czwartek, 28 marca 2019

IV

– Wiesz ile razy dzien­nie kar­mić Ase­riela?
Anna­bel ner­wowo krzą­tała się po całym namio­cie, two­rząc w gło­wie listę rze­czy które powinna zabrać ze sobą. Ubra­nia również latały na wszyst­kie strony jakby dostały wścieklizny, zanim tra­fiły magicz­nie do kufra, który póź­niej sam się zamy­kał.
– Co cztery godziny, tak. – wes­tchnął ciężko. – Pytasz się mnie o to piąty raz dzisiaj.
Char­lie stał pośrodku namiotu niczym dąb i bacz­nie przy­glą­dał się poczy­na­niom swo­jej współ­pra­cow­niczki co rusz uni­ka­jąc lata­ją­cych na wszyst­kie strony rze­czy. Na usta mimo­wol­nie cisnął mu się sze­roki uśmiech i by­naj­mniej nie z tego powodu, że cie­szył się z jej kil­ku­dnio­wego wyjazdu do domu, a z tego, że po pro­stu bawiło go to jej okrą­ża­nie bez celu całego namiotu. Nawet nie wspo­mi­na­jąc o ilo­ści rze­czy, które Foutley posta­no­wiła zabrać ze sobą na tak krótki wyjazd.
– Czym?
– Mię­sem macza­nym w krwi kur­czaka. – poki­wał teatral­nie oczami, a chwilę póź­niej spoj­rzał z powro­tem na dziew­czynę, która tym razem musiała wspo­móc swo­jej walizce w upchnię­ciu potrzeb­nych jej ubrań. – Jesteś pewna, że potrze­bu­jesz ich tyle na sie­dem dni?
– Prze­zorny zawsze ubez­pie­czony. – odparła wymi­ja­jąco.
– A wła­śnie, skoro o tym mowa to powin­naś prze­jąć się tą wia­do­mo­ścią.
– Którą?
– Tą o tym piciu. To była defi­ni­tywna groźba.
Char­lie nie mógł już patrzeć na to, jak dziew­czyna bez­sku­tecz­nie pró­buje upchnąć nie­dbale uło­żone ubra­nia wewnątrz kufra. Nie czekając na odpowiedź pod­szedł bli­żej i chwy­cił w dło­nie jedną z jej szat, co od razu zwró­ciło uwagę Anna­bel.
– Co ty robisz?
– Ratuję ten biedny kufer. – odparł i w prze­ciągu kilku sekund podał jej ideal­nie uło­żoną w kratkę szatę, zacząwszy później ukła­dać pozo­stałe.
– Wow. – mruk­nęła dziew­czyna, patrząc z podzi­wem na dzieło Weasleya. – Mnie ni­gdy to nie wycho­dziło.
Przez chwilę zapa­no­wała cisza. Anna­bel spo­glą­dała raz to na Char­liego, a raz na komi­nek w któ­rym palił się ogień ogrze­wa­jąc cały namiot. Robiła to bar­dzo czę­sto, cho­ciaż nie wie­działa dla­czego. Wkła­dała ubra­nia ponow­nie do kufra i zasta­na­wiała się nad całą tą podróżą do domu.
Nie ukry­wała przed sobą faktu, iż bar­dzo bała się powrotu. Zasta­na­wiała się jak bar­dzo Islay zmie­niła się na prze­ło­mie tych kilku lat, już nie wspo­mi­na­jąc o swo­ich kuzy­nach. Jej głowę zaprzą­tało wiele myśli, głów­nie tych mrocz­nych, a czarne sce­na­riu­sze co rusz poja­wiały jej się w gło­wie.
– Ale poważ­nie Anna­bel. Po co ci tyle ubrań? – wes­tchnął ciężko. – Ładna sukienka. Od kiedy nosisz takie rze­czy?
– Nie mia­łeś cza­sem zaj­mo­wać się ukła­da­niem? – mruk­nęła groź­nie, na co ten tylko wzruszył ramionami.
Char­lie nie znał zwy­cza­jów panu­ją­cych na dwo­rze Islay, dla­tego nie rozu­miał dla­czego dziew­czy­nie są potrzebne te wszyst­kie ubra­nia. Repre­zen­to­wała ona bowiem rodzinę kró­lew­ską, dla­tego od dziecka wma­wiano jej, że musi ucho­dzić za wzór naj­wyż­szej ele­ga­cji. Uczono ją ety­kiety i zacho­wań god­nych jej pocho­dze­nia. A wszyst­kie te ubra­nia, które wpraw­dzie zostały kupione w ostat­nim momen­cie miały sta­no­wić kwin­te­sen­cję tych wszyst­kich nauk.
– A wła­śnie jeśli cze­goś nie będziesz wie­dział to poroz­ma­wiaj z Damo­nem Hut­che­nan­cem. Zna się na Hebrydz­kich lepiej niż ty czy ja.
– Ja bym mu nie ufał. Przecież za coś musieli go wyrzucić.
– A ja mu ufam, chyba nawet bar­dziej niż tobie.
Char­lie wyglą­dał jakby wła­śnie dostał policzka. Nie sądził, że usły­szy takie słowa z ust Foutley. Byłby bar­dziej skłonny uwie­rzyć w to, że udało mu się w jakiś spo­sób zmniej­szyć dystans mię­dzy nimi. Wiele na to wska­zy­wało, jed­nak za każ­dym razem gdy zda­wał się być tego pewien, zawsze zda­rzało się coś, co świad­czyło o czymś wręcz prze­ciw­nym. Nie rozu­mał tej dziw­nej zależ­no­ści, ale powoli zaczął się do niej przyzwyczajać.
– Wszystko będzie dobrze już nawet bez jego pomocy. – mruk­nął pod nosem, nie dając po sobie niczego poznać.
Anna­bel spoj­rzała na niego wymow­nie nie chcąc wie­rzyć w te słowa. Dosko­nale zda­wała sobie sprawę z tego, że Hebrydz­kie są agre­syw­niej­sze od dłu­go­ro­gów, dla­tego tak skru­pu­lat­nie spraw­dzała Char­liego, czy dokład­nie zapa­mię­tał jej słowa. Nie chciała, aby stała mu się krzywda przez jego nadmierną pewność siebie.
– Tym razem to już na pewno musisz mi zaufać. Tak czy ina­czej, tylko ja jestem w sta­nie go nakar­mić. – odparł obrażony.
Spoj­rzała Char­liemu w oczy i dostrze­gła w nich coś na kształt iry­ta­cji. Nie wie­działa dla­czego, prze­cież nie powie­działa nic złego, a już na pewno nie chciała się tym teraz zamar­twiać. Wobec tego odwró­ciła wzrok i prze­nio­sła go na ścianę. Westch­nęła ciężko, naprawdę podzi­wiała jego wie­dzę oraz umie­jęt­no­ści i ni­gdy nie zdo­by­łaby się na to, aby ich podwa­żać. Mar­twiła się jedy­nie o Aseriela. Wie­działa, że będzie tęskił cho­ciaż nie miała ku temu żad­nych powo­dów. Przy­wią­zała się do niego i trak­to­wała go jak swoje młode, jak­kol­wiek by to nie zabrzmiało. Dla­tego wła­śnie tak ciężko było jej go zosta­wić pod opieką Weasleya, ale nie pozo­stało jej nic innego, jak tylko spra­wiać pozory, że wszystko jest w naj­lep­szym porządku.
