ZAPRASZAM NA MOJĄ NOWĄ PODSTRONĘ "LEGILIMENS", NA KTÓREJ ZNAJDUJĄ SIĘ... A Z RESZTĄ SAMI SIĘ PRZEKONAJCIE ;)
Następnego dnia Annabel wstała z ogromnym bólem głowy. Ze względu na wydarzenia zeszłego wieczora nie spała zbyt dobrze. Nie sądziła, że słowa Christine wzbudzą w niej takie negatywne emocje. Zraniło ją to, że jej kuzyn zaprosił ją nie z powodu tęsknoty, a z kompletnie innego. Miała wiele domysłów, pośród których najwyżej wybijała się perspektywa znalezienia dla niej męża, dla wojsk i towarów, które mogłyby pomóc Islay w wojnie.
Podniosła się leniwie z łóżka, przeciągając się jak kot. Rozmasowania skroń głową i mniej więcej w tym samym czasie usłyszała pukanie do drzwi. Zawołała służkę do środka i spostrzegła, że nie była to ta sama tęga kobieta, która odwiedzała ją kilka razy w przeciągu ostatnich dni.
Ta dziewczyna była o wiele młodsza, młodsza nawet od Annabel, krucha i po zachowaniu sądząc nie była zbyt śmiała.
– Jak cię zwą służko?
Dziewczyna, słysząc słowa księżniczki niemal od razu wyprostowała się i schyliła nisko.
– Elizabeth, moja Pani. – odpowiedziała pośpiesznie.
Annabel spojrzała na nią uważnie. Gołym okiem było widać, że dziewczyna jest bardzo wystraszona, chociaż nie miała ku temu powodu. Drżącymi rękoma próbowała nałożyć strawę na talerz, jednak nie wychodziło jej to najlepiej. Okruchy świeżo upieczonego chleba spadały na stół, jednak Annabel wcale nie próbowała przywoływać jej do porządku, ani tym bardziej wytykać błędów. Zamiast tego usiadła na krześle i odwróciła się w stronę służki.
– Nie musisz się tak denerwować, może usiądziesz na chwilę i odpoczniesz?
Służka zamarła na chwilę, ale wcale nie spojrzała Annabel w oczy, w dalszym ciągu patrzyła na tacę. Próbowała właśnie przetworzyć to, co usłyszała. Nie wiedziała jak się zachować, z jednej strony nie wypadało odmówić jej Pani, a z drugiej na dworze królewskim panowała zasada, że służbie nie wolno było siadać przy tym samym stole, przy którym siedzą członkowie rodziny królewskiej.
– To bardzo miłe z twojej strony, księżniczko. Jeśli pozwolisz postoję obok, nie wypada mi robić takich rzeczy.
Annabel przytaknęła, służka tak bardzo przypominała jej Christine, gdy były młodsze, że nie miała serca specjalnie jej testować. Próbowała zatem rozładować napięcie rozmową. Zadawała kilka pytań dotyczących jej osoby, że nawet nie zauważyła momentu, gdy Elizabeth stała się bardzo niespokojna. Księżniczka nigdy nie należała do osób szczególnie delikatnych w rozmowie i wcale nie rozumiała, że w ten sposób robi służącej krzywdę. Zaś ta była zestresowana do tego stopnia, że wraz wylała grzane wino na stół i z ogromną skruchą zaczęła przepraszać Annabel za swoją niekompetencję.
– Tak mi przykro moja Pani, zaraz to wytrę. – odarła drżącym głosem.
Chwyciła za szmatkę, którą do tej pory miała przerzuconą przez rękę i gorączkowo zaczęła wycierać stół. Jednak tylko pogarszała sytuację, jej gwałtowne ruchy sprawiły, że wino zaczęło rozlewać się na podłogę. Annabel chcąc pomóc służącej, złapała w rękę chustkę, którą zazwyczaj wycierała się po posiłku i chyląc się na kolanach, zaczęła ścierać ciemnoczerwoną substancję z podłogi.
Jej spojrzenie na chwilę skrzyżowało się z wylękłym spojrzeniem służki, która zastanawiała się co właściwie księżniczka chce zrobić. Annabel uśmiechnęła się delikatnie, aby spróbować dodać jej otuchy i wzrokiem wskazała na znikającą powoli plamę. Służka domyślając się o co chodzi również zaczęła sprzątać już nieco spokojniej niż wcześniej.
W pewnym momencie napój zaczął parować, a później zamienił się w czarną smołę. Annabel wiedząc, że była to jedna z rodzaju trucizn magicznych od razu wstała na równe nogi i spojrzała na służkę, która zdawała się być tak samo zdziwiona jak Annabel.
– Straż! – zawołała nieufnie Foutley, wiedząc, iż sir Euan powinien już od dawna sprawować zmianę pod jej komnatami.
Niemal od razu wyżej wspomniany rycerz pojawił się u wrót i dostrzegając całą sytuację na podłodze chwycił za ramię służki, która przyniosła jej napój, a która w tym momencie próbowała naprędce opuścić komnatę Annabel. Zaraz za nim pojawiło się dwóch innych strażników.
– Nie zdążyłaś tego wypić, księżniczko? – spytał wartownik trzymając w drugiej dłoni puchar wraz z resztkami smolistej substancji
Annabel przytaknęła głową lekko i spojrzała gniewnym wzrokiem na służkę.
