– Wiesz ile razy dziennie karmić Aseriela?
Pierwszą rzeczą, którą zauważyła było wyludnienie. Port jak zawsze pamiętała przepełniony mieszkańcami i kupcami oraz wysokim odsetkiem rodzin żyjących w dobrobycie kompletnie opustoszał. Wyglądał tak jak wówczas gdy opuszczała wyspę, ale zdawał się kąpać w mroku, który już dawno zawisł nad jej głową budząc w niej spory niepokój.
Spojrzała na zegar, stanowiący najwyższy szczyt w pobliskim miasteczku rybackim. Było grubo po dziesiątej. Rejs najwyraźniej musiał się opóźnić o trzy godziny za sprawą słabych szturmów, które nadal wisiały nad morzem daleko za horyzontem.
Spojrzała dookoła, nie widziała nikogo, kto miałby na nią czekać. Nie spodobało jej się to, co prawda nie liczyła na żadne fajerwerki, czy też przyjęcie powitalne, ale skoro dostała zaproszenie od samego Króla powinna przynajmniej mieć jakąś eskortę, która ubezpieczałaby ją w drodze do zamku.
Ruszyła więc przed siebie samotnie, aby znaleźć miejsce, gdzie mogłaby wynająć konia i udać się do domu. Zastanawiała się, czy aby nie zabłądzi w tym mroku. Prawdą było to, że pamiętała wszystkie ulice i połączenia pomiędzy poszczególnymi miastami jak przez mgłę. W głowie ustalała trasy, które jakimś cudem zapamiętała najlepiej. Z tego co kojarzyła, w porcie nie byłoby nikogo kto mógłby posiadać hodowlę koni. Musiałaby wyjść wschodnią bramą, przejść cały port wszerz liczący sobie kilkadziesiąt kilometrów, a dopiero później znaleźć się w sąsiednim mieście, gdzie na pewno dałaby radę kupić konia. Nie spodobała jej się ta perspektywa, co prawda nikt nie byłby w stanie jej zaczepić, a tym bardziej tknąć dowiedziawszy się kim jest, ale nie chciała tego sprawdzać.
Wiedziała dokładnie, że zasady, które panowały niegdyś, mogły się zmienić za sprawą wojny domowej, dotykającej w dużej mierze stolicę Państwa – Dresden i stanowić dla niej niemałe zagrożenie. W rzeczy samej – miała do dyspozycji czary i tylko to przekonało ją do tego, aby gnać dalej przed siebie bez względu na ryzyko się z tym wiążące.
Szła prosto, mijając garstkę podejrzanych osób, które spoglądały na nią spod kapturów. Prostowała wtedy plecy, budząc złudną pewność siebie, która jednak dodawała jej otuchy. W pewnym sensie, cieszyła się z tego, że jest ciemno. Przynajmniej nikt nie byłby w stanie rozpoznać kim jest bez uprzedniego zbliżenia się do niej. Mogłoby wywołać to niemałą sensację i ściągnąć na siebie osoby, chcące ją skrzywdzić, a jedyne czego w tym momencie pragnęła to spokojnie dotrzeć do Dresden.
Zboczyła jednak z trasy, przypominając sobie, że w pobliżu powinna być tawerna oferująca pokoje do wynajęcia, co wydawało jej się najlepszym pomysłem.
Pomyliła się, gospoda w porównaniu do ulic portu – Ilow była przepełniona gośćmi kręcącymi się od kąta do kąta i możnaby nawet pokusić się o stwierdzenie, że większość z nich była pijana. Wobec tego wolnych pokoi już nie było, a Annabel była zmuszona opuścić gospodę. Nikt nie był w stanie jej rozpoznać za sprawą kaptura, który założyła na głowę, a kilku piajków próbowało nawet się do niej zalecić szukając rozrywki na jedną noc. Zaszczuta usiadła na pobliskiej ławce, próbując zastanowić się nad innym rozwiązaniem. Oczywiście – mogłaby zażądać pokoju powołując się na swoje pochodzenie i imię Króla, ale nie byłoby to najmądrzejszym posunięciem. Przypomniała też sobie ten liścik z pogóżką, który z początku zignorowała, a dreszcz przeszył jej plecy. Już nawet nie miała odwagi pić wody z tobołka w obawie, że mogłaby znależć się tam jakaś trucizna. Pokręciła jednak głową dając sobie znać, żeby nie popadać w żadną manię prześladowczą z tego powodu.
W tym samym momencie usłyszała z daleka kroki, nie odwróciła się w tamtą stronę. Zaniepokojona obecną sytuacją zbliżyła swoją rękę do pasa, gdzie znajdowała się jej różdżka i zacisnęła na niej palce. Kroki zdawały się coraz wyraźniejsze, a Annabel czekała na odpowiedni moment.
Odwróciła się w tamtą stronę, a serce podskoczyło jej do gardła. Jednak zamiast napastnika zauważyła chudziutką staruszkę trzymającą w jednej dłoni jakiś koszyk przykryty chustą, a w drugiej oświetloną lampę naftową.
– Błąkasz się tutaj sama Panienko? To szalenie niebezpieczne.
– Odrobinę tak, ale już wszystko w porządku. – odparła cicho, jednak mimo wszystko nadal trzymała różdżkę w pogotowiu.
Staruszka przybliżyła lampę do swojej twarzy. Annabel dopiero teraz dostrzegła jak bardzo zaniedbana i koścista była jej budowa. Nos miała długi i zakończony niemal ostrym szpikulcem. Wyschnięte usta zaciskała w wąską linię. Włosy tłuste i cienkie, zwinięte w niestabilny kok, a zmarszczki wskazywały na to, że widziała w swoim życiu już za wiele. Jedynie oczy o barwie piwnej zdawały się kipić młodością, oczy zawsze pozostawały takie same, niezależnie od wieku.
– Trzęsiesz się moje dziecko. Nie masz gdzie pójść? – Annabel już otwierała usta, aby odpowiedzieć, ale kobieta kontynuowała. – Oczywiście, że nie.
Nie potrafiła wyjaśnić dlaczego, ale troskliwy ton staruszki przyprawiał ją o dreszcze. Nie chciała przyznać sama przed sobą, że bała się tej starszej pani mimo, iż ta wydawała się przyjaźnie do niej nastawiona.
– Proszę wybaczyć, ale muszę już iść.
Nie czekając na odpowiedź wstała z ławki, poprawiła kaptur na głowie i strzepała ubrania z niewidzialnego kurzu. Wyminęła kobietę i skierowała swe kroki do jednej z lepiej oświetlonych alej. Jednak poczuła mocny ścisk na swoim ramieniu. Odwróciła się nagle. Ta sama staruszka, którą tak usilnie próbowała zgubić wbiła swój bystry wzrok z jej twarz.