– Za nie­długo pojawi się Błędny Rycerz. Myślisz, że powin­nam jesz­cze odwie­dzić Ase­riela?
– Myślę, że będzie lepiej jeśli tego nie zro­bisz. Mógłby się cie­bie ucze­pić, chyba za tym nie przepadasz, a raczej nie chcesz go zabie­rać ze sobą.
– Skąd. – mruk­nęła nie­pew­nie. – Lepiej już idź. Nie­długo pora kar­mie­nia.
Chło­pak ski­nął głową i bez słowa pognał w stronę wyj­ścia. Anna­bel odpro­wa­dziła go wzro­kiem póki nie znik­nął za drzwiami. Opadła w ciszy na sofie, uświa­da­mia­jąc sobie jak trudna jest dla niej ta sytu­acja. To, czego chciała od dawna miało sie ziścić, jed­nak nie czuła z tego powodu żad­nego pod­eks­cy­to­wa­nia. Prze­sta­wiła się więc na docie­kli­wość, a kilka minut póź­niej u bram Rezer­watu poja­wił się Błędny Rycerz.
Podróż auto­bu­sem minęła bar­dzo szybko, a rejs stat­kiem na jej wyspę jesz­cze szyb­ciej. Anna­bel wzięła głę­boki wdech, aby ten ostatni raz wcią­gnąć w płuca to mor­skie powie­trze i cią­gnąc za sobą kufer ze swo­imi rze­czami wyszła na brzeg.
Pierw­szą rze­czą, którą zauwa­żyła było wylud­nie­nie. Port jak zawsze pamię­tała prze­peł­niony miesz­kań­cami i kup­cami oraz wyso­kim odset­kiem rodzin żyją­cych w dobro­by­cie kom­plet­nie opu­sto­szał. Wyglą­dał tak jak wów­czas gdy opusz­czała wyspę, ale zda­wał się kąpać w mroku, który już dawno zawisł nad jej głową budząc w niej spory niepokój.
Spoj­rzała na zegar, sta­no­wiący naj­wyż­szy szczyt w pobli­skim mia­steczku rybac­kim. Było grubo po dzie­sią­tej. Rejs naj­wy­raź­niej musiał się opóźnić o trzy godziny za sprawą słabych sztur­mów, które na­dal wisiały nad morzem daleko za hory­zon­tem.
Spoj­rzała dookoła, nie widziała nikogo, kto miałby na nią czekać. Nie spodobało jej się to, co prawda nie liczyła na żadne fajer­werki, czy też przy­ję­cie powi­talne, ale skoro dostała zapro­sze­nie od samego Króla powinna przynaj­mniej mieć jakąś eskortę, która ubez­pie­cza­łaby ją w dro­dze do zamku.
Ruszyła więc przed sie­bie samot­nie, aby zna­leźć miej­sce, gdzie mogłaby wynająć konia i udać się do domu. Zasta­na­wiała się, czy aby nie zabłądzi w tym mroku. Prawdą było to, że pamię­tała wszyst­kie ulice i połą­cze­nia pomię­dzy poszcze­gól­nymi mia­stami jak przez mgłę. W gło­wie usta­lała trasy, które jakimś cudem zapamię­tała naj­le­piej. Z tego co koja­rzyła, w por­cie nie byłoby nikogo kto mógłby posia­dać hodowlę koni. Musia­łaby wyjść wschod­nią bramą, przejść cały port wszerz liczący sobie kil­ka­dzie­siąt kilo­me­trów, a dopiero póź­niej znaleźć się w sąsied­nim mie­ście, gdzie na pewno dałaby radę kupić konia. Nie spodobała jej się ta per­spek­tywa, co prawda nikt nie byłby w sta­nie jej zacze­pić, a tym bardziej tknąć dowie­dziaw­szy się kim jest, ale nie chciała tego sprawdzać.
Wie­działa dokład­nie, że zasady, które pano­wały nie­gdyś, mogły się zmie­nić za sprawą wojny domo­wej, doty­ka­ją­cej w dużej mie­rze sto­licę Pań­stwa – Dres­den i sta­no­wić dla niej nie­małe zagro­że­nie. W rze­czy samej – miała do dys­po­zy­cji czary i tylko to prze­ko­nało ją do tego, aby gnać dalej przed sie­bie bez względu na ryzyko się z tym wiążące.
Szła pro­sto, mija­jąc garstkę podej­rza­nych osób, które spo­glą­dały na nią spod kap­turów. Pro­sto­wała wtedy plecy, budząc złudną pew­ność sie­bie, która jed­nak doda­wała jej otu­chy. W pew­nym sen­sie, cie­szyła się z tego, że jest ciemno. Przynaj­mniej nikt nie byłby w sta­nie roz­po­znać kim jest bez uprzed­niego zbli­że­nia się do niej. Mogłoby wywołać to nie­małą sen­sa­cję i ścią­gnąć na sie­bie osoby, chcące ją skrzyw­dzić, a jedyne czego w tym momencie pra­gnęła to spo­koj­nie dotrzeć do Dres­den.
Zbo­czyła jed­nak z trasy, przy­po­mi­na­jąc sobie, że w pobliżu powinna być tawerna ofe­ru­jąca pokoje do wyna­ję­cia, co wyda­wało jej się naj­lep­szym pomy­słem.
Pomy­liła się, gospoda w porów­na­niu do ulic portu – Ilow była prze­peł­niona gośćmi krę­cą­cymi się od kąta do kąta i moż­naby nawet pokusić się o stwier­dze­nie, że większość z nich była pijana. Wobec tego wol­nych pokoi już nie było, a Anna­bel była zmuszona opu­ścić gospodę. Nikt nie był w sta­nie jej roz­po­znać za sprawą kaptura, który zało­żyła na głowę, a kilku piaj­ków pró­bo­wało nawet się do niej zale­cić szu­ka­jąc roz­rywki na jedną noc. Zasz­czuta usia­dła na pobli­skiej ławce, pró­bu­jąc zasta­no­wić się nad innym roz­wią­za­niem. Oczy­wi­ście – mogłaby zażą­dać pokoju powo­łu­jąc się na swoje pocho­dze­nie i imię Króla, ale nie byłoby to naj­mą­drzej­szym posu­nię­ciem. Przy­po­mniała też sobie ten liścik z pogóżką, który z początku zigno­ro­wała, a dreszcz prze­szył jej plecy. Już nawet nie miała odwagi pić wody z tobołka w oba­wie, że mogłaby zna­leżć się tam jakaś tru­ci­zna. Pokrę­ciła jed­nak głową dając sobie znać, żeby nie popa­dać w żadną manię prze­śla­dow­czą z tego powodu.
W tym samym momen­cie usły­szała z daleka kroki, nie odwróciła się w tamtą stronę. Zanie­po­ko­jona obecną sytuacją zbli­żyła swoją rękę do pasa, gdzie znaj­do­wała się jej różdżka i zaci­snęła na niej palce. Kroki zda­wały się coraz wyraźniej­sze, a Anna­bel cze­kała na odpo­wiedni moment.