– Ta kobieta chciała mnie otruć. – odparła twardo.
– Nie, to nie jest prawdą. Moja Pani, ja nigdy…
– Zabrać ją do lochu. – wtrąciła Annabel, nawet nie chcąc słuchać wyjaśnień służącej.
Sir Euan popchnął Elizabeth w stronę pozostałych dwóch strażników, którzy od razu wynieśli dziewczynę z komnat księżniczki.
Zniecierpliwiona przez cały czas przekładała nogę na nogę. Obserwowała uważnie Króla, który w tym momencie kroczył od jednego kąta w drugi. Przykładał palec do podbródka i mruczał coś do siebie. Poprawiła się na krześle i spojrzała a dwóch strażników, pilnujących jej bezpieczeństwa. Odkąd przyjechała do Dresden po raz pierwszy widziała niespokojnego Victora, który od razu przywodził jej na myśl, tego niesfornego chłopca, którego żegnała w porcie, a za którym zdążyła zatęsknić już kilka razy. Jej głowa była pełna myśli, a ona sama pragnęła jak najszybciej wyjechać do spokojnej Rumunii i już nigdy nie wracać na wyspę. Czaiło się tutaj o wiele za dużo niebezpieczeństw, niż w świecie magicznym. Żałowała, że wróciła, już wolała trwać w głupim przekonaniu, że wyspa jest bezpieczna i nigdy już nie doświadczać destrukcyjnej siły prawdy.
– Kuzynko, czy jest coś o czym jeszcze nie wiem? – odwrócił się do niej, trzymając w dłoniach świstek papieru, który strażnicy znaleźli w jej komnatach. – Czy masz może podejrzenia, kto mógłby wysłać tą wiadomość?
Victor rzucił przed nią pogięty pergamin, na którym dostrzegła już wcześniej znaną jej groźbę „Uważaj, co pijesz”. Annabel przygryzła wargę, próbując wymyślić jakieś sensowne wytłumaczenie i uniknąć niewygodnych pytań, jednak zamiast tego skrzyżowała dłonie na piersi.
– Niestety nie, Wasza wysokość. Jeśli mogłabym jednak coś zasugerować, to proponuję, aby bliżej przyjrzeć się wszelkim strawom i napojom przetrzymywanym w kuchni. Ta trucizna mogła równie dobrze być dodana do czegoś innego.
Annabel spojrzała ukradkiem na zapłakaną twarz Elizabeth, która milcząc wpatrywała się w podłogę. Miała skute dłonie, a za nią stał sir Euan, który ściskał ją za ramię.
– Czy spotkałaś kiedykolwiek tą dziewczynę na swojej drodze? – spytał, dostrzegając tą sytuację.
– Nie potrafiłabym spamiętać wszystkich twarzy, które spotykam na swojej drodze Królu. Jednak wydaje mi się, że nie. Prawdopodobnie pochodzi z Dresden.
Victor spojrzał srogo na Annabel i zlustrował ją wzrokiem, zaraz potem kiwnął strażnikom, aby opuścili salę tronową wraz z służką. A gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły, Król niemal od razu przybliżył się do swojej kuzynki.
– Nie wierzę w żadne twoje słowo Annabel. – mruknął w jej stronę. – Ukrywasz coś ważnego, a ja nie potrafię pojąć dlaczego chronisz kogoś, kto mógłby chcieć cię zabić.
– Niewiele wiem, Królu. Przysięgam. – pokłoniła się wolno, chociaż w środku czuła, że coś ściska jej wnętrzności. Nie zwykła kłamać Królowi w żywe oczy, a przysięga rzucana na wiatr nie wypadała księżniczce.
– W takim razie, dlaczego ukrywałaś ten list?
Ton króla wcale nie podobał się Annabel, wydawało jej się, że w tym momencie Victor traktuje ją jak dziecko, którym natychmiast trzeba się zająć, a przecież był młodszy od niej. Próbował wymusić na niej zeznania, sądząc, że gdy zostaną sami wszystko będzie prostsze. Jednak nigdy nie spodziewałby się, że Foutley jako jedyna w królestwie będzie w stanie mu się stawiać.
– Miałam ku temu powody, ku temu i wielu innym rzeczom dlatego też nie podoba mi się, że kazałeś strażnikom przeszukać moje komnaty. – starała się brzmieć spokojnie, jednak sama zdawała sobie sprawę z tego, że jej głos brzmi bardzo nienaturalnie. – Naruszono moją przestrzeń osobistą.
– Takie przemilczanie istotnych spraw dla Państwa jest surowo karane – odparł z wyrzutem – To była substancja z świata magii, mam rację?
Annabel zmarszczyła brwi, stała na przegranej pozycji. Przez cały czas przesłuchania wydawało się jej, że Król wie o wiele więcej co się u niej dzieje niż powinien. Wszystko co próbowała powiedzieć na swoją obronę od razu zostawało przegadane przez Króla.
