Miała rację. Stojąc naprzeciw niego nie potrafiła wydusić z siebie słowa. On również zamarł, jednak nie z tego powodu co ona. Po prostu nie potrafił uwierzyć jak bardzo wyrosła. Stała się piękną kobietą o iście królewskim wyglądzie, wyglądała tak samo jak jej matka która przecież stanowiła wzór szlacheckiego pochodzenia.
Od wieków wyspą Islay rządziły osoby o brązowych włosach i dużych oczach podobnego koloru, nawet rysy twarzy miała identyczne. On, oraz jego siostra różnili się od tych ideałów – Król posiadał włosy tego samego koloru co Annabel, ale jego oczy były niebieskie po matce. Tak samo jak oczy Christine, która posiadała jeszcze blond włosy swej rodzicelki.
Foutley również zauważyła pewne zmiany w jego wyglądzie, włosy miał ciemniejsze, ponadto jego budowa do złudzenia przypominała Annabel wuja – świętej pamięci poprzedniego Króla Islay. Nie posiadał on jednak Jego długiego zarostu, ze względu na swój młody wiek, a który od pokoleń stanowił siłę, oraz męskość poprzednich władców. Podszedł do niej i delikatnie ucałował jej dłonie. Czułość jaką można było zauważyć świadczyła o tym jak bardzo oboje stęsknili się za sobą przez te wszystkie lata. Z perspektywy osoby patrzącej na całą zaistniałą sytuację można było stwierdzić, iż ta dwójka to para kochanków, którzy spotykają się po kilku latach rozłąki nie zmieniawszy uczuć do siebie. Było jednak inaczej, ta relacja – z resztą jak każda inna w której jedną ze stron stanowiła Annabel była specyficzna.
– Królu. – mruknęła dziewczyna i ukląkła niczym prawdziwa dama. – Dobrze móc znów cię ujrzeć.
– Urodziwa z ciebie niewiasta, kuzynko.
Nastąpiła chwila ciszy, po czym uśmiechnęli się do siebie i usciskali się na powitanie. Całe napięcie minęło, a Annabel na nowo poczuła się jak niespełna dziesięcioletnia dziewczynka darząca szczególnym uczuciem swojego krewniaka.
– Jak się odnajdujesz w roli Króla? – spytała troskliwie.
– Skłamałbym mówiąc, że nie stanowi to dla mnie żadnego problemu. Tym bardziej w świetle ostatnich wydarzeń.
– Pragnę wyrazić głęboki żal w związku ze śmiercią twojego ojca, Panie. Był wspaniałym przywódcą.
– Jednym z najlepszych, jednak przyszedł czas, że śmierć zawezwała go do siebie uprzednio odbierając mu rozum do cna.
– Co przez to rozumiesz, Królu?
Victor uśmiechnął się ciepło do Annabel i zaproponował swoje ramię. Dziewczyna zacisnęła dłoń na jego ramieniu. A zaraz potem w ślad za nim wędrowała po korytarzach zamku.
– Ostatnie jego decyzje były wielce nieprzemyślane. Pragnął podpisać traktat pokojowy z rodziną Flockhartów, która przecież od lat niszczyła błogi spokój na wyspie.
– Jakże to… – przerwała mu.
– Sądził, że tym sposobem zdoła ukrócić działania wojenne przed swoją śmiercią. Oferował im wschodnią część wyspy na własność.
Annabel otworzyła aż oczy ze zdziwienia, dlaczego poprzedni Król mogłby zechcieć oddać wrogom tak ważną dla Islay część jej terytoriów. Przecież stanowiły one podporę finansową całego Państwa ze względu na wysoko rozwinięty handel dziełami sztuki, a może po prostu coś innego kryło się za tym rozejmem?
– Możliwe, iż mogło być to tylko podstępem? – spytała dociekliwie.
– Nikt tak nie uważał, mój ojciec, od zawsze był nazbyt skory do zawierania niekorzystnych umów.
– Ale jeśli… ?
– Nie zginąłby w tak bezsensowny sposób.
