czwartek, 17 marca 2022

XV

 Ciem­ność spo­wiła całą jaski­nię, a przynaj­mniej tak mu się wyda­wało.

Ivan Dumi­tru – mogłoby się wyda­wać prawa ręka szefa bandy Rumuń­skich pory­wa­czy smo­ków stał przed swoim bos­sem, kiedy ten znie­cier­pli­wiony krą­żył oczyma po kartce per­ga­minu. Stał z nogami jak z waty, na­dal oszo­ło­miony tym, co jego pod­władni usta­lili na temat ich nie­daw­nej prze­trzy­my­wa­nej.

Nagle szef wyle­ciał na niego, przy­bi­ja­jąc Ivana do ściany z całych sił. Zabo­lało go tak, że nie mógł się obro­nić, spoj­rzał w górę, dostrzegł usta uło­żone w gry­mas wście­kło­ści, a z ich kąci­ków wydo­było się kilka stró­żek śliny.

– Mie­li­śmy tutaj członka rodziny kró­lew­skiej, do tego z takimi moż­li­wo­ściami, a wy matoły pozwo­li­li­ście jej uciec?! – krzyk­nął – Czy wiesz co wła­śnie stra­ci­li­śmy? Ile pie­nię­dzy?!

– Nikt z nas nie mógł tego wie­dzieć, sir. – odparł roz­go­ry­czony

Rozluź­nił uścisk w taki spo­sób, że Ivan mógł w końcu ode­tchnąć peł­nym płu­cem. Zgiął się w pół i łapiąc oddech spoj­rzał na bossa, który wędro­wał dookoła jego biura. Biuro oczy­wi­ście to było za dużo powie­dziane, bar­dziej ciemna jaski­nia, gdzie jedy­nym źró­dłem świa­tła były pochod­nie poroz­wie­szane gdzie­nie­gdzie na ścia­nach. Było tutaj wil­gotno i pomi­ja­jąc szum wygię­tych drzew, wpro­wa­dzo­nych w ruch przez szorst­kie Rumuń­skie powie­trze - gene­ral­nie cicho. Boss zawsze uwiel­biał ciszę, mógł wtedy skon­cen­tro­wać się na swo­ich dzia­ła­niach, które w znacz­nym stop­niu stwo­rzyły Mię­dzy­na­ro­dową Orga­ni­za­cję Prze­stęp­czą Szu­ka­nia i Sprze­da­wa­nia Smo­ków (MOPSiSS) budu­jąc ją cegiełkę po cegiełce na prze­strzeni kil­ku­na­stu lat.

– Możemy podwoić poszu­ki­wa­nia i roz­sze­rzyć je na prze­strzeń po za Hoia Baciu, sir – odparł odzy­sku­jąc głos – dziew­czyna może i potrafi zamie­niać się w smoka, ale mogłaby zwró­cić na sie­bie nie­chcianą uwagę, po za tym nie zary­zy­kuje prze­miany na otwar­tej prze­strzeni więc nie ucie­kła daleko.

– Tak też powin­ni­ście zro­bić Dumi­tru, chcę ją tu jak naj­szyb­ciej dostać. Musimy zamie­nić kilka słów. – odparł Boss i poki­wał ręką w gest zezwo­le­nia na odej­ście.

Chwilę póź­niej obser­wu­jąc jak jego pod­władny opusz­cza pomiesz­cze­nie. Boss wziął do ręki pióro i macza­jąc jego koń­cówkę w atra­men­cie naba­zgro­lił dwa słowa wstępu do obszer­nego listu z pro­po­zy­cją współ­pracy. – „Drogi Anthony…”

Wiedział, że sam z tymi pajacami nie wygra tej walki z całym królestwem wyspy Islay, więc postanowił sięgnąć do swoich znajomości i urządzić największy skok w jego karierze - jednak tym razem nie na smoka, a kogoś o wiele bardziej cennego.

Sztukę skra­da­nia się pomię­dzy strażą, oraz wyj­ście nie­po­strze­że­nie z zamku Chr­si­tine miała opa­no­waną do per­fek­cji. Ubrana w czer­wony płaszcz z kap­tu­rem - tak inten­sywny pod wzglę­dem barwy oraz kroju wymknęła się z zamku. Naj­pierw zręcz­nie omi­nęła straż, a póź­niej pod płasz­czy­kiem tajem­ni­czo­ści opu­ściła Dres­den na swoim koniu. Mrok od zawsze obda­rzał ją pewną mistyczną aurą, dostrze­galną gołym okiem przez każ­dego, który mijał ją po dro­dze.

Dosia­da­jąc konia skie­ro­wała się w stronę sta­rych ruin zamku obron­nego Duny­vaig w miej­sco­wo­ści Agryll na brzegu zatoki Laga­vu­lin na połu­dniu wyspy Islay. Było to miej­sce odda­lone od Dres­den kil­ku­na­stoma kilo­me­trami - odpo­wied­nią odle­gło­ścią, aby móc bez­piecznie odbyć podróż samot­nej kobie­cie, a wystar­cza­jąco dale­kie, aby straż nie podą­żała przy­pad­kowo jej tro­pem.

