Nie czekała dłużej. Po dotarciu do obozu niemal od razu jej kroki skierowały się ku miejscu, gdzie znajdowała się zagroda młodych smoków. Podróż trwała zdecydowanie za długo, Annabel nie mogła doczekać się w końcu tego, aby zacząć ponownie żyć normalnie i opieką nad Luminim, oraz Aserielem wygnać z głowy złe myśli i zawód jaki przeżyła na Islay. Wygładziła ręką swój unifom, który chronił przed smoczym ogniem, a także stanowił naturalną część odzienia opiekunów i przeszła przez furtkę. Większość młodych smoków, które obecnie przebywały na wybiegu zaskrzeczało i zatoczyło w powietrzu koło na wznak, że są gotowe do zabawy. Jednak Annabel gładząc jednego z nich po głowie oglądała się dookoła w poszukiwaniu swoich podopiecznych, którzy – wedle rozpiski, którą dała Weasleyowi przed swoim wyjazdem powinni przebywać obecnie tutaj.
Wtem poczuła znajome ukłucie w okolicy ramienia, spojrzała w bok i uśmiechnęła się szeroko. Na jej ramieniu stał Aseriel, który najpierw przybliżył pysk do jej twarzy i przymilił się do niej, a zaraz później zaryczał zazdrośnie w stronę innych młodziaków, którzy zebrali się dookoła Annabel, na co oni obojętnie ruszyli w swoje strony.
– Widzę, że masz się dobrze Aseriel. – pogładziła młodego po szyi,
Zadowolony zaskrzeczał, a sama Annabel poczuła jakby dosłownie pod jej dotykiem Aseriel rozpływał się w powietrzu.
Gdzieś kątem oka dostrzegła śpiącego Weasleya, wygodnie ułożonego pod drzewem. Zmarszczyła czoło i założyła ręce na piersi. Nie potrafiła zrozumieć jak Charlie może być tak nieodpowiedzialny i lekkomyślny opiekując się młodymi. Podeszła do niego, a zaraz przed nią jakby spod ziemi wyłonił się Lumini, który z radości wypuścił z pyszczka kilka iskier i tak samo jak Aseriel usiadł na drugim ramieniu Annabel.
– Weasley, co ty wyrabiasz? – spytała głośno, próbując go zbudzić.
Jednak on zamruczał jedynie coś pod nosem i odwrócił głowę na inną stronę. Zdenerwowana Annabel podeszła bliżej i kucając na jedno kolano spojrzała na nieobecną, muskaną przez promienie słabego słońca twarz młodzieńca. Przyglądając się mu, stwierdziła że jeśli nie kłapie zbyt dużo ustami jest nawet przystojny. Zaraz później jej wzrok powędrował na Luminiego.
– Wiesz co robić młody. – odparła tajemniczo.
Rogogon rozłożył dumnie skrzydła, jakby rozumiejąc jej słowa i przeskoczył z jej ramienia na nogi swojego opiekuna, przeszedł kawałek dalej, aż dotarł do jego twarzy. Ukazał rząd ostrych jak szpilka, małych ząbków i ugryzł ucho Charliego.
Ten jak rażony prądem zerwał się z miejsca i złapał się za bolące miejsce.
– Lumini, cholera, to bolało. – syknął, zauważając obok siebie smoka.
– Czy do twoich obowiązków Weasley, należy ucinanie sobie drzemek podczas pracy? – spytała pretensjonalnie.
– Annabel? – wstał trochę skołowany i podrapał się po głowie – Umm, nie? A co ty tu robisz? Nie miałaś wrócić dopiero pojutrze?
– Miałam, ale miałam też przeczucie, że nie powinnam zostawiać ci młodych pod opieką na tak długo. – żachnęła się. – Miałam rację... nie sądzisz, że to skrajnie nieodpowiedzialne zasypiać, gdy smoki są same na wybiegu?
– Nie są same, mają przecież towarzystwo. – wskazał wzrokiem stadko małych rogogonów, bawiących i gryzących się nawzajem. – A bariera nie pozwoli im przez nią przelecieć.
– To są młode smoki Weasley. Młodsze niż tamte.-– mruknęła wytrącona lekko z równowagi. – Nie mogą same latać po zagrodzie, mogłoby dojść do walki, szczególnie jeśli chodzi o Aseriela.
– Wiem to, wiem. – mruknął pod nosem. – Są zbyt ruchliwe ostatnio, latają wszędzie…– przerwał.– …zobacz, nawet teraz obydwoje siedzą ci jakby nigdy nic spokojnie na ramionach. Gdybyś tu była ze mną nic takiego nie miałoby miejsca.
Annabel nic nie odpowiedziała, ścisnęła mocniej ręce na piersi, ażeby ukryć nagły ścisk żołądka, który nastąpił po tym, gdy usłyszała te słowa. Nie była w stanie wytłumaczyć tej reakcji, przecież od dawna wiedziała, że jeśli chodzi o opiekę na smokami, mało kto może jej dorównać. Może po prostu była niedowartościowana, lub skołowana tym, że obcy dla niej człowiek jest o wiele bardziej życzliwy niżeli jej własny kuzyn.