Nie mogła się teraz nad tym zastanawiać, bardzo dobrze wiedziała, że gdyby Król usłyszał o jej domysłach względem Flockharów, mógłby popaść w większy obłęd niż teraz odczuwa i zrobić coś, czego pożałowałby w niedalekiej przyszłości. Mógłby drążyć teamat i nawet zakazać jej powrotu do Rumunii dowiedziawszy się, że Burgess wie, gdzie się znajduje. Dlatego też, dla jego własnego dobra i ze wzgląd na swoją opinię, a także powrót do pracy musiała nadal udawać niewiedzę.
– Królu, nie znam się zbyt dobrze na kontaktach między ludźmi, ale wydaje mi się, że z tym momencie próbujesz mi grozić. Czyżbym się myliła?
Victor spojrzał spode łba na Annabel. Sądził iż dziewczyna będzie bardziej skora do współpracy i zaprezentuje sobą wierność względem kraju. Jednak ona tylko przez ten cały czas wodziła go za nos, cały czas zmieniała temat i unikała odwiedzi na jego pytania.
– To póki co nie jest groźbą księżniczko, a upomnieniem. Nie mogę pozwolić, aby stała ci się krzywda, dlatego od teraz masz zakaz wychodzenia na dziedziniec chyba że pod nadzorem. Posiłki będzie dostarczała ci specjalnie wyznaczona osoba. Jest jeszcze coś – prosiłbym, abyś na ten czas oddała mi swoją różdżkę.
Annabel w tym momencie poczuła się jakby dostała w twarz. Usłyszała głownie to ostatnie zdanie i nie mogła pojąć dlaczego Król chce jej pozbawić magii. Spoglądała jedynie na kamienną twarz swojego kuzyna w nadziei, że nie mówił tego poważnie, jednak nic takiego nie dostrzegła. Król tylko stał przed nią oczekująco wystawiając dłoń.
– Królu…– zaczęła ściszonym głosem.– … jeśli martwisz się o moje bezpieczeństwo, to w razie niebezpieczeństwa nie ma lepszego sprzymierzeńca niż magia.
– To zbyt ryzykowne Annabel. – mruknął Król spokojniej, widząc jej niepewność. – Nie mogę pozwolić sobie na to, żebyś znowu wymykała się z zamku i narażała swoją opinię jak wcześniej. A jeśli chodzi o bezpieczeństwo to strażnicy w każdym momencie służą swoimi mieczami. Sir Euan jest najlepszym szermierzem w Królestwie, od teraz będzie zabezpieczał twoje tyły.
Foutley ścisnęła wargę w wąską linię i spojrzała w zimne oczy swojego kuzyna. Sięgnęła ręką do swojej kieszeni, gdzie znajdowała się różdżka i oddaliła ją od razu. Chciała być obojętna, jednak zrobiła to kilkakrotnie, zanim wyciągnęła ją w całości i drżącymi rękoma położyła ją na dłoni Victora, która niemal od razu zacisnęła się jej własności.
W magicznym świecie pozbawianie różdżki czarodzieja, po za pojedynkiem byłoby nie do pomyślenia, jednak na Islay panowało inne prawo, uwzględniające wyłączność Króla do wszystkiego co znajduje się na jej terytorium. Niedyspozycja była surowo karana, dlatego Annabel była zmuszona spełnić prośbę swojego kuzyna, nawet jeśli nie miała na to ochoty.
– Czy mogłabym wrócić swoich komnat? – odparła sucho nawet nie patrząc na Victora i nawet nie czekając na jego odpowiedź odwróciła się obrażona na pięcie i szybko wyszła z sali tronowej.
Trzasnęła drzwiami wymownie, aby chociaż w taki sposób dać upust swoim emocjom. Jak nigdy zbytnio nie przepadała za magią, tak teraz bez różdżki czuła się jakby właśnie utraciła jakąś część siebie. Przystanęła naprzeciwko wrót po drugiej stronie i zastygła w bezruchu. Spojrzała na bogate wykończenia drewna, a w jej głowie pojawiło się pewne wspomnienie.
Błąkała się po wąskich ulicach pokątnej. Była pełna obaw i niewyobrażalnej ekscytacji. Jako jedenastolatka, która całkiem niedawno dowiedziała się o swojej magicznej mocy i która sama błąkała się po obcych ścieżkach w towarzystwie jednej z jej służek potrafiła całkiem nieźle panować nad emocjami, które wbrew pozorom rozrywały ją od środka.
Swoim bogatym wyglądem i aparycją niemal królewską zwracała na siebie uwagę innych zwiedzających, jednak była tak skupiona na pogniecionym papirusie, który trzymała w chudych rączkach, że nawet nie zauważyła, że ludzie przyglądają jej się z zaciekawieniem.
Skreślała w myślach poszczególne przedmioty, które już zdołała nabyć. Milczała, nie przywykła do tak dużych tłumów czarodziei, niemal w większości przywodzących jej na myśl jej dziecięce wyobrażenia o obrzydliwych czarownicach rodem z bajek dla dzieci. Nie rozmawiała nawet ze swoją towarzyszką, która również posiadała podobną moc do niej, a która wyrzekła się magii na rzecz służby na dworze.
Annabel nie rozumiała tego, jak można było wyrzec się takiej mocy na rzecz służby, dla jej dziecięcego umysłu było to nie do pomyślenia. Jednak musiała przyznać iż kobieta wiedziała gdzie czego szukać, prawdopodobnie też za czasów swojej młodości również została zapisana do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie gdzie uczęszczała przez siedem długich lat. Dlatego też dostała rozkaz, aby pilnować jej i służyć swoją radą księżniczce.
