niedziela, 6 października 2019

IX

Nie cze­kała dłu­żej. Po dotar­ciu do obozu nie­mal od razu jej kroki skie­ro­wały się ku miej­scu, gdzie znaj­do­wała się zagroda mło­dych smo­ków. Podróż trwała zde­cy­do­wa­nie za długo, Anna­bel nie mogła docze­kać się w końcu tego, aby zacząć ponow­nie żyć nor­mal­nie i opieką nad Lumi­nim, oraz Ase­rie­lem wygnać z głowy złe myśli i zawód jaki prze­żyła na Islay. Wygła­dziła ręką swój uni­fom, który chro­nił przed smo­czym ogniem, a także sta­no­wił natu­ralną część odzie­nia opie­ku­nów i prze­szła przez furtkę. Więk­szość mło­dych smo­ków, które obec­nie prze­by­wały na wybiegu zaskrze­czało i zato­czyło w powie­trzu koło na wznak, że są gotowe do zabawy. Jed­nak Anna­bel gła­dząc jed­nego z nich po gło­wie oglą­dała się dookoła w poszu­ki­wa­niu swo­ich pod­opiecznych, któ­rzy – wedle roz­pi­ski, którą dała Weasley­owi przed swoim wyjaz­dem powinni prze­by­wać obec­nie tutaj.
Wtem poczuła zna­jome ukłu­cie w oko­licy ramie­nia, spoj­rzała w bok i uśmiech­nęła się sze­roko. Na jej ramie­niu stał Ase­riel, który naj­pierw przy­bli­żył pysk do jej twa­rzy i przy­mi­lił się do niej, a zaraz póź­niej zary­czał zazdro­śnie w stronę innych mło­dzia­ków, któ­rzy zebrali się dookoła Anna­bel, na co oni obo­jęt­nie ruszyli w swoje strony.
– Widzę, że masz się dobrze Ase­riel. – pogła­dziła mło­dego po szyi,
Zado­wo­lony zaskrze­czał, a sama Anna­bel poczuła jakby dosłow­nie pod jej doty­kiem Ase­riel roz­pły­wał się w powie­trzu.
Gdzieś kątem oka dostrze­gła śpią­cego Weasleya, wygod­nie uło­żo­nego pod drze­wem. Zmarsz­czyła czoło i zało­żyła ręce na piersi. Nie potra­fiła zro­zu­mieć jak Char­lie może być tak nie­od­po­wie­dzialny i lek­ko­myślny opie­ku­jąc się mło­dymi. Pode­szła do niego, a zaraz przed nią jakby spod ziemi wyło­nił się Lumini, który z rado­ści wypu­ścił z pyszczka kilka iskier i tak samo jak Ase­riel usiadł na dru­gim ramie­niu Anna­bel.
– Weasley, co ty wyra­biasz? – spy­tała gło­śno, pró­bu­jąc go zbu­dzić.
Jed­nak on zamru­czał jedy­nie coś pod nosem i odwró­cił głowę na inną stronę. Zde­ner­wo­wana Anna­bel pode­szła bli­żej i kuca­jąc na jedno kolano spoj­rzała na nie­obecną, muskaną przez pro­mie­nie sła­bego słońca twarz mło­dzieńca. Przy­glą­da­jąc się mu, stwier­dziła że jeśli nie kła­pie zbyt dużo ustami jest nawet przy­stojny. Zaraz póź­niej jej wzrok powę­dro­wał na Lumi­niego.
– Wiesz co robić młody. – odparła tajem­ni­czo.
Rogo­gon roz­ło­żył dum­nie skrzy­dła, jakby rozu­mie­jąc jej słowa i prze­sko­czył z jej ramie­nia na nogi swo­jego opie­kuna, prze­szedł kawa­łek dalej, aż dotarł do jego twa­rzy. Uka­zał rząd ostrych jak szpilka, małych ząb­ków i ugryzł ucho Char­liego.
Ten jak rażony prą­dem zerwał się z miej­sca i zła­pał się za bolące miejsce.
– Lumini, cho­lera, to bolało. – syknął, zauwa­ża­jąc obok sie­bie smoka.
– Czy do two­ich obo­wiąz­ków Weasley, należy uci­na­nie sobie drze­mek pod­czas pracy? – spy­tała pre­ten­sjo­nal­nie.
– Anna­bel? – wstał tro­chę sko­ło­wany i podra­pał się po gło­wie – Umm, nie? A co ty tu robisz? Nie mia­łaś wró­cić dopiero poju­trze?