Mózg Annabel krzyczał, aby wziąć nogi w zapas, ale ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Czuła się w tym momencie jak marionetka. Bała się, że jeśli kobieta w dalszym ciągu będzie się jej przyglądać, w końcu rozpozna w niej monarchinię. Dlatego też wyrwała się z jej uścisku i pognała przed siebie, skryła się za jednym z drewnianych domków. Oparła plecy o ścianę i spojrzała na pięknie rozgwieżdżone niebo, próbując wyregulować oddech. Nie wierzyła w to, jak tak bardzo mogła wystraszyć się tej niziutkiej kobiety. Poczuła ścisk w żołądku, była głodna i zmęczona. Czuła się zaniedbana i wystawiona, właśnie dlatego opadła rozjuszona na ziemię. Spojrzała na ziemię i dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że w akcie desperackiej ucieczki zapomniała zabrać ze sobą kufra. Zwyzywała się jeszcze w myślach i wyglądając zza ściany, przeniosła wzrok na ławkę, jednak staruszki już tam nie było, a kufer został nienaruszony na swoim miejscu.
Podeszła do niego i chwyciła drewniany uchwyt w ręce. Ponownie westchnęła i spuściła ramiona. Czuła się obca w Państwie, w którym się wychowała i tak naprawadę, gdyby tylko mogła, uciekłaby z powrotem do Rumuni.
Wtem usłyszała cichy brzdęk, spojrzała za siebie i wybałuszyła oczy. Zauważyła bowiem mężczyznę w pobłyskującej zbroi z namalowanym herbem królewskim. Musiał być to jeden z rycerzy królewskich. Poczuła wtedy nieopisaną ulgę, teraz już nic nie mogło jej zabronić.
Mężczyzna nie odezwał się słowem, uniósł dłonie i ściągnął z głowy ciężki hełm, odsłaniając najpierw swoje średniej długości jasne włosy, a później całą twarz.
Ku zdumieniu Annabel, jednym z strażników królewskich okazał się młody chłopak, mógł być najwyżej w jej wieku. Wzbudziło to w niej pewne podejrzenia, w końcu z tego, co pamiętała na strażników zamku w Dresden można było awansować po co najniej piętnastu latach nieskazitelnej służby w wojsku, wobec tego na dworze służyli tylko prężni mężczyźni w wieku co najmniej trzydziestu pięciu lat.
– Witaj Pani.
– Witaj Rycerzu. – odparła podejrzliwie i ze zdzwieniem stwierdziła, że jego głos lekko drży.
Wyciągnęła dłoń, a on uklęknąwszy uprzednio, ucałował delikatnie opuszki jej palców. Dawne podejrzenia zniknęły, etos rycerki panujący na dworze Islay, mówił o tym, żeby witać się z damą, całując właśnie jej opuszki palców, a nie wierzch dłoni. Właśnie dzięki tej sytuacji upewniła się, że nie jest to nikt chcący jej zaszkodzić, ponieważ doskonale orientował się w etykiecie rycerskiej obowiązującej w zamku.
– Podróżujesz sama o tak późnej porze?
– Szukam schronienia, sir. Niestety gospoda pęka w szwach.
– A skąd pochodzisz?
Nie czekając dłużej, odsłoniła swoją twarz, a jej brązowe włosy opadły miękkimi puklami na ramiona. Miała nadzieję, że dzięki temu obejdzie się bez zbędnych tłumaczeń, była słaba, zmarznięta i marzyła jedynie o tym, aby wskoczyć w barłóg i zniknąć w błogiej krainie snu.
Przez chwilę mężczyzna przyglądał jej się wnikliwie, analizując każdy milimetr jej twarzy. Annabel spoglądała na niego swoimi ciemnymi błyszczącymi oczami, a w jej głowie skłębiła się myśl, że ten akurat rycerz mógłby być po prostu za młody, aby móc rozpoznać w niej królewskie pochodzenie.
Odczekała jeszcze chwilę, która dla niej trwała wieki, aż w końcu opadł gwałtownie na ziemię i z jeszcze większym ukłonem rozpłaszczył się przed nią całkowicie.
– Księżniczka Annabel. Wasza Wysokość, błagam o wybaczenie mojego wcześniejszego niestosownego zachowania. – skomlał pod nosem.
– Wstań Rycerzu. Jak cię zwą?
Usłuchał jej polecenia. Natychmiast wyprostował się w pośpiechu, odwracając wzrok.
– Sir Euan Coward, Pani.
Wydawał się wystraszony, co bardzo nie pasowało Annabel. Podwładni przecież zawsze uwielbiali Króla i jego rodzinę, przyrzekli im służbę ze względu na miłość i szacunek, a nie na strach.
– Spójrz mi w oczy. Nie musisz się obawiać.
Mężczyzna zawahał się na chwilę, ale niepewnie usłuchał rozkazu. Jego oczy zatrzymały się na jej łagodnym spojrzeniu. Były przepełnione niepewnością, a ich kolor przywodził Annabel na myśl barwę nieba.
– Czy to ty zostałeś wysłany po to, aby odeskortować mnie do zamku?
– Nie Pani, dostaliśmy informacje, że statek dopłynie do brzegu dopiero z samego rana ze względu na warunki pogodowe panujące na morzu. Eskorta miała pojawić się właśnie wtedy.
Annabel zmarszczyła brwi, a rycerz jak dotąd spokojniejszy, pokornie spojrzał na podłogę. Zapewne miał za zadanie patrolować ulice i dbać o spokój mieszkańców. Jednak nie ulegało wątpliwościom to, że informacje te okazały nieprawdziwe. Statek przypłynął wcześniej, a nikt nie raczył sprawdzić czy coś nie uległo zmianie. Niekompetencja Króla aż raziła Annabel w oczy, dlatego postanowiła, że gdy tylko go ujrzy porozmawia sobie z nim na poważnie nie tylko na ten temat.
– W takim razie sam zabierzesz mnie do Dresden.
Annabel obudziła się z koszmarnym bólem głowy porównywalnym do uderzania w nią metalowym młotkiem. Wraz z sir Euanem przybyli do zamku wczesnym rankiem, a dotarłszy na miejsce usnęła niemalże od razu bez żadnego posiłku. Wywlekła się z łóżka i usiadła na jego skraju, jej komnata wydawała się pusta, mimo iż było tutaj wszystko czego mogła potrzebować. Szare ściany były przyozdobione malowidłami i wszelkimi futrami, które mimo wszystko nie ukrywały ich surowych struktur. Kamienna posadzka z wielkim, miękkim dywanem postawionym po środku doskonale wpasowym w klimat całego zamku miał uosabiać bogactwo domowników. Ogromne łoże z baldachimem, na którym siedziała, zostało przykryte najlepszej jakości jedwabiami o odcieniu krwi, sprowadzonymi specjalnie zza granicy. W rogu znalazła się pokaźnych rozmiarów ciemno-brązowa szafa w ekskluzywnymi sukniami, a naprzeciw niej stała toaletka z różnego rodzaju przedmiotami olejkami do pielęgnacji włosów, oraz specjalnie wytwarzanymi kosmetykami. W centralnym puncie komnaty stał mały okrągły, bogato zdobiony stół z dwoma krzesłami po jego bokach. Ogrom luksusu przytłoczył ją do cna. Jako mała dziewczynka często wyobrażała sobie życie damy dworu i bardzo chciała w nim uczestniczyć. Przepych nigdy jej nie przeszkadzał, a wręcz przeciwnie – był wymagany, a gdy wyjechała do Hogwartu i dowiedziała się, że będzie przebywała w małym dormitorium z czwórką innych czarownic, stanowczo sprzeciwiła się temu, jednak nie miała nic do powiedzenia w obcym świecie.