Odw­ró­ciła się w tamtą stronę, a serce pod­sko­czyło jej do gar­dła. Jed­nak zamiast napast­nika zauwa­żyła chu­dziutką sta­ruszkę trzy­ma­jącą w jed­nej dłoni jakiś koszyk przy­kryty chu­stą, a w dru­giej oświe­tloną lampę naf­tową.
Błąkasz się tutaj sama Panienko? To sza­le­nie nie­bez­pieczne.
– Odro­binę tak, ale już wszystko w porządku. – odparła cicho, jed­nak mimo wszystko na­dal trzy­mała różdżkę w pogo­to­wiu.
Sta­ruszka przy­bli­żyła lampę do swo­jej twa­rzy. Anna­bel dopiero teraz dostrze­gła jak bar­dzo zanie­dbana i kości­sta była jej budowa. Nos miała długi i zakoń­czony nie­mal ostrym szpi­kul­cem. Wysch­nięte usta zaci­skała w wąską linię. Włosy tłu­ste i cien­kie, zwi­nięte w nie­sta­bilny kok, a zmarszczki wska­zy­wały na to, że widziała w swoim życiu już za wiele. Jedy­nie oczy o bar­wie piw­nej zdawały się kipić mło­do­ścią, oczy zawsze pozo­sta­wały takie same, nie­za­leż­nie od wieku.
– Trzęsiesz się moje dziecko. Nie masz gdzie pójść? – Anna­bel już otwie­rała usta, aby odpo­wie­dzieć, ale kobieta kontynuowała. – Oczy­wi­ście, że nie.
Nie potrafiła wyjaśnić dla­czego, ale tro­skliwy ton sta­ruszki przy­pra­wiał ją o dresz­cze. Nie chciała przyznać sama przed sobą, że bała się tej star­szej pani mimo, iż ta wyda­wała się przy­jaź­nie do niej nasta­wiona.
– Pro­szę wyba­czyć, ale muszę już iść.
Nie cze­ka­jąc na odpo­wiedź wstała z ławki, popra­wiła kap­tur na gło­wie i strze­pała ubra­nia z nie­wi­dzial­nego kurzu. Wymi­nęła kobietę i skie­ro­wała swe kroki do jed­nej z lepiej oświe­tlo­nych alej. Jed­nak poczuła mocny ścisk na swoim ramie­niu. Odw­ró­ciła się nagle. Ta sama sta­ruszka, którą tak usilnie próbowała zgubić wbiła swój bystry wzrok z jej twarz.
Mózg Anna­bel krzy­czał, aby wziąć nogi w zapas, ale ciało odmó­wiło jej posłu­szeń­stwa. Czuła się w tym momen­cie jak mario­netka. Bała się, że jeśli kobieta w dal­szym ciągu będzie się jej przy­glą­dać, w końcu roz­po­zna w niej monar­chi­nię. Dlatego też wyrwała się z jej uścisku i pognała przed sie­bie, skryła się za jed­nym z drew­nianych dom­ków. Oparła plecy o ścianę i spoj­rzała na pięk­nie roz­gwież­dżone niebo, pró­bu­jąc wyre­gu­lo­wać oddech. Nie wierzyła w to, jak tak bar­dzo mogła wystraszyć się tej niziut­kiej kobiety. Poczuła ścisk w żołądku, była głodna i zmę­czona. Czuła się zanie­dbana i wysta­wiona, wła­śnie dla­tego opa­dła roz­ju­szona na zie­mię. Spoj­rzała na zie­mię i dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że w akcie despe­rac­kiej ucieczki zapo­mniała zabrać ze sobą kufra. Zwy­zy­wała się jesz­cze w myślach i wyglą­da­jąc zza ściany, prze­nio­sła wzrok na ławkę, jed­nak sta­ruszki już tam nie było, a kufer został nie­na­ru­szony na swoim miej­scu.
Pode­szła do niego i chwy­ciła drew­niany uchwyt w ręce. Ponow­nie wes­tchnęła i spu­ściła ramiona. Czuła się obca w Pań­stwie, w któ­rym się wychowała i tak napra­wadę, gdyby tylko mogła, ucie­kłaby z powro­tem do Rumuni.
Wtem usły­szała cichy brzdęk, spoj­rzała za sie­bie i wyba­łu­szyła oczy. Zau­wa­żyła bowiem męż­czy­znę w pobły­sku­ją­cej zbroi z nama­lo­wa­nym her­bem kró­lew­skim. Musiał być to jeden z ryce­rzy kró­lew­skich. Poczuła wtedy nie­opi­saną ulgę, teraz już nic nie mogło jej zabronić.
Męż­czy­zna nie odezwał się sło­wem, uniósł dło­nie i ścią­gnął z głowy ciężki hełm, odsła­nia­jąc najpierw swoje średniej długości jasne włosy, a póź­niej całą twarz.
Ku zdu­mie­niu Anna­bel, jednym z straż­ni­ków kró­lew­skich okazał się mło­dy chło­pak, mógł być naj­wy­żej w jej wieku. Wzbu­dziło to w niej pewne podej­rze­nia, w końcu z tego, co pamię­tała na straż­ni­ków zamku w Dres­den można było awan­so­wać po co naj­niej pięt­na­stu latach nie­ska­zi­tel­nej służby w woj­sku, wobec tego na dwo­rze słu­żyli tylko prężni męż­czyźni w wieku co naj­mniej trzy­dziestu pię­ciu lat.
– Witaj Pani.
– Witaj Ryce­rzu. – odparła podejrz­li­wie i ze zdzwi­e­niem stwier­dziła, że jego głos lekko drży.
Wycią­gnęła dłoń, a on uklęk­nąw­szy uprzed­nio, uca­ło­wał deli­kat­nie opuszki jej pal­ców. Dawne podej­rze­nia znik­nęły, etos rycerki panujący na dworze Islay, mówił o tym, żeby witać się z damą, całując właśnie jej opuszki palców, a nie wierzch dłoni. Właśnie dzięki tej sytu­acji upewniła się, że nie jest to nikt chcący jej zaszko­dzić,  ponieważ dosko­nale orien­to­wał się w ety­kie­cie rycer­skiej obowiązującej w zamku.
– Podró­żu­jesz sama o tak późnej porze?
– Szu­kam schro­nie­nia, sir. Nie­stety gospoda pęka w szwach.
– A skąd pocho­dzisz?
Nie cze­ka­jąc dłu­żej, odsło­niła swoją twarz, a jej brą­zowe włosy opa­dły mięk­kimi puklami na ramiona. Miała nadzieję, że dzięki temu obejdzie się bez zbęd­nych tłu­ma­czeń, była słaba, zmar­z­nięta i marzyła jedy­nie o tym, aby wsko­czyć w bar­łóg i zniknąć w bło­giej kra­inie snu.
Przez chwilę mężczyzna przy­glą­dał jej się wni­kli­wie, ana­li­zu­jąc każdy mili­metr jej twa­rzy. Anna­bel spo­glą­dała na niego swoimi ciem­nymi błysz­czą­cymi oczami, a w jej gło­wie skłębiła się myśl, że ten aku­rat rycerz mógłby być po prostu za młody, aby móc roz­po­znać w niej kró­lew­skie pocho­dze­nie.
Odcze­kała jesz­cze chwilę, która dla niej trwała wieki, aż w końcu opadł gwał­tow­nie na zie­mię i z jesz­cze większym ukło­nem rozpłaszczył się przed nią cał­ko­wi­cie.