Dotarła w odpo­wied­nie miej­sce przy zatoce cze­kając na kogoś szcze­gól­nego. Popra­wiła swój płaszcz i wygła­dziła włosy, sia­da­jąc na kamie­niu. Spoj­rzała na ruiny zamku, które z całą pew­no­ścią można było nazwać jego gru­zami, ale ze względu na swoją histo­rię zostało w XVII wieku zaapro­bo­wane jako zaby­tek przez ówcze­snego Króla, a przodka Chri­stine. 

Miejsce, które stanowiło jedyną bezpieczną przystań dla spotkań tej dwójki okazała ta zagma­twana plą­ta­nina, na wpół ukryta w listo­wiu i pozor­nie wto­piona w skałę cypla - ruiny. Przy­lą­dek był nie­wielki, zaj­mu­jąc powierzch­nię zale­d­wie około 200 metrów kwa­dra­to­wych. Jed­nak tyle miej­sca w zupełności im wystar­czało, gdy skupiali się jedynie na sobie.

W pew­nym momen­cie wzrok Chri­stine powę­dro­wał w miej­sce, gdzie woda zaczęła się nie­na­tu­ral­nie ukła­dać w fale. Wyostrzyła wzrok w spoj­rzała na ogromną cho­rą­giew, którą odz­na­czały się statki han­dlowe, pły­wa­jące po wodach w pobliżu Wysp Hybryd Wew­nętrz­nych. Jed­nak osoba, która po krót­kim cza­sie wysia­dła z niewiel­kiego statku z całą pew­no­ścią nie była han­dla­rzem, ani tym bar­dziej bied­nym mary­na­rzem, a czło­wie­kiem dobrze zbu­do­wa­nym, odzia­nym w czarną koszulę, z krę­co­nymi wło­sami. Był nim oczywiście Shi­loh Floc­khart - drugi najstar­szy syn władcy Jury, Anthony’ego Floc­kharta, który wypowie­dział wojnę wyspie Islay.

Shi­loh pod­szedł do Chri­stine dziar­skim kro­kiem i uca­ło­wał ją w dłoń.

– Witaj nie­wia­sto. Jak zawsze pięk­nie ci w czer­wieni. – odparł dostrze­ga­jąc ten sam czer­wony płaszcz, który Chri­stine zakłada tylko i wyłącz­nie na spo­tka­nia z chło­pakiem. – Czy zaszczy­cisz mnie swoją obec­no­ścią w ten cudowny wie­czór?

– Shi­loh jak zawsze szar­mancki i przy każ­dym spo­tka­niu coraz bar­dziej. – odparła przy­ty­ka­jąc niczym praw­dziwa dama. Po czym roze­śmiała się gło­śno, a w krok za nią zro­bił to jej towa­rzysz. Było to ich stan­dar­dowe przy­wi­ta­nie według „etyk kró­lew­skich”, które wpa­jano im od dziecka, a które z coraz częst­szymi spo­tka­niami tej dwójki sta­wało się zbędne.

Ich spo­tka­nia miały miej­sce wtedy, gdy „wyklu­czony” z swo­jej rodziny poprzez brak magicz­nych zdol­no­ści Shi­loh został okrzyk­nięty przez swo­jego ojca opie­ku­nem łodzi han­dlo­wych, było to zaję­cie co naj­mniej nie­godne jego rodziny, ale dzięki temu mógł legal­nie i bez zbęd­nych pro­ble­mów pły­wać po wodach mórz, a co za tym idzie spo­ty­kać się tak czę­sto z osobą, którą darzył tym szcze­gól­nym uczu­ciem. Jed­nak mimo to bariera intym­no­ści fizycz­nej nigdy nie została mię­dzy nimi prze­ła­mana. Młod­szy Floc­khart wie­dział bowiem, że jest ona prze­zna­czona komuś innemu, wiele razy chciał zre­zy­gno­wać z tej rela­cji, ale ni­gdy nie miał tyle sił, aby tego doko­nać. Ona rów­nież nie raz nie kryła roz­go­ry­cze­nia z tego powodu, ale oby­dwoje obie­cali sobie wza­jem­nie, że póki wojna trwa, póty ich rela­cja zosta­nie nie­wy­kryta i nie zagrozi życiem żad­nego z nich będą na­dal trwać w tej bez­na­dziej­nej sytu­acji, razem.

Spa­ce­ro­wali więc tak brze­giem zatoki, trzy­ma­jąc się za ręce. Z daleka można było wykryć tą che­mię, która jakby zamy­kała ich w koko­nie i oddzie­lała od reszty świata oraz tej nie­wy­god­nej świa­do­mo­ści, że to spo­tka­nie, ze względu na wojnę pomię­dzy ich rodami może być ich ostat­nim. Rozmowy zako­cha­nych trwały nie­mal przez całą wizytę Shi­loha na Islay, jed­no­cze­śnie omi­ja­jąc tematy, które mogłyby zepsuć atmos­ferę, nagromadzoną mię­dzy nimi. Było to cięż­kim wyzwa­niem, ale war­tym każ­dej chwili ich wza­jem­nych uśmie­chów i doka­zy­wa­nia sobie nawza­jem, jak grupka zwy­czajnych nasto­lat­ków, która naiw­nie poszu­kuje tej pierw­szej, jedy­nej miło­ści w mrocz­nych cza­sach walk i okru­cień­stwa. A było to prze­cież tylko nie­winne uczu­cie, które w kon­se­kwen­cji miało wywołać ogromny wpływ na wyda­rze­nia w przy­szło­ści oby­dwu wal­czą­cych mię­dzy sobą wysp. 

