środa, 10 lipca 2019

VII


ZAPRASZAM NA MOJĄ NOWĄ PODSTRONĘ "LEGILIMENS", NA KTÓREJ ZNAJDUJĄ SIĘ... A Z RESZTĄ SAMI SIĘ PRZEKONAJCIE ;)

Następ­nego dnia Anna­bel wstała z ogrom­nym bólem głowy. Ze względu na wyda­rze­nia zeszłego wie­czora nie spała zbyt dobrze. Nie sądziła, że słowa Chri­stine wzbu­dzą w niej takie nega­tywne emo­cje. Zra­niło ją to, że jej kuzyn zapro­sił ją nie z powodu tęsk­noty, a z kom­plet­nie innego. Miała wiele domy­słów, pośród któ­rych naj­wy­żej wybi­jała się per­spek­tywa zna­le­zie­nia dla niej męża, dla wojsk i towa­rów, które mogłyby pomóc Islay w woj­nie.
Pod­nio­sła się leni­wie z łóżka, prze­cią­ga­jąc się jak kot. Rozma­so­wa­nia skroń głową i mniej wię­cej w tym samym cza­sie usły­szała puka­nie do drzwi. Zawo­łała służkę do środka i spo­strze­gła, że nie była to ta sama tęga kobieta, która odwie­dzała ją kilka razy w prze­ciągu ostat­nich dni.
Ta dziew­czyna była o wiele młod­sza, młod­sza nawet od Anna­bel, kru­cha i po zacho­wa­niu sądząc nie była zbyt śmiała.
– Jak cię zwą służko?
Dziew­czyna, sły­sząc słowa księż­niczki nie­mal od razu wypro­sto­wała się i schy­liła nisko.
– Eli­za­beth, moja Pani. – odpowie­działa pośpiesz­nie.
Anna­bel spoj­rzała na nią uważ­nie. Gołym okiem było widać, że dziew­czyna jest bar­dzo wystra­szona, cho­ciaż nie miała ku temu powodu. Drżą­cymi rękoma pró­bo­wała nało­żyć strawę na talerz, jed­nak nie wycho­dziło jej to naj­le­piej. Okru­chy świeżo upie­czo­nego chleba spa­dały na stół, jed­nak Anna­bel wcale nie pró­bo­wała przy­wo­ły­wać jej do porządku, ani tym bar­dziej wyty­kać błę­dów. Zamiast tego usia­dła na krze­śle i odwró­ciła się w stronę służki.
– Nie musisz się tak dener­wo­wać, może usią­dziesz na chwilę i odpocz­niesz?
Służka zamarła na chwilę, ale wcale nie spoj­rzała Anna­bel w oczy, w dal­szym ciągu patrzyła na tacę. Pró­bo­wała wła­śnie prze­two­rzyć to, co usły­szała. Nie wie­działa jak się zacho­wać, z jed­nej strony nie wypa­dało odmó­wić jej Pani, a z dru­giej na dwo­rze kró­lew­skim pano­wała zasada, że służ­bie nie wolno było sia­dać przy tym samym stole, przy któ­rym sie­dzą człon­ko­wie rodziny kró­lew­skiej.
– To bar­dzo miłe z two­jej strony, księż­niczko. Jeśli pozwo­lisz postoję obok, nie wypada mi robić takich rze­czy.
Anna­bel przy­tak­nęła, służka tak bar­dzo przy­po­mi­nała jej Chri­stine, gdy były młod­sze, że nie miała serca spe­cjal­nie jej testo­wać. Pró­bo­wała zatem roz­ła­do­wać napię­cie roz­mową. Zada­wała kilka pytań doty­czą­cych jej osoby, że nawet nie zauwa­żyła momentu, gdy Eli­za­beth stała się bar­dzo nie­spo­kojna. Księż­niczka ni­gdy nie nale­żała do osób szcze­gól­nie deli­kat­nych w roz­mo­wie i wcale nie rozu­miała, że w ten spo­sób robi słu­żą­cej krzywdę. Zaś ta była zestre­so­wana do tego stop­nia, że wraz wylała grzane wino na stół i z ogromną skru­chą zaczęła prze­pra­szać Anna­bel za swoją nie­kom­pe­ten­cję.
– Tak mi przy­kro moja Pani, zaraz to wytrę. – odarła drżą­cym gło­sem.