– Czasu nie cofniemy. – westchnęła ciężko i pogładziła oba smoki pod szyją. – Jest już pora karmienia, zrobić to, czy wolisz wrócić do spania? – spytała z mimowolnym uśmiechem.
Charlie wstał na równe nogi tak szybko, że o mało nie przewrócił się na glinie leżącej na ziemi nieopodal jego legowiska. W ostatnim momencie utrzymał się na nogach i grymasem wstydu na twarzy wyminął ją w te pędy waz z wygłodniałymi smokami, które na wieść o jedzeniu niemal od razu poderwały się do góry i jeszcze szybciej poleciały za opiekunem.
– Właściwie to chętnie je z tobą nakarmię, muszę ci coś pokazać i tak.. – mruknął tajemniczo nawet nie odwracając się w jej kierunku.
Pokiwała głową z dezaprobatą nie móc wyobrazić sobie jak ktokolwiek może być takim lekkoduchem, zaraz później ruszyła za nim zastanawiając sobie co tak właściwie Charlie miał na myśli mówiąc, że musie jej coś pokazać.
– Patrz Foutley. – uśmiechnął się chytrze i rzucił wysoko w górę kawałek mięsa maczanego w krwi kurczaka. – Aseriel!
Wtem młody jakby nigdy nic poderwał się w górę z ramienia opiekunki, przeleciał kilka razy nad jej głową i zionął ogniem w taki sposób, aby podgrzać sobie pożywienie.
Annabel nie mogła uwierzyć własnym oczom, nie było jej zaledwie kilka dni.
Wiedziała, że powinna cieszyć się z tego powodu, że jej podopieczny nauczył się ziać ogniem, jednak nie potrafiła ukryć sama przed sobą, a już szczególnie przed jej współpracownikiem, że poczuła nieprzyjemny ścisk zazdrości. Założyła ręce na piersi i mogłoby się wydawać, że za chwilę wrzaśnie na Charliego z nieznanego nikomu powodu. Jednakże nic takiego nie miało miejsca, zamiast tego stała i milczeniu i wpatrywała się w Aseriela pochłaniającego ze smakiem swój kawałek miejsca.
– Jak to zrobiłeś? – spytała sucho nie odrywając od niego oczu. – Ja próbowałam tylu sposobów, ale nic nie dawały.
– A widzisz. – mruknął pociesznie, ignorując jej pierwsze pytanie. – Kwestia podejścia.
Annabel spojrzała spode łba na chłopaka, który ucieszony uniósł brew w górę, jakby chciał pokazać na nią swoją wyższość. Przeklęła go w myślach i jego dzieci na kilka pokoleń wprzód również. Uniosła wysoko głowę i w milczeniu karmiła Luminiego, który co rusz podlatywał do niej nienasycony.
Charlie za to tym razem zajmował się Aserielem, który wypuszczał z pyszczka coraz co mocniejsze iskry ognia, za co dostawał kolejne pochwały od Weasleya. Wyglądało to mniej więcej tak jakby to właśnie chłopak stał się ulubieńcem Hebrydzkiego, zastępując tym samym nijako miejsce Annabel.
Trwało to jakiś czas, póki przy mocniejszym podmuchu wiatru, sweter nie zsunął się nagle z jej ramienia.
– Co ci się stało w ramię? – spytał chłopak dostrzegając dosyć obszerną bliznę po cięciu w okolicy prawego ramienia dziewczyny.
Annabel nie odpowiedziała od razu, niemal natychmiast podniosła sweter przeklinając się w myślach za swoją krótką pamięć, przez którą zapomniała o tym aby zlikwidować tą bliznę.
– Nie sądzę, aby była to twoja sprawa. – ucięła temat.
Charlie jednak usłyszał jej słowa, a w głowie pojawił mu się obraz Annabel odzianej jak tamci handlarze dwie noce wprzód, próbującą wykraść młode smoki i w odwecie raniąc się przy walce z jednym ze strażników. Naszła go chwila zwątpienia, przez ostatnie dnie skuteczne chronił ją przed zarzutami Matei’a, jednak dostrzegając owe przecięcie zaczął poważnie zastanawiać się nad jej motywacją. Pokiwał jednak głową z dezaprobatą i pochłonięty myślami już mniej ochoczo karmił Aseriela co jakiś czas niepostrzeżenie zerkając na swoją współpracowniczkę w całości pochłoniętej opieką nad Luminim.
Szła właśnie przez dziedziniec ledwo trzymając się na nogach. W nocy męczyły ją demony rodem wyciągnięte z Islay, a w brzuchu czuła nieprzyjemne ściski spowodowane głodem. Pochłonięta w całości myśleniem nad bieżącymi sprawami nie zauważyła nawet dociekliwych spojrzeń innych opiekunów, którzy jakimś cudem dowiedzieli się o wtargnięciu handlarzy na teren rezerwatu i podejrzeniami względem Annabel. Teoria rodem z filmów o zdradzie między współpracownikami znalazła wśród nich wielu zwolenników, którzy ustalili między sobą, że każdy krok Foutley będzie przez nich monitorowany w taki sposób, jakby wyrok o jej winie okazał się prawdą.
Jej osoba zawsze wzbudzała kontrowersje u innych, dlatego przywykła już do tego rodzaju spojrzeń, dlatego – gdy tylko rozejrzała się dookoła i zobaczyła wszystko to co działo się wokół niej, zignorowała to i nieświadomie ruszyła na śniadanie.