Teraz było zupełnie inaczej. Przywykła już do małych pomieszczeń i zaczarowanych namiotów w Rumunii, dlatego czuła się obco w tej komnacie.
Po pokoju rozległo się pukanie do drzwi. Zdziwiła się, że ktoś zechciał odwiedzić ją o tak wczesnej porze. Podejrzewając, że mógłby być to Król, lub Christine zerwała się na równe nogi i otworzyła je.
Okazało się, że nie był to żaden z kuzynów, tylko służąca niosąca w rękach tacę z chlebem, masłem i trzema rodzajami wędlin. Podziękowała uprzejmie służce i czując ten niesamowity świeżo zbitego mięsa pokiwała ręką, aby odprawić tęgą kobietę.
– Król prosił, aby po posiłku odwiedziła go Pani w jego komnatach. – odparła na odchodne i uprzednio kłaniając się nisko odeszła w głąb korytarza.
Annabel nie przykuła zbyt wielkiej uwagi do słów służki, chciała jak najszybciej coś zjeść. Usiadła przy stoliku i z apetytem godnym jej smoczego wcielenia zaczęła pożerać śniadanie tak łapczywie, jak gdyby nie jadła od co najmniej kilku dni, przy okazji myśląc, jak Aseriel zareagował na jej nieobecność.
Gdy tylko napełniła żołądek, doprowadziła się do porządku, odprawiając przy tym tą samą służkę, która chciała jej w tym pomóc. Spięła włosy w fikuśną fryzurę (której nigdy nie lubiła), zrobiła lekki makijaż, kryjący szpecące mankamenty jej cery, która przecież ucierpiała przez zmienny klimat Rumunii. Wcisła się w gorset, chociaż nigdy go nie potrzebowała i założyła na siebie jedną z sukni, wybrała tą najmniej rzucającą się w oczy. Wyprostowała się, wycisnęła pierś do przodu, aby nabrać idealnej postawy i miękko kołysząc biodrami, udała się na korytarz, gdzie czekał już na nią sir Euan.
– Znowu się spotykamy sir. – odparła dostrzegając go obok drzwi. – Pilnujesz moich komnat?
– Nie komnat pilnuję, lecz ciebie księżniczko.
Annabel wyczuła w jego głosie większą pewność, niżeli tą którą miała okazję doświadczyć poprzedniego wieczora. Nie sądziła, iż stosunek do innej osoby może się tak szybko zmienić. Niemniej nie przeszkadzało jej to, przynajmniej miała pewność, iż nie strzeże jej żaden tchórz, tylko osoba silna i oddana swojej pracy.
– Droga wydaje się długa, Rycerzu. Może mógłbyś opowiedzieć mi o zmianach, jakie zaszły na wyspie pod moją nieobecność?
– Racz wybaczyć księżniczko, oczywiście mógłbym, ale o sprawach dworu na pewno dowiesz się o wiele więcej od Jego Miłości.
– Słuszna uwaga sir. W takim razie żywię nadzieję, że opowiesz mi więcej o sobie i swoich dokonaniach.
Zamek wydawał się jej większy, niż pamiętała. Nie wiedziała, czy było to sprawą rosnącej potęgi rodu Isbellów, czy po prostu przeświadzczenie, że kiedyś była mniejsza. W każdym razie nie przeszkadzało jej to mijanie kolejnych korytarzy, rycerzy, monarchów i innych parobków służących na zamku. Wielu z nich obserwowało ją uważnie, szepcząc coś między sobą, a tylko niewielka część uśmiechała się na jej widok. Annabel za wszelką cenę próbowała trzymać gardę i dumnie kroczyć przed siebie, chociaż wścibskie spojrzenia niektórych wytrącały ją równowagi. Na całe szczęście szła obok sir Euana i z zaciekawieniem słuchała jego opowieści. Nie przeżył on zbyt wielu ciekawych przygód, jednak zafascynowała ją jedna z nich. Opowiadał o sytuacji, kiedy to spotkał „dziwną istotę złożoną z innych zwierząt”, walczył z nią, ale przewyższała go siłą. Ledwo uszedł z życiem, ale udało mu się uciec. Według jego relacji miała ona głowę lwa, tułów kozy i ogon przypominający ten od smoka. Annabel doskonale wiedziała, że mogło chodzić o chimerę, stworzenie rodem z magicznego świata czarodziejów. Jednak nie mieściło się jej w głowie to, że którekolwiek z nich mogło zostać zauważone przez mugola. To przeczyło wszystkiemu, czego uczyła się w Hogwarcie i mogło stanowić ogromne zagrożenie dla całego świata magii.
Podziwiała jednak mężczyznę za to, że udało mu się przetrwać. Chimera to szalenie niebezpieczna istota, stanowiąca problem nawet dla doświadczonego czarodzieja. Niepokoiło ją to, że po raz kolejny dowiedziała się o rzeczy, która bezsprzecznie świadczyła o tym, że na Islay dzieją się bardzo złe rzeczy. Z drugiej zaś strony zaczęła odyskiwać wiarę w to, że nie wszystkie zwierzęta uciekły z wyspy i chociaż garstka z nich zdołała się uchować, desperacko broniąc własnych terenów.
Dotarli końcu na miejsce. Rycerz wskazał dłonią drzwi, za którymi znajdowała się komnata króla, po czym ukłonił się raz jeszcze i odszedł na bok.
Annabel uniosła dłoń, aby zapukać, jednak z niewiadomych przyczyn zastygła w bezruchu. Zastanowiła się przez chwilę, nie ustaliła konkretnego planu rozmowy z nim. Obawiała się, że spotkanie po tylu latach mogłoby wprowadzić między nich napiętą atmosferę. Wcześniej nie myślała nad takim scenariuszem. Po prostu chciała wejść, zobaczyć go, wypytać i w razie potrzeby podnieść na duchu, ale teraz – kiedy drzwi dzielą ich od siebie, ogarnął ją niespodziewany niepokój i lęk.
