annabel spojrzała tylko zapobiegawczo dookoła siebie i zrobiła to, co kazał jej napastnik. Nie ufała mu, jednak znała fakty, nie mógłby jej skrzywdzić w miejscu otoczonym przez Czarodziejów. To byłoby dla niego zgubne, a na pewno nie to chciał osiągnąć. Kierowała nią jedynie czysta ciekawość, której często nie potrafiła poskromić.
– Nadal nie masz dowodów Foutley, prawda?
– Niewątpliwych spraw nie popiera się dowodami Flockhart. – odparła poważnie. – Mów, jak mnie znalazłeś? Hogwart był oczywistym miejscem. Sam tam uczęszczałeś, ale skąd mogłeś wiedzieć o Rumunii…
– Kruki wykrakały. – zaśmiał się złośliwie.
Annabel nie znosiła tego człowieka. Pochodził z jej wyspy, a jego ojciec był podejrzanym w sprawie buntu mieszkańców i masowym uboju istot magicznych, które w dużych ilościach zamieszkiwały jej kraj. Jednak nawet i Ministerstwo nie potrafiło udowodnić mu winy z tego tytułu. Sprawę umorzono, a na wyspie odnotowano coraz więcej ataków na miejscową ludność, dlatego też powołano specjalną grupę czarodziejów, która miała za zadanie pilnować spokoju na wyspie, a także chronić Króla, który doskonale zdawał sobie sprawę z istnienia magicznego świata za sprawą swojej siostrzenicy.
– Nie czas na żarty Flockhart. Czego tutaj chcesz? Mów zanim stracę cierpliwość.
– Po prostu upewniam się, czy plotki o twoim dziedzictwie są prawdą.
Annabel poczuła nieprzyjemne ukłucie w okolicy żołądka. Nie chciała dać tego po sobie poznać, dlatego zacisnęła dłoń w pięść. Jej tożsamość powinna zostać utajniona, przynajmniej dopóki żyje. Nie mogła uwierzyć, że ktoś mógł poznać jej sekret. Była bardzo uważna, nie rozpowiadała niczego dookoła, dlatego zdziwiła się, że tego rodzaju informacje ujrzały światło dzienne. Któż mógłby wiedzieć tak wiele?
– Na dworze mówi się o wielu rzeczach, znudzone monarchinie lubią wymyślać nowe sensacje. To pewnie jedna z nich. – starała się brzmieć jak najbardziej naturalnie.
– Dobry ruch Foutley. Może i bym w to uwierzył, gdyby nie fakt, że znajdujesz się w takim miejscu. – mruknął zrażony, rozglądając się dookoła. – Czyż dama twego pochodzenia nie powinna kąpać się teraz w jedwabiach?
– Nie tobie mnie oceniać, Flockhart! – wstała zirytowana – To, że wybrałam takie, a nie inne zajęcie, w takich, a nie innych warunkach świadczy jedynie o moim zamiłowaniu do istot magicznych, które twój ojciec tak bestialsko karze mordować! A teraz zejdź mi z oczu. Masz na to minutę, a potem wołam ochronę. – obróciła nerwowo klepsydrę stojącą na stoliku, a nagły ruch sprawił, iż piasek zaczął przesypywać się powoli z jednego miejsca na drugie. – Co wybierasz?
Zauważając, że dziewczyna mówi bardzo poważnie, zawahał się. Nie mógł dać się zdominować, dlatego siedział nadal na sofie, a w głowie kłębiło mu się wiele myśli. Jego wzrok spoczął na kamiennej twarzy Annabel, z której za nic nie potrafił wyczytać zbyt wiele. Wiedział jednak doskonale, że jego ojciec nie byłby zadowolony z tego, że dał się tak łatwo wykurzyć, a z drugiej zaś strony nie powinien się za wiele wychylać z ukrycia. Mogłoby to niepotrzebnie zwrócić oczy Ministerstwa na ich rodzinę, co kłóciłoby się z ich planami.
– Powinnaś to zrobić od początku Foutley. – odparł sucho Burgess, patrząc z niepokojem na czas, który mu został. – Oboje wiemy co wyprawiała twoja matka.
– Na twoim miejscu wykorzystałabym tą szansę Flockhart.
– Jeszcze nie skończyłem. – dodał na odchodne, a sekundę później rozpłynął się w powietrzu
Piach przesypał się w całości, a Annabel westchnęła i opadła przestraszona z powrotem na fotel. Schowała twarz w dłoniach i ciężko oddychała. Przez chwilę czuła jakby właśnie miała stracić nad sobą kontrolę i spalić cały ten namiot. Wiedziała, że musi trzymać emocje na wodzy, jednak obawa przed ujawnieniem tajemnicy okazała się dla niej zbyt uciążliwa. Wzięła kilka głębokich wdechów, aż do jej nosa dotarł uspokajający zapach świeżej trawy wydobywający się przez niedomknięte drzwi. W tym momencie już miała pewność, że prawdziwa wojna dopiero się zaczyna.