Jadalnia – jak na tą porę dnia zdawała się pusta, z tacką wypełnioną po brzegi usiadła przy pierwszym lepszym (i wolnym) stole. Skrzywiła się lekko porównując tą breję, która w pierwszym namyśle miała być jajecznicą, a wykwintnymi posiłkami, które jadała na zamku. Jednak mimo wszystko postanowiła odciąć się od tamtych bolesnych wspomnień i zabrała się za jedzenie.
Chwilę siedziała w kompletnej ciszy, gdy w drzwiach dostrzegła Damona, który rozglądał się dookoła. Uniosła dłoń, aby zwrócić na siebie jego uwagę, gdy strzelił jak z procy i w sekundzie znalazł się obok niej. Jednak nie usiadł przy tym samym stole, a w sąsiednim, do tego odwrócił się plecami.
– Foutley – szepnął przez ramię.
– Dlaczego się tak dziwnie zachowujesz? – spytała również szepcząc.
– Zadajesz się z handlarzami smoków?
Na dźwięk tych słów omal nie zakrztusiła się kawałkiem chleba, odchrząknęła raz, czy dwa próbując wyzbyć się intruza z gardła. A potem jakby nigdy nic odłożyła sztućce i przycisnęła się bardziej do pleców chłopaka.
– To niedorzeczne. Zwariowałeś?
– Zwariowałbym, gdyby miało okazać się to prawdą. – mruknął bez emocji, niejako przecząc zachowaniem swoim słowom.
– Skąd takie wnioski?
– Słuchaj, kilka dni temu handlarze próbowali się tutaj włamać i uprowadzić młode smoki z Rezerwatu…
– To chyba normalne, że skoro jest tutaj taka grupa to zainteresuje się jednym z największych rezerwatów dla smoków. – mruknęła ironicznie. – To się musiało wydarzyć, ale nie potrafię zrozumieć co ja mam mieć z tym wspólnego.
– Niewiele wiem, tyle co słyszę dookoła. Ale to nic, wiesz kto jeszcze brał czynny udział w ochronie młodych?
– Nie, ale za chwilę się dowiem.
– Weasley…– mruknął jednym słowem.
Na dźwięk tego nazwiska Annabel wyprostowała plecy. Nie potrafiła zrozumieć jak wydźwięk tego nazwiska za każdym razem budził w niej takie kontrowersje, jakby ktoś wspominał co najmniej o jej dawnej miłości. Tłumaczyła to sobie swoją smoczą stroną, która zawsze podpowiadała jej, że to człowiek godny zaufania i która miała do niego słabość, a którą nierzadko potrafiła utrzymać na wodzy i całkowicie nią zawładnąć.
– …ponoć często ucina sobie pogawędki z Matei’em. – dodał sucho, jakby sugerując z kim powinna jak najszybciej porozmawiać.
Annabel kiwnęła głową porozumiewawczo i wstała na nogi. Rozejrzała się dookoła, a jej spojrzenie skrzyżowało się z kilkoma innymi. Dopiero wtedy pojęła ogrom sprawy, ale i tak dzielnie spoglądała na innych współpracowników dając im do zrozumienia tym samym, że nie jest niczemu winna, a tym bardziej nie ma się czego wstydzić. Żachnęła się i pewnym siebie krokiem wyszła z jadalni, zapominając kompletnie o posiłku.
Jej kroki skierowały się wprost do namiotu, w którym mieszkała w zamiarze przemyślenia zaistniałej sytuacji. Zastanawiała się, co takiego mogła zrobić, ażeby zostać podejrzaną w tak ciężkiej sytuacji. Przetwarzała w myślach ostatnie wydarzenia i dumnie, bądź nie musiała stwierdzić, że ogrom złych wiadomości ostatnimi czasy przebił jej rekord życiowy.
Westchnęła bezbronnie, o ile zawsze sytuacje takiego typu rozwiązywały się same w miarę ich możliwości, tak teraz straciła cierpliwość co do niektórych spraw i zatrzymała się wpół kroku. Podjęła ostateczną decyzję. Odwróciła się na pięcie i przeszła cały dziedziniec, aż dotarła do namiotu Charliego. Zapukała raz, potem dwa, aż w końcu jego ruda czupryna pojawiła się u wejścia.
Chłopak – dostrzegając ją w drzwiach aż wybałuszył oczy ze zdziwienia.
Prawdą było to, że miał w obozie wielu przyjaciół, ale rzadko kto go odwiedzał, tym bardziej bez zapowiedzi. Szczególnie, jeśli był to ktoś taki odsunięty od innych jak Annabel.
– Wszystko w porządku? – spytał, zauważając jej skrzywioną twarz.
– Możemy porozmawiać? Tylko nie tutaj. – dodała pośpiesznie i nie czekając na zaproszenie wyminęła chłopaka i weszła do środka.
