czwartek, 30 listopada 2023

II.III

"Nigdy nie ufaj niczemu i nikomu, jeśli nie wiesz, gdzie jest jego mózg."

 

Charlie, trzymając w ręku zeszyty pełne notatek, kierował się w stronę biura Pani Margaret Luci — nowej szefowej rezerwatu rumuńskiego Smoków. Drzwi były solidne, a młody smokolog chwilę zastanowił się, czy powinien zapukać, zanim postanowił wziąć głęboki oddech i wstąpić do środka. Pani Margaret siedziała za biurkiem, skupiona nad jakimiś dokumentami. Jej srogie spojrzenie uniosło się, gdy Charlie wszedł do pokoju, a wyrazista postać kobiety była niczym osa, gotowa zabezpieczyć swój ul na wszelkie wyzwania.

– Witaj, Panie Weasley. Jak mogę pomóc?

– Dzień dobry, Pani Luco. Przepraszam, że przerywam. Mam dla Pani coś ważnego – powiedział, czując, jak żywo drżą mu w dłoniach pergaminy.

– To notatki dotyczące Pana byłego już podopiecznego, prawda? – zapytała, lekko unosząc brwi, jednocześnie unikając bezpośredniego kontaktu wzrokowego.

– Tak, właśnie tak, ale mam pewne wątpliwości co do jakości mojej pracy. Mam dziwne wrażenie, że Ministerstwo może nie uznać moich badań za wystarczające – wyznał szczerze.

Pani Margaret spojrzała na niego przez chwilę, a potem wróciła wzrokiem ponownie na notatki. Jej wyraz twarzy był nieczytelny, co sprawiało, że Charlie czuł się jeszcze bardziej nieswojo.

– Nie jestem zwolenniczką straty czasu, Panie Weasley. Jeśli masz coś ważnego do przekazania, mów od razu – oznajmiła sucho.

Charlie spojrzał na Panią Margaret z lekkim zdumieniem. Jej wyraz twarzy był surowy, a spojrzenie ostrzejsze niż topór do cięcia drewna. Wydawała się kobietą, która nie traci czasu na zbędne gadanie. Skupiona, pewna siebie, jak królowa swojego małego królestwa smoków. Wizerunek osy, gotowej do obrony swojego ulu, idealnie pasował do sylwetki czarownicy, a jej krótkie włosy, zaczesane do tyłu, zdawały się mieć pewien porządek, ale jednocześnie emanowały energią nieposkromionej siły. Charlie zastanawiał się, czy kiedykolwiek udałoby się jej złagodzić ten surowy wyraz, czy może to był integralny element jej charakteru, niepodlegający zmianom.

– Pani Luco, może to tylko kwestia mojej niepewności, ale myślę, że moje badania mogą być źle zinterpretowane przez Ministerstwo Magii. Mam wrażenie, że bez odpowiedniego zrozumienia mogą uznać moje notatki za nadmierną fantazję smokologa, a nie za rzetelne obserwacje – wyznał, zaciskając dłonie na pergaminy.

Pani Margaret spojrzała na niego, unosząc jedną z wysoko podniesionych brwi. Jej spojrzenie było pełne lekceważenia, jakby Charlie próbował się z nią wymieniać argumentami, a ona miała dość czasu na takie pustosłowie.

– Panie Weasley, Ministerstwo Magii zajmuje się wieloma sprawami. Jeśli chcesz, aby zainteresowali się twoimi notatkami, musisz przedstawić im coś więcej niż tylko domysły. – powiedziała z tonem, który sprawiał, że młody smokolog czuł się jak uczeń w szkole, który właśnie otrzymał naganę od nauczyciela.

Charlie otworzył usta, próbując znaleźć odpowiednie słowa, ale Pani Margaret przerwała mu zdecydowanym gestem.

– Jeśli chcesz zasięgnąć mojej opinii, to przynieś mi dowody. Fakty, nie domysły. Ministerstwo nie toleruje tych, którzy tracą ich czas. A ja także nie mam zamiaru. – oznajmiła sucho, skierowawszy swoją uwagę z powrotem na dokumenty na biurku. Charlie zaś spojrzał na Panią Margaret z determinacją. Mimo surowego tonu kobiety postanowił, że pokaże, iż jego badania są naprawdę warte uwagi.

– Mam szczegółowe szkice, a także dokładne notatki z obserwacji, obejmujące nawet opinie starszych smokologów. Chciałem jednak uzyskać Pani opinię i ewentualne sugestie przed oficjalnym przedstawieniem tego Ministerstwu.

Pomimo swoich słów i towarzyszących im surowego wyrazu, byłaby niesprawiedliwym szefem, gdyby nie zwróciła jednak uwagi na pergaminy, które przed nią postawiono. Nachyliła się nad nimi, a w miarę przewracania kolejnych stron notatek, jej dotychczasowa pewność siebie zaczęła się chwiać. Przeczytane frazy były wnikliwe, pełne szczegółów dotyczących zachowania jego smoka, a także opisów niespotykanych jak dotąd wśród długorogów rumuńskich cech fizycznych. Pani Margaret nie była smokologiem, ale nawet dla laika te notatki były imponujące. Charlie spojrzał na reakcję Pani Margaret z ukrytą nadzieją na uznanie, a nieco zaskoczona kobieta zaczęła coraz intensywniej czytać notatki. Jej srogie spojrzenie zmiękło, a brwi opadły nieco niżej, wskazując na rosnące zainteresowanie. Po dłuższej chwili Pani Margaret odłożyła notatki na biurko i spojrzała na Charliego z zupełnie innym wyrazem twarzy. Tym razem nie było w tym lekceważenia czy surowości, a jedynie cicha ocena.

– Panie Weasley, czy to wszystko pochodzi z badań, dotyczących jednego osobnika? – zapytała, unosząc wzrok znad notatek, a jej oczy zajarzyły się pewnego rodzaju oświeceniem.

– Tak, Pani Luco. To rezultat mojej niedawnej rozmowy z klanem rodziny MacFusty, zamieszkującym Hebrydy. Moja partnerka pochodzi z tamtych okolic i umożliwiła mi bezpieczny kontakt z nimi. A tamci z kolei zdradzili mi wiele mało znanych faktów dotyczących rozwoju smoków Hebrydzkich. Lumini, wyglądem bardzo przypomina pozostałe długorogi zamieszkujące rezerwat, ale rozwijał się w podobnym czasie i w ten sam sposób co młode Hebrydzkie.

– Hmm, interesujące – odezwała się Pani Margaret, spuszczając notatki na biurko i skupiając się teraz całkowicie na rozmowie. – MacFustowie są dość hermetyczni, a jeśli udało ci się zdobyć takie informacje, to mogą być one istotne. Jednak, Panie Weasley, zawsze pamiętaj, żeby mieć twardą podstawę dla swoich twierdzeń. Ministerstwo potrzebuje dowodów, nie tylko opowieści rodzinnej.

Charlie kiwnął głową, czując ulgę, że w końcu zdobył jej pełną uwagę.

– Zdaję sobie sprawę, Pani Luco. Pracuję nad zebraniem dodatkowych dowodów, zwłaszcza jeśli chodzi o dzielenie smoczej krwi pomiędzy przedstawicielami kilku gatunków. Chcę, aby Ministerstwo zobaczyło, że to nie czyjeś fantazje, ale solidne badania smokologii. Moje notatki to dopiero początek.

– Dobrze, Panie Weasley. Przynieś mi te dodatkowe relacje, a potem omówimy, jak przedstawić je Ministerstwu. Czas płynie szybko, a ja nie mam zamiaru marnować go na słuchanie niepotwierdzonych opowieści. Teraz idź i pracuj nad tym, co masz. Nie zawiedź mnie.

Charlie czuł mieszankę zadowolenia i wyzwania. Zdawał sobie sprawę, że teraz naprawdę musi dostarczyć solidne dowody, ale wiedział, że to szansa na to, by jego badania zostały docenione.

– Dziękuję, Pani Luco. Nie zawiodę. Postaram się dostarczyć jak najwięcej solidnych faktów. – odpowiedział z uśmiechem.

Pani Margaret skinęła mu głową, a jej surowy wyraz twarzy nieco się złagodził.

– Mam nadzieję, Panie Weasley. A jeśli mowa o Pana partnerce, to proszę jej przekazać, żeby w najbliższym czasie pojawiła się w moim biurze. Teraz idź i działaj.

Charlie opuścił biuro Pani Margaret zdecydowany i pełen determinacji, a w drodze do swojego namiotu zastanawiał się nad reakcją swojej szefowej. Choć była surowa i wymagająca, zaczynała dostrzegać potencjał w jego badaniach. Z jednej strony czuł się pod presją, ale z drugiej — podekscytowany, że może udowodnić wartość swojej pracy.

Po dotarciu do namiotu zanurzył się w analizie swoich dotychczasowych notatek. Zastanawiał się, jak uzupełnić je dodatkowymi informacjami i dowodami. Współpraca z klanem MacFausty była kluczowa, więc postanowił skonsultować się ponownie z partnerką, ale wcześniej przekazał jej, że Pani Luca wzywa ją do swojego gabinetu.

 

Annabel przekroczyła próg biura Pani Margaret, jej kroki zdawały się wibrować od napięcia. Czuła, jakby stąpała na terenie obcego stada smoków, gdzie każdy ruch wymagał ostrożności. Nieufność do szefowej była jak kamień, który ciążył jej na sercu od momentu objęcia pracownicy Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami pozycji, która wcześniej należała do kogoś innego. Jej przekonanie, że Pani Luca zajęła miejsce ich poprzedniego szefa, było nieodłącznym elementem każdej interakcji z nową liderką rezerwatu smoków. W jej oczach Pani Margaret była osobą, która przyczyniła się do zwolnienia Pana Mateia, oskarżając go o rażące zaniedbania w prowadzeniu rezerwatu, a także o zagrożenie życia młodych podopiecznych, zamieszkujących ten teren. Natomiast prawdą było to, że on jako jedyny zrobił dla nich więcej niż całe Ministerstwo razem wzięte przez ostatnie lata.

Gdy Annabel usiadła naprzeciwko Pani Margaret, spojrzała na nią z powątpiewaniem, próbując odczytać z jej wyrazu twarzy jakiekolwiek ukryte intencje. Otrzymała jednak tylko enigmatyczny uśmiech, który nie napawał jej zaufaniem. Pani Margaret spoglądała na nią, a Annabel wyraźnie dostrzegła w tych oczach coś, co nie dawało się łatwo zinterpretować. Wydawało się, że szefowa znała wszystkie karty, ale wciąż trzymała swoje zamiary w głębokim ukryciu. W powietrzu unosiła się zaś atmosfera napięcia, jak w przedstawieniu, w którym każda z postaci walczy o swoje terytorium.

– Panno Foutley, zapraszam – odezwała się Pani Margaret, wskazując na fotel naprzeciwko swojego biurka.

Dziewczyna posłusznie usiadła, trzymając na kolanach pergaminy pełne notatek. W jej oczach migotał ogień nieufności, gotów do wybuchu w każdej chwili. Pani Luca spojrzała na Annabel, a ich spojrzenia zderzyły się w powietrzu jak iskry elektryczne. W biurze unosiła się atmosfera, którą można było ciąć nożem. Chociaż szefowa starała się utrzymać neutralne oblicze, to w oczach dziewczyny dostrzegła coś, co nie dawało jej spokoju.

– Wiem, że ostatnio mamy pewne różnice zdań co do wydarzeń w Rezerwacie i co do mojej roli tutaj – Annabel spojrzała na nią pytająco, czekając na dalsze wyjaśnienia. Jej dłonie nerwowo zaciskały się na pergaminach, a oczy przeszywał intensywny wzrok szefowej. – Zanim zaczniemy, chciałabym, żebyś zrozumiała, że nie jestem tu, aby zająć miejsce Pana Mateia. Był on niezaprzeczalnie kompetentnym pracownikiem, ale ubiegłoroczna sytuacja z handlarzami wymagała pewnego rodzaju konsekwencji.

– Pan Matei był bardzo dobrym szefem. Jedną dobrze przemyślaną sytuacją doprowadził do uwięzienia handlarzy, znajdujących się niedaleko Rezerwatu. Zwolnienie go z posady było okrutną karą za ten heroiczny czyn.

– Nie przewidziano takiego zakresu jego odpowiedzialności, panno Foutley. Potrzebujemy kogoś, kto podejmie jednak bezpieczniejsze i zgodne z regulaminem kroki w zakresie ochrony smoków, oraz pracowników i utrzymania równowagi w Rezerwacie.

Annabel wiedziała, że musi uważać na każde słowo. Nie było miejsca na błędy w rozmowie z Panią Lucą. Jej niepodważalna wiara, dotycząca niewłaściwości opinii szefowej wynikało z głębokiego szacunku do Pana Mateia, a także z przekonania, że to on sam byłby w stanie lepiej chronić smoki i utrzymać harmonię w Rezerwacie. Rozmowa między Annabel a Panią Margaret toczyła się więc jak taniec na linie napięcia i nieufności. Dziewczyna zdawała sobie sprawę, że musi dobrze wyważyć swoje słowa, aby nie narazić się na dodatkowe kłopoty. Jej oddanie dla smoków i Rezerwatu było głębokie, a przekonanie o niewłaściwości zwolnienia Pana Mateia tkwiło głęboko w jej sercu.

– Musimy skoncentrować się na przyszłości Rezerwatu. Niezaprzeczalnie osiągnął on sukcesy, ale jedna operacja nie wystarcza, aby zagwarantować bezpieczeństwo smoków na dłuższą metę.

– Pan Matei nie tylko znał smoki, ale też rozumiał ich potrzeby. Przez lata zyskał ich zaufanie. Uważam, że w tej chwili potrzebujemy kogoś, kto ma takie umiejętności i doświadczenie – stwierdziła, utrzymując spokojny ton.

Pani Margaret spojrzała na nią z zaciekawieniem. W jej oczach pojawił się ślad zrozumienia w powątpiewanie młodej smokolog w predyspozycje swojej zwierzchniczki do prowadzenia Rezerwatu, ale jednocześnie utrzymywała prawidłowy dla jej stanowiska dystans.

– Panno Foutley, doceniam twoje zaangażowanie w ochronę smoków, ale sytuacja zmieniła się od czasu, gdy Pan Matei sprawował nadzór. Nadszedł moment, abyśmy podjęli nowe środki bezpieczeństwa i działania, a ja jestem tu, aby zapewnić, że te zmiany zostaną przeprowadzone z myślą o dobru smoków.

Annabel czuła, że to tylko część prawdy. Była jednak zdecydowana bronić swojego stanowiska i przekonań, jednak nie mogła w taki sposób kontynuować dyskusji, rozmawiała przecież ze swoją przełożoną, która mogłaby bez zająknięcia zwolnić ją z Rezerwatu.

– Z jakiego powodu zostałam tutaj wezwana? – spytała bezpardonowo, próbując, chociaż na razie ukrócić dyskusję, którą przecież sama tak niedawno zaczęła. Wiedziała bowiem, że musi znaleźć sposób na przekonanie Pani Luci do swojego punktu widzenia, jednocześnie unikając konfrontacji, która mogłaby zaszkodzić jej pracy w Rezerwacie.

– Panno Foutley, chcę, abyś zrozumiała, jak poważna jest sytuacja. Ministerstwo dokładnie monitoruje działania handlarzy, a niedawno udało się nam rozbicie jednego z ich obozów w północnej Macedonii. Znaleźliśmy tam coś, co nas zaniepokoiło — samicę smoka, którą określamy jako „Projekt Zephyr”. To stworzenie ma cechy, które do złudzenia przypominają te Aseriela i Luminiego.

Annabel zamarła na chwilę, jej serce mocniej zabiło. Myśli krążyły w jej głowie jak wściekłe pszczoły. Pojęcie „Projekt Zephyr” rozbrzmiewało w jej umyśle niczym dzwonek alarmowy. Wiedziała, że Aseriel i Lumini byli dwoma najbardziej wartościowymi smokami w Rezerwacie, a także najbliższymi jej sercu, ale czy to oznaczało, że takich jak oni jest więcej?

– Nie rozumiem.

– Tę samicę znaleziono w opłakanym stanie, ranną i agresywną Panno Foutley. Nikt nie potrafi nad nią zapanować. Jej obecność stanowiła poważne zagrożenie dla personelu oraz innych smoków w Rezerwacie. To właśnie dlatego zgłosiłam ten przypadek do Ministerstwa, a teraz, patrząc na twoje umiejętności i doświadczenie, chcę, abyś zajęła się nią osobiście.

– Dlaczego to mnie powierzono zadanie takich gabarytów? Ten Rezerwat posiada najlepszych w swoim fachu smokologów. Na pewno sprawdzą się lepiej w tej sytuacji.

– Czasami musimy podejmować trudne decyzje. Twoje umiejętności są bez wątpienia imponujące, a z tego, co słyszałam, masz specjalny dar w nawiązywaniu więzi ze smokami. Jednakże, w przypadku tej smoczycy, jest coś więcej, co chcę, abyś odkryła sama. „Projekt Zephyr” obejmuje tak samo twojego dawnego podopiecznego, jak i wychowanka pana Weasley'a. Sądziłam, że chociażby ze względu na ten fakt zainteresujesz się tą sprawą.

Annabel wiedziała, że ta prośba to nie tylko kwestia opieki nad rannym stworzeniem, ale też czymś więcej, co w niedalekiej sytuacji przyjdzie jej poznać. Spojrzenie jej wędrowało po twarzy Pani Margaret, próbując zgłębić, co może kryć się za jej słowami.

– Dobrze, podejmuję się tego zadania, lecz chciałabym pełnej współpracy i otwartości w tej sprawie. Nie chcę działać w ciemnościach ani czuć, że zataja się przede mną jakiekolwiek informacje. – stwierdziła zdecydowanie.

Pani Margaret skinęła głową z aprobatą.

– To wszystko, czego od ciebie oczekuję, Panno Foutley. Jestem pewna, że odpowiednie podejście smoków przyniesie oczekiwane rezultaty. Musisz jednak być gotowa na wszystko, a odpowiedzi na twoje pytania mogą prowadzić do wielu interesujących odkryć.

Annabel pochyliła głowę w akcie posłuszeństwa, ale w jej wnętrzu płonęła resztka nieufności wobec Pani Margaret. Jednakże teraz miała zadanie do wykonania, a dla młodej smokolożki zawsze priorytetem było dobro smoków.

 
 
Główny plac rezerwatu pulsuje od oczekiwań, gdy Annabel i Charlie zastanawiają się nad tajemniczym „Projektem Zephyr”. Dyskusja między nimi jest intensywna, a teorie krążą w powietrzu jak motyle, jednak żadna z nich nie zdaje się stanowić odpowiedzi na zagadkę smoczycy.

– To musi być coś naprawdę nietypowego, skoro nawet Pani Luca nie była w stanie dostarczyć jasnych informacji – zauważyła Annabel, jej brwi zaciągnęły się w zastanowieniu.

Charlie kiwnął głową, zgadzając się z jej uwagą.

– Ale co może mieć Projekt Zephyr, czego nie reprezentowali Lumini i Aseriel? To przecież niesprawiedliwe, że musiała pojawić się ona, by w końcu zajęli się sprawą ingerencji w smoczy ekosystem. – zastanawiał się głośno, próbując zrozumieć naturę tej smoczej zagadki.

– Myślę, że to może być związane z eksperymentem genetycznym – mówiła Annabel, przerywając moment milczenia. – Pani Margaret wspomniała o cechach przypominających Aseriela i Luminiego. Może to być próba stworzenia tego samego gatunku smoka.

– Twierdzisz, że może ich być więcej? – spytał chłopak, a w jego głowie zapaliła się czerwona lampka, sugerująca, że cała ta sytuacja może tylko się przyczynić do osiągnięcia ich celu.

– Tak, wydaje mi się, że cała ta sytuacja może być próbą stworzenia większej ilości osobników tego unikalnego gatunku. – odpowiedziała Annabel, zastanawiając się nad możliwymi konsekwencjami. – Może to być nawet krok w eksploracji możliwości smoczej biologii, coś, co wykracza poza to, co w pewnym momencie życia osiągnęli Lumini i Aseriel.

Charlie zamyślił się na chwilę, zastanawiając się nad tym, co powiedziała Annabel.

– Ale czy to nie grozi zakłóceniem naturalnego porządku rzeczy? Smoki są integralną częścią środowiska świata magicznego od wieków, czy próba masowego rozpłodu nowego gatunku może prowadzić do nieprzewidywalnych konsekwencji?

– To jedno z głównych pytań, które musimy sobie postawić. Czy takie postępowanie to innowacyjny krok naprzód, czy może ryzykowny eksperyment, który może naruszyć delikatną równowagę ekosystemu smoczego? – Charlie skinął głową ze zrozumieniem. – Niepokoi mnie tylko fakt, że nasza szefowa macza w tym swoje palce.

– Sugerujesz, że zechce kontynuować dzieło handlarzy? – spytał szeptem. – Czy Ministerstwo nie powinno w jakiś sposób zareagować?

– Nic nie sugeruję bez powodu Charlie, ale jej niezdrowa fascynacja tą sprawą jest co najmniej niepokojąca. Za mocno ciskała się na procesie Mateia, żeby go zwolniono. Może już wtedy wiedziała, że zajmie jego miejsce i będzie mogła przyjrzeć się bliżej tej hybrydzie.

W centrum rezerwatu, w miejscu, gdzie oczekiwanie pulsuje najmocniej, nagle pojawił się potężny łomot. Z dala dało się słyszeć ludzkie krzyki i wrzawę. Wszyscy, którzy znajdowali się na placu, obrócili się, aby spojrzeć w kierunku źródła tego zamieszania. Główny plac wypełniony był coraz większą liczbą smokologów, którzy z niecierpliwością oczekiwali na spektakularne wydarzenie — wprowadzenie tajemniczego smoka do rezerwatu w ramach Projektu Zephyr. Wszyscy byli zdumieni, gdy ogromne drzwi hali otworzyły się, ujawniając metaliczny klatkowóz zabezpieczający nastoletniego już smoka.

Smoczyca był imponująca jak na jej wiek, ale jej ciało było pokryte bliznami i ranami. Płaty łusek były postrzępione, a niektóre z nich świeciły się zielonkawym światłem, co od razu zwróciło uwagę smokologów, świadcząc o tym, że rzeczywiście miała więcej wspólnego z ich dawnymi podopiecznymi niż jakikolwiek inny smok zamieszkujący Rezerwat. Jej skrzydła, choć potężne, były połamane, a ogon zdawał się znajdować w stanie permanentnego skrętu. Gdy smoczyca zbliżała się do ludzi, agresywnie reagowała na każde zbliżające się stworzenie. Wzgardliwie prychała i trzaskała zębami, wysyłając strumienie dymu znośnego zapachu. Jej ogon kiwał z niepohamowanym gniewem, przewracając wściekłe spojrzenia na każdą stronę. Wokół placu rezerwatu zebrały się też inne Długorogi, ale były zaniepokojone i zaintrygowane pojawieniem się nowego osobnika. Atmosfera stała się jeszcze bardziej napięta, gdy wszyscy obserwowali, co wydarzy się dalej. Smoczyca zdominowana uczuciem niepokoju wobec innych, otaczających ją smoków rozejrzała się dziko wokół siebie, wysyłając gorące strumienie ognia w różne kierunki. Czarodzieje na placu cofnęli się, a niektórzy z nich wytworzyli tarczę chroniącą ich przed palącym oddechem smoka. To samo zrobił Charlie, który jakby wyczuwając, że jej następny podmuch ognia będzie wyslany w ich stronę, szybko chwycił za różdżkę i otoczył siebie oraz Annabel potężną tarczą. Wtedy ich pełne zaniepokojenia spojrzenia spotkały się w pewnym momencie. Smok wydawał się egzytować w agonii, a jednocześnie był wściekły, jakby całe jego istnienie było jednym wielkim bólem.

– Patrz, jak cierpi. To jest nieludzkie. Jak oni mogli ją przewieźć tutaj w takim opłakanym stanie? – szepnął Charlie, ale jego słowa zostały zagłuszone przez huk ognistych strumieni.

Gdy smoczyca poruszała się po placu, widać było, że jej ruchy są niezdolne do swobodnego poruszania. Chociaż starano się ją uspokoić, reagowała agresywnie na każdą próbę zbliżenia się do niej. Ogniste płomienie wypływały z jej pyska, a oczy wyrażały agresję przez strach.

