środa, 27 lutego 2019

II


– Nie każdy dostaję taką szansę, powin­naś być zado­wo­lona.
Sie­działa sku­lona przy kominku i patrzyła jak pło­mie­nie ognia wesoło trza­skają w środku. Miała wra­że­nie, jakby zro­biło się zim­niej niżeli wcze­śniej. Mimo iż lubiła roz­mowy z Damo­nem, tym razem tyczyły się one tego „wyróż­nie­nia” jej i Weasley’a przez ich przy­wódcę. Wcale nie popie­rała jego decy­zji. Tak rze­czy­wi­ście, wielu Cza­ro­dzie­jów dałoby sobie palec uciąć za taką szansę, jed­nak ona miała wąt­pli­wo­ści. Gdzieś wewnątrz czuła, że nie są gotowi na taką odpo­wie­dzialność. Już pomi­ja­jąc fakt iż Czarny Hebrydzki powi­nien zna­leźć się w innym rezer­wa­cie, wśród swo­ich.
– A opa­nu­jesz mło­dego, gdy ja stracę nad nim kon­trolę?
– Smoki cię lubią, nie raz widzia­łem.
– Jak­bym sły­szała Weasley’a. – odparła, krę­cąc teatralne oczami. – Sam wiesz jakie nie­bez­pieczne potra­fią być Czarne Hebrydz­kie. Są o wiele agre­syw­niej­sze niż smoki z naszego rezer­watu.
Damon zmarsz­czył brwi nie­za­do­wo­lony, ni­gdy nie lubił roz­mów o rezer­wa­cie w któ­rym poprzed­nio pra­co­wał. Nikt nie wie­dział dla­czego został stam­tąd prze­nie­siony, a sam nie kwa­pił się do tego, aby o tym opo­wia­dać. Wielu pró­bo­wało cho­ciażby dowie­dzieć się jak wygląda praca w Rezer­wa­cie Hebrydz­kim, ponie­waż powszech­nie wia­domo, że to naj­nie­bez­piecz­niej­sze miej­sce jakie kie­dy­kol­wiek powstało (po za Azka­ba­nem). Jed­nak on w dal­szym ciągu nie odpo­wia­dał, zacho­wy­wał się w taki spo­sób jakby kie­dyś zło­żył zmowę mil­cze­nia. Czy­niło go to tylko podob­nym do Anna­bel, dla­tego wła­śnie szybko odna­leźli wspólny język.
– Prze­cież twier­dzi­łaś, że młody nawet nie potrafi ziać ogniem. – odparł spo­koj­nie.
– Co nie prze­czy temu, że na­dal jest bar­dzo nie­bez­pieczny.
– Wiesz Foutley, cza­sami zasta­na­wiam się dla­czego zosta­łaś smo­ko­lo­giem, skoro uwa­żasz tą pracę za tak bar­dzo nie­bez­pieczną.
Anna­bel spoj­rzała krzywo na Damona, ale jego twarz zosta­wała bez zmian. Spo­glą­dał tylko docie­kli­wie na dziew­czynę, wcale nie ocze­ku­jąc odpo­wie­dzi. Zau­wa­ża­jąc tą sytu­ację, ktoś mógłby posą­dzić ich o to, że ta dwójka nie prze­pada za sobą, jed­nak było ina­czej. Znali się bar­dzo dobrze, dla­tego nie wahali się mówić tego o czym myślą. Była to zna­jo­mość inna od wszyst­kich. Mimo iż obie strony ukry­wały bar­dzo istotną prawdę o sobie.
– W każ­dym razie, skoro tak bar­dzo chcesz możesz mi pomóc radą. W końcu tylko ty znasz się na tym gatunku smo­ków. Wiem, że nie powin­nam cię o to pro­sić…
– Zga­dzam się. – mruk­nął chło­pak prze­ry­wa­jąc dziew­czy­nie.
– Dobrze wiesz, że bez cie­bie nie dam sobie rady z tym sza­leń­stwem. – kon­ty­nu­owała.