Chwy­ciła za szmatkę, którą do tej pory miała prze­rzu­coną przez rękę i gorącz­kowo zaczęła wycie­rać stół. Jed­nak tylko pogar­szała sytu­ację, jej gwał­towne ruchy spra­wiły, że wino zaczęło roz­le­wać się na podłogę. Anna­bel chcąc pomóc słu­żą­cej, zła­pała w rękę chustkę, którą zazwy­czaj wycie­rała się po posiłku i chy­ląc się na kola­nach, zaczęła ście­rać ciem­no­czer­woną sub­stan­cję z podłogi.
Jej spoj­rze­nie na chwilę skrzy­żo­wało się z wylę­kłym spoj­rze­niem służki, która zasta­na­wiała się co wła­ści­wie księż­niczka chce zro­bić. Anna­bel uśmiech­nęła się deli­kat­nie, aby spró­bo­wać dodać jej otu­chy i wzro­kiem wska­zała na zni­ka­jącą powoli plamę. Służka domy­śla­jąc się o co cho­dzi rów­nież zaczęła sprzą­tać już nieco spo­koj­niej niż wcze­śniej.
W pew­nym momen­cie napój zaczął paro­wać, a póź­niej zamie­nił się w czarną smołę. Anna­bel wie­dząc, że była to jedna z rodzaju tru­cizn magicz­nych od razu wstała na równe nogi i spoj­rzała na służkę, która zda­wała się być tak samo zdzi­wiona jak Anna­bel.
– Straż! – zawo­łała nie­uf­nie Foutley, wie­dząc, iż sir Euan powi­nien już od dawna spra­wo­wać zmianę pod jej kom­natami.
Nie­mal od razu wyżej wspo­mniany rycerz poja­wił się u wrót i dostrze­ga­jąc całą sytu­ację na podło­dze chwy­cił za ramię służki, która przy­nio­sła jej napój, a która w tym momen­cie pró­bo­wała naprędce opu­ścić kom­natę Anna­bel. Zaraz za nim poja­wiło się dwóch innych straż­ni­ków.
– Nie zdą­ży­łaś tego wypić, księż­niczko? – spy­tał war­tow­nik trzy­mając w dru­giej dłoni puchar wraz z resztkami smo­li­stej sub­stan­cji
Anna­bel przy­tak­nęła głową lekko i spoj­rzała gniew­nym wzro­kiem na służkę.
– Ta kobieta chciała mnie otruć. – odparła twardo.
– Nie, to nie jest prawdą. Moja Pani, ja ni­gdy…
– Zabrać ją do lochu. – wtrą­ciła Anna­bel, nawet nie chcąc słu­chać wyja­śnień słu­żą­cej.
Sir Euan popchnął Eli­za­beth w stronę pozo­sta­łych dwóch straż­ni­ków, któ­rzy od razu wynie­śli dziew­czynę z kom­nat księż­niczki.

Znie­cier­pli­wiona przez cały czas prze­kła­dała nogę na nogę. Obser­wo­wała uważ­nie Króla, który w tym momen­cie kro­czył od jed­nego kąta w drugi. Przy­kła­dał palec do pod­bródka i mru­czał coś do sie­bie. Popra­wiła się na krze­śle i spoj­rzała a dwóch straż­ni­ków, pil­nu­ją­cych jej bez­pie­czeń­stwa. Odkąd przy­je­chała do Dres­den po raz pierw­szy widziała nie­spo­koj­nego Vic­tora, który od razu przy­wo­dził jej na myśl, tego nie­sfor­nego chłopca, któ­rego żegnała w por­cie, a za któ­rym zdą­żyła zatę­sk­nić już kilka razy. Jej głowa była pełna myśli, a ona sama pra­gnęła jak naj­szyb­ciej wyje­chać do spo­koj­nej Rumu­nii i już ni­gdy nie wra­cać na wyspę. Cza­iło się tutaj o wiele za dużo nie­bez­pie­czeństw, niż w świe­cie magicz­nym. Żało­wała, że wró­ciła, już wolała trwać w głu­pim prze­ko­na­niu, że wyspa jest bez­pieczna i ni­gdy już nie doświad­czać destruk­cyj­nej siły prawdy.
– Kuzynko, czy jest coś o czym jesz­cze nie wiem? – odwró­cił się do niej, trzy­ma­jąc w dło­niach świ­stek papieru, który straż­nicy zna­leźli w jej kom­natach. – Czy masz może podej­rze­nia, kto mógłby wysłać tą wia­do­mość?