– Ona potrzebuje pomocy, a nie traktowania jej jak monstrum na pokaz. Jestem za nią odpowiedzialna – odpowiedziała mu, a zaraz potem wybiegła spod tarczy i rzuciła na siebie własne protego.

– Annabel, tak bez planu?! – krzyknął za nią Charlie, ale jego partnerka była już za daleko, aby w tym harmidrze móc to usłyszeć.

W międzyczasie tłum na placu podzielił się na dwa obozy — ci, którzy oburzali się widokiem cierpiącego smoka, i ci, którzy uważali go za potencjalne zagrożenie, które byli gotowi utrzymać z dala od swoich namiotów. Sytuacja stała się gorąca, a atmosfera w rezerwacie napięta. Tymczasem Annabel, otoczona osłoną własnej tarczy, zbliżyła się do smoczycy z determinacją. Jej serce biło mocno, widząc istotę w tak złym stanie. Wszystko to wydawało się sprzeczne z duchem Projektu Zephyr, który przecież zakładał ochronę smoków, takich jak ona. Charlie, zaniepokojony, utrzymywał nad sobą tarczę ochronną, gotów na każde możliwe niebezpieczeństwo.

Smoczyca, choć agresywna, wydawała się reagować na Annabel w sposób bardziej spokojny. Czarownica ostrożnie próbowała się do niej zbliżyć, odbijając każde z wystrzeliwanych płomieni. Jej determinacja wynikała zarówno z troski o istotę cierpiącą, jak i z chęci zrozumienia, co kryje się za tym niespodziewanym i dramatycznym przybyciem. Brała do siebie każdy rozpaczliwy krzyk smoczycy. Wydźwięk ryków szumiał jej w uszach i zagłuszał logiczne myślenie, które nakazywało jej postąpić zgodnie z zasadami Rezerwatu i pozostawić próbę poskromienia jej starszym smokologom.

– Jesteśmy tutaj, aby ci pomóc, spokojnie – odparła, starając się dotrzeć do smoczycy za pomocą łagodnego tonu głosu, jednak ta pozostawała nieufna i wściekła.

Charlie, obserwując rozwijającą się scenę, zastanawiał się, jak doszło do tego punktu. Czy Projekt Zephyr miał naprawdę na celu dobro smoków, czy może było to coś znacznie bardziej złożonego? W tle pojawiły się szepty i spekulacje, a atmosfera stawała się coraz bardziej gorąca. Sytuacja, taka jak ta zdarzała się w Rezerwacie bardzo często, szczególnie przy wprowadzaniu nowego osobnika, ale nigdy nie rozwijała się taką skalę, jak zrobiła to dzisiaj.

W miarę jak Annabel zbliżała się do smoczycy, ta zaczęła reagować coraz bardziej spokojnie. Jej płomienie stawały się mniej intensywne, a oczy wyrażały już niepewność i przerażenie. Czarownica zdała sobie sprawę, że smoczyca potrzebuje pomocy, a jej stan zdrowia i zachowanie mogą być wynikiem trudnych doświadczeń, w których była zmuszona w przeszłości uczestniczyć.

– Jesteśmy tutaj, aby cię ochronić i pomóc. Nikt cię nie skrzywdzi – mówiła Annabel, starając się przekonać smoczycę do zaufania. Jej umiejętności komunikacyjne były kluczowe w tej sytuacji, ponieważ każdy błąd mógłby spowodować eskalację agresji.

Tymczasem Charlie obserwował całą sytuację z zaniepokojeniem. Chociaż rozumiał troskę Annabel, to obawa przed ewentualnym niebezpieczeństwem, jakie niesie za sobą agresywny smok, nie opuszczała go ani przez sekundę. Jednak w sercu chłopaka tliła się nadzieja, że smoczyca wyczuje podobieństwo do siebie w dzikszym obliczu jego partnerki.

– Annabel bądź ostrożna! – krzyknął, informując o gotowości do interwencji w razie potrzeby.

Smoczyca, chociaż nieco uspokojona, wciąż trzymała się na dystans od Annabel. Trącała dziewczynę nosem, a ta starała się stać w jednym miejscu i nie robić żadnych gwałtownych ruchów. Pewne było to, że bestia w jakiś sposób wyczuła w niej coś więcej niż tylko zwykłe człowieczeństwo. W pewnym momencie słysząc, jak oddech smoczycy łagodnieje, Annabel postanowiła użyć swoich umiejętności magicznych, aby delikatnie złagodzić ból i cierpienie smoczycy. Vulnera Sanentur — Zaczęła wypowiadać zaklęcia lecznicze, kierując je w stronę rannego stworzenia, by wyleczyć jego rany.

W czasie, jak zaklęcia docierały do smoczycy, jej ruchy stawały się bardziej płynne, a opór słabł. Charlie zaś przygotował się do rzucenia mocniejszych czarów ochronnych, gotów na każdy możliwy rozwój sytuacji.

– Vulnera Sanentur. – Ponowiła zaklęcie, aby zasklepić całkowicie rany, a krąg wytworzony przez jej dłoń objął całkowicie ciało cierpiącej już coraz mniej bestii, która na ten moment otoczona należną opieką, zaczęła zmieniać się przed oczami zgromadzonej publiczności. Jej skrzydła zaczęły się zrastać, a blizny na ciele powoli zanikały.

– Uda jej się... – szepnął Charlie, próbując uspokoić swoje nerwy.

Młoda smokolog kontynuowała zaklęcia, mając nadzieję, że zaklęcie pomoże smoczycy odzyskać zdrowie. Wokół niej zapanowała cisza, a wszyscy patrzyli przezornie na to zjawisko, gotowi do wspólnej ochrony jednej z nich. Scena w rezerwacie była teraz nasycona napięciem, ale jednocześnie pełna oczekiwania na dalszy rozwój tej sytuacji. Bestia, która jeszcze niedawno tak mocno cierpiała, teraz zmieniała się przed oczami smokologów, regenerując swoje ciało i nabierając nowego życia.

– Udało jej się. – wyszeptał ktoś z tłumu, a te słowa szybko rozchodziły się lawinowo po placu. – Odzyskaliśmy ją!

Annabel kontynuowała rzucanie różnych zaklęć leczniczych, skupiając swoją magię na procesie uzdrawiania smoczycy. Jej serce biło mocno, a oczy świeciły się intensywnym błękitnym blaskiem, który tylko Charlie mógł odpowiednio zinterpretować. Teraz gdy hybryda była stabilna, Annabel zdecydowała się zbliżyć do niej. Delikatnie dotknęła jej łusek, sprawdzając, czy wszelkie rany zniknęły. Smoczyca odpowiedziała na ten gest ciepłem, które wydzielała, wyrażając wdzięczność wobec swojej wybawicielki.

Tłum wokół nich zaczął reagować z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony była radość z uspokojenia smoczej istoty, z drugiej jednak pojawiały się pytania i obawy co do samego Projektu Zephyr.

– Musimy poinformować o tym Departament Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami. – powiedział Charlie, patrząc na partnerkę z powagą. – Ta sytuacja nie może pozostać bez echa.

Annabel kiwnęła głową, zgadzając się z nim. Oboje zdawali sobie sprawę, że muszą zgłosić to, czego doświadczyli i zastanowić się, czy Projekt Zephyr rzeczywiście służy dobru smoków, czy może kryje w sobie coś więcej.
 
Czy smoczyca była efektem miotu genetycznego, o którym wcześniej mówili? Czy Projekt Zephyr miał na celu ocalenie smoków, które są unikatowe? Te pytania krążyły w powietrzu, podobnie jak ich wcześniejsze teorie. Jedno było pewne – ta tajemnicza hybryda przyciągnęła uwagę wszystkich smokologów, a jej obecność w rezerwacie stała się punktem zwrotnym dla całego Projektu Zephyr.

piątek, 17 listopada 2023

II.II

"Cierpienie jest rzeczą równie ludzką co oddychanie. " 

 

Oślepiły ją promiennie mocnego, letniego słońca, tworząc barierę, przez którą ciężko było cokolwiek dostrzec. Widziała nieostre kształty pojedynczych drzew, które majestatycznie wzbijały się w powietrze, górując nad żywo-zielonymi gołymi polami traw dokładnie tak, jakby ich gałęzie chciały wzbić się do chmur. Próbowała wyostrzyć wzrok, ale na marne. Wbrew wszystkiemu spojrzała w górę, a z ręki utworzyła imitację dachu, aby odciąć skrzenie się słońca od jej oczu. Poczuła lekki wiatr, który na kilka sekund dał jej ukojenie w upalny dzień, a gdy ostatni jego podmuch odbił się od jej pleców, odwróciła się na pięcie. Za nią rozciągała się niekończąca się droga, pokryta lekko trzcinami i zielonkawym mchem. Na horyzoncie widziała jedynie malutką wieś, otoczoną drzewami i polami uprawnymi, a decyzja, którą podjęła, wisiała w powietrzu jak tamta nierozwiązana zagadka.

– Księżniczko, kocham cię całym sercem, jesteś dla mnie jak córka, której mi poskąpiono. Wszakże nie wiem, czy będę w stanie okłamywać Króla w tak niebotycznej sprawie, jaką jest zaginięcie jego siostry.

Annabel spojrzała w kierunku wieży, która była jedynym punktem orientacyjnym w tej okolicy. Wiedziała, że zwykle była zamieszkana przez ludzi, którzy mogliby ją rozpoznać i niepotrzebnie ukrócić zaufanie, którym bezsprzecznie Agatha cieszyła się wśród arystokracji zamieszkującej zamek.

– Agatho, doskonale wiesz, że Victor jest mężczyzną surowym i nieprzeniknionym. Jeśli nie spróbuje odnaleźć swojej zaginionej siostry, to kto inny to zrobi?  – spytała retoryczne Annabel, a na jej twarzy odbijały się promienie słońca, jakby pokazując wsparcie niebios w jej wyborze. – Nie możemy przymykać oczu na to, iż mój kuzyn wiele nie zrobił, aby odnaleźć Christine, ale coś karze mi ufać, że gdy tylko otrzyma jakąś wskazówkę, zrobi co w swojej mocy, aby ją odzyskać. Nie może tylko wiedzieć, że ta wskazówka wyszła ode mnie. Jest na to zbyt dumny.

Agatha wahała się rozważając dylemat przedstawiony przez Annabel. Spojrzała na nią z niepewnością, a jej czoło zaczęło marszczyć się w zamyśleniu, sprawiając, iż przez ten moment, na twarzy przybyło jej dziesięć lat więcej.

– Dlaczego księżniczko? Dlaczego? Wielką niesprawiedliwością jest stawiać mnie przed wyborem pomiędzy lojalnością wobec Króla, czy wobec ciebie. – zauważyła, chociaż zabrzmiała bardziej na zaniepokojoną niż kategoryczną.

– Rozumiem twoje obawy i wiem, że stawiam cię w trudnej sytuacji, ale proszę, zrób to dla mnie i dla Christine. Niech Victor nie wie, że to ja przekazałam ci tę informację. Musimy zachować dyskrecję. Jeśli znajdziemy jakąś wskazówkę, która może pomóc w odnalezieniu mojej kuzynki, to musimy działać szybko. Sam Bóg wie, co oni planują jej zrobić. – Annabel spojrzała na Agathę, świadoma trudności sytuacji, w jakiej postawiła swoją przyjaciółkę. Słońce w dalszym ciągu padało z nieustającą mocą, a gorący wiatr powoli przemieszczał się przez zielonkawe pola, unosząc zapach trawy i kwiatów.  – Serce mi się kraje, gdy pomyślę o tym, co mogło się jej przytrafić. 

– To nie jest tak proste. Nie tylko o moją lojalność chodzi, Księżniczko. Jeśli zataimy przed Królem fakt, że posiadasz informacje dotyczące zaginięcia jego siostry, to sami staniemy się podejrzani. A jeśli Król uzna to za zdradę? – Agatha westchnęła głęboko, zaciskając dłonie na sukni. Jej wewnętrzna walka malowała się na twarzy.

– Rozumiem ryzyko, ale musisz uwierzyć, że to jedyna szansa na odnalezienie Christine. Victor ma dostęp do zasobów i informacji, których my nie mamy. Wszak mamy moralny obowiązek pomóc Christine, a jeśli tego nie zrobimy, Flockhart może wykorzystać sytuację dla swoich podstępnych celów. Nie chcę, aby moja kuzynka stała się pionkiem w jego grze. Już wystarczająco smutny jest fakt, że brat wydał ją za mąż dla swoich własnych celów. – Annabel pochyliła się lekko ku swojej opiekunce, biorąc jej dłonie w swoje.– Musisz mi obiecać, że nikt nie dowie się, że to ja przekazałam ci informacje. Zostaniesz w cieniu, a ja zajmę się resztą.

Agatha przyglądała się Annabel, zastanawiając się nad jej słowami. Głęboko oddała się służbie rodzinie królewskiej, ale także była wierna swojej opinii. Jej serce drgało wewnętrznym konfliktem przez chwilę, ale w końcu wydała ciche westchnienie i skinęła głową.

– Rozumiem. Zgadzam się, że musimy działać szybko i w tajemnicy przed Victorem. Jeśli takie jest twoje życzenie, to uczynię to dla ciebie.

– Ryzyko jest ogromne Agatho, a jeśli Victor przyłapie cię na zatajaniu faktów, stracę jedynego sprzymierzeńca na Islay. Musisz działać roztropnie.

– Stoisz na skraju głębokiego morza, moja Pani. Ryzykujesz wiele, ale musisz wiedzieć, iż takich jak ja, którzy w dalszym ciągu uważają cię za prawowitą następczynię tronu, jest wiele.

Siła słońca nadal opalała krajobraz, a w oczach księżniczki migotała zdecydowana determinacja. Agatha zaś, wewnętrznie walcząc z lojalnością wobec króla i oddaniem dla Annabel, patrzyła na nią z głębokim zrozumieniem. Zanim jednak zdążyła wyrazić swoje dalsze wątpliwości, dziewczyna przerwała ciszę.

– Moim celem nigdy nie było to, ażeby zasiadać na tronie. Moja matka, choć zrezygnowała na rzecz swojego brata, zrobiła to, by uchronić nasze dziedzictwo przed ciężarem korony. Nie chcę być marionetką w rękach czarodziejów czy intrygantów dworskich, a przede wszystkim, nie chcę, aby historia powtórzyła się z moim udziałem tak, jak to było z moją matką.

Agatha skinęła głową, aczkolwiek jej spojrzenie było pełne troski. Jako jedna z nielicznych wiedziała o smoczym dziedzictwie swojej podopiecznej. Nie znosiła tej wiedzy, która wywoływała u niej niepokój za każdym razem, gdy kategorycznie odmawiała czegoś młodej Annabel. Obawiała się jej daru, którego nie potrafiła wówczas kontrolować, ale jako jedyna w jej otoczeniu miała magiczne zdolności, które nie raz potrafiły zapanować nad roszczeniowym wówczas charakterkiem dziewczynki.

– Księżniczko, rozumiem twoje obawy. Jednakże, w obliczu zaginięcia twojej kuzynki i zagrożenia ze strony Flockharta, musisz zrozumieć, że twój los jest ściśle związany z losem całego królestwa. Jeśli mimo informacji, które udało ci się ustalić, Mości Król nie podejmie działań, aby odnaleźć  Lady Christine, to nie tylko ona będzie zagrożona, ale również cała wasza dynastia.

– Działać będę dla dobra królestwa, Agatho. - odparła zniecierpliwiona, kontrolując wybuch cynizmu, którzy tlił się gdzieś w jej głębi. – Jednak to nie oznacza, że muszę być królową. Wykorzystaj swoje umiejętności, swoje koneksje, abyśmy mogły odnaleźć Christine. Jednak nie mów nikomu o moim zaangażowaniu. Chcę działać w cieniu, bez świateł reflektorów. Victor toczy swój własny taniec intryg, a Flockhart jest gotów grać nieczysto. 

Agatha pochyliła głowę, akceptując zadanie postawione przed nią przez Annabel. Choć wewnętrznie wahała się i czuła ciężar odpowiedzialności, wiedziała, że musi działać zgodnie z wolą księżniczki.

– Rozumiem.– odparła ciężko, ale widać było, że słowa Annabel nie przypadły jej do gustu.– Postaram się działać dyskretnie i skorzystam ze wszystkich dostępnych środków, aby odnaleźć Christine.

– Dziękuję, Agatho Informuj mnie regularnie o postępach, ale uważaj, byś nie wpadła w sidła intryg. Flockhart jest niebezpieczny, a mój kuzyn... cóż, z jego strony też można się spodziewać wielu niespodzianek.

Agatha skinęła głową, zrozumiała ważność zadania przed nią postawionego. Obydwie kobiety, każda z własnymi obawami i celami, stanęły na skraju tej opowieści, która miała zadecydować o losach Księżniczki Christine. Słońce nadal świeciło mocnym blaskiem, a wiatr delikatnie ułatwiał chwilę zadumy. 

Myśli Annabel zabłądziły natenczas w krainie tajemnic, gdzie wcześniej szukała śladów zaginionej kuzynki. Jednocześnie wzrok jej utkwił w wieży, która zdawała się przechodzić przez transformację, zatopioną w złocistym blasku palącego słońca.


 

Charlie Weasley przebywał w swoim namiocie na obrzeżach Rezerwatu smoków, otulony gęstym zapachem dymu i przypalonej drewnianej podłogi. W pokoju panowała ciężka atmosfera, a żarzące się oczy Charliego podkreślały zmęczenie i zmartwienie. Drewniana podłoga zaś skrzypiała pod ciężarem jego myśli, gdy przemieszczał się z jednego końca pokoju na drugi. Za oknem, niebo przybierało odcienie pomarańczy pod wpływem zachodzącego słońca, a na ścianie wisiał stary koc z rdzawymi wypalonymi śladami. Charlie obracał w dłoniach jedną ciemnozielonych łusek, gładząc ją mechanicznie. Usiadł na skórzanym fotelu, opierając głowę na dłoniach, które osłaniały twarz. W jego myślach toczyły się burzliwe obrazy ostatnich dni — chwile, w których Lumini rozwinął skrzydła, unosząc się w powietrzu, tym samym odlatując w świat smoków, który stał już przed nim otworem. Charlie czuł dumę, ale jednocześnie w sercu miał głęboką ranę.

Niedaleko leżała sterta notatek i podręczników o smokach, porozrzucanych na podłodze. Charlie zgubił się w pyłach wiedzy, próbując zrozumieć, dlaczego nawet teoretyczne przygotowanie nie zdołało ułatwić mu rozstania się z Luminim. Na stoliku przed nim wiły się także zszargane notatki. Rozmyślał nad każdym szczegółem związanym z opieką nad smokami, a wszystkie myśli krążyły mu wokół jednego punktu. Ostatnim zadaniem dla młodego smokologa było zawarcie w swoich notatkach wszystkich, nawet najdrobniejszych informacji dotyczących rozwoju i zachowań Luminiego. Chciał dostarczyć Ministerstwu kompletnych informacji, aby jego podopieczny mógł zostać uznany za nowy gatunek, co otworzyłoby drogę do specjalnej opieki Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami. Było to jego obowiązkiem, ale również źródłem niepokoju dla samego Charliego. Zatopiony w fotelu, masując skronie, próbował złapać oddech. Jego myśli krążyły między zadaniem smokologa a troską o Annabel, która oddała notatki dotyczące Aseriela już kilka dni wcześniej, a towarzyszące jej słowa, „To tylko przysporzy ci cierpienia,” brzmiały mu w głowie. Jednocześnie widział w jej oczach ukryty żal, który w tym czasie tak skrzętnie próbowała przed nim ukryć.

Niebo za oknem stopniowo tonęło w mroku, a jedyne światło w namiocie pochodziło z trzęsącego się ogniska. Charlie spojrzał na nie, widząc w płomieniach tańczące cienie, które odzwierciedlały jego własne wewnętrzne zamieszanie. Wstał z fotela, podszedł do okna i przeciągnął zasłony, odsłaniając ostatnie promienie zachodzącego słońca. Patrzył w dal, a zarazem widział tylko kontury Luminiego unoszącego się na tle purpurowego nieba. To był obraz, który pozostawił w jego umyśle głęboką wiarę. Postanowił ponadto zebrać rozrzucone notatki, próbując w ten sposób poukładać w sobie myśli. Zajęcie to miało także symboliczne znaczenie — jak gdyby porządkowanie archiwaliów miało przyczynić się do uporządkowania jego roztrzaskanego świata. Rękami przesuwał papiery, a każda strona zawierała kawałek tej niezwykłej historii, która teraz zdawała się mu wymykać.

Głęboko pogrążył się w pracy nad dokumentacją, próbując zgromadzić wszelkie informacje na temat Luminiego. Jego myśli krążyły między teoretycznymi aspektami smokologii a osobistym doświadczeniem utraty. Z każdym przewróconym arkuszem papieru odkrywał kolejne szczegóły związane z rozwojem i zachowaniami smoka. 
W miarę jak zapisywał kolejne obserwacje, Charlie zdał sobie sprawę, że jego zadanie jako smokologa stawało się również rodzajem terapii. To wydawało się jedyne, co teraz posiadał — skupienie na pracy, analizowanie faktów i tworzenie porządku z chaosu emocji. Podczas gdy słońce chyliło się ku zachodowi, Charlie wciąż przeglądał notatki, zastanawiając się, czy da się znaleźć sens w tym, co się stało. Wiedział, że jego praca może przyczynić się do uzyskania specjalnej ochrony dla Luminiego ze strony Ministerstwa, co mimo ogromnego bólu, który nawiedził jego nadgarstek, dawało mu dodatkową motywację do działania.

W pewnym momencie zauważył ostatnie promienie zachodzącego słońca, które oświetlały namiot, tworząc złote refleksy na ścianach. Zdecydował się przerwać pracę na chwilę i spojrzeć na to widowisko. Zewsząd płynące dźwięki Rezerwatu smoków — od odległych ryku do subtelnych szmerów nocy — wypełniły namiot, a nadmiar myśli i ogrom ciężkiej pracy posłał go w objęcia Morfeusza


Annabel powróciła do Rezerwatu w nocnej ciszy, gdzie gwiazdy migotały na niebie niczym odległe punkty magicznej choreografii. Wcześniejsza mżawka deszczu ustąpiła miejsca wilgotnej atmosferze, a ścieżki były oświetlone bladym światłem księżyca. Jednak nawet ta malownicza sceneria nie mogła ukoić wewnętrznego chaosu młodej smokolożki.

W miarę jak przemierzała Rezerwat, mroczne myśli krążyły w jej umyśle niczym cienie. Rozmowa z Agathą ciągle powracała, a przymus wypuszczenia Aseriela na wolność nadal wzbudzał w niej smutek i głęboką niesprawiedliwość. Wewnątrz czuła ciężar odpowiedzialności za los smoka, który stał się nie tylko jednym z najbliższych jej sercu istot w Rezerwacie, a także w pewnym sensie potomstwem, którego jej smocza część przygarnęła i otoczyła należytą opieką. Pamięć przenosiła ją do chwil, kiedy Aseriel był jeszcze młodym smokiem, pełnym beztroski i radości. Widziała go, jak bezgranicznie bawił się w kaskadzie płomieni, które sam wytworzył. Jego czarne łuski lśniły w blasku ognia, a oczy świeciły się z radości. W jej sercu tęsknota mieszała się z żalem. Odczuwała utratę, jakby coś ważnego zostało oderwane z jej życia. Rozmowa z Agathą dodatkowo pogłębiła wewnętrzny konflikt. Z jednej strony lojalność wobec rodziny królewskiej, do której przecież już nie powinna należeć a z drugiej, tęsknota za tym, co utraciła — za Aserielem, który teraz musiał znaleźć swoje miejsce w dzikim, wolnym świecie.

Zamiast wrócić do namiotu, Annabel szła bez celu po Rezerwacie. Każdy krok przypominał jej o dawnych czasach, o chwilach, gdy Aseriel był jeszcze małym smoczym podopiecznym. Wspomnienia powoli ożywały przed jej oczami. Przypomniała sobie pierwsze spotkanie, kiedy to znalazła poranionego smoka w gęstwinie. Jego łuskowate ciało było niewielkie, a oczy pełne lęku. Annabel musiała go przygarnąć, a w miarę upływu czasu ich więź rosła. Mały Aseriel podążał za nią wszędzie, niczym ciekawe dziecko, odkrywając piękno Rezerwatu i tajemnice otaczające ich świat.