Zamyśliła się na chwilę. Miała wrażenie, że myliła się przez pół życia, sądząc iż powodem wybuchu wojny na Islay było opanowanie całej wyspy, nie tylko jej najbogatszej części. Jednak coś nie pozwalało jej myśleć w taki sposób, przecież rodzina Flockhartów od zawsze nie przebierała w środkach dążąc do większej władzy. W końcu Jura – najbogatsza wyspa w Hebrydach Wewnętrznych była pod ich władaniem, a znajdowała się tylko kilkanaście kilometrów na północy wschód od Islay. Dlatego właśnie nie mieliby powodu, ażeby rządać jedynie jej wschodniej części skoro panują już nad o wiele bogatszą Jurą. Czyż mogło to oznaczać, że poprzedni król dowiedział się o czymś, na czym bardzo zależało Anthony’emu, a czym nie zdążył się podzielić ze swoimi namiestnikami?
– Coś cię niepokoi, Annabel?
– Racz wybaczyć Panie za moją nieuwagę, ale przez to, czego doświadczyłam od przybycia tutaj, w mojej głowie narodziło się wiele nowych pytań bez odpowiedzi.
- Co przez to rozumiesz, moja Pani?
- Wyspa bardzo zmieniła się pod moją nieobecność.- odparła łagodnie.
Nie chciała spierać się z Królem, a do tego jej nagły atak na niego mógł doprowadzić, tym bardziej, że widzieli się po raz pierwszy od kilku lat. Czuła od niego ogromną dumę z własnego pochodzenia, której wcześniej nie doświadczała, dlatego też chciała delikatnie dobierać słowa i nie wywierać na kuzynie presji większej niż potrzeba.
- Nie wątpię w to, dziewięć lat to bardzo wiele czasu, a wojna nadal paraliżuje mieszkańców.
- Czyżby nie było widać nigdzie końca?
- Końca wojny? - spytał spokojnie.
- Może odwilż przyniesie Islay dawny blask... Nie sądzisz kuzynie, iż pokój z rodem Flockhartów, podpisany tak, lub inaczej byłby najlepszym rozwiązaniem? - spytała niepewnie.
Annabel naprawdę chciałaby, ażeby to Islay była górą w tej wojnie, ale biorąc pod uwagę obecny stan wyspy i zdrowie poddanych byłaby skłonna do pokoju nawet za taką cenę, ale czy Król mógł myśleć podobnie?
Victor przystanął w miejscu i spojrzał raz jeszcze na Annabel ignorując słowa dziewczyny. Jej uroda zwaliła go z nóg. Pogładził delikatnie palcem jej policzek. Poczuła dziwny gorąc na swojej skórze w tamtym miejscu, ale mimo to zachowanie mężczyzny było dla niej niepojęte, wyglądało na to, że mógł próbować ją uwieść Nie mogła na to pozwolić, dlatego zrobiła mały krok w tył, aby nieco oddalić się od niego. Ten, jakby nie zauważając jej skrępowania pociągnął ją za sobą wgłąb zamku. Chciał jak najszybciej pokazać jej jak bardzo ich dom rozrósł się pod jej nieobecość. Z dumą rozprawiał o walkach jakie stoczył z wrogą armią i szczegółowo przedstawiał jej historię jak dotąd nie zmierzonych przez nią komnat, przeplatając to ze wspominkami o ich dzieciństwie. Annabel poszłusznie słuchała każdej z tych historii, mimo iż większość wydawała się nudna. Już nie wspomibając o tym, iż jej rozmówca nie miał najmniejszej ochoty, aby na razie kontynuować rozmowy na temat wyspy.
Myślała, że uda jej się wyciągnąć więcej odpowiedzi na pytania, które męczyły ją od przyjazdu na Islay, ale tak się nie stało. Wobec tego, uznała że nie warto niszczyć dobrego nastroju kuzyna tego ranka, ale obiecała sobie, że gdy tylko następnym razem przyjdzie im ze sobą porozmawiać, nie uchyli się od zadawania Królowi niewygodnych pytań. Jednak póki co chciała porozmiawać z kimś jeszcze, za kim zdążyła po stokroć się stęsknić.
– A w którym to miejscu przebywa Christine? Nie miałam przyjemności jeszcze jej ujrzeć.
– Obawiam się, że w tym momencie jest bardzo zajęta.
– Czymże?
– Przygotowaniami do swoich zaślubin?
– Zaślubin?