– Księż­niczka Anna­bel. Wasza Wyso­kość, bła­gam o wyba­cze­nie mojego wcze­śniej­szego nie­sto­sow­nego zacho­wa­nia. – skom­lał pod nosem.
– Wstań Ryce­rzu. Jak cię zwą?
Usłu­chał jej pole­ce­nia. Natych­mias wypro­sto­wał się w pośpie­chu, odwracając wzrok.
– Sir Euan Coward, Pani.
Wydawał się wystra­szony, co bar­dzo nie pasowało Anna­bel. Pod­władni prze­cież zawsze uwiel­biali Króla i jego rodzinę, przyrzekli im służbę ze względu na miłość i szacunek, a nie na strach.
– Spójrz mi w oczy. Nie musisz się obawiać.
Męż­czy­zna zawa­hał się na chwilę, ale nie­pew­nie usłuchał roz­kazu. Jego oczy zatrzy­mały się na jej łagod­nym spoj­rze­niu. Były prze­peł­nione nie­pew­no­ścią, a ich kolor przy­wo­dził Anna­bel na myśl barwę nieba.
– Czy to ty zosta­łeś wysłany po to, aby ode­skor­to­wać mnie do zamku?
– Nie Pani, dosta­li­śmy infor­ma­cje, że sta­tek dopły­nie do brzegu dopiero z samego rana ze względu na warunki pogo­dowe panu­jące na morzu. Eskorta miała pojawić się wła­śnie wtedy.
Anna­bel zmarsz­czyła brwi, a rycerz jak dotąd spo­koj­niej­szy, pokor­nie spoj­rzał na podłogę. Zapewne miał za zadanie patrolować ulice i dbać o spokój mieszkańców. Jednak nie ulegało wątpliwościom to, że infor­ma­cje te oka­zały nie­praw­dziwe. Statek przypłynął wcześniej, a nikt nie raczył spraw­dzić czy coś nie uległo zmia­nie. Nie­kom­pe­ten­cja Króla aż raziła Anna­bel w oczy, dla­tego posta­no­wiła, że gdy tylko go ujrzy poroz­ma­wia sobie z nim na poważ­nie nie tylko na ten temat.
– W takim razie sam zabie­rzesz mnie do Dres­den.
Anna­bel obudziła się z kosz­mar­nym bólem głowy porów­ny­wal­nym do ude­rza­nia w nią meta­lowym młot­kiem. Wraz z sir Euanem przybyli do zamku wcze­snym ran­kiem, a dotarłszy na miejsce usnęła nie­malże od razu bez żad­nego posiłku. Wyw­le­kła się z łóżka i usia­dła na jego skraju, jej kom­nata wyda­wała się pusta, mimo iż było tutaj wszystko czego mogła potrze­bo­wać. Szare ściany były przyoz­do­bione malo­wi­dłami i wszel­kimi futrami, które mimo wszystko nie ukrywały ich suro­wych struk­tur. Kamienna posadzka z wiel­kim, mięk­kim dywa­nem posta­wio­nym po środku dosko­nale wpa­so­wym w kli­mat całego zamku miał uosabiać bogactwo domowników. Ogromne łoże z baldachimem, na którym sie­działa, zostało przy­kryte naj­lep­szej jako­ści jedwa­biami o odcie­niu krwi, spro­wa­dzonymi spe­cjal­nie zza gra­nicy. W rogu znalazła się pokaź­nych roz­mia­rów ciemno-brą­zowa szafa w eks­klu­zyw­nymi suk­niami, a naprze­ciw niej stała toa­letka z róż­nego rodzaju przedmio­tami olej­kami do pie­lę­gna­cji wło­sów, oraz spe­cjal­nie wytwa­rza­nymi kosme­ty­kami. W cen­tral­nym pun­cie kom­naty stał mały ok­rą­gły, bogato zdo­biony stół z dwoma krze­słami po jego bokach. Ogrom luk­susu przytłoczył ją do cna. Jako mała dziew­czynka czę­sto wyobra­żała sobie życie damy dworu i bar­dzo chciała w nim uczest­ni­czyć. Prze­pych ni­gdy jej nie prze­szka­dzał, a wręcz prze­ciw­nie – był wyma­gany, a gdy wyje­chała do Hogwartu i dowiedziała się, że będzie prze­by­wała w małym dormitorium z czwórką innych cza­row­nic, sta­now­czo sprze­ci­wiła się temu, jed­nak nie miała nic do powie­dze­nia w obcym świe­cie.
Teraz było zupeł­nie ina­czej. Przy­wy­kła już do małych pomiesz­czeń i zacza­ro­wa­nych namio­tów w Rumu­nii, dla­tego czuła się obco w tej kom­na­cie.
Po pokoju roz­le­gło się puka­nie do drzwi. Zdzi­wiła się, że ktoś zechciał odwie­dzić ją o tak wcze­snej porze. Podejrzewając, że mógłby być to Król, lub Chri­stine zerwała się na równe nogi i otwo­rzyła je.
Okazało się, że nie był to żaden z kuzy­nów, tylko słu­żąca nio­sąca w rękach tacę z chle­bem, masłem i trzema rodzajami wędlin. Podzię­ko­wała uprzej­mie służce i czu­jąc ten nie­sa­mo­wity świeżo zbi­tego mięsa poki­wała ręką, aby odpra­wić tęgą kobietę.
– Król prosił, aby po posiłku odwiedziła go Pani w jego kom­na­tach. – odparła na odchodne i uprzed­nio kła­niając się nisko ode­szła w głąb kory­tarza.
Anna­bel nie przykuła zbyt wielkiej uwagi do słów służki, chciała jak naj­szyb­ciej coś zjeść. Usia­dła przy sto­liku i z ape­ty­tem god­nym jej smo­czego wcie­le­nia zaczęła pożerać śnia­da­nie tak łap­czy­wie, jak gdyby nie jadła od co naj­mniej kilku dni, przy oka­zji myśląc, jak Ase­riel zare­ago­wał na jej nie­obec­ność.
Gdy tylko napeł­niła żołą­dek, dopro­wa­dziła się do porządku, odpra­wia­jąc przy tym tą samą służkę, która chciała jej w tym pomóc. Spięła włosy w fiku­śną fry­zurę (któ­rej ni­gdy nie lubiła), zro­biła lekki maki­jaż, kry­jący szpe­cące man­ka­menty jej cery, która prze­cież ucier­piała przez zmienny kli­mat Rumu­nii. Wci­sła się w gor­set, cho­ciaż ni­gdy go nie potrze­bo­wała i zało­żyła na sie­bie jedną z sukni, wybrała tą naj­mniej rzu­ca­jącą się w oczy. Wypro­sto­wała się, wyci­snęła pierś do przodu, aby nabrać ide­al­nej postawy i miękko koły­sząc bio­drami, udała się na kory­tarz, gdzie czekał już na nią sir Euan.
– Znowu się spo­ty­kamy sir. – odparła dostrze­ga­jąc go obok drzwi. – Pil­nu­jesz moich kom­nat?
– Nie kom­nat pil­nuję, lecz cie­bie księż­niczko.