Te wspólne przeżycia stanowiły kolorową mozaikę, teraz jednak poplamioną łzami tęsknoty. Pierwszy raz, gdy Aseriel wzbił się w niebo, rozbłysła w jej pamięci. Jego łuski migotały w świetle wschodzącego słońca, a Annabel czuła, że świadkowie ich szczęścia to nie tylko gwiazdy, lecz także same siły natury. Natomiast teraz, tamte chwile były jak bajkowy sen, zbyt krótki i efemeryczny.

Z tą myślą postanowiła wrócić do namiotu, lecz zanim to zrobiła, rzuciła ostatnie spojrzenie na scenerię, która świadczyła o ich wspólnych przygodach. Jej serce zabiło w piersi, a myśli krążyły wokół obecnej sytuacji. Decyzja o wypuszczeniu Aseriela była bolesna, ale konieczna. Smok musiał znaleźć swoje miejsce w świecie, a Annabel miała za zadanie znaleźć siłę, by kontynuować walkę o bezpieczeństwo rodziny królewskiej i odnalezienie zaginionej Christine.

Zbierając ostatnie wspomnienia z Rezerwatu, Annabel ruszyła w kierunku namiotu, a przeplatające się myśli o Aserielu, Rezerwacie i zaginionej krewnej sprawiały, że czuła się jak narrator nieodgadnionej opowieści, która nadal miała przed sobą wiele rozdziałów.

Namiot w Rezerwacie przywitał ją ciepłem i blaskiem światła. Annabel usiadła, pochylając się nad mapami,  próbując rozwiązać skomplikowany układ, który ukrywał odpowiedzi na pytania o losy Christine. Chociaż zewsząd dobiegały dźwięki nocnej przyrody, w jej umyśle nadal echały rozmowy z Agathą. Podejmowanie trudnych decyzji było nieuchronną częścią jej roli, ale teraz musiała spojrzeć w przyszłość i zebrać siły, by kontynuować poszukiwania. Odpowiedzi tkwiły gdzieś w podziemiach wyspy, a Annabel była zdeterminowana, by je odnaleźć.



 

Następnego dnia, o poranku, Annabel spotkała się z Charliem przy drewnianym stole na tarasie, gdzie śniadanie serwowano pod otwartym niebem. Delikatny wiatr rozwiewał zapachy świeżo naparzonej herbaty i rozkładających się owoców, a ptaki śpiewały wesoło na tle szumiących liści, tworząc harmonię natury, zakłóconą jedynie żwawą dyskusją pomiędzy partnerami.

– Musiałam z nią porozmawiać, Charlie. Musiałam powiedzieć, co wiem, Agatha jest jedyną czarownicą na dworze, której lojalność jest niepodważalna.

– Lojalność wobec kogo, Annabel? – Charlie leniwie odłożył łyżeczkę, którą przed chwilą energicznie mieszał w swoim kubku pełnym kawy. – Wobec ciebie, czy Króla?

Annabel spojrzała na Charliego, a w jej oczach pojawiło się rozterka. Delikatny cień niepewności mknął po jej twarzy, ale zaraz potem ustawiła się prosto i odpowiedziała, utrzymując kontakt wzrokowy.

– Nie jestem pewna, Charlie. Może obu, ale to nie jest teraz ważne. Agatha potrafi czarować i jestem przekonana, że dowie się o czymś, czego ja nie jestem w stanie z poziomu Rezerwatu uczynić. Znam ją tyle lat. Jest mądra i całą pewnością nie zrobi niczego, co pogrzebałoby szanse na odnalezienie Christine.

– Ale co z Victorem? – spytał nagle, ucinając temat kobiety. – Nie znasz przecież wszystkich kart, jakie chowa w rękawie, a te mogą być nawet takie, że twój kuzyn doskonale wie, gdzie może znajdować się jego siostra, ale z jakiejś przyczyny nie zamierza jej szukać.

– Co masz na myśli? – spytała, a Charlie spojrzał na nią z pewnym zastanowieniem, próbując dojść do sedna sprawy.

– Chodzi mi o to, że może istnieć jakiś układ, umowa, czy tajemnica, której nie znamy. Victor może mieć swoje własne powody, dlaczego jest taki bierny w tej sytuacji. Nie możemy zakładać, że wszystko jest takie, jakim się wydaje. W końcu jego siostra zaginęła, a doskonale pamiętam, jak mi mówiłaś, że zrobił absolutnie minimum, aby ją odnaleźć. – przerwał, ukradkiem spoglądając na reakcję swojej partnerki. – Gdyby to był ktoś z mojego rodzeństwa, zrobiłbym wszystko, aby ich uratować. Postąpiłbym jak ty, nie jak on.

Annabel spojrzała na Charliego z wyrazem zdumienia i niepewności. Jego słowa o Victorze budziły w niej wątpliwości i niepokój. Mimo że ufała w intencje swojego kuzyna, teraz zaczęła się zastanawiać, czy rzeczywiście znała go tak dobrze, jak sądziła.

– Charlie, nie możemy zakładać najgorszego. Victor może mieć swoje powody, których nikt nie zna. – próbowała tłumaczyć, starając się znaleźć usprawiedliwienie dla jego działań.

– Annabel, to o jego siostrze mówimy. Księżniczce Islay. Co więcej o jego możliwej zastępczyni. Gdybyś ty zniknęła, czy ja siedziałbym bezczynnie i czekał na cud? Nie wydaje ci się, że Victor powinien robić więcej? – spojrzał na nią poważnie, dostrzegając w jej oczach refleksje, a słońce coraz wyżej wznosiło się na niebie, rzucając złote promienie na ich rozmowę. – Ludzie potrafią być zaskakująco skomplikowani, zwłaszcza gdy chodzi o ukrywanie prawdy.

Annabel spojrzała na Charliego z głębokim westchnieniem, a ich rozmowa na chwilę ustała. Wokół nich świat migotał w blasku porannego słońca, które sprawiało, że liście drzew tańczyły w rytmie delikatnego wiatru. Odczuwała, jak atmosfera wokół nich staje się coraz bardziej nasycona emocjami, lecz poranna cisza, tylko przełamana szumem liści i śpiewem ptaków, zdawała się stanowić idealne tło dla ich rozważań. 

Charlie spoglądał na nią z intensywnym wyrazem twarzy, a światło słońca podkreślało cienie na jej rysach. Jego słowa brzmiały jak sensowna analiza sytuacji, która sprawiła, że przez chwilę Annabel pomyślała, iż może istnieć coś więcej niż tylko pozorna oczywistość. Jednak nie była do końca przekonana, czy emocje, odnośnie niechęci do jej kuzyna nie biorą góry nad jego zdrowym osądem. Oczywiście istniała również możliwość, że to właśnie Charlie patrzy na sprawę trzeźwo, a to ona robi to zupełnie na odwrót, kierując się jakimiś niedorzecznymi ideałami, które wpajano jej od dziecka. 

Była jednak zmuszona podejść do sytuacji z rozwagą, ale zarazem nie mogła wykluczyć żadnej możliwości. Oddawała jego spojrzenie z wewnętrznym konfliktem, próbując zbalansować swoje uczucia wobec Victora i zdrowe podejście do rzeczywistości. Zdawała sobie sprawę, że świat dworskich intryg jest pełen sprzeczności i niewiadomych, a jej lojalność wobec rodziny w jakiś sposób kolidowała z troską o bezpieczeństwo zaginionej Christine. Charlie zaś z powagą wskazywał na możliwość ukrytych motywacji i tajemnic, które mogły kryć się za biernością Victora. Nie umknął jej jednak fakt, iż ten poznał Króla tylko od tej gorszej strony. Niewykluczone nawet jest to, że to właśnie ona nieświadomie w jakiś sposób wpłynęła na jego opinię, stawiając go w niekorzystnym świetle.

– Masz rację Charlie, ale nie chcę postrzegać zgoła swojego kuzyna jako zdrajcy. Znam go zbyt dobrze, by uwierzyć, że mógłby działać wbrew dobru wyspy. Trzeba znaleźć równowagę między zrozumieniem a byciem gotowym na odkrycie prawdy – powiedziała Annabel, starając się wyrazić swoje wewnętrzne rozterki. – Może być też tak, że oboje mamy po części słuszność.

– Annabel, nie sugeruję, żebyś od razu zakładała, że Victor jest zdrajcą. Po prostu radzę, żebyś była ostrożna i nie ufała mu w taki ślepy sposób. Działanie w tej sytuacji wymaga równowagi między lojalnością a zdrowym sceptycyzmem. Musimy działać ostrożnie i z głową – kontynuował Charlie. – Spróbujmy dowiedzieć się więcej, bez podejmowania pochopnych decyzji. Poczekajmy na to, co ustali Agatha. Dobrze?

Annabel przytaknęła w geście zgody. Wobec powyższego postanowili kontynuować śniadanie, głęboko zanurzeni w rozmowie o strategii, jaką w późniejszym czasie przyjmą w poszukiwaniach Christine. Drewniany stół na tarasie stał się miejscem narad, gdzie w cieniu porannego słońca rozważali każdy możliwy trop. Jednak w miarę pogłębiającej się rozmowy Annabel zauważyła zmęczenie, które coraz bardziej malowało się na twarzy Charliego. Dzień dopiero się zaczął, a jej partner nigdy nie miał problemu ze snem. Jego zazwyczaj żywe oczy były trochę przygaszone, a mimika twarzy wydawała się bardziej przygnębiona niż zwykle.

– Czy wszystko z tobą w porządku? – zapytała z troską, jednocześnie podnosząc filiżankę z herbatą do ust. – Wydajesz się być wycieńczony.

Chłopak uniósł wzrok z talerza, na którym rozłożone były resztki śniadania, i uśmiechnął się lekko, choć był to grymas pełen wytężonego wysiłku.

– Po prostu źle spałem – odpowiedział, starając się brzmieć jak najbardziej przekonująco.

– Charlie, znam cię na tyle dobrze, żeby wiedzieć, kiedy kłamiesz. Co się dzieje naprawdę? Zdajesz się być przytłoczony czymś większym niż tylko zwykłą nieprzespaną nocą.

Charlie wzruszył lekko ramionami, ale w jego oczach malował się ślad niepokoju. Annabel nigdy nie miała problemu z rozszyfrowaniem jego emocji. Tym samym nigdy nie pozwalała mu błądzić samemu wewnątrz swoich myśli. Była to rzecz nieprzeciętnie cudowna, ale jednocześnie niepokojąco gorzka.

– Przez połowę nocy zastanawiałem się nad Luminim. Notatki, które przygotowuję dla Ministerstwa, nie wydają mi się wystarczająco dobre. Obawiam się, że przez to nie uzna go za nowy gatunek smoka.

– Jesteś zbyt krytyczny wobec siebie. – odparła bez namysłu. – Zawsze jesteś niezwykle zaangażowany w swoją pracę, zwłaszcza jeśli chodziło o Luminiego.

– Ministerstwo jest surowe, a ja nie wiem, czy uznają moje odkrycia za wystarczające, by uznać moją rację. Nie martwi cię to, że ta sama zasada dotyczy Aseriela? – spytał z dozą ironii.

Annabel spojrzała na niego z wyrazem zrozumienia, zdając sobie sprawę, że Charlie często narzekał na siebie, nawet wtedy, gdy jego osiągnięcia były imponujące. Często obarczał się również niepotrzebnym stresem związanym z pracą, tak jakby martwiąc się tym, co może zyskać czy stracić w oczach innych ludzi.

– Wiem, że nie można kontrolować, jak Ministerstwo oceni nasze odkrycia. To, co dla ciebie jest fascynujące i ważne, może wymagać czasu, aby zostać zrozumiane przez innych. Możesz być spokojny. Bądź co bądź, nikt nie zna Luminiego i biurokratycznych wymagań tak dobrze jak ty. 

Charlie spojrzał na Annabel z refleksją. Jej słowa brzmiały jak balsam na jego zranione ego, które często poddawało się wątpliwościom. Jednak nadal nie był przekonany co do jej słów, mimo, iż Annabel zawsze była dla niego wsparciem, zarówno w życiu prywatnym, jak i w pracy smokologa.

– Może masz rację, być może to tylko moje nadmierne zmartwienie. – Charlie uśmiechnął się, ale w jego spojrzeniu pozostał pewien cień niepewności.

Annabel wiedziała, że nie może pozostawiać Charliego samego z tym obciążającym go poczuciem niepewności. Chociaż nie była w stanie rozwiązać wszystkich jego problemów, postanowiła zrobić wszystko, co w jej mocy, aby go wesprzeć. Podniosła się z krzesła i podszedła do niego, obejmując go delikatnie. Czuła, jak jego ciało się rozluźnia w jej objęciach, a on oparł głowę na jej ramieniu.

– Charlie, nie musisz być perfekcyjny, żeby być wspaniałym smokologiem. Nasza praca jest niesamowita, a ty jesteś jednym z najbardziej utalentowanych ludzi, jakich znam. Nie pozwól, aby niewątpliwości w takiej sytuacji cię przytłoczyły. Zaufaj sobie, tak jak ja ufam tobie. – powiedziała, starając się przekazać mu swoją pewność.– I powiem nawet więcej – odparła, dodatkowo łapiąc go za rękę. – Pójdziemy do twojego namiotu i razem przejrzymy notatki. Może zobaczymy, że są lepsze, niż mi się wydawało. 

Charlie spojrzał na nią z uznaniem i wdzięcznością. Ujął delikatnie dłoń Annabel i pocałował jej grzbiet, ukazując swoje zobowiązanie. Zaraz potem energicznie wystrzelił w górę i jakby odzyskując swój optymizm, pociągnął ją za sobą do namiotu, gdzie czekały na nich zeszyty, notatki i wszelkie dokumenty związane z anatomią ich podopiecznych, oraz badaniami nad nimi. W ciągu kolejnych godzin Annabel i Charlie zanurzyli się w tym morzu informacji, analizując każdy szczegół. Razem starali się znaleźć kluczowe elementy, które mogłyby przekonać Ministerstwo o odkryciu nowego gatunku smoka i o wartości ich pracy.

W trakcie analizy notatek Annabel coraz bardziej fascynowała się nietypową anatomią ich smoków. Jej oczy świeciły się entuzjazmem, a Charlie nie mógł oprzeć się uśmiechowi, obserwując, jak jego partnerka zanurza się w szczegółach. Tak samo jej uwaga nie skupiała się tylko na treści naukowej, ale także na twarzy Charliego, na wyrazie jego pasji i trudu, jakie wkładał w swoje badania. Wspólnie rozważali każdy szczegół, dzieląc się pomysłami i spostrzeżeniami.

Wtedy właśnie Annabel zdawała sobie sprawę, że czasem jego perfekcjonizm i samokrytyka przysłaniały mu oczy na własne sukcesy. Działała więc wtedy jak lusterko, odzwierciedlając jego wartość i wkład w badania, a z czasem Charlie zaczął doceniać jej obecność jeszcze bardziej niż wcześniej.

sobota, 23 września 2023

II.I

 „Zapłać mi skarbem swojej przeszłości”


Księżyc odbijający się w tafli wód archipelagu Hebrydów, strach, który mógłby być równocześnie niepokojem o to, co mogło się tam wydarzyć. Ciepło jego ciała i powrót do Rezerwatu, ale było tam coś więcej  – mała drewniana łódka, wyłaniająca się z wąskiej cieśniny Islay – Annabel była zbyt przejęta, by móc dokładnie jej się przyjrzeć. Teraz żałuje. Podniosła rękę, a w niej trzymała niewielki flakonik, w którym wirowała srebrzystoniebieska substancja. Nie była ona ani gazem, ani cieczą, z wyglądu bardziej przypominała gruby strzępek pajęczej nici. Przyglądała się jej uważnie, a blask wyciągu skrawka tamtych wspomnień odbijał się od siatkówki jej oka. Czekała cierpliwe na Artura Weasleya, który dzięki swoim znajomościom w Ministerstwie zdołał uzyskać dla niej dostęp do myślodsiewni, a nawet wziął na siebie trud przetransportowania jej bezpiecznie do Rezerwatu, za co była mu niezmiernie wdzięczna.

Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech, próbując przytoczyć jedną z opowieści „Baśni Barda Beedle'a” o Fontannie Szczęśliwego Losu, gdzie wędrujące do owej Fontanny w towarzystwie Barona Pechowca czarownice: Amata, Asza i Altheda napotykały na swojej drodze zagadki, które musiały rozwiązać, aby móc dotrzeć do celu. Jedna z nich brzmiała: „Zapłać mi skarbem swojej przeszłości”, a rozwiązująca ją Amata za pomocą różdżki wydobyła z głowy wszystkie wspomnienia szczęśliwych chwil spędzonych z ukochanym mężczyzną i wrzuciła je do strumienia. Annabel wiedziała, że podobieństwo pomiędzy zachowaniem Amaty a sposobem korzystania z myślodsiewni jest oczywiste, w obu przypadkach za pomocą różdżki można wydobyć z głowy czarodzieja wspomnienia i w obu przypadkach można je czasowo traktować, jak przedmioty materialne – umieścić w myślodsiewni lub nawet wyrzucić. Zastanawiała się nawet, czy ostatni rok, który poświęciła na odnalezienie swojej kuzynki nie wyglądałby zupełnie inaczej, gdyby postanowiła pozbyć się tego wspomnienia na dobre, odcinając się równocześnie od minionych wydarzeń na Islay i o swoim zaniechanym dziedzictwie. Jednak to, że tak szybko przyzwyczaiła się do nowego życia, nie świadczyło o tym, iż pozbawiła się uczuć względem Christine, która swoim zaginięciem wypaliła wielką dziurę pośrodku jej serca. Pustkę, której nie potrafiła załatać, nawet wtedy gdy Charlie był w pobliżu. Tak samo jak teraz. Stał w kącie jej namiotu, a ciemność dosięgała jego twarzy, gdzie przygaszony i skupiony wzrok kierował się na zakorkowany flakon. Spojrzała na niego, a blask bijący z jego wnętrza oświetlił lekko uniesione kąciki jej ust. Zachęcony uśmiechem usiadł u boku Annabel, a następnie przybliżył się do niej, aby w dwa palce złapać wolną przestrzeń pod jej palcami. 

– Też zauważyłeś, że to światło jarzy się podobnym blaskiem co moje smocze ślepię? – spytała, dostrzegając jego dłoń blisko swojej.

– Ponoć kolor wspomnień nigdy nie został sprecyzowany i nie posiadał od tego żadnej reguły. Więc może być i tak, że w jakiś sposób oddaje część nas. – odpowiedział jej, w dalszym ciągu spoglądając na flakonik.

– Jeśli dzięki temu wspomnieniu uda mi się odnaleźć Christine, nigdy nie zdołam odwdzięczyć się wam za zaoferowaną mi pomoc.

– Nikt nie będzie niczego od ciebie oczekiwał. Doskonale o tym wiesz. – westchnął delikatnie. – Chociaż jeśli miałbym zgadywać, to mój ojciec z pewnością będzie chciał dowiedzieć się więcej o zwyczajach panujących w mugolskich rodzinach Królewskich.

– Nie jest to najlepszy moment, aby mu mówić o tym kim tak naprawdę jestem. Bądź byłam. – poprawiła się szybko, a później na chwilę ucichła.

Charlie pokiwał twierdząco głową, nie zamierzał jej do niczego zmuszać. Zastanawiał się tylko, czy wspomnienia o jej wyrzeczeniu są dla niej naprawdę tak obojętne, jak chciała mu to pokazać. Pragnął jedynie pewności, że nie obwinia go za to, że musiała odejść z wyspy. Jednak za każdym razem, gdy próbując zbadać swoją teorię, ich rozmowa schodziła na tematy wyspy, odpowiadała mu bardzo zdawkowo, nie rzadziej również nie mówiła nic, wpatrując się w swoje dłonie. Tak po prostu, tylko milczała. Myśl ta zaprzątała mu głowę od kiedy powrócili tego wieczoru do Rezerwatu i tak po prawdzie czuł gdzieś w głębi, że wina leży po jego stronie. Raz nawet rozmyślał o tym na tyle intensywnie, że jeszcze tej samej nocy śniła mu się Annabel – przybita kajdankami w lochu, a na plecach miała świeże rany po biczu. Leżała skulona w kącie, ale wpatrywała się w niego swoimi dużymi, pozbawionymi nadziei oczami, szepcząc coś o tym, że gdyby nie jej uczucia do niego, pogodziłaby się ze swoim losem, poślubiając Lorda Hørena. Była tak bezradna, a jej smocze wcielenie zniknęło, tak samo jak blask, którym tak często emanowała. Wówczas wtedy, gdy po przebudzeniu, jego noga postała na ziemi, ta wizja wydawała mu się tak odległa, że aż nierealna, ale przez to jeszcze bardziej niepokojąca.

– Załóżmy czysto hipotetycznie, że dowiemy się prawdy. – odparł, przerywając ciszę. – Co zamierzasz zrobić później? Mam nadzieję, że nie rozważasz powrotu na Islay, z nadzieją, że twój kuzyn popatrzy na ciebie łaskawszym okiem.

Annabel spojrzała na Charliego z powagą, a jej oczy zamgliły się refleksją. Siedzieli razem w cieniu namiotu, otoczeni blaskiem srebrzystoniebieskiego światła unoszącego się z flakonika, który trzymała w dłoni. Rozważała to pytanie od dłuższego czasu, ale teraz, kiedy byli tak blisko odnalezienia odpowiedzi na tajemnicę zniknięcia jej kuzynki, musiała przemyśleć, co zrobić dalej. Tamte wydarzenia zostawiły jednak trwały ślad, i choć tęskniła za wyspą, to nie była pewna, czy mogłaby odnaleźć tam swoje miejsce po tym wszystkim. Nawet wówczas gdyby pojawiła się skruszona przed obliczem Króla, błagając go o łaskę i otrzymałaby jego rozgrzeszenie.

– Powrót na Islay to szaleństwo, na które być może nigdy nie będę gotowa. – odpowiedziała mu stanowczo, a substancja jakby wyczuwając jej emocje, zawirowała błyskawicznie. – To, co zrobię, będzie zależało od tego, co zobaczę w tym wspomnieniu, chociaż wiem, że gdy tylko uznam, że nie żyje, zaakceptuję prawdę i spróbuję żyć dalej tak jak dotychczas. 

Czyli jak? Pytała siebie. 

Charlie uważnie wsłuchiwał się w słowa Annabel, próbując zrozumieć uczucia, które sama sobie próbowała poukładać. Był świadkiem jej nieustannie trwającej walki z przeszłością i tajemnicą zniknięcia kuzynki. Poświęcała tej sprawie większość swojego wolnego czasu, a fakt, że spaliła za sobą most, opuszczając wyspę, dodatkowo utrudniał jej sprawę. Wiedział też doskonale, że to, co przechodzi, było niezwykle trudne i osobiste. Tym bardziej teraz, gdy niespełna miesiąc temu byli zmuszeni do tego, aby wypuścić na wolność swoich podopiecznych, wśród skrzydeł których, Annabel znajdowała nie raz ukojenie w swoich obawach.

– To zrozumiałe. – odpowiedział spokojnie. – Twoja decyzja musi być oparta na tym, co poczujesz, kiedy zajrzysz do tego wspomnienia. Jednak niezależnie od tego, co zdecydujesz, będę tu, by cię wspierać.

Annabel uśmiechnęła się wdzięcznie, doceniając wsparcie Charliego. Towarzyszyli sobie w trudnych chwilach, a ich więź stawała się coraz silniejsza, wzmocniona dodatkowo faktem, iż jak już wcześniej zdążyli sobie pokazać – Byli oni i ich smoki, teraz zostali tylko oni i świata poza sobą nie potrafili dojrzeć. 

Coś przecięło powietrze, a następnie skumulowało się w jednym miejscu. Ich oczom ukazała się męska postać o rudych, lecz przerzedzonych już lekko włosach i o subtelnym uśmiechu. Jednak nim Annabel zdążyła jej się przyjrzeć, Charlie wstał z kanapy i już znajdował się w objęciach swojego ojca.