Vic­tor rzu­cił przed nią pogięty per­ga­min, na któ­rym dostrze­gła już wcze­śniej znaną jej groźbę „Uwa­żaj, co pijesz”. Anna­bel przy­gry­zła wargę, pró­bu­jąc wymy­ślić jakieś sen­sowne wytłu­ma­cze­nie i unik­nąć nie­wy­god­nych pytań, jed­nak zamiast tego skrzy­żo­wała dło­nie na piersi.
– Nie­stety nie, Wasza wyso­kość. Jeśli mogła­bym jednak coś zasu­ge­ro­wać, to pro­po­nuję, aby bli­żej przyj­rzeć się wszel­kim stra­wom i napo­jom prze­trzy­my­wa­nym w kuchni. Ta tru­ci­zna mogła rów­nie dobrze być dodana do czegoś innego.
Anna­bel spoj­rzała ukrad­kiem na zapła­kaną twarz Elizabeth, która mil­cząc wpa­try­wała się w podłogę. Miała skute dło­nie, a za nią stał sir Euan, który ści­skał ją za ramię.
– Czy spo­tka­łaś kie­dy­kol­wiek tą dziew­czynę na swo­jej dro­dze? – spy­tał, dostrze­ga­jąc tą sytu­ację.
– Nie potra­fiłabym spa­mię­tać wszyst­kich twa­rzy, które spo­ty­kam na swo­jej dro­dze Królu. Jed­nak wydaje mi się, że nie. Prawdopodobnie pochodzi z Dresden.
Vic­tor spoj­rzał sro­go na Anna­bel i zlu­stro­wał ją wzro­kiem, zaraz potem kiw­nął straż­ni­kom, aby opu­ścili salę tro­nową wraz z służką. A gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły, Król nie­mal od razu przy­bli­żył się do swo­jej kuzynki.
– Nie wie­rzę w żadne twoje słowo Anna­bel. – mruk­nął w jej stronę. – Ukry­wasz coś waż­nego, a ja nie potra­fię pojąć dla­czego chro­nisz kogoś, kto mógłby chcieć cię zabić.
– Nie­wiele wiem, Królu. Przy­się­gam. – pokło­niła się wolno, cho­ciaż w środku czuła, że coś ści­ska jej wnętrz­no­ści. Nie zwy­kła kła­mać Kró­lowi w żywe oczy, a przysięga rzucana na wiatr nie wypadała księżniczce.
– W takim razie, dla­czego ukry­wa­łaś ten list?
Ton króla wcale nie podo­bał się Anna­bel, wyda­wało jej się, że w tym momen­cie Vic­tor trak­tuje ją jak dziecko, któ­rym natych­miast trzeba się zająć, a prze­cież był młod­szy od niej. Pró­bo­wał wymu­sić na niej zezna­nia, sądząc, że gdy zostaną sami wszystko będzie prost­sze. Jed­nak ni­gdy nie spo­dzie­wałby się, że Foutley jako jedyna w kró­le­stwie będzie w sta­nie mu się sta­wiać.
– Mia­łam ku temu powody, ku temu i wielu innym rzeczom dla­tego też nie podoba mi się, że kaza­łeś straż­ni­kom przeszu­kać moje kom­naty. – sta­rała się brzmieć spo­koj­nie, jed­nak sama zda­wała sobie sprawę z tego, że jej głos brzmi bar­dzo nie­na­tu­ral­nie. – Naru­szono moją prze­strzeń oso­bi­stą.
– Takie prze­mil­cza­nie istot­nych spraw dla Pań­stwa jest surowo karane – odparł z wyrzu­tem – To była sub­stan­cja z świata magii, mam rację?
Anna­bel zmarsz­czyła brwi, stała na prze­gra­nej pozy­cji. Przez cały czas prze­słu­cha­nia wyda­wało się jej, że Król wie o wiele wię­cej co się u niej dzieje niż powi­nien. Wszystko co próbowała powiedzieć na swoją obronę od razu zostawało przegadane przez Króla.