– Została jeszcze miotła i różdżka, Agatho. – mruknęła doniosłym tonem i spojrzała na służkę.
– Sklep z różdżkami jest tutaj niedaleko, ksieżniczko. – jej głos zdawał się taki ciepły, przywodzący Annabel na myśl matczyny ton. – Ollivanderowie są bardzo uzdolnieni jeśli chodzi o wytwór różdżek i z pewnością znajdą dla Ciebie jakąś odpowiednią.
Księżniczka przytaknęła i dumnym chodem szła przed siebie. Nie rozumiała dlaczego, ale czuła się tutaj jak uskrzydlona. Prawdopodobnie było to spowodowane tym, iż zdawała sobie sprawę tego, że wcześniej tyli ulicami chodziła jej mama i tak samo jak ona była bardzo podekscytowana, a za którą tęskniła każdego dnia.
Wreszcie dotarłszy na miejsce Agatha pokazała palcem na bardzo stary i zaniedbany budynek, z wielkim i jako jedynym oczyszczonym szyldem z złoto literowym napisem „OLLIVANDERS”.
Annabel nie spodobał się ten widok, po wychwalanym przez tyle osób sklepie spodziewała się raczej unowocześnionej armatury o prestiżowym wyglądzie. Spojrzała więc pytającym wzrokiem na swoją służkę, na co ta skinęła głową potwierdzająco.
Ruszyła przez siebie, chwyciła za brudną, mosiężną klamkę, a kurz zostawił ciemną plamę na jej skórze. Pociągnęła za nią, a drzwi ze skrzypieniem otwarły się niemal całkowicie na oscież.
Spojrzała jeszcze za siebie jakby chcąc upewnić się, że Agatha nadal stoi na swoim miejscu i weszła do środka. Rozejrzała się dookoła. Sklep okazał się mniejszy niż podejrzewała. Pełno w nim było regałów z różdżkami, które trzymane były w pudełeczkach, a całe to miejsce pokrywała cienka warstwa kurzu. W rogu stało krzesło, a po środku sklepiku – biurko sprzedawcy. Annabel mimowolnie kichnęła, gdy do jej nosa doszedł zapach kurzu, nie była przyzwyczajona do takich miejsc.
– Przepraszam bardzo. – mruknęła donośnie, nie dostrzegając nikogo więcej wewnątrz pomieszczenia. – Czy ktoś może tu przyjść? – spytała głośniej.
Niemal od razu zza rogu wychylił się pewien tajemniczy staruszek. Miał przenikliwe, duże, srebrne oczy i badawcze spojrzenie, które od razu skierowało się na Annabel. Ukłoniła się nisko, jak uczono ją na dworze i przywitała się z panem Ollivanderem twierdząc, że chciałaby zakupić swoją pierwszą różdżkę.
Nie odpowiedział jej, tylko zaczął się krzątać pomiędzy regałami. Foutley stwierdziła, że nie zachował się za ładnie tak ją ignorując, jednak jako dziecko o ulotnej uwadze zapomniała o tym i wędrowała wzrokiem za staruszkiem, który podszedł do niej i wcisnął jej w dłoń różdżkę.
– No, pomachaj nią. – odparł w końcu.
Annabel wykonała polecenie, zamachnęła się różdżką, a w tym samym momencie kilka różdżek wraz z pudełkami mimowolnie wypadło w pobliskiego regału. Dziewczynka spojrzała w tamtą stronę, a jej czysto brązowe oczy powiększyły się do rozmiaru niemal piłeczki ping-pongowej.
– To nie ta. – mruknął i wyciągnął z jej dłoni różdżkę. Włożył do pudełka i odłożył na regał. Po raz kolejny chodził pomiędzy półkami, szukając odpowiedniej dla niej różdżki. Dziewczynka kompletnie ogłupiała, nie rozumiała tego, ale nie miała w zwyczaju przerywać, więc czekała cierpliwie.
Ollivander po raz kolejny wcisnął w jej dłoń drugą różdżkę i spojrzał na nią wyczekująco.
Annabel zamachnęła się, a w sekundzie bujna, siwa czupryna staruszka zaczęła płonąć. Na ten widok niemal od razu odskoczyła do tyłu i nerwowo odłożyła ją na ladę, aby nie narobić więcej szkód. Ollivadner zaś pełen spokoju zamachnął się swoją różdżką i w sekundzie ugasił pożar. Nie był zły na Annabel, ani nie wygonił jej ze sklepu, jak początkowo sądziła, co świadczyło tylko o tym, że takie rzeczy zdarzały się bardzo często. Zamiast tego wziął się ponownie za poszukiwania.
Pokazał dziewczynkę jeszcze dwie inne różdżki, ale żadna z nich jej nie wybrała. Zaczęła powoli wątpić w jego umiejętności przez taką liczbę pomyłek.
Dopiero po raz piąty, gdy tylko od niechcenia złapała za różdżkę, machnęła obojętnie, a od razu jakby wewnątrz jej ciała pojawiło się światło i wychodziło na zewnątrz. Poczuła dziwne ciepło, a lekka bryza dnia słonecznego otoczyła ją zewsząd dookoła.