– Mówi­łem prze­cież, że się zga­dzam Foutley, prze­stań się wysi­lać.
Ogłu­piała dziew­czyna spoj­rzała na swo­jego kom­pana, zosta­jąc bez słowa. Przy­go­to­wała się już wcze­śniej z dia­logu jaki na ten temat chciała z nim prze­pro­wa­dzić. Myślała nad tym bar­dzo długo, ponie­waż wie­działa, że roz­mowa z nim na tematy jego poprzed­niej pracy prze­waż­nie koń­czyły się fia­skiem. Miała w gło­wie przy­go­to­wane argu­menty świad­czące o tym, że musi jej pomóc. A on? Po pro­stu się zgo­dził. Tego nie potra­fiła zro­zu­mieć, ale nie miała spo­sob­no­ści, aby docie­kać jego decy­zji. Cie­szyła się, że nie musiała płasz­czyć się przed Damo­nem, co też mia­łoby sta­no­wić część jej planu, gdyby wszyst­kie inne argu­menty zawio­dły.
– Poszło szyb­ciej niż myśla­łam.
– Jed­nak musisz zro­zu­mieć trzy kwe­stie. Po pierw­sze smok to smok, opieka nad ich mło­dymi nie­za­leż­nie od gatunku wygląda podob­nie. Po dru­gie rezer­waty nie zostały stwo­rzone po to, ponie­waż smoki róż­nych gatun­ków czują się nie­swojo w towa­rzy­stwie innych ras, a dla­tego że żaden kraj nie posiada aż tak dużej powierzchni aby je wszyst­kie pomie­ścić, a po trze­cie Czarne Hebrydz­kie są naj­bar­dziej odda­nymi towa­rzy­szami, prze­wyż­szają swoją lojal­no­ścią nawet czło­wieka. Jeśli to poj­miesz powinno ci być łatwiej sta­no­wić pie­czę nad tym nie­zwy­kłym gatun­kiem
– Nigdy nie twier­dzi­łam, że jest mi ciężko.
– Mówisz poważnie?
Dziew­czyna spu­ściła ramiona i spoj­rzała na podłogę. Biła się z myślami. Tak naprawdę nie potra­fiła wymie­nić powodu dla któ­rego tak bar­dzo nie chciała podjąć się tego zada­nia. Bała się jedy­nie tego, że nie spro­sta ocze­ki­wa­niom. Czę­sto zawo­dziła sie­bie bądź bli­skie jej osoby, dla­tego też prze­stała wie­rzyć we wła­sne moż­li­wo­ści.
– Dobrze wiesz, że nie robię niczego bez powodu. – mruk­nęła roze­źlona pod nosem. – Skończmy ten temat. Co jesz­cze możesz mi powie­dzieć o Hebrydz­kich?
Sły­szała jedy­nie dźwięki ocie­ra­nia się o sie­bie mie­czy. Cho­wała się prze­ra­żona. Jako mała dziew­czynka i córka dowódcy straży była czę­sto chro­niona przed bru­tal­no­ścią świata zewnętrz­nego, może i nawet nie­słusz­nie. Jej ojciec mimo iż prze­żył tak wiele, mimo iż na początku nikt w niego nie wie­rzył stał się wzo­rem ryce­rza. Wal­czył jak lew bro­niąc kraju i wła­snego szwa­gra – króla, był nie­po­ko­nany. Dosko­nale o tym wie­działa jed­nak znała realia. Kilku bun­tow­ni­ków zakra­dło się nocą do zamku i wzięło na muszkę jej ojca.
Wyczuł to, pierw­sze co zro­bił to zbu­dził Anna­bel i kazał jej się scho­wać.