– Dobrze cię widzieć staruszku. – odparł żartobliwie, odłączając się od Artura, a zaraz później wskazał ręką na swoją partnerkę.– Tato, to jest Annabel. Właśnie o niej wspominałem w listach.

 – Cieszę się, że mogę w końcu cię poznać. – Artur uśmiechnął się jeszcze szerzej, wyciągając do niej rękę. – Charlie wiele nam o tobie pisał. 

– Doprawdy?  – dziewczyna spojrzała na swojego partnera ukradkiem, a ten tylko machnął ręką, jakby chcąc zapewnić ją, że jego ojciec nie wie więcej, niż tylko to, co niezbędne. – Również mi miło pana poznać, panie Weasley. Jestem wdzięczna za Pana pomoc.

Annabel podniosła się z kanapy, aby przywitać się z Arturem i szybko zrozumiała, dlaczego Charlie tak bardzo go cenił. Wydawał się on człowiekiem pełnym uroku i energii, który emanował ciepłem dobrej woli, a podobieństwo pomiędzy tą dwójką było widzialne gołym okiem.

– Nie mogłem przecież zignorować prośby mojego syna. – odparł, klepiąc go delikatnie w plecy. – Poza tym uważam, że czarodzieje, mając do dyspozycji tak potężne magiczne narzędzia, powinni pomagać mugolom, w końcu ich osiągnięcia techniczne są niebywałe.

– Największym marzeniem mojego ojca, jest to, aby dowiedzieć się, jak samoloty latają bez pomocy magii. – wtrącił z uśmiechem Charlie, a Artur spojrzał na niego z zainteresowaniem. 

 – To prawda. Fascynuje mnie to zjawisko od lat, ale niestety wciąż nie udało mi się go zrozumieć. – przyznał z uśmiechem. – Ale dość o mnie, nie mamy zbyt wiele czasu. Ministerstwo zgodziło się udzielić mi pozwolenia na transport myślodsiewni, jednak na bardzo krótki czas. 

Mężczyzna wyjął z kieszeni płaszcza swoją różdżkę, a wolną dłonią odszukał w sakiewce figurkę czegoś, co wyglądało jak miniaturowa miska. Przyjrzał się jej dokładnie, a gdy upewnił się, że wszystko z nią w porządku, ułożył ją na ziemi i wycelował w nią różdżką.

 – Gotowi? – zapytał Artur, a zarówno Annabel, jak i Charlie kiwnęli głowami. 

Wypowiedział zaklęcie, a figurka zaczęła się powiększać. Kiedy rozpierzchła się mgiełka, która towarzyszyła temu zjawisku, pośrodku dymu, pojawiła się myślodsiewnia. Annabel przyjrzała się jej dokładnie. Już teraz nie wyglądała jak miska. Teraz było to naczynie wielce podobne do chrzcielnicy, ale szerokie i płytkie, stworzone z białego kamienia. Emanowała od niej dziwna aura, a tajemniczości dodawały różnorakie runy, które widniały na jej ścianach, gdzie w samym ich centrum plasował się czerwony, drogocenny kamień.

 – Jak ona działa? – spytała, podchodząc bliżej i muskając delikatnie palcami jej obrzeży, czując pod nimi niemal perfekcyjne żłobienia.

– To proste. Musisz po prostu umieścić wspomnienie w jej wnętrzu. – poinstruował ją, ale od razu dodał coś jeszcze. – A jeśli mogę coś zasugerować. Dla lepszych doznań wspomnienie to, powinno być „ruchome". 

Annabel spojrzała na Charliego, ale ten uniósł tylko ramiona w górę, sugerując, że nie wie o co mogło chodzić jego ojcu. Zastanowiła się przez chwilę, wiedząc, że w takim wypadku powinna w samotności domyślić się, w jaki sposób wprowadzić je w ruch. Okręciła się wokół misy, błądząc wzrokiem po runach i próbując doszukać się w nich jakiejś wskazówki, ale nie była w stanie tego zrobić. Symbole różniły się od tych, z którymi miała do czynienia na lekcji Starożytnych Run u profesor Bathshedy Babbling i na nic konkretnego nie wskazywały. Artur zaś kierował za nią swój zaciekawiony wzrok. Doskonale wiedział jak tego dokonać, ale z jakiegoś powodu nie chciał jej tego zdradzić. Okręciła się więc jeszcze raz, a gdy kątem oka, dostrzegła światło swoich wspomnień, odzwierciedlając blask księżyca na tafli wód Hebrydów, dobyła swojej różdżki i wycelowała nią w misę. 

– Aguamenti – odparła rysując w powietrzu poziome S, a z końca jej różdżki zaświeciło się niebieskie światło, przez które zaczął przepływać strumień jasnej, czystej wody.

Artur uśmiechnął się niczym dumny ojciec i spojrzał z uznaniem na Charliego. Nigdy nie miał dobrego zdania o Ślizgonach. Przedstawicieli tego domu traktował bardziej jako osoby zbyt wyniosłe, które potrafiły jedynie obnosić się w swoim bogactwem i czystością krwi. Tym sposobem jednak, podsuwając dziewczynie zagadkę, którą Annabel bezbłędnie rozwiązała, okazał przychylność jego partnerce. Zrobił to, ponieważ domyślał się, iż jego syn darzy ją uczuciem mimo, że nigdy o tym w listach nie wspominał. Annabel zaś stała nieruchomo i zupełnie nieświadoma zadania, które jej podsunięto, kontrolowała wysokość wody, która stopniowo napełniała misę. Gdy ciecz osiągnęła odpowiedni poziom, poprosiła Charliego, aby podał jej fiolkę z jej wspomnieniem. Zrobił to niemal natychmiast.

– Zapunktowałaś.– szepnął jej do ucha, bezbłędnie odczytując zachowanie swojego ojca.

Annabel uśmiechnęła się do siebie, ale wzrok miała skupiony na fiolce, którą zdążyła wcześniej odkorkować i zaczęła powolutku wlewać jej zawartość do wyczarowanej przez siebie wody tak, aby przypadkowo nie rozlać ani kropli. W zderzeniu z wodą substancja rozlała się po całej powierzchni, tworząc niebieską, zawiniętą spiralę, a zaraz potem bez dalszych instrukcji zanurzyła w niej głowę. Poczuła wilgoć, a w kolejnej sekundzie zmaterializowała się jak duch na tamtej skale. Nie czuła nic, nie było jej zimno, do jej nosa nie dochodziły żadne zapachy, tak jakby straciła powonienie, a jej stopy tylko w teorii dotykały podłoża. Po prostu stała rozglądając się dookoła i próbując opanować sprzeczne emocje, które się w niej wzbierały. Zobaczyła Islay, którego brzegi były otoczone wysokimi klifami, a niedaleko brzegu usłyszała znajome dźwięki. Widziała to, na własne oczy. Obserwowała jak stała roztrzęsiona i wtulona w tors Charliego, podczas kiedy on głaskał jej włosy i szeptał do niej, aby się uspokoiła. "Spokojnie. Już po wszystkim" – powtarzał jak mantrę. Słyszała to wyraźnie, bez problemu łapała każdy swój szloch, który cyklicznie ucichał na dźwięk jego głosu. Annabel spoglądała na tą sytuacją z pewną rezerwą. Nie pamiętała aż takiego wybuchu emocji, który miał jej wtedy towarzyszyć. Była święcie przekonana, że sytuacja potoczyła się całkowicie inaczej. Czyżby to ona zmieniła jego ciąg z niezrozumiałego dla niej powodu? Wytłumaczeń tego zjawiska mogło być wiele, a ona sama zdawała sobie sprawę z tego, że nie bez przyczyny myślodsiewnie występowały tak rzadko. Ta moc była przepotężna, przecież któż mógłby kłócić się z czymś, co zostało wyciągnięte z jego własnej głowy? Przyglądała się tej sytuacji jeszcze przez chwilę. O ile teraz pozostawała tylko czymś niedorzecznym, tak gdzieś głęboko czuła, że jej serce przyśpiesza puls. Czy moje wspomnienia przedostają się do rzeczywistości? – ta myśl przygalopowała do niej znienacka. Tamta Annabel wydawała się już być spokojniejsza, ale wtem upadła na kolana, a Charlie opadł na równi za nią. Tak było. – uświadomiła sobie nagle, czyli jednak były to autentyczne wspomnienia – Teraz. Gdy Charlie dotknął wargami jej czoła, zostawiając na nim lekko wilgotny ślad, ona otworzyła szeroko oczy i spojrzała w północno - wschodnim kierunku w ślad za nią samą i o ile tamta Annabel tylko patrzyła w przestrzeń, ponownie wsłuchując się w bicie serca swojego partnera i ignorując to, co wydarzyło się przed jej oczyma, tak ta Annabel mrużyła je, próbując dostrzec jak najwięcej szczegółów. Nie widziała za wiele, ale szybko stwierdziła, że w łódce siedzą dwie osoby – kobieta i mężczyzna. Próbowała udać się w jej kierunku, gdyż jednym źródłem światła było białe światło latarki, trzymane w ręce przez kobietę, ale na tyle słabe, że z tej odległości nie miałaby szans stwierdzić kto to był. Z całych sił chciała przez to poruszyć nogami, ale te jakby były pozbawione mięśni. Łódka pruła przed siebie, przecinając delikatne fale, napędzana o dziwo silnikiem, nie siłą czyichś rąk. Gdzieś tam postać kobiety poruszyła się niespokojnie, a światło padło na jej kolana, ujawniając kawałek białej sukni. Christine! – zawołała, ale zaraz uświadomiła sobie, że przecież nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Christine! – ponowiła próbę, ale jakby głośniej, a w tym momencie jej nogi uniosły się w powietrze. Lewitując, szybko skierowała się w tamtą stronę, wiedząc że niedługo wspomnienie zostanie urwane. Nie minęło kilka sekund, a stała pośrodku łódki. Od razu skierowała swój wzrok na Christine, a nawet próbowała chwycić jej twarz, ale dostrzegła jedynie cień. Pusta namiastka ciała, ubranego w jej suknię ślubną. Ręce Annabel przeleciały przez miejsce, gdzie powinny zatrzymać się na wysokości kości policzkowych jej kuzynki. Była zła? Przerażona? Szczęśliwa? Żywa...? – pytała się w myślach. Odwróciła się teraz do mężczyzny. Nie było w nim nic charakterystycznego, był odziany w szare, bezkształtne szaty. Nie wyróżniały się one niczym niezwykłym, nie świadczyły nawet o konkretnym stanie majątkowym posiadacza. Jego twarz również chowała się za cieniem, a włosy miał kruczoczarne. Nie widziała nawet czy był to jego prawdziwy kolor, czy wyglądały tak tylko dlatego,  że otaczała ich wszechobecna ciemność. Postacie zaś poruszały się, jakby żywo że sobą rozprawiając i mocno gestykulując. Wyglądało to jakby oglądała najprawdziwszy teatrzyk cienii. Dwie bezwładne bryły, o humonaidalnym kształcie, poruszające się jak marionetka, kierowane przez nieznaną nikomu siłę. Annabel widziała takie rzeczy jedynie w koszmarach, jednak ich ruch oznaczał, że jej kuzynka żyła. Christine jeszcze wtedy żyła i najprawdopodobniej znała swojego porywacza, ale samo patrzenie na to z boku sprawiało, że Annabel poczuła niepokój, który opanował jej umysł. W końcu, kiedy wspomnienie zaczynało blaknąć i zanikać, Annabel z całej siły próbowała przypomnieć sobie więcej szczegółów, ale wszystko co wtedy widziała, to zaledwie kontury postaci i ich ruchy. Czuła, że musi wysilić się jeszcze bardziej, gdyż ta pusta namiastka Christine, poruszająca się w łódce, nie dawała jej spokoju. Musiała znaleźć jakieś wskazówki, jak wyjaśnić to, kto ją porwał, ale to było już za późno, nic już nie mogła zrobić. Nagle wyrosła przed nimi ogromna fala, która cisnęła wprost na nich, a ostatnią rzeczą, jaką zauważyła przez obaleniem się łódki, był dziwny materiał z dobrze znanym jej nadrukiem, oświetlonym przez światło latarni, niedaleko której zdążyli przepłynąć.

– Łosoś! Łosoś zawinięty w siatkę! – krzyknęła, gdy tylko czyjeś ręce pociągnęły ją w górę, powodując rozerwanie ciągłości własnego wspomnienia, w którym przed chwilą uczestniczyła.

– Annabel, wszystko w porządku? – spytał Charlie, w dalszym ciągu trzymając ją mocno za ramię – Przez chwilę wyglądało to tak, jakbyś tonęła.

Artur również pojawił się blisko niej, zarzucając za jej mokrą głowę koc, który pospiesznie ściągnął w kanapy i zawiesił na jej ramionach.

– Ostrzegałem, że jest to niebezpieczne narzędzie synu. Nie powinna z niego korzystać sama.

– Ale co się wydarzyło? – spytał zaniepokojony. – Czy tak powinno być?

– Granica pomiędzy wspomnieniem a rzeczywistością jest bardzo cienka. Szczególnie jeśli używa się myślodsiewni jednorazowo za długo. – wyjaśnił, chociaż sam dokładnie nie wiedział na jakiej zasadzie to narzędzie działa.– Wydaje się, że przez długi czas była w stanie głębokiego skupienia, łącząc się z tym wspomnieniem, a jej ciało w geście obronnym zachowało się tak, jakby tonęła pod wodą.

Annabel oddychała ciężko, miała wrażenie że coś zalało jej płuca. Pokasływała głośno kilka razy pod rząd, próbując pozbyć się resztek wody, które przypadkowo musiała wciągnąć przez nos. Jej ręce opadły na ziemię, a kaszel się wzmógł, ale teraz to się nie liczyło. Jej kuzynka żyła. To była jedyna rzecz, która zdawała się mieć dla niej znaczenie w tamtym momencie, a pamięć o tym, co widziała na łódce, była jeszcze świeża w jej umyśle.

– Łosoś. – powtórzyła raz jeszcze słabym głosem, łapiąc się za gardło, które zdążyła już zedrzeć. – Łosoś był w siatce. 

Słysząc jej powtarzające się słowo "łosoś," Charlie i Artur wymienili spojrzenia, próbując zrozumieć znaczenie tego, co Annabel mogła zobaczyć podczas podróży wgłąb własnych wspomnień.

– Wszystko w porządku młoda damo? – spytał troskliwie Artur pochylając się nad nią, a Annabel pokiwała słabo głową, ciężko łapiąc oddech. Charlie zaś uklęknął przy niej, przyciskając ją do siebie i próbując ogrzać jej ciało, które w momencie utraciło na temperaturze. Ku jego uldze, po chwili poczuł jak oddech Annabel uregulował swój rytm, a kaszel ustawał. Czuł, że było jej duszno, ale mimo to zachowywała spokój.

– Łódź połowowa Flockhartów. – wydusiła z siebie, spoglądając na swojego partnera. – Zabrała ją łódź połowowa Flockhartów.

wtorek, 29 sierpnia 2023

XXII


Annabel stała u wyjścia z Rezerwatu. Był wczesny poranek, a jej oddech niczym ten zimowy w mgnieniu oka zamieniał się w parę. Przysunęła do siebie bliżej poły swojego białego płaszcza, aby ograniczyć mroźnemu powietrzu dostęp do jej skóry. Spoglądała na kieszonkowy zegarek, który wskazywał za pięć szóstą. Wyglądała w stronę Charliem, który jak jej się zdawało, pewnie ma problem z założeniem ubrania, które dla niego przygotowała. Zgodnie z tradycją Islay, goście korony muszą przyodziać tradycyjny strój szkocki złożony ze spódnicy w szkocką kratę. Annabel zaśmiała się w duchu, wyobrażając sobie minę swojego partnera, gdy dowiedział się, że będzie zmuszony paradować w spódnicy po zamku przy obcych ludziach. Nawet przez chwilę pomyślała, że z tego powodu mógłby zrezygnować z podróży na jej wyspę, ale zaraz odsunęła od siebie tę myśl, wiedząc, że Charlie jest uparty i nic takiego trywialnego, jak ubranie, nie odwiedzie go od pomysłu towarzyszenia w podróży u jej boku. Po raz kolejny sięgnęła po zegarek, a wtenczas podjechał powóz prowadzony przez Testrale, który miał ich bezpiecznie wywieźć poza lasy Rezerwatu, gdzie będzie już na nich czekał przygotowany świstoklik prowadzący bezpośrednio do Dresden. Annabel zaplanowała podróż w taki sposób, aby nie być narażoną na ataki z zewnątrz i w miarę bezpiecznie dotrzeć na miejsce. 

Wybiła szósta, a Charlie pojawił się w jej polu widzenia. Annabel zaskoczyła się, widząc, jak bardzo przyłożył się do tego, aby nie odstawać od innych szlachciców zamieszkujących zamek Królewski na Islay. Odzienie leżało na nim idealnie, a rude włosy, niegdyś niechlujnie pokręcone, zostały teraz elegancko ułożone do tyłu. Całokształt sprawiał, że jej partner wyglądał tak, jakby urodził się po to, aby być Szkotem, a jego rude włosy zdawały się potwierdzać ten fakt. Dziewczyna przez kilka sekund wpatrywała się w niego, a czując, jak jej policzki nabierają rumieńców, odwróciła wzrok. 

 – Pojawiłeś się jak w zegarku – odparła pod nosem, walcząc, aby nie zacząć się w niego wpatrywać. 

 – Imponujące, prawda? – spytał z zawadiackim uśmiechem, dostrzegając jej niecodzienne zachowanie. 

– To, że zjawiłeś się o czasie? Zdecydowanie – potwierdziła szybko, maskując zawstydzenie – To że ubrany w taki sposób? Cóż, śmiem twierdzić, iż nie jedna panna spojrzałaby na ciebie pochlebnym okiem.

Charlie zamilkł na chwilę, a później uśmiechnął się do niej triumfalnie. 

– Tak czy inaczej, teraz masz okazję zobaczyć mnie w pełnym i stylowym wydaniu szkockiego szlachcica – okręcił się wokół własnej osi. Annabel nie mogła powstrzymać śmiechu, patrząc na swojego partnera, który z pewnością czuł się w tej spódnicy jak ryba w wodzie.

 – Cóż, nie powiem, że nie wyglądasz świetnie – uśmiechnęła się do niego uprzejmie.

Nagle jeden z testrali, wydał z siebie dziwny, wysoki pisk. Annabel i Charlie odwrócili wzrok w stronę źródła dźwięku i zobaczyli, że jedna z kreatur unosi się lekko w powietrzu. Zdziwieni spojrzeli po sobie, a potem ponownie na testrale. Osobnik wydający ten dźwięk nagle opuścił nogi na ziemię, stąpając nerwowo, jednocześnie wciąż wydając dziwne dźwięki. Drugi powtórzył zachowanie tego pierwszego, powodując harmider, którego nawet woźnica nie potrafił opanować. Annabel jednak doskonale wiedziała, dlaczego tak reagowały.

– Lepiej się pośpieszmy. – odparła szybko, a Charlie pokiwał głową, wiedząc, że ta sytuacja wynikła z obecności jego partnerki. 

Ruszyli więc w stronę powozu. Chłopak pociągnął klamkę i wprowadził dziewczynę pierwszą, która chowając się wewnątrz sprawiła, że testrale nagle ucichły. Zapach drewna wypełnił ich nozdrza, gdy wsiadali na poduszki z miękkiej skóry, a powóz zaczął się poruszać. Na początku droga była wyboista i kamienista, ale wóz poruszał się płynnie i szybko sunął przez las otaczający rezerwat. Podczas drogi rozmawiali żywo o sytuacji politycznej Islay. Annabel chciała, aby Charlie był jak najlepiej przygotowany na możliwe rozmowy z jej krewnymi i innymi szlachcicami, ale doskonale wiedziała, że prawdopodobnie nie będzie do tego zmuszony. Jednak podczas tej rozmowy czuła niepokój rozchodzący się po jej ciele. Ostatnim razem opuściła Islay, powodując pewne napięcie pomiędzy nią a jej kuzynem, o czym poinformowała swojego partnera. Przyznała wówczas również, że od tamtego czasu, owszem wymienili kilka listów, ale dotyczyły one wyłącznie sytuacji zagrożenia, a żaden z nich nie nawiązywał do konfliktu, który wtedy między nimi nastał i nie został rozwiązany do tego momentu.

 – Kuzyn chciał wykorzystać moje smocze zdolności, aby wygrać bitwę. – przyznała, gdy jej partner spytał o co tak naprawdę się pokłócili.

– A ty odmówiłaś mu pomocy? – zapytał Charlie, patrząc na nią ze zrozumieniem. 

– Oczywiście, że tak. Nie po to mam te zdolności, aby brać udział w czyjejś wojnie. Poza tym nie zawsze potrafię kontrolować smoka i najprawdopodobniej przyniosłoby to więcej szkód niż zasług.

Kolejne chwile spędzili w milczeniu, słuchając stukania kopyt o kamienne drogi.

 – A Ministerstwo nie powinno zareagować w sytuacji, gdy czarodziej atakuje tego niemagicznego? Przecież wtedy, w tej wiosce aurorzy przybyli nam jednak na ratunek.

– To działo się wtedy w Rumuni Charlie, ale wyspy Hybryd Wewnętrznych rządzą się własnymi zasadami. Są unikatowe. Na niektórych ich wyspach mieszka mieszanka czarodziejsko mugolska.  – westchnęła ciężko. – Oczywiście, ustawy Ministerstwa regulują zasady co do ich pożycia, jednak często są one niedopracowanie, dlatego, że jest to trudna sytuacja dla obu stron.

Wtem ucichła, zaciskając dłonie w pięść, wpatrując się nieobecnie w leśny pejzaż za oknem. 

– Odmówiono Islay pomocy, a polityka Ministra bywa przecież skomplikowana i trudna do przewidzenia, nawet dla czarodzieja. – dodała ściszając głos.

Mimo tego, o czym teraz rozmawiali, musiała jednak pojawić się na wyspie, aby wesprzeć Christine, która przecież wychodzi za księcia Skye z przymusu i prawdopodobnie czuje się koszmarnie z tą świadomością. Po chwili poczuła, jak czyjaś dłoń opada na jej pięść. Był to Charlie, który jak zawsze wyczuwając jej niepokój, postanowił dodać jej otuchy. Spojrzała na niego, a że był obojętnie odwrócony do swego okna i zdający się ją ignorować, uśmiechnęła się mimowolnie do siebie i po raz kolejny wbiła swój wzrok w przestrzeń, ale tym razem już spokojniej, oplatając tym samym swoje palce z jego. 

Po godzinie jazdy wóz przejeżdżał już przez obrzeża lasu. Annabel dostrzegła oddalające się drzewa i wyłaniające się nad horyzontem gołe pola żółtej i gdzieniegdzie zielonej wiosennej trawy. Wtem powóz zahamował nagłym ruchem. Zaskoczeni smokolodzy spojrzeli na siebie, a potem na woźnicę, który wskazywał coś palcem. Tam, gdzieś niedaleko obok zabytkowego wiatraka polowego, stała kobieta. Była w średnim wieku, skromnie odziana w czarną długą sukienkę z perłowymi guzikami i biały, obszerny kołnierzyk.

– Agatha? – mruknęła Annabel, rozpoznając twarz swojej opiekunki. 
 
 – Księżniczko. – ukłoniła się jej nisko. – Gdy tylko dowiedziano się o tym, że wracasz na wyspę uznano wśród doradców, iż odpowiednim będzie zapewnić ci bezpieczny powrót do domu.
 
 – Cieszę się, że cię widzę, Agatho. – odpowiedziała Annabel szczerze. 

– Kimże jest twój towarzysz, Pani? – spytała kobieta, dostrzegając, że z powozu wyłania się inna, zupełnie obca osoba. 

– Charles Weasley. – przedstawił się chłopak, gdy tylko pojawił się obok nich.

 – Charlie, to jest Agatha, moja dawna opiekunka. To właśnie ona wprowadzała mnie w świat magiczny przed podjęciem nauki w Hogwarcie. 

– Miło mi Panią poznać. – ukłonił się nisko. 