Ollivaner uśmiechnął się sprytnie, po raz pierwszy od jej wizyty.
– To wyjątkowa różdżka, księżniczko Foutley. – odezwał się ciepło i spojrzał na nią. – Rzadkie połączenie Sosna i Heban, 10 i pól cala, szpon Hipogryfa, sztywna. Bardzo wierna różdżka, zdystansowana do świata i zindywidualizowana. Zupełnie jak ty. Pamiętaj jednak, że bardzo musisz chcieć rzucić zaklęcie, w przeciwnym razie wszystko zakończy się fiaskiem.
Annabel spojrzała na staruszka, naprawdę wiedział co robi. Popełniła błąd, że uważała iż jest inaczej. Znał się na swoim fachu i z różdżki czarodzieja potrafił wyczytać wiele o jego charakterze. Zaimponował jej, dlatego więc zapłaciła, podziękowała uprzejmie za poradę i ukłoniła się jeszcze niżej niż wcześniej. Zaraz później usatysfakcjonowana wyszła z sklepiku i podeszła do Agathy, nie mogąc doczekać się jakie jeszcze sekrety odkryje w tym „innym świecie”.
– Księżniczko Annabel. – męski głos sprowadził ją na ziemię. – Czy dobrze się czujesz?
Foutley spojrzała na sir Euana zimnym wzrokiem, co od razu zaalarmowało go o jej humorze. Przystanął więc prosto i schował dłonie za plecy, prezentując swoją rycerskość.
– Prowadź mnie do lochów, rycerzu. – rozkazała, ignorując jego zapytanie.
– Nie sądzę, aby był to dobry pomysł księżniczko. W lochu trzymamy najniebezpieczniejszych zbrodniarzy, jest tam ciemno i zupełnie nie przystoi przebywanie tam Waszej Miłości.
Annabel zmarszczyła czoło i tak była już w bardzo złym humorze ze względu na odebranie jej różdżki. Chciała ją jak najszybciej odzyskać, a nie zrobiłaby tego, dopóki nie rozwiąże się sprawa próby jej otrucia. Nie mogła nawet czekać na przesłuchanie, sama chciała to zrobić. Czuła, że na Islay już na nikogo nie mogła liczyć. Musiała zadbać sama o siebie, tak jak robiła to do tej pory po za domem i doskonale sobie z tym radziła.
– Zdaje mi się, sir Euanie, że to ja mam rozkazywać tobie, a nie ty mnie. – odparła spokojnie, krzyżując ręce na piersi. – Radziłabym więc nie podważać więcej moich decyzji. Potrafisz to zrozumieć?
Sir Euan zdawał się jakby zbity z tropu, Annabel miała wrażenie, że gdyby nie miał na głowie hełmu właśnie teraz odrapałby się po głowie. Jednak tak samo jak i ona, nie dawał niczego po sobie poznać i skutecznie dusił emocje.
– Księżniczko… a czy mógłbym jednak…
– Nie, sir. Prowadź do lochów. – odparła tonem nie wnoszącym sprzeciwu.
Rycerz nie miał wyjścia, nie chciał narażać się na jej gniew, tym bardziej nie w tej sytuacji, gdy rozmowa z królem nie przebiegła tak, jak powinna. Położył więc jedną dłoń na broni, drugą puścił wolno i ruszył przed siebie dziarskim krokiem, a za nim (nie)spokojnie ruszyła Annabel.
– Kuzynko, czy jest coś o czym jeszcze nie wiem? – odwrócił się do niej, trzymając w dłoniach świstek papieru, który strażnicy znaleźli w jej komnatach. – Czy masz może podejrzenia, kto mógłby wysłać tą wiadomość?
Victor rzucił przed nią pogięty pergamin, na którym dostrzegła już wcześniej znaną jej groźbę „Uważaj, co pijesz”. Annabel przygryzła wargę, próbując wymyślić jakieś sensowne wytłumaczenie i uniknąć niewygodnych pytań, jednak zamiast tego skrzyżowała dłonie na piersi.
– Niestety nie, Wasza wysokość. Jeśli mogłabym jednak coś zasugerować, to proponuję, aby bliżej przyjrzeć się wszelkim strawom i napojom przetrzymywanym w kuchni. Ta trucizna mogła równie dobrze być dodana do czegoś innego.
Annabel spojrzała ukradkiem na zapłakaną twarz Elizabeth, która milcząc wpatrywała się w podłogę. Miała skute dłonie, a za nią stał sir Euan, który ściskał ją za ramię.
– Czy spotkałaś kiedykolwiek tą dziewczynę na swojej drodze? – spytał, dostrzegając tą sytuację.
– Nie potrafiłabym spamiętać wszystkich twarzy, które spotykam na swojej drodze Królu. Jednak wydaje mi się, że nie. Prawdopodobnie pochodzi z Dresden.
Victor spojrzał srogo na Annabel i zlustrował ją wzrokiem, zaraz potem kiwnął strażnikom, aby opuścili salę tronową wraz z służką. A gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły, Król niemal od razu przybliżył się do swojej kuzynki.
– Nie wierzę w żadne twoje słowo Annabel. – mruknął w jej stronę. – Ukrywasz coś ważnego, a ja nie potrafię pojąć dlaczego chronisz kogoś, kto mógłby chcieć cię zabić.