– Mia­łam, ale mia­łam też prze­czu­cie, że nie powin­nam zosta­wiać ci mło­dych pod opieką na tak długo. – żach­nęła się. – Miałam rację... nie sądzisz, że to skraj­nie nie­od­po­wie­dzialne zasy­piać, gdy smoki są same na wybiegu?
– Nie są same, mają prze­cież towa­rzy­stwo. – wska­zał wzro­kiem stadko małych rogo­go­nów, bawią­cych i gry­zą­cych się nawza­jem. – A bariera nie pozwoli im przez nią prze­le­cieć.
– To są młode smoki Weasley. Młod­sze niż tamte.-– mruknęła wytrą­cona lekko z rów­no­wagi. – Nie mogą same latać po zagro­dzie, mogłoby dojść do walki, szcze­gól­nie jeśli cho­dzi o Ase­riela.
– Wiem to, wiem. – mruk­nął pod nosem. – Są zbyt ruchliwe ostat­nio, latają wszę­dzie…– prze­rwał.– …zobacz, nawet teraz oby­dwoje sie­dzą ci jakby ni­gdy nic spo­koj­nie na ramionach. Gdy­byś tu była ze mną nic takiego nie mia­łoby miej­sca.
Anna­bel nic nie odpo­wie­działa, ści­snęła moc­niej ręce na piersi, ażeby ukryć nagły ścisk żołądka, który nastą­pił po tym, gdy usły­szała te słowa. Nie była w sta­nie wytłu­ma­czyć tej reak­cji, prze­cież od dawna wie­działa, że jeśli cho­dzi o opiekę na smo­kami, mało kto może jej dorów­nać. Może po pro­stu była nie­do­war­to­ścio­wana, lub sko­ło­wana tym, że obcy dla niej czło­wiek jest o wiele bar­dziej życz­liwy niżeli jej wła­sny kuzyn.
– Czasu nie cof­niemy. – wes­tchnęła ciężko i pogła­dziła oba smoki pod szyją. – Jest już pora kar­mie­nia, zro­bić to, czy wolisz wró­cić do spa­nia? – spy­tała z mimowolnym uśmie­chem.
Char­lie wstał na równe nogi tak szybko, że o mało nie prze­wró­cił się na gli­nie leżą­cej na ziemi nie­opo­dal jego legowiska. W ostat­nim momen­cie utrzy­mał się na nogach i gry­ma­sem wstydu na twa­rzy wymi­nął ją w te pędy waz z wygłod­nia­łymi smo­kami, które na wieść o jedze­niu nie­mal od razu pode­rwały się do góry i jesz­cze szyb­ciej pole­ciały za opie­ku­nem.
– Wła­ści­wie to chęt­nie je z tobą nakar­mię, muszę ci coś pokazać i tak.. – mruk­nął tajem­ni­czo nawet nie odwra­ca­jąc się w jej kie­runku.
Poki­wała głową z dez­a­pro­batą nie móc wyobra­zić sobie jak kto­kol­wiek może być takim lek­ko­du­chem, zaraz póź­niej ruszyła za nim zasta­na­wia­jąc sobie co tak wła­ści­wie Char­lie miał na myśli mówiąc, że musie jej coś poka­zać.
– Patrz Foutley. – uśmiech­nął się chy­trze i rzu­cił wysoko w górę kawa­łek mięsa macza­nego w krwi kur­czaka. – Ase­riel!
Wtem młody jakby ni­gdy nic pode­rwał się w górę z ramie­nia opie­kunki, prze­le­ciał kilka razy nad jej głową i zio­nął ogniem w taki spo­sób, aby pod­grzać sobie poży­wie­nie.
Anna­bel nie mogła uwie­rzyć wła­snym oczom, nie było jej zale­d­wie kilka dni.
Wie­działa, że powinna cie­szyć się z tego powodu, że jej pod­opieczny nauczył się ziać ogniem, jed­nak nie potra­fiła ukryć sama przed sobą, a już szcze­gól­nie przed jej współ­pra­cow­ni­kiem, że poczuła nie­przy­jemny ścisk zazdro­ści. Zało­żyła ręce na piersi i mogłoby się wyda­wać, że za chwilę wrza­śnie na Char­liego z nie­zna­nego nikomu powodu. Jed­nakże nic takiego nie miało miej­sca, zamiast tego stała i mil­cze­niu i wpa­try­wała się w Ase­riela pochła­nia­ją­cego ze sma­kiem swój kawa­łek miej­sca.