Spojrzała jeszcze za siebie i zauważyła sir Euana, który w ciszy przypatrywał się jej poczynaniom. Uzmysłowiła sobie wtedy, że zachowujęje się błazeńsko, tak bardzo bojąc sią wizyty z kimś, kogo znała od niemowlęctwa, mimo iż teraz był on najważniejszą osobą w Państwie. Wezbrała się w sobie, a jej palce otarły się o drzwi. Od razu usłyszała donośne wołanie zapraszające ją do środka.
Annabel nerwowo krzątała się po całym namiocie, tworząc w głowie listę rzeczy które powinna zabrać ze sobą. Ubrania również latały na wszystkie strony jakby dostały wścieklizny, zanim trafiły magicznie do kufra, który później sam się zamykał.
– Co cztery godziny, tak. – westchnął ciężko. – Pytasz się mnie o to piąty raz dzisiaj.
– Mięsem maczanym w krwi kurczaka. – pokiwał teatralnie oczami, a chwilę później spojrzał z powrotem na dziewczynę, która tym razem musiała wspomóc swojej walizce w upchnięciu potrzebnych jej ubrań. – Jesteś pewna, że potrzebujesz ich tyle na siedem dni?
– Przezorny zawsze ubezpieczony. – odparła wymijająco.
– A właśnie, skoro o tym mowa to powinnaś przejąć się tą wiadomością.
– Którą?
– Tą o tym piciu. To była definitywna groźba.
Charlie nie mógł już patrzeć na to, jak dziewczyna bezskutecznie próbuje upchnąć niedbale ułożone ubrania wewnątrz kufra. Nie czekając na odpowiedź podszedł bliżej i chwycił w dłonie jedną z jej szat, co od razu zwróciło uwagę Annabel.
– Co ty robisz?
– Ratuję ten biedny kufer. – odparł i w przeciągu kilku sekund podał jej idealnie ułożoną w kratkę szatę, zacząwszy później układać pozostałe.
– Wow. – mruknęła dziewczyna, patrząc z podziwem na dzieło Weasleya. – Mnie nigdy to nie wychodziło.
Przez chwilę zapanowała cisza. Annabel spoglądała raz to na Charliego, a raz na kominek w którym palił się ogień ogrzewając cały namiot. Robiła to bardzo często, chociaż nie wiedziała dlaczego. Wkładała ubrania ponownie do kufra i zastanawiała się nad całą tą podróżą do domu.
Nie ukrywała przed sobą faktu, iż bardzo bała się powrotu. Zastanawiała się jak bardzo Islay zmieniła się na przełomie tych kilku lat, już nie wspominając o swoich kuzynach. Jej głowę zaprzątało wiele myśli, głównie tych mrocznych, a czarne scenariusze co rusz pojawiały jej się w głowie.
– Ale poważnie Annabel. Po co ci tyle ubrań? – westchnął ciężko. – Ładna sukienka. Od kiedy nosisz takie rzeczy?
– Nie miałeś czasem zajmować się układaniem? – mruknęła groźnie, na co ten tylko wzruszył ramionami.
Charlie nie znał zwyczajów panujących na dworze Islay, dlatego nie rozumiał dlaczego dziewczynie są potrzebne te wszystkie ubrania. Reprezentowała ona bowiem rodzinę królewską, dlatego od dziecka wmawiano jej, że musi uchodzić za wzór najwyższej elegacji. Uczono ją etykiety i zachowań godnych jej pochodzenia. A wszystkie te ubrania, które wprawdzie zostały kupione w ostatnim momencie miały stanowić kwintesencję tych wszystkich nauk.
– A właśnie jeśli czegoś nie będziesz wiedział to porozmawiaj z Damonem Hutchenancem. Zna się na Hebrydzkich lepiej niż ty czy ja.
– Ja bym mu nie ufał. Przecież za coś musieli go wyrzucić.
– A ja mu ufam, chyba nawet bardziej niż tobie.
Charlie wyglądał jakby właśnie dostał policzka. Nie sądził, że usłyszy takie słowa z ust Foutley. Byłby bardziej skłonny uwierzyć w to, że udało mu się w jakiś sposób zmniejszyć dystans między nimi. Wiele na to wskazywało, jednak za każdym razem gdy zdawał się być tego pewien, zawsze zdarzało się coś, co świadczyło o czymś wręcz przeciwnym. Nie rozumał tej dziwnej zależności, ale powoli zaczął się do niej przyzwyczajać.
– Wszystko będzie dobrze już nawet bez jego pomocy. – mruknął pod nosem, nie dając po sobie niczego poznać.
Annabel spojrzała na niego wymownie nie chcąc wierzyć w te słowa. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Hebrydzkie są agresywniejsze od długorogów, dlatego tak skrupulatnie sprawdzała Charliego, czy dokładnie zapamiętał jej słowa. Nie chciała, aby stała mu się krzywda przez jego nadmierną pewność siebie.
– Tym razem to już na pewno musisz mi zaufać. Tak czy inaczej, tylko ja jestem w stanie go nakarmić. – odparł obrażony.
Spojrzała Charliemu w oczy i dostrzegła w nich coś na kształt irytacji. Nie wiedziała dlaczego, przecież nie powiedziała nic złego, a już na pewno nie chciała się tym teraz zamartwiać. Wobec tego odwróciła wzrok i przeniosła go na ścianę. Westchnęła ciężko, naprawdę podziwiała jego wiedzę oraz umiejętności i nigdy nie zdobyłaby się na to, aby ich podważać. Martwiła się jedynie o Aseriela. Wiedziała, że będzie tęskił chociaż nie miała ku temu żadnych powodów. Przywiązała się do niego i traktowała go jak swoje młode, jakkolwiek by to nie zabrzmiało. Dlatego właśnie tak ciężko było jej go zostawić pod opieką Weasleya, ale nie pozostało jej nic innego, jak tylko sprawiać pozory, że wszystko jest w najlepszym porządku.
– Za niedługo pojawi się Błędny Rycerz. Myślisz, że powinnam jeszcze odwiedzić Aseriela?
– Myślę, że będzie lepiej jeśli tego nie zrobisz. Mógłby się ciebie uczepić, chyba za tym nie przepadasz, a raczej nie chcesz go zabierać ze sobą.
– Skąd. – mruknęła niepewnie. – Lepiej już idź. Niedługo pora karmienia.
Chłopak skinął głową i bez słowa pognał w stronę wyjścia. Annabel odprowadziła go wzrokiem póki nie zniknął za drzwiami. Opadła w ciszy na sofie, uświadamiając sobie jak trudna jest dla niej ta sytuacja. To, czego chciała od dawna miało sie ziścić, jednak nie czuła z tego powodu żadnego podekscytowania. Przestawiła się więc na dociekliwość, a kilka minut później u bram Rezerwatu pojawił się Błędny Rycerz.
Podróż autobusem minęła bardzo szybko, a rejs statkiem na jej wyspę jeszcze szybciej. Annabel wzięła głęboki wdech, aby ten ostatni raz wciągnąć w płuca to morskie powietrze i ciągnąc za sobą kufer ze swoimi rzeczami wyszła na brzeg.– Co cztery godziny, tak. – westchnął ciężko. – Pytasz się mnie o to piąty raz dzisiaj.