Od razu do jej oczu dobiegł, niespotykany wręcz porządek. Oczywiście – na zamku miała służbę sprzątającą, która zajmowała się komnatami, ale jeszcze nigdy nie było aż tak czysto. Książki – głównie o smokach przeplatały się wraz z tymi – jak wnioskowała po tytule o zabarwieniu historycznym. Ułożone od A-Z, dodatkowo i wielkościowo również. Podłoga lśniła w taki sposób, że można było się w niej przejrzeć. Przedmioty magiczne, pamiątki z Hogwartu dokładnie ułożone wedle przeznaczenia. Rozglądała się dookoła z podziwem, aż obok nie pojawił się Charlie.
– Masz jakieś problemy? – wypaliła, przypominając sobie historię jednej służki niegdyś pracującej na zamku o niebywałym wstręcie do brudu, to schorzenie miało jakąś specjalistyczną nazwę, której Annabel nie potrafiła na moment obecny sobie przypomnieć.
– Co? Szybciej ty, co wilki cię chowały? – oburzył się Charlie. – Mogłaś chociaż poczekać na zaproszenie do środka.
Annabel puściła tę uwagę mimo uszu. Podeszła do półki, na której znajdowały się rodzinne zdjęcia. Ku jej zdziwieniu wszystkie osoby posiadały gęste rude włosy.
– Masz sporo rodzeństwa. – odparła próbując doliczyć się wszystkich głów.
– Rodzice sobie nie żałowali. – odparł unosząc ramiona. – To mój tata, pracuje w Ministerstwie w dziale użycia przedmiotów mugoli… – Charlie wskazał palcem najstarszego i najtęższego mężczyznę pośród nich. – To moja mama, pracuje w domu i naprawdę zna się na zaklęciach leczniczych. To jest mój starszy brat – Bill, pracuje dla banku Gringotta jako łamacz klątw w Egipcie. Zaprosił nas tam w wakacje, mamy go odwiedzić całą rodziną, ale nie wiem czy dam radę się wyrwać – Przejechał palcem nieco niżej i wskazał na kolejnego członka swojej rodziny. – Mój młodszy brat Percy, chyba najbardziej sztywny ze wszystkich. Potem bliźniaki Fred i George, ci to mają głowę do żartów nie powiem. Obok nich najmniejsza i najsłodsza Ginny. A to jest Ron, właśnie zaczął swój pierwszy rok w Hogwarcie. Jak wszyscy trafił do Gryfindoru, razem z Harrym Potterem.
– Harrym Potterem? – powtórzyła jak w transie.
– Tylko nie mów mi, że nie wiesz kto to. – odparł wysokim tonem. – Przecież to on pozbawił mocy Sama-Wiesz-Kogo jako dziecko.
Annabel spojrzała na niego spode łba. Rzeczywiście jego „wyczyn” dotarł nawet na Islay, ale nigdy nie zachwycała się tym chłopcem w taki sposób. Dla niej ta sprawa z pokonaniem Czarnego Pana przez niemowlaka w dalszym ciągu przeczyła logice.
– Skąd pewność, że był to on? – wzruszyła ramionami i obojętnie wróciła do gruntownego analizowania rodzinnego zdjęcia rodziny Weasleyów.
Charlie stanął jak wryty.
– No jak to skąd, każdy zna tą historię.
– Pomyśl Weasley, dziecko nie mogło wykończyć tak potężnego czarodzieja jakim był Voldemort. – mruknęła bez zająknięcia, co już kompletnie wybiło chłopaka z rytmu.
– Typowe myślenie Ślizgońskie. – mruknął zrezygnowany po nosem.
– Słucham? – oburzona Annabel odwróciła się do niego na pięcie.
– Nie nic… – uciął przygaszony. – No powiesz mi w końcu o czym chciałaś ze mną rozmawiać?
– Właśnie, czemu nic nie wspomniałeś o wtargnięciu handlarzy do rezerwatu?
Chłopak od razu zmarkotniał.
– A powinienem?
– Tak, szczególnie jeśli śmiesz knuć z Matei’em, żeby za wszystko obwinić mnie.
– To nie tak…– mruknął siadając na sofie – Po prostu jesteś podejrzana i tyle. Nie ma dowodów ani nic. Błąkasz się po nocach z dziwnymi ludźmi, izolujesz się, a atak zdarzył się akurat wtedy, gdy ciebie w obozie nie było. – wypalił, a dopiero zauważając wyraz twarzy Annabel, dotarło do niego to jak bardzo nieprzemyślane były jego słowa.
– Rzeczywiście solidne dowody. – odparła sucho.
– Nie, czekaj. Usiądź, porozmawiamy na spokojnie, okey?
– Chyba nie mamy o czym, skoro już jesteś pewien, że to ja im pomagam.
Mówiąc te słowa, próbowała wyminąć chłopaka i odpuścić namiot w którym nagle zrobiło się jej duszno. W ostatnim momencie poczuła jak czyjeś ręce zaciskają się na jej ramieniu.
Zirytowana strzepała dłoń chłopaka z swoich ramion i wcześniej posyłając mu jeden z swoich grymasów wybiegła na zewnątrz.
Pobiegł za nią, żeby w jakiś sposób próbować się wytłumaczyć, mimo iż wiedział że przez wzgląd na charakter Annabel jego tłumaczenia będą bezowocne.
– Czekaj! – wrzasnął gdy tylko dostrzegł ją w zasięgu wzroku.