Nie mogła się teraz nad tym zasta­na­wiać, bar­dzo dobrze wie­działa, że gdyby Król usły­szał o jej domy­słach wzglę­dem Floc­kha­rów, mógłby popaść w więk­szy obłęd niż teraz odczuwa i zro­bić coś, czego poża­ło­wałby w nie­da­le­kiej przy­szło­ści. Mógłby drą­żyć teamat i nawet zaka­zać jej powrotu do Rumu­nii dowie­dziaw­szy się, że Bur­gess wie, gdzie się znaj­duje. Dla­tego też, dla jego wła­snego dobra i ze wzgląd na swoją opi­nię, a także powrót do pracy musiała na­dal uda­wać nie­wie­dzę.
– Królu, nie­ znam się zbyt dobrze na kontaktach między ludźmi, ale wydaje mi się, że z tym momen­cie pró­bu­jesz mi gro­zić. Czyż­bym się myliła?
Vic­tor spoj­rzał spode łba na Anna­bel. Sądził iż dziew­czyna będzie bar­dziej skora do współ­pracy i zapre­zen­tuje sobą wier­ność wzglę­dem kraju. Jed­nak ona tylko przez ten cały czas wodziła go za nos, cały czas zmieniała temat i unikała odwiedzi na jego pytania.
– To póki co nie jest groźbą księż­niczko, a upo­mnie­niem. Nie mogę pozwo­lić, aby stała ci się krzywda, dla­tego od teraz masz zakaz wycho­dze­nia na dzie­dzi­niec chyba że pod nad­zo­rem. Posiłki będzie dostar­czała ci spe­cjal­nie wyzna­czona osoba. Jest jesz­cze coś – pro­sił­bym, abyś na ten czas oddała mi swoją różdżkę.
Anna­bel w tym momen­cie poczuła się jakby dostała w twarz. Usły­szała głow­nie to ostat­nie zda­nie i nie mogła pojąć dla­czego Król chce jej pozba­wić magii. Spo­glą­dała jedy­nie na kamienną twarz swo­jego kuzyna w nadziei, że nie mówił tego poważ­nie, jed­nak nic takiego nie dostrze­gła. Król tylko stał przed nią ocze­ku­jąco wysta­wia­jąc dłoń.
– Królu…– zaczęła ści­szo­nym gło­sem.– … jeśli mar­twisz się o moje bez­pie­czeń­stwo, to w razie nie­bez­pie­czeń­stwa nie ma lep­szego sprzy­mie­rzeńca niż magia.
– To zbyt ryzy­kowne Anna­bel. – mruk­nął Król spo­koj­niej, widząc jej nie­pew­ność. – Nie mogę pozwo­lić sobie na to, żebyś znowu wymy­kała się z zamku i nara­żała swoją opi­nię jak wcze­śniej. A jeśli cho­dzi o bez­pie­czeń­stwo to straż­nicy w każ­dym momen­cie służą swo­imi mie­czami. Sir Euan jest naj­lep­szym szer­mie­rzem w Kró­le­stwie, od teraz będzie zabez­pie­czał twoje tyły.
Foutley ści­snęła wargę w wąską linię i spoj­rzała w zimne oczy swo­jego kuzyna. Się­gnęła ręką do swo­jej kie­szeni, gdzie znaj­do­wała się różdżka i odda­liła ją od razu. Chciała być obojętna, jednak zro­biła to kil­ka­krot­nie, zanim wycią­gnęła ją w cało­ści i drżą­cymi rękoma poło­żyła ją na dłoni Vic­tora, która nie­mal od razu zaci­snęła się jej wła­sno­ści.
W magicz­nym świe­cie pozba­wia­nie różdżki cza­ro­dzieja, po za poje­dyn­kiem byłoby nie do pomy­śle­nia, jed­nak na Islay pano­wało inne prawo, uwzględ­nia­jące wyłącz­ność Króla do wszyst­kiego co znaj­duje się na jej tery­to­rium. Nie­dy­spo­zy­cja była surowo karana, dla­tego Anna­bel była zmu­szona speł­nić prośbę swo­jego kuzyna, nawet jeśli nie miała na to ochoty.
– Czy mogła­bym wró­cić swo­ich kom­nat? – odparła sucho nawet nie patrząc na Vic­tora i nawet nie cze­ka­jąc na jego odpo­wiedź odwró­ciła się obra­żona na pię­cie i szybko wyszła z sali tro­no­wej.