– Niewiele wiem, Królu. Przysięgam. – pokłoniła się wolno, chociaż w środku czuła, że coś ściska jej wnętrzności. Nie zwykła kłamać Królowi w żywe oczy, a przysięga rzucana na wiatr nie wypadała księżniczce.
– W takim razie, dlaczego ukrywałaś ten list?
Ton króla wcale nie podobał się Annabel, wydawało jej się, że w tym momencie Victor traktuje ją jak dziecko, którym natychmiast trzeba się zająć, a przecież był młodszy od niej. Próbował wymusić na niej zeznania, sądząc, że gdy zostaną sami wszystko będzie prostsze. Jednak nigdy nie spodziewałby się, że Foutley jako jedyna w królestwie będzie w stanie mu się stawiać.
– Miałam ku temu powody, ku temu i wielu innym rzeczom dlatego też nie podoba mi się, że kazałeś strażnikom przeszukać moje komnaty. – starała się brzmieć spokojnie, jednak sama zdawała sobie sprawę z tego, że jej głos brzmi bardzo nienaturalnie. – Naruszono moją przestrzeń osobistą.
– Takie przemilczanie istotnych spraw dla Państwa jest surowo karane – odparł z wyrzutem – To była substancja z świata magii, mam rację?
Annabel zmarszczyła brwi, stała na przegranej pozycji. Przez cały czas przesłuchania wydawało się jej, że Król wie o wiele więcej co się u niej dzieje niż powinien. Wszystko co próbowała powiedzieć na swoją obronę od razu zostawało przegadane przez Króla.
Nie mogła się teraz nad tym zastanawiać, bardzo dobrze wiedziała, że gdyby Król usłyszał o jej domysłach względem Flockharów, mógłby popaść w większy obłęd niż teraz odczuwa i zrobić coś, czego pożałowałby w niedalekiej przyszłości. Mógłby drążyć teamat i nawet zakazać jej powrotu do Rumunii dowiedziawszy się, że Burgess wie, gdzie się znajduje. Dlatego też, dla jego własnego dobra i ze wzgląd na swoją opinię, a także powrót do pracy musiała nadal udawać niewiedzę.
– Królu, nie znam się zbyt dobrze na kontaktach między ludźmi, ale wydaje mi się, że z tym momencie próbujesz mi grozić. Czyżbym się myliła?
Victor spojrzał spode łba na Annabel. Sądził iż dziewczyna będzie bardziej skora do współpracy i zaprezentuje sobą wierność względem kraju. Jednak ona tylko przez ten cały czas wodziła go za nos, cały czas zmieniała temat i unikała odwiedzi na jego pytania.
– To póki co nie jest groźbą księżniczko, a upomnieniem. Nie mogę pozwolić, aby stała ci się krzywda, dlatego od teraz masz zakaz wychodzenia na dziedziniec chyba że pod nadzorem. Posiłki będzie dostarczała ci specjalnie wyznaczona osoba. Jest jeszcze coś – prosiłbym, abyś na ten czas oddała mi swoją różdżkę.
Annabel w tym momencie poczuła się jakby dostała w twarz. Usłyszała głownie to ostatnie zdanie i nie mogła pojąć dlaczego Król chce jej pozbawić magii. Spoglądała jedynie na kamienną twarz swojego kuzyna w nadziei, że nie mówił tego poważnie, jednak nic takiego nie dostrzegła. Król tylko stał przed nią oczekująco wystawiając dłoń.
– Królu…– zaczęła ściszonym głosem.– … jeśli martwisz się o moje bezpieczeństwo, to w razie niebezpieczeństwa nie ma lepszego sprzymierzeńca niż magia.
– To zbyt ryzykowne Annabel. – mruknął Król spokojniej, widząc jej niepewność. – Nie mogę pozwolić sobie na to, żebyś znowu wymykała się z zamku i narażała swoją opinię jak wcześniej. A jeśli chodzi o bezpieczeństwo to strażnicy w każdym momencie służą swoimi mieczami. Sir Euan jest najlepszym szermierzem w Królestwie, od teraz będzie zabezpieczał twoje tyły.
Foutley ścisnęła wargę w wąską linię i spojrzała w zimne oczy swojego kuzyna. Sięgnęła ręką do swojej kieszeni, gdzie znajdowała się różdżka i oddaliła ją od razu. Chciała być obojętna, jednak zrobiła to kilkakrotnie, zanim wyciągnęła ją w całości i drżącymi rękoma położyła ją na dłoni Victora, która niemal od razu zacisnęła się jej własności.
W magicznym świecie pozbawianie różdżki czarodzieja, po za pojedynkiem byłoby nie do pomyślenia, jednak na Islay panowało inne prawo, uwzględniające wyłączność Króla do wszystkiego co znajduje się na jej terytorium. Niedyspozycja była surowo karana, dlatego Annabel była zmuszona spełnić prośbę swojego kuzyna, nawet jeśli nie miała na to ochoty.
– Czy mogłabym wrócić swoich komnat? – odparła sucho nawet nie patrząc na Victora i nawet nie czekając na jego odpowiedź odwróciła się obrażona na pięcie i szybko wyszła z sali tronowej.