Zatrzymała się w miejscu i odwróciła na pięcie. Spojrzała na niego w bardzo charakterystyczny dla jej mocy sposób. Ten zaś czując nieprzyjemną aurę na sobie, wydobywające się jakby bezpośrednio z jej ciała zatrzymał się mimowolnie, a Annabel rozpłynęła się w powietrzu. Nie byłoby w tej sytuacji nic dziwnego – dwójka kłócących się współpracowników, gdyby nie fakt, że znikając Charlie zdołał zauważyć dziwny i nienaturalny błękitny błysk w jej oku.
Wtem poczuła znajome ukłucie w okolicy ramienia, spojrzała w bok i uśmiechnęła się szeroko. Na jej ramieniu stał Aseriel, który najpierw przybliżył pysk do jej twarzy i przymilił się do niej, a zaraz później zaryczał zazdrośnie w stronę innych młodziaków, którzy zebrali się dookoła Annabel, na co oni obojętnie ruszyli w swoje strony.
– Widzę, że masz się dobrze Aseriel. – pogładziła młodego po szyi,
Zadowolony zaskrzeczał, a sama Annabel poczuła jakby dosłownie pod jej dotykiem Aseriel rozpływał się w powietrzu.
Gdzieś kątem oka dostrzegła śpiącego Weasleya, wygodnie ułożonego pod drzewem. Zmarszczyła czoło i założyła ręce na piersi. Nie potrafiła zrozumieć jak Charlie może być tak nieodpowiedzialny i lekkomyślny opiekując się młodymi. Podeszła do niego, a zaraz przed nią jakby spod ziemi wyłonił się Lumini, który z radości wypuścił z pyszczka kilka iskier i tak samo jak Aseriel usiadł na drugim ramieniu Annabel.
– Weasley, co ty wyrabiasz? – spytała głośno, próbując go zbudzić.
Jednak on zamruczał jedynie coś pod nosem i odwrócił głowę na inną stronę. Zdenerwowana Annabel podeszła bliżej i kucając na jedno kolano spojrzała na nieobecną, muskaną przez promienie słabego słońca twarz młodzieńca. Przyglądając się mu, stwierdziła że jeśli nie kłapie zbyt dużo ustami jest nawet przystojny. Zaraz później jej wzrok powędrował na Luminiego.
– Wiesz co robić młody. – odparła tajemniczo.
Rogogon rozłożył dumnie skrzydła, jakby rozumiejąc jej słowa i przeskoczył z jej ramienia na nogi swojego opiekuna, przeszedł kawałek dalej, aż dotarł do jego twarzy. Ukazał rząd ostrych jak szpilka, małych ząbków i ugryzł ucho Charliego.
Ten jak rażony prądem zerwał się z miejsca i złapał się za bolące miejsce.
– Lumini, cholera, to bolało. – syknął, zauważając obok siebie smoka.
– Czy do twoich obowiązków Weasley, należy ucinanie sobie drzemek podczas pracy? – spytała pretensjonalnie.
– Annabel? – wstał trochę skołowany i podrapał się po głowie – Umm, nie? A co ty tu robisz? Nie miałaś wrócić dopiero pojutrze?
– Miałam, ale miałam też przeczucie, że nie powinnam zostawiać ci młodych pod opieką na tak długo. – żachnęła się. – Miałam rację... nie sądzisz, że to skrajnie nieodpowiedzialne zasypiać, gdy smoki są same na wybiegu?
– Nie są same, mają przecież towarzystwo. – wskazał wzrokiem stadko małych rogogonów, bawiących i gryzących się nawzajem. – A bariera nie pozwoli im przez nią przelecieć.
– To są młode smoki Weasley. Młodsze niż tamte.-– mruknęła wytrącona lekko z równowagi. – Nie mogą same latać po zagrodzie, mogłoby dojść do walki, szczególnie jeśli chodzi o Aseriela.
– Wiem to, wiem. – mruknął pod nosem. – Są zbyt ruchliwe ostatnio, latają wszędzie…– przerwał.– …zobacz, nawet teraz obydwoje siedzą ci jakby nigdy nic spokojnie na ramionach. Gdybyś tu była ze mną nic takiego nie miałoby miejsca.
Annabel nic nie odpowiedziała, ścisnęła mocniej ręce na piersi, ażeby ukryć nagły ścisk żołądka, który nastąpił po tym, gdy usłyszała te słowa. Nie była w stanie wytłumaczyć tej reakcji, przecież od dawna wiedziała, że jeśli chodzi o opiekę na smokami, mało kto może jej dorównać. Może po prostu była niedowartościowana, lub skołowana tym, że obcy dla niej człowiek jest o wiele bardziej życzliwy niżeli jej własny kuzyn.
– Czasu nie cofniemy. – westchnęła ciężko i pogładziła oba smoki pod szyją. – Jest już pora karmienia, zrobić to, czy wolisz wrócić do spania? – spytała z mimowolnym uśmiechem.
Charlie wstał na równe nogi tak szybko, że o mało nie przewrócił się na glinie leżącej na ziemi nieopodal jego legowiska. W ostatnim momencie utrzymał się na nogach i grymasem wstydu na twarzy wyminął ją w te pędy waz z wygłodniałymi smokami, które na wieść o jedzeniu niemal od razu poderwały się do góry i jeszcze szybciej poleciały za opiekunem.
