czwartek, 11 kwietnia 2024

II.VII

"Bo czasami trzeba przestać myśleć tylko o własnym bezpieczeństwie!
Czasami trzeba pomyśleć o większym dobru!"



Dni upływały powoli, jak leniwa rzeka w promieniach słońca. Charlie z determinacją godną mnicha pochłaniał treści z wiekowych ksiąg, przeglądając pożółkłe strony w poszukiwaniu sposobu na ukoić bestię ogarniętą szaleństwem. Potrzebna mu była wiedza ukryta w zakurzonych woluminach, spisana starożytnym językiem, coś na kształt szyfru czekającego na odkrycie. Noce spędzał przy lampie oliwnej, zanurzając się w studiowaniu zachowań bestii pogrążonych w obłędzie, a w ciągu dnia to właśnie Annabel była dla niego niezastąpionym źródłem wiedzy i zrozumienia. Opowiadała mu o zwyczajach Zephyr, o subtelnych sygnałach zwiastujących gniew lub spokój. Uczyła go rozpoznawać nastrój bestii po mruczeniu, ruchu ogona, drganiu łusek. Im więcej się uczył, tym bardziej podziwiał jej odwagę i intuicję. W wolnych chwilach obserwował Zephyr z nieustającą ciekawością. Smok zaś był jak uwięzione zwierzę, kręcąc się bezustannie w klatce, rzucając się z furią na pręty. Narastający niepokój Charliego mieszał się z podziwem dla determinacji Annabel, która codziennie, niczym zaklinacz tańczący z kobrą, wchodziła do klatki i próbowała nawiązać kontakt z rozszalałą bestią. Z każdym dniem więź między nimi stawała się coraz silniejsza.

Nie była to łatwa relacja. Bywały momenty frustracji, gdy ryki rozdzierały ciszę rezerwatu. Annabel znosiła to cierpliwie, wiedząc, że ból i strach są źródłem jej gniewu. Nigdy nie odpowiadała magią czy agresją, zawsze pozostając spokojną i opanowaną. Równocześnie za jej pozwoleniem, Charlie regularnie odwiedzał Zephyr w ciągu dnia. Rozmawiał z nią, opowiadał o swoich obserwacjach, dzielił się przemyśleniami, a Zephyr zaczęła reagować na jego obecność. Podchodziła do kraty, gdy tylko go widziała, a jej łuski mieniły się delikatnie w świetle słonecznym. Czasami pozwalała mu nawet dotknąć swego potężnego ciała. To były subtelne gesty, ale dla Charliego oznaczały ogromny postęp. Wieczorami, gdy słońce kładło się za horyzontem, a mrok okrywał rezerwat swym welonem, Charlie pojawiał się ze skromnym wyposażeniem - kocem, lampą oliwną i książką. Zasiadał na kamieniu naprzeciwko potężnej konstrukcji z żelaza i wpatrywał się w bursztynowe oczy smoka. Milczał, pozwalając ciszy nocy otulić ich oboje. Czasami czytał na głos, splatając opowieści o dalekich krainach, odważnych rycerzach i mądrych czarodziejach. Jego głos, łagodny i ciepły, wypełniał mrok jak kojąca melodia. Innym razem po prostu siedział w milczeniu, obserwując Zephyr. Przenikał każdy ruch jej potężnego ciała, każdy błysk łusek w blasku księżyca, aż pewnego dnia, gdy Charlie czytał fragment jednej z pierwszych ksiąg Ignatusa Pyrrhusa, Zephyr podniosła głowę i utkwiła w nim swe bursztynowe oczy. W jej spojrzeniu nie było już furii, lecz smutek i cień nadziei. Od tego momentu młodszy smokolog ponownie zaczął dostrzegać w Zephyr nie tylko bestię, ale również czującą istotę. Pragnął zbliżyć się do niej, złamać bariery strachu i nieufności, nawet w sytuacji bezpośredniego zagrożenia.

Pewnego wieczoru, gdy Charlie siedział przed jej klatką, nagle ciszę nocną rozdarł potężny grzmot. Niebo rozświetliła jaskrawa błyskawica, rozdzierając mrok na pół i rzucając złowieszcze cienie na ziemię. W kilka chwil zerwał się wiatr, szarpiąc drzewami i rzucając deszczem na ziemię, niczym ostre strzały. W klatce Zephyr zerwała się na równe nogi, rycząc z przerażenia. Błyskawice rozświetlały jej przerażone oczy, jak małe, rozżarzone słońca, a łuski mieniły się złowrogo w ciemności, przypominając fale na wzburzonym morzu. Charlie zerwał się z kamienia, krzycząc do Annabel, że zbliża się burza. Nim jednak skończył zdanie, Zephyr rzuciła się na klatkę, miażdżąc pręty niczym patyczki. Potężne szczęki ujadały z furią, a ostre pazury raniły metal z głośnym zgrzytem. Charlie rzucił się w bok, unikając spadającego metalu. Potężny ogon smoka uderzył w ziemię tuż obok niego, trzęsąc ziemią i raniąc go odłamkiem żelaza. Charlie zagiął się z bólu, czując, jak gorąca krew spływa mu po nodze, przywodząc na myśl strumień z rozbitego dzbana. Annabel, czuwając kilka metrów dalej, błyskawicznie rzuciła zaklęcia ochronne. Magiczny krąg światła otoczył Charliego, tworząc kokon bezpieczeństwa, który chronił go przed szalejącą bestią. Zephyr ryczała z furii, rzucając się na barierę ze wszystkich sił. Jej potężne ciało uderzało o magiczną osłonę, a łuski iskrzyły od uderzeń. Czarownica, czując, że jej tarcza niedługo się złamie, krzyknęła do chłopaka, by uciekał, ale on nie ruszył się z miejsca. Wiedział, że teraz, bardziej niż kiedykolwiek, Zephyr potrzebuje jego pomocy. Chciał sięgnąć po swoją różdżkę, by odwrócić uwagę smoka, ale przypomniały mu się słowa partnerki, że taka magia może prowokować intensywniejsze ataki. W mgnieniu oka Charlie znalazł się w śmiertelnej pułapce. Z jednej strony szalała rozjuszona Zephyr, z drugiej - Annabel, walcząca o utrzymanie nad nim magicznej bariery. Czując ostry ból rany na nodze i gorącą krew spływającą po kostce, Charlie wiedział, że czas ucieka. Podjął więc decyzję - taktycznie poturlał się w bok, zostawiając na kamiennej posadzce jasnoczerwony ślad krwi, a gdy uciekł na odpowiednią odległość, zerwał się z ziemi, ignorując pulsujący ból, i rzucił się w stronę klatki. Gdy już dobiegł złapał za wystający pręt, szorstki od rdzy, i wbijając go w ziemię tuż obok pędzącego ogona smoka, metal zgrzytnął o kamień, a Zephyr ryknęła z zaskoczenia. Ten moment dał Annabel czas na użycie zaklęcia Conjunctivitis, oślepiając na chwilę Zephyr, która szczęśliwie zaczęła miotać się w klatce, próbując odzyskać wzrok. Charlie, wykorzystując chwilę wytchnienia, wyciągnął z kieszeni fiolkę z eliksirem uspokajającym, który przygotował wcześniej. Szybko wylał go na ziemię przed klatką. Silny, ziołowy zapach natychmiast wypełnił powietrze. Zephyr, zdezorientowana i oszołomiona, wciągnęła go nosem. Jej ruchy stały się wolniejsze, a ryk przygasł. Annabel, widząc, że bestia słabnie, podeszła bliżej smoczycy i użyła na niej eliksiru przywracającego wzrok. W tym samym momencie, za cichym przyzwoleniem partnerki, Charlie również ostrożnie przybliżył się do klatki, wyciągając dłoń w stronę smoka. Mrużąc oczy, szeptał uspokajające słowa, których nauczył się od Annabel. Początkowo Zephyr reagowała z lękiem, warcząc i szczerząc zęby, lecz z każdym słowem smokologa, z każdym powiewem uspokajającego eliksiru, jej furia stopniowo ustępowała. W końcu, po długich minutach walki, jej łuski przestały drżeć, a ogromne oczy wypełniły się łagodnym smutkiem. Charlie, widząc, że Zephyr jest spokojna, powoli otworzył klatkę. Bestia nie rzuciła się na niego. Zamiast tego, opadła na potężne łapy, patrząc na niego błagalnie. Współczując, podszedł do niej i delikatnie pogłaskał jej łuski, wtedy też dostrzegł nową, rozległą ranę na jej ogonie. Pomyślał, że musiała się zranić podczas ataku. Wyciągnął więc zza paska swoją różdżkę i, racząc smoczycę delikatnym dotykiem, użył na jej ogonie zaklęcia leczącego.

Kilka minut później burza ucichła. Wiatr powoli milknął, a szalejący deszcz ustąpił miejsca cichemu szumowi liści. Wokół zapanowała cisza, przerywana jedynie odgłosami głębokich oddechów smokologów. Po raz pierwszy od dłuższego czasu w rezerwacie zapanował spokój. Annabel, odetchnęła z ulgą, czując zmęczenie i ulgę, że sytuacja ostatecznie się uspokoiła. 

– Wzorowa współpraca, partnerze – odparła Annabel, gdy oddech nieco jej się uspokoił. Głos płynął jakby pełen ulgi, ale w jej oczach można było wyczytać zmęczenie.

– To było przerażające. Jak wcześniej robiłaś to zupełnie sama? – Charlie westchnął z ulgą, ale adrenalina nadal buchała w jego żyłach, zmuszając go do nerwowego oblizywania ust.

– Nie byłam zupełnie sama. Moja smocza połowa była wtedy ze mną – Annabel spojrzała na Zephyr, która leżała teraz spokojnie w swojej klatce, obserwując ich z uniesioną głową. – Chociaż muszę przyznać, że to pierwszy raz, kiedy nie musiałam sięgnąć po jej wsparcie.

Po burzy, Charlie i Annabel potrzebowali chwili spokoju i regeneracji. Usiedli razem na kamieniu w pobliżu klatki smoka, oddychając głęboko. Zephyr, choć wyczerpana, nadal wydawała się spokojniejsza niż kiedykolwiek. W tym samym czasie chłopak zlustrował ranę na swojej nodze, którą zadał mu odłamek metalu podczas szarży Zephyr. Była głęboka i krwawiła, ale nie wyglądała na zbyt poważną. Annabel natychmiast dobyła swojej różdżki, a jej twarz złagodniała.

– Teraz możemy się zająć twoją nogą. – powiedziała spokojnie, skupiając się na zaklęciu.

Charlie odchylił się lekko, pozwalając Anniebel zbliżyć się do jego rany. Czuł delikatne mrowienie, gdy magia zaczęła pracować nad jego skórą. Zacisnął zęby, starając się skoncentrować na uldze, rozchodzącej się po jego nodze. Po chwili Annabel schowała swoją różdżkę, a Charlie spojrzał na ranę. Widział, jak skóra zaczynała się zasklepiać, a krew zatrzymywała swoje płynięcie.

– Dziękuję, Annabel – wyszeptał z ulgą. – To było naprawdę niebezpieczne.

Annabel skinęła lekko głową, a jej spojrzenie przeleciało na jej podopieczną, która leżała teraz spokojnie w swojej klatce, uważnie obserwując ich zachowania.

– Zephyr jest bardzo wdzięczna za twoją pomoc – odparła, patrząc na Charliego. – To, że uleczyłeś jej ogon, było dla niej ważne.

– Powiedziała ci to? – spytał Charlie, chociaż było to bardziej pytanie retoryczne.

– Nie musiała – pokręciła głową. – Popisałeś się odwagą, na którą mało kogo byłoby stać. Ona to czuje, a wbrew wszystkiemu smoki mają niezwykłą zdolność do współodczuwania emocji.

Charlie uśmiechnął się delikatnie, czując się trochę zaskoczony pochwałą, mimo iż złamał cichą umowę pomiędzy nimi i nie posłuchał swojej partnerki w sytuacji, gdy powinien to zrobić. Jednak nie był to dobry czas na chełpienie się jej słowami. Zephyr przeszła swoje małe piekło, a póki mieli czas, gdy pozostawała pod wpływem eliksiru uspokajającego, musieli sprawdzić, czy nie zraniła się przypadkowo w innym miejscu.

– Powinniśmy ją dokładnie obejrzeć – powiedział do Annabel, wstając z kamienia. – Nie wiem, jak się zachowa, gdy eliksir przestanie działać.

Annabel również wstała i podeszła bliżej klatki. Spojrzała na Zephyra, która podniosła łeb i warknęła cicho, jakby chcąc powiedzieć, że nie zamierzać sprawiać kłopotów.

– Spokojnie, Zephyr – powiedziała Annabel, jej głos był teraz łagodny i kojący. – Chcemy ci tylko pomóc. Sprawdzimy, czy nie odniosłaś innych obrażeń podczas burzy.


Noc splótła zasłonę ciemności nad wyspą Skye, a mgły unosiły się jak cienie drapieżnych bestii wzdłuż brzegów. W mroku widniały kontury masztów statku Sliloha, przygotowanego do kolejnej nieznanej podróży. Gwiazdy, jak lodowate oczy, spoglądały z nieba na tę ponurą scenę.

Burgess zaciągnął dym z fajki, która tliła się w jego dłoni. Dym powoli snuł się w powietrzu, mieszał się z mgłą otaczającą wyspę. Patrzył na brata, który krzątał się po pokładzie. Sliloh był ubrany w grubą, wełnianą szatę, chroniącą go przed nocnym chłodem. Na jego głowie spoczywała skórzana czapeczka, a na nogach miał ciężkie, skórzane buty.

– Dokąd zmierzasz tej nocy, Slilohu? – zapytał Burgess, nie odrywając wzroku od wirujących w mroku kłębów mgły.

Sliloh zatrzymał się, rzucając na brata krótkie spojrzenie. W jego oczach mignęła irytacja. Od tygodni czuł na sobie wzrok Burgessa, jego dociekliwość i nieufność.

– Tam, gdzie noc mnie zaprowadzi – odpowiedział wymijająco, rzucając na pokład worek z prowiantem.