Trzasnęła drzwiami wymownie, aby chociaż w taki sposób dać upust swoim emocjom. Jak nigdy zbytnio nie przepadała za magią, tak teraz bez różdżki czuła się jakby właśnie utraciła jakąś część siebie. Przystanęła naprzeciwko wrót po drugiej stronie i zastygła w bezruchu. Spojrzała na bogate wykończenia drewna, a w jej głowie pojawiło się pewne wspomnienie.
Kilka lat wcześniej
(ulica Pokątna)
Błąkała się po wąskich ulicach pokątnej. Była pełna obaw i niewyobrażalnej ekscytacji. Jako jedenastolatka, która całkiem niedawno dowiedziała się o swojej magicznej mocy i która sama błąkała się po obcych ścieżkach w towarzystwie jednej z jej służek potrafiła całkiem nieźle panować nad emocjami, które wbrew pozorom rozrywały ją od środka.
Swoim bogatym wyglądem i aparycją niemal królewską zwracała na siebie uwagę innych zwiedzających, jednak była tak skupiona na pogniecionym papirusie, który trzymała w chudych rączkach, że nawet nie zauważyła, że ludzie przyglądają jej się z zaciekawieniem.
Skreślała w myślach poszczególne przedmioty, które już zdołała nabyć. Milczała, nie przywykła do tak dużych tłumów czarodziei, niemal w większości przywodzących jej na myśl jej dziecięce wyobrażenia o obrzydliwych czarownicach rodem z bajek dla dzieci. Nie rozmawiała nawet ze swoją towarzyszką, która również posiadała podobną moc do niej, a która wyrzekła się magii na rzecz służby na dworze.
Annabel nie rozumiała tego, jak można było wyrzec się takiej mocy na rzecz służby, dla jej dziecięcego umysłu było to nie do pomyślenia. Jednak musiała przyznać iż kobieta wiedziała gdzie czego szukać, prawdopodobnie też za czasów swojej młodości również została zapisana do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie gdzie uczęszczała przez siedem długich lat. Dlatego też dostała rozkaz, aby pilnować jej i służyć swoją radą księżniczce.
– Została jeszcze miotła i różdżka, Agatho. – mruknęła doniosłym tonem i spojrzała na służkę.
– Sklep z różdżkami jest tutaj niedaleko, ksieżniczko. – jej głos zdawał się taki ciepły, przywodzący Annabel na myśl matczyny ton. – Ollivanderowie są bardzo uzdolnieni jeśli chodzi o wytwór różdżek i z pewnością znajdą dla Ciebie jakąś odpowiednią.
Księżniczka przytaknęła i dumnym chodem szła przed siebie. Nie rozumiała dlaczego, ale czuła się tutaj jak uskrzydlona. Prawdopodobnie było to spowodowane tym, iż zdawała sobie sprawę tego, że wcześniej tyli ulicami chodziła jej mama i tak samo jak ona była bardzo podekscytowana, a za którą tęskniła każdego dnia.
Wreszcie dotarłszy na miejsce Agatha pokazała palcem na bardzo stary i zaniedbany budynek, z wielkim i jako jedynym oczyszczonym szyldem z złoto literowym napisem „OLLIVANDERS”.
Annabel nie spodobał się ten widok, po wychwalanym przez tyle osób sklepie spodziewała się raczej unowocześnionej armatury o prestiżowym wyglądzie. Spojrzała więc pytającym wzrokiem na swoją służkę, na co ta skinęła głową potwierdzająco.
Ruszyła przez siebie, chwyciła za brudną, mosiężną klamkę, a kurz zostawił ciemną plamę na jej skórze. Pociągnęła za nią, a drzwi ze skrzypieniem otwarły się niemal całkowicie na oscież.
Spojrzała jeszcze za siebie jakby chcąc upewnić się, że Agatha nadal stoi na swoim miejscu i weszła do środka. Rozejrzała się dookoła. Sklep okazał się mniejszy niż podejrzewała. Pełno w nim było regałów z różdżkami, które trzymane były w pudełeczkach, a całe to miejsce pokrywała cienka warstwa kurzu. W rogu stało krzesło, a po środku sklepiku – biurko sprzedawcy. Annabel mimowolnie kichnęła, gdy do jej nosa doszedł zapach kurzu, nie była przyzwyczajona do takich miejsc.
– Przepraszam bardzo. – mruknęła donośnie, nie dostrzegając nikogo więcej wewnątrz pomieszczenia. – Czy ktoś może tu przyjść? – spytała głośniej.
Niemal od razu zza rogu wychylił się pewien tajemniczy staruszek. Miał przenikliwe, duże, srebrne oczy i badawcze spojrzenie, które od razu skierowało się na Annabel. Ukłoniła się nisko, jak uczono ją na dworze i przywitała się z panem Ollivanderem twierdząc, że chciałaby zakupić swoją pierwszą różdżkę.
Nie odpowiedział jej, tylko zaczął się krzątać pomiędzy regałami. Foutley stwierdziła, że nie zachował się za ładnie tak ją ignorując, jednak jako dziecko o ulotnej uwadze zapomniała o tym i wędrowała wzrokiem za staruszkiem, który podszedł do niej i wcisnął jej w dłoń różdżkę.
– No, pomachaj nią. – odparł w końcu.