Annabel spodziewała się wielu rzeczy w związku z swoim przyjazdem do domu, ale ostatnią z rzeczy jakich mogłaby oczekiwać to wieść o małżeństwie jej kuzynki. Już szybciej uwierzyłaby w królewską kapitulacę, niż w to. Czyżby Christine naprawdę zyskała tak wielką pewność siebie, ażeby wychodzić za mąż? Foutley musiała to sprawdzić możliwie jak najszybciej.
– W takim razie, kiedy mogłabym się spodziewać ponownego spotkania z nią?
– Kazałem służbie przygotować uroczystą wieczerzę specjalnie na twoje przybycie, Annabel. Christine również powinna się pojawić. Czy przyjmiesz moje zaproszenie?
– To dla mnie zaszczyt, Wasza Wysokość.
Annabel nie usiedziała w miejscu zbyt długo, musiała w jakiś sposób zredukować pytania kłębiące się w jej głowie. Niedługi czas po rozmowie z Królem zawezwała sir Euana do swoich komnat i poprosiła w bardzo wymowny sposób o to, ażeby towarzyszył jej w zwiedzaniu stolicy. Nie chciała czekać do wieczornej uczty. Postanowiła więc spożytkować ten czas na to, aby rozejrzeć się po okolicy i sprawdzić jak wiedzie się jej mieszkańcom. Rycerz – niechętnie, ale w końcu zgodził się dotrzymać jej towarzystwa. Nie uważał, że był to dobry pomysł. Mimo tego, co powiedział jej wcześniej bardzo dobrze orientował się w dramatycznej sytacji panującej w stolicy, już o pomniejszych misteczkach na obrzeżach kraju nie wspominając. Jednak nie byłby w stanie powiedzieć jej wprost w czym leży problem bez uprzedniej konsultacji z Królem.
Wewnątrz czuł, że Annabel mogłaby lepiej rządzić wyspą i przywrócić jej dawną świetność, ale Władca miał nieco inne plany związane bezpośrednio ze swoją kuzynką.
Annabel –oczywiście przeczuwała, że sir Euan ukrywa jakąś istotnią rzecz przed nią, jednak doskonale wiedziała, że musi wykonywać rozkazy Victora. Dzieliła ich po prostu palisada strachu, dlatego postanowiła działać na własną rękę. Jednak nadal zdawała sobie sprawę z tego, że na zewnątrz może być po prostu niebezpiecznie, a czary używane w świetle dnia stanowiłyby dowód prawdziwej głupoty. Bała się jednak tego, czego może tam doświadczyć i jeśli były to tylko bezpodstawne obawy, wolała mieć czyjąś ochronę. Stąd właśnie narodził się pomysł wdrożenia do jej planu jakiegoś zaufanego człowieka. Wybór padł na sir Euana, przeczuwała że był odpowiednim towarzyszem, jednak przekonywała tylko samą siebie. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie znała nikogo innego, kto mógłby oprowadzać ją po mieście.
Na dworze wydawało się zimniej niż wcześniej. Annabel krążąc pomiędzy domostwami co rusz poprawiała jedwabny szal delikatnie oplatający jej szyję. Nie odziała się zbyt ciepło ponieważ ostatnią rzeczą o której kobieta mogła pomyśleć była panująca na dworze pogoda. Sir Euan widząc jej drgania kilka razy próbował odwieść księżniczkę od pomysłu pałętania się po stolicy bez wyraźnego powodu, jednak Annabel zostawała nieugięta. Jej wyrafinowanie wprawiało go nie raz w osłupienie, dlatego nic nie mógł zaradzić na jej postanowienie. Miał tylko nadzieję, że tą samą finezyjność zachowa zauważając zły stan kraju i nie zrobi nic nieodpowiedniego.
Obeszli najważniejsze ulice stolicy, ale nie zauważyli niczego niewłaściwego, za to wieść o powrocie Annabel rozeszła się po Państwie niczym jakaś epidemia. Wielu szlachcianów dostrzegając ją krążącą po mieście nie potrafiło uwierzyć w to jak ta mała dziewczynka wyrosła i jak bardzo wyglądem przypomina swoją matkę. Kłaniali się gdy tylko mijała ich na ulicy, kilku śmiałków postanowiło nawet zaczepić ją rozmową na wszelakie tematy, na co sir Euan zawsze reagował agresywnie. Annabel jednak nie należała do osób, które uchylają się od odpowiedzi i traktują niższych pochodzeniem z góry, mimo wrażenia które na pierwszy rzut oka ktoś mógłby odnieść. Dlatego właśnie uspokajała rycerza, gdy tylko miał stracić nad sobą kontrolę. Dzielnie mierzyła się z każdą rozmową, aż w końcu dostrzegając jak wiele czasu straciła przeprosiła uciążliwych szlachcianów i ruszyła w dalszą drogę.