Burgess zmarszczył brwi. Ta lakoniczna odpowiedź drażniła jego już napięte nerwy. Od tygodni obserwował nocne ucieczki brata, czując narastający niepokój.

– Nie możesz ciągle ukrywać się w tajemnicy, Slilohu – powiedział Burgess, tonując głos. – Jesteśmy braćmi. Powinieneś mi zaufać.

– Mam swoje powody, by podróżować nocą. I nie, nie są to twoje sprawy. Może nie mam magii, ale mam siłę i zdrowy rozsądek. Wiem, kiedy moje żagle powinny się unosić.

Burgess, zirytowany lekceważącym podejściem Sliloha, wziął głęboki wdech z fajki. W jego oczach pojawiła się złośliwość. Następnie skierował swoją różdżkę na żagle brata, intonując magiczne zaklęcie. W mgnieniu oka jeden z żagli stanął w płomieniach. Ogniste języki buchały w niebo, rozświetlając mroczną noc jak krwawa zorza. Na twarzy Sliloha malował się strach i gniew.

– Stracony jesteś, bracie!? – krzyknął, rzucając się w stronę płonącego żagla. W jego głosie było słychać panikę i desperację.

– To tylko skromna lekcja pokory od starszego brata – uśmiechnął się krzywo Burgess, twarz otrzymała wyraz zimnej obojętności. – Być może teraz zrozumiesz, że magia, której tak zazdrościsz, nie czyni człowieka lepszym.

Sliloh zignorował jego słowa, skupiając się na gaszeniu ognia. Wraz z pomocą załogi, z narażeniem życia, udało mu się opanować żywioł, ale żagiel został zniszczony. Statek dryfował teraz bez steru na łasce fal, niczym ranny ptak na wietrze. Noc stała się jeszcze bardziej ponura, a gwiazdy zgasły, jakby w proteście przeciwko lekkomyślności Burgessa. W mroku słychać było jedynie szum fal i trzask palącego się drewna.

– Zasłużyłeś sobie na to! – krzyknął Sliloh, gdy ogień został ugaszony. – Właśnie sprawiłeś, że o mało nie straciliśmy jednego z najlepiej wyposażonych statków. Jesteś egoistą i tyranem, niegodnym miana brata.

– Możesz tak uważać, Slilohu – rzekł Burgess obojętnie, a jego twarz stwardniała. – Ale gdyby nie moja magia, statek ten zostałby strawiony przez ogień, a ty i twoja załoga moglibyście utonąć w morzu. Pamiętaj o tym, gdy będziesz mnie obelżał.

– Tak myślisz? – prychnął Sliloh, zaciskając pięści ze złości. – Gdybyś chciał mnie powstrzymać, powinieneś pozwolić mu spłonąć. Jutro wywiesimy nowy żagiel. A twoja magia, bracie… twoja magia pokazuje tylko, jak zawsze mnie traktowałeś – jak dziecko, które trzeba trzymać na krótkim łańcuchu.

Milczenie zapanowało między braćmi, ciężkie i gęste jak mgła otaczająca wyspę. W powietrzu wisiała nie tylko woń spalenizny, ale również uraza i gniew.

– Dokąd, na litość boską, zmierzasz tymi nocami? – Burgess w końcu przerwał ciszę, jego głos był lodowaty. – Nie wierzę, że to tylko twoja kapryśność.

– Są rzeczy, których nie warto wyjaśniać – odparł Sliloh, jego głos był cichy, ale stanowczy. – Są miejsca, które lepiej zostawić w spokoju.

– Tchórzostwo – warknął Burgess, ale Sliloh był szybki. Chwycił za miecz, który miał u boku. Ostrze błysnęło w bladym świetle księżyca, gdy lód spotkał się z szyją Burgessa. Mężczyzna zbladł, a jego dłoń zdrętwiała na rękojeści fajki. Oczy Sliloha, jak dwa czarne węgle, spoglądały na niego z zimną determinacją.

– Nie odważysz się tego zrobić – wyszeptał Burgess, choć w jego głosie było wyczuwalne załamanie. Magia dawała mu przewagę, ale w oczach Sliloha widział determinację, która go zaintrygowała. Ostrze miecza nadal tkwiło na jego szyi, a napięcie w powietrzu było jak naprężona cięciwa łuku. Na pokładzie widać było sylwetki marynarzy, którzy z przerażeniem obserwowali tę scenę. Noc stała się świadkiem braterskiej kłótni, która groziła tragedią.

– Nie jestem tchórzem, bracie – powiedział Sliloh, a jego ręka nie drgnęła. – Możesz rzucać na mnie swoje czary, ale to nic nie zmieni. Robię to, co powinienem zrobić od dawna.

– Wiesz, że to szaleństwo, Slilohu – mruknął Burgess, próbując zachować spokój pomimo napięcia. – To nie prowadzi do niczego dobrego.

Sliloh nie odpowiedział, patrzył tylko na brata z tą samą zimną determinacją. W jego wnętrzu toczyła się walka między lojalnością a koniecznością. Ostatecznie jednak, ostrze miecza opuściło gardło Burgessa, a Sliloh cofnął się o krok, utrzymując wzrok na nim.

– Idź – szepnął, głos pełen gniewu i smutku. – Opuść mój statek nim zmienię zdanie.

Burgess, zachowując ostrożność, odsunął się od niego. Jego dłoń drżała, ale w oczach wciąż iskrzyła się determinacja. Westchnął jeszcze raz, spojrzał na Sliloha, a potem skierował się w kierunku rufy statku, zostawiając brata samego na pokładzie, na którym ukrywała się także Agatha, skrywająca swoją prawdziwą twarz i niepewna swego losu w tym konflikcie.

Cienie tańczyły na pokładzie w rytm trzaskających płomieni, które wciąż dogasały na maszcie. Nocny wiatr hulał wokół nich, przynosząc ze sobą słony zapach morza i przenikliwy chłód. Czarownica, ukryta za stertą lin w tylnej części statku, wstrzymywała oddech, śledząc scenę. Jej serce biło jak uwięziony ptak w klatce. Nigdy wcześniej nie widziała dwóch braci w takim stanie – wściekłych, grożących sobie nawzajem bronią. Kiedy Burgess odwrócił się, by odejść, jej wzrok spotkał się na chwilę z jego lodowatym spojrzeniem. Oniemiała z szoku i obawy przed odkryciem, ale udało jej się pozostać niezauważoną. Mężczyzna zniknął na środku molo, prowadzącym na ląd, a Sliloh pozostał na miejscu przez dłuższy czas. Wydawał się zmagać z wewnętrznymi demonami. W końcu podszedł do burty i złapał za swój miecz.

– Bracie – mruknął do siebie, w jego głosie brzmiała mieszanka gniewu, żalu i rezygnacji. – Nie rozumiesz, że chodzi o coś więcej niż twoja magia. – Zaraz potem zniknął w kajucie.



W komnacie tronowej, gdzie płomienie świec drgały niczym dusze w mękach czyśćca, stopniowo gasły w szklanych kloszach, rzucając posępne cienie na króla Victora. Surowy i majestatyczny władca, niczym posąg wyrzeźbiony z najtwardszego marmuru, zasiadał nieporuszony na tronie, gniew burzący jego serce niczym fale uderzające o nieosiągalne brzegi. Ciężar korony i obowiązków władcy spoczywał na nim k
jak niewidzialny łańcuch, przykuwając go do tego miejsca z nieubłaganą mocą.

Nagle ciszę przerwał zgrzyt otwieranych drewnianych drzwi. Z cienia wyłoniła się postać odziana w czarny płaszcz - Thomas, sekretarz króla, wierny sługa latami oddania.

– Wasza Królewska Wysokość.– odezwał się Thomas głosem chropawym niczym stare drewno skrzypiące w wietrze – Muszę donieść o sprawie, która może wstrząsnąć fundamentami naszego królestwa.

– Mów, Thomasie. Przygotuj się na moje pytania. To, co przynosisz, brzmi groźnie. – Król spojrzał na niego z niepokojem. 

– Tak, Wasza Królewska Wysokość.– Thomas przetarł dłonią pot spływający mu po czole. – Nocami, pod osłoną ciemności, nasz zwiadowca dostrzegł podejrzaną postać w okolicach zamku Flockahrtów. Wydaje się, że pochodzi ona z naszego dworu.

– Kim jest ta postać? Mów szybko, Thomasie! – Król wypuścił ciężki westchnienie, zaciśnięte pięści drżały na oparciach tronu.

– Wasza Królewska Wysokość, imię Lady Agathy pojawiło się w naszych raportach. Wierna służąca księżniczki Annabel, kuzynki Waszej Królewskiej Wysokości, została rozpoznana przez naszego zwiadowcę.

– Lady Agatha? To niemożliwe! Nie może być prawdą, że osoba, która służyła naszej rodzinie z taką oddaniem, mogłaby dopuścić się takiej zdrady. 

 – Wiadomość była dla mnie równie szokująca, Wasza Królewska Wysokość. – Thomas spojrzał na swojego władcę z wyrazem współczucia. – Jednak dla bezpieczeństwa wyspy musimy to zbadać, zanim będzie za późno.

– Dobrze, Thomasie. Nakażę zwiadowcom przeprowadzenie gruntownego dochodzenia. Musimy poznać całą prawdę, zanim podejmiemy jakiekolwiek dalsze kroki. Ale żadne informacje nie wychodzą poza te ściany. Rozumiesz?

– Tak, Wasza Królewska Wysokość. – odpowiedział Thomas z powagą.

– Niech nasz los będzie w rękach Opatrzności. Muszę pogodzić się z tą wiadomością i zatroszczyć się o losy naszego królestwa. 

Thomas skinął głową i cicho opuścił komnatę, pozostawiając króla samego z jego myślami i niepokojami. Victor, osamotniony w swoim smutku i gniewie, pozostał na tronie, patrząc w pustkę, jak płomienie świec drżą i gasną, niczym symbolizując niepewność i zagrożenie, które ogarnęło jego królestwo. Wiedział tym samym, że musi zachować rozwagę. Oskarżenia bez solidnych dowodów mogłyby prowadzić do niesprawiedliwości i chaosu. Niemniej jednak płomień podejrzeń już zaczynał trawić jego wnętrze. Trudno było mu uwierzyć, że Lady Agatha, która służyła jego rodzinie przez pokolenia, mogłaby dopuścić się takiego zdradzieckiego czynu w tych krytycznych dla królestwa czasach. Oczy króla Victora pozostały utkwione w płomieniach świec, które teraz, już prawie wygasłe, tańczyły niczym duchy w tanecznym kręgu. Jego umysł spowijał mrok nie tylko nocy, lecz także wewnętrznej rozterki. Przypomniał sobie czasy, gdy Lady Agatha, zawsze lojalna i oddana, służyła jego rodzinie z bezwarunkową gorliwością. Była jak skarbiec wierności, który teraz, według słów Thomasa, miał być zarażony zdradą. Czy podejrzenia są rzeczywiście uzasadnione, czy też tylko wynikają z chwilowego chaosu, jaki ogarnął królestwo? A może istnieje inna, bardziej racjonalna wyjaśnienie? Nie mógł sobie pozwolić na błędne oskarżenie kogoś, kto służył jego rodzinie przez tyle lat. W głębi duszy tliła się nadzieja, że to wszystko to tylko nieporozumienie, a Lady Agatha okaże się niewinna. Jednakże gniew i rozgoryczenie towarzyszyły temu uczuciu, ponieważ samo istnienie podejrzeń było ciosem dla królewskiej dumy. Zamyślony, wstał z tronu. Jego ciężkie buty odbijały się od zimnego kamienia komnaty, wydając dźwięki niczym ponury werbel. Król zdecydowanym krokiem opuścił tronową salę. Musiał sięgnąć do prawdy, zanim podejmie jakiekolwiek dalsze kroki. Zwiadowcy zostaną wysłani nocą, by dyskretnie obserwować Lady Agathę i otoczenie zamku Flockhartów. Każdy szczegół, każda nocna wędrówka, miała zostać dokładnie prześwietlona.

czwartek, 14 marca 2024

II.VI


„Będziemy na tyle silni, na ile będziemy zjednoczeni, i na tyle słabi, na ile będziemy podzieleni.”



Promienie zachodzącego słońca leniwie przebijały się przez gęste gałęzie smoczych jodeł, rzucając na ziemię misterne wzory. Annabel ostrożnie stawiała kroki, niosąc w dłoni miskę wypełnioną surowym mięsem. W jej oczach malowała się mieszanina determinacji i troski. Przed nią, niczym posąg z czarnego obsydianu, stała Zephyr – hybryda Czarnego Hebrydzkiego i Długoroga Rumuńskiego. Wyłaniająca się z cienia smoczyca emanowała strachem. Jej łuski, czarne jak noc, połyskiwały w świetle zachodzącego słońca, a potężne skrzydła, niczym postrzępione żagle, drżały nerwowo. W oczach, żółtych jak bursztyn, czaił się strach i gniew. Dziewczyna uklękła przed bestią, starając się nie wykonywać gwałtownych ruchów. Wbiła spojrzenie w nieufne ślepia smoczycy, która z trudem walczyła z paniką w jej sercu. Zephyr, bo tak ją nazywała, podążała za każdym jej ruchem, czujna i nieufna, gotowa do ataku w każdej chwili. Annabel jak zwykle starała się zachować spokój, choć serce biło jej gwałtownie. Musiała przekonać Zephyr, że mogła jej zaufać, inaczej zagrażała zarówno swojemu zdrowiu, jak i bezpieczeństwu otaczających ją osób.

– W porządku. – powiedziała cicho, starając się dźwiękiem swojego głosu wzbudzić w samicy choć iskierkę spokoju. – Nie zrobię ci krzywdy. – Powoli wyciągnęła kawałek surowego mięsa z miski, trzymając go przed siebie na wyciągniętej ręce, na co Zephyr z fałszywie spokojnym sykiem cofnęła się o kilka metrów, otoczona w strzępach czarnego dymu i gotowa do ataku. – Niezbyt głodna, co? – mruknęła Annabel, próbując ukryć swoje frustracje, po czym odłożyła mięso na jego miejsce i zaalarmowana zrobiła dwa kroki w tył.