Charlie stał pośrodku namiotu niczym dąb i bacznie przyglądał się poczynaniom swojej współpracowniczki co rusz unikając latających na wszystkie strony rzeczy. Na usta mimowolnie cisnął mu się szeroki uśmiech i bynajmniej nie z tego powodu, że cieszył się z jej kilkudniowego wyjazdu do domu, a z tego, że po prostu bawiło go to jej okrążanie bez celu całego namiotu. Nawet nie wspominając o ilości rzeczy, które Foutley postanowiła zabrać ze sobą na tak krótki wyjazd.
– Czym?– Mięsem maczanym w krwi kurczaka. – pokiwał teatralnie oczami, a chwilę później spojrzał z powrotem na dziewczynę, która tym razem musiała wspomóc swojej walizce w upchnięciu potrzebnych jej ubrań. – Jesteś pewna, że potrzebujesz ich tyle na siedem dni?
– Przezorny zawsze ubezpieczony. – odparła wymijająco.
– A właśnie, skoro o tym mowa to powinnaś przejąć się tą wiadomością.
– Którą?
– Tą o tym piciu. To była definitywna groźba.
Charlie nie mógł już patrzeć na to, jak dziewczyna bezskutecznie próbuje upchnąć niedbale ułożone ubrania wewnątrz kufra. Nie czekając na odpowiedź podszedł bliżej i chwycił w dłonie jedną z jej szat, co od razu zwróciło uwagę Annabel.
– Co ty robisz?
– Ratuję ten biedny kufer. – odparł i w przeciągu kilku sekund podał jej idealnie ułożoną w kratkę szatę, zacząwszy później układać pozostałe.
– Wow. – mruknęła dziewczyna, patrząc z podziwem na dzieło Weasleya. – Mnie nigdy to nie wychodziło.
Przez chwilę zapanowała cisza. Annabel spoglądała raz to na Charliego, a raz na kominek w którym palił się ogień ogrzewając cały namiot. Robiła to bardzo często, chociaż nie wiedziała dlaczego. Wkładała ubrania ponownie do kufra i zastanawiała się nad całą tą podróżą do domu.
Nie ukrywała przed sobą faktu, iż bardzo bała się powrotu. Zastanawiała się jak bardzo Islay zmieniła się na przełomie tych kilku lat, już nie wspominając o swoich kuzynach. Jej głowę zaprzątało wiele myśli, głównie tych mrocznych, a czarne scenariusze co rusz pojawiały jej się w głowie.
– Ale poważnie Annabel. Po co ci tyle ubrań? – westchnął ciężko. – Ładna sukienka. Od kiedy nosisz takie rzeczy?
– Nie miałeś czasem zajmować się układaniem? – mruknęła groźnie, na co ten tylko wzruszył ramionami.
Charlie nie znał zwyczajów panujących na dworze Islay, dlatego nie rozumiał dlaczego dziewczynie są potrzebne te wszystkie ubrania. Reprezentowała ona bowiem rodzinę królewską, dlatego od dziecka wmawiano jej, że musi uchodzić za wzór najwyższej elegacji. Uczono ją etykiety i zachowań godnych jej pochodzenia. A wszystkie te ubrania, które wprawdzie zostały kupione w ostatnim momencie miały stanowić kwintesencję tych wszystkich nauk.
– A właśnie jeśli czegoś nie będziesz wiedział to porozmawiaj z Damonem Hutchenancem. Zna się na Hebrydzkich lepiej niż ty czy ja.
– Ja bym mu nie ufał. Przecież za coś musieli go wyrzucić.
– A ja mu ufam, chyba nawet bardziej niż tobie.
Charlie wyglądał jakby właśnie dostał policzka. Nie sądził, że usłyszy takie słowa z ust Foutley. Byłby bardziej skłonny uwierzyć w to, że udało mu się w jakiś sposób zmniejszyć dystans między nimi. Wiele na to wskazywało, jednak za każdym razem gdy zdawał się być tego pewien, zawsze zdarzało się coś, co świadczyło o czymś wręcz przeciwnym. Nie rozumał tej dziwnej zależności, ale powoli zaczął się do niej przyzwyczajać.
– Wszystko będzie dobrze już nawet bez jego pomocy. – mruknął pod nosem, nie dając po sobie niczego poznać.
Annabel spojrzała na niego wymownie nie chcąc wierzyć w te słowa. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Hebrydzkie są agresywniejsze od długorogów, dlatego tak skrupulatnie sprawdzała Charliego, czy dokładnie zapamiętał jej słowa. Nie chciała, aby stała mu się krzywda przez jego nadmierną pewność siebie.
– Tym razem to już na pewno musisz mi zaufać. Tak czy inaczej, tylko ja jestem w stanie go nakarmić. – odparł obrażony.
Spojrzała Charliemu w oczy i dostrzegła w nich coś na kształt irytacji. Nie wiedziała dlaczego, przecież nie powiedziała nic złego, a już na pewno nie chciała się tym teraz zamartwiać. Wobec tego odwróciła wzrok i przeniosła go na ścianę. Westchnęła ciężko, naprawdę podziwiała jego wiedzę oraz umiejętności i nigdy nie zdobyłaby się na to, aby ich podważać. Martwiła się jedynie o Aseriela. Wiedziała, że będzie tęskił chociaż nie miała ku temu żadnych powodów. Przywiązała się do niego i traktowała go jak swoje młode, jakkolwiek by to nie zabrzmiało. Dlatego właśnie tak ciężko było jej go zostawić pod opieką Weasleya, ale nie pozostało jej nic innego, jak tylko sprawiać pozory, że wszystko jest w najlepszym porządku.
– Za niedługo pojawi się Błędny Rycerz. Myślisz, że powinnam jeszcze odwiedzić Aseriela?
– Myślę, że będzie lepiej jeśli tego nie zrobisz. Mógłby się ciebie uczepić, chyba za tym nie przepadasz, a raczej nie chcesz go zabierać ze sobą.
– Skąd. – mruknęła niepewnie. – Lepiej już idź. Niedługo pora karmienia.
Chłopak skinął głową i bez słowa pognał w stronę wyjścia. Annabel odprowadziła go wzrokiem póki nie zniknął za drzwiami. Opadła w ciszy na sofie, uświadamiając sobie jak trudna jest dla niej ta sytuacja. To, czego chciała od dawna miało sie ziścić, jednak nie czuła z tego powodu żadnego podekscytowania. Przestawiła się więc na dociekliwość, a kilka minut później u bram Rezerwatu pojawił się Błędny Rycerz.