Stolica wyglądała dokładnie tak, jak sobie wybrażała gdy tylko wróciła do domu. Była zwyczajna, wiele się nie zmieniło, te same bogato zdobione domy, urozmaicona roślinność, handel nadzwyczaj rozwinięty, strażnicy wałęsający się po ulicach w poszukiwaniu osób, które nie miały dostępu do stolicy, oraz monarchowie ubrani w bogato zdobione szaty, rozprawiający głównie o swoich podróżach po świecie, a także monarchinie, damy z wyższych sfer w wysoko spiętych fryzurach, wymalowanych twarzach, oraz szerokich u dołu sukniach. Ktoś, kto nie znał sytuacji panującej w kraju mógłby z czystym sercem stwierdzić, że Islay jest wyspą opływającą w luksusy. Jednak była to zmyłka, stolica – zawsze musi pozostać bogata, bez względu na finanse kraju. Bieda oraz wojna najbardziej dotyka tych pomniejszych miast oraz wsi, dlatego też następnym celem odwiedzin Annabel miały stanowić wioski. Z tego też względu nie mając ochoty na dalsze narzekania sir Euana postanowiła, że jeszcze przed wieczerzą wymknie się z zamku i odwiedzi najbiedniejsze miejsca na wyspie, aby przeprowadzić wywiad.
Odczekała te kilka godzin samotnie w pokoju, aż zaważyła, że zmierzch powoli dosięgał jej okien. Założyła na siebie tą samą czerwoną pelerynę z głębokim kapturem, którą miała na sobie gdy przypłynęła na wyspę i wymknęła się po cichu z swoich komnat. Na całe szczęście sir Euan musiał na chwilę opuścić swój posterunek, ponieważ mógłby stanąć jej na drodze i z rozkazu króla nie puścić jej na samotną wyprawę. (Czy ten człowiek w ogóle spał i jadł?) Zauażyła też, że na korytarzach wędrowało kilku strażników strzegących komnat, ale dla doświadczonej czarowicy jaką była Annabel nie stanowiło to problemu. Rzuciła na siebie zaklęcie kameleona i z niebywałą gracją udała się na dwór. Odszukała wzrokiem stajennego i uśpiła go zaklęciem, aby móc dosiodłać konia. Podczas kiedy ten smacznie chrapał śliniąc się niczym dziecko Annabel wybrała wierzchowca, który swiom umaszczeniem najbardziej wyróżniał się z otoczenia. Skórę jego pokrywał śnieżnobiały, dostrzegalny nawet w słabym świetle pochodni kolor. Nie było to najmądrzejszym wyborem, zważając na to, że Foutley chciała nie rzucać się w oczy, jednak nie potrafiła się powstrzymać.
Cicho ściągnęła z wieszaka siodło i ogłowie, co rusz patrząc czy stajenny nie wybudza się przedwcześnie. Podeszła do wybranego konia, na co ten poruszył się niespokojnie i cofnął się do tyłu wystraszony. Annabel zagestykulowała lekko i spojrzała na jego łeb, szepnęła do niego, aby się nie obawiał przy okazji modląc się, by nie wydał z siebie głośnego dzwięku. Jej modły zostały wysłuchane, zwierzę uspokoiło się i już nie uciekało, pozwoliło się nawet pogłaskać po grzywie. Założyła niedbale siodło na jego grzbiet, obiecując sobie, że poprawi je gdy tylko znajdą się po za murami zamku. Usiadła na nie i raz jeszcze przelotnie spojrzała na mastelerza, po czym ruszyła przed siebie.
Dziękowała Merlinowi, że był to zwyczajny koń niezbyt rozwiniętym zmyśle wyczuwania jak istoty z magicznego świata, nie czuł w niej nic groźnego, dlatego też zamiast wydawać z siebie okropne dzwięki i na siłę próbować uciec, zachowywał się jak zwyczajne zwierzę obawiające się nieznanego człowieka.