Z wnętrza pyska bestii wydobył się gardłowy pomruk. Zephyr zbliżyła się powoli do miski pełnej surowego mięsa, jej nozdrza drgały, a język śmigał po wargach. Nagle, bez ostrzeżenia, smoczyca zamachnęła się ogonem, uderzając Annabel w klatkę piersiową z siłą huraganu. Czarownica z impetem uderzyła o kamienną ścianę, czując ostry ból w żebrach i mdłości podchodzące do gardła. Zaraz potem Zephyr natychmiast wydobyła przerażający ryk, a jej skrzydła rozpostarły się szeroko, gotowe do ataku.

– Zephyr, nie! - krzyknęła, walcząc o oddech.

Smoczyca ryknęła, a z jej gardła wydobył się strumień ognia. Annabel z trudem rzuciła się na bok, unikając płomieni o włos. Gorące powietrze musnęło jej twarz, a włosy przeszył zapach spalenizny. W uszach dzwoniło jej od huku, a serce waliło jak młotem. Wiedziała jednak, że ​​musi działać szybko, zanim smoczyca rzuci się do kolejnego ataku. Wyciągnęła różdżkę i skupiła swoje myśli na obronie. Jeden ruch ręki i wystrzeliła strumień zaklęcia ochronnego, chroniąc się przed płomieniami, które zaczęły buchać z pyska Zephyr. Strumień ognia zasypał czarownicę gradem żaru, a jej uszy wciąż dzwoniły od huku. W powietrzu unosił się zapach spalenizny. Smoczyca, niczym wulkan, buchała ogniem, a jej czarne łuski połyskiwały złowrogo w świetle płomieni. Czarownica wiedziała, że ​​musi działać szybko, zanim odgłosy walki zwabią do nich innych smokologów, którzy mogliby ucierpieć, tak jak ostatnim razem. Z determinacją w oczach zacisnęła dłoń na różdżce i skupiła się na zaklęciu. – Protego Maxima – odparła szybko, a w mgnieniu oka wokół niej po raz kolejny rozbłysła potężniejsza tarcza ochronna, odbijając płomienie niczym lustro. Zephyr ryknęła z frustracji, próbując przebić się przez magiczną barierę. Annabel wykorzystała ten moment, by rzucić kolejne zaklęcie, ale tym razem nebulusa. Czar wypiścił z jej różdżki strugę lodowatej mgły, która owinęła się wokół rozpalonej głowy smoczycy. Na moment ogień przygasł, a Zephyr, zaskoczona i zdezorientowana, cofnęła się o krok. Czarownica wiedziała jednak, że ​​to tylko tymczasowe rozwiązanie. Musiała znaleźć sposób na uspokojenie bestii, zanim ta znowu zaatakuje. Wpatrując się jednak pośpiesznie w żółte oczy smoczycy, Annabel dostrzegła w nich mieszankę strachu i bólu. W jej sercu na nowo wzbudziła się litość i wyrozumiałość. Na chwilę zapomniała, że to przecież magia odpowiadała za większość cierpienia w jej życiu.

– Zephyr, proszę. – powiedziała łagodnie – Nie chcę ci zrobić krzywdy. Chcę ci tylko pomóc. – Jej słowa zdawały się docierać do swojej podopiecznej, gdyż strach w jej oczach powoli przygasał, a ryk stał się bardziej żałosny. Annabel ostrożnie podeszła bliżej, wyciągając dłoń bez różdżki, którą wcześniej wymownie rzuciła na ziemię. – Zephyr. – powtórzyła, a jej oczy objęły się błękitnym blaskiem – Jestem tu, żeby ci pomóc. Zaufaj mi.

Smoczyca patrzyła na nią przez chwilę, a potem powoli opuściła głowę, jakby w geście akceptacji. Annabel podeszła jeszcze bliżej i delikatnie pogłaskała ją po łuskowatym pysku. Zephyr wydała z siebie cichy pomruk, a jej czarne skrzydła opadły w akcie poddania się. Wiedziała jednak, że ​​to dopiero początek. Zephyr była zraniona i przestraszona, a odbudowanie zaufania zajmie sporo czasu. Wraz z tą myślą Annabel przypomniała sobie również wydarzenia sprzed tygodnia, które doprowadziły ją do tego stanu. Młody smok z gatunku Długorogich Rumuńskich, lekkomyślny i żądny wrażeń, wślizgnął się na terytorium Zephyr. Widząc intruza, smoczyca wpadła w panikę i zareagowała instynktownie, atakując wszystko, co uznała za zagrożenie. Niestety, młody smok nie miał żadnych szans. Pomimo natychmiastowej interwencji opiekunów i rzucenia zaklęć leczniczych, obrażenia okazały się zbyt poważne. Od tamtego tragicznego dnia w Rezerwacie zapanował chaos i wszechobecne poruszenie. Pracownicy i smokolodzy podjęli decyzję o odizolowaniu Zephyr od pozostałych mieszkańców rezerwatu. Annabel była jedyną, która sprzeciwiła się tej decyzji, ale wobec nacisków swoich współpracowników oraz argumentacji, że młody smok pozostał bez opieki, przegrała tą walkę. Widziała wówczas w oczach bestii nie tylko gniew i strach, ale też głęboki smutek. Czuła, że izolacja pogorszy jej stan psychiczny. Dlatego też, pomimo sprzeciwu innych, pozostała przy Zephyr, cierpliwie ją oswajając i zapewniając poczucie bezpieczeństwa. Nawet kosztem swojego zdrowia. 

– Tak... tak, spokojnie – szepnęła Annabel, głaszcząc łagodnie potężny łeb smoczycy. – Wiem, że to wszystko jest dla ciebie trudne. Ale nie jesteś sama. Jestem tutaj.

W głębi jej serca tliła się nadzieja. Nadzieja, że z czasem Zephyr znowu poczuje się bezpieczna i zacznie ufać ludziom. Była to jednak długa droga, wymagająca cierpliwości, zrozumienia i przede wszystkim zaufania. Wiatr zaś szalał wśród gałęzi smoczych jodeł, a deszcz uderzał o kamienistą ziemię. Zephyr, skulona w jaskini, drżała na całym ciele, a z pyska wydobywał się jęk bólu.




Noc otuliła wyspę Iona czarnym suknem, a na jej opustoszałych uliczkach panowała głucha cisza. Sliloh szedł szybko, a jego oddech stawał się coraz bardziej parowy w zimnym powietrzu. Chłód przejmował go do kości, ale nie zwracał na to uwagi. Myśli krążyły mu wokół tajemniczego wezwania, które otrzymał od Chrisy. W świetle księżyca uważnie obserwował mroczne uliczki, które wyglądały jak zjawiskowe, ale zarazem złowieszcze obrazy. Cienie drzew kołysały się na poboczach niczym groźne potwory, a każdy dźwięk wydawał się być zwiastunem niebezpieczeństwa. Sliloh zaciskał pięści, starając się opanować rosnący w nim strach.
Niewielka nizinna wyspa Iona, położona u południowych wybrzeży Szkocji, była dla Sliloha niczym azyl. Zamieszkiwana zaledwie przez 125 osób, podlegała jurysdykcji Wielkiej Brytanii, co w praktyce oznaczało brak wpływów ojca Sliloha i innych władców Hebrydów. Spokojne życie mieszkańców, opierające się na hodowli zwierząt, rybołówstwie i turystyce, stanowiło idealną odskocznię od dworskiego, pełnego intryg życia, od którego Sliloh tak bardzo pragnął uciec. Podczas licznych wizyt na wyspie poznał mieszkańców, a ich skromność i prostolinijność imponowała mu. Zyskał ich sympatię, dostarczając im w tajemnicy przed ojcem towary pierwszej potrzeby, gdyż wyspa od zawsze była traktowana po macoszemu przez władze. Iona stała się dla niego wymarzoną kryjówką, miejscem ukojenia i bezpieczeństwa. Teraz jednak każdy krok prowadził go do coraz większej świadomości powagi sytuacji. Coś złego musiało się wydarzyć, skoro Chrisa w tak naglącym tonie wezwała go na pomoc. W jego głowie kłębiły się pytania. Co się stało? Czy ktoś ją odnalazł? Czy nadal jest tu, na wyspie, w swoim starym domu na uboczu, w zacienionym zakątku ulicy?

Na pierwszy rzut oka nic nie wskazywało na to, że coś jest nie tak. Dom Chrisy stał cichy i ciemny, jak gdyby pogrążony w śnie, ale Sliloh wyczuwał niepokojącą atmosferę, niczym woń strachu wiszącą w powietrzu. Zatrzymał się na moment przed drzwiami, nabierając tchu. W jego sercu mieszały się strach przed ujawnieniem, determinacja, by pomóc dziewczynie, i uczucia, które do niej darzył. W końcu zapukał, a czekając na odpowiedź, czuł jak jego serce wali w piersi, gdy w uszach brzmiały mu słowa z listu Chrisy: "Muszę ci coś powiedzieć." Drzwi otworzyły się nagle z cichym skrzypnięciem. Chrisa stała w progu, blada i obolała. Na jej nieumalowanej twarzy malował się niepokój, a blond włosy, zamiast upięte jak zazwyczaj w fikuśną fryzurę, opadały jej na ramiona. Jedyne co świadczyło o tym, że to właśnie jest jego Chrisa to żywoczerwony płaszcz, w który była odziana, niczym symbol krwi i niebezpieczeństwa.

– Co się wydarzyło? – odrzekł szybko, nie czekając na jej słowa.

Spojrzała na niego tymi ogromnymi niebieskimi oczami, w których malował się błagalny błysk. W mgnieniu oka rzuciła mu się w ramiona, oplatając ręce wokół jego szyi. Sliloh z trudem utrzymał równowagę, a gdy wyczuł, że dziewczyna drży, otulił ją ramionami i pozwolił, aby w jego objęciach uspokoiła się nieco, nim zacznie mówić.

– Christine. Wszystko w porządku? – spytał półszeptem.

– Miałam wizję Sliloh. – odparła drżącym głosem.

W nocnej ciszy Christine tuliła się do Sliloha, drżąc jak liść na wietrze. Przerażająca wizja, która wyrwała ją ze snu, wciąż tkwiła w jej pamięci, a lodowaty strach ściskał jej serce. Żywe obrazy nadchodzącej zagłady przesuwały się przed jej zamkniętymi powiekami - najpierw mrożąca krew w żyłach śmierć jej brata, potem szalejący ogień pochłaniający Islay, niszcząc wszystko z bezwzględną siłą. W uszach brzmiały jej fantomatyczne krzyki ginących ludzi, a gardło ściskał ją paraliżujący strach. Sliloh trzymał ją mocno w ramionach, a w jego sercu mieszały się strach i determinacja. To on zaplanował jej ucieczkę z Islay, skrupulatnie opracowując plan, zdobywając niezbędne eliksiry i przygotowując schronienie na Ionie. Ich największym marzeniem od kiedy się poznali było zbudowanie wspólnego życia w Norwegii, przyszłości wypełnionej rodziną, miłością i niezachwianym wsparciem. Zdawał sobie sprawę z niezwykłego daru Christine - jej umiejętności przewidywania przyszłości. Nigdy nie miało to dla niego znaczenia, ale świadomość niszczycielskiego wpływu tych wizji na dziewczynę była nowym i niepokojącym odkryciem. Fala protekcjonalizmu zalała go, a w jego sercu zrodziła się silna determinacja, by chronić ją nie tylko przed koszmarami wizji, ale przed wszystkim, co mogłoby zagrozić jej bezpieczeństwu.

– Opowiedz mi wszystko – szepnął w jej włosy, odsuwając lekko głowę, by spojrzeć jej w oczy. – Co zobaczyłaś?

Christine zaczerpnęła głęboki oddech, desperacko próbując odzyskać panowanie nad sobą. Jej głos drżał, gdy zaczęła opowiadać o mrożących krew w żyłach scenach, które nawiedzały jej sny. Mówiła o śmierci brata, płomieniach pochłaniających lasy Islay i przerażających krzykach swoich ludzi. Z każdym bolesnym szczegółem jej głos łamał się coraz bardziej, a łzy spływały po jej policzkach jak rwący strumień. Słuchając jej, Sliloh poczuł, jak ściska go w żołądku. Chociaż wizje mogły być tylko złudzeniami, znał potęgę daru Christine. Rozróżnienie między przeczuciem a wymysłami przerażonego umysłu było niemożliwe, ale widok jej cierpienia był dla niego męką, której nie mógł znieść.

– Uspokój się, Christine. – powiedział stanowczo, ale z nutą czułości w głosie. – Nie pozwól, by to załamało twoje życie. Jesteśmy w tym razem i znajdziemy sposób, żeby przez to przejść.

– Myśl o stracie brata, o cierpieniu ludzi... – dziewczyna odsunęła się od niego, jakby ukazując swoje niezadowolenie. – Jak możesz być tak bezwzględny.

– Nie wiemy na pewno, czy to się wydarzy – odparł Sliloh, próbując złapać ją za rękę. – Twoje wizje mogą się zmieniać w zależności od wyborów, których ktoś dokona. Musimy być silni, Christine. Musimy walczyć o przyszłość, jakiej pragniemy.

– Nie wyobrażam sobie przyszłości, w której mam przez całe życie obwiniać się, za coś co mogłam uczynić, a tego nie zrobiłam. 

– Wiem, że cierpisz – odparł Sliloh, patrząc jej w oczy. – Ale posłuchaj mnie. Powrót na Islay jest zbyt niebezpieczny. Twój brat...

– Musimy go ostrzec! On musi wiedzieć! – przerwała mu Christine, jej oczy błyszczały determinacją. – Nie ważne, jakie ryzyko, nie mogę pozwolić, by...

– Nie możesz ryzykować swojego bezpieczeństwa – przerwał jej znowu, jego głos był twardy, ale nacechowany troską. –  Nie możesz po takim czasie wrócić na Islay. Twój brat ponownie zmusi cię do małżeństwa i już nigdy nie wypuści z zamku.

Christine zacisnęła usta, walcząc z wewnętrznym konfliktem. Wiedziała, że Sliloh ma rację, ale myśl o cierpieniu brata i potencjalnej tragedii ją paraliżowała.