Anna­bel wyczuła w jego gło­sie większą pew­ność, niżeli tą którą miała oka­zję doświadczyć poprzed­niego wieczora. Nie sądziła, iż sto­su­nek do innej osoby może się tak szybko zmienić. Niem­niej nie prze­szka­dzało jej to, przy­naj­mniej miała pewność, iż nie strzeże jej żaden tchórz, tylko osoba silna i oddana swojej pracy.
– Droga wydaje się długa, Ryce­rzu. Może mógłbyś opo­wie­dzieć mi o zmia­nach, jakie zaszły na wyspie pod moją nie­obec­ność?
– Racz wybaczyć księż­niczko, oczy­wi­ście mógł­bym, ale o spra­wach dworu na pewno dowiesz się o wiele wię­cej od Jego Miło­ści.
– Słuszna uwaga sir. W takim razie żywię nadzieję, że opo­wiesz mi wię­cej o sobie i swoich doko­na­niach.
Zamek wyda­wał się jej więk­szy, niż pamię­tała. Nie wie­działa, czy było to sprawą rosną­cej potęgi rodu Isbel­lów, czy po pro­stu prze­świadz­cze­nie, że kie­dyś była mniejsza. W każ­dym razie nie prze­szka­dzało jej to mijanie kolej­nych kory­ta­rzy, ryce­rzy, monar­chów i innych parob­ków słu­żą­cych na zamku. Wielu z nich obse­rwo­wało ją uważ­nie, szep­cząc coś mię­dzy sobą, a tylko nie­wielka część uśmie­chała się na jej widok. Anna­bel za wszelką cenę pró­bo­wała trzymać gardę i dum­nie kro­czyć przed sie­bie, cho­ciaż wścib­skie spoj­rze­nia nie­któ­rych wytrą­cały ją rów­no­wagi. Na całe szczęście szła obok sir Euana i z zacie­ka­wie­niem słu­chała jego opo­wie­ści. Nie przeżył on zbyt wielu cie­ka­wych przy­gód, jed­nak zafa­scy­no­wała ją jedna z nich. Opo­wia­dał o sytuacji, kiedy to spo­tkał „dziwną istotę zło­żoną z innych zwie­rząt”, wal­czył z nią, ale prze­wyż­szała go siłą. Ledwo uszedł z życiem, ale udało mu się uciec. Według jego rela­cji miała ona głowę lwa, tułów kozy i ogon przy­po­mi­na­jący ten od smoka. Anna­bel dosko­nale wie­działa, że mogło chodzić o chi­merę, stwo­rze­nie rodem z magicz­nego świata cza­ro­dzie­jów. Jed­nak nie mieściło się jej w gło­wie to, że któ­rekolwiek z nich mogło zostać zauwa­żone przez mugola. To prze­czyło wszyst­kiemu, czego uczyła się w Hogwar­cie i mogło sta­no­wić ogromne zagro­że­nie dla całego świata magii.
Podzi­wiała jed­nak mężczyznę za to, że udało mu się przetrwać. Chi­mera to sza­le­nie nie­bez­pieczna istota, stanowiąca problem nawet dla doświadczonego cza­ro­dzieja. Nie­po­ko­iło ją to, że po raz kolejny dowiedziała się o rze­czy, która bez­sprzecz­nie świad­czyła o tym, że na Islay dzieją się bar­dzo złe rze­czy. Z drugiej zaś strony zaczęła odyskiwać wiarę w to, że nie wszystkie zwierzęta uciekły z wyspy i chociaż garstka z nich zdołała się uchować, desperacko broniąc własnych terenów.
Dotarli końcu na miej­sce. Rycerz wska­zał dło­nią drzwi, za któ­rymi znaj­do­wała się kom­nata króla, po czym ukłonił się raz jesz­cze i odszedł na bok.
Anna­bel unio­sła dłoń, aby zapu­kać, jed­nak z nie­wia­do­mych przy­czyn zasty­gła w bez­ru­chu. Zasta­no­wiła się przez chwilę, nie usta­liła kon­kret­nego planu roz­mowy z nim. Oba­wiała się, że spo­tka­nie po tylu latach mogłoby wpro­wa­dzić mię­dzy nich napiętą atmos­ferę. Wcze­śniej nie myślała nad takim scenariuszem. Po pro­stu chciała wejść, zoba­czyć go, wypy­tać i w razie potrzeby podnieść na duchu, ale teraz – kiedy drzwi dzielą ich od sie­bie, ogar­nął ją nie­spo­dzie­wany nie­po­kój i lęk.
Spoj­rzała jesz­cze za sie­bie i zauwa­żyła sir Euana, który w ciszy przy­pa­try­wał się jej poczy­na­niom. Uzmy­sło­wiła sobie wtedy, że zachowujęje się bła­zeń­sko, tak bar­dzo bojąc sią wizyty z kimś, kogo znała od nie­mow­lęc­twa, mimo iż teraz był on naj­waż­niej­szą osobą w Pań­stwie. Wezbrała się w sobie, a jej palce otarły się o drzwi. Od razu usły­szała dono­śne woła­nie zapraszające ją do środka.

środa, 6 marca 2019

III


     Po raz kolejny została wezwana do biura Matei’a. Miała wra­że­nie, że ostat­nio prze­by­wała tam czę­ściej niżeli powinna. Nie wie­działa o co mogło mu cho­dzić, ale miała pewne podej­rze­nia, czego jej wizyta mogła doty­czyć. Prze­szła przez plac mija­jąc innych współ­pra­cow­ni­ków, któ­rzy spo­glą­dali na nią spode łba. Anna­bel znała to uczu­cie, nie zno­siła go. Od kiedy po rezer­wa­cie roze­szła się wieść, że opie­kuje się Czar­nym Hebrydz­kim sły­szała różne oskar­że­nia kie­ro­wane pod swoim adre­sem. Oczy­wi­ście w zazdro­snym szale rzu­cane na nią za jej ple­cami. Nikt nie odwa­żyłby się spoj­rzeć jej w oczy i powie­dzieć co mu leży na sercu. Mimo iż była jedną z młod­szych smo­ko­lo­gów, budziła bli­żej nie­znany im respekt. Mało kto mógłby czuć się przy niej kom­for­towo, biła od niej tajem­ni­cza aura, cho­ciaż nikt nie wie­dział dla­czego.
Anna­bel liczyła na to, że mogło cho­dzić o jej pocho­dze­nie, o ten kró­lew­ski blask, który aż bije z jej oczu. Nie, nie było to oznaką pychy, po pro­stu wycho­wała się w Pań­stwie, w któ­rym wie­rzono w takie rze­czy z całych sił. Jed­nak prze­czyła tylko sama sobie.
Dotarła na miej­sce i zapu­kała w drzwi. Nie­mal od razu została przy­wo­łana do środka.
– Chciał mnie Pan widzieć?
Matei uśmiech­nął się tylko i wska­zał jej krze­sło naprze­ciw sie­bie. Posłusz­nie wyko­nała pole­ce­nie i mimo­wol­nie obej­rzała się dookoła, jakby chciała dostrzec coś, co nie­wi­dzialne.
– Doszły mnie słu­chy panno Foutley, że ostat­niej nocy ktoś wkro­czył na teren tego rezer­watu. Może coś ci o tym wia­domo?