Teraz leżała pod łóż­kiem i trzę­sła się ze stra­chu, pierw­szy raz doświad­czyła cze­goś podob­nego. Sły­szała ryki bólu, roz­po­znała w nich głos jej ojca. Łzy same nacie­rały jej do oczu, mogła coś zro­bić, była w sta­nie. Była smo­kiem, cho­ciaż nie rozu­miała skąd miała takie umie­jęt­no­ści. Wystar­czyło zmie­nić się w niego i swym błę­kit­nym ogniem spo­pie­lić napast­ni­ków. Bała się, cho­ciaż wie­działa iż mogła oca­lić tak bli­ską jej osobę. Zda­wało się jakby ryki pró­bo­wały być za wszelką cenę stłu­mione, ale na marne. Ciało dziew­czynki odmó­wiło posłu­szeń­stwa, drżało ale nic po za tym. Cóż za zrzą­dze­nie losu – tak potężna moc, zdolna spa­lić kości ludz­kie i rosłe drzewa w kilka sekund w rącz­kach wtedy nie­spełna sied­mio­let­niej dziew­czynki, która trzę­sąc się, już nie potra­fiła powstrzy­mać łez. Nie krzy­czała, nic z tych rze­czy. Wołała o pomoc w myślach, zakry­wa­jąc usta dłońmi. Trwało to kilka minut, przez ten czas jej ojciec zdo­łał uśmier­cić kilku bun­tow­ni­ków, lecz ryki ustały, a wro­go­wie zdo­łali zbiec. Gdy kró­lew­ska straż zorien­to­wała się, że coś jest nie tak było już za późno. Wcho­dząc do pokoju zauwa­żyli jedy­nie strugi krwi na meblach i ścia­nach, oraz plamy tej samej brunatnej cie­czy na podło­dze. Tam gdzie leżało dokład­nie sze­ściu bun­tow­ni­ków, a wśród nich on – cały blady i pora­niony niczym po uży­ciu zaklę­cia sec­tum­sem­pry. Serce tak waleczne prze­stało bić, a jego towa­rzy­sze broni, aż wstrzy­my­wali odde­chy. Póź­niej zna­leźli ją, małą prze­stra­szoną, zabrali do Króla, który przy­jął ją jak swoją. Opie­ko­wał się nią i kar­mił, ale ona ni­gdy już nie była taka sama.
Wizja skoń­czyła się, trwała dłu­żej niż zazwy­czaj. Anna­bel wycią­gnęła głowę z myślod­siewni i obtarła twarz ręcz­ni­kiem. Czę­sto powra­cała do tej sytu­acji, sama nie potra­fiła zro­zu­mieć dla­czego. Nor­malny czło­wiek chciałby zapo­mnieć o takich trau­ma­tycz­nych wyda­rze­niach, jed­nak nie ona.
Usia­dła na fotelu, a krzyki bólu które wtedy sły­szała krą­żyły po jej gło­wie. Zupeł­nie tak jakby chciała zapa­mię­tać całą tą sytu­ację by w razie czego móc ją zmie­nić. Jed­nak nie była głu­pia, wie­działa że mie­sza­nie w cza­sie mogłoby zakłó­cić kolej rze­czy w nie­da­le­kiej prze­szło­ści, ale lubiła sobie poma­rzyć. Gdyby była wtedy odważ­niej­sza, gdyby tylko zro­biła jeden krok wszystko mogło się ina­czej poto­czyć. Teraz nie mia­łaby skru­pu­łów, aby bro­nić tych, któ­rych kocha.
Pode­szła do lustra i spoj­rzała na swoją twarz, pozo­sta­wało tylko pyta­nie – kto jesz­cze miałby być jej na tyle bli­ski, aby była gotowa wyja­wić swoją tajem­nicę światu?
– Znowu zja­dły. Nie wie­rzę, że tylko my potra­fimy je nakar­mić. – odparł z dumą Weasley.
– Prze­cież kar­mimy je już od tygo­dnia. Dzi­wię się, że na­dal zachwy­casz się tym tak bar­dzo.