– Musi być jakieś wyjście.

Sliloh pogłaskał ją po policzku, a w jego głowie gorączkowo kłębiły się myśli. Wiedział, że nie może pozwolić jej wrócić na Islay, ale też nie mógł ignorować jej wizji. I chociaż od samego początku był temu przeciwny, musiał zaryzykować.

– Jest ktoś, kto mógłby popłynąć na Islay – powiedział w końcu, jego głos nabrał pewności. – Ktoś, kto zna Victora, ktoś to może i potrafi z nim rozmawiać.

– Kto? – Christine spojrzała na niego z nadzieją w oczach.

– Annabel – rzekł Sliloh, a cień niepokoju przemknął mu po twarzy.




Stopy Charliego niosły go jak ołowiane kule, gdy zbliżał się do namiotu Annabel. W jego piersi tłukło się serce niczym ptak w klatce, a każdy krok potęgował niepokój ściskający jego gardło. Plotki o nocnym ataku Zephyr dotarły do niego niczym czarny ptak zwiastujący nieszczęście. W jego uszach wciąż brzmiały echem opowieści o poprzednich atakach bestii, a świadomość, że to jego partnerka znów mogła stać się jej ofiarą, budziła w nim mieszankę gniewu i strachu. Gniew na bestię, która nie potrafiła powstrzymać swojej dzikiej natury, i strach o dziewczynę, która każdego dnia stawiała czoła śmiertelnemu zagrożeniu. Zdawał sobie bowiem sprawę z niebezpieczeństwa, jakie wiązało się z opieką nad tak potężnym stworzeniem. Zephyr, niczym uosobienie chaosu i destrukcji, była niczym tykająca bomba, która mogła wybuchnąć w każdej chwili. Każdy kolejny incydent był jak iskra na prochu, która mogła doprowadzić do kolejna tragedii, a chłopak gdzieś w środku czuł, że mimo swojej miłości do smoków, ma coraz mniejszą tolerancję na zachowania Zephyr, która już dawno powinna zostać deportowana do innego, lepiej przygotowanego na takie wypadki Rezerwatu. Na domiar złego, na jego drodze do namiotu czuł na sobie spojrzenia innych smokologów. Plotki obiegły już cały rezerwat niczym rwący strumień, a świadomość, że Zephyr znowu zaatakowała, mieszała się z nutą złośliwości i osądu. Niektórzy patrzyli na niego z politowaniem, inni z wyższością, jakby to on był winny całej sytuacji. Charlie zignorował te spojrzenia, skupiając się na jedynym celu – dotarciu do Annabel i upewnieniu się, że jest cała i zdrowa.

Pukał do namiotu przez dłuższą chwilę, zniecierpliwiony ciszą, która panowała w środku. W jego wyobraźni malowały się czarne scenariusze, a serce podchodziło mu do gardła z każdym kolejnym uderzeniem w płachtę. W końcu usłyszał jakiś trzask, niczym łamanie gałęzi pod ciężarem drapieżnika, a jego intuicja podpowiadała mu, że coś jest nie tak. Nie zastanawiając się dłużej, natychmiast rozsunął płachtę, zaklęciem otworzył drzwi i wszedł do środka. Zastał tam półmrok i Annabel leżącą na podłodze, z trudem podnoszącą się na równe nogi. Ból w klatce piersiowej przeszył ją niczym ostry sztylet, gdy próbowała stanąć prosto. Jej twarz była blada, a na jej czole lśniły się krople potu. Charlie natychmiast podbiegł do niej, chwytając ją za ramiona i pomagając jej wstać. W jego oczach malował się strach i troska, a jego dłonie drżały z niepokoju.

– Annabel! Co się stało? - zapytał z przerażeniem w głosie, jego wargi drżały, a głos łamał się z emocji. – Wyglądasz strasznie.

– Wszystko w porządku - odpowiedziała wymijająco, starając się ukryć ból, który malował się na jej twarzy. Odwróciła wzrok, nie chcąc patrzeć mu w oczy.

– Przecież wyraźnie widzę w jakim stanie jesteś. – nalegał, jego głos stał się twardy. – Nie rób z siebie męczennicy. – Charlie nie dał się jednak zbyć. Dostrzegł, jak nerwowo łapie się za bok brzucha, a jego intuicja podpowiadała mu, że coś jest poważnie nie tak. W jego oczach pojawił się błysk determinacji.

Annabel westchnęła ciężko. Nie chciała go martwić, obarczać problemami. Jednak Charlie był zbyt wyczulony na punkcie jej bezpieczeństwa, szczególnie ostatnio by dać się jakkolwiek zbyć. W końcu, po długiej chwili wahania i pod wpływem intensywności jego spojrzenia, opowiedziała mu o wieczornym ataku Zephyr. O gniewie smoczycy, o płomieniach liżących jej ciało i o tym, jak desperacko próbowała uspokoić rozwścieczoną bestię. Chłopak słuchał jej relacji w milczeniu, ale jego twarz stawała się coraz bardziej ponura.

– Udało mi się ją uspokoić. Zjadła wszystko, co dla niej przygotowałam i ułożyła się blisko mnie do snu. – zakończyła swoją opowieść, a jej twarz nagle pojaśniała. – Docieramy się powoli.

– Nie takim kosztem Annabel! Tym razem udało ci się ocalić, ale czy możesz zagwarantować, że uda się to następnym razem? – Charlie był bliski wybuchu. – Nie mogę patrzeć jak narażasz się na to niebezpieczeństwo.

– To nasza praca. Tak samo moja jak i twoja. Podejmując ją, gwarantowaliśmy, że znamy zagrożenia i przyjmujemy je bez względu na wszystko.

– Annabel, martwię się o ciebie. – głos Charliego złagodniał, a on sam złapał partnerkę w tali i spojrzał w jej oczy. – Boisz się, widzę to.

– Nie mam wyboru, Charlie. – Annabel próbowała się oswobodzić. – Nie wiesz jak to jest patrzeć na bestię, która się boi, która cierpi w zamknięciu. Słyszeć ryki przeszywające serce i wrzaski tęsknoty za wolnością? Dostrzegać wystające żebra i łamiące się kły z wycieńczenia organizmu. – Annabel spuściła wzrok. – Zrozum proszę, że tylko ja mogę dać jej nadzieję na przyszłość. Jeśli ja będąc smokiem nie poradzę sobie z jej gniewem to nikt inny tego nie zrobi.

Charlie z ulgą przytulił Annabel, czując jak jej drżenie stopniowo ustępuje. W jego sercu wciąż tliła się obawa o jej bezpieczeństwo, ale w tym momencie najważniejsza była dla niego ich bliskość. Czuł, że słowa Annabel poruszyły coś głęboko w jego duszy. Nie patrzył w ten sposób na Zephyr i nie zastanawiał się nad jej cierpieniem. Zamiast tego winił ją wciąż za śmierć jednego z młodych smoków i realne zagrożenie dla jego partnerki. Otaczał Annabel troskliwym objęciem, wyczuwając stopniowe ustępowanie jej drżenia, a w jego wnętrzu kłębiły się sprzeczne emocje. Gniew na bestię, niezdolną do okiełznania swoich instynktów, mieszał się z podziwem co do determinacji czarownicy. W jej drobnej sylwetce kryła się siła, której on sam nigdy nie posiadał.

– Zapomniałem. – wyrzekł cicho, uświadamiając sobie pewną prawdę i odsuwając się na moment, by móc dojrzeć jej twarz. – Zapomniałem, dlaczego pragnąłem zostać smokologiem.

– Nie zapomniałeś.– Annabel podniosła dłoń i delikatnie dotknęła jego policzka. W jego oczach malowała się gorycz i smutek. Nagły przypływ nostalgii za czasami, kiedy jego fascynacja smokami była czysta i nieskażona brutalną rzeczywistością Rezerwatu.– Martwisz się o mnie, a ja doceniam twoją troskę, ale jesteś tylko człowiekiem, ja nie.

W jej słowach tkwiła prawda, której nie mógł zignorować. Annabel była smokologiem z krwi i kości, a jej więź ze smokami była czymś wyjątkowym, czymś, czego on, nie posiadając takiego daru nigdy nie mógłby zrozumieć.

– Nie mogę ci zabronić tego, co robisz. – powiedział cicho, a jego głos drżał z emocji. – Pozwól mi jednak wziąć udział w jej okiełznaniu.

– To niebezpieczne. – Annabel zawahała się, a w jej oczach pojawił się cień niepewności.

– Wiem. – odparł stanowczo. – Ale jestem gotów zaryzykować. Nie mogę stać z boku i patrzeć, jak rzucasz się w paszczę bestii. Jesteśmy partnerami, prawda? Patrz ile razem już osiągnęliśmy.

Annabel patrzyła na niego przez chwilę, jakby mierząc w myślach jego determinację. Widziała w jego oczach nie tylko strach o nią, ale też żar dawnej pasji do smoków, który zdawał się przygasnąć pod naporem brutalnej rzeczywistości Rezerwatu. W końcu westchnęła.

– Dobrze. – odrzekła – Ale obiecujesz mi, że będziesz ostrożny. Nie możesz dać się ponieść emocjom. Pamiętaj, to nie ty masz ją okiełznać, a ja.

– Obiecuję. – zapewnił ją, a ulga spłynęła na jego twarz niczym kojący balsam. – Ale ty też musisz mi obiecać, że powiesz mi, jeśli poczujesz się choć trochę zagrożona. Żadnego heroizmu, rozumiesz?

Skinęła głową, a cień niepokoju wciąż wisiał w powietrzu. Wiedziała, że słowa to jedno, a rzeczywistość rezerwatu – drugie. Zephyr była nieprzewidywalna, a jej gniew niczym burza, mogła wybuchnąć w każdej sekundzie.

czwartek, 1 lutego 2024

II.V

"Przysięgam uroczyście, że knuje coś niedobrego."


Agatha czuła, iż w powietrzu wisiało coś niepokojącego. Od chwili, gdy usłyszała od Annabel, iż ten odpowiedzialny za zaginięcie Księżniczki Christine może być ktoś, kto działał na zlecenie Anthony'ego Flockharta, wiedziała, iż musi działać szybko. Jura, wyspa otoczona często mgłą, była miejscem, gdzie magia i polityka splatały się w oczywisty sposób. Skrzydła jej czarnego, znoszonego płaszcza delikatnie szumiały, gdy przemykała między drzewami ogrodu, ukrywając się w cieniu. Wspierała się zaklęciem kameleona, który miał ją chronić przed ewentualnym rozpoznaniem i niewygodnymi pytaniami. Doskonale wiedziała, iż większość mugoli na dworze Anthony'ego nie zna magii, ale sam Król już tak. Wszakże dzięki niej obalił poprzedniego Króla i rościł sobie prawa do jego tronu, dlatego musiała działać rozważnie, aby dostać się do jego zamku, gdzie miała nadzieję dowiedzieć się więcej na temat zaginięcia Księżniczki Christine, a kto wie — może nawet uwolnić ją z niedoli.

W ciemnościach nocy, trzymając w ręce swoją różdżkę, Agatha skradła się na teren dworu, eliksirem usypiając czujne straże i znikając w cieniu. Wnętrze zamku emanowało luksusem, ale Agatha nie pozwoliła sobie na rozproszenie uwagi. Skierowała się ku sali tronowej, gdzie miała szansę dowiedzieć się czegoś istotnego. Szybkim rozpoznaniem terenu, stwierdziła, że w komnacie panował względny spokój. Dwór Króla Anthony'ego przygotowywał się do wielkiego bankietu, który miał odbyć się w związku z przejęciem wysp podlegających jurysdykcji Islay. Wiedziała, że to doskonała okazja, aby zanurzyć się w tłumie i zebrać informacje, dlatego właśnie wybór tego dnia nie był przypadkiem. W mrocznym blasku komnaty, Król Anthony zasiadał na swoim tronie, otoczony rycerzami, którzy rozglądali się dookoła, a ich niepokój niemal wibrował w powietrzu.
Naprzeciwko niego zaś stał Burgess Flockhart — pierworodny króla, który najwyraźniej zaniepokoił go tym, co od niego usłyszał. Skoncentrowała się więc na obserwacji tej dwójki z ukrycia, starając się podsłuchać rozmowy między nimi. Jej czujne uszy wychwyciły szepczące głosy i pomruki, które przemieszczały się wśród dworzan. Postanowiła więc zbliżyć się nieco bliżej, trzymając różdżkę, aby utrzymać zaklęcie, które na siebie rzuciła.

– Nasza kraina stoi w obliczu wojny, a ja muszę skoncentrować się na prowadzeniu armii i utrzymaniu porządku, synu. – Anthony, z wyrazem niezadowolenia, oparł dłonie na drewnianej powierzchni tronu.

– Ojcze, Sliloh odmawia uczestnictwa w dworskim życiu od dłuższego czasu, nawet dzisiaj, podczas bankietu, pozostaje w cieniu i nie zamierza się na nim pojawić. – odparł Burgess z marszczonym czołem. – Spędza całe dnie na kontroli statków towarowych i pływa swoim w nieznane, przez mgły, które nawiedzają naszą wyspę.

– Nie zauważyłem niczego, co by uzasadniało twoje obawy. Może po prostu znalazł sobie rozrywkę w postaci jakiejś dziewki. Młodzi ludzie często łapią się za takie rzeczy. – machnął ręką.

Burgess zamyślił się nad słowami ojca, które bagatelizowały sytuację. Z goryczą zauważył, że ta odpowiedź była łatwą ucieczką od problemu, jaką ojciec zdawał się często stosować wobec Sliloha. Nigdy nie ukazywał tego publicznie, ale w jego sercu tliło się oburzenie, widząc, jak ojciec lekceważy zaniepokojenie związane z jego młodszym synem, mimo tego, starając się zachować godność, postanowił przekonać go do swojej racji nieco innymi argumentami.

– Sliloh nie posiada magii, wobec jego nocne eskapady są niebezpieczne. Być może rozmowa z ojcem przyniosłaby rozwiązanie tej sprawy. W końcu w grę wchodzi również opieka nad statkami, dzięki którym nie musimy, chociażby głodować.