– Mi również młody człowieku. – odpowiedziała Agatha, składając mu jego wieloznaczne spojrzenie – Zgadza się, miałam zaszczyt towarzyszyć księżniczce podczas jej pierwszego spaceru po ulicy Pokątnej. – odparła z dumą. – Ale nie jest to jednak dobry czas na wspominki. Mam za zadanie niezwłocznie zaprowadzić was do ukrytego świstoklika, nim jeszcze nikt nie wie, że tutaj jesteś.

Annabel i Charlie ruszyli za nią, przy czym chłopak oddawał w wątpliwość to, czy wiatrak jest bezpieczny na tyle, aby trzy dorosłe osoby mogły swobodnie poruszać się po jego wnętrzu. Koźlak wydawał mu się wówczas zbyt zniszczony, a jego wnętrze nie wyglądało zachęcająco. Cała konstrukcja była podparta jedynie czterema drewnianymi zastrzałami umiejscowionymi na odpowiadającymi im liczbami podwalin. Agatha, zważając jednak na obawy malujące się na twarzy Charliego rzuciła tylko spokojne „Wszystko będzie w porządku” i z uśmiechem ruszyła wprost na schody prowadzące na szczyt, gdzie plasował się cały mechanizm obrotu. Na górze okazało ciemno i duszno, a kobieta zapaliła swoją różdżką płomyk świecy i wskazała na metalowy pierścień umiejscowiony na środku lewej ściany koźlaka. 

– Agatho, myślałam, że już nie używasz magii. – odparła Annabel, zauważając jej wyczyn, a Charlie spojrzał na nie zdziwiony.

– Tak też zrobiłam, ale przydzielono mi misję doprowadzenia cię bezpiecznie do stolicy, Pani. Bez magii byłoby to niemalże niemożliwe, a teraz połóżcie ręce na tym pierścieniu i pamiętajcie, żeby trzymać się razem bez względu na to, co przed sobą zobaczycie. – poinstruowała ich łagodnym matczynym tonem.

Annabel i Charlie spojrzeli po sobie i jednocześnie dotknęli pierścienia. Od razu zauważyli na wpół przeźroczystą miniaturę zamku, która pojawiła się w powietrzu. Przed ich oczyma ukazała się również droga pomiędzy lasami i podniebna tundra. Później dostrzegli taflę oceanu, a na drugim końcu tej drogi, nad samym horyzontem, można było dostrzec zarys wyspy. W kolejnej sekundzie znaleźli się na skałach, u podnóża, których plasował się zamek w Dresden. Opadli szybko na ziemię, sprawiając, że z trudem utrzymali się na nogach, a zaraz obok nich pojawiła się Agatha, która postanowiła skorzystać z teleportacji. 

– Dobrze, że odpuściłem sobie śniadanie. – mruknął chłopak, gdy tylko twardo stanął na skale.

– Nie było to przyjemne, ale przynajmniej bezpieczne. – odparła beznamiętnie Annabel, jakby ta forma podróży była jej doskonale znana.

Podeszła jednocześnie na skraj skalnych półek, skąd rozciągał się piękny widok na całą okolicę. Rozejrzała się dookoła, a jej wzrok spoczął na zamku, który od lat się nie zmieniał. Nadal był to imponujący budynek, o masywnej architekturze, z wieżami sięgającymi nieba i jak uważała jako mała dziewczynka dumnie górujący nad otaczającym go krajobrazem. Dostrzegając to wszystko, odczuła lekki dreszcz emocji, stojąc nieopodal miejsca, w którym się wychowała. Po chwili podszedł do niej Charlie, który tak samo zdawał się był pod wrażeniem widoku ogromnej rezydencji.

– To ma być twój dom, tak?– odparł skonsternowany. 

Przy nim nora wyglądała zaledwie jak namiastka chlewu, chociaż podejrzewał że i ów chlew znajdujący się w tym pałacu będzie lepiej wyposażony niż jego własny pokój.

– Tak, a przynajmniej to tutaj spędziła większość swojego życia. – odparła Agatha, która stała wyprostowana kilka metrów dalej i mimo to, iż trzęsła się z zimna cierpliwie czekała, aż Annabel da jej sygnał do dalszej drogi. – Jednak wiele się zmieniło od tego czasu. – dodała tajemniczo.

 – Nie wiem czy jestem gotowa tam wrócić Agatho. – mruknęła dziewczyna. – Nie wiem nawet, czy będę w stanie zachować się odpowiednio, gdy już wszyscy dostrzegą moją obecność. 

– Wiem, że będziesz wspaniała, moja księżniczko. Masz to szczególe obycie we krwi, które wyraźnie ukazuje twoją szlachetność.– odpowiedziała z pełnym przekonaniem – Poza tym mieszczanie są bardzo wdzięczni za poprzednie twoje działania, które uświadomiły Królowi, iż kilku z jego rycerzy bezprawnie ściągało "daninę" z co biedniejszych Islayaninów.

 – Dziękuję Agatho. – odpowiedziała po chwili zastanowienia, jednak nadal bez przekonania co do jej argumentów. – Ruszajmy więc, nie pozwólmy im dłużej czekać.

Agatha ukłoniła się nisko, po czym przywołała dwójkę smokologów do siebie i poprosiła, aby złapali ją za rękę, a gdy tylko to uczynili, łączona teleportacja zabrała ich prosto przed ogromną, drewnianą bramę oddzielającą pola rolne i krętą dróżkę od stolicy. Annabel zastanowiła się, dlaczego wchodzą akurat drogą przeznaczoną dla gości korony, po czym stwierdziła, że przecież wśród chłopów bardzo łatwo było się przemknąć niezauważonym, co mogłoby stanowić dla nich niebezpieczeństwo, tym bardziej że padały podejrzenia, iż ogniska gromadzących się Synów Nomadu znajdują się w podziemiach slumsów wyspy Islay. 

– Księżniczka Annabel już jest. – odparła Agatha donośnym tonem, nie był to krzyk, aczkolwiek wystarczył, aby zwrócić na siebie uwagę strażnika, który uprzednio wyglądając w dół niemal natychmiast pociągnął za dźwignię. 

Annabel wiedziała, z czym wiążę się wejście akurat tym przejściem, ale nie miała okazji, aby powiedzieć o tym chłopakowi. Spojrzała więc pospiesznie na Charliego, który oglądał się tylko dookoła nie spodziewając się tego, jaki zaszczyt na niego czekał po drugiej stronie bramy. Złapała go więc pod ramię i pociągnęła za sobą. 

– Tylko się nie garb. – odparła tajemniczo, a zauważając jego pytający wzrok skierowany prosto na jej twarz, dodała. – Uśmiech też ci nie zaszkodzi. 

Brama uniosła się całkowicie, a ich oczom ukazała się długa i szeroka, wytworzona z białych kamiennych płytek droga prowadząca zamku. Po obu jej stronach stała szlachta, czyli bogaty odsetek mieszkańców wyspy kłaniający się im nisko. Annabel i Charlie maszerowali wzdłuż drogi, pośród tłumu, który od dawna nie widział Księżniczki. Był to pewien swoisty zwyczaj przywitania wysoko postawionych monarchii u progu Królewskiego zamku, piastowany na wyspie przez wieki. Z tego właśnie względu każde kroki stawiane przez nich były bacznie obserwowane, tym bardziej iż niemałym entuzjazmem musiał spotkać się fakt, że u boku Annabel pojawił się obcy młodzieniec, który prawdopodobnie przybył do nich „z zewnątrz”. Tacy ludzie wzbudzali wielkie zainteresowanie, gdyż pochodzili ze świata o wiele bardziej ucywilizowanego niż oni, a jeśli owym tajemniczym przybyszem okazał się być dodatkowo mężczyzna, prowokował tym samym wiele dworzanek do przychylności jego gestom, powodując u nich poruszenie. Annabel spojrzała na Charliego, który próbując dostawiać się do rady swojej partnerki, od czasu do czasu uśmiechał się do nich skrycie. Nie przygotował się jednak do takiego dziwnego powitania. Czuł zakłopotanie, w końcu był tylko prostym pochodzącym ze wsi chłopakiem, któremu kłaniali się co najwyżej stażyści pracujący w Rezerwacie. Annabel również zdecydowanie odzwyczaiła się od takiego traktowania, ale starała się zachować powściągliwość, jaką wymagała jej godność Księżniczki.

W końcu dotarli na dziedziniec zamku, gdzie już czekał na nich sir Gregor Alastain – namiestnik Króla, otoczony licznymi doradcami i rycerzami armii. Był mężczyzną o imponującej posturze, z długą siwą brodą przypominający trochę lodowatego olbrzyma. Po śmierci jej ojca przez jakiś czas to on stanowił nad Annabel pieczę, ale nie trwało to długo, gdyż poprzedni król, kierowany obietnicą wziął na siebie odpowiedzialności za jej wychowanie. 
 
– Księżniczko. – ukłonił jej się nisko, a jego kąciki ust uniosły się delikatnie do góry. – W imieniu Jego Królewskiej Mości pragnę powitać cię w domu. 
 
– Dziękuję, sir Alastaine. – odpowiedziała grzecznie Annabel, po czym wskazała na Charliego. – Pozwól mi przedstawić mojego towarzysza, Charlesa Weasley'a. 
 
Charlie pokłonił się, oddając hołd przed namiestnikiem. 
 
 – Zaprzysięgam, że poznanie prawdy o tożsamości księżniczki jest sporym wyróżnieniem – rzucił z uśmiechem sir Gregor, przyglądając się mu uważnie. – Witaj w królewskim zamku, Charlesie. Mam nadzieję, że pobyt tutaj będzie dla ciebie przyjemnością. 
 
– Jestem bardzo wdzięczny za okazane mi zaufanie i gościnność – odpowiedział Charlie, a wzrok namiestnika skierował się na Annabel. 
 
– Księżniczko, Mości Król prosił, abym przekazał jego pozdrowienia. Obecnie przebywa na Skye, wraz z Lady Christine, lecz zaprasza cię na wieczorną ucztę przedślubną, dedykowaną obu rodzinom. 
 
Dziewczyna przytaknęła. Była trochę zawiedziona, ponieważ chciała mieć już oficjalne powitanie Króla za sobą, a tak uczucie niepokoju dotyczące pierwszego po tak długim czasie spotkania z kuzynem będzie towarzyszyć jej jeszcze przez kilka godzin. 
 
– Jeśli mi pozwolicie. Wskażę twojemu towarzyszowi jego komnatę. – dodał, a potem poruszył ręką, a niemal natychmiast rycerze towarzyszący mu, odeszli na boki, tworząc ścieżkę, po której mieli przejść prosto do zamku.  
 
Księżniczka i jej gość podążyli więc za stronnikiem króla, kierując się w kierunku jednej z wież zamku, a gdy tylko przekroczyli próg cytadeli Annabel szybko rozpoznała zapach drewna i wosku, który niezmiennie towarzyszył jej od wielu lat.

Przeprowadzono ich przez wiele komnat, korytarzy i westybuli, zatrzymując się tylko na chwilę, aby zrobić szybkie przywitanie z najważniejszymi ludźmi na zamku. W końcu jednak dotarli do celu, a Charlie został zaprowadzony do swojego pokoju, który znajdował się kilka pięter wyżej. Wewnątrz komnaty plasowała się przestronna sypialnia, w której rozciągało się ogromne, czterostopowe łoże, obszyte złotym aksamitem, a owcza skóra okrywała wdzięcznie poduszki. Na ścianach wykończonych jasnym drewnem wisiały ogromne obrazy. Pokój był przepięknie urządzony i wyglądał bardzo elegancko. Na podłodze zaś leżały tartany w szkocką kratę, która znajdowała się także w kitlu noszonym przez Charliego. Wszystko delikatnie oświetlała lampa stołowa, wyżłobiona z metalu i wyłożona bursztynem. W rogu stał wielki kredens, na którym zostały ułożone srebrne kieliszki i decanter wypełniony białym winem - specjalnością wyspy. Charlie patrzył na wszystko z zapartym tchem, prawdopodobnie zapominając przez chwilę dlaczego tak naprawdę chciał zjawić się na Islay. 

– To chyba twoja komnata Charlie. – odezwała się Annabel, która towarzyszyła mu aż do tego momentu starając dopilnować, ażeby nikt nie zaprzątał mu głowy, jak również po to, żeby móc z nim jeszcze raz pomówić.
 
– Jest niesamowita.– wydusił z siebie z zachwytem. – Ta sypialnia jest trzy razy większa od kuchni w Norze, gdzie gromadziła się, ledwo mieszcząc w jej wnętrzu cała moja rodzina. 
 
Annabel uśmiechnęła się delikatnie w odpowiedzi, ale wciąż czuła lekkie zawstydzenie z powodu bogactwa, które mu zaoferowano. W końcu jej partner wychowywał się wśród prostych ludzi, a teraz znalazł się w pałacu, gdzie przepych był na porządku dziennym. Jednak on wcale nie wyglądał tak, jakby miał z tym problem, tylko z wielką radością rozglądał się po pomieszczeniu, starając się dostrzec jak najwięcej interesujących go detali. 
 
 – Zostaw nas na chwilę samych – poleciła namiestnikowi Annabel, na co ten posłusznie wykonał jej żądanie, a gdy zniknął za drzwiami, zwróciła się do Charliego przechodząc do poważniejszej kwestii. – Wiem, że to dla ciebie wiele, że to wszystko jest nowe, ale musimy pozostać czujni. Musisz uważać na każde słowo, które wypowiadasz i na każdy gest, który wykonujesz. Wielu ludzi tutaj nie słynie ze swojej wyrozumiałości.
 
– Wiem, Annabel. Obiecuję, że nie zrobię nic, co mogłoby narazić nas na ich gniew. – odpowiedział jej szybko – Możesz być o to spokojna.
 
Annabel poklepała go po ramieniu i ruszyła ku drzwiom sypialni.
 
 – Przyślę do ciebie kogoś, kto będzie dbał o twoje samopoczucie, ale jeśli wydarzy się coś niespodziewanego, nie wahaj się mnie wezwać. – powiedziała, spoglądając na niego z poważnym wyrazem twarzy. 
 
– A co z tobą? – spytał pospiesznie.
 
 – Moja komnata znajduje się w sąsiedniej wieży. Jeśli pozwolisz, przyjdę do ciebie za pół godziny. Na pewno będziesz chciał poznać wyspę od tej bardziej ludzkiej strony. – Charlie pokiwał twierdząco głową – Możesz też zdjąć to ubranie, zwiedzanie wymaga jednak wygodniejszego odzienia. 
 
Annabel wyszła z jego komnaty i w ślad za namiestnikiem udała się do swojej sypialni, a gdy dotarli na miejsce podziękowała mu za eskortę i szybkim krokiem wbiegła do środka, zamykając tym samym drzwi. Opadła na łóżko niewładnie i patrzyła w sufit, zastanawiając się nad swoim miejscem na Islay. Niegdyś trudno było jej opuścić wyspę i zacząć naukę w Hogwarcie, jednak lata spędzone poza wyspą przekształciły jej charakter o 180 stopni. Nauczyła radzić sobie sama w życiu, a przede wszystkim była wolna, pozbawiona ograniczeń, które nakładała na nią korona. Teraz postrzegała Islay jedynie jako obowiązek względem jej ludu i rodziny królewskiej. Nie czuła się już z nią tak silnie związana jak wcześniej, chociaż nigdy nikomu o tym nie wspominała i tylko wyczekiwała momentu, aż będzie mogła zrzucić fasadę królewskiej maniery i powrócić do jej prawdziwego domu – do Rezerwatu.
 

Charlie stał przed lustrem i próbował wyswobodzić się z kiltu, który jak się okazało, ciężej było zdjąć niż założyć. Spoglądał przy okazji na swoje odbicie w lustrze i wcale nie podobało mu się to, jak obecnie wyglądał. Wilgotne powietrze sprawiło, że jego dokładnie zaczesane do tyłu włosy zakręciły się jeszcze bardziej niż zawsze, za co był wdzięczny, chociaż doskonale wiedział, że lustro pilnujące schludności mieszkańców w jego rodzinnym domu miałoby odmienne zdanie. Wziął głęboki oddech i jeszcze raz podjął próbę wyswobodzenia się z własnego odzienia. Zaczął delikatnie rozwiązywać węzeł chusty, a następnie ostrożnie odwiązywać pas z tkaniny. Jednak im bardziej próbował, tym bardziej kilt się zaplątywał. Poczuł frustrację, ale nie chciał się poddać. Postanowił użyć trochę siły i po wielu zgrzytających dźwiękach oraz kilku próbach wreszcie udało mu się uwolnić. Następnie ubrał swoje regularne ubrania i opadł zmęczony na fotel. Rozejrzał się jeszcze raz po komnacie i stwierdził, że z jego początkowej fascynacji zostało niewiele, a sam pokój sprawiał wrażenie, jakby był niepocieszony tym, że ktoś taki jak on przebywa sam w jego wnętrzu. Zastanowił się, co jeszcze może zrobić, aby poczuć się bardziej komfortowo w swoim pokoju. Ostatecznie postanowił  rozładować swoje napięcie, które narastało w nim od momentu, gdy przekroczył próg zamku. Wstał więc z fotela i zaczął chodzić szybkimi krokami po swojej komnacie. Następnie wykonał kilka ćwiczeń rozciągających, które zawsze pomagały mu w uspokojeniu nerwów. Wykonał serię przysiadów, pompki i skłony, aż w końcu rozległo się pukanie do drzwi. Charlie wyleciał jak poparzony i jednym szybkim ruchem pociągnął za metalową klamkę, gdzie po drugiej stronie drzwi stała Annabel, ale wyglądała jakoś inaczej. Charlie miał z nią do czynienia na co dzień, ale tym razem w akompaniamencie zamkowych ścian, jej uroda wydawała się jakoś bardziej wyostrzona. Nie był pewien, czy to wina otoczenia, czy może właśnie Annabel postanowiła zmienić się na jego oczach. Jej wzrok zdawał się być bardziej wymowny, a spojrzenie bardziej skupione. Zauważył, że ma na sobie fioletową, długą do ziemi i dopasowaną sukienkę, która podkreśla jej kształty. Starał się nie patrzeć na nią zbyt nachalnie, ale ostatecznie i tak to robił, przypominając sobie o słowach Agathy, która nawiązała coś do jej "wyraźnego obycia".

– Wyglądasz jakoś inaczej – odparł od razu, tuszując swoje zdumienie – Bardzo przyzwoicie – walnął nieporadnie drapiąc się po głowie.

– Przyzwoicie? – powtórzyła bez powitania unosząc brwi wysoko.

– Przyzwoicie jak na księżniczkę.– dodał, ale w momencie zamilkł, uświadamiając sobie jak głupio to zabrzmiało.

– Jak na księżniczkę? – Annabel udała zdezorientowaną, ale jego nietypowe zachowanie sprawiło, że ta uśmiechnęła się subtelnie.

– Tak, tak, zawsze tak wyglądasz. Jak księżniczka z bajki. – próbował nieudolnie zmienić temat, ale coraz bardziej pogrążał się w swoich słowach.

– No cóż, dziękuję za komplement. – odpowiedziała starając się brzmieć naturalnie .– Ty też wyglądasz bardzo przyzwoicie, chociaż coś mi tutaj nie pasuje. Spojrzała na niego, a jej wzrok zatrzymał się na chuście, która miała oplatać jego szyję, a ostatecznie wylądowała o wiele niżej niż powinna. – Pozwolisz? 

Charlie podniósł podbródek, pozwalając Annabel na poprawienie chusty. Trwało to krótko, ale Charlie czuł się dziwnie zadowolony z faktu, że Annabel dotyka jego szyi. Zauważył też, że jego oddech przyspieszył, gdy jej palce delikatnie prześlizgnęły się po jego skórze. Chciał przez to powiedzieć coś ciekawego, ale tak naprawdę zapomniał już o czym rozmawiali. Cała uwaga jego oczu skupiona była teraz na Annabel, a ona uśmiechała się tylko szerzej czując jego wzrok na sobie.

– Tak dobrze? – zapytała, a Charlie pokiwał twierdząco głową. – Świetnie, w takim razie chciałbym, abyś poznał jeszcze jedną osobę, to jest sir Euan, mój zaufany strażnik 

Charlie spojrzał na bok zaskoczony Dopiero teraz był w stanie dostrzec, że ktoś ochrania jej tyły. Otworzył szeroko oczy, ale przed sekundą był pewien, iż przyszła do niego całkowicie sama. Sir Euan jak na wezwanie, słysząc swoje imię stanął bliżej Annabel, wpatrując się w Charliego z pewną nieufnością, a jego obecność wprawiła chłopaka w dziwne zakłopotanie.

– Witaj.– wystrzelił, nie wiedząc, jak powinien się do niego zwracać.

– Jestem tutaj, aby zapewnić bezpieczeństwo księżniczce podczas jej pobytu na zewnątrz.– odparł bezpardonowo, ignorując wszelkie formalności.

– Nie musisz się martwić, Charlie – powiedziała pocieszająco, widząc jego zawstydzenie. – Sir Euan jest zawsze obok, ale z całą pewnością nie będzie miał nic przeciwko, gdy będziesz chciał spędzić ze mną chwilę w samotności.

– Oczywiście. Niemniej dbając o wasz komfort, obiecuję, iż moja obecność nie będzie przez wasz zauważona.

– Będziemy zobowiązani rycerzu. – odparła Annabel i pociągnęła Charliego za sobą.

Ruszyli więc przed siebie w stronę dziedzińca, a sir Euan trzymał odpowiednią od nich odległość w taki sposób, aby móc swobodnie wyglądać, czy nie grozi im niebezpieczeństwo, a jednocześnie tak daleko, aby nie naruszać ich przestrzeni osobistej. 

– Czy on jest nam naprawdę potrzebny? – spytał niemal szeptem.

– Takie jest jego zadanie, nic z tym nie potrafię zrobić. Udajmy więc po prostu, że go za nami nie ma. – zaproponowała ściszając głos, wbrew pozorom robiła to bardzo często.

Charlie czuł się trochę nieswojo pod opieką rycerza, ale jednocześnie doceniał fakt, że Annabel zrobiła wszystko, aby chronić ich bezpieczeństwo. Euan zaś rozglądał się uważnie po okolicy, gotów reagować w każdej chwili.

Krążyli tak we trójkę wokół dziedzińca, a Charlie stwierdził, że miejsce to wydawało mu się na pierwszy rzut oka spokojne i harmonijne, przywodzące mu na myśl uliczki Hogsmeade, jednak po chwili zdał sobie sprawę, że było tutaj coś więcej, niż tylko fikuśne sklepiki i drewniane chatki. Zaznał tu atmosfery pełnej szacunku i nieodpartego splendoru, który poruszył jego wyobraźnię. Zawiesił wzrok na efektownych, łukowatych oknach zamku, podziwiając ich niezwykłą konstrukcję, ukształtowaną w sposób niezwykle artystyczny, zaś w tym miejscu, w sercu zamku, rozlegał się potężny plac, z którego rozchodziły się boczne uliczki, prowadzące w najgłębsze zakamarki wyspy. 

– Mamy tutaj wiele do zaoferowania – powiedziała, wskazując na okoliczne sklepy i stragany. – Kupisz ci tu wszystko, czego zapragniesz. 

Charlie kiwnął głową, ale jego uwaga skupiła się na jednym – na Annabel. Czuł, że jego zainteresowanie wzbudza u rycerza niepokój, ale nie miał pojęcia, czy była to wina zazdrości, czy niemal chorej troski o jej bezpieczeństwo. Później jednak zaciekawieniem przyglądał się ludziom, którzy przemierzali to miejsce, słysząc przy tym łoskot końskich kopyt, gdzieś daleko w oddali. Plac był również pełen ludzi, którzy różnymi sposobami spędzali tu swój czas. Niektórzy rozmawiali w małych grupkach, inni ćwiczyli walkę, a jeszcze inni próbowali sił w łucznictwie. To ostatnie szczególnie wzbudziło jego zainteresowanie. Zapytał więc swojej partnerki czy on również mógłby poćwiczyć strzelanie z łuku. Annabel potwierdziła że jest to rozrywka ogólnodostępna, więc jak najbardziej, ale podkreśliła, że to właśnie sir Euan będzie dla niego wspaniałym mentorem, gdyż rycerz zdawał się świetnie operować tą bronią. Wspólnie udali się więc do jednego z zakładów zajmujących się produkcją łuków. Charlie był zaskoczony, jak dużo rodzajów i rozmiarów tej broni dało się wytworzyć. Do tamtego momentu sądził, iż łuk może być tylko jeden. Annabel zaś zaprzeczyła temu twierdzeniu i wyjaśniła mu, że każdy z nich służy do innej techniki ostrzeliwania, lecz odpowiedni dobór ma ogromne znaczenie dla skuteczności strzału.