Pierwszą rzeczą, którą zauważyła było wyludnienie. Port jak zawsze pamiętała przepełniony mieszkańcami i kupcami oraz wysokim odsetkiem rodzin żyjących w dobrobycie kompletnie opustoszał. Wyglądał tak jak wówczas gdy opuszczała wyspę, ale zdawał się kąpać w mroku, który już dawno zawisł nad jej głową budząc w niej spory niepokój.
Spojrzała na zegar, stanowiący najwyższy szczyt w pobliskim miasteczku rybackim. Było grubo po dziesiątej. Rejs najwyraźniej musiał się opóźnić o trzy godziny za sprawą słabych szturmów, które nadal wisiały nad morzem daleko za horyzontem.
Spojrzała dookoła, nie widziała nikogo, kto miałby na nią czekać. Nie spodobało jej się to, co prawda nie liczyła na żadne fajerwerki, czy też przyjęcie powitalne, ale skoro dostała zaproszenie od samego Króla powinna przynajmniej mieć jakąś eskortę, która ubezpieczałaby ją w drodze do zamku.
Ruszyła więc przed siebie samotnie, aby znaleźć miejsce, gdzie mogłaby wynająć konia i udać się do domu. Zastanawiała się, czy aby nie zabłądzi w tym mroku. Prawdą było to, że pamiętała wszystkie ulice i połączenia pomiędzy poszczególnymi miastami jak przez mgłę. W głowie ustalała trasy, które jakimś cudem zapamiętała najlepiej. Z tego co kojarzyła, w porcie nie byłoby nikogo kto mógłby posiadać hodowlę koni. Musiałaby wyjść wschodnią bramą, przejść cały port wszerz liczący sobie kilkadziesiąt kilometrów, a dopiero później znaleźć się w sąsiednim mieście, gdzie na pewno dałaby radę kupić konia. Nie spodobała jej się ta perspektywa, co prawda nikt nie byłby w stanie jej zaczepić, a tym bardziej tknąć dowiedziawszy się kim jest, ale nie chciała tego sprawdzać.
Wiedziała dokładnie, że zasady, które panowały niegdyś, mogły się zmienić za sprawą wojny domowej, dotykającej w dużej mierze stolicę Państwa – Dresden i stanowić dla niej niemałe zagrożenie. W rzeczy samej – miała do dyspozycji czary i tylko to przekonało ją do tego, aby gnać dalej przed siebie bez względu na ryzyko się z tym wiążące.
Szła prosto, mijając garstkę podejrzanych osób, które spoglądały na nią spod kapturów. Prostowała wtedy plecy, budząc złudną pewność siebie, która jednak dodawała jej otuchy. W pewnym sensie, cieszyła się z tego, że jest ciemno. Przynajmniej nikt nie byłby w stanie rozpoznać kim jest bez uprzedniego zbliżenia się do niej. Mogłoby wywołać to niemałą sensację i ściągnąć na siebie osoby, chcące ją skrzywdzić, a jedyne czego w tym momencie pragnęła to spokojnie dotrzeć do Dresden.
Zboczyła jednak z trasy, przypominając sobie, że w pobliżu powinna być tawerna oferująca pokoje do wynajęcia, co wydawało jej się najlepszym pomysłem.
Pomyliła się, gospoda w porównaniu do ulic portu – Ilow była przepełniona gośćmi kręcącymi się od kąta do kąta i możnaby nawet pokusić się o stwierdzenie, że większość z nich była pijana. Wobec tego wolnych pokoi już nie było, a Annabel była zmuszona opuścić gospodę. Nikt nie był w stanie jej rozpoznać za sprawą kaptura, który założyła na głowę, a kilku piajków próbowało nawet się do niej zalecić szukając rozrywki na jedną noc. Zaszczuta usiadła na pobliskiej ławce, próbując zastanowić się nad innym rozwiązaniem. Oczywiście – mogłaby zażądać pokoju powołując się na swoje pochodzenie i imię Króla, ale nie byłoby to najmądrzejszym posunięciem. Przypomniała też sobie ten liścik z pogóżką, który z początku zignorowała, a dreszcz przeszył jej plecy. Już nawet nie miała odwagi pić wody z tobołka w obawie, że mogłaby znależć się tam jakaś trucizna. Pokręciła jednak głową dając sobie znać, żeby nie popadać w żadną manię prześladowczą z tego powodu.
W tym samym momencie usłyszała z daleka kroki, nie odwróciła się w tamtą stronę. Zaniepokojona obecną sytuacją zbliżyła swoją rękę do pasa, gdzie znajdowała się jej różdżka i zacisnęła na niej palce. Kroki zdawały się coraz wyraźniejsze, a Annabel czekała na odpowiedni moment.
Odwróciła się w tamtą stronę, a serce podskoczyło jej do gardła. Jednak zamiast napastnika zauważyła chudziutką staruszkę trzymającą w jednej dłoni jakiś koszyk przykryty chustą, a w drugiej oświetloną lampę naftową.
– Błąkasz się tutaj sama Panienko? To szalenie niebezpieczne.
– Odrobinę tak, ale już wszystko w porządku. – odparła cicho, jednak mimo wszystko nadal trzymała różdżkę w pogotowiu.
Staruszka przybliżyła lampę do swojej twarzy. Annabel dopiero teraz dostrzegła jak bardzo zaniedbana i koścista była jej budowa. Nos miała długi i zakończony niemal ostrym szpikulcem. Wyschnięte usta zaciskała w wąską linię. Włosy tłuste i cienkie, zwinięte w niestabilny kok, a zmarszczki wskazywały na to, że widziała w swoim życiu już za wiele. Jedynie oczy o barwie piwnej zdawały się kipić młodością, oczy zawsze pozostawały takie same, niezależnie od wieku.
– Trzęsiesz się moje dziecko. Nie masz gdzie pójść? – Annabel już otwierała usta, aby odpowiedzieć, ale kobieta kontynuowała. – Oczywiście, że nie.
Nie potrafiła wyjaśnić dlaczego, ale troskliwy ton staruszki przyprawiał ją o dreszcze. Nie chciała przyznać sama przed sobą, że bała się tej starszej pani mimo, iż ta wydawała się przyjaźnie do niej nastawiona.
– Proszę wybaczyć, ale muszę już iść.
Nie czekając na odpowiedź wstała z ławki, poprawiła kaptur na głowie i strzepała ubrania z niewidzialnego kurzu. Wyminęła kobietę i skierowała swe kroki do jednej z lepiej oświetlonych alej. Jednak poczuła mocny ścisk na swoim ramieniu. Odwróciła się nagle. Ta sama staruszka, którą tak usilnie próbowała zgubić wbiła swój bystry wzrok z jej twarz.