Agatha uważnie słuchała rozmowy między Królem Anthonym a jego synem. Jej obserwacje były skupione na detalach, które mogły rzucić światło na zagadkę zniknięcia Księżniczki Christine, gdyż już wcześniejsze ustalenia prowadziły ją do Sliloha. Równocześnie musiała uważać na siebie, aby nie zostać wykrytą. Burgess zaś, starając się przekonać ojca do powagi sytuacji, postanowił skoncentrować się na bezpieczeństwie wyspy i potrzebie rozmowy z bratem.

– Synu, waż na słowa. Sliloh zawsze był nieco wycofany, ale to nie oznacza, że powinniśmy się martwić. Jego obowiązki nad statkami są ważne dla naszego królestwa. Pokładam wiarę w to, że doskonale o tym wie i nie zaryzykuje wobec tego żadnym głupstwem.

– Ojcze, to nie tylko o jego wycofanie chodzi. Wiesz doskonale, że Sliloh zawsze był inny, ale teraz coś się zmieniło. Jeśli nie zastanowimy się nad tym poważnie, możemy stracić najlepszego żeglarza na wyspie, a nie jest ich wielu. Tym bardziej teraz, w dobie szarży, którą planujemy przeprowadzić na wrogiej wyspie.

Anthony spojrzał na syna z pewnym niezadowoleniem. Wydawało się, że umniejsza roli jego obawom. Jednakże, gdy Burgess wspomniał o ich planach, wydawał się zainteresować losem Sliloha. Dopiero teraz, gdy widział w nim korzyści, postanowił zareagować.

– Jeśli jesteś tak pewien, że to ważne, to porozmawiaj z bratem. Jednak nie chcę, abyś zbyt mocno go naciskał. Nie chcemy, aby bardziej zamknął się w sobie. Możesz już iść.

Usłyszała dość. Postanowiła zacząć się wycofywać z miejsca podsłuchiwania, zanim zostanie zauważona. Skierowała się w stronę wyjścia, a później teleportowała się na tyły gospody, na obrzeżach wyspy, gdzie pod fałszywym nazwiskiem wynajmowała pokój. Pozdrowiła gestem przemiłą właścicielkę dobytku, a chwilę później zamknęła swój pokój na klucz. Ukrywając się w środku, zaczęła zdawać sobie sprawę z zawiłości sytuacji. Zdawało się, że istnieje jakiś związek między zniknięciem Królewskiej siostry a tamtym młodzieńcem. Jednak rozmowa, którą podsłuchała, dobitnie wskazywała na to, że nawet jeśli to książę jest odpowiedzialny za zniknięcie księżniczki, to zrobił to sam, bez rozkazu, a natura jego zaangażowania była niejasna. Zamknęła oczy, zastanawiając się, jak połączyć kawałki układanki. Sliloh, choć najmniej wcześniej podejrzany, był ważnym człowiekiem na wyspie. Jego nocne żeglugi wydawały się skrywać sekret, zwłaszcza w kontekście zaginięcia Christine i ich wcześniejszych relacji. Znakiem tego wiedziała, że musi zbadać sprawę bliżej. Postanowiła przekształcić się w postać bardziej odpowiednią do udziału w dworskim życiu. Zmieniła swój strój, nadając mu elegancki charakter, i zaczęła przygotowywać się do bankietu, który miał odbyć się wieczorem. Miała nadzieję, że w tłumie dworzan znajdzie więcej informacji.



Po pewnym czasie dotarli do wyjścia z Izby Pamięci, kierując się w stronę Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami. Drzwi były wielkie i zdobione rzeźbami fantastycznych istot. Wchodząc do środka, Annabel i Charlie zostali przywitani widokiem olbrzymiego akwarium, w którym pływały druzgotki pomniejszone o kilka rozmiarów. Magiczne stworzenia poruszały się z gracją, a ich bladozielona skóra mieniła się w różnych odcieniach. Gdy zauważyły jednak dwójkę czarodziejów, natychmiast podpłynęły bliżej, a ich długie palce delikatnie dotknęły przeźroczystej ściany akwarium. Zdawało się nawet, że próbują otwierać paszczę z walecznym nastawieniem, ale nie były w stanie zaatakować.

– Dość swoiste zwierzątka domowe. – odparła Annabel, patrząc na rząd ich ostrych zębów, które pokazywały, próbując bądź co bądź ochronić terytorium.

– Wydają się niezadowolone z naszej obecności – zauważył Charlie, obserwując reakcję magicznych stworzeń. – Ale przynajmniej nas nie zaatakują.

– Uważaj Weasley, skoro mogą udusić człowieka palcami, to nie jest wcale pewne, że z wściekłości nie będą w stanie nimi rozkruszyć szkła. – odpowiedział dobrze znany im głos. Młodzi smokolodzy odwrócili się, a w kolejnych drzwiach na końcu korytarza dostrzegli Damona, który stał z założonymi rękami, a jego wzrok skierował się na akwarium. – Trytony potrafią je udomowić, natomiast wobec ludzi są bardzo agresywnie nastawione.

– W takim razie Hutcheanance nie dziwi mnie to, że to właśnie one witają czarodziejów u progu twojego biura. – podszedł do niego Charlie, po czym wymienił z dawnym współpracownikiem przyjacielski uścisk dłoni.

– Damonie, jak ja dawno cię nie widziałam. – Annabel dołączyła do powitania, uśmiechając się lekko. – Co prawda nadal jestem zła, że postanowiłeś nas opuścić, ale i tak miło cię w końcu zobaczyć.

– Błędnie sądziłem, że gdy wypuścicie na wolność swoje smoki to zrozumiecie, dlaczego byłem zmuszony to zrobić. – odparł już bardziej oficjalnym tonem. – Jednak teraz pracuję tutaj, mam pełne ręce pracy i absolutny brak czasu na rozmyślania. Proszę, wejdźcie do środka.

Wnętrze biura emanowało atmosferą profesjonalizmu. Ściany były utrzymane w stonowanych odcieniach drewna, co nadawało pomieszczeniu ciepły i przytulny charakter. Były one ozdobione ilustrowanymi mapami różnych regionów mugolskich, na których zamieszkiwały magiczne istoty. Obwieszone informacyjnymi notatkami i zakreśleniami. W centrum pomieszczenia stało solidne, ciemne biurko z drewna dębowego, za którym zasiadał Damon. Na blacie biurka leżały sterty zwojów pergaminu, otwarte księgi i notatki pełne szczegółowych danych na temat magicznych stworzeń, jak i również starannie wykonany drewniany organizer z przegródkami, w którym Damon trzymał pióra, a także swoją różdżkę. W jednym z kątów znajdował się również niewielki kredens, a obok zajmował miejsce kącik z wygodnymi fotelami dla gości, przy którym stał okrągły stolik z herbatą, zapraszając do chwil relaksu podczas rozmów. Czarodziej wskazał przyjaciołom miejsca siedzące, po czym sam usadził się za biurkiem. Annabel i Charlie z uznaniem przyglądali się biurze Damona, doceniając elegancję i porządek, który w nim panował. Usiedli na wygodnych fotelach, czując się jak w miejscu, gdzie mogą spokojnie porozmawiać.

– Muszę przyznać, Damonie, że twoje biuro robi wrażenie. – skomplementowała Annabel, rozglądając się po pomieszczeniu. – Namioty w Rezerwacie są o wiele mniej okazałe.

– Staram się, aby wszystko było odpowiednio uporządkowane. Praca w Departamencie Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami wymaga precyzji i odpowiedniej organizacji. – spojrzał na nich poważnie. – Jednak wiem, że nie przyszliście tu tylko po to, aby podziwiać wnętrze. Jak mogę wam pomóc?

Młodsi smokolodzy spojrzeli po sobie, a później zaczęli opowiadać historię o Zephyr, która niedawno pojawiła się w ich rezerwacie. Nie szczędzili szczegółów dotyczących stanu, w jakim przywieziono ją do rezerwatu i w jakich warunkach była przetrzymywana, a także wyrazili głośną nieufność wobec nowej szefowej Rezerwatu — Pani Luci. Wiedząc także, że Damon jest ich przyjacielem, podzielili się z nim również podejrzeniami dotyczącymi motywacji działania Czarownicy, jednocześnie domagając się wyjaśnienia co tak naprawdę stoi za tajemniczym projektem Zephyr i bezprawną próbą zwiększenia jej populacji przez handlarzy. Damon wysłuchał ich relacji uważnie, a jego poważne spojrzenie wskazywało na głębokie zaniepokojenie. Po zakończeniu relacji Annabel i Charliego Damon przez chwilę milczał, zastanawiając się nad sytuacją. Następnie spojrzał na nich zdecydowanym wzrokiem.

– Rzeczywiście stan, w którym przewieziono do was Zephyr, jest kontrowersyjny. Jednak z mojego niewielkiego doświadczenia wiem, że mógł to być po prostu błąd w procedurze przewiezienia, lub co bardziej prawdopodobne uznano, że smoczyca była na tyle agresywna bądź wystraszona, że uznano, iż najlepiej zająć się jej stanem pod barierą, a nie otwartym niebem. – Damon odszukał pośród swoich notatek kilka dokumentów dotyczących transportu magicznych stworzeń, po czym przejrzał je uważnie, analizując każdy szczegół. – Punkt szczególny procedury mówi jasno, że magiczne stworzenie przewożone na teren rezerwatu powinno być poddane delikatnemu i profesjonalnemu traktowaniu, aby nie wywoływał stresu i ewentualnych urazów, z uwzględnieniem zminimalizowania ryzyka ucieczki. To, o czym mówicie wydaje się być zwykłym zaniedbaniem ze strony przewoźników, ale w pełni uzasadnionym prawnie.

– A co z Panią Lucą? – spytała Annabel, wbijając srogie spojrzenie w oczy Damona, tak jakby chciała w ten sposób zmusić go do natychmiastowych działań. – Nie wydaje ci się dziwnym, że jej ostatnie reformacje w Rezerwacie nie wpisują się w kanony jego wcześniejszego działania?

– Słyszałem od współpracowników, że Pani Luca nigdy nie zamierzała dążyć do drastycznych zmian w funkcjonowaniu Rezerwatu, ale zgadzam się, że jej reformy wydają się znacznie bardziej radykalne niż to, co wcześniej obserwowaliśmy.

– „Bardziej radykalne?” – powtórzyła. – Damonie, one są niepokojące. Wprowadza zmiany bez konsultacji z doświadczonymi smokologami, ignorując tym samym zdanie wielu znawców w tej dziedzinie.

– To jest naprawdę poważna sprawa. – dodał Charlie, włączając się do dyskusji. – To nie tylko kwestia złego traktowania pojedynczego smoka. Wprowadzenie Zephyr do naszego rezerwatu mogło skończyć się tragicznie. Źle znosi obecność innych smoków, robi sobie krzywdę, miota się w szale po klatce i rozdrapuje przy tym swoje skrzydła. Codzienne zaleczanie tych ran jest wobec tego bezcelowe, powinna zostać od razu odseparowana od reszty smoków.

– Decyzja o umieszczeniu Zephyr w waszym Rezerwacie nie została podjęta przez Panią Lucę. Gdyby tak było, wierzę, że to, o czym mi mówicie, byłoby dla niej wystarczającym powodem do separacji smoczycy. – Damon spojrzał na nich poważnie. – Rozporządzenie o umieszczeniu Zephyr w waszym Rezerwacie podjęła Rada Czarodziejów ds. Magicznych Stworzeń. Była to sprawa z góry narzucona, a ona jako urzędnik musiała ją zreflektować.

– Rada Czarodziejów? – zdziwił się Charlie. – Nigdy o niczym takim nie słyszałem. Dlaczego mieliby zdecydować o przewiezieniu Zephyr do naszego rezerwatu?

– Swoją decyzję argumentowali odbudową populacji smoków. – Damon spojrzał na nich z powagą. – W ostatnich latach zauważono znaczący spadek liczby smoków w dzikiej naturze. Z różnych powodów, takich jak działalność handlarzy, czy kłusowników, lub utrata środowiska naturalnego na rzecz mugoli. Rada Czarodziejów podjęła decyzję, że konieczne jest podjęcie działań mających na celu przywrócenie równowagi w ekosystemie. Brano pod uwagę różne środki, a jednym z nich jest umieszczanie takich smoków w rezerwatach, aby na bieżąco monitorować ich rozwój i pomóc w odbudowie populacji.

– Zephyr nie jest smokiem, który wcześniej występował w naturze i stanowi wręcz zagrożenie dla ekosystemu tych gatunków. – odparła Annabel. – Jedno przeczy drugiemu.

– Annabel, musisz zrozumieć, że Rada Czarodziejów ma inne spojrzenie na tę kwestię. Oni patrzą na większą skalę, na całe środowsko magicznych stworzeń. Zephyr jest jednym z wielu środków, jakie podjęli, aby przywrócić równowagę.

– Handlarze robili to nielegalnie, a decyzja rady, aby kontynuować ich „eksperyment” ukazuje jedynie ich hipokryzję.

– To jest kwestia, którą wielu ekspertów podnosiło, również wewnątrz samej Rady Czarodziejów. Dlatego właśnie uznano, że zanim cokolwiek zrobią, muszą zbadać dokładnie cały proces „powstania” jej gatunku, jego zachowań charakterystycznych i możliwych komplikacjach z tego wynikających. Dlatego pozostałe podobnie jej smoki zostały ulokowane w pozostałych rezerwatach.

– Od lat uczono nas, że osobne gatunki smoków są jednostkami niemieszalnymi. Dlaczego próbujesz ich bronić Damonie? Myślałam, że dobro smoków zawsze było dla ciebie priorytetem.

– Bo tak jest, ale ja, tak samo, jak i Pani Luca musimy wykonywać polecenia rady. Musimy działać zgodnie z zasadami i procedurami, nawet jeśli osobiście się z nimi nie zgadzamy. – Damon spojrzał na Annabel, a rozczarowanie, które wyczytał z jej twarzy, było dla niego bolesne i równie zauważalne, co jej determinacja.– Ale to nie oznacza, że nie mogę działać w obronie smoków w granicach neutralnej możliwości. Mam jednak ograniczone pole manewru, zwłaszcza wobec decyzji Rady Czarodziejów.