– Właściwie to chętnie je z tobą nakarmię, muszę ci coś pokazać i tak.. – mruknął tajemniczo nawet nie odwracając się w jej kierunku.
Pokiwała głową z dezaprobatą nie móc wyobrazić sobie jak ktokolwiek może być takim lekkoduchem, zaraz później ruszyła za nim zastanawiając sobie co tak właściwie Charlie miał na myśli mówiąc, że musie jej coś pokazać.
– Patrz Foutley. – uśmiechnął się chytrze i rzucił wysoko w górę kawałek mięsa maczanego w krwi kurczaka. – Aseriel!
Wtem młody jakby nigdy nic poderwał się w górę z ramienia opiekunki, przeleciał kilka razy nad jej głową i zionął ogniem w taki sposób, aby podgrzać sobie pożywienie.
Annabel nie mogła uwierzyć własnym oczom, nie było jej zaledwie kilka dni.
Wiedziała, że powinna cieszyć się z tego powodu, że jej podopieczny nauczył się ziać ogniem, jednak nie potrafiła ukryć sama przed sobą, a już szczególnie przed jej współpracownikiem, że poczuła nieprzyjemny ścisk zazdrości. Założyła ręce na piersi i mogłoby się wydawać, że za chwilę wrzaśnie na Charliego z nieznanego nikomu powodu. Jednakże nic takiego nie miało miejsca, zamiast tego stała i milczeniu i wpatrywała się w Aseriela pochłaniającego ze smakiem swój kawałek miejsca.
– Jak to zrobiłeś? – spytała sucho nie odrywając od niego oczu. – Ja próbowałam tylu sposobów, ale nic nie dawały.
– A widzisz. – mruknął pociesznie, ignorując jej pierwsze pytanie. – Kwestia podejścia.
Annabel spojrzała spode łba na chłopaka, który ucieszony uniósł brew w górę, jakby chciał pokazać na nią swoją wyższość. Przeklęła go w myślach i jego dzieci na kilka pokoleń wprzód również. Uniosła wysoko głowę i w milczeniu karmiła Luminiego, który co rusz podlatywał do niej nienasycony.
Charlie za to tym razem zajmował się Aserielem, który wypuszczał z pyszczka coraz co mocniejsze iskry ognia, za co dostawał kolejne pochwały od Weasleya. Wyglądało to mniej więcej tak jakby to właśnie chłopak stał się ulubieńcem Hebrydzkiego, zastępując tym samym nijako miejsce Annabel.
Trwało to jakiś czas, póki przy mocniejszym podmuchu wiatru, sweter nie zsunął się nagle z jej ramienia.
– Co ci się stało w ramię? – spytał chłopak dostrzegając dosyć obszerną bliznę po cięciu w okolicy prawego ramienia dziewczyny.
Annabel nie odpowiedziała od razu, niemal natychmiast podniosła sweter przeklinając się w myślach za swoją krótką pamięć, przez którą zapomniała o tym aby zlikwidować tą bliznę.
– Nie sądzę, aby była to twoja sprawa. – ucięła temat.
Charlie jednak usłyszał jej słowa, a w głowie pojawił mu się obraz Annabel odzianej jak tamci handlarze dwie noce wprzód, próbującą wykraść młode smoki i w odwecie raniąc się przy walce z jednym ze strażników. Naszła go chwila zwątpienia, przez ostatnie dnie skuteczne chronił ją przed zarzutami Matei’a, jednak dostrzegając owe przecięcie zaczął poważnie zastanawiać się nad jej motywacją. Pokiwał jednak głową z dezaprobatą i pochłonięty myślami już mniej ochoczo karmił Aseriela co jakiś czas niepostrzeżenie zerkając na swoją współpracowniczkę w całości pochłoniętej opieką nad Luminim.
Szła właśnie przez dziedziniec ledwo trzymając się na nogach. W nocy męczyły ją demony rodem wyciągnięte z Islay, a w brzuchu czuła nieprzyjemne ściski spowodowane głodem. Pochłonięta w całości myśleniem nad bieżącymi sprawami nie zauważyła nawet dociekliwych spojrzeń innych opiekunów, którzy jakimś cudem dowiedzieli się o wtargnięciu handlarzy na teren rezerwatu i podejrzeniami względem Annabel. Teoria rodem z filmów o zdradzie między współpracownikami znalazła wśród nich wielu zwolenników, którzy ustalili między sobą, że każdy krok Foutley będzie przez nich monitorowany w taki sposób, jakby wyrok o jej winie okazał się prawdą.
Jej osoba zawsze wzbudzała kontrowersje u innych, dlatego przywykła już do tego rodzaju spojrzeń, dlatego – gdy tylko rozejrzała się dookoła i zobaczyła wszystko to co działo się wokół niej, zignorowała to i nieświadomie ruszyła na śniadanie.
Jadalnia – jak na tą porę dnia zdawała się pusta, z tacką wypełnioną po brzegi usiadła przy pierwszym lepszym (i wolnym) stole. Skrzywiła się lekko porównując tą breję, która w pierwszym namyśle miała być jajecznicą, a wykwintnymi posiłkami, które jadała na zamku. Jednak mimo wszystko postanowiła odciąć się od tamtych bolesnych wspomnień i zabrała się za jedzenie.