Anna­bel poki­wała prze­cząco głową, mil­czała. Nie chciała nie­po­trzeb­nie wsz­czy­nać alarmu. Miała pew­ność, że była to tylko jed­no­ra­zowa wizyta nie cią­gnąca za sobą żad­nych poważ­niej­szych kon­se­kwen­cji. W końcu cho­dziło tylko i wyłącz­nie o nią, a nie o smoki, nad któ­rymi rezer­wat obec­nie sta­no­wił pie­czę.
– Oba­wiam się, że nie będę mogła pomóc.
– Mamy świad­ków, któ­rzy widzieli dege­ne­rata w pobliżu pani namiotu. Czy na­dal utrzy­mu­jesz, że nic nie wiesz o tej sytu­acji?
– Z pew­no­ścią Panie Matei. Poło­ży­łam się spać wcze­śniej i nawet jeśli ktoś cho­dził po moim tere­nie mogłam po pro­stu nie zdać sobie z tego sprawy.
Kto jak kto, ale sztukę oszu­ki­wa­nia innych Anna­bel opa­no­wała po mistrzow­sku. Sie­działa dumnie na krze­śle i spo­glą­dała kamien­nym wzro­kiem na swo­jego prze­ło­żo­nego. Ten zaś przy­glą­dał się jej uważ­nie, jakby szu­ka­jąc oznak łgar­stwa, jed­nak było to dla niego nie­osią­galne.
– To wszystko panno Foutley. Możesz wró­cić do sie­bie.
W jego gło­sie dziew­czyna wyczuła nie tyle co nie­za­do­wo­le­nie, a podejrz­li­wość. Jed­nak posta­no­wiła, że nie będzie się tym przej­mo­wać. Wie­działa, że nie prze­kona go do swo­jej nie­win­no­ści. Zaw­sze był nazbyt ostrożny, co czy­niło go tylko wyma­rzo­nym przy­wódcą. Mimo to nie posia­dał żad­nych dowo­dów na to, że kła­mała, dla­tego nie mógł iść dalej z tym tro­pem.
Poki­wała głową ze zrozu­mieniem i skie­ro­wała swoje kroki do wyj­ścia. Wtem przy­po­mniała sobie o spra­wie, która męczyła ją od dłuż­szego czasu. Posta­no­wiła sko­rzy­stać z oka­zji, że została z sze­fem sam na sam, dla­tego odwró­ciła się jesz­cze w jego kie­runku.
– Panie Matei, mogła­bym zadać jedno pyta­nie?
– Jeśli musisz. – mruk­nął jakby od nie­chce­nia.
– Czy wia­domo już coś o tych mło­dych smo­kach z lasu? Dla­czego się tam zna­la­zły?
Męż­czy­zna posu­szył się nie­spo­koj­nie na krze­śle i wbił swój docie­kliwy wzrok z biurko.
– Powia­do­mi­łem Mini­ster­stwo o tej sytu­acji. W odpo­wie­dzi otrzy­ma­łem jedy­nie infor­ma­cję o tym, że na tere­nie Rumu­nii działa nie­le­galna grupa prze­stęp­cza, han­dlu­jąca smo­czymi jajami.
– Smo­czymi jajami? – spy­tała, lustru­jąc go wzro­kiem.
Nie odpo­wie­dział, otwo­rzył jedną ze swo­ich szu­flad i wycią­gnął z niej kawa­łek per­ga­minu. Popro­sił pod­władną, aby pode­szła bli­żej i podło­żył jej go pod nos. Była to nie­wielka mapka Rumu­nii z zazna­czo­nymi na niej kil­koma miej­scami znaj­du­ją­cymi się w róż­nych odle­gło­ściach od sie­bie.
– Grupa liczy około trzy­dzie­stu cza­ro­dzie­jów, wędruje po całym kraju w poszu­ki­wa­niu jam i lego­wisk z któ­rych krad­nie smo­cze jaja. – Matei prze­je­chał pal­cem po kilku tych punk­tach. – Mini­ster­stwo wysłało auro­rów za ich tro­pem, oka­zało się, że dzia­łają według ści­śle okre­ślo­nego planu. Zakra­dają się do miej­sca, gdzie mogą je zna­leźć i w razie potrzeby uży­wają maso­wego zaklę­cia osza­ła­mia­ją­cego na agre­syw­nych sam­cach i sami­cach pró­bu­ją­cych ochro­nić swoje młode.
– Twier­dzi Pan, że te młode wykluły się z jaj, które były prze­zna­czone na sprze­daż?
– Nie ja, Mini­ster­stwo, a z nimi nie wolno się kłó­cić.
Anna­bel sły­szała, że w ostat­nich latach zna­le­ziono wiele zasto­so­wań sprosz­ko­wa­nej wer­sji smo­czych jaj, jed­nak nie mogła oprzeć się wra­że­niu, że nie jest to jedyne prze­stęp­stwo, jakim mogą się szczycić. Rów­nie dobrze mogli także han­dlo­wać samymi smo­kami, tylko dla­czego w takim razie porzu­cili Luminiego i Ase­riela?
– A jaka jest Pana wer­sja?
– Cóż, wydaje mi się, że była to sprawa ści­śle powią­zana z tym gan­giem, jed­nak nie oni zosta­wili te młode smoki w lesie.
– A te punkty to miej­sca ich pobytów? Dobrze rozu­miem?
– Przy­naj­mniej miej­sca, o któ­rych Mini­ster­stwo wie. Mogą być wszę­dzie, dla­tego rozu­mie Pani, że bez­pie­czeń­stwo Rezer­watu jest teraz dla nas prio­ry­te­tem?
Męż­czy­zna spoj­rzał nie­jed­no­znacz­nie na jej twarz. Wie­działa co pró­buje jej zain­sy­nu­ować. Jed­nak pozo­sta­wała nie­ugięta w tym punk­cie, a to że z pozor­nie nie­win­nej sprawy zro­biła się afera na skalę kra­jową tylko utwier­dziło ją w tym prze­ko­na­niu. Zmarsz­czyła jed­nak czoło stro­skana, nie podo­bała jej się ta sytu­acja. SMOKI NIE SĄ NA SPRZEDAŻ. Cho­ciaż z dru­giej strony i tak nie pomogłaby za dużo, jeśli chcia­łaby w jakiś spo­sób ukró­cić ich poczy­na­nia. Jej umie­jęt­no­ści wcale nie były do tego prze­zna­czone. Poza tym mogłaby zwró­cić uwagę innych Cza­ro­dzie­jów, już nie wspo­mi­na­jąc o tym, że sama mogłaby nara­zić się na nie­bez­pie­czeń­stwo i wpaść w szpony gra­bież­ców.
– Oczy­wi­ście sze­fie. – mruk­nęła pod nosem.
Wyszła z namiotu pełna sprzecz­no­ści i nowych myśli, które praw­do­po­dob­nie zaczną ją przy­tła­czać na nowo. Miała naprawdę dużo spraw na gło­wie, co nie prze­szka­dzało jej mar­twie­niu się o inne młode, które wyklują się z jaj skra­dzio­nych przez ten tajem­ni­czy gang. Ubo­le­wała nad ich losem, dla­tego też posta­no­wiła, że jeśli przyj­dzie taka potrzeba i jeżeli któ­ry­kol­wiek z nich będzie chciał poło­żyć swoje ohydne łap­ska na Aserielu, Luminim lub smo­kach z rezer­watu zrobi wszystko aby ich powstrzy­mać.