Wspomnienie I
(Kilka lat wcześniej, Hogwarcki dziedziniec)
Świeże powietrze, las i drzewa dookoła. To wszystko przypominało jej o domie, który opuściła jakiś czas wcześniej. Wzięła głęboki oddech i spojrzała w błękitne niebo. Gdzieniegdzie pojawiały się pojedyncze chmury, był to koniec lata. Słońce delikatnie muskało po jej twarzy. Uwielbiała to, oczywiście nie w tej sytuacji.
Rozwydrzeni uczniowie Hogwartu zebrali się na dziedzińcu w oczekiwaniu na pierwszą w ich życiu lekcję opieki nad magicznymi zwierzętami. Nadal nie rozumiała jak to możliwe, że trzynastolatki mają prawo stanowić pieczę nad istotami żywymi, tak kruchymi bez uprzedniego opanowania teorii na ten temat.
Odgarnęła niesforny kosmyk ze swojej twarzy. Nikt nie spodziewał się, że dziewczyna o tak łagodnym wyglądzie skrywa pewien sekret, który nie powinien zostać ujawniony.
Jej ciało wzdrygnęło się lekko na widok profesora Kettleburna, który dziarskim krokiem przybył na dziedziniec i ogłosił wszystkim, że lekcja właśnie się zaczęła.
Wtopiła się w tłum uczniów maszerujących zgodnie za Profesorem, ściskając w dłoniach podręcznik „Fantastyczne zwierzęta i gdzie je znaleźć” jakby był on największym skarbem, który miała okazję nabyć. Pragnęła zostać niezauważona i nie zwracać na siebie zbytniej uwagi.
Uczniowie zatrzymali się przy jednym z tych większych drzew. Profesor nie czekając dłużej wskazał gałąź na której znajdowała się mała na około osiem cali istotka. Sprawiała wrażenie jakby składała się z kory, głązek i dwóch małych brązowych oczek.
Dziewczyna od razu wiedziała co to było za zwierzątko. Można rzec, że nawet rozczulił ją ten widok, jednak nie z powodu jego słodkości. Uczucie to wywołało u niej wspomnienie spędzania wspólnego czasu z jej matką, która z entuzjazmem opowiadała jej o takich właśnie stworzonkach.
Po raz kolejny znalazła się w własnym świecie, ignorując kompletnie to o czym opowiadał Profesor. Mimo jednego oka nie umknęło jego uwadze zachowanie jednej z uczennic, która zdawała się nieobecna. Nim się obejrzała została wywołana z tłumu i zmuszona była stanąc naprzeciw Kettleburna i zbratać się z tą małą istotką. Wiedziała jak to robić, wszystkiego nauczyła ją matka, której jakimś cudem udało się zatrzeć granicę pomiędzy strachem ze strony magicznych istot.
Obawiała się jednak reakcji z jego strony. Doskonale wiedziała, że nie jest zwyczajna i mimo tego, że posiadała ogromną wiedzę o stworzonkach tego pokroju nigdy nie potrafiła stworzyć z nimi silnej więzi.
Profesor wcisnął jej w dłoń pudełko z kornikami, którymi miała nakarmić Nieśmiałka.
Wzięła głęboki oddech i ruszyła przed siebie w akompaniamencie ostrzeżeń profesora o tym, żeby pod żadnym pozorem nie naruszać gałęzi i pnia. Przez te słowa nie potrafiła się skupić, pragnęła tylko jednego- aby stworzonko nie uciekło, a wszystkie inne informacje były zbędne.
Przystanęła na chwilę patrząc w te malutie brązowe oczka. Zrobiła jeszcze kilka kroków przed siebie, tak aby zbiżyć się na odpowiednią odległość do karmienia.
Opanowała emocje, a gdy osiągnęła wymagany dystans, precyzyjnie rzuciła jednego kornika przed „nogi” nieśmiałka. Ten w odwecie spojrzał na ziemię, złapał malutkimi gałązkami insekta. Gdy tylko nie wyczuł w nim nic niebezpiecznego, zaczął pożerać swoją ofiarę
Zdawałoby się, że dziewczyna była w siódmym niebie. Nie chciała się zbłaźnić przez wzgląd na woją matkę, której nie udało się nauczyć córki współgrania z innymi magicznymi istotami przed swoją ucieczką z wyspy. Dlatego też z dumą obserowała jak stworzonko ze smakiem zjada pożywienie.