– Czyli co możemy zrobić, żeby pomóc Zephyr? – zapytał Charlie, próbując znaleźć konstruktywne rozwiązanie.

– Annabel, ty jako opiekunka Zephyr jesteś w stanie zrobić więcej, niż ja mógłbym uczynić. Obserwuj ją uważnie, gdy tylko coś wyda ci się podejrzane — poinformuj mnie od razu. To samo polecę zrobić innym opiekunom smoków jej gatunku w różnych rezerwatach. Jestem absolutnie pewien, że takie hybrydy na pewno muszą ukazywać jakieś uchybienia, chociażby anatomiczne. Muszą mieć w sobie coś, co dyskwalifikuje je do dalszej egzystencji, tylko tak możemy zatrzymać ten projekt. – Damon spojrzał na Annabel i Charliego z powagą. – Warto również przekazać obserwacje i obawy swoim współpracownikom w Rezerwacie, abyście nie byli sami w tej sytuacji. Jeśli uda wam się przekonać innych opiekunów smoków o potencjalnym zagrożeniu, może to doprowadzić do zbiorowego sprzeciwu wobec decyzji Rady Czarodziejów.

– Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by odwieść ich od tego pomysłu. – oznajmiła z determinacją Annabel, a Charlie kiwnął głową, wyrażając zgodę.

– A jeśli zdobędziemy wsparcie innych rezerwatów i ekspertów, to może uda nam się zmusić Radę do ponownego rozważenia swojej decyzji. –  dodał chłopak, myśląc o możliwości rozprzestrzenienia się informacji o kontrowersyjnych działaniach Rady. 

– Działać jednostkowo to jedno, ale razem możecie mieć większy wpływ. – potwierdził Damon. – Pamiętajcie jednak, że rada Czarodziejów to potężna instytucja, a opór wobec niej nigdy nie należał do łatwych.



Agatha ukazująca się na bankiecie, przyodziana była w suknię o głębokim odcieniu amarantu, delikatnie podkreślającą kobiece kształty. Na jej dłoniach lśniły srebrne, misternie zdobione bransolety. Włosy natomiast były starannie splecione w skomplikowaną fryzurę, z której wyłaniały się drobne, srebrne ozdoby, dodając całości elegancji. Jej makijaż był skromny, ale podkreślał naturalne piękno, a zarazem wydobywał naturalną zmysłowość. Pod gorsetem zaś skrywała różdżkę, gotową do użycia w razie potrzeby.

Sala, gdzie odbywał się bal, była olśniewająca. Wysokie, zdobione kolumny podtrzymywały sklepienie, na którym malowane były sceny z historii wyspy Skye. Okna sali zdobiły zasłony z delikatnej, złotej tkaniny, przepuszczając w pomieszczenie złote światło księżyca. Na środku umiejscowiony był okazały stół, przybrany bukietami egzotycznych kwiatów i zdobieniami ze srebrzystego jedwabiu. Świeczniki, rozmieszczone wzdłuż stołu, rzucały ciepłe światło na kolorowe potrawy i srebrne naczynia. Wzrok każdego gościa przyciągały efektowne, perłowe serwetki, ułożone w skomplikowane wzory. Dworzanie tańczyli już w rytm muzyki, wydobywającej się z zespołu lutnistów i skrzypków. Każdy gest, każdy ukłon emanował gracją, a ruchy sukni kobiet tworzyły malownicze obrazy w tańcu. Agatha przemieszczała się po sali, zlewając się z tłumem, a jednocześnie obserwując każdy detal. Jej zdolności magiczne wspierały utrzymanie zaklęcia kameleona, co pozwalało bez wysiłku przemieszczać się między gośćmi, którzy chcieli ją zatrzymać. Starała się tym samym podsłuchać rozmowy, które mogły rzucić światło na zagadkę zniknięcia Księżniczki Christine. W jednym z kątów ujrzała swój cel – kapitana głównego portu Jury – przystojnego mężczyznę imieniem Gareth. Jego czarne włosy falowały się w rytm muzyki, a niebieskie oczy świeciły stanowczym blaskiem. Kapitan ubrany był w elegancki, morski strój, co zdobił go jak śmiały żeglarz gotów na każde wyzwanie. Agatha, według planu, użyła eliksiru miłosnego, schowanego w kieszonce, aby przykuć uwagę mężczyzny. Niezauważona wlała amortencję do jego kielicha, po czym delikatnie dotknęła go podczas mijania, zaczynając subtelny taniec z innym gościem, by nie wzbudzić podejrzeń.

Gareth natychmiast zwrócił uwagę na tajemniczą damę w sukni amarantu, unoszącą się lekko w tańcu. Jego wzrok ujął blask srebrnych zdobień na sukni Agathy i migotliwe światło jej oczu. Czarownica, z uśmiechem, skierowała się ku niemu, świadoma działania eliksiru, który zaczynał działać. Gareth zaś, niezdolny oderwać wzroku od tajemniczej kobiety, postanowił podążyć za nią na środek sali, gdzie ich rozmowa skierowana została w pytania o port, statki i podróże. Kapitan, pod wpływem działania eliksiru, zaczynał opowiadać o swoich przygodach na morzu, ujawniając jednocześnie więcej informacji, niż zamierzał. W międzyczasie Agatha zauważyła, że mężczyzna zaczął być bardziej otwarty na rozmowę, a jego wzrok stał się bardziej zalotny. Wiedziała, że musi działać ostrożnie, aby nie wydać swoich prawdziwych intencji. Postanowiła więc subtelnie zmienić temat na podróże księcia Sliloha, a po kilku tanecznych momentach, zdołała uzyskać cenne informacje. Kapitan opowiedział o tajemniczych wyprawach Sliloha, które odbywał w tajemnicy co tydzień o podobnej porze od lat. Przyznał również, że dworzanie śmiało podejrzewają, że te podróże mają związek z tajemniczą dziewczyną, z którą książę upodobał sobie spędzać czas. Agatha, z wysublimowanym uśmiechem, kontynuowała swój misterny taniec z kapitanem, utrzymując z nim subtelny kontakt.

– Czy miałeś może okazję zobaczyć tę tajemniczą parę? – spytała Agatha z delikatnym uśmiechem, pozwalając na to, aby kapitan ujął jej dłoń w swoją.

– Niestety, nie miałem zaszczytu widzieć ich osobiście. Książę Sliloh jest jednak mistrzem utrzymywania tajemnic. Żyje własnym życiem z dala od powszechnego zainteresowania, a jego wyprawy są zawsze perfekcyjnie przygotowane. – odparł Gareth, lekko pochylając się w stronę Agathy, a później okręcając ją wokół swojej dłoni. – Wiem to stąd, że tylko moje pozwolenie upoważnia do wypłynięcia w morze.

– Słyszałam wiele opowieści na temat tych podróży. Czy nie martwisz się, że książę może wpadać w kłopoty? Warunki na morzu otaczającym wyspę bardzo często zmieniają się w te niezbyt odpowiednie do żeglugi.

– Książę ma swoje powody, o których niewiele mi wiadomo. To jego przywilej, a ja nie chciałbym, aby widział we mnie wroga, stamtąd to już prosta droga do lochu. – wzruszył lekko ramionami, unosząc jednocześnie brwi.

– Książę wydaje się fascynującą postacią. Pewnie wiele kobiet pragnęłoby być tą tajemniczą dziewczyną, której towarzyszy podczas podróży.

– Takie spekulacje krążą, ale prawda jest zazwyczaj bardziej skomplikowana. Kobieta, która zdobyłaby serce księcia, musiałaby być wyjątkowa. – Gareth uśmiechnął się, a w jego oczach pojawił się lekki blask. – W tajemnicy muszę jednak powiedzieć, że w jednej jego sieci rybackiej odnalazłem zaplątany w nią liścik skierowany do Księcia. Oczywiście treść zamazała słona woda, ale podpis był całkiem wyraźny. – mężczyzna przysunął swoje usta do jej ucha, a Agatha zadrżała lekko czując jego oddech na swojej szyi. – Dziewka ta zwie się Chrisie.

wtorek, 9 stycznia 2024

II.IV

"Prawda to cudowna i straszliwa rzecz, więc 
trzeba się z nią obchodzić ostrożnie."


Ministerstwo Magii, ukryte głęboko w sercu magicznego świata, emanowało tajemniczością na każdym kroku. Główna sala, przez którą przechodzili Annabel i Charlie, była jak katedra zaklęć i enigmatycznych sekretów. Od razu dostrzegli czarne marmurowe ściany oraz okazałe kolumny, sięgające sufitu. Ich złote detale zdawały się migotać niczym ukryte światła gwiazd, a ściany zdobiły portrety przedstawiające dawnych Ministrów Magii. Światła zaś, unoszące się w powietrzu, odbijały się od powierzchni kryształowych kandelabrów, tworząc zjawiskowe refleksy na podłodze. Runy, znajdujące się na owych kolumnach, nieczytelne dla przeciętnego czarodzieja, układały się w zaklęcia ochronne, pulsujące magicznym światłem przy każdym kroku. Dźwięki delikatnych szmerów brzmiały tak, jakby wiatr prześlizgiwał się między zakamarkami przestrzeni, a szeptane konferencje czarodziejów z różnych departamentów dopełniały atmosferę tajemnicy. Pracownicy Ministerstwa przemykali między kolumnami jak duchy z innej epoki. Drzwi do różnych działów były bogato zdobione, a każdy zakamarek Ministerstwa zdawał się skrywać niezgłębione sekrety. Szum papierów unoszących się na powietrzu, jakby pod wpływem niewidzialnych czarów, dodawał temu miejscu jeszcze większej tajemniczości. Wąskie przejście między kolumnami prowadziło do Izby Pamięci, po której przejściu mieli dotrzeć do Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami.

– Jesteś absolutnie pewien, że udajemy się w dobrym kierunku? – odezwała się zaniepokojona Annabel. Atmosfera wszelkiej biurokracji wywoływała u niej lekką dozę ryzyka. Czuła się co najmniej tak, jakby przebywała tutaj w zupełnie nielegalny sposób.

– Ojciec mówił, że najbliższa droga prowadzi przez Izbę Pamięci. – odpowiedział jej Charlie, ale niepokój jego partnerki sprawił, iż nie był już tego tak bardzo pewien, jak wcześniej.

– A czym ona jest? – spytała zapobiegawczo.

– Coś jak ogromna biblioteka. – odpowiedział jej z lekkim uśmiechem. Już dawno przestało go dziwić to, jak mało o magicznym świecie wie jego partnerka. – Przechowuje się tam wspomnienia, dokumenty i archiwa dotyczące historii czarodziejów i magii. To miejsce, gdzie ponoć każdy detal przeszłości jest starannie zachowany – wyjaśnił Charlie, próbując rozwiać jej obawy.

Annabel spojrzała na niego z mieszanką ciekawości i niepokoju, ale ufała jego intuicji i postanowiła podążyć za nim, a gdy w końcu dotarli do wysokich, zdobionych drzwi, usłyszeli szept historii, który przenikał przez korytarze izby, jak niewidzialne strugi magii. Znaleźli się wtedy przed imponującymi drzwiami, które zdawały się pulsować energią przeszłości. Charlie dobył swojej różki i przyłożył ją do jednej z run, która zaczęła migotać, a równocześnie z nią inne symbole na drzwiach zrobiły to samo, układając się w magiczny wzór. Drzwi powoli się otworzyły, odsłaniając wnętrze Izby Pamięci. Czarownica, wdychając zapach starego pergaminu i czując kurz unoszący się w powietrzu, spojrzała na nie z zaciekawieniem. W pomieszczeniu rozmieszczono ogromne regały, wypełnione starożytnymi zwojami, zakurzonymi tomami i tajemniczymi przedmiotami. Ściany zdobiły ogromne portrety wielkich Czarodziejów, którzy zapisali się w historii. Wielu z nich poruszało się tak naturalnie, ale znaleźli się też tacy, którzy zajęci rozmowami między sobą, zignorowali obecność dwójki czarodziei, którzy właśnie dziarsko wstąpili do środka.

– To jest przerażające. – westchnęła Annabel, zerkając na portret Salazara Slytherina, który właśnie wymieniał się uwagami z Merlinem.

– Jak dla mnie całkiem fajne. – zaśmiał się Charlie. – Wyobraź sobie, że twoja dusza po śmierci nie umiera całkowicie, a pewna jej część świadomości przenosi się do portretu.

– Brzmi jak coś, co może być doskonałym preludium do wiecznej monotonii. – skwitowała.

– Nie wszyscy czarodzieje decydują się na taką formę wiecznego istnienia? Za to ci, którzy się na nią zgodzili, uważali to za swoisty zaszczyt i szansę na przekazywanie wiedzy kolejnym pokoleniom. To jakby mieć na własność kawałek nieśmiertelności – wyjaśnił Charlie, podążając przed siebie między regałami.

– Dobrze, w takim razie, obok kogo chciałbyś zawisnąć po śmierci? – spytała, a chłopak uśmiechnął się szeroko, tak jakby od urodzenia czekał, żeby ktoś zadał mu takie pytanie.

– Ja na przykład chciałbym, aby moja podobizna zawisła obok Ignatiusa Pyrrhusa*. Wyobrażasz to sobie? Toczyć nieskończone rozmowy z kimś, kogo podziwiało się od dziecka i o czymś, co jest twoją pasją.

– Twój świat jest naprawdę dziwny, Charlie. – Annabel spojrzała na niego z niedowierzaniem, ale i z lekkim uśmiechem.

– Nie mniej niż twój. – odpowiedział kokieteryjnie, sugerując, że jej świat, choć inny, również jest pełen tajemnic. – Już o twoim darze zamiany w smoka nie wspomnę. Ignatius byłby nim zachwycony.

Czarownica spojrzała na niego z przymrużeniem oka. Jego uśmiech i żartobliwe spojrzenia sprawiały, że każdy gest, każde słowo zdawało się zawierać ukryte znaczenie, a ona sama była wdzięczna, że po tym, co przeszli, czego dowiedzieli się o sobie, nadal miała w nim partnera, przy którym każda taka przygoda zdawała się czymś niezwykłym.