 Trza­snęła drzwiami wymow­nie, aby cho­ciaż w taki spo­sób dać upust swoim emo­cjom. Jak ni­gdy zbyt­nio nie prze­pa­dała za magią, tak teraz bez różdżki czuła się jakby wła­śnie utra­ciła jakąś część sie­bie. Przy­sta­nęła naprze­ciwko wrót po dru­giej stro­nie i zasty­gła w bez­ru­chu. Spoj­rzała na bogate wykoń­cze­nia drewna, a w jej gło­wie poja­wiło się pewne wspo­mnie­nie.

Kilka lat wcześniej
(ulica Pokątna)

Błą­kała się po wąskich uli­cach pokąt­nej. Była pełna obaw i nie­wy­obra­żal­nej eks­cy­ta­cji. Jako jede­na­sto­latka, która cał­kiem nie­dawno dowie­działa się o swo­jej magicz­nej mocy i która sama błą­kała się po obcych ścież­kach w towa­rzy­stwie jed­nej z jej słu­żek potra­fiła cał­kiem nie­źle pano­wać nad emo­cjami, które wbrew pozo­rom roz­ry­wały ją od środka.
Swoim boga­tym wyglą­dem i apa­ry­cją nie­mal kró­lew­ską zwra­cała na sie­bie uwagę innych zwie­dza­ją­cych, jed­nak była tak sku­piona na pognie­cio­nym papi­ru­sie, który trzy­mała w chu­dych rącz­kach, że nawet nie zauwa­żyła, że ludzie przy­glą­dają jej się z zacie­ka­wie­niem.
Skre­ślała w myślach poszcze­gólne przedmioty, które już zdo­łała nabyć. Mil­czała, nie przy­wy­kła do tak dużych tłu­mów cza­ro­dziei, nie­mal w więk­szo­ści przy­wo­dzących jej na myśl jej dzie­cięce wyobra­że­nia o obrzy­dli­wych cza­row­ni­cach rodem z bajek dla dzieci. Nie roz­ma­wiała nawet ze swoją towa­rzyszką, która rów­nież posia­dała podobną moc do niej, a która wyrze­kła się magii na rzecz służby na dwo­rze.
Anna­bel nie rozu­miała tego, jak można było wyrzec się takiej mocy na rzecz służby, dla jej dzie­cię­cego umy­słu było to nie do pomy­śle­nia. Jed­nak musiała przy­znać iż kobieta wie­działa gdzie czego szu­kać, praw­do­po­dob­nie też za cza­sów swo­jej mło­do­ści rów­nież została zapi­sana do Szkoły Magii i Cza­ro­dziej­stwa w Hogwar­cie gdzie uczęsz­czała przez sie­dem dłu­gich lat. Dla­tego też dostała roz­kaz, aby pil­no­wać jej i słu­żyć swoją radą księż­niczce.
– Została jesz­cze mio­tła i różdżka, Aga­tho. – mruk­nęła donio­słym tonem i spoj­rzała na służkę.
– Sklep z różdż­kami jest tutaj nie­da­leko, ksież­niczko. – jej głos zda­wał się taki cie­pły, przy­wo­dzący Anna­bel na myśl mat­czyny ton. – Olli­van­derowie są bar­dzo uzdol­nieni jeśli cho­dzi o wytwór róż­dżek i z pew­no­ścią znajdą dla Cie­bie jakąś odpo­wied­nią.
Księż­niczka przy­tak­nęła i dum­nym cho­dem szła przed sie­bie. Nie rozu­miała dla­czego, ale czuła się tutaj jak uskrzy­dlona. Praw­do­po­dob­nie było to spo­wo­do­wane tym, iż zda­wała sobie sprawę tego, że wcze­śniej tyli uli­cami cho­dziła jej mama i tak samo jak ona była bar­dzo pod­eks­cy­to­wana, a za którą tęsk­niła każ­dego dnia.
Wresz­cie dotarł­szy na miej­sce Aga­tha poka­zała pal­cem na bar­dzo stary i zanie­dbany budy­nek, z wiel­kim i jako jedy­nym oczysz­czo­nym szyl­dem z złoto lite­ro­wym napi­sem „OLLIVANDERS”.
Anna­bel nie spodo­bał się ten widok, po wychwa­la­nym przez tyle osób skle­pie spo­dzie­wała się raczej uno­wo­cze­śnio­nej arma­tury o pre­sti­żo­wym wyglą­dzie. Spoj­rzała więc pyta­ją­cym wzro­kiem na swoją służkę, na co ta ski­nęła głową potwier­dza­jąco.