Mimowolnie uśmiechnęła się szeroko i święcie przekonana iż udało jej się dokonać wtedy niemożliwego zaczęła podchodzić do niej bliżej. Ta jakby oderwana z letargu porzuciła swoje pożywienie i uciekła w długą wydając z siebie bliżej nieznane dźwięki, które po chwili przekształciły się w głośne śmiechy swoich rówieśników z trudem poskramiane przez nauczyciela.
Szybko przebiegła przez mury myśląc intensynie o tej sytuacji. Ze stolicy było jedynie kilka kilometów do jednej z biedniejszych wiosek – Tenplonu, co akurat wystarczyło jej na negatyne rozpatrzenie tamtego traumatycznego dla niej wydarzenia.
Zatrzymała się zaraz u bram. Do jej nosa dotarła mieszanka różnego rodzaju nieprzyjemnych zapachów, a wcielenie smoka wcale nie pomagało jej w czuć ich mniej. Jednak nie zraziła się tym, uzbrojona w różdżkę i ogromne samozaparcie galopowała przed siebie. Mijała brudne ulice, rozpadające się domki, wychudzone zwierzęta, a nawet biedne sieroty dwa razy młodsze od niej, śpiące między końmi na sianie i odziane w podziurawione łachmany, przed które było widać ich kościste ciało. Nawet w takim stroju Annabel wyróżniała się pośród innych schludnością, co nie uszło uwadze mieszkańcom slumsów. Zauważając ją z daleka prostowali się sądząc iż była to osoba posiadająca przy sobie srebrniki które mogłaby im podarować, pośród nich przebijały się także dzieci. Jednak Annabel nie zatrzymywała się przy nich. Nie mogła ryzykować tym, że ktoś mógłby ją rozpoznać. Współczuła im, ponieważ jako osoba, która przeważnie była trzymana w czterech ścianach zamku nigdy nie doświaczyła takiego losu. Wiedziała, że w jej Państwie istnieją takie miejsca, jednak nigdy nie zdawała sobie sprawy z tego, że problem ten jest rozciągnięty aż na tak dużą skalę. Zawiodła się na swojej rodzinie, która najwidoczniej przymykała oczy na te sprawy, chociaż zawsze zdawała sobie sprawę z tego, że nikt nie jest w stanie pozbyć się biedy w społeczeństwie.
Minęła biedniejszą część Tenplonu i znalazła się w jej nieco bogatszej okolicy. Mimo, że nadal była w złym stanie domy wyglądały o wiele lepiej niż tam. Zatrzymała konia na jednej z głównych ulic, nawet nie zdążyła się rozejrzeć, a do jej uszu dobiegł pisk jakiejś kobiety i trzaski dochodzące w pobliskiej gospody. Nie czekając dłużej Annabel w iście heroicznym geście ruszyła w tamtą stronę. Jej ciało obiegły ciarki, gdy po raz kolejny zatrzymała konia i zeskoczyła z siodła. Złapała w dłonie różdżkę i w akompaniamencie głośniejszego już huku podeszła cicho do okna, aby zorientować się w sytuacji. Nie wiedziała czemu zareagowała w taki sposób skoro sama była wystraszona, jednak cały czas powtarzała sobie, że ma do dyspozycji czary, a ciekawość po raz kolejny już raz przejęła nad nią kontrolę. Wychyliła się z okna i dostrzegła dwóch strażników królewskich trzymających w dłoniach miecze. Rozmawiali oni o czymś z mieszkańcami chaty. Przech chwilę ucieszyła się, że strażnicy znaleźli się w tym miejscu i najpewniej przegonili właśnie zagorożenie, ale coś nie dawało jej spokoju. Rodzina stojąca naprzeciw nich wcale nie wyglądała na zadowoloną, a wręcz przeciwnie była przerażona całą sytuacją. W środku chaty panował bałagan, a bywalcy rozmawiali teraz między sobą. Z ich twarzy można było wyczytać irytację i zniecierpliwienie.