– Ten powinien być odpowiedni. – powiedziała, wskazując na jeden z wystawionych modelów.

Następnie pokazała mu, jak uchwycić łuk, jak naciągnąć cięciwę i jak celować. Chłopak był zachwycony, ponieważ od zawsze interesowały go takie rzeczy i teraz miał okazję w końcu spróbować swoich sił. Zręcznie naciągnął łuk po kilku nieudanych próbach trafił dokładnie w środek manekina treningowego, zaskakując tym samym siebie, a nawet sir Euana.

 – Widzę, że masz talent. – pochwaliła go Annabel, dostrzegając jego sukces, a rycerz pokręcił teatralnie oczami. 

Jej głos brzmiał spokojnie i pewnie, a jednocześnie wzbudzał w Charliem dziwną mieszankę emocji. Z jednej strony był pod wrażeniem jej wiedzy na temat łucznictwa, ale z drugiej nie wiedział już, czy jej towarzystwo sprawia mu przyjemność, czy może zaczyna przerażać. Ta wersja Annabel, mimo iż bardziej dystyngowana nie przypadła mu do gustu i jak mu się wydawało ona sama czuła się również lekko zagubiona w dworskich obyczajach. Jednakże nie pomylił się, co do jej uroku, który często przyciągał uwagę kupców i sprawiał, że trudno im było oderwać od niej wzrok.

Annabel jednak zupełnie nieświadoma jego myśli, ale jakby wyczuwając napięcie, pomyślała, iż jest to w dalszym ciągu wina jej stronnika, więc rzeczywiście lepiej będzie jeśli zostaną sami. W końcu ta wycieczka miała być dla jej partnera tylko i wyłącznie przyjemnością. Sama również wolała zostać z nim sam na sam, ponieważ gdzieś w głębi serca czuła, że powinno tak się wydarzyć. 

– Sir Euanie, dziękujemy za twoją pomoc i za cenne strzeleckie wskazówki, ale potrzebujemy teraz chwili prywatności.– powiedziała, uśmiechając się do rycerza.

Ten nie wyglądał na zadowolonego z takiego obrotu sytuacji, lecz nie zaprotestował i po prostu ukląkł wypowiadając przysięgę na wierność swemu lordowi, a następnie wstał, opuszczając dziedziniec. 

Charlie i Annabel zostali sami, a dziewczyna poprowadziła go wzdłuż dziedzińca, pokazując mu różne zaułki, skąd można było podziwiać piękne widoki. Chłopak miał wrażenie, że zaczyna się odprężać i zapominać o wszystkich swoich kłopotach, skupiając się tylko na tym, co widzi i czuje w danej chwili. 

– Wiesz, jak myślę o tym zamku, to mam wrażenie, jakbym znalazł się w jakimś średniowiecznym filmie. – powiedział w którymś momencie.

– To wcale nie jest takie dziwne. Szczególnie, kiedy zaczynasz odkrywać jego sekrety i historię. – odpowiedziała Annabel spokojnie, rozglądając się dookoła.

Beztroska nie trwała jednak długo, ponieważ im głębiej dziedzińca się zapuszczali, tym częściej mieszkańcy Islay, zaczęli zaczepiać Księżniczkę, pozdrawiając ją i rozmawiając z nią na wszelakie tematy. Annabel jednak wytrwale debatowała z nimi, a Charlie również zaczynał się powoli przyzwyczajać do roli, którą miał odegrać w jej towarzystwie. Mimo iż czuł się jakby był wyjęty z naturalnego środowiska i przewieziony w zupełnie inny świat, to zdawał sobie sprawę, że jest otoczony ludźmi, którzy są o wiele bardziej zamożni i wpływowi niż on sam, więc musiał zachwiać chociażby pozory dobrego smaku, aby nie narobić sobie wrogów.

Było już późne popołudnie, gdy Annabel rozpraszając najpierw tłum, który wokół nich się zebrał, zaprowadziła Charliego w stronę zamkowych ogrodów znajdujących się za jego murami, gdzie jako mała dziewczynka przebywała w samotności i cieszyła się własnym towarzystwem. Chłopak czuł się tutaj bardziej zrelaksowany, wiedząc, że nikt ich nie obserwuje. Wzrok jego partnerki spoczywał co chwilę na nim, ale teraz wydawał się być bardziej miękki i przyjazny, tak jakby brak nad sobą dworskiego nadzoru ściągnął z niej maskę pomiarkowania i chłodnej rezerwy. Annabel zaś pokazywała mu różne zakamarki ogrodów i opowiadała o swoich ulubionych miejscach, mówiła mu również, jak wychowywała się w tym miejscu, jakie spotkała trudności gdy została sierotą przygarniętą przez poprzedniego króla i jak nauczyła się żyć z ogromnymi wymaganiami, jakie stawiała przed nią jej pozycja. Rozmowa toczyła się do tego czasu, gdy po dworze nie rozeszła się wieść, że Król jest już w drodze powrotnej do zamku.

Dwie godziny temu rozległ się dźwięk trąbki, który zawsze oznajmiał powrót Króla. Od tego momentu zamek zaczął tętnić życiem. Goście, którzy mieli wziąć udział w uroczystości rozeszli się po wolnych komnatach niczym mrówki. Była to głównie rodzina Królewska ze Skye, oraz wysoko postawieni szlachcice i ich służba. Wraz z Prinzem wyspy Jeremym Struthersem pojawili się także jego oddani strażnicy, którzy nie odstępowali go nawet na krok, a gdzieś tam, pomiędzy nimi znajdowała się Christine, która od momentu powrotu zamknęła się w swojej komnacie, tak że Annabel nawet nie zdołała się z nią odpowiednio przywitać.

Charlie również został odesłany do komnaty, aby w samotności zjeść posiłek, gdyż zaproszenie dotyczące kolacji z Królem obejmowało tylko i wyłącznie udział członków rodziny królewskiej. Przekroczyła więc samotnie próg jadalni, gdzie zobaczyła ogromny stół udekorowany kwiatami i świecami, a wzrok większości z ucztujących już gości przeniósł się na nią. Zaraz później, zgodnie z etykietą wielu z nich wstało z swoich miejsc, kłaniając się jej nisko.

– Witaj Annabel – gdzieś tam usłyszała dobrze znany jej głos, a jej puls przyśpieszył.

– Królu, w końcu mamy okazję się zobaczyć – mówiąc to ukłoniła się nisko dostrzegając swojego kuzyna, który jakby zmężniał przez te kilka miesięcy nieustającej wojny. 

– Wybacz mi. Powinien osobiście wyjść ci na powitanie. Niemniej jednak wierzę w to, iż sir Gregor odpowiednio się wami zajął.

– Był szarmancki jak zwykle. – odpowiedziała mu szybko, później rozejrzała się dookoła, lecz nigdzie nie potrafiła dostrzec swojej kuzynki. – Gdzie jest Christine? Chciałabym przedwcześnie złożyć jej najlepsze życzenia.

 – Niedługo powinna się pojawić wraz ze swoim narzeczonym . – zapewnił ją, po czym wskazał miejsce po swojej prawej stronie – Usiądź obok nas. Christine z pewnością ucieszy się twoim towarzystwem.

Annabel spuściła wzrok, nie zamierzała siadać tak blisko niego. Czuła się bowiem obco w towarzystwie swojego kuzyna, ale nie mogła odmówić zaproszenia, gdyż mogło to być potraktowane jako rażący nietakt z jej strony.

– Będę zaszczycona. – odparła w końcu, a później dała się poprowadzić swojemu kuzynowi prosto do stołu, gdzie posłusznie usiadła po jego prawicy.

Początkowo jego obecność wprawiała Annabel w poczucie winy, jednak nadzwyczaj łagodne zachowanie jej kuzyna, dało jej do zrozumienia, iż nie chowa urazy za to co wydarzyło się przy okazji jej poprzedniej wizyty w pałacu. Zamiast tego oboje skupili się więc na jedzeniu, rozmawiając ze sobą swobodnie. Król wydawał się zaintrygowany jej opowieścią o handlarzach smoków, których udało się im schwytać, o Hebrydzkim, którego w dalszym ciągu wychowywała i o jej partnerze, którego zaprosiła na ceremonię. Wówczas odpowiadała mu na jego pytania otwarcie, nie wiedząc z jakiego powodu tak naprawdę zostały jej zadane.

W końcu rozległ się dźwięk trąbki, oznajmiający przybycie narzeczonych, a Annabel podniosła wzrok i dostrzegła Christine, ubraną w przepiękną suknię w kolorze zieleni, prowadzoną za rękę przez swego narzeczonego księcia Skye. 

– Drodzy przyjaciele i szanowni goście – rozpoczął Victor, patrząc w kierunku przyszłych małżonków. – Wieczór ten poświęcamy mojej ukochanej siostrze, Lady Christine oraz Prinzemu Jeremiemu Struthersowi, którzy już jutro w obecności Bogów, złożą sobie nawzajem przysięgę łączącą ich losy na zawsze. – przerwał, czekając, aż żywe oklaski wypełniające salę ustaną. – Pragnę złożyć serdeczne życzenia przyszłym nowożeńcom i podziękować wszystkim tu zgromadzonym za przybycie i wsparcie, które jest dla nas niezwykle ważne w tym ciężkim dla wyspy czasie. Niech ta uczta będzie naszym wyrazem wdzięczności i nadziei na lepszą przyszłość Islay. – dokończył Król, wznosząc toast jako pierwszy.

Wszyscy goście unieśli w górę swoje kielichy wypełnione po brzegi winem i wypili za przyszłych małżonków. Annabel za to spojrzała współczująco na Christine, widząc w jej oczach żal, pozornie schowany za maską wzruszenia. Wiedziała, że ta uczta dla jej kuzynki to tylko spełnienie oczekiwań rodziny i społeczeństwa.

 – Witaj Christine – odparła, gdy tylko ta usiadła przy jej boku.

– Annabel, jestem wdzięczna, że znalazłaś czas, aby pojawić się na zaślubinach.

– Oczywiście, że znalazłam czas. Chociaż żałuję, że musisz przejść przez to wszystko. – Annabel próbowała okazać jej chociaż namiastkę wsparcia.

– Już dawno przywykłam do tej świadomości. Wiem, że to tylko formalność, ale chciałbym mieć już to za sobą.–  Christine spuściła wzrok, a Annabel poczuła, że jej kuzynka potrzebuje słów pocieszenia, jednak nie mogła zdobyć się na nic konkretnego, wiedząc iż to co się zdarzyło, stało się wyłącznie za jej własną zgodą.

– To są twoje wybory Christine, a teraz musisz się z nimi zmierzyć, ale wiem też, że jesteś wystarczająco silna, ażeby to przetrwać. 

– Uwierz mi, że nie, nie jestem – przerwała myśląc o tym, jak właśnie teraz, tu na wytrawnym przyjęciu ku jej czci, pozwala jak jej prawdziwa miłość znika szybciej niż wino, które właśnie pochłonęła jednym rozległym łykiem. – Ścieżka, którą kazano mi iść, wyżłobiła się wraz z rozpoczęciem się tej strasznej wojny. Stała się moim przekleństwem a zarazem przeznaczeniem.

Jej głos był zdawkowy, krzywiąc się lekko, ale gdy tylko Jeremy spojrzał w jej stronę, oferując iż napełni jej kielich winem w miarę szybko przywróciła swój uśmiech na twarz i wdzięcznie mu przytaknęła. Annabel zaś westchnęła cicho, nie wiedząc, jak pomóc swojej kuzynce w tej trudnej sytuacji. Pragnęła powiedzieć coś uspokajającego, jednak słowa utknęły jej w gardle.

 – Przeznaczenie to tylko fikcja. – odpowiedziała Annabel, a w jej głosie było coś, co zmusiło księżniczkę do powtórnego spojrzenia na nią z zaciekawieniem. – Wyczekujemy go, oddajemy się mu w całości gdy już do nas dociera, ale przecież to nie nasz wybór, tylko jakiejś dziwnej mocy, której oddajemy więcej znaczenia niż jest tego warta. 

Christine skłoniła lekko głowę w milczeniu, słuchając uważnie słów swojej kuzynki, a Annabel zwróciła zaś uwagę na Victora, który od jakiegoś czasu co chwilę zaglądał w ich stronę, jakby obawiając się ich rozmowy. Christine również w ślad za swoją kuzynką spojrzała na swojego brata

– Ale ja czuję, że to moje przeznaczenie. Muszę być tam, gdzie jestem teraz, choćbym miała za to zapłacić najwyższą cenę – Christine odpowiedziała, a w jej głosie dawało się słyszeć sztuczną determinację. Wytężyła też usta, jakby zastanawiała się, czy powiedzieć kuzynce prawdę o planach, które ma wobec niej jej brat. Zamiast tego jednak pokiwała głową na boki i skierowała spojrzenie w dół. – Wiem, że poddałam się już dawno temu, ale ty nie musisz.

–  O czym ty mówisz, Christine? – Annabel spojrzała na nią wyczekująco.

Rozmowę przerwał Prinz Jeremy, który odchodząc od stołu, poszedł do nich kłaniając się nisko. Pozdrowił szybko Annabel, a następnie wystawił dłoń w stronę Christine, ona zaś niemal natychmiast ją pochwyciła, udając się z nim posłusznie na środek sali, gdzie nadworni muzycy zapraszali gości do tańca.

Uczta trwała jeszcze długo, rozmowy również, a Annabel próbowała porozmawiać z Christine kontynuując poprzedni temat, ale ta zbywała ją za każdym razem. W końcu jednak poddała się na chwilę, próbując rozmawiać z niektórymi szlachcicami, ale nie była zbyt zainteresowana ich rozmowami o polowaniach i wojnach. Tym bardziej, że wraz z ilością wypitego wina, niektórzy zaczęli w nieodpowiedni sposób zachwalać jej wygląd. Annabel szybko znalazła pretekst, aby się wycofać z rozmów i usiadła na jednym z okien, by trochę odpocząć i ochłonąć. Widok pustego już dziedzińca poniżej przynajmniej dawał jej ulgę wśród zgiełku i hałasu uczty.

W końcu jednak Victor zwrócił się do Annabel i poprosił, aby ta udała się z nim w inne miejsce, ponieważ chciałby porozmawiać z nią na osobności. Wyglądał na wzburzonego, ale dziewczyna nie była w stanie stwierdzić z jakiego powodu, skoro przez cały wieczór dbał, aby atmosfera na uczcie była jak najlepsza, uśmiechając się szeroko do każdego gościa z osobna. Pokiwała więc głową na znak zgody i podnosząc się w górę udała się za Królem do osobnej komnaty, która pełniła wówczas rolę spichlerza. Wtem gdy trzasnęły się za nią drzwi z dużą siłą, już wiedziała, że ich poprzednia rozmowa, była tylko pozorem.

 – Od przyjazdu na wyspę słyszałem wiele niedomówień dotyczących twojego towarzysza kuzynko, nawet tutaj, kilka minut wcześniej. – zaczął dialog nad wyraz spokojnie.

– Nie jest to niczym nowym, mój Królu – odparła rzeczowo zdziwiona jego reakcją – Na dworze roi się od plotek rozpowiadanych przez znudzonych wygodnym życiem szlachciców. A że Charles jest człowiekiem obcym, bardzo łatwo takiemu przypisać różne cudaczne historie.

– Właśnie dlatego, godząc się na jego wizytę tutaj miotały mną różne myśli. – zawahał się – Jednak wierzyłem w twoją inteligencję i pokładałem wiarę w to, że nastanie między wami odpowiedni dystans.

 – Królu, chyba nie muszę cię przekonywać, że jestem osobą godną zaufania. – odparła już mniej pewnie – Charles jest moim przyjacielem i współpracownikiem. Zna moje sekrety i zobowiązał się do tego, ażeby służyć mi swoją różdżką wobec niebezpieczeństwa które mi grozi. Poza tym jest tylko moim przyjacielem i wspólnie przeżyliśmy wiele, ale będąc tutaj nie przekroczyliśmy granicy, która przecież jest jasno wytyczona.

– Czyli mam rozumieć, że to co wydarzyło się zaraz po waszym dotarciu do stolicy świadczyło o jego bezinteresowności?  – spytał retorycznie, unosząc dwuznacznie brew, a Annabel obniżyła wzrok. – Wobec powyższego nie sądzisz więc, że ten człowiek może chcieć posiąść jakieś korzyści wynikające z tej znajomości?

Dziewczyna musiała przyznać sama przed sobą, że to co zrobiła, prowadząc Charliego pomiędzy dworzanami było przesłanką do wielu plotek, lecz mimo to postanowiła bronić swojego partnera przed ślepymi zarzutami jej kuzyna, który zaczął doszukiwać się zdrady, tam gdzie ewidentnie jej nie było.

– Ufam Charliemu bezgranicznie. – odpowiedziała pewnym głosem – A Bóg mi świadkiem, że to ja wtedy pociągnęłam go za sobą, a on tylko bezmyślnie podążał u mojego boku i to ja biorę na siebie pełną odpowiedzialność za tą sytuację.

Victor zamyślił się przez chwilę wędrując z jednego kąta spichlerza po drugi. Niemal krystaliczna szczerość jego kuzynki zrobiła na nim niemałe wrażenie, chociaż tego nie pokazał. Znał doskonale Annabel i wiedział, że jest to osoba wyniosła, z rzadka przyznająca się do swoich błędów, a przynajmniej nie mówiąca o nich głośno. Wobec tego nie mógł oprzeć się pokusie, aby nie powędrować dalej w te tematy czując, że za fasadą przyjacielskiej maski kryje się coś więcej.

 – Czy żywisz jakieś uczucia do tego człowieka, jak wskazują na to przypuszczenia wielu osób?  – spytał nagle, a Annabel zbladła, zaskoczona pytaniem.

– Królu, twoja władza jest rozległa i sięga po niezmierzone lasy wyspy. Jednak to co dzieje się pomiędzy mną, a Charliem zdarzyło się po za jej zasięgiem. – odparła poważnie próbując odpowiednio dobrać słowa, w taki sposób, żeby nie zostać źle zrozumianą. – Rozumiem ponadto, że jako mój zwierzchnik masz prawo znać prawdę, wobec tego spróbuję odpowiednio doprecyzować moje słowa. – zamyśliła się na chwilę – Tak jest między nami coś więcej, ale ciężko określić czym to tak naprawdę jest. To uczucie rozwija się powoli, ale jest głębokie.

Victor spojrzał na nią uważnie, szukając czegoś więcej w jej słowach, czegoś co nie było widzialne gołym okiem. Teraz jednak, będąc blisko swojej kuzynki, niemal mógł wyczuć w powietrzu pewne napięcie, które wytworzyło się, gdy tylko zaczął drążyć temat jej towarzysza.

– Czy to znaczy, że twoje uczucia do niego wykraczają poza granicę przyjaźni? – zapytał ostrożnie. 

Annabel westchnęła, wiedząc, że musi się otworzyć przed kuzynem. Trochę ją to przerażało, patrząc na to, jak stosunki romantyczne na linii dziedzictwa jego rodziny są dla niego cenne, ale postanowiła jednak powiedzieć całą prawdę, wiedząc że i tak nic się przed nim nie ukryje.

 – Tak, Królu. Czuję coś więcej niż tylko przyjaźń. Lecz to jest coś, co trzymam w szachu i nie pozwalam, aby mogło jakkolwiek negatywnie wpłynąć na moją reputację.

Victor zerknął na nią uważnie i w jego oczach pojawiło się coś, czego Annabel nie potrafiła dokładnie odczytać. Czy to zdziwienie? Interes? Czy może złość? Wszystkie trzy opcje nie wyglądały dla niej za optymistyczne, a widmo kolejnego konfliktu zawisło nad tą dwójką. Król przyglądał się jej uważnie, a Annabel wzdrygnęła się czując, jak jego spojrzenie przenika w jej umysł, próbując odkryć sekrety, których nie chciała ujawniać. Nie zamierzała jednak prosić o jego aprobatę. Była przecież wolnym człowiekiem, musiała wyznaczać swoje własne granice, których nikt - nawet jej kuzyn nie mógł przekroczyć. Po chwili ciszy Król w końcu przerwał milczenie.

 – Więc tak właśnie jest? – zapytał powoli, a jego ton był ostry i surowy. Annabel skinęła głową, z trudem zdobywając się na odpowiedź

– Tak, to jest prawda.

– Dobrze – Król westchnął ciężko – Nie jestem zadowolony z tego, co słyszę, ale rozumiem twoje stanowisko. Jednak wobec twoich nasilających się uczuć, chciałbym ażebyś wypełniła jak najszybciej powinność wobec korony.

– Nie rozumiem. – odparła cicho, wiedząc że zaraz pożałuje swojej prawdomówności.

– Wyspa Mull jest ci bardzo dobrze znana jak mniemam. – Annabel skinęła delikatnie głową –  Skaliste klify, złociste plaże, bogate zamki, oraz miasteczka, które były świadkami wielkich wydarzeń historycznych, a które są obecnie zamieszkiwane tylko przez czarodziei? – nadal się nie odezwała, czekając, aż jej kuzyn przejdzie do meritum swoich słów. – W każdym razie ich władca wyraził swoje zainteresowanie sojuszem z naszą wyspą i oczywiście tobą.

– Nie. – skwitowała, czując jak wielka kamienna ręka oplata jej żołądek, i to bynajmniej nie z powodu ilości wypitego wina.

– Zamierzałem poczekać z rozmową na ten temat, ale plotki o twoim towarzyszu i o waszej relacji wybrzmiewają za głośno, a ich wydźwięk może poskutkować utratą bardzo potężnego sprzymierzeńca. 

– Posyłasz mnie w stronę jaskini wygłodniałego lwa kuzynie – odparła Annabel z powagą, mistrzowsko tuszując zawód. – Lord Høren jest mężczyzną o piętnaście lat starszym ode mnie, który zdążył pochować już dwie poprzednie żony, z czego jedna z nich zniknęła z tajemniczych okolicznościach.

– Co to ma do rzeczy? – zapytał nieco poirytowany, marszcząc brwi. Annabel westchnęła wiedząc, że mimo wzburzenia, musi uważać na słowa. Stoi przecież przed królem, który jednym słowem mógłby skazać ją na stryczek. – Lord Høren jest człowiekiem czynu, a jego rodzina od stuleci szlachetnie zarządza wyspą. Jest również czarodziejem, ale o tym już wiesz. Jego gwardziści wzmocnieni armią ze Skye Prinza Jeremiego zmuszą Jurę do natychmiastowego odwrotu.

– Królu, zwracasz tylko uwagę na połowę historii. – zauważyła dosadnie, a Victor spojrzał na nią zaciekawiony – Powtarzasz błąd swojego ojca, który myślał, że zasiadając na tronie, potrzebuje tylko otoczyć się ludźmi, którzy będą go chronić przed niebezpieczeństwem.– wyprostowała się dumnie. – Lord Høren to człowiek nader ambitny, który pragnie władzy i zrobi wszystko, aby ją zdobyć. Czy naprawdę chcesz w takiej osobie widzieć swojego sojusznika? – spytała ironicznie, nie czekając na jego odpowiedź. – Nadmienię również, że moje prawo jest nabyte, nie wrodzone i nie powinno stanowić solidnych podwalin pod zawieranie jakiegokolwiek stałego porozumienia.

– Zgadza się, ale jesteś również moją kuzynką oraz protegowaną, a odkąd mój ojciec postanowił sprawować nad tobą opiekę, jako Król i jego następca mam prawo oczekiwać od ciebie lojalności wobec Korony –  jego głos był zimny, a jej uwagi dotyczące błędów jego ojca jakby do niego nie docierały.

– Jeśli chcesz ode mnie jakiejkolwiek lojalności, to właśnie otrzymujesz ją teraz. Nieprędko jednak pozwolę sobie narzucać partnera, który nie tylko mnie nie kocha, ale też wykorzystując mnie, może stanowić zagrożenie dla całej wyspy.– stwierdziła żywo.