Ruszyła przez sie­bie, chwy­ciła za brudną, mosiężną klamkę, a kurz zosta­wił ciemną plamę na jej skó­rze. Pocią­gnęła za nią, a drzwi ze skrzy­pie­niem otwarły się nie­mal cał­ko­wi­cie na oscież.
Spoj­rzała jesz­cze za sie­bie jakby chcąc upew­nić się, że Aga­tha na­dal stoi na swoim miej­scu i weszła do środka. Rozej­rzała się dookoła. Sklep oka­zał się mniej­szy niż podej­rze­wała. Pełno w nim było rega­łów z różdż­kami, które trzy­mane były w pude­łecz­kach, a całe to miej­sce pokry­wała cienka war­stwa kurzu. W rogu stało krze­sło, a po środku skle­piku – biurko sprze­dawcy. Anna­bel mimo­wol­nie kich­nęła, gdy do jej nosa doszedł zapach kurzu, nie była przy­zwy­cza­jona do takich miejsc.
– Prze­pra­szam bar­dzo. – mruk­nęła dono­śnie, nie dostrze­ga­jąc nikogo wię­cej wewnątrz pomiesz­cze­nia. – Czy ktoś może tu przyjść? – spy­tała gło­śniej.
Nie­mal od razu zza rogu wychy­lił się pewien tajem­ni­czy sta­ru­szek. Miał prze­ni­kliwe, duże, srebrne oczy i badaw­cze spoj­rze­nie, które od razu skie­ro­wało się na Anna­bel. Ukło­niła się nisko, jak uczono ją na dwo­rze i przy­wi­tała się z panem Olli­van­derem twier­dząc, że chcia­łaby zaku­pić swoją pierw­szą różdżkę.
Nie odpowie­dział jej, tylko zaczął się krzą­tać pomię­dzy rega­łami. Foutley stwier­dziła, że nie zacho­wał się za ład­nie tak ją igno­ru­jąc, jed­nak jako dziecko o ulot­nej uwa­dze zapo­mniała o tym i wędro­wała wzro­kiem za sta­rusz­kiem, który pod­szedł do niej i wci­snął jej w dłoń różdżkę.
– No, poma­chaj nią. – odparł w końcu.
Anna­bel wyko­nała pole­ce­nie, zamach­nęła się różdżką, a w tym samym momen­cie kilka róż­dżek wraz z pudeł­kami mimo­wol­nie wypa­dło w pobli­skiego regału. Dziew­czynka spoj­rzała w tamtą stronę, a jej czy­sto brą­zowe oczy powięk­szyły się do roz­miaru nie­mal piłeczki ping-pon­go­wej.
– To nie ta. – mruk­nął i wycią­gnął z jej dłoni różdżkę. Wło­żył do pudełka i odło­żył na regał. Po raz kolejny cho­dził pomię­dzy pół­kami, szu­ka­jąc odpo­wied­niej dla niej różdżki. Dziew­czynka kom­plet­nie ogłu­piała, nie rozu­miała tego, ale nie miała w zwy­czaju prze­ry­wać, więc cze­kała cier­pli­wie.
Olli­van­der po raz kolejny wci­snął w jej dłoń drugą różdżkę i spoj­rzał na nią wycze­ku­jąco.
Anna­bel zamach­nęła się, a w sekun­dzie bujna, siwa czu­pryna sta­ruszka zaczęła pło­nąć. Na ten widok nie­mal od razu odsko­czyła do tyłu i ner­wowo odło­żyła ją na ladę, aby nie naro­bić wię­cej szkód. Olli­vad­ner zaś pełen spo­koju zamach­nął się swoją różdżką i w sekun­dzie uga­sił pożar. Nie był zły na Anna­bel, ani nie wygo­nił jej ze sklepu, jak począt­kowo sądziła, co świad­czyło tylko o tym, że takie rze­czy zda­rzały się bar­dzo czę­sto. Zamiast tego wziął się ponow­nie za poszu­ki­wa­nia.
Poka­zał dziew­czynkę jesz­cze dwie inne różdżki, ale żadna z nich jej nie wybrała. Zaczęła powoli wąt­pić w jego umie­jęt­no­ści przez taką liczbę pomy­łek.