Dziew­czyna odło­żyła wia­dro w któ­rym wcze­śniej znaj­do­wało się poży­wie­nie i spoj­rzała na młode, które wyglą­dały coraz lepiej. Zau­wa­żal­nie nabrały ciała, a kolory ich łusek stały się bar­dziej wyra­zi­ste. Ener­gia aż kipiała z ich małych cia­łek, lubiły się bawić ze sobą. Musiały wycho­wy­wać się razem od jajka. Były zdrow­sze, świad­czył o tym cho­ciażby stan ich pazu­rów.
Uspo­ka­jało to nieco młodą smo­ko­lożkę, która od dłuż­szego czasu myślała głów­nie o ich opła­ka­nym sta­nie. Nie­po­ko­iła ją tylko jedna rzecz, mia­no­wi­cie to, że czarny mło­dzik nie potrafi jesz­cze ziać ogniem w prze­ci­wień­stwie do swo­jego zie­lo­nego towa­rzy­sza.
– Nie czu­jesz tego Foutley? To tak jak­by­śmy mieli psy.
– Nie nazy­waj ich psami Weasley. Ty je bar­dziej przy­po­mi­nasz. – mruk­nęła pół żar­tem i spoj­rzała na jego roz­czo­ch­rane rude włosy, wysta­jące na boki.
Ten jakby stał wryty i pró­bo­wał prze­two­rzyć to, co Anna­bel wła­śnie powie­działa. Póź­niej, zauwa­ża­jąc jej wzrok skie­ro­wany na swoją czu­prynę uśmiech­nął się sze­roko.
– To żart, prawda?
– Może tak, może nie. W każ­dym razie powi­nieneś coś z nimi zro­bić.
Odw­ró­ciła wzrok od chło­paka i spo­glą­da­jąc na brudne wia­dro uśmiech­nęła się do sie­bie. Młode potrze­bo­wały, aby poświę­cać im jak naj­wię­cej czasu. Powo­do­wało to, że i ona była zmu­szona czę­sto prze­by­wać w towa­rzy­stwie rudzielca, a co za tym idzie pozna­wać jego styl bycia. Nie prze­szka­dzało jej to, tak naprawdę była wdzięczna, że nie została z nimi sama, a chło­pak z każ­dym dniem udo­wad­niał jej, jak bar­dzo uwiel­biał te magiczne istoty. Czym nieświadomie tylko spra­wił, że zyskał w oczach swo­jej współ­pra­cow­niczki.
– Dobrze, zga­dzam się, że nazwa­nie ich psami nie było na miej­scu. – mruk­nął Char­lie, a Anna­bel pokrę­ciła twier­dząco głową. – Cho­dziło mi o to, że to tak jak­by­śmy mieli je na wła­sność.
– Gdy tylko nabiorą zaufa­nia do innych od razu nam je zabiorą. Zostaw marze­nia na bok i chodź mi pomóc, trzeba je tro­chę ogrzać.
Chwy­ciła spe­cjalną szczotkę, a głową wska­zała Char­liemu drugą. Pode­szła do Hebrydz­kiego i dło­nią podra­pała go pod pyskiem. Wie­działa, że bar­dzo to lubił, dla­tego uniósł lekko szyję i wydał z sie­bie odgłos zado­wo­le­nia, gdy tylko ogrzana szczotka dotknęła jego łusek.
– Nie musisz się o nic mar­twić młody, jesteś w dobrych rękach. – mruk­nęła do niego, uchy­la­jąc swoją głowę. – Zaraz będziesz cie­plutki.
Dziew­czyna nie zauwa­żyła nawet, że Char­lie przy­gląda się jej poczy­na­niom. Nadal miał wra­że­nie, że zaj­mu­jąc się nimi Anna­bel wydaje się o wiele mniej sztywna niżeli gdy roz­ma­wiają sami. Czuł, że jest w niej coś innego. Jed­nak ni­gdy nie odwa­żyłby się o to zapy­tać. Wie­dział, że i tak nie otrzy­małby odpo­wie­dzi, a mógłby jedy­nie odstra­szyć ją swo­imi pyta­niami.
– Może chcia­łabyś go nazwać.