– W takim razie możesz mieć na swoim sumieniu wielu poległych pod mieczem armii Flockhartów Islayaninów. – odpowiedział Król, zmieniając się nieco w tonacji. – Musisz zrozumieć, że nie chodzi tu o twoje jestestwo. To wszystko ma znaczenie w kontekście wyższych celów, a nie tylko egoistycznych pobudek, które kierują tobą, podsuwając ci teraz najgorsze z możliwych rozwiązań.

Annabel najbardziej na świecie ceniła sobie swoją wolność, o czym jej kuzyn najprawdopodobniej zdołał już zapomnieć. Zrozumiała przez to, że od dawna przestało być dla niego ważne to co ktokolwiek czuje, lub czego pragnie. Poczuła się wykorzystana, zdradzona i dopiero teraz w pełni zrozumiała to, co jego siostra przeżywa obecnie na sali, grając w grę swojego braciszka. Ich sytuacja na pierwszy rzut oka zdawała się być do siebie podobna, ale posiadała pewien ważny mankament, bowiem obie wykształciły w sobie bardzo różne temperamenty, a Annabel nigdy nie powtórzyłaby błędu swojej kuzynki i nie zagrałaby w grę swojego kuzyna, a przynajmniej nie na jego zasadach.

 – Rozumiem. – odparła najłagodniejszym głosem na jaki było ją stać. Przyszło jej to zupełnie naturalnie, mimo irytacji, która wypełniała ją od wewnątrz; "Jesteś smokiem, nie pieskiem salonowym" coś zabrzmiało w jej głowie – Jeśli sobie tego życzysz, taki będzie mój los. – przytaknęła.

"Ponieważ moje wybory są moje" . 

Victor przyglądał się jej zdumiony, jakby oczekiwał, że rozmowa z kuzynką będzie da niego trudniejsza, lecz Annabel udawała tylko pokorę. Wiedziała wówczas, że to co się dzieje na wyspie, nie jest tym, co będzie decydować o jej przyszłości. Ponadto była już wcześniej zdecydowana, wiedziała bowiem, że musi wrócić do swojego życia w Rumunii, do swoich smoków jak najszybciej. Najpierw jednak, zawstydzona, że dopiero teraz zrozumiała, jak Christine musi być ciężko, postanowiła, iż zostanie z nią do samego końca.

– Bardzo dobrze kuzynko. – odparł Victor, wyraźnie zadowolony z siebie.

– Dziękuję, mości Królu – zdobyła się nawet na ciepły uśmiech, po prostu majstersztyk – Czy jest jeszcze coś o czym chciałbyś ze mną pomówić?

– Nie, to wszystko. Możesz już wrócić na ucztę. – odpowiedział, a Annabel kurtuazyjnie ukłoniła się nisko, opuszczając rozgotowaną atmosferę wewnątrz spichlerza. Nie wróciła już jednak na salę, ku zdumieniu Christine, która dostrzegła ją przebiegającą nerwowo przez drzwi udała sali balowej.

– Annabel, zaczekaj! – krzyknęła za nią, odłączając się od swojego przyszłego małżonka.

Na dźwięk jej głosu, Annabel zatrzymała się wpół drogi i cierpliwie czekała, aż ta przeciśnie się pomiędzy podpitymi gośćmi. A gdy tylko ich twarze spotkały się vis-à-vis, Christine otworzyła usta, aby coś powiedzieć, jednak Annabel uciszyła ją jedynym ruchem ręki.

– Podziwiam odwagę twojego brata, jednak ubolewam nad jego głupotą – odparła sucho – Jeśli sądzi, że odda mnie komukolwiek, musi zmierzyć się z moim wyraźnym sprzeciwem. – oznajmiła jej szybko.

Po tych słowach jej kroki skierowały się wprost do komnaty, w której miał przebywać Charlie, z nadzieją że ten nie opuścił jeszcze swojej sypialni. Potrzebowała kogoś jeszcze, a nie miała zamiaru słuchać opinii Christine o jej zamążpójściu, tym bardziej, iż jak wskazała na to ich poprzednia rozmowa, doskonale wiedziała, o tym jaką nieprzyjemną niespodziankę przygotował dla niej Victor.

Charlie siedział w ciemnym kącie, wypijając na raz wino z kieliszka. Nie pijał alkoholu zbyt często, a już tym bardziej nie w samotności, ale naprawdę polubił ten smak. Była to subtelna mieszanina zielonych owoców z domieszką czegoś tajemniczego. Najbardziej jednak przebijał się aromat zielonego winogrona. Nie był to jednak smak typowego winogrona z mugolskich napoi gazowanych, które miał przyjemność niegdyś spróbować. Ten był wyraźniejszy. Annabel tłumaczyła mu, że taki smak owoców winogrona wynikał z tego, że winorośl rośnie tu na jurajskim podłożu, utworzonym przez mieszaninę skamieniałych osadów wapiennych. Brzmiało to całkiem logicznie, znaczy nie żeby coś z tego zrozumiał, ale doceniał jej starania.

Na dworze dawno zmierzchało, a komnatę oświetlały jedynie pochodnie i poukładane na metalowym szezlongu niewielkie świece. Atmosfera na zamku do złudzenia przypominała mu o latach spędzonych w Hogwarcie, różniąc się jedynie bogactwem ozdób i mugolskich przyrządów poukładanych po kątach. Delektował się przy okazji smakiem trunku, rozmyślając o swoim życiu. Czuł pewien rodzaj samotności i chyba nigdy nie mógłby przywyknąć do tak dużych komnat, tym bardziej, że przez ostatnie lata mieszkał w magicznym namiocie niewielkich rozmiarów. Uniósł więc kolejny kieliszek celując w obraz przedstawiający rycerzy polujących na hydrę. Tak przynajmniej myślał, że była to hydra, ponieważ różniła się ona nieznacznie od tych żyjących w jego magicznym świecie, chociażby ilością wężowych głów, gdzie najczęściej cytowaną liczbą było ich dziewięć, a na obrazie naliczył  zaledwie pięć. – Na zdrowie – odparł pod nosem, wznosząc osobisty toast, a gdy zielona, półsłodka ciecz po raz kolejny przepłynęła przez jego gardło usłyszał stukot damskich obcasów, zbliżających się do jego komnaty w zadziwiająco szybkim tempie. Nim zdążył się spostrzec, drzwi otworzyły się szeroko, a po drugiej stronie pojawiła się Annabel, wyglądała na spiętą, ale mimo to zachowywała pozory normalności.

– Mogę dołączyć? – spytała dostrzegając na wpół napoczętą butelkę chardonnay.

– Oczywiście, chociaż sądziłem że wieczór spędzisz na wytrawnej uczcie godnej rodziny Królewskiej. – Charlie próbował brzmieć naturalnie, ale jego język plątał się lekko wraz z próbą wypowiedzenia co cięższych słów.

– Towarzystwo przysporzyło mi wielu nieprzyjemności – odparła pośpiesznie sięgając po jeden z czterech kieliszków, pozostawionych na srebrnej zastawie.

– Czyżby ktoś spartaczył sprawę? – spytał Charlie, rozlewając wino, przy czym wylewając kilka kropel na stolik.

– Zgadłeś. – odpowiedziała wypijając jednym haustem cały kieliszek.

– Księżniczko, nie godzi się tak. – zaśmiał się słabo – Dobrym obyczajem alkohol w towarzystwie pije się o jednoczesnym czasie.

Annabel spojrzała na jego lekko zamgloną twarz. Nie wypiła dużo, ale emocje wystarczająco przyćmiły jej emocje. W tym momencie w głowie miała wielką gnijącą czarną dziurę i nie potrafiła stwierdzić, czy coś nie tak stało się z jego twarzą chłopaka, czy też ona już niewyraźnie widzi.

– Nie musisz się martwić o moje nawyki alkoholowe – powiedziała po chwili.  – Na tej wyspie pije się za każdym razem gdy odniesie się sukces, albo obchodzi się jakaś uroczystość, czyli dosyć często. 

Charlie kiwnął głową, nieco zamyślony. Zdawał sobie sprawę, że na zamku panują inne zwyczaje niż w Hogwarcie czy w świecie Mugoli, ale nawet nie przypuszczał, że picie na Islay w tak częstych okolicznościach jest jak najbardziej wskazane i powszechne.

– Czyli tutaj regularnie obchodzi się jakieś sukcesy? – zapytał, usiłując podtrzymać rozmowę, dopóki nie dowie się co tak bardzo zbulwersowało jego partnerkę, widząc gołym okiem jej rozdygotanie.

 – O tak, tutaj sukcesy przynoszą wiele zysków i korzyści, więc warto je uczcić – odpowiedziała Annabel, pijąc kolejny kieliszek wina.

– A co z uroczystościami?

 – Tak samo, uroczystości są tutaj bardzo częste. Na przykład teraz odbywa się kolacja przedślubna Christine, która ma na celu zrzeszenie dwóch wysp w mniej formalny sposób, niżeli miałoby się to odbywać już na samej ceremonii.

– Brzmi imponująco – stwierdził, a Annabel spojrzała na niego pełnym dezaprobaty wzrokiem i odwróciła twarz, upijając kolejny łyk wina. Charlie jednak nadal wyczuwał irytację w jej głosie i wpatrywał się w nią uważnie iście ojcowskim wzrokiem, starając się zrozumieć, co mogło ją aż tak zadręczyć.

– Brzmi niedorzeczne – odparła w końcu, a gdy jej partner odwrócił się do niej całym ciałem, sugerując gotowość do tego, aby jej usłuchać, spoważniała  – Takie spotkania powinny odbywać się, gdy małżonkowie rzeczywiście żywią do siebie jakieś szczególne uczucia, a tak to jest jedynie mrzonka, pozory. W szlachetne intencje takich wydarzeń wierzą jedynie osoby, które umysłowo zatrzymały się na poziomie trolla. 

Charlie kiwnął głową, zastanawiając się, jak wiele jeszcze rzeczy na tej wyspie jest ukrytych pomimo jego świadomości, ale to w jaki sposób jego partnerka zaczęła wypowiadać się na temat innych osób zapaliło mu czerwoną lampkę. Cenił ją sobie jako osobę bezkrytyczną, która nigdy nie oceniała innych bez poważnych zarzutów, dlatego dręcząca ją sprawa musiała być naprawdę poważna. Złapał więc w dwa palce jej lico, gdy tylko próbowała uciec przed nim wzrokiem i skierował ją na poziom swojej twarzy.

– Co się stało? – zapytał tonem oczekującym jak najszybszej odpowiedzi.

Annabel wzdrygnęła się nienaturalnie. Najwyraźniej zachowanie jej partnera nieco ją zaskoczyło, nie spodziewała się po nim takiej reakcji, ale w pewnym sensie zaimponowała jej jego bezpośredniość. Przywarła do niego ciałem, chcąc znaleźć oparcie, ale słowa wydawały się zatrzymywać w gardle, tak jakby bała się wyjawić prawdziwą naturę swoich myśli. Charlie jednak nie odpuszczał, wpatrując się w nią uważnie i zachęcająco.

– Król Victor postanowił oddać moją rękę pewnemu podstarzałemu władcy wyspy Mull. – wyznała mu prosto w oczy.

– Jak to oddać rękę? – spytał naprędce, a potem uświadamiając sobie co tak naprawdę oznacza to stwierdzenie poczuł jakby ktoś uderzył go prosto w twarz. – Twoją rękę?

 – Tak, jako formę sojuszu między naszymi wyspami – zaczęła powoli, ale nagle przerwała, odsuwając się od niego, a wzrok Charliego opadł bezwolnie na jego kolana – Król stwierdził, że moje małżeństwo z władcą Mull może scementować nasze relacje i pomóc w przyszłych negocjacjach.

Charlie otworzył usta, ale nic nie powiedział. Jego umysł był jak labirynt, pełen niepewności, wątpliwości i rozterek. Po dłuższej chwili, podniósł jednak wzrok i spojrzał na Annabel. Zdawał sobie sprawę, że na wyspach króluje inna kultura, a małżeństwa aranżowane to codzienność. Tymczasem teraz, gdy sytuacja dotyczyła jego partnerki, coś w nim pękło i nie mógł pojąć, dlaczego ktokolwiek mógłby oddawać swoją miłość i wolność za kawałek ziemi lub po to, aby umocnić swoją władzę. Annabel od pewnego czasu była też dla niego kimś więcej niż tylko partnerką, a to właśnie ta myśl sprawiała, iż świadomość, że ktoś inny mógłby ją dotykać, przyczyniła się do tego, że jego serce zaczęło miotać się niebezpiecznie.

– Czyli to już przesądzone? Oddasz mu się? – zapytał ledwo panując nad głosem.

– Nie, nie zamierzam tego zrobić. – odpowiedziała ostro. – Jestem smokiem na Merlina, nie czyjąś bezwładną kukiełką.

– Więc sprzeciwisz mu się? – dopytywał w ciągu, chcąc mieć jasność.

 – Na razie dałam mu tylko złudną nadzieję kontroli. Muszę zostać z Christine do samego końca, ale obiecuję ci, że jeśli jakiś człowiek miałby być ważną częścią mojego życia... – przerwała zdanie, uświadamiając sobie o czym rozmawiała z swoim kuzynem. – Jeśli jakiś człowiek miałby być ważną częścią mojego życia, to byłbyś nim ty. – odparła pełnym zdaniem.

Charlie poczuł, jak serce zaczyna bić mu szybciej i ożywiać się po długiej chwili zastoju. Nie spodziewał się, że Annabel odważy się na takie słowa, szczególnie wobec sytuacji, w której się znajdowała. Starał się zachować spokój, ale w środku czuł, że jego świat zaczyna się zmieniać. Nie była to zmiana na gorsze, a wręcz przeciwnie – jakby wszystkie kłębowiska w jego głowie zaczynały się powoli rozplątywać. Annabel zaś spojrzała mu prosto w oczy, czując, że to co między nimi dzieje się w tej chwili, jest czymś więcej niż tylko zwykłą rozmową. Charlie nie wiedział jednak, czy jej wyznanie było szczere, czy odebrał go w taki sposób, ponieważ alkohol krążący w jego krwi tak mu podpowiadał, ale jednego był pewien – chciała przekazać mu w ten sposób coś więcej, coś co jak mu się teraz wydawało potrafił rozszyfrować. Przybliżył więc delikatnie twarz do jej twarzy, aby sprawdzić jej reakcję, ale jej wzrok nadal pozostał niewzruszony i w pewnym sensie zniecierpliwiony.

 – Czy to na pewno to, czego chcesz? – zapytał, przybliżając się nieco od jej ust, tak że Annabel poczuła jego ciepły oddech na swojej twarzy.– Mam to być ja?

Charlie pochylił się jeszcze bardziej, aż ich usta niemal się dotknęły. Czuł bijące w jego klatce piersiowej serce, które chciało podążać za jego myślami. Nie czekał jednak na odpowiedź i tym razem to on ją pocałował. To był delikatny, czuły pocałunek, ale przesycony emocjami. Po chwili jednak dziewczyna odsunęła się od niego, a jej oczy były już zupełnie inne niż przed chwilą. Pełne pasji i zdawały się zachęcać go do dalszych poczynań, ale w jego głowie pojawiło się też pewne pytanie, czy Annabel może mieć inne plany niż te, które tak chętnie sam sobie wizualizował?

– Tak, jestem pewna. – odpowiedziała stanowczo, wyrwawszy mu decanter z ręki i odkładając go ukradkiem na stolik. 

– Rozumiem. – powiedział spokojnie, przesuwając wolną  dłonią delikatnie po jej włosach.

Annabel przywarła do jego ciała, wdychając głęboko zapach jego skóry. Czuła, jak jego obecność uspokaja jej myśli i daje poczucie bezpieczeństwa, a gdy ich usta znów się złączyły, pocałunki stały się coraz głębsze i namiętniejsze. Nadmiar wina zaś napawał ich śmiałością. Byli teraz w zupełnie innym świecie, połączenie ich ust spowodowało gwałtowny przepływ emocji i skrywanych uczuć pomiędzy nimi. Wsiąkli w ten pocałunek na dobre kilka minut, czując tylko przyjemność i ciepło. Zanurzeni w sobie, nawet nie zauważyli, kiedy ich wzajemne pieszczoty przeniosły się do łoża stojącego nieopodal.


Annabel obudziła się wcześniej. Tym razem jednak nie było to przyzwyczajenie, a hałasy dobiegające zza drzwi. Właśnie dzisiaj miała odbyć się ceremonia zaślubin Christine, dlatego przygotowania do niej trwały od bladego świtu. Pech chciał, że komnata przeznaczona dla jej partnera znajdowała się idealnie pomiędzy kuchnią, a skrzydłem prowadzącym do sali balowej, dlatego wszelkie jadło i cała zastawa została prowadzona właśnie tą drogą, a że gości zaproszonych na ceremonię miało być ponad dwustu, wszystko było organizowane bardzo szybko i nie raz wiązało się ze stukotem pozłacanych talerzy, ocierających się o siebie, czy tez głośnymi rozmowami o odpowiednim ułożeniu gości.

Charlie spał jednak w najlepsze, pochrapując co jakiś czas i mrucząc jakieś niewyraźne słowa pod nosem. Mimo iż tępy ból głowy, spowodowany wczorajszym jej nieumiarkowaniem względem alkoholu, co jakiś czas dawał jej się we znaki, Annabel siedziała na fotelu i wpatrywała się w niego uważnie. Wczorajsza rozmowa z Królem, napsuła jej wiele krwi, a to co wydarzyło się między nią, a Charliem przez chwilę pozwoliło jej złapać oddech, ale im bardziej wracała do rzeczywistości, tym ciężej było jej usiedzieć w miejscu. Oczywiście mogłaby teraz obudzić chłopaka i wraz z nim wrócić do Rumuni, zrywając tym samym jej zaręczyny, ale miała coś innego w planach. Planowała odejść z wyspy godnie, a nie jako zdrajca, określeniem którego jej kuzyn najpewniej obaczyłby jej nazwisko, gdyby doszło do tej ucieczki. Siedziała więc tak nad wyraz spokojnie czekając aż Charlie się zbudzi, nie miała jednak ku temu żadnego powodu, po prostu sama jego obecność dodawała jej otuchy.

Gdzieś na korytarzu jedna ze służek wypuściła z ręki naczynie, które roztrzaskało się w drobny mak, a dźwięk temu towarzyszący rozniósł się echem w jego okolicy. Charlie szybko otworzył oczy, podniósł się z łóżka i rozejrzał, szukając źródła hałasu. Annabel w tym momencie zmierzała w jego stronię, a gdy pojawiła się przed nim uśmiechnęła się łagodnie.

– Dzień dobry. – odparła cicho. – Na korytarzu hałasują już od dłuższego czasu, jestem zaskoczona, że mimo to pozwoliłeś sobie na tak długi sen.

Chłopak pokiwał głową i usiadł na skraju łoża, a Annabel wsunęła mu do ręki kielich pełen wody.

– Dziękuję. – odparł zdawkowo i wypił połowę z jego zawartości, czując pustynię w ustach. – Długo już nie śpisz? 

– Z godzinę, może półtorej, jednak tym razem postanowiłam zostać razem z tobą.

Chłopak wypił długą część kielicha, po czym uświadamiając sobie co tak właściwie wydarzyło się poprzedniego wieczoru złapał delikatnie jej dłoń i pociągając ją na łóżko, zasugerował, żeby usiadła obok niego. Zrobiła to, zerkając mu niepewnie w oczy. Czuła, że coś między nimi się zmieniło, ale nie była pewna, czy to dla niej dobry znak. Charlie patrzył w dal, jakby zastanawiał się nad czymś ważnym.

– Muszę cię o coś zapytać. – powiedział po chwili milczenia, nachylając się lekko w jej stronę. – Czy to, co powiedziałaś mi wczoraj, było szczere? Czy naprawdę chcesz, żebym był tym, kim jestem dla ciebie? Czy twoje wyznanie było winą alkoholu, lub chwili słabości?

Annabel westchnęła cicho, przypominając sobie wczorajsze wydarzenia i rozmowę z Królem. 

– Charlie, to, co się stało między nami nie było winą alkoholu. – powiedziała stanowczo. – Wczoraj Król poruszył kwestię naszej relacji. Dopytywał o nasze uczucia względem siebie, ażeby przygotować odpowiednie fundamenty pod moje zaręczyny, a ja odpowiadałam mu szczerze. Zdałam wtedy sobie sprawę z tego, że od dłuższego czasu nie byłeś mi obojętny, ale nie widziałam jak to nazwać.

– Ty też? – spytał, wpatrując się w jej oczy.

Annabel kiwnęła głową i pochyliła się ku niemu, przytulając go delikatnie. Ich usta złączyły się w delikatnym pocałunku, ale i pełnym namiętności, a w tym momencie drzwi komnaty rozchyliły się szeroko. Do pokoju zajrzała jedna ze służek, a gdy zauważyła sytuację, która działa się w drugim końcu pokoju, zakłopotana odwróciła szybko wzrok. Annabel i Charlie rozłączyli się natychmiastowo, zdając sobie sprawę z nieodpowiedniego momentu na dalsze zaloty w obecności osób trzecich. 

– Przepraszam Księżniczko, chciałam tylko zabrać pościel. – wyjaśniła służąca, czerwieniąc się coraz bardziej, a Annabel poprawiła włosy i uśmiechnęła się do niej łagodnie. 

– Nic nie szkodzi, to nasza wina. Zaczekamy z tymi sprawami do innego momentu. – odparła dosadnie, jakby podkreślając wagę ich uczucia.

Służąca wycofała się z pokoju, a Annabel i Charlie patrzyli na siebie wzajemnie, nie mogąc powstrzymać uśmiechu na ustach. 

– Więc jak zamierzasz powiedzieć Królowi o tym, że jego marionetka przecięła sama swoje sznurki? – spytał  – Chyba, że pozwolisz, ażeby ta dziewka zrobiła to za ciebie.

Annabel spojrzała na zamknięte drzwi, w których przed chwilą stała służka, a potem zamyśliła się na chwilę.

– Czy ty naprawdę sądzisz, że jestem na tyle tchórzliwa, żeby kryć się za innymi? – spytała retorycznie. – Będę musiała porozmawiać z Królem samodzielnie i wyjaśnić mu sytuację. Niech wie, że chcę odejść z wyspy, tak samo mocno jak nie zamierzam być jego marionetką i żyć według pisanego mi dyktatu.

Charlie przytulił ją mocniej, czując w sobie przemożne poczucie dumy. Był pod wrażeniem siły, którą wykazywała Annabel, ale jednocześnie obawiał się, co może się wydarzyć, kiedy Król dowie się o jej planach.

 ~~*~~

Do ceremonii zaślubin Christine zostało niespełna pół godziny. Annabel stała na podeście, a służka, która miała za zadanie zadbać o szykowność i odpowiedni jej ubiór dopinała ostatnie szlify. Szczotka z włosia dzika, delikatnie przejeżdżała po jej włosach, wygładzając je z każdym kolejnym ruchem, a Annabel doskonale wiedziała, że mogą to być ostatnie chwile spędzone na Islay. Na tą okazję wybrała skromny ubiór, czerwoną przylegająca do ciała sukienkę z podwójnymi ramiączkami, jedną parą zaczepioną na barku, a drugą opadająca delikatnie wzdłuż jej ramion. Pod spód ubrała białą koszulę z subtelnie poszerzanymi ramionami, a całość dopełniły okazałe kolczyki o kształcie półkola i naszyjnik z krzyżem, wysadzany niewielkimi klejnotami, który niegdyś Annabel otrzymała w prezencie od Króla. Spojrzała na kieszonkowy zegar, a gdy uznała że nadszedł odpowiedni czas na to, aby udać się na dziedziniec, podziękowała służce i w te pędy wyszła z komnaty, zastanawiając się czy Charlie już tam dotarł.

Na dworze panowała już gorąca atmosfera. Goście zebrani przed ołtarzem rozkoszowali się przepysznym zapachem i rozmawiali z zaproszonymi przyjaciółmi, a z wykwintnego pawilonu wspinała się chmura białego dymu z wędzenia mięsa. Annabel rozejrzała się po tłumie, starając się zlokalizować swojego partnera, lecz nie było go w pobliżu. Postanowiła jednak nie czekać na niego i zdecydowała się udać bezpośrednio do miejsca ceremonii.