Dopiero po raz piąty, gdy tylko od nie­chce­nia zła­pała za różdżkę, mach­nęła obo­jęt­nie, a od razu jakby wewnątrz jej ciała poja­wiło się świa­tło i wycho­dziło na zewnątrz. Poczuła dziwne cie­pło, a lekka bryza dnia sło­necz­nego oto­czyła ją zewsząd dookoła.
Olli­va­ner uśmiech­nął się spryt­nie, po raz pierw­szy od jej wizyty.
– To wyjąt­kowa różdżka, księż­niczko Foutley. – ode­zwał się cie­pło i spoj­rzał na nią. – Rzad­kie połą­cze­nie Sosna i Heban, 10 i pól cala, szpon Hipo­gryfa, sztywna. Bar­dzo wierna różdżka, zdy­stan­so­wana do świata i zin­dy­wi­du­ali­zo­wana. Zupeł­nie jak ty. Pamię­taj jed­nak, że bar­dzo musisz chcieć rzu­cić zaklę­cie, w prze­ciw­nym razie wszystko zakoń­czy się fia­skiem.
Anna­bel spoj­rzała na sta­ruszka, naprawdę wie­dział co robi. Popeł­niła błąd, że uwa­żała iż jest ina­czej. Znał się na swoim fachu i z różdżki cza­ro­dzieja potra­fił wyczy­tać wiele o jego cha­rak­te­rze. Zaim­po­no­wał jej, dla­tego więc zapła­ciła, podzię­ko­wała uprzej­mie za poradę i ukło­niła się jesz­cze niżej niż wcze­śniej. Zaraz póź­niej usa­tys­fak­cjo­no­wana wyszła z skle­piku i pode­szła do Aga­thy, nie mogąc docze­kać się jakie jesz­cze sekrety odkryje w tym „innym świe­cie”.

– Księż­niczko Anna­bel. – męski głos spro­wa­dził ją na zie­mię. – Czy dobrze się czu­jesz?
Foutley spoj­rzała na sir Euana zim­nym wzro­kiem, co od razu zaalar­mo­wało go o jej humo­rze. Przy­sta­nął więc pro­sto i scho­wał dło­nie za plecy, pre­zen­tu­jąc swoją rycer­skość.
– Pro­wadź mnie do lochów, ryce­rzu. – roz­ka­zała, igno­ru­jąc jego zapy­ta­nie.
– Nie sądzę, aby był to dobry pomysł księż­niczko. W lochu trzy­mamy naj­nie­bez­piecz­niej­szych zbrod­nia­rzy, jest tam ciemno i zupeł­nie nie przy­stoi prze­by­wa­nie tam Waszej Miło­ści.
Anna­bel zmarsz­czyła czoło i tak była już w bar­dzo złym humo­rze ze względu na ode­bra­nie jej różdżki. Chciała ją jak naj­szyb­ciej odzy­skać, a nie zro­bi­łaby tego, dopóki nie roz­wiąże się sprawa próby jej otru­cia. Nie mogła nawet cze­kać na prze­słu­cha­nie, sama chciała to zro­bić. Czuła, że na Islay już na nikogo nie mogła liczyć. Musiała zadbać sama o sie­bie, tak jak robiła to do tej pory po za domem i dosko­nale sobie z tym radziła.
– Zdaje mi się, sir Euanie, że to ja mam roz­ka­zy­wać tobie, a nie ty mnie. – odparła spo­koj­nie, krzy­żu­jąc ręce na piersi. – Radzi­ła­bym więc nie podwa­żać wię­cej moich decy­zji. Potra­fisz to zro­zu­mieć?
Sir Euan zda­wał się jakby zbity z tropu, Anna­bel miała wra­że­nie, że gdyby nie miał na gło­wie hełmu wła­śnie teraz odra­pałby się po gło­wie. Jed­nak tak samo jak i ona, nie dawał niczego po sobie poznać i sku­tecz­nie dusił emo­cje.
– Księż­niczko… a czy mógł­bym jed­nak…
– Nie, sir. Pro­wadź do lochów. – odparła tonem nie wno­szą­cym sprze­ciwu.
Rycerz nie miał wyj­ścia, nie chciał nara­żać się na jej gniew, tym bar­dziej nie w tej sytu­acji, gdy roz­mowa z kró­lem nie prze­bie­gła tak, jak powinna. Poło­żył więc jedną dłoń na broni, drugą puścił wolno i ruszył przed sie­bie dziar­skim kro­kiem, a za nim (nie)spo­koj­nie ruszyła Anna­bel.