– Ty dalej myślisz o tych psach Weasley? – pokiwała z dezaprobatą głową i unio­sła dłoń do góry, aby oczy­ścić mło­demu rogi  – Nie widzę sensu w woła­niu ich po imie­niu.
– Wydaje mi się, że tak będzie lepiej. Wiesz, z komunikacją – odparł chło­pak, deli­kat­nie szo­ru­jąc skrzy­dła dłu­go­roga. – Ja tego nazwę Lumini i wcale nie widzę w tym nic dziwnego.
– "Lumini"? – spy­tała dziew­czyna spo­glą­da­jąc na Char­liego, a dłu­go­róg wydał z sie­bie bli­żej nie­znany im dźwięk.
– Przez jego rogi, świecą jak złoto. – mruk­nął prze­jeż­dża­jąc szczotką po jego porożu, a jesienne słońce oświe­tliło je w taki spo­sób, że aż ośle­piło ich na chwilę. – To po Rumuń­sku „świeci”.
– Mało ory­gi­nalne. – mruk­nęła zaczep­nie, ale mimo wszystko spodo­bała jej się jego pro­stota.
Nawet paso­wało mu to imię, a sama była zdzi­wiona, że Char­lie tak bie­gle posłu­guje się Rumuń­skim,
– Twoja kolej. – odparł igno­ru­jąc jej słowa.
Anna­bel spo­glą­dała raz to na Char­liego, a raz na smoka. Miała pustkę w gło­wie, mogła go po pro­stu nazwać Negru (czarny po rumuń­sku), ale wie­działa, że to zbyt pro­ste. Chło­pak mógłby oskar­żyć ją o papu­go­wa­nie jego pomy­słów, poza tym wcale nie paso­wało mu to imię a i nawet jej się nie podo­bało jego „obce” brzmie­nie. Jeśli już miała nadać jakie­kol­wiek imię temu mło­demu, niech będzie ono wyjąt­kowe. Był tutaj jedy­nym smo­kiem hebrydz­kim, więc i ono powinno pod­kre­ślać jego oso­bli­wość.
Chwilę zasta­no­wiła się, nie wie­działa że nada­wa­nie smoku imie­nia może być takie kło­po­tliwe, jed­nak szybko pod­jęła decy­zję, gdy tylko przy­po­mniała sobie o oso­bie, które pamięć chcia­łaby uczcić w taki wła­śnie spo­sób.
– Ase­riel. – mruk­nęła pod nosem, wzdry­ga­jąc się mimo­wol­nie.
– „Ase­riel”? – powtó­rzył chło­pak i wyba­łu­szył oczy ze zdzi­wie­nia.
– Po moim ojcu. Tak wła­ści­wie to nazy­wał się Ariel, ale…
Prze­rwała na chwilę szczot­ko­wa­nie łusek i sku­liła głowę. Młody smok od razu wyczuł, że coś jest nie tak, ponie­waż spoj­rzał file­to­wymi oczkami na swoją opie­kunkę. Odw­ró­cił się i pod­szedł do niej bli­żej, wci­ska­jąc swój łepek pomię­dzy jej dło­nie.
Char­liego rów­nież zanie­po­ko­iła jej nagła zmiana zacho­wa­nia.
– Jeśli nie chcesz, nie musisz mówić.
Odpowie­działa mu cisza, chciał poło­żyć dłoń na jej ramie­niu, aby dodać jej otu­chy, jed­nak zawa­hał się. Nie wie­dział, czy powi­nien cokol­wiek robić. Obco­wa­nie z Anna­bel można było porów­nać do poru­sza­nia się na polu mino­wym, a on dosko­nale o tym wie­dział, dla­tego odda­lił rękę i w zastęp­stwie pogła­skał nią Lumini’ego po gło­wie.
– …ale nie wypada nada­wać żywym isto­tom imie­nia zmar­łych.
Hebrydzki wydał z sie­bie cichy pisk, dosko­nale współ­gra­jący z żalem w sercu dziew­czyny. Pod­nio­sła ona jed­nak głowę i uśmie­cha­jąc się słabo pogła­skała go po szyi.