W końcu jeden ze strażników zwrócił się do starszego mężczyzny i wycelował w niego mieczem, na co ten od razu upadł na kolana. Nie minęło pieć sekund, a strażnik ruszył wprost na swoją ofiarę. Annabel nie zastanawiając się jakie ci dwoje mają między sobą porachunki wbiegła do środka i nie myśląc wiele rzuciła w niego drętwotę. Zaklęcie przebiło się przez jego metalową zbroję, a sam strażnik odleciał daleko do tyłu i uderzył ciałem w stojącą przy ścianę szafę, rozwalając tym samym jej kruchą strukturę.
– Co to czorta?
W tym momencie wszystkie spojrzenia skierowały się na nią. Stała u wejścia trzymając w ręcę różdżkę i celując nią w drugiego napastnika.
– Księżniczka Annabel? – gdzieś obok siebie usłyszała kobiecy głos. – Czyżby to była prawda?
Nie brzmiał on spokojnie, ani wdzięcznie, kobieta wypowiadająca te słowa nie mogła uwierzyć w to co zobaczyła. Ludzie z wyspy nie przywykli do czarów, zdecydowana część z nich była mugolami nawet nie marzącymi o takich umiejętnościach. Dodatkowo pikanteri dodawał fakt, iż tak samo jak za dawnych czasów na wyspie panowało przekonanie o tym, że wiedźmy są przekleństwem, które trzeba jak najszybciej zniszczyć.
– Wszystko w porządku? – spytała klęczącego Annabel, spoglądając w jego stronę.
Nie odpowiedział jej, szybko pokiwał głową, wstał i podszedł do swojej rodziny. Objął mocno żonę i swojego syna, starając się nie prowokować ataku z jej strony.
– Któż by się tego spodziewał, księżniczka Annabel. – odparł charcząco strażnik i zrobił kilka kroków ku niej. – Jednak odziedziczyłaś po matce cos więcej niż tylko urodę szlachcianki.
Dziewczyna od razu zareagowała, uniosła różdżkę jeszcze wyżej i wycelowała nią w przeciwnika, ten natychmiast przystanął.
– Nie waż się ruszyć, rycerzu.
Spojrzał na jej twarz, był kompletnie zdołowany co nie przeszkadzało mu w tym, aby uśmiechać się złośliwie do Czarownicy. Spoglądał po jej twarzy kryjąc się za fasadą złośliwości. Uniósł ręce do góry i delikatnie gestykujując starał się zapewnić iż wszystko jest najlepszym porządku i wcale nie wygląda na to co mogłoby się zdawać na pierwszy rzut oka. Jednak Annabel nie dawała się nabra, nie próbowała nawet wchodzić z nim w żadne interakcje.
– Dlaczego atakujecie biedaków? – spytała ostro, nie opuszczając ani na chwilę różdżki.
– A czemuż to księżniczko? – odparł łagodnie. – Czyżby król nie raczył powiedzieć swojej drogiej kuzynce o tym, jak zarabia na nowe wojska?
– Łżesz rycerzu. Król nigdy nie kazałby atakować nędzarzy. – prychnęła sucho.
Tak bardzo chciała wierzyć w te słowa. Kiedyś i może chroniłaby dobre imię Króla, jednak po tym czego doświadczyła wcześniej już niczego na wyspie nie mogłaby być pewna.
– Cóż jest złego w podatkach Wasza Wysokość? Od zarania dziejów istnieją one na świecie.
– Świat jest inny, a podatki mają obowiązywać jedynie szlachcianów? Jednak i wtedy nie zostawały one ściągane groźbą.
– Groźbą, a nawet siłą. – Annabel ścisnęła usta słysząc jak spokojnie o tym mówi. – Skąd dopiero przybyła miałaby wiedzieć o tym, co dzieje się na wyspie. Odłóż to co masz w dłoni o Pani, a z chęcią opowiem o wszyskich knowaniach Króla o których miałem nieprzyjemność słuchać.
Annabel musiała przyznać, że był z niego niezły manipulant, z pewnością przekonałby wielu głupców do swoich prawd, jednak ona się do nich nie zaliczała. Jego twarz aż emanowała jadem, a oczy były wypełnione przebiegłością. Jak ktoś taki mógł służyć na dworze?