  Anna­bel,

gru­dzień zbliża się wiel­kimi kro­kami na Islay. Nasi zwia­dowcy donie­śli nam, że buntownicy na ten czas pla­nują odda­lić się od naszych gra­nic. Nic dziw­nego, wydaje się, że zima w tym roku będzie wyjąt­kowo ostra. Zdzi­wił­bym się, gdyby zostali na swo­ich pozy­cjach nara­ża­jąc się na wyzię­bie­nie.
Woj­ska mogą ode­tchnąć, dla­tego też żywię pło­mienną nadzieję, że spę­dzisz z nami więcej czasu. Chri­stine bar­dzo się ucie­szy na Twoją wizytę, dobrze wiesz - czuje się samotna. Ja rów­nież chciał­bym Cię ujrzeć i posłu­chać o poby­cie w połu­dniowo-wschod­niej Euro­pie. Na pewno jest eks­cy­tu­jące i znacz­nie różni się od warun­ków życia na wyspie.

Jego Wyso­kość, Król Vic­tor Isbell

Prze­czy­tała ten list już któ­ryś raz z rzędu. Nie mogła uwie­rzyć, że dostała pozwo­le­nie na powrót do domu. W jej gło­wie kłę­biło się mul­tum myśli. Bar­dzo tęsk­niła za Islay, za tam­tej­szymi warun­kami i nie­mal śre­dnio­wiecz­nym kli­ma­tem. Pra­gnęła, aby znowu przejść się po tam­tej­szych lasach, któ­rych prze­cież było o wiele wię­cej na wyspie niżeli gdzie­kol­wiek indziej. Miała jed­nak wąt­pli­wo­ści, bun­tow­nicy byli zbyt agresywni, ażeby rezy­gno­wać z przy­czyn pogo­do­wych. Prze­cież poprzedni król nie bez powodu zabro­nił jej wra­cać do domu nawet zimą. Podej­rze­wała, że za rzą­dów jego mniej ostroż­nego syna wiele zmieni się na wyspie. Nie wie­działa jed­nak czy na dobre, czy wręcz prze­ciw­nie. Vic­tor zawsze cha­rak­te­ry­zo­wał się poryw­czo­ścią, pomimo swo­jej nie­zdar­no­ści. Prze­waż­nie przyj­mo­wał sta­no­wi­sko ofen­sywne, pod­czas gdy jego ojciec wolał zaj­mo­wać się defen­sywą. Nie bez powodu od dłuż­szego czasu miała nie­od­parte wra­że­nie, że wojna wisi na wło­sku. Jak nie zaini­cjo­wana przez bun­tow­ni­ków, to wsz­częta przez samego króla.
Uzmy­sło­wiła sobie też, że wszystko co kocha, naj­praw­do­po­dob­niej znika. Roz­pływa się pod cię­ża­rem zama­chów, pochła­nia­ją­cych wszel­kie oszczęd­no­ści Pań­stwa. Teraz Rumu­nia była jej domem, cho­ciaż ni­gdy nie chciała prze­by­wać tak daleko wyspy. Zasta­na­wiała się, czy w ogóle ma do czego wra­cać. Spoj­rzała raz jesz­cze na list, a jej wzrok spo­czął na imie­niu „Chri­stine”.
Pamię­tała ją jako łagodną dziew­czynę. Jej jedyną przy­ja­ciółkę nio­sącą na bar­kach ogrom swo­jej nie­zwy­kłej umie­jęt­no­ści. Tęsk­niła za nią, zasta­na­wiała się jaka teraz jest. Być może wyro­sła na silną i mądrą kobietę o innym spoj­rze­niu na świat i nie­ogra­ni­czo­nych moż­li­wo­ściach, a może odwrot­nie… nie zmie­niła się w ogóle.
A Vic­tor? Czy wła­dza spra­wiła, że zmęż­niał? Spo­waż­niał na tyle, ażeby zaprze­stać pod­bu­rzać tłumy przeciw decy­zji jego ojca? Przy­jąć jego sta­no­wi­sko i utrzy­mać je takie jakie zostało ustalone?
Wąt­piła w to. Świad­czył o tym cho­ciażby pod­pis zło­żony na liście, który z całą pew­no­ścią nie nale­żał do niego, a do doradcy Jego Wyso­ko­ści. Zna­czyło to, że jej zapro­sze­nie może oka­zać się wcale nie takie nie­winne jak wydaje się na pierwszy rzut oka. Tra­dy­cyj­nie, nie­zdrowa cie­ka­wość po raz kolejny wzięła górę nad obawami.
– Ase­riel, spró­buj jesz­cze raz. Nie możesz cały czas liczyć na to, aż ja ci je pod­grzeję.
Anna­bel wbiła swój znie­cier­pli­wiony wzrok w smoka i poma­chała kawał­kiem mięsa przed jego pyszcz­kiem. Młody rów­nież patrzył na nią swo­imi mądrymi oczkami, zda­wało się, że rozu­mie dosko­nale każde jej słowo, z tą rów­nicą tylko, że nie potra­fił wyko­nać pole­ce­nia.
– Nadal sądzisz, że jest jesz­cze w sta­nie ziać ogniem?
– Oczy­wi­ście, może wol­niej się uczy. Przy­naj­mniej mam taką nadzieję.
Począ­tek grud­nia zaczął się mroź­nie. Śnieg w dużych ilo­ściach sypał się z nieba i przy­kry­wał znaczną część rezer­watu. Dziew­czyna spoj­rzała w szare niebo, w cało­ści pokryte cięż­kimi chmu­rami. Przy­ci­snęła sza­lik do szyi, czu­jąc tą mroźną aurę. Mar­twiła się o Ase­riela, od kiedy tra­fił do ich rezer­watu nie potrafi wykrze­sać z sie­bie cho­ciażby małego pło­myczka, już o pod­grza­niu poży­wie­nia nie było mowy. Wielu twier­dziło, iż Hebrydzki po pro­stu nie potrafi ziać ogniem. Anna­bel sły­szała, że takie rze­czy zda­rzają się sto­sun­kowo czę­sto, ale nie chciała dać temu wiary. Gdzieś tam w środku wyda­wało się, że jej pod­opieczny po pro­stu wol­niej się uczy, już nie wspo­mi­na­jąc o tym, że wyda­rze­nia z prze­szło­ści mogą go blo­ko­wać. W końcu nikt nie wie, co działo się z mło­dymi przed ich zna­le­zie­niem w lesie.
– Może jeśli poob­ser­wuje Lumini’ego to zechce go naśla­do­wać.
– Prze­bywa z nim cały czas, to nic nie daje. – pokrę­ciła głową.
– Może jest zapa­trzony w cie­bie. – zaśmiał się Char­lie.
Foutley nie­mal prych­nęła śmie­chem. Spoj­rzała na chło­paka wzro­kiem, mówią­cym „Ty chyba osza­la­łeś” i ponow­nie pochy­liła się nad swoim smo­kiem.
– Zaraz spraw­dzimy twoją tezę.
– Zamie­rzasz ziać ogniem?