– Przy­kro mi Anna­bel. – mruk­nął skru­szony chło­pak. – Nie powi­nie­nem był w ogóle zaczy­nać tego tematu. To pew­nie ciężka sytu­acja.
Dziew­czyna tylko poki­wała głową na boki. W tym momen­cie nie prze­szko­dziło jej nawet to, że Weasley nazwał ją po imie­niu. Chciała jak naj­szyb­ciej odda­lić się na bok, aby prze­go­nić tą aurę nie­po­koju i zakoń­czyć ten uciąż­liwy dla niej temat. Spoj­rzała tylko na miskę i dostrze­gła, że woda zaczy­nała powoli robić się zimna.
– Przy­niosę cie­płej wody. – zmie­niła temat chwy­ta­jąc miskę w dło­nie i szybko ode­szła na bok.
Oczy­wi­ście, mogła zagrzać ją cza­rami w taki spo­sób, aby woda ide­al­nie współ­grała z tem­pe­ra­turą ich małych ciał, ale wolała zro­bić to ręcz­nie. Kar­ciła się w myślach, że w ogóle opowie­działa komuś o kimś z swo­jej rodziny. Nie powinna tego robić, był to dla niej trudny temat, a po za tym mógł nara­zić ją na nie­po­trzebne nie­bez­pie­czeń­stwo. Kło­po­tów ze strony wro­gów jej rodziny potrze­bo­wała teraz naj­mniej. Nie wiedziała tylko, że już od dawna wiedzą, gdzie jej szukać.
Usły­szała jakiś szum w sąsied­nim pomiesz­cze­niu. Nie spo­dzie­wała się dzi­siaj wizyty nikogo, a przynaj­mniej nikt nie raczył jej o tym powia­do­mić. Mimo to poczuła się zagro­żona, cho­ciaż nie wie­działa dla­czego. Zasta­na­wiała się aby, czy nie była to mania prze­śla­dow­cza na tle zbyt wielu myśli doty­czą­cych jej Pań­stwa. Chciała to zigno­ro­wać, ale zbli­ża­jące się kroki nie pozwa­lały jej tego zro­bić. Miała bar­dzo dobry słuch, co zawdzię­czała swo­jej mocy. Nigdy jej nie zawiódł dla­tego też wstała wolno z sofy, się­gnęła po różdżkę leżącą nie­opo­dal i zaci­snęła na niej palce.
Rezer­wat był dobrze strze­żony, nie chciało jej się wie­rzyć w to, że mógł być to ktoś z zewnątrz. Mimo wszystko sły­sząc kroki coraz wyraź­niej scho­wała się za drzwiami. Wstrzy­mała oddech, aby przy­pad­kowo się nie zdra­dzić, jed­nak dzięki magii napast­nik wyczuł jej obec­ność i posłał w jej stronę zaklę­cie, które natych­miast wyba­wiło ją z kry­jówki.
Nie cze­ka­jąc dłu­żej Anna­bel wybie­gła naprze­ciw i posłała w niego drę­twotę, jed­nak jej zaklę­cie zostało odbite. Zro­biła jesz­cze kilka kro­ków w tył i przy­go­to­wała się do poje­dynku.
– Jak śmiesz nacho­dzić mnie w swoim wła­snym namio­cie. Wyjdź natych­miast, a nic się nikomu nie sta­nie. – odparła gło­śno, tak aby brzmieć jak naj­bar­dziej poważ­nie.
– Odłóż tą różdżkę Foutley. Nie zamie­rzam z tobą wal­czyć, przynaj­mniej nie teraz.
Znała ten głos, ale nie chciała uwie­rzyć wła­snym uszom. Jak on mógł dostać się do rezer­watu nie posia­da­jąc spe­cjal­nej prze­pustki. Opu­ściła jed­nak różdżkę, ale na­dal była przy­go­to­wana na atak. Wyściu­biła nos zza drzwi i rzu­ciła zaklę­cie świa­tła, które oświe­tliło twarz jej prze­ciw­nika.