– Mogę tylko rzec, że jesteś jego lwią częścią. – odparła w podobnym tonie do jego. Charlie uśmiechnął się ciepło w odpowiedzi i typowym dla siebie gestem ujął jej dłoń, dając tym samym wyraz pewności i wsparcia, po czym lekko ucałował jej grzbiet. Wiedział bowiem, że Annabel wychowała się w świecie, gdzie taka forma ukazywania swojego przywiązania, czy też bliskości była czymś zupełnie naturalnym i ważnym.

Wtenczas przechodzili również przez gęste korowody regałów pełnych pergaminów i tomów, aż dotarli do zakamarków Izby Pamięci, gdzie zgromadzone były archiwa dotyczące historycznych legend i opowieści o magicznych istotach. W tej części sali, światło ogromnych świec skupiało się na starych manuskryptach, przywołując do życia ilustracje i zapiski o fantastycznych stworzeniach. Na jednym z regałów wyróżniały się zwoje opisujące magiczne bestie, takie jak hipogryfy, smoki, jednorożce i błędne rycerze. Charlie zatrzymał się w miejscu i sięgnął po jeden z nich, a strony zaczęły samoczynnie przewracać się w szybkim tempie, odsłaniając piękne rysunki i starannie zapisane opowieści. Uwagę Annabel przykuł zaś duży fresk, przedstawiający smoka, ale nie takiego zwykłego. Dziewczyna zadrżała na ten widok. Jego czarna jak muł łuska przypominała nieustannie zmieniający się nieboskłon, absorbujący światło i odbijający je w tajemnicze odcienie. Skrzydła smoka były potężne, jakby potargane przez wiatr wieków, które jednocześnie dodawały im charakteru i groźnego piękna. Kiedy skrzydła rozwijały się na fresku, zdawały się rozpinać na tle leśnych krajobrazów, unosząc się w blasku magicznego światła. Oczy smoka zaś emanowały błękitnym blaskiem, który przykuwał uwagę i przenikał ją niczym mroźny wiatr z wysokich gór. To wszystko zdawało się idealnie odwzorować tajemniczą moc, co sprawiało, że błękitne spojrzenie smoka przenikało przez jej duszę. Nienaturalny ogień, który żywo buchał z gardła smoka, również przykuwał wzrok. Płomienie, wydobywające się z jego pyska miały intensywny kolor jego ślepi, pulsujące niczym serce magicznego świata.

– Niebywałe. – odparła Annabel na tyle głośno, że zdołała odwrócić uwagę swojego partnera od księgi, którą tak intensywnie wcześniej oglądał.

– Co się stało? – spytał, podchodząc do dziewczyny, a ona zapatrzona w sylwetkę smoka, otrząsnęła się lekko i spojrzała na Charliego rozstrojona, a zaraz po tym wskazała palcem na to samo malowidło na ścianie. Gdy chłopak zatrzymał się przed freskiem przedstawiającym skrzydlatą bestię, nie rozpoznawał w niej nic niezwykłego. Zamiast tego najpierw zafascynował się malowniczymi szczegółami anatomii, próbując rozszyfrować, jaki gatunek smoka znajduje się na obrazie. Zastanawiał się, czy może to być przedstawienie jakiegoś konkretnego smoka, może nawet wariację Czarnego Hebrydzkiego. Po chwili jednak zamarznięty w zachwycie, jakby zatrzymany w czasie, spostrzegł prawdziwą naturę tego obrazu.

– Nie potrafisz to wyjaśnić, prawda? – zamarł, patrząc na Annabel, a potem wrócił wzrokiem do fresku smoka. Zrozumiał, że obraz przedstawiał nie jakiegokolwiek smoka, ale dokładną replikę jej transformacji. Oczywiście, detale były inne, ale istota była ta sama.

– Nawet nie zdawałam sobie sprawy o istnieniu tej izby. Jak wobec tego mogłabym wiedzieć, że ktoś stworzył takie malowidło.

– Patrz tu, masz nawet opis. – Charlie podniósł kawałek pergaminu, na którym została spisana historia niemal poetyckim zacięciem i pięknym, zdobionym, ręcznym pismem.

„Na wyspie, gdzie cienie tańczyły między gałęziami starożytnych drzew, narodziła się Aislinn, jej imię oznaczało »rzeźba snów«, lecz dla mieszkańców wyspy stała się symbolem prastarej tajemnicy, zwiastunką nieznanych mocy i tajemniczego losu. Jej oczy, jak refleksy księżycowego światła na powierzchni jeziora, ukazywały przenikliwość, która przekraczała granice ludzkiego zrozumienia. Przeklęcie to, które spoczęło na Aislinn, było nie do odczytania w układzie gwiazd czy starych runach. Zamiast tego, to był szept wiatru, nieuchwytny i nieodgadniony, który zawiązał jej los z wyspą. Moc zamiany w smoka stała się jej darem i jednocześnie łańcuchem, który skrępowany był tajemnicą porozumienia. W mrocznych zaś chwilach, gdy księżyc osnuwał wyspę swym srebrzystym płaszczem, Aislinn odnawiała przysięgę, przemieniając się w smoka, który ukrywał się w gęstwinie drzew. Zaklęta w dualizmie, Aislinn była zarówno strażniczką, jak i uwięzioną duszą. Jej życie było połączeniem piękna i tragedii, a tajemnica płonącego smoka ukazywała głęboką więź między ludźmi a naturą, której żadne z nich nie mogło uniknąć. Rozterki Aislinn były przez to głębokie jak otchłań oceanu. Pragnęła normalności, spokoju i codziennego życia. Marzyła o prostych radościach, które oferowała ludzka egzystencja. Jednak jej los był związany z obroną wyspy, a moc smoka nie pozostawiała jej wyboru. Gdy błyszczała więc w oczach mężczyzny, który podziwiał jej piękno, czy w sercu przyjaciół, którym służyła radą, czuła się samotna w swojej tajemnej misji. Pragnęła bliskości i zrozumienia, ale obawa przed ujawnieniem prawdziwej natury zamykała ją w klatce własnych tajemnic. Moc, której doświadczała, była jak wyjęta z zakazanej księgi, nasycona magią nieznaną czarodziejom. Rytuał ten był zarówno sztuką, jak i tajemniczym aktem oddania się przeznaczeniu. Mieszkańcy wyspy cieszyli się ochroną smoczej magii, ale jednocześnie byli świadomi ceny, jaką płaciła Aislinn za swą potężną rolę.

... Dziedziczki przeklętej czarownicy, zrodzone jako kobiety w długich sukniach, kroczyły ścieżką kamieni obrosłych mchem, będącymi świadkami wieków ich rodowego dziedzictwa. Każda z nich przekazywała swą spuściznę kolejnemu pokoleniu, a ich oblicza nosiły piętno nie tylko piękna, ale i ciężaru, jaki wynikał z ich wyjątkowej misji. Od matki do córki były przedstawione w odświętnych próbach, z oczami, których spojrzenia wędrowały przez wieki, twarze zaś ukrywały sekrety przekazywane w ciszy i mrocznych zwrotach losu. I choć magia ukrywała się w odległych zakątkach, Aislinn i jej dziedziczki przypominały o jej istnieniu, pozostając niewidzialnymi strażniczkami tajemnic, których korzenie sięgały głęboko w ziemię i niewysłowioną historię magicznego świata.

Na fresku w Izbie Pamięci Ministerstwa Magii, artysta zatrzymał chwilę przemiany Aislinn. Jej postać, połączona z mistycznym światłem księżyca, roztaczała wokół siebie aurę niezrównanej mocy. Na tle wyspy jawiło się jako kraina ukrytych zakątków, gdzie duchy magicznych stworzeń przemykały między korzeniami drzew, a strumienie niosły ze sobą szepty nieodgadnionych proroctw. Współczesne dziedziczki Aislinn, zapatrzone we fresk, czuły, jak w ich żyłach pulsuje ta sama magia, a oczekiwanie na ich losy splatało się z uniesieniem mgieł wyspy. Nikt nie wiedział, co skrywa przyszłość, ale każda z nich miała przed sobą tajemniczą ścieżkę, która musiała być przebyta w imię magii, przyjaźni z naturą i ochrony tych, którzy ukrywali się w cieniu drzew i gór tej tajemniczej wyspy...”


Charlie uniósł głowę do góry, a gdy spojrzał na twarz swojej partnerki, zauważył, że ta w dalszym ciągu patrzy na tekst z głębokim zaciekawieniem, chłonąc łapczywie każde słowo, zapisane na pergaminie. Rozumiejąc więc, że to dla niej coś więcej niż tylko historia, postanowił delikatnie złamać ciszę.

– Wygląda na to, że ta Aislinn była kimś naprawdę wyjątkowym. I te dziedziczki, które noszą jej spuściznę przez wieki...

– Wiem, jak to wygląda Charlie. – wymamrotała, zanim spojrzała na chłopaka. – Niestety muszę cię rozczarować. Nie miałam pojęcia, że taka historia została gdziekolwiek opisana.

– To może być historia twojego daru. Nigdy nie interesowało cię to, skąd go masz?

– Nie, już sama jego świadomość jest dla mnie przytłaczająca. – westchnęła i poprawiła kłosy włosów, zastanawiając się, jak najlepiej wyjaśnić Charliemu swoje postępowanie. – Nie zdajesz sobie sprawy, jak długo te moce ukrywane były przed moimi oczami. Matka nigdy nie mówiła mi o żadnych magicznych dziedzictwach czy przeklęciach. Byłam wychowywana na księżniczkę, która uczyła się etykiety i manier, jazdy konnej, czy też polowań. Tak samo roli matki i polityki małżeńskiej. Dopiero w  momencie, gdy odleciała, wszystko stało się jasne. Wówczas pierwszy raz usłyszałam ryk jej smoczego oblicza i dowiedziałam się czym jestem. Moja zdolność była dla mnie zawsze po prostu częścią tego, kim jestem i nigdy nie śmiałabym się spodziewać, że kryje się za tym jakaś legenda.

„W mrocznych zaś chwilach, gdy księżyc osnuwał wyspę swym srebrzystym płaszczem, Aislinn odnawiała przysięgę, przemieniając się w smoka, który ukrywał się w gęstwinie drzew”. – zacytował – Aislinn zmieniała się podczas pełni? Mało to osobliwe, ale nie ma słowa o tym, że zmieniając się w smoka, traciła kontrolę na swoim umysłem.

– Czy ty właśnie próbujesz mi coś zasugerować? – spytała retorycznie, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie.

– To, że być może nie musisz wcale obawiać się swoich zdolności.– zaczął, lecz piorunujący wzrok Annabel jakby przyparł go do muru.

– Mam zapomnieć o swoim strachu, tylko dlatego, że jakieś bajanie mi o tym opowiedziało?

– Nie mówię, że masz zapomnieć o swoich obawach. Wręcz przeciwnie, powinnaś być świadoma konsekwencji.– odpowiedział szybko i ogarnął jej włosy z twarzy, która ukazywała niezadowolenie z jego słów. – Myślę, że może warto zgłębić tę historię, zrozumieć, jak Aislinn radziła sobie z własnym darem, jakie wybory podejmowała. Może przez to będziesz w stanie kontrolować smoka bardziej świadomie.

– To, co opisane jest w legendzie, to nie jest dosłowne przekazywanie rzeczywistości, Charlie. Opowieści nie takie mają zadanie. To, co one opisują, stanowi bardziej metaforę, wiesz, symboliczne przedstawienie mocy. Nie wiem, czy w takim przypadku mogę pokładać w niej jakąkolwiek wiarę.– zaprzeczyła.

– Ale fresk... stworzenie na nim jest niemal identyczne, jak to, co widziałem, kiedy się zmieniłaś.

– To tylko twórcza interpretacja artysty, zainspirowana legendą o Aislinn. – wyjaśniła Annabel – Wszelkie malowidła są jedynie artystycznym przedstawieniem historii, z pewnym stopniem dramatyzmu, aby przyciągnąć uwagę i wzbudzić emocje.

– To wyjątkowe, Annabel i mało prawdopodobne. – odparł z pełnym przekonaniem. – W magicznym świecie nie ma miejsca na przypadki. Chciałbym po prostu zrozumieć, co to może oznaczać dla ciebie.

– Dla mnie to tylko historia. Ciekawa, przyznaję, ale nie definiująca istoty mojej mocy. – upierała się.

– Czy masz pewność, że Aislinn wcale nie była twoją przodkinią? – zauważył słusznie, próbując, chociaż w taki sposób zachęcić partnerkę do dalszych działań.

– Może była, moja wiedza na temat historii rodziny nie sięga aż tak daleko, ale równie dobrze może być to jedynie wymyślona postać.  Historia też jest pewnie mocno przekształcona przez lata.

Charlie spojrzał na malowidło i ponownie na pergamin. Zastanawiał się nad tym, co właśnie odkrył, i próbował zrozumieć, jak zdolność Annabel wpływa na ich teraźniejszość. Nie potrafił zrozumieć tego, dlaczego jego partnerka tak bardzo wzbrania się przed uznaniem, chociaż minimalnej prawdy w tej opowieści. Ta zaś jakby równocześnie z jego myślami spojrzała na pergamin z pewną refleksją. „Jednak jej los był związany z obroną wyspy, a moc smoka nie pozostawiała jej wyboru". Czyżby jej kuzyn od samego początku miał rację? Czy powinna postąpić wbrew sobie i porzucić obawy, którymi tak wielokrotnie zasłaniała się przed działaniem? Nie potrafiła wycentrować swoich myśli. Jednak nie był to dobry czas na dociekanie czyjejś racji.

– Czyli chcesz o tym zapomnieć? 

– Na razie skupmy się na tym, po co tu przyszliśmy. Musimy dotrzeć do Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami. Mam nadzieję, że to już niedaleko.