– Porozmawiajmy księżniczko. – dodał i ruszył w jej stronę.
Musiał poczuć się zbyt pewnie, albo po prostu nie doceniał królewny. Jak śmiał sprzeciwić się jej rozkazowi, musiała dać mu nauczkę. Od razu uderzyła w niego Depulsem, siła odśrodkowa zderzyła się z jego brzuchem i zwaliła go z nóg. Upadł na kolana i zgiął się w pół. Odgłos zaklęcia połączony z jego upadkiem, a także krzykiem chłopca wstraszonego czarami mogłaby ostawić na nogi cały zamek. Jednak tutaj było to normalne i nikt nie dziwił się wrzaskom.
Klęczący rycerz zwijał się z bólu. Próbował coś powiedzieć, ale ból zaparł mu dech w piersiach, ciężko oddychał, niemalże ksztusząc się własną śliną.
– Ostrzegałam cię sir. A nie mam w zwyczaju powtarzać się więcej niż raz. – odparła z wyższością i podeszła do klęczącego mężczyzny, spojrzała na niego z góry.
Miała ochotę go opluć, ale duma jej na to nie pozwalała, nawet w takiej sytuacji musiała zachować się odpowiednio. Kątem oka zauważyła, że mieszkańcy nadal przyglądają się tej sytuacji z boku. Byli wyraźnie zmieszani, a Annabel miała wrażenie, że nie jest tu mile widziana i wzbudza w nich odrazę ze względu na to co potrafi. Przywykła do tego, jej kuzyni reagowali podobnie na samym początku i unikali jej jak ognia. Nie mogła jednak nikogo za to winić. To w co ci ludzie wierzą było pielęgnowane przez kilkaset lat i oparte jedynie na chęci wyjaśnienia czegoś dla nich niepojętego w tak brutalny sposób.
– Ty wiedźmo! – krzyknął rycerz, odzyskując głos.
Annabel od razu odwróciła się w jego stronę. Zeźlony mężczyzna rzucił się na nią, trzymając w dłoniach broń. W ostatnim momencie zdołała przeteportować się kawałek dalej, mimo iż miecz swym ostrzem dosięgnął jej ramienia. Poczuła piekący ból w tamtych okolicach, a małżeństwo wstrzymało oddech, przy okazji przykrywając oczy swojego syna. Ów rycerz stał w miejscu odębiały próbując przetworzyć to, co właśnie się stało. Księżniczka przejechała dłonią po rannym ramieniu. Dostrzegła krew na swoich palcach, a wtedy jej oczy przybrały błękitny odcień. Uniosła różdżkę raz jeszcze i wycelowała nią w jego serce, rycerz odwrócił się w jej stronę i stanął zesztywniały dotrzegając to, co działo się z jej źreniacami. Nie śmiał wypowiedzieć ni słowa ze strachu. Annabel za to stała naprzeciw niego, a jej kamienna twarz była bardziej tajemnicza niż kiedykolwiek indziej. Coś podpowiadało jej, żeby go zabić za uniesienie ostrza na kogoś z rodziny królewskiej, co byłoby nawet zgodne z prawem Islay, ale mimo to nadal myślała logicznie. Wiedziała, że mogłaby zostać pozbawiona różdżki za zamordowanie mugola i zostać wygnana ze świata czarodziei, a na to nie mogła pozwolić. Myślała głównie o Charliem, Aserielu, Luminim i innych smokach z rezerwatu. Wobec tego uspokoiła swoje rządze. Rzuciła jedynie drętwotę na swego napastnika, który wobec mocy magicznej był bezbronny, odleciał do tyłu jak uprzednio jego towarzysz i upadł na ziemię jak długi.
Podeszła do niego i bez wyrzutów sumienia pozbawiła go wspomnień, z resztą tak samo jak i drugiego rycerza. Zrobiła również to samo z całą rodziną zamieszkującą tamtą chatkę, uprzednio zawiadamiając straż, aby zatrzymała zdrajców.
Zaraz później uciekła niepostrzeżenie z Tenplonu i zauważając, że wieczerza zacznie się lada moment przeniosła się spowrotem do zamku zapominając o tym, że przed wyjazdem obiecywała sobie nie używać magii bez wyraźnej potrzeby.