– Nie masz prawa tu prze­by­wać Floc­khart. Wyjdź natych­miast, albo wezwę ochronę rezer­watu. – mruk­nęła ostrze­gaw­czo, posy­ła­jąc mu suche spoj­rze­nie.
– Nie cie­szysz się na mój widok?
– Nikt nie cie­szyłby się na widok zdrajcy swo­jego kraju, no może po za samym katem.
Bur­gess spoj­rzał na nią chy­trze i rzu­cił się na sofę, dając tym samym znać iż nie zamie­rza usłu­chać jej gróźb. Przy­wo­łał ją tylko ruchem ręki do sie­bie i wska­zał na fotel naprze­ciw kominka.
Anna­bel spoj­rzała tylko zapo­bie­gaw­czo dookoła sie­bie i zro­biła to, co kazał jej napast­nik. Nie ufała mu, jed­nak znała fakty, nie mógłby jej skrzyw­dzić w miej­scu oto­czo­nym przez Cza­ro­dzie­jów. To byłoby dla niego zgubne, a na pewno nie to chciał osiągnąć. Kie­ro­wała nią jedy­nie czy­sta cie­ka­wość, któ­rej czę­sto nie potra­fiła poskro­mić.
– Nadal nie masz dowo­dów Foutley, prawda?
– Nie­wąt­pli­wych spraw nie popiera się dowo­dami Floc­khart. – odparła poważ­nie. – Mów, jak mnie zna­la­złeś? Hogwart był oczy­wi­stym miej­scem. Sam tam uczęsz­cza­łeś, ale skąd mogłeś wie­dzieć o Rumu­nii…
– Kruki wykra­kały. – zaśmiał się zło­śli­wie.
Anna­bel nie zno­siła tego czło­wieka. Pocho­dził z jej wyspy, a jego ojciec był podej­rza­nym w spra­wie buntu miesz­kań­ców i maso­wym uboju istot magicz­nych, które w dużych ilo­ściach zamiesz­ki­wały jej kraj. Jed­nak nawet i Mini­ster­stwo nie potra­fiło udo­wod­nić mu winy z tego tytułu. Sprawę umo­rzono, a na wyspie odno­to­wano coraz wię­cej ata­ków na miej­scową lud­ność, dla­tego też powo­łano spe­cjalną grupę cza­ro­dzie­jów, która miała za zada­nie pil­no­wać spo­koju na wyspie, a także chro­nić Króla, który dosko­nale zda­wał sobie sprawę z ist­nie­nia magicz­nego świata za sprawą swo­jej sio­strze­nicy.
– Nie czas na żarty Floc­khart. Czego tutaj chcesz? Mów zanim stracę cier­pli­wość.
– Po pro­stu upew­niam się, czy plotki o twoim dzie­dzic­twie są prawdą.
Anna­bel poczuła nie­przy­jemne ukłu­cie w oko­licy żołądka. Nie chciała dać tego po sobie poznać, dla­tego zaci­snęła dłoń w pięść. Jej toż­sa­mość powinna zostać utaj­niona, przynaj­mniej dopóki żyje. Nie mogła uwie­rzyć, że ktoś mógł poznać jej sekret. Była bar­dzo uważna, nie roz­po­wia­dała niczego dookoła, dla­tego zdzi­wiła się, że tego rodzaju infor­ma­cje ujrzały świa­tło dzienne. Któż mógłby wiedzieć tak wiele?
– Na dwo­rze mówi się o wielu rze­czach, znu­dzone monar­chi­nie lubią wymy­ślać nowe sen­sa­cje. To pew­nie jedna z nich. – sta­rała się brzmieć jak naj­bar­dziej natu­ral­nie.
– Dobry ruch Foutley. Może i bym w to uwie­rzył, gdyby nie fakt, że znaj­du­jesz się w takim miej­scu. – mruk­nął zra­żony, roz­glą­da­jąc się dookoła. – Czyż dama twego pocho­dze­nia nie powinna kąpać się teraz w jedwa­biach?