W komnacie pełnej dębowego blasku, z kandelabrami rozświetlającymi ciemne narożniki, Król Victor zasiadał na swym tronie, w którym przetopione miecze pokonanych wcześniej wrogów wyglądały tak, jakby przerywały aurę otaczającej go elegancji. Król ubrany był w bogaty, ciemnofioletowy płaszcz zdobiony złotymi nićmi. Jego korona, utkana z białego złota i wysadzana rubinami wieńczyła jego głowę, emanując ogromem władzy i majestatu. Przybrany w takie szaty, wydawał się trzymać ciężar całego królestwa na swoich barkach. Jednak jego ruchy, choć obdarte z wewnętrznego spokoju, były pełne godności i pewności siebie. Dookoła rozpostarta była aura dostojności, a ściany zdobiły herby i tapiserie przedstawiające bohaterów minionych bitew. Na stole przed Królem leżała mapa Islay, która przy każdym nieregularnym oddechu Victora przypominała o bitwie, która rozlała się boleśnie na jej wschodnich rubieżach. W zachodzącym wówczas słońcu promienie światła wtargnęły przez okna — symboli wygranych onegdaj bitew, ożywiając komnatę niczym pozłacane strzały.
Wewnątrz komnaty znajdowała się również dziewka o szmaragdowych oczach. Jej sukienka zdobiona srebrem błyszczała w świetle, a koronka na głowie kreowała wspomnienie dziewiczego piękna. Jednak w oczach koloru tych samych szmaragdów malowała się trwoga. Uroda i tragedia tańczyły ze sobą w jej spojrzeniu, a skrzyżowane palce drżały, próbując ukryć zaniepokojenie.

– Nigdy nie mogłam zrozumieć tej sztuki wojennej – powiedziała cicho, znikając za zasłoną.

Król Victor spojrzał na Elolise O'MacLeod z szacunkiem. Jej obecność była przypomnieniem o zawiłych układach politycznych, jakie kształtują losy wielu królestw.

– Twój ojciec, Lord Høren, jest sojusznikiem naszego królestwa, a ty jesteś zwiastunem jedności między naszymi ludami – powiedział, starając się brzmieć pocieszająco. – Sztuka wojenna także jest nieodłączną częścią życia i losu każdego królestwa, a bezpieczeństwo naszej wyspy wymaga czasem bolesnych wyborów i nieuchronnych konfliktów.

– Wasza Królewska Wysokość – zaczęła, starając się utrzymać stabilny głos. – Rozumiem konieczność sojuszy i obowiązków wojennych, lecz serce me trwoży się o tych, których żegnamy na polu bitwy.

– Wojna to tragiczna rzeczywistość, której nie da się uniknąć. Jednak, choć twe lata mogą być młode, to twój umysł jest już dojrzały. Obawa o życie poddanych jest cechą jak najbardziej szlachetną. – Król Victor spojrzał na nią z wyrazem empatii. – Będzie z ciebie wspaniała Królowa.

– Zawsze będę lojalna wobec ciebie. Będziesz w końcu moim mężem, Panie.– odpowiedziała, starając się brzmieć pewnie, choć wewnętrznie odczuwała nutę niepewności. – Dziedzictwo sprawiedliwości, mądrości, miłości do ludu również jest dla mnie ważne. Te wartości są jak latarnia morska w mroku, kierując naszą drogę nawet w najcięższych chwilach. Modlę się o to, by zawsze były twoim przewodnikiem – kontynuowała, a w jej głosie brzmiała głęboka mądrość.

Zanim zdążył jej odpowiedzieć, drzwi otworzyły się z wielkim hukiem. Do sali tronowej wbiegł chwiejącym się krokiem doradca, ubrany w płaszcz barwy krwi. Jego oblicze ukazywało zmęczenie, a siwe włosy świadczyły o wielu bitwach, w których uczestniczył. Przez jego oczy przebijała się ta dobrze mu znana niepewność, wyglądał jak dzikie zwierzę, które zaczęło czuć się zagrożone.

– Najjaśniejszy! – zawołał, kłaniając się nisko – Doniosłem wiadomości, które przygniotą nas swoim ciężarem.

– Mów, Alaric. Jaka nowina przynosi cię do tej komnaty? – Król Victor uniósł brwi, spoglądając na doradcę z powagą, a Elolise przyglądała się im obojgu, czując napięcie unoszące się w powietrzu.

– Siły Wysokopańskie przekroczyły nasze granice. Doszło do potyczki na wschodnich rubieżach, a nasze oddziały poniosły znaczne straty. Niestety, utrzymaliśmy tylko niewielką część terytorium. Wróg zdobywa nad nami coraz większą przewagę.

W komnacie nastała chwila ciszy, przerywanej jedynie skrzypieniem drewna w ognisku. Król Victor spojrzał na mapę Islay, a na jego twarzy malowało się zaniepokojenie.

– Mówisz, że utrzymaliśmy tylko niewielką część terytorium? – westchnął król. Jego głos brzmiał poważnie, a Alaric skinął głową.

– Tak, Najjaśniejszy. Wrogiem dowodzi zręczny strateg, znany jako Lord Walerian. Jego armie zdają się liczniejsze i lepiej przygotowane niż przewidywaliśmy. Potrzebujemy natychmiastowego pospieszenia z pomocą, zanim utracimy więcej ziem.

– Zwołajcie najwyższą radę i wszystkich dowódców wojskowych, mobilizujcie armię. Elolise, powiadom ojca, że potrzebujemy pełnego zaangażowania jego sił w obronie wschodnich rubieży. –
Na ten rozkaz dziewczyna przytaknęła, a zaraz potem opuściła salę tronową, zostawiając króla wraz z jego doradcą. – Zadbajcie również o bezpieczeństwo tamtejszej ludności cywilnej, przewieźcie ich do stolicy, dajcie schronienie – dodał król i natychmiast ruszył w kierunku sali komnaty, gdzie czekała już na niego najwyższa rada.

Wszyscy zasiedli wokół okrągłego stołu, zdobionego piękną, wyrzeźbioną w drewnie mozaiką. Ich stroje — zarówno szaty, jak i zbroje — były ciemne i mroczne, z geometrycznymi wzorami będącymi odzwierciedleniem ich własnych planów i strategii. Ich twarze były sternikami — pełnymi enigmatycznych uśmiechów i szepczących spojrzeń. Wśród nich dominował jednak wysoki mężczyzna o głowie obłożonej siwymi włosami, ten najstarszy i najbardziej szanowany w swoim królestwie. Dawny przyjaciel i towarzysz broni jego ojca — Dowódca Armii, człowiek o niezrównanej mądrości i doświadczeniu, przemawiał z pewnością i autorytetem, jakby znalazł się na polu bitwy.

– Wielki generalski Mistrz Nicholas, jeden z naszych najbliższych przyjaciół, został pojmany przez wojska Anthony’ego Flockharta. Atak zaskoczył nas od strony gór, a Nicholas został schwytany. – rozpoczął mężczyzna, ale jego głos brzmiał jak szept wiatru niosący nieprzyjemne doniesienia z frontu.

Generałowie Króla, stojący wokół stołu, spoglądali na mapę, a ich twarzach malowało się zaniepokojenie. Najjaśniejszy zaś zdębiał na brzmienie tej wieści. Gorycz porażki zalała jego umysł, zgniatając każdą nutę nadziei. Zamyślił się przez chwilę, spojrzawszy na się na swojego towarzysza ze smutkiem w oczach.

– Dlaczego znów? Jak mogliśmy być tak naiwni? – wymamrotał cicho jakby do siebie, a jego oczy świeciły jak płomienie, odbijające się od rubinów w jego koronie.

– Najjaśniejszy, Flockhart znał nasze plany zbyt dobrze, zdaje się, że z każdym naszym ruchem, wrogie armie są o krok przed nami.

– Pytanie, dlaczego nasze operacje nie są już tajne? Dlaczego ta kolejna akcja została zdradzona wcześniej, niż zdążyliśmy zareagować?

– To musi być zdrada, mój Panie. – odezwał się sir Euan, który dzięki trwającej wojnie, galopem wdarł się w łaski Króla na tyle skutecznie, ażeby zasiadać w ławie najwyższej rady.

– Ktoś z nas? Ktoś na naszym dworze? – zagrzmiał Król głośno.

Również inni doradcy zaczęli się zastanawiać nad tą możliwością. Wzajemnie spojrzeli, doszukując się odpowiedzi w oczach swoich towarzyszy. Wreszcie jeden z nich, wzruszając ramionami, zwrócił uwagę Monarchy.

– Śmiem zasugerować, że zdrajca musi żyć pośród osób wyróżniających się wysokim stanem. – odparł beznamiętne, co najmniej tak jakby miał inne ciekawsze zajęcia, a narady stanowiły tylko kolejny punkt, który był zmuszony odhaczyć. – Nikomu, o niższym statusie takie informacje nie byłyby znane.

– Szpieg na naszym dworze – powtórzył Król, a jego słowa brzmiały jak echo wciąż rosnącego groźnego szumu burzy. – Ktoś, kogo utrzymuję i karmię. Nie, nie możemy sobie pozwolić na kolejną zdradę. – oznajmił zdecydowanie, patrząc na mapę. Światło świec migotało, odbijając się od jego oczu i tworząc grę cieni, jak tańczące demony, ukazując tłumiony gniew, który wzbierał się w Królu. – Zlecę najlepszym zwiadowcom, aby dociekali, kto podaje Flockhartowi nasze plany. – oznajmił zdecydowanie, patrząc na naścienne herby. – Nie możemy sobie pozwolić na kolejne zaprzepaszczone tereny.

– Rozumiem, Panie. Natychmiast się tym zajmę. – Dowódca skłonił głowę, uginając kolano przed Królem.

Inni uczestnicy narad skinęli głowami, a później za poleceniem Króla opuścili pokój, zwracając mu ostatnie spojrzenie pełne troski, a gdy drzwi do sali narad zamknęły się z hukiem za nimi, Victor pozostał sam, wśród mroczności oświetlającej jedynie skąpe światło świec. Jego myśli zaczęły biec jak wściekłe psy, unosząc się w przestrzeni ze szalonym rykiem, a strach i frustracja coraz bardziej niwelowały monarchę, niszcząc jego wewnętrzne fundamenty. Słabość nie była opcją, o ile chciał zachować swoją władzę i ocalić przewagę, którą zbudował przez ostatnie miesiące. Jednakże, wraz z każdą kolejną porażką, wściekłe myśli zbierały cenne żniwo w jego wnętrzu. Rozproszone świece, palce trzęsące się i napięcie w jego oczach nie kłamały. Victor był bliski całkowitego załamania nerwowego.



W chaotycznej sytuacji, kiedy musiał wykonywać kilka rzeczy naraz, miał wyrwaną z rąk szklankę, co niestety skończyło się uszkodzeniem i dezintegracją kilku papierów, które musiał odzyskać. Poświęcił więc kawałek czasu, by zażegnać kryzys i zrobił notatkę, żeby przepisać zniszczone pergaminy, potem dość długo gotował zakwas na chleb, uprał kilka koszul, co już od jakiegoś czasu odkładał w celu wykonania, i przygotowywał się na przyjęcie kolejnych statków towarowych. Późnym popołudniem zaś, kiedy już nic ważnego nie musiał wykonywać, zrelaksował się w wannie z ciepłą wodą i mugolską gazetą. Wtedy też, zaczął mówić po norwesku, by sobie przypomnieć podstawowe słownictwo, a gołąb nagle wleciał przez otwarte drzwi, przedziwnie wiążąc się z tymi obco brzmiącymi wyrazami. Odwrócił głowę, by szczegółowo przebadać ptaka, który jednak nie zawsze był dobrym posłańcem. Miał w pamięci, że w przeszłości gołębie przynosiły jego rodzinie ważne wiadomości, ale to było już tak dawno temu, że niepokoił się jedynie tym, czy ten przyjaciel nie przywłaszczył sobie czegoś z jego prywatnej przestrzeni. Zobaczył jednak, że gołąb jest lekko przerażony, ale jednocześnie zdecydowany, więc dał mu szansę, aby wykonał swoje zadanie.

Usiadł na bokach wanny, trzymając gazetę przed sobą, a ptak przyniósł mu notatkę od niejakiej Chrisy, która zażądała, by odwiedził ją jeszcze tego samego wieczoru. Nie podała żadnych szczegółów ani powodów, ale wiedział, że takie bezpośrednie wezwanie było używane tylko w przypadku sytuacji niecierpiącej zwłoki. Czuł się trochę zestresowany, ale wiedział, że gdyby stało się to, co ich przeraża, nie zdołałaby się z nim skontaktować, ale nie ufał swoim intuicjom zbyt często, dlatego ubierając się, zastanawiał się nad tym, co tak właściwie miała mu do przekazania i z czym przyjdzie mu się jeszcze dzisiaj zmierzyć.



Notka z historii:
* Ignatius Pyrrhus ukończył Szkołę Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, gdzie zdobył wybitne umiejętności w dziedzinie opieki nad magicznymi stworzeniami. Jego fascynacja smokami jednak sięgała znacznie głębiej. Po latach poszukiwań, podróży po całym świecie i niezliczonych spotkaniach ze smokami, Ignatius zaczął dostrzegać pewien układ w ich zachowaniach. Za sprawą swojej niezwykłej spostrzegawczości i zdolności do nawiązywania niezwykłego zrozumienia z magicznymi stworzeniami, profesor Pyrrhus zaczął systematyzować informacje na temat smoków. Jego szereg notatek, skrupulatnie zebrane w skomplikowanej księdze, stał się podstawą do stworzenia pierwszego schematu zachowań smoków występujących w świecie magicznym. Ignatius Pyrrhus podzielił smoki na kategorie według wielu czynników, takich jak, preferowane siedliska, preferencje żywieniowe i zdolności ofensywne. Opracował nawet unikalny system komunikacji ze smokami, zdolny do zminimalizowania ryzyka podczas zbliżania się do tych potężnych stworzeń. Jego badania i odkrycia stały się nieocenionym źródłem wiedzy dla kolejnych pokoleń smokologów. Dzięki profesorowi Pyrrhusowi podchodzono do smoków z większym zrozumieniem i szacunkiem. Jego dziedzictwo przetrwało, a stworzony przez niego schemat zachowań smoków jest nadal używany w nauczaniu magii stworzeń magicznych i stosowany w wielu Rezerwatach zamieszkujących smoki do dziś.