– Jak to zro­bi­łeś? – spy­tała sucho nie odry­wa­jąc od niego oczu. – Ja pró­bo­wa­łam tylu spo­so­bów, ale nic nie dawały.
– A widzisz. – mruk­nął pociesz­nie, igno­ru­jąc jej pierw­sze pyta­nie. – Kwe­stia podej­ścia.
Anna­bel spoj­rzała spode łba na chło­paka, który ucie­szony uniósł brew w górę, jakby chciał poka­zać na nią swoją wyż­szość. Prze­klęła go w myślach i jego dzieci na kilka poko­leń wprzód rów­nież. Unio­sła wysoko głowę i w mil­cze­niu kar­miła Lumi­niego, który co rusz pod­la­ty­wał do niej nie­na­sy­cony.
Char­lie za to tym razem zaj­mo­wał się Ase­rie­lem, który wypusz­czał z pyszczka coraz co moc­niej­sze iskry ognia, za co dosta­wał kolejne pochwały od Weasleya. Wyglą­dało to mniej wię­cej tak jakby to wła­śnie chło­pak stał się ulu­bień­cem Hebrydz­kiego, zastę­pu­jąc tym samym nijako miej­sce Anna­bel.
Trwało to jakiś czas, póki przy moc­niej­szym podmu­chu wia­tru, swe­ter nie zsu­nął się nagle z jej ramienia.
– Co ci się stało w ramię? – spy­tał chło­pak dostrze­ga­jąc dosyć obszerną bli­znę po cię­ciu w oko­licy pra­wego ramie­nia dziew­czyny.
Anna­bel nie odpo­wie­działa od razu, nie­mal natych­miast podnio­sła swe­ter prze­kli­na­jąc się w myślach za swoją krótką pamięć, przez którą zapo­mniała o tym aby zli­kwi­do­wać tą bli­znę.
– Nie sądzę, aby była to twoja sprawa. – ucięła temat.
Char­lie jed­nak usły­szał jej słowa, a w gło­wie poja­wił mu się obraz Anna­bel odzia­nej jak tamci han­dla­rze dwie noce wprzód, pró­bu­jącą wykraść młode smoki i w odwe­cie raniąc się przy walce z jed­nym ze straż­ni­ków. Naszła go chwila zwąt­pie­nia, przez ostat­nie dnie sku­teczne chro­nił ją przed zarzu­tami Matei’a, jed­nak dostrze­ga­jąc owe prze­cię­cie zaczął poważ­nie zasta­na­wiać się nad jej moty­wa­cją. Poki­wał jed­nak głową z dez­a­pro­batą i pochło­nięty myślami już mniej ocho­czo kar­mił Ase­riela co jakiś czas nie­po­strze­że­nie zer­ka­jąc na swoją współ­pra­cow­niczkę w cało­ści pochło­nię­tej opieką nad Lumi­nim.



Szła wła­śnie przez dzie­dzi­niec ledwo trzy­ma­jąc się na nogach. W nocy męczyły ją demony rodem wycią­gnięte z Islay, a w brzu­chu czuła nie­przy­jemne ści­ski spo­wo­do­wane gło­dem. Poch­ło­nięta w cało­ści myśle­niem nad bie­żą­cymi spra­wami nie zauwa­żyła nawet docie­kli­wych spoj­rzeń innych opie­ku­nów, któ­rzy jakimś cudem dowie­dzieli się o wtar­gnię­ciu han­dla­rzy na teren rezer­watu i podej­rze­niami wzglę­dem Anna­bel. Teoria rodem z fil­mów o zdra­dzie mię­dzy współ­pra­cow­ni­kami zna­lazła wśród nich wielu zwo­len­ni­ków, któ­rzy usta­lili mię­dzy sobą, że każdy krok Foutley będzie przez nich moni­to­ro­wany w taki spo­sób, jakby wyrok o jej winie oka­zał się prawdą.
Jej osoba zawsze wzbu­dzała kon­tro­wer­sje u innych, dla­tego przy­wy­kła już do tego rodzaju spoj­rzeń, dla­tego – gdy tylko rozej­rzała się dookoła i zoba­czyła wszystko to co działo się wokół niej, zigno­ro­wała to i nieświadomie ruszyła na śnia­da­nie.