– Nie tobie mnie oce­niać, Floc­khart! – wstała ziry­to­wana – To, że wybra­łam takie, a nie inne zaję­cie, w takich, a nie innych warun­kach świad­czy jedy­nie o moim zami­ło­wa­niu do istot magicz­nych, które twój ojciec tak bestial­sko karze mor­do­wać! A teraz zejdź mi z oczu. Masz na to minutę, a potem wołam ochronę. – obró­ciła ner­wowo klep­sy­drę sto­jącą na sto­liku, a nagły ruch spra­wił, iż pia­sek zaczął prze­sy­py­wać się powoli z jed­nego miej­sca na dru­gie. – Co wybierasz?
Zau­wa­ża­jąc, że dziew­czyna mówi bar­dzo poważ­nie, zawa­hał się. Nie mógł dać się zdo­mi­no­wać, dla­tego sie­dział na­dal na sofie, a w gło­wie kłę­biło mu się wiele myśli. Jego wzrok spo­czął na kamien­nej twa­rzy Anna­bel, z któ­rej za nic nie potra­fił wyczy­tać zbyt wiele. Wie­dział jed­nak dosko­nale, że jego ojciec nie byłby zado­wo­lony z tego, że dał się tak łatwo wyku­rzyć, a z dru­giej zaś strony nie powi­nien się za wiele wychy­lać z ukry­cia. Mogłoby to nie­po­trzeb­nie zwró­cić oczy Mini­ster­stwa na ich rodzinę, co kłóciłoby się z ich planami.
– Powin­naś to zro­bić od początku Foutley. – odparł sucho Bur­gess, patrząc z nie­po­ko­jem na czas, który mu został. – Oboje wiemy co wypra­wiała twoja matka.
– Na twoim miej­scu wyko­rzy­sta­ła­bym tą szansę Floc­khart.
– Jesz­cze nie skoń­czy­łem. – dodał na odchodne, a sekundę póź­niej roz­pły­nął się w powie­trzu
Piach prze­sy­pał się w cało­ści, a Anna­bel wes­tchnęła i opa­dła prze­stra­szona z powro­tem na fotel. Scho­wała twarz w dło­niach i ciężko oddy­chała. Przez chwilę czuła jakby wła­śnie miała stra­cić nad sobą kon­trolę i spa­lić cały ten namiot. Wie­działa, że musi trzy­mać emo­cje na wodzy, jed­nak obawa przed ujaw­nie­niem tajem­nicy oka­zała się dla niej zbyt uciąż­liwa. Wzięła kilka głę­bo­kich wde­chów, aż do jej nosa dotarł uspo­ka­ja­jący zapach świe­żej trawy wydo­by­wa­jący się przez nie­do­mknięte drzwi. W tym momen­cie już miała pew­ność, że praw­dziwa wojna dopiero się zaczyna.

2 komentarze:

  1. Młodemu Hebrydzkiemu chyba przypadło do gustu imię ojca Annabel. Mi osobiście nie pasuje do niego imię Negru. Jakoś tak...mniej smoczo brzmi. Widać też, że ich więź staje się silniejsza i tu, po poznaniu jej tajemnicy, nie ma cienia wątpliwości dlaczego tak jest.
    Szybko pokazują się nowe osoby, dobre i złe, a jeszcze trochę ich będzie. Czekam w szczególności na jedną ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. "– …ale nie wypada nada­wać żywym isto­tom imie­nia zmar­łych." - powiedz to Harry'emu. X'D
    Szalejesz z tymi rozdziałami, zazdroszczę, aż też mnie na pisanie wzięło, ale otworzę openoffice i polegnę pewnie.
    W ogóle znacznie bardziej przemawia do mnie narracja trzecioosobowa, opowiadań w pierwszej czytam mniej i chyba Rachel była ostatnim, które w tej narracji przeczytałam. I widzę, że zaczęłaś używać półpauz, ha, estetyczny orgazm.

    OdpowiedzUsuń