Chwilę siedziała w kompletnej ciszy, gdy w drzwiach dostrzegła Damona, który rozglądał się dookoła. Uniosła dłoń, aby zwrócić na siebie jego uwagę, gdy strzelił jak z procy i w sekundzie znalazł się obok niej. Jednak nie usiadł przy tym samym stole, a w sąsiednim, do tego odwrócił się plecami.
– Foutley – szepnął przez ramię.
– Dlaczego się tak dziwnie zachowujesz? – spytała również szepcząc.
– Zadajesz się z handlarzami smoków?
Na dźwięk tych słów omal nie zakrztusiła się kawałkiem chleba, odchrząknęła raz, czy dwa próbując wyzbyć się intruza z gardła. A potem jakby nigdy nic odłożyła sztućce i przycisnęła się bardziej do pleców chłopaka.
– To niedorzeczne. Zwariowałeś?
– Zwariowałbym, gdyby miało okazać się to prawdą. – mruknął bez emocji, niejako przecząc zachowaniem swoim słowom.
– Skąd takie wnioski?
– Słuchaj, kilka dni temu handlarze próbowali się tutaj włamać i uprowadzić młode smoki z Rezerwatu…
– To chyba normalne, że skoro jest tutaj taka grupa to zainteresuje się jednym z największych rezerwatów dla smoków. – mruknęła ironicznie. – To się musiało wydarzyć, ale nie potrafię zrozumieć co ja mam mieć z tym wspólnego.
– Niewiele wiem, tyle co słyszę dookoła. Ale to nic, wiesz kto jeszcze brał czynny udział w ochronie młodych?
– Nie, ale za chwilę się dowiem.
– Weasley…– mruknął jednym słowem.
Na dźwięk tego nazwiska Annabel wyprostowała plecy. Nie potrafiła zrozumieć jak wydźwięk tego nazwiska za każdym razem budził w niej takie kontrowersje, jakby ktoś wspominał co najmniej o jej dawnej miłości. Tłumaczyła to sobie swoją smoczą stroną, która zawsze podpowiadała jej, że to człowiek godny zaufania i która miała do niego słabość, a którą nierzadko potrafiła utrzymać na wodzy i całkowicie nią zawładnąć.
– …ponoć często ucina sobie pogawędki z Matei’em. – dodał sucho, jakby sugerując z kim powinna jak najszybciej porozmawiać.
Annabel kiwnęła głową porozumiewawczo i wstała na nogi. Rozejrzała się dookoła, a jej spojrzenie skrzyżowało się z kilkoma innymi. Dopiero wtedy pojęła ogrom sprawy, ale i tak dzielnie spoglądała na innych współpracowników dając im do zrozumienia tym samym, że nie jest niczemu winna, a tym bardziej nie ma się czego wstydzić. Żachnęła się i pewnym siebie krokiem wyszła z jadalni, zapominając kompletnie o posiłku.
Jej kroki skierowały się wprost do namiotu, w którym mieszkała w zamiarze przemyślenia zaistniałej sytuacji. Zastanawiała się, co takiego mogła zrobić, ażeby zostać podejrzaną w tak ciężkiej sytuacji. Przetwarzała w myślach ostatnie wydarzenia i dumnie, bądź nie musiała stwierdzić, że ogrom złych wiadomości ostatnimi czasy przebił jej rekord życiowy.
Westchnęła bezbronnie, o ile zawsze sytuacje takiego typu rozwiązywały się same w miarę ich możliwości, tak teraz straciła cierpliwość co do niektórych spraw i zatrzymała się wpół kroku. Podjęła ostateczną decyzję. Odwróciła się na pięcie i przeszła cały dziedziniec, aż dotarła do namiotu Charliego. Zapukała raz, potem dwa, aż w końcu jego ruda czupryna pojawiła się u wejścia.
Chłopak – dostrzegając ją w drzwiach aż wybałuszył oczy ze zdziwienia.
Prawdą było to, że miał w obozie wielu przyjaciół, ale rzadko kto go odwiedzał, tym bardziej bez zapowiedzi. Szczególnie, jeśli był to ktoś taki odsunięty od innych jak Annabel.
– Wszystko w porządku? – spytał, zauważając jej skrzywioną twarz.
– Możemy porozmawiać? Tylko nie tutaj. – dodała pośpiesznie i nie czekając na zaproszenie wyminęła chłopaka i weszła do środka.
Od razu do jej oczu dobiegł, niespotykany wręcz porządek. Oczywiście – na zamku miała służbę sprzątającą, która zajmowała się komnatami, ale jeszcze nigdy nie było aż tak czysto. Książki – głównie o smokach przeplatały się wraz z tymi – jak wnioskowała po tytule o zabarwieniu historycznym. Ułożone od A-Z, dodatkowo i wielkościowo również. Podłoga lśniła w taki sposób, że można było się w niej przejrzeć. Przedmioty magiczne, pamiątki z Hogwartu dokładnie ułożone wedle przeznaczenia. Rozglądała się dookoła z podziwem, aż obok nie pojawił się Charlie.