Jadal­nia – jak na tą porę dnia zda­wała się pusta, z tacką wypeł­nioną po brzegi usia­dła przy pierw­szym lep­szym (i wol­nym) stole. Skrzy­wiła się lekko porów­nu­jąc tą breję, która w pierw­szym namy­śle miała być jajecz­nicą, a wykwint­nymi posił­kami, które jadała na zamku. Jed­nak mimo wszystko posta­no­wiła odciąć się od tam­tych bole­snych wspo­mnień i zabrała się za jedze­nie.
Chwilę sie­działa w kom­plet­nej ciszy, gdy w drzwiach dostrze­gła Damona, który roz­glą­dał się dookoła. Unio­sła dłoń, aby zwró­cić na sie­bie jego uwagę, gdy strze­lił jak z procy i w sekun­dzie zna­lazł się obok niej. Jed­nak nie usiadł przy tym samym stole, a w sąsied­nim, do tego odwró­cił się ple­cami.
– Foutley – szep­nął przez ramię.
– Dla­czego się tak dziw­nie zacho­wu­jesz? – spy­tała rów­nież szep­cząc.
– Zada­jesz się z han­dla­rzami smo­ków?
Na dźwięk tych słów omal nie zakrztu­siła się kawał­kiem chleba, odchrząk­nęła raz, czy dwa pró­bu­jąc wyzbyć się intruza z gar­dła. A potem jakby ni­gdy nic odło­żyła sztućce i przy­ci­snęła się bar­dziej do ple­ców chło­paka.
– To nie­do­rzeczne. Zwa­rio­wa­łeś?
– Zwa­rio­wał­bym, gdyby miało oka­zać się to prawdą. – mruk­nął bez emo­cji, niejako przecząc zachowaniem swoim słowom.
– Skąd takie wnio­ski?
– Słu­chaj, kilka dni temu han­dla­rze pró­bo­wali się tutaj wła­mać i upro­wa­dzić młode smoki z Rezer­watu…
– To chyba nor­malne, że skoro jest tutaj taka grupa to zain­te­re­suje się jed­nym z naj­więk­szych rezer­wa­tów dla smo­ków. – mruk­nęła iro­nicz­nie. – To się musiało wyda­rzyć, ale nie potra­fię zro­zu­mieć co ja mam mieć z tym wspól­nego.
– Nie­wiele wiem, tyle co sły­szę dookoła. Ale to nic, wiesz kto jeszcze brał czynny udział w ochro­nie mło­dych?
– Nie, ale za chwilę się dowiem.
– Weasley…– mruk­nął jed­nym sło­wem.
Na dźwięk tego nazwi­ska Anna­bel wypro­sto­wała plecy. Nie potra­fiła zro­zu­mieć jak wydźwięk tego nazwi­ska za każ­dym razem budził w niej takie kon­tro­wer­sje, jakby ktoś wspo­mi­nał co naj­mniej o jej daw­nej miło­ści. Tłu­ma­czyła to sobie swoją smo­czą stroną, która zawsze pod­po­wia­dała jej, że to czło­wiek godny zaufa­nia i która miała do niego sła­bość, a którą nie­rzadko potra­fiła utrzy­mać na wodzy i cał­ko­wi­cie nią zawład­nąć.
– …ponoć czę­sto ucina sobie poga­wędki z Matei’em. – dodał sucho, jakby suge­ru­jąc z kim powinna jak najszyb­ciej poroz­ma­wiać.
Anna­bel kiw­nęła głową poro­zu­mie­waw­czo i wstała na nogi. Rozej­rzała się dookoła, a jej spoj­rze­nie skrzy­żo­wało się z kil­koma innymi. Dopiero wtedy pojęła ogrom sprawy, ale i tak dziel­nie spo­glą­dała na innych współ­pra­cow­ni­ków dając im do zro­zu­mie­nia tym samym, że nie jest niczemu winna, a tym bar­dziej nie ma się czego wsty­dzić. Żach­nęła się i pew­nym sie­bie kro­kiem wyszła z jadalni, zapom­ina­jąc kom­plet­nie o posiłku.

Jej kroki skie­ro­wały się wprost do namiotu, w któ­rym miesz­kała w zamia­rze prze­my­śle­nia zaist­nia­łej sytu­acji. Zasta­na­wiała się, co takiego mogła zro­bić, ażeby zostać podej­rzaną w tak ciężkiej sytu­acji. Prze­twa­rzała w myślach ostat­nie wyda­rze­nia i dum­nie, bądź nie musiała stwier­dzić, że ogrom złych wia­do­mo­ści ostat­nimi czasy prze­bił jej rekord życiowy.