Char­lie nie zda­wał sobie sprawy z tego, jak bar­dzo było to nie nie­moż­liwe. Mogła to zro­bić nawet teraz, jed­nak nie byłoby to zbyt mądrym pomy­słem. Poki­wała jedy­nie prze­cząco głową i wycią­gnęła zza pasa swoją różdżkę.
– Nie w taki spo­sób. – odparła poważnie.
Odw­ró­ciła się bokiem do smoka, który przy­glą­dał się jej uważ­nie i wyda­wał z sie­bie ciche piski, przy­po­mi­na­jące sko­wyt małego psiaka. Przy­ło­żyła różdżkę do swo­jego policzka tak, aby nie było jej widać i roz­dzia­wiła usta. Zaraz potem użyła zaklę­cia, wywo­łu­ją­cego ogień.
Zda­wała sobie sprawę z tego, że wygląda to tak, jakby nie­dawno ucie­kła z Świę­tego Munga, jed­nak mimo gry pozo­rów oka­zało się to sku­teczne. Lumini nie­mal natych­miast wzbił się w powie­trze i dołą­czył do mło­dej smo­ko­lożki. Latał dookoła niej i rado­śnie ział ogniem na wszyst­kie strony.
Char­lie nie wie­rzył, w to co widzi. Anna­bel Foutley, ta sama Anna­bel, która zawsze wszyst­kim wyda­wała się dumna i pozba­wiona krzty humoru w tym momen­cie wyglą­dała tak, jakby jej życiową rolą było odgry­wa­nie klauna w cyrku. Długo powstrzy­my­wał śmiech w nadziei, że Ase­riel zro­zu­mie to, co chciała mu prze­ka­zać i w końcu się prze­ła­mie. Jed­nak nie wytrzy­mał w pewnym momencie. Wybuch­nął nie­po­ha­mo­wa­nym śmie­chem tak gło­śno, że zagłu­szył odgłos jarzą­cego się ognia.
Od razu zwró­ciło to uwagę Anna­bel, która natych­miast skoń­czyła swoje przed­sta­wie­nie, a jej twarz nabrała nowej barwy – bura­cza­nej.
– I z czego rżysz?! – krzyk­nęła zawsty­dzona.
– Nie myśla­łaś cza­sem o karie­rze cyr­ko­wej? – zażar­to­wał i o mało nie­kon­tro­lo­wa­nie upadł na zie­mię. Oparł się jedy­nie o pie­de­stał, na któ­rym wcze­śniej stał dłu­go­róg, pró­bu­jąc zła­pać oddech.
– Dla two­jej wia­do­mo­ści Weasley, robi­łam to dla dobra Ase­riela. Nie widzę powodu, dla któ­rego mia­łoby to być zabawne. – żach­nęła się dziew­czyna i ner­wowo pode­szła do gada, nawet nie patrząc w odwe­cie na Char­liego.
Mogła na­dal nada­rem­nie pró­bo­wać nama­wiać mło­dego na zia­nie ogniem. Jed­nak nie było to jej celem. Wie­działa, że gdy zosta­nie wypusz­czony na wol­ność, nie pora­dzi sobie bez potęż­nej broni jaką jest ogień i narazi się na nie­bez­pie­czeń­stwo ze strony swo­ich pobra­tym­ców. Z tego względu nie mogła postą­pić ina­czej. Musiała spró­bo­wać wszyst­kich spo­so­bów na to, aby nauczyć Hebrydz­kiego uży­wać ognia, zanim uzna swoją porażkę jako smo­ko­log i jako jego opie­kun.
Nie mogła jed­nak zro­zu­mieć jed­nej rze­czy – dla­czego u licha nie zro­biła tego, gdy była sama, a ośmie­szała się aku­rat przed Weasleyem?
– Spo­koj­nie Foutley, nie mówi­łem, że to zły pomysł. Po pro­stu wyglą­dało to komicz­nie.
Odpo­wie­działa mu cisza, nie miała ochoty na roz­mowy z nim. Całą swoją uwagę sku­piła na Ase­rielu, który sta­rał się naśla­do­wać swoją opie­kunkę. Otwie­rał pysz­czek raz po razie, jed­nak buchał z niego jedy­nie słaby dym. Men­torka marsz­czyła brwi na ten widok. Wie­działa, że bar­dzo się męczy, jed­nak nie mogła mu prze­ry­wać. Cią­gle miała nadzieję, że coś się zmieni, powta­rzała w myślach „no dalej mały”, jakby chciała sko­mu­ni­ko­wać się z nim tele­pa­tycz­nie. Bez­sku­tecz­nie. Zre­zy­gno­wany opu­ścił głowę żału­jąc za swoją nie­po­rad­ność. Anna­bel widząc tą żało­sną postawę przy­wo­łała na swoją twarz sztuczny uśmiech i ręką podra­pała małego pod szyją.
– Wszystko będzie w porządku Ase­riel. Popra­cu­jemy jesz­cze nad tym.
Wtedy poczuła, jak tem­pe­ra­tura jego łusek ponow­nie zma­lała. W przy­padku tak mło­dych smo­ków było to nie­do­pusz­czalne, bowiem nie posia­dały one tak dużej odpor­no­ści na warunki pogo­dowe jak doro­słe osob­niki tego gatunku. Wysta­wiła więc rękę aby prze­nieść go w inne miej­sce, a młody od razu na nią wsko­czył. Anna­bel dopiero teraz dostrze­gła, jak bar­dzo urósł. Jego skrzy­dło było wiel­ko­ści dwóch jej dłoni, a prze­cież jesz­cze nie­dawno wyglą­dało jak zaci­śnięta pięść. Obró­cił się dookoła swo­jej osi, ale naj­wy­raź­niej nie było mu za wygod­nie, ponie­waż wzbił się w powie­trze i zajął swoje miej­sce na jej ramie­niu wbi­jając się pazur­kami w skórę.
Poczuła lek­kie ukłu­cie w tam­tym rejo­nie, ale nie śmia­łaby zago­nić go w inne miej­sce. Nie posłu­chałby nawet, ponie­waż uwiel­biał podró­żo­wać w taki spo­sób. Wyr­wała się więc do przodu, aby odsta­wić Aseriela, do swo­jej klatki, w ogrze­wa­nym budynku zacza­ro­wa­nym tak, aby tem­pe­ra­tura utrzy­my­wała się na tym samym pozio­mie.
W tym momen­cie usły­szała odgłos nad­la­tu­ją­cego kruka z przy­wią­zaną do kostki kopertą, zaadre­so­waną do niej. Nie spo­dzie­wała się na dzi­siaj poczty, ale przy­wo­łała ptaka do sie­bie dło­nią. Podle­ciał posłusznie do niej, a ona jed­nym zwinnym ruchem odwią­zała wia­do­mość.
– Kruki? – spy­tał Char­lie, dostrze­ga­jąc jak owy ptak odlatuje. – Nie macie tam sów?
– Sowy są o wiele wol­niej­sze niż kruki i pewnie głupsze. – odparła na odczepne i obró­ciła kopertą, aby dostrzec imię nadawcy. – Czyżby ano­nim?
Otwo­rzyła ją szybko, a następnie z jej wnę­trza wydo­była mały kawa­łek papi­rusu na któ­rym było napi­sane jedno niepokojące zda­nie. „Uwa­żaj co pijesz".