Annabel wykonała polecenie, zamachnęła się różdżką, a w tym samym momencie kilka różdżek wraz z pudełkami mimowolnie wypadło w pobliskiego regału. Dziewczynka spojrzała w tamtą stronę, a jej czysto brązowe oczy powiększyły się do rozmiaru niemal piłeczki ping-pongowej.
– To nie ta. – mruknął i wyciągnął z jej dłoni różdżkę. Włożył do pudełka i odłożył na regał. Po raz kolejny chodził pomiędzy półkami, szukając odpowiedniej dla niej różdżki. Dziewczynka kompletnie ogłupiała, nie rozumiała tego, ale nie miała w zwyczaju przerywać, więc czekała cierpliwie.
Ollivander po raz kolejny wcisnął w jej dłoń drugą różdżkę i spojrzał na nią wyczekująco.
Annabel zamachnęła się, a w sekundzie bujna, siwa czupryna staruszka zaczęła płonąć. Na ten widok niemal od razu odskoczyła do tyłu i nerwowo odłożyła ją na ladę, aby nie narobić więcej szkód. Ollivadner zaś pełen spokoju zamachnął się swoją różdżką i w sekundzie ugasił pożar. Nie był zły na Annabel, ani nie wygonił jej ze sklepu, jak początkowo sądziła, co świadczyło tylko o tym, że takie rzeczy zdarzały się bardzo często. Zamiast tego wziął się ponownie za poszukiwania.
Pokazał dziewczynkę jeszcze dwie inne różdżki, ale żadna z nich jej nie wybrała. Zaczęła powoli wątpić w jego umiejętności przez taką liczbę pomyłek.
Dopiero po raz piąty, gdy tylko od niechcenia złapała za różdżkę, machnęła obojętnie, a od razu jakby wewnątrz jej ciała pojawiło się światło i wychodziło na zewnątrz. Poczuła dziwne ciepło, a lekka bryza dnia słonecznego otoczyła ją zewsząd dookoła.
Ollivaner uśmiechnął się sprytnie, po raz pierwszy od jej wizyty.
– To wyjątkowa różdżka, księżniczko Foutley. – odezwał się ciepło i spojrzał na nią. – Rzadkie połączenie Sosna i Heban, 10 i pól cala, szpon Hipogryfa, sztywna. Bardzo wierna różdżka, zdystansowana do świata i zindywidualizowana. Zupełnie jak ty. Pamiętaj jednak, że bardzo musisz chcieć rzucić zaklęcie, w przeciwnym razie wszystko zakończy się fiaskiem.
Annabel spojrzała na staruszka, naprawdę wiedział co robi. Popełniła błąd, że uważała iż jest inaczej. Znał się na swoim fachu i z różdżki czarodzieja potrafił wyczytać wiele o jego charakterze. Zaimponował jej, dlatego więc zapłaciła, podziękowała uprzejmie za poradę i ukłoniła się jeszcze niżej niż wcześniej. Zaraz później usatysfakcjonowana wyszła z sklepiku i podeszła do Agathy, nie mogąc doczekać się jakie jeszcze sekrety odkryje w tym „innym świecie”.
– Księżniczko Annabel. – męski głos sprowadził ją na ziemię. – Czy dobrze się czujesz?
Foutley spojrzała na sir Euana zimnym wzrokiem, co od razu zaalarmowało go o jej humorze. Przystanął więc prosto i schował dłonie za plecy, prezentując swoją rycerskość.
– Prowadź mnie do lochów, rycerzu. – rozkazała, ignorując jego zapytanie.
– Nie sądzę, aby był to dobry pomysł księżniczko. W lochu trzymamy najniebezpieczniejszych zbrodniarzy, jest tam ciemno i zupełnie nie przystoi przebywanie tam Waszej Miłości.
Annabel zmarszczyła czoło i tak była już w bardzo złym humorze ze względu na odebranie jej różdżki. Chciała ją jak najszybciej odzyskać, a nie zrobiłaby tego, dopóki nie rozwiąże się sprawa próby jej otrucia. Nie mogła nawet czekać na przesłuchanie, sama chciała to zrobić. Czuła, że na Islay już na nikogo nie mogła liczyć. Musiała zadbać sama o siebie, tak jak robiła to do tej pory po za domem i doskonale sobie z tym radziła.
– Zdaje mi się, sir Euanie, że to ja mam rozkazywać tobie, a nie ty mnie. – odparła spokojnie, krzyżując ręce na piersi. – Radziłabym więc nie podważać więcej moich decyzji. Potrafisz to zrozumieć?
Sir Euan zdawał się jakby zbity z tropu, Annabel miała wrażenie, że gdyby nie miał na głowie hełmu właśnie teraz odrapałby się po głowie. Jednak tak samo jak i ona, nie dawał niczego po sobie poznać i skutecznie dusił emocje.
– Księżniczko… a czy mógłbym jednak…
– Nie, sir. Prowadź do lochów. – odparła tonem nie wnoszącym sprzeciwu.
Rycerz nie miał wyjścia, nie chciał narażać się na jej gniew, tym bardziej nie w tej sytuacji, gdy rozmowa z królem nie przebiegła tak, jak powinna. Położył więc jedną dłoń na broni, drugą puścił wolno i ruszył przed siebie dziarskim krokiem, a za nim (nie)spokojnie ruszyła Annabel.