Westch­nęła bez­bron­nie, o ile zawsze sytu­acje takiego typu roz­wią­zy­wały się same w miarę ich moż­li­wo­ści, tak teraz stra­ciła cier­pli­wość co do nie­któ­rych spraw i zatrzy­mała się wpół kroku. Podjęła ostateczną decyzję. Odwró­ciła się na pię­cie i prze­szła cały dzie­dzi­niec, aż dotarła do namiotu Char­liego. Zapu­kała raz, potem dwa, aż w końcu jego ruda czu­pryna poja­wiła się u wej­ścia.
Chło­pak – dostrze­ga­jąc ją w drzwiach aż wyba­łu­szył oczy ze zdzi­wie­nia.
Prawdą było to, że miał w obo­zie wielu przy­ja­ciół, ale rzadko kto go odwie­dzał, tym bar­dziej bez zapo­wie­dzi. Szcze­gól­nie, jeśli był to ktoś taki odsu­nięty od innych jak Anna­bel.
– Wszystko w porządku? – spy­tał, zauwa­ża­jąc jej skrzy­wioną twarz.
– Możemy poroz­ma­wiać? Tylko nie tutaj. – dodała pośpiesz­nie i nie cze­kając na zapro­sze­nie wymi­nęła chło­paka i weszła do środka.
Od razu do jej oczu dobiegł, nie­spo­ty­kany wręcz porzą­dek. Oczy­wi­ście – na zamku miała służbę sprzą­ta­jącą, która zaj­mo­wała się kom­na­tami, ale jesz­cze ni­gdy nie było aż tak czy­sto. Książki – głów­nie o smo­kach prze­pla­tały się wraz z tymi – jak wnio­sko­wała po tytule o zabar­wie­niu histo­rycz­nym. Uło­żone od A-Z, dodat­kowo i wiel­ko­ściowo rów­nież. Podłoga lśniła w taki spo­sób, że można było się w niej przej­rzeć. Przedmioty magiczne, pamiątki z Hogwartu dokład­nie uło­żone wedle prze­zna­cze­nia. Rozglą­dała się dookoła z podzi­wem, aż obok nie poja­wił się Char­lie.
– Masz jakieś pro­blemy? – wypa­liła, przy­po­mi­na­jąc sobie histo­rię jed­nej służki nie­gdyś pra­cu­ją­cej na zamku o nie­by­wa­łym wstrę­cie do brudu, to scho­rze­nie miało jakąś spe­cja­li­styczną nazwę, któ­rej Anna­bel nie potra­fiła na moment obecny sobie przy­po­mnieć.
– Co? Szyb­ciej ty, co wilki cię cho­wały? – obu­rzył się Char­lie. – Mogłaś cho­ciaż pocze­kać na zaproszenie do środka.
Anna­bel puściła tę uwagę mimo uszu. Pode­szła do półki, na któ­rej znaj­do­wały się rodzinne zdję­cia. Ku jej zdzi­wie­niu wszyst­kie osoby posia­dały gęste rude włosy.
– Masz sporo rodzeń­stwa. – odparła pró­bu­jąc doli­czyć się wszyst­kich głów.
– Rodzice sobie nie żało­wali. – odparł uno­sząc ramiona. – To mój tata, pra­cuje w Mini­ster­stwie w dziale uży­cia przedmio­tów mugoli… – Char­lie wska­zał pal­cem naj­star­szego i naj­tęż­szego męż­czy­znę pośród nich. – To moja mama, pra­cuje w domu i naprawdę zna się na zaklę­ciach lecz­ni­czych. To jest mój star­szy brat – Bill, pra­cuje dla banku Grin­gotta jako łamacz klątw w Egip­cie. Zapro­sił nas tam w waka­cje, mamy go odwie­dzić całą rodziną, ale nie wiem czy dam radę się wyrwać – Prze­je­chał pal­cem nieco niżej i wska­zał na kolej­nego członka swo­jej rodziny. – Mój młod­szy brat Percy, chyba naj­bar­dziej sztywny ze wszyst­kich. Potem bliź­niaki Fred i George, ci to mają głowę do żar­tów nie powiem. Obok nich naj­mniej­sza i naj­słod­sza Ginny. A to jest Ron, wła­śnie zaczął swój pierw­szy rok w Hogwar­cie. Jak wszy­scy tra­fił do Gry­fin­doru, razem z Har­rym Pot­te­rem.