– Masz jakieś problemy? – wypaliła, przypominając sobie historię jednej służki niegdyś pracującej na zamku o niebywałym wstręcie do brudu, to schorzenie miało jakąś specjalistyczną nazwę, której Annabel nie potrafiła na moment obecny sobie przypomnieć.
– Co? Szybciej ty, co wilki cię chowały? – oburzył się Charlie. – Mogłaś chociaż poczekać na zaproszenie do środka.
Annabel puściła tę uwagę mimo uszu. Podeszła do półki, na której znajdowały się rodzinne zdjęcia. Ku jej zdziwieniu wszystkie osoby posiadały gęste rude włosy.
– Masz sporo rodzeństwa. – odparła próbując doliczyć się wszystkich głów.
– Rodzice sobie nie żałowali. – odparł unosząc ramiona. – To mój tata, pracuje w Ministerstwie w dziale użycia przedmiotów mugoli… – Charlie wskazał palcem najstarszego i najtęższego mężczyznę pośród nich. – To moja mama, pracuje w domu i naprawdę zna się na zaklęciach leczniczych. To jest mój starszy brat – Bill, pracuje dla banku Gringotta jako łamacz klątw w Egipcie. Zaprosił nas tam w wakacje, mamy go odwiedzić całą rodziną, ale nie wiem czy dam radę się wyrwać – Przejechał palcem nieco niżej i wskazał na kolejnego członka swojej rodziny. – Mój młodszy brat Percy, chyba najbardziej sztywny ze wszystkich. Potem bliźniaki Fred i George, ci to mają głowę do żartów nie powiem. Obok nich najmniejsza i najsłodsza Ginny. A to jest Ron, właśnie zaczął swój pierwszy rok w Hogwarcie. Jak wszyscy trafił do Gryfindoru, razem z Harrym Potterem.
– Harrym Potterem? – powtórzyła jak w transie.
– Tylko nie mów mi, że nie wiesz kto to. – odparł wysokim tonem. – Przecież to on pozbawił mocy Sama-Wiesz-Kogo jako dziecko.
Annabel spojrzała na niego spode łba. Rzeczywiście jego „wyczyn” dotarł nawet na Islay, ale nigdy nie zachwycała się tym chłopcem w taki sposób. Dla niej ta sprawa z pokonaniem Czarnego Pana przez niemowlaka w dalszym ciągu przeczyła logice.
– Skąd pewność, że był to on? – wzruszyła ramionami i obojętnie wróciła do gruntownego analizowania rodzinnego zdjęcia rodziny Weasleyów.
Charlie stanął jak wryty.
– No jak to skąd, każdy zna tą historię.
– Pomyśl Weasley, dziecko nie mogło wykończyć tak potężnego czarodzieja jakim był Voldemort. – mruknęła bez zająknięcia, co już kompletnie wybiło chłopaka z rytmu.
– Typowe myślenie Ślizgońskie. – mruknął zrezygnowany po nosem.
– Słucham? – oburzona Annabel odwróciła się do niego na pięcie.
– Nie nic… – uciął przygaszony. – No powiesz mi w końcu o czym chciałaś ze mną rozmawiać?
– Właśnie, czemu nic nie wspomniałeś o wtargnięciu handlarzy do rezerwatu?
Chłopak od razu zmarkotniał.
– A powinienem?
– Tak, szczególnie jeśli śmiesz knuć z Matei’em, żeby za wszystko obwinić mnie.
– To nie tak…– mruknął siadając na sofie – Po prostu jesteś podejrzana i tyle. Nie ma dowodów ani nic. Błąkasz się po nocach z dziwnymi ludźmi, izolujesz się, a atak zdarzył się akurat wtedy, gdy ciebie w obozie nie było. – wypalił, a dopiero zauważając wyraz twarzy Annabel, dotarło do niego to jak bardzo nieprzemyślane były jego słowa.
– Rzeczywiście solidne dowody. – odparła sucho.
– Nie, czekaj. Usiądź, porozmawiamy na spokojnie, okey?
– Chyba nie mamy o czym, skoro już jesteś pewien, że to ja im pomagam.
Mówiąc te słowa, próbowała wyminąć chłopaka i odpuścić namiot w którym nagle zrobiło się jej duszno. W ostatnim momencie poczuła jak czyjeś ręce zaciskają się na jej ramieniu.
Zirytowana strzepała dłoń chłopaka z swoich ramion i wcześniej posyłając mu jeden z swoich grymasów wybiegła na zewnątrz.
Pobiegł za nią, żeby w jakiś sposób próbować się wytłumaczyć, mimo iż wiedział że przez wzgląd na charakter Annabel jego tłumaczenia będą bezowocne.
– Czekaj! – wrzasnął gdy tylko dostrzegł ją w zasięgu wzroku.
Zatrzymała się w miejscu i odwróciła na pięcie. Spojrzała na niego w bardzo charakterystyczny dla jej mocy sposób. Ten zaś czując nieprzyjemną aurę na sobie, wydobywające się jakby bezpośrednio z jej ciała zatrzymał się mimowolnie, a Annabel rozpłynęła się w powietrzu. Nie byłoby w tej sytuacji nic dziwnego – dwójka kłócących się współpracowników, gdyby nie fakt, że znikając Charlie zdołał zauważyć dziwny i nienaturalny błękitny błysk w jej oku.