– Moja Pani – z tłumu wyłonił się Charlie po raz kolejny ubrany w swój kilt. Wyglądał mniej schludnie niż wcześniej, a jego zmęczona twarz wskazywała na to, że konsekwencje wczorajszego picia w dalszym ciągu odciskały piętno na jego samopoczuciu. Pochylił się jednak przed nią i wystawił dżentelmeńsko swoją dłoń.

– Pozwolisz, abym odprowadził cię na miejsce?

Annabel uśmiechnęła się delikatnie i ująwszy jego dłoń, razem udali się w kierunku ołtarza, a ciekawskie spojrzenia poniektórych gości skierowały się na nich.

Na dziedzińcu wyznaczono specjalne miejsce dla przyszłej pary młodej, gdzie przygotowane były dwa krzesła, wysadzane bukietami kwiatów i ozdobione błękitno-białymi wstążkami. Na krzesłach w pierwszym rzędzie zasiadł Ojciec Jeremiego - Król Henry Struthers, a obok jego matka - Księżna Amena. Gdzieś tam blisko nich było również puste miejsce, przeznaczone dla Króla, który zgodnie z obyczajem, jako najbliższy męski krewny Panny Młodej ma za zadanie odprowadzić ją pod ołtarz. Zaraz za nimi, zaczęli zasiadać pozostali goście, którzy jak tsunami obejmowali kolejne wolne miejsca. Wśród nich był także Lord Høren O'MacLeod, ubrany w elegancki granatowy frak z dekoracyjnymi guzikami, które Annabel rozpoznała, jako te, które obecnie nosi się w świece magicznym. Jego ubiór różnił się znacznie od tego, w co byli ubrani inni monarchowie, lecz ci zdawali się być do tego przyzwyczajeni, gdyż władca Mull zasłynął nie raz z wprowadzania w świat mugoli czarodziejskich rozwiązań modowych, twierdząc iż ich zwyczaje modowe są kompletnie pozbawione gustu. 

Po kilku minutach Prinz Jeremy pojawił się na dziedzińcu. Był ubrany w wytworny błękitny frak i białą koszulę. W pasie miał przepasaną białą wstążkę, a na głowie nosił wysoki, charakterystyczny dla władców Skye odświętny cylinder w tym samym kolorze. Annabel pierwszy raz widziała go w formalnym stroju i była zmuszona przyznać, że plotki o jego stalowej sylwetce okazały się nadzwyczaj trafne. Zaraz po nim, wśród okrzyków i braw zebranych gości do dziedzińca wkroczyła sama Christine, ubrana w białą koronkową i przepięknie rozłożystą suknię. Blond włosy miała ułożone w luźno puszczony kok, w który wpięta była połyskującą kolia. U jej boku stał też jej brat, pełniący rolę jej opiekuna, który dostojnie prowadził Christine do ołtarza. Ta zaś wygląda zupełnie inaczej niż wczoraj. Jej uśmiech był niemal szczery, a twarz błyszczała, tak jakby wczorajsza rozmowa pomiędzy nimi nigdy się nie wydarzyła. 

– Nie wygląda na zrozpaczoną. – zauważył Charlie, a przecież widział Księżniczkę pierwszy raz w życiu.

– Co wcale nie oznacza, że jej wnętrze nie krzyczy. – odpowiedziała mu zniżając głos. – Christine po prostu mistrzowsko opanowała sztukę iluzji.

Wydarzenie to trwało nieco ponad godzinę, a Annabel uważała je za pełne sztuczności i zakłamania. Nie żałowała jednakowoż swojej kuzynki, która najpierw wypowiedziała soczyste "tak" emanując spokojem i godnością, kiedy jej brat okręcał ją wokół palca, a później, ku jej irytacji samodzielnie wzięła obrączki i ochoczo włożyła jedną na palec Jeremy'ego, a drugą założyła na swoim, jakby niecierpliwie wyczekiwała tego momentu od dawna.

Po skończonej ceremonii goście ruszyli do przygotowanej na tę okazję sali balowej, gdzie odbywać się miało wesele. Annabel i Charlie poszli za resztą, ale postanowili zająć miejsce w najdalszej części sali, aby nie przyciągać zbytniej uwagi. Sala balowa była wspaniale udekorowana, pełna ozdób i zdobień. Na środku sali stał okazały stół pełen przepysznych świeżo wyrobionych wędlin i swojskich serów. Z każdej strony sali rozmieszczone były stoły, na których można było zobaczyć rozmaite przystawki i napoje. Wokół sali latały kolorowe lampiony, wśród których goście mogli zobaczyć bogate wykończenie sufitu, pokryte złotymi ornamentami. Ściany były przykryte delikatnymi zasłonami, a na nich wisiały piękne obrazy i inne dzieła sztuki. Na podłodze rozłożono również luksusowy dywan, który dodawał pomieszczeniu jeszcze więcej elegancji, na parkiecie zaś rozbrzmiewała skoczna muzyka, zapraszająca gości do tańca. Po chwili przyszedł do nich podczaszy z tacą, na której leżało kilka odstojników wypełnionych po brzegi aperitifem.

 –  Barbera d'Alba Superiore, Amarone della Valpolicella, a może Amalaya? - wymienił z nienagannym akcentem.

Annabel spojrzała na Charliego, ale ten tylko kiwnął głową, pozwalając jej wybrać najlepsze dla nich winoa. Pwdopodobnie te obco brzmiące nazwy nie mówiły mu kompletnie nic.

 – Amalaya proszę. – powiedziała z uśmiechem, a Młodziutki chłopak z rodu Thorne przytaknął usłużnie, jednak gdy tylko nalał im napitku, chłopak odwrócił głowę z odrazą, czując jego zapach.

– Martwiłeś się o mnie, tak? – spytała ironicznie.

– Nie bądź złośliwa, Annabel. – odparł z udawanym wyrzutem.

Zaraz potem zabrali się za jedzenie, które przyniesiono na ich stół. Wśród potraw, które udało im się zidentyfikować w miarę szybko była pieczona jagnięcina, kurczak w czosnku i rozmarynie, ryż, gotowane na parze warzywa oraz różnego rodzaju sałatki. Służba zamkowa zaś krążyła po sali z tacami pełnymi przystawek. Nieopodal nich za stołem świeżo uwędzonych starterów stali też trębacze i jak im się wydawało przekazywali sobie uwagi, który kawałek mięsa jest najlepszy. 

Annabel i Charlie siedzieli i rozprawiali między sobą, a jednocześnie starali się wsłuchiwać się w rozmowy, które toczyły się w prawie każdym zakątku sali. Słyszeli o nieznanych im wielkich burzach, które nawiedziły wybrzeża wyspy Iony, o plotkach związanych z rodziną królewską i ku ich domysłom o nich samych, jak również o niepokojach związanych z podbojem pomniejszych wysp przez Flockhartów i możliwym scenariuszom końca wojny. Para młoda za to krążyła od stolika do stolika, zabawiając gości i żywo rozprawiając na temat potraw i atmosfery, panującej na weselu, odbierając przy okazji liczne życzenia. Annabel spoglądała ukradkiem na Christine, ale gdy ich spojrzenia krzyżowały się, odwracała szybko głowę, czując jak kuzynka posyła w jej stronę wzrok pełen wyrzutu i dezaprobaty.

Po długim początkowym posiłku rozpoczęły się tańce. Na parkiecie pojawiły się dwie pary, w tym właśnie Christine i Jeremy. Annabel zaś spochmurniała gdy tylko zauważyła, że Lord Høren omawia coś z jej kuzynem. Charlie wykorzystując ten moment, zaprosił Annabel do tańca próbując odciągnąć jej negatywne myśli. Zgodziła się, acz niechętnie. Jednak w mig udało mu się poprawić jej humor, ponieważ krok, który wykonywał był niepewny. Annabel jednak widziała zapał, który próbował włożyć w każdy ruch, a mimo to, ich taniec bardziej przypominał dzikie harce. Niewiele przy tym mówili, ale to co wydarzyło się zaledwie wczoraj, nauczyło ich jak przekazywać swoje emocje bez słów. 

W końcu jednak zabrzmiała wolna melodia, a parkiet zaczął miarowo się napełniać. Wzruszyli ramionami i przybliżyli swoje ciała do siebie, delikatnie kołysząc się w jej rytm. Jednak dziewczyna nie mogła odpowiednio nacieszyć się ciepłem ciała Charliego, ponieważ zauważyła jak Victor wysyła jej ostrzegawcze spojrzenie. Mimowolnie odsunęła się od niego, czując presję, wywieraną na nią przez Króla i szybko uciekła do stolika. Dlaczego wciąż jego opinia dla niej tak ważna? Charlie nieco skołowany jej odejściem, chciał pójść za nią, ale Annabel kiwnęła mu tylko głową, dając znak, że jest dobrze. Rozejrzała się po sali i zobaczyła, że dwie młode szlachcianki zmierzają w stronę jej partnera i zapraszają go do wspólnej zabawy. Nie miał jednak szans, by im odmówić, ponieważ były już przy nim i niemal siłą wciągnęły go na parkiet. Annabel starała się nie zwracać uwagi na to, co dzieje się wokół niej. Skupiła się na swoim aperitifie i patrzyła na migocące światła lampionów.

Nagle, zza jednego z kolumnowych słupów, wyszedł pewien mężczyzna. Miał przyciemnione włosy i zadbane wąsy. Jego ciemnoniebieskie oczy błyszczały w świetle świec. Annabel poczuła, że coś jest nie tak. Nie miała pojęcia, kto to jest, ale instynktownie wiedziała, że powinna uważać, ale ten człowiek zbliżał się do niej od tyłu i bez słowa usiadł na miejscu Charliego. Zdziwiła się, kiedy ujrzała, że był to Lord Høren, który wyglądał na niesamowicie spokojnego i opanowanego.

– Witaj, Annabel. – powiedział spokojnie, kładąc rękę na stole. – Dawno się nie widzieliśmy.

– Bo i nigdy nie było ku temu okazji odpowiedniej okazji Lordzie.– odparła nieswojo, próbując nie zwracać na niego większej uwagi.

– Tak, rozumiem, że nie jesteśmy sobie zbyt bliscy, ale przecież jesteśmy częścią tej samej społeczności. – odpowiedział, wciąż spoglądając na nią. – Widziałem, że tańczyłaś ze swoim przyjacielem, więc nie miałem sposobności, aby wam przerywać. 

Annabel spojrzała na niego podejrzliwie, zdając sobie sprawę, że jego obecność w jej pobliżu, gdy nie ma obok Charliego nie jest zwykłym przypadkiem.

– Czy jest jakiś powód dla którego postanowiłeś zabrać mój cenny czas? – zapytała ostro, nie kryjąc już swojego niezadowolenia.

– Jak najbardziej. Twój kuzyn pozwolił sobie zachwalić twoje umiejętności opieki nad smokami. Podobno osiągnęłaś w tym polu pewne sukcesy, ale podejrzewam, że wychowanie młodego Hebrydzkiego musiało być dla ciebie sporym wyzwaniem. – stwierdził, aż nadto zaciekawiony. – Napomknę tylko nieskromnie, że smoki od zawsze mnie fascynowały.

Poczuła się dziwnie, gdy zrozumiała, że ten mężczyzna w jakimś stopniu interesuje się jej życiem i smokiem, którym się opiekuje. Była to dla niej nieprzyjemna sytuacja, ponieważ doskonale wiedziała, że była to pewnego rodzaju prowokacja, mająca na celu upozorowanie ich pozytywnych relacji, zanim ogłoszą ich zaręczyny. Jednakże Annabel uważała, że Victor nie miał żadnego prawa opowiadać mu o jej prywatnym życiu. Tym bardziej zdradzając Lordowi rzeczy, które mogłyby wzbudzić jego podejrzenia, zważając na pewien sekret, który niezmiennie roznosi się w dalszym ciągu po wszystkich wyspach Hybryd Wewnętrznych.

– Jest to trudna praca, ale bardzo satysfakcjonująca. – odpowiedziała enigmatycznie, starając się zamknąć rozmowę. 

–  Żywię płomienną nadzieję, że w przyszłości będziemy mieli okazję porozmawiać o Twojej pasji, jednocześnie próbując poznać się bliżej. – powiedział Lord Høren, zbliżając swoją twarz do niej.

Annabel poczuła dreszcz na plecach, ale zdecydowanie odsunęła się od niego.

– Myślę, że jesteśmy już wystarczająco blisko, Lordzie Hørenie – odparła stanowczo, zmuszając go do odsunięcia się na odpowiednią odległość. – Proszę, darujmy sobie ten śmieszny teatrzyk.

Lord Høren uśmiechnął się niewinnie, ale w jego oczach pojawiła się niepokojąca iskra. 

  – Teatrzyk?  Myślałem, że jesteśmy tylko dwójką ludzi, którzy chcą poznać się lepiej nim ich losy połączą się węzłem małżeńskim.

Annabel poczuła gniew wzbierający w jej wnętrzu i chociaż zwykle starała się stwarzać pozory dobrego wychowania wobec innych szlachciców, toteż teraz bez względu na wszystko nie zamierzała pozwalać na to uwłaczające jej godności zachowanie.

 – Proszę mi wybaczyć Lordzie, ale nie mam żadnych zamiarów nawiązywania bliższych kontaktów z kimkolwiek, kto chce mi cokolwiek narzucić – odparła konsekwentnie, wyrzucając z siebie negatywne myśli. – Obrzydza mnie świadomość, iż miałabym zostać twoją żoną, a nasze zaręczyny nigdy nie będą mieć miejsca. Zarzekam się za Bogów, że właśnie to jest najszczersza z prawd.

Lord Høren wyraźnie zbladł, a jego spojrzenie wydało się jeszcze bardziej złowrogie, ale równocześnie nosiło znamię zmieszania jej stanowczym tonem. Chwilę siedział w bezruchu, a następnie wstał i bez słowa opuścił stół, pozostawiając po sobie tylko nieprzyjemne wrażenie. Annabel zaś uśmiechnęła się do siebie, poczuwając się do pewnego rodzaju zwycięstwa, ale jednocześnie była pewna, że to nie jest koniec. Wiedziała, że jej kuzyn będzie chciał się z nią natychmiast rozmówić, że będzie musiała stawić mu czoła, ale jednocześnie uświadamiała sobie na bieżąco, że odważnie stąpa po swojej ścieżce, robiąc to co uważa za słuszne. Właśnie to dawało jej niezwykłe poczucie kontroli nad własnym życiem. 

Ostatecznie zdecydowała się jednak iść na parkiet, gdzie tańczyła z niektórymi gości przez kilka minut i chociaż czasami dostrzegała, że Lord Høren obserwuje ją z oddali, to jednak w tym momencie nie uważała już tego za jakieś zagrożenie.

Z czasem, kiedy muzyka stała się coraz bardziej skoczna i rytmiczna, Annabel zdecydowała się na odpoczynek, odchodząc na bok. Jednak Charlie czekał już na nią przy stole z tacą pełną serów i butelką wina w dłoni. Usiadł obok niej, skupiając całą swoją uwagę na jedzeniu, ale cały czas miał oko na Annabel, domyślając się, iż mężczyzna z którym wcześniej rozmawiała, musiał być jej niedoszłym małżonkiem.

– Król cię wzywa do swojej komnaty. – odparł jakiś głos nad nimi, a gdy unieśli głowę zauważyli sir Alastaina, który spoglądał wymownie na Annabel. – Masz się stawić niezwłocznie przed jego oblicze, Księżniczko.

Charlie spojrzał zaniepokojony na Annabel, a ta posłała mu jedynie pokrzepiające spojrzenie, mimo iż poczuła serce w gardle. Wiedziała jednak, że na własne życzenie naraziła się na gniew swojego kuzyna. Przytaknęła więc powoli w gwoli dobrej woli, a namiestnik poprowadził ją przez tłum gości w kierunku komnaty Króla, zostawiając jej towarzysza, siedzącego samotnie przy stole.

 

Gdy dotarli na miejsce, Król Victor uchylił drzwi i poprosił ją, aby weszła, a następnie zamknął drzwi za sobą. Następnie usiadł przy stole, gdzie ustawione były mapy i plany strategiczne, a na podłodze wokół niego leżały stosy pergaminów i ksiąg. Gdy weszła głębiej, spojrzał na nią przez chwilę, a następnie przywołał ją do siebie. Usiadła przeciwko niego, próbując zachować umiarkowany spokój.

 – Wiesz co to jest? – spytał wskazując na jedną mapę, jak jej się wydawało rozmieszczenia wysp na Hebrydach. – Te oznaczone, to wyspy, które poprzysięgły zemstę Anthony'emu Flockhartowi.

Annabel spojrzała na mapę, starając się przypomnieć sobie najważniejsze informacje związane z antyflockhartowskim sojuszem, o którym wspominała jej w swoich licznych listach Agatha.

– Tak, to one postanowiły przeciwstawić się Flockhartowi i jego podbojom – odparła z pewnym wahaniem w głosie. Król spojrzał na nią spode łba, nie wydając się zadowolony z jej odpowiedzi.  

– Dokładnie. A wiesz co wiele z tych wysp łączy? Zgadnij. – zapytał retorycznie, kładąc palce na stole i patrząc na nią z poważnym wyrazem twarzy.

 – Większość z nich zamieszkuje ludność mugolska, zmieszana z tą czarodziejską – odparła, czując na sobie przygniatający ciężar jego spojrzenia.

– Te wyspy zawzięcie sprzeciwiają się Flockhartowi i jego armii, wygrywając bitwę za bitwą. Wiesz dlaczego?

– Wykorzystują magię – mruknęła cicho, wychodząc przed jego argumentację. – To samo dzieję się teraz na Mull. 

Annabel miała przeczucie jakby każde nowo wypowiedziane przez nią słowo, wzmagało jego irytację, gdyż jego twarz nabierała nowych, kompletnie nieznanych jej barw.

– Dokładnie – odparł Król, przerywając myśli Annabel. – Magia jest tym, co daje im przewagę, a niemagiczni generałowie z Jury nie są w stanie zrozumieć tego, co się wokół nich dzieje, nie mówiąc już o tym, aby w jakiś sposób spróbować z tym walczyć.

Księżniczka poczuła, jak wszystko wokół niej zaczyna się kręcić, a serce bije w jej klatce piersiowej gwałtowniej. Miała pewnie podejrzenia co do tego, co tak niesubtelnie proponuje jej kuzyn. Odwróciła więc wzrok, a jej oczom zaczął migać czarny kurz, gdzie u krawędzi pola widzenia zauważyła, że Król podnosi się z krzesła i zbliża się do niej, poprawiając swoją koszulę.

– Rozumiesz Annabel? – spytał powolutku, wbijając w nią swój nieludzki, spiczasty uśmiech – To wspaniałe uczucie, gdy wie się, że posiada się taki potężny dar, pochłaniający na raz całe bastiony wrogo nastawionych do ciebie rycerzy, czy też nawet kłusowników. – specjalnie podkreślił to ostatnie słwo.

Foutley poczuła, jak skrzypią jej zęby, a mięśnie napięły się na całym ciele. Wiedziała już wtedy, że zrobiło się niebezpiecznie, a Victor próbuje zmusić ją do niemożliwego wyboru. Problemem było jednak to, że Annabel wcale nie zamierzała dać mu się zdominować.

– Postawię sprawę jasno. – kontynuował tonem nie wnoszącym sprzeciwu – Jeśli zamierzasz upierać się przy swoim, możesz wykorzystać swój dar, aby ochronić Islay i zapewnić swoim krewnym długotrwałe panowanie. Albo też w przeciwnym wypadku oddać swoje życie władcy Mull i zwiększyć jego władzę sukcesywnie przedłużając linię jego przodków. To jest ta twoja wymarzona i jedyna wolność wyboru, na jaką możesz sobie pozwolić. Lecz o innym rodzaju niezależności nie chcę nawet słyszeć. Rozumiesz? 

Słysząc te słowa ruszyła z szorstkim pomrukiem w kierunku Victora, jej oczy zaświeciły z gniewu. Wiedziała, że Król nie zatrzyma się przed niczym, aby zmusić ją do posłuszeństwa. Doskonale znał jej słaby punkt, który z precyzją godną szaleńca chciał wykorzystać. Wobec tego nie miała innej opcji, jak się przed nim bronić. Zatrzymała się wówczas, gdy jej smocze, jarzące się błękitną poświatą ślepia spotkały się z jego wzrokiem. Tak beznamiętnym, że aż dziwnym. Czyżby pomimo jej licznych ostrzeżeń, nadal nie zdawał sobie sprawy z tego, że pragnie obudzić w niej moc, której nawet ona sama się boi?

– Odchodzę Królu, zrzekam się pozycji. – odparła szorstko, ale nie słyszała już tych słów, rozumiała je tylko jako jakąś bezsensowną paplaninę. Mimo to, stała sztywno wpatrzona w swojego kuzynka tocząc nieprzerwaną walkę na spojrzenia. 

– Uważaj Annabel, nie warto zdradzać swojego króla. – przestrzegł niewzruszony jej szałem.

– Jstem lojalna tylko sobie i swoim zasadom. – odparła zachowując zimną krew, ale jej oczy nadal tliły się w niebezpiecznym błękicie. Wszystko wraz zaczęło się jej mieszać. Już nawet nie była w stanie stwierdzić która jej część tak jawnie mu się sprzeciwia.

Twarz jej kuzyna w dalszymi ciągu okazywała determinację, ale nie był w stanie nic na to odpowiedzieć, wpatrywał się w nią bezsłownie tak, jakby to coś jeszcze miało dać. Tak jakby jego wzrok był na tyle potężny, aby zawładnąć nią całą. Odwróciła się więc na pięcie by opanować emocje, które zaraz do reszty obudzą drzemiącego w niej smoka i już chciała wyjść triumfalnie z komnaty, ale gdy tylko zrobiła krok w bok, Król zatrzymał ją siłą i przyciągnął do siebie.

– Nie odchodzisz stąd. – odparł trzymając rękę na jej brzuchu. Był silny, przez to Annabel ledwo powstrzymywała się przed wyrwaniem się z jego uchwytu. Wiedziała, że musi utrzymać spokój, aby nie dać sobie powodu, by poddać się temu szaleństwu.

 – Pozwól mi odejść. – powiedziała spokojnym głosem, starając się wyczuć jakieś oznaki słabości w jego dotyku.

– Nie, zostaniesz tutaj ze mną – odparł stanowczo.

W tym momencie do komnaty wkroczył zniecierpliwiony Charlie, a gdy zauważył tocząca się wewnątrz scenę, bez namysłu wyciągnął swoją różdżkę i wycelował nią pośpiesznie w Victora.

– Charlie nie rób tego. – odparła lekko łamiącym się głosem, a jej oczy wróciły szybko do normalności. – Grozisz Królowi, a to może być potraktowane jako zdrada.

Czarodziej jednak nie zamierzał odpuścić. Victor dostrzegając jednak upór chłopaka uniósł brew, patrząc na niego z politowaniem. W końcu zwolnił swoją kuzynkę z ucisku, jakby widok różdżki Charliego przywołał go do porządku. Ta zaś szybko odsunęła się od Króla i wyprostowała, a później wolnym, acz lekko chwiejnym wzrokiem podeszła do swojego partnera. Charlie złapał ją za rękę i przysunął bliżej do siebie. Po czym z ulgą opuścił swą różdżkę i objął roztrzęsioną Annabel mocniej. Victor najpierw spojrzał na nich z gniewem, ale po chwili jego postawa zmieniła się w coś, co Charlie mógł określić jako złośliwe zadowolenie.

– Więc to tak kuzynko, dobrze. Zostań z tym plebejuszem, ale oboje macie natychmiast opuścić pałac i nigdy więcej do niego nie wracać. W przeciwnym razie gorzko pożałujecie swojego lekkomyślnego postępowania. – zagroził na odchodne.

Annabel już go nie słuchała, wtuliła się w klatkę piersiową Charliego, a jej oczy chciały zanieść się łzami czując jak jego serce uspokaja swój rytm. Weasley jednak usłuchał rozkazu Króla, wdzięczy gdzieś w głębi, że ten nie kazał zamknąć ich w lochu, a po chwili używając łączonej teleportacji, aportował ich na zewnątrz. Tam zaś niemal od razu rozległ się donośny dźwięk dzwonu, zwiastując problem, a wśród gości, bawiących się na uroczystości rozległo się jedno pytanie " Gdzie zniknęła Christine?".

 

~~~~~ KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ ~~~~~