– Har­rym Pot­te­rem? – powtó­rzyła jak w tran­sie.
– Tylko nie mów mi, że nie wiesz kto to. – odparł wyso­kim tonem. – Prze­cież to on pozba­wił mocy Sama-Wiesz-Kogo jako dziecko.
Anna­bel spoj­rzała na niego spode łba. Rze­czy­wi­ście jego „wyczyn” dotarł nawet na Islay, ale ni­gdy nie zachwy­cała się tym chłop­cem w taki spo­sób. Dla niej ta sprawa z poko­na­niem Czar­nego Pana przez nie­mow­laka w dal­szym ciągu prze­czyła logice.
– Skąd pew­ność, że był to on? – wzru­szyła ramio­nami i obo­jęt­nie wró­ciła do grun­tow­nego ana­li­zo­wa­nia rodzin­nego zdję­cia rodziny Weasleyów.
Char­lie sta­nął jak wryty.
– No jak to skąd, każdy zna tą histo­rię.
– Pomyśl Weasley, dziecko nie mogło wykoń­czyć tak potęż­nego cza­ro­dzieja jakim był Vol­de­mort. – mruk­nęła bez zająk­nię­cia, co już kom­plet­nie wybiło chło­paka z rytmu.
– Typowe myśle­nie Śli­zgoń­skie. – mruk­nął zre­zy­gno­wany po nosem.
– Słu­cham? – obu­rzona Anna­bel odwró­ciła się do niego na pię­cie.
– Nie nic… – uciął przy­ga­szony. – No powiesz mi w końcu o czym chcia­łaś ze mną roz­ma­wiać?
– Wła­śnie, czemu nic nie wspo­mnia­łeś o wtar­gnię­ciu han­dla­rzy do rezer­watu?
Chło­pak od razu zmar­kot­niał.
– A powi­nie­nem?
– Tak, szcze­gól­nie jeśli śmiesz knuć z Matei’em, żeby za wszystko obwi­nić mnie.
– To nie tak…– mruk­nął sia­da­jąc na sofie – Po pro­stu jesteś podej­rzana i tyle. Nie ma dowo­dów ani nic. Błą­kasz się po nocach z dziw­nymi ludźmi, izo­lu­jesz się, a atak zda­rzył się aku­rat wtedy, gdy cie­bie w obo­zie nie było. – wypa­lił, a dopiero zauwa­ża­jąc wyraz twa­rzy Anna­bel, dotarło do niego to jak bar­dzo nie­prze­my­ślane były jego słowa.
– Rze­czy­wi­ście solidne dowody. – odparła sucho.
– Nie, cze­kaj. Usiądź, poroz­ma­wiamy na spo­koj­nie, okey?
– Chyba nie mamy o czym, skoro już jesteś pewien, że to ja im poma­gam.
Mówiąc te słowa, pró­bo­wała wymi­nąć chło­paka i odpu­ścić namiot w któ­rym nagle zro­biło się jej duszno. W ostat­nim momen­cie poczuła jak czy­jeś ręce zaci­skają się na jej ramie­niu.
Ziry­to­wana strze­pała dłoń chło­paka z swo­ich ramion i wcze­śniej posy­ła­jąc mu jeden z swo­ich gry­ma­sów wybie­gła na zewnątrz.
Pobiegł za nią, żeby w jakiś spo­sób pró­bo­wać się wytłu­ma­czyć, mimo iż wie­dział że przez wzgląd na cha­rak­ter Anna­bel jego tłu­ma­cze­nia będą bez­owocne.
– Cze­kaj! – wrza­snął gdy tylko dostrzegł ją w zasięgu wzroku.
Zatrzy­mała się w miej­scu i odwró­ciła na pię­cie. Spoj­rzała na niego w bar­dzo cha­rak­te­ry­styczny dla jej mocy spo­sób. Ten zaś czu­jąc nie­przy­jemną aurę na sobie, wydo­by­wa­jące się jakby bez­po­śred­nio z jej ciała zatrzy­mał się mimo­wol­nie, a Anna­bel roz­pły­nęła się w powie­trzu. Nie byłoby w tej sytu­acji nic dziw­nego – dwójka kłó­cą­cych się współ­pra­cow­ni­ków, gdyby nie fakt, że zni­ka­jąc Char­lie zdo­łał zauwa­żyć dziwny i nie­na­tu­ralny błę­kitny błysk w jej oku.