Mózg Annabel krzyczał, aby wziąć nogi w zapas, ale ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Czuła się w tym momencie jak marionetka. Bała się, że jeśli kobieta w dalszym ciągu będzie się jej przyglądać, w końcu rozpozna w niej monarchinię. Dlatego też wyrwała się z jej uścisku i pognała przed siebie, skryła się za jednym z drewnianych domków. Oparła plecy o ścianę i spojrzała na pięknie rozgwieżdżone niebo, próbując wyregulować oddech. Nie wierzyła w to, jak tak bardzo mogła wystraszyć się tej niziutkiej kobiety. Poczuła ścisk w żołądku, była głodna i zmęczona. Czuła się zaniedbana i wystawiona, właśnie dlatego opadła rozjuszona na ziemię. Spojrzała na ziemię i dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że w akcie desperackiej ucieczki zapomniała zabrać ze sobą kufra. Zwyzywała się jeszcze w myślach i wyglądając zza ściany, przeniosła wzrok na ławkę, jednak staruszki już tam nie było, a kufer został nienaruszony na swoim miejscu.
Podeszła do niego i chwyciła drewniany uchwyt w ręce. Ponownie westchnęła i spuściła ramiona. Czuła się obca w Państwie, w którym się wychowała i tak naprawadę, gdyby tylko mogła, uciekłaby z powrotem do Rumuni.
Wtem usłyszała cichy brzdęk, spojrzała za siebie i wybałuszyła oczy. Zauważyła bowiem mężczyznę w pobłyskującej zbroi z namalowanym herbem królewskim. Musiał być to jeden z rycerzy królewskich. Poczuła wtedy nieopisaną ulgę, teraz już nic nie mogło jej zabronić.
Mężczyzna nie odezwał się słowem, uniósł dłonie i ściągnął z głowy ciężki hełm, odsłaniając najpierw swoje średniej długości jasne włosy, a później całą twarz.
Ku zdumieniu Annabel, jednym z strażników królewskich okazał się młody chłopak, mógł być najwyżej w jej wieku. Wzbudziło to w niej pewne podejrzenia, w końcu z tego, co pamiętała na strażników zamku w Dresden można było awansować po co najniej piętnastu latach nieskazitelnej służby w wojsku, wobec tego na dworze służyli tylko prężni mężczyźni w wieku co najmniej trzydziestu pięciu lat.
– Witaj Pani.
– Witaj Rycerzu. – odparła podejrzliwie i ze zdzwieniem stwierdziła, że jego głos lekko drży.
Wyciągnęła dłoń, a on uklęknąwszy uprzednio, ucałował delikatnie opuszki jej palców. Dawne podejrzenia zniknęły, etos rycerki panujący na dworze Islay, mówił o tym, żeby witać się z damą, całując właśnie jej opuszki palców, a nie wierzch dłoni. Właśnie dzięki tej sytuacji upewniła się, że nie jest to nikt chcący jej zaszkodzić, ponieważ doskonale orientował się w etykiecie rycerskiej obowiązującej w zamku.
– Podróżujesz sama o tak późnej porze?
– Szukam schronienia, sir. Niestety gospoda pęka w szwach.
– A skąd pochodzisz?
Nie czekając dłużej, odsłoniła swoją twarz, a jej brązowe włosy opadły miękkimi puklami na ramiona. Miała nadzieję, że dzięki temu obejdzie się bez zbędnych tłumaczeń, była słaba, zmarznięta i marzyła jedynie o tym, aby wskoczyć w barłóg i zniknąć w błogiej krainie snu.
Przez chwilę mężczyzna przyglądał jej się wnikliwie, analizując każdy milimetr jej twarzy. Annabel spoglądała na niego swoimi ciemnymi błyszczącymi oczami, a w jej głowie skłębiła się myśl, że ten akurat rycerz mógłby być po prostu za młody, aby móc rozpoznać w niej królewskie pochodzenie.
Odczekała jeszcze chwilę, która dla niej trwała wieki, aż w końcu opadł gwałtownie na ziemię i z jeszcze większym ukłonem rozpłaszczył się przed nią całkowicie.
– Księżniczka Annabel. Wasza Wysokość, błagam o wybaczenie mojego wcześniejszego niestosownego zachowania. – skomlał pod nosem.
– Wstań Rycerzu. Jak cię zwą?
Usłuchał jej polecenia. Natychmiast wyprostował się w pośpiechu, odwracając wzrok.
– Sir Euan Coward, Pani.
Wydawał się wystraszony, co bardzo nie pasowało Annabel. Podwładni przecież zawsze uwielbiali Króla i jego rodzinę, przyrzekli im służbę ze względu na miłość i szacunek, a nie na strach.
– Spójrz mi w oczy. Nie musisz się obawiać.
Mężczyzna zawahał się na chwilę, ale niepewnie usłuchał rozkazu. Jego oczy zatrzymały się na jej łagodnym spojrzeniu. Były przepełnione niepewnością, a ich kolor przywodził Annabel na myśl barwę nieba.
– Czy to ty zostałeś wysłany po to, aby odeskortować mnie do zamku?
– Nie Pani, dostaliśmy informacje, że statek dopłynie do brzegu dopiero z samego rana ze względu na warunki pogodowe panujące na morzu. Eskorta miała pojawić się właśnie wtedy.
Annabel zmarszczyła brwi, a rycerz jak dotąd spokojniejszy, pokornie spojrzał na podłogę. Zapewne miał za zadanie patrolować ulice i dbać o spokój mieszkańców. Jednak nie ulegało wątpliwościom to, że informacje te okazały nieprawdziwe. Statek przypłynął wcześniej, a nikt nie raczył sprawdzić czy coś nie uległo zmianie. Niekompetencja Króla aż raziła Annabel w oczy, dlatego postanowiła, że gdy tylko go ujrzy porozmawia sobie z nim na poważnie nie tylko na ten temat.
– W takim razie sam zabierzesz mnie do Dresden.
Annabel obudziła się z koszmarnym bólem głowy porównywalnym do uderzania w nią metalowym młotkiem. Wraz z sir Euanem przybyli do zamku wczesnym rankiem, a dotarłszy na miejsce usnęła niemalże od razu bez żadnego posiłku. Wywlekła się z łóżka i usiadła na jego skraju, jej komnata wydawała się pusta, mimo iż było tutaj wszystko czego mogła potrzebować. Szare ściany były przyozdobione malowidłami i wszelkimi futrami, które mimo wszystko nie ukrywały ich surowych struktur. Kamienna posadzka z wielkim, miękkim dywanem postawionym po środku doskonale wpasowym w klimat całego zamku miał uosabiać bogactwo domowników. Ogromne łoże z baldachimem, na którym siedziała, zostało przykryte najlepszej jakości jedwabiami o odcieniu krwi, sprowadzonymi specjalnie zza granicy. W rogu znalazła się pokaźnych rozmiarów ciemno-brązowa szafa w ekskluzywnymi sukniami, a naprzeciw niej stała toaletka z różnego rodzaju przedmiotami olejkami do pielęgnacji włosów, oraz specjalnie wytwarzanymi kosmetykami. W centralnym puncie komnaty stał mały okrągły, bogato zdobiony stół z dwoma krzesłami po jego bokach. Ogrom luksusu przytłoczył ją do cna. Jako mała dziewczynka często wyobrażała sobie życie damy dworu i bardzo chciała w nim uczestniczyć. Przepych nigdy jej nie przeszkadzał, a wręcz przeciwnie – był wymagany, a gdy wyjechała do Hogwartu i dowiedziała się, że będzie przebywała w małym dormitorium z czwórką innych czarownic, stanowczo sprzeciwiła się temu, jednak nie miała nic do powiedzenia w obcym świecie.
Teraz było zupełnie inaczej. Przywykła już do małych pomieszczeń i zaczarowanych namiotów w Rumunii, dlatego czuła się obco w tej komnacie.
Po pokoju rozległo się pukanie do drzwi. Zdziwiła się, że ktoś zechciał odwiedzić ją o tak wczesnej porze. Podejrzewając, że mógłby być to Król, lub Christine zerwała się na równe nogi i otworzyła je.
Okazało się, że nie był to żaden z kuzynów, tylko służąca niosąca w rękach tacę z chlebem, masłem i trzema rodzajami wędlin. Podziękowała uprzejmie służce i czując ten niesamowity świeżo zbitego mięsa pokiwała ręką, aby odprawić tęgą kobietę.
– Król prosił, aby po posiłku odwiedziła go Pani w jego komnatach. – odparła na odchodne i uprzednio kłaniając się nisko odeszła w głąb korytarza.
Annabel nie przykuła zbyt wielkiej uwagi do słów służki, chciała jak najszybciej coś zjeść. Usiadła przy stoliku i z apetytem godnym jej smoczego wcielenia zaczęła pożerać śniadanie tak łapczywie, jak gdyby nie jadła od co najmniej kilku dni, przy okazji myśląc, jak Aseriel zareagował na jej nieobecność.
Gdy tylko napełniła żołądek, doprowadziła się do porządku, odprawiając przy tym tą samą służkę, która chciała jej w tym pomóc. Spięła włosy w fikuśną fryzurę (której nigdy nie lubiła), zrobiła lekki makijaż, kryjący szpecące mankamenty jej cery, która przecież ucierpiała przez zmienny klimat Rumunii. Wcisła się w gorset, chociaż nigdy go nie potrzebowała i założyła na siebie jedną z sukni, wybrała tą najmniej rzucającą się w oczy. Wyprostowała się, wycisnęła pierś do przodu, aby nabrać idealnej postawy i miękko kołysząc biodrami, udała się na korytarz, gdzie czekał już na nią sir Euan.
– Znowu się spotykamy sir. – odparła dostrzegając go obok drzwi. – Pilnujesz moich komnat?
– Nie komnat pilnuję, lecz ciebie księżniczko.
Annabel wyczuła w jego głosie większą pewność, niżeli tą którą miała okazję doświadczyć poprzedniego wieczora. Nie sądziła, iż stosunek do innej osoby może się tak szybko zmienić. Niemniej nie przeszkadzało jej to, przynajmniej miała pewność, iż nie strzeże jej żaden tchórz, tylko osoba silna i oddana swojej pracy.
– Droga wydaje się długa, Rycerzu. Może mógłbyś opowiedzieć mi o zmianach, jakie zaszły na wyspie pod moją nieobecność?
– Racz wybaczyć księżniczko, oczywiście mógłbym, ale o sprawach dworu na pewno dowiesz się o wiele więcej od Jego Miłości.
– Słuszna uwaga sir. W takim razie żywię nadzieję, że opowiesz mi więcej o sobie i swoich dokonaniach.
Zamek wydawał się jej większy, niż pamiętała. Nie wiedziała, czy było to sprawą rosnącej potęgi rodu Isbellów, czy po prostu przeświadzczenie, że kiedyś była mniejsza. W każdym razie nie przeszkadzało jej to mijanie kolejnych korytarzy, rycerzy, monarchów i innych parobków służących na zamku. Wielu z nich obserwowało ją uważnie, szepcząc coś między sobą, a tylko niewielka część uśmiechała się na jej widok. Annabel za wszelką cenę próbowała trzymać gardę i dumnie kroczyć przed siebie, chociaż wścibskie spojrzenia niektórych wytrącały ją równowagi. Na całe szczęście szła obok sir Euana i z zaciekawieniem słuchała jego opowieści. Nie przeżył on zbyt wielu ciekawych przygód, jednak zafascynowała ją jedna z nich. Opowiadał o sytuacji, kiedy to spotkał „dziwną istotę złożoną z innych zwierząt”, walczył z nią, ale przewyższała go siłą. Ledwo uszedł z życiem, ale udało mu się uciec. Według jego relacji miała ona głowę lwa, tułów kozy i ogon przypominający ten od smoka. Annabel doskonale wiedziała, że mogło chodzić o chimerę, stworzenie rodem z magicznego świata czarodziejów. Jednak nie mieściło się jej w głowie to, że którekolwiek z nich mogło zostać zauważone przez mugola. To przeczyło wszystkiemu, czego uczyła się w Hogwarcie i mogło stanowić ogromne zagrożenie dla całego świata magii.
Podziwiała jednak mężczyznę za to, że udało mu się przetrwać. Chimera to szalenie niebezpieczna istota, stanowiąca problem nawet dla doświadczonego czarodzieja. Niepokoiło ją to, że po raz kolejny dowiedziała się o rzeczy, która bezsprzecznie świadczyła o tym, że na Islay dzieją się bardzo złe rzeczy. Z drugiej zaś strony zaczęła odyskiwać wiarę w to, że nie wszystkie zwierzęta uciekły z wyspy i chociaż garstka z nich zdołała się uchować, desperacko broniąc własnych terenów.
Dotarli końcu na miejsce. Rycerz wskazał dłonią drzwi, za którymi znajdowała się komnata króla, po czym ukłonił się raz jeszcze i odszedł na bok.
Annabel uniosła dłoń, aby zapukać, jednak z niewiadomych przyczyn zastygła w bezruchu. Zastanowiła się przez chwilę, nie ustaliła konkretnego planu rozmowy z nim. Obawiała się, że spotkanie po tylu latach mogłoby wprowadzić między nich napiętą atmosferę. Wcześniej nie myślała nad takim scenariuszem. Po prostu chciała wejść, zobaczyć go, wypytać i w razie potrzeby podnieść na duchu, ale teraz – kiedy drzwi dzielą ich od siebie, ogarnął ją niespodziewany niepokój i lęk.
Spojrzała jeszcze za siebie i zauważyła sir Euana, który w ciszy przypatrywał się jej poczynaniom. Uzmysłowiła sobie wtedy, że zachowujęje się błazeńsko, tak bardzo bojąc sią wizyty z kimś, kogo znała od niemowlęctwa, mimo iż teraz był on najważniejszą osobą w Państwie. Wezbrała się w sobie, a jej palce otarły się o drzwi. Od razu usłyszała donośne wołanie zapraszające ją do środka.