 

 

Gdzieś tam w półmroku dwójka mło­dych doro­słych, któ­rzy dopiero co wydo­stali się z nie­woli u Han­dla­rzy prze­mie­rzała szybko las, ucie­kając przed zagro­że­niem.

– Anna­bel cze­kaj, to boli. – zatrzy­mał się, zmu­sza­jąc rów­nież cią­gnącą go dziew­czynę do zaprze­sta­nia tego nie­kon­tro­lo­wa­nego biegu – Spró­buj może mi wyja­śnić, dla­czego ucie­kamy, zamiast zacho­wy­wać się jak wariatka.

– Nie­da­leko stąd jest grupka, która nas szuka. – odparła naprędce i ponowne zaci­snęła swoją dłoń na jego pokie­re­szo­wa­nym ramie­niu Char­liego.

Smoki leciały przed nimi, jakby ści­ga­jąc się ze sobą, kom­plet­nie nie­świa­dome tego, co wła­śnie na nich czyha. Z jed­nej strony ich płyn­ność skrzy­deł napa­wała ją dumą, z dru­giej zaś oba­wiała się, że pod­czas tej sytu­acji znikną jej z pola widze­nia i wpa­kują się w jesz­cze więk­sze kło­poty niż teraz. Nie spo­dzie­wała się, że kil­ku­mie­sięczne smoki tak dobrze opa­nują sztukę lata­nia, wbrew prze­słan­kom star­szych smo­ko­lo­gów, że aku­rat w ich przy­padku (smo­ków-hybryd - zro­dzo­nych z dwóch róż­nych gatun­ków sma­ków) nastąpi to tak wcze­śnie. Z resztą nie świad­czyło to o nie­kom­pe­ten­cji pra­cow­ni­ków rezer­watu, tylko o zasa­dzie w myśl któ­rej takie osobniki zda­rzały się wów­czas bar­dzo rzadko i ciężko było zde­fi­nio­wać ich cykl dora­sta­nia, oraz zacho­wa­nia, cha­rak­te­ry­styczne dla takiej mie­szanki gatun­ko­wej. Dla­tego wła­śnie roz­ka­zano Anna­bel i Char­liemu dogłębną obser­wa­cję, oraz o noto­wa­nie spo­strze­żeń doty­czącą wszel­kich uchy­bień w roz­woju gatun­ko­wym Ase­riela i Lumini’ego.

– Może to zabrzmi dziw­nie, ale czy pod­czas tych prze­mian zacho­wujesz część zmy­słów smo­czych? – zapy­tał, koja­rząc sytu­ację z jej prze­mianą, a tym, że potrafi usły­szeć coś z dal­szej odle­gło­ści niż zwy­czajny czło­wiek.

Anna­bel zwol­niła kroku, będąc prze­ko­naną, że udało jej się dopro­wa­dzić do zgu­bie­nia prze­śla­dow­ców.

– Bre­dzisz Weasley, czy zauwa­ży­łeś kie­dyś, żeby pro­fe­sor McGo­na­gall miała dziwny pociąg do myszy, przez to, że zamie­nia się w kota? – spy­tała iro­nicz­nie.

– Czę­sto kazała nam trans­mu­to­wać szczura w kie­lich, albo koty w coś innego. – odparł pół żar­tem na jej zaczepkę.

– Nie sądzę, żeby to miało za duży zwią­zek z jej zdol­no­ściami. – żach­nęła się i przy­sta­nęła w miej­scu, pró­bu­jąc nieco ode­chnąć. – Chyba już jeste­śmy bez­pieczni. Ase­riel, Lumini, gdzie jeste­ście?

Jeden z dru­gim okrę­ciły się nad jej głową i zle­ciały na zie­mię, wyda­jąc z sie­bie smo­czy odgłos i spoj­rzaw­szy wdzięcz­nie na swo­ich opie­ku­nów.

– Rozu­miesz te ich dziwne odgłosy? – spy­tał Char­lie, cały czas wra­ca­jąc do tak nie­wy­god­nego dla dziew­czyny tematu, na co Anna­bel prych­nęła pod nosem, że nie. Spo­dzie­wała się, że gdy ujawni swoje obli­cze, będzie bom­bar­do­wana pyta­niami na jego temat. Jed­nak nie sądziła, że sta­nie się w to w warun­kach zagra­ża­ją­cych ich życiu. Cho­ciaż czego innego mogła spo­dzie­wać się po chło­paku od lat zafa­scy­no­wa­nym smo­kami i ich histo­rią. Sama rów­nież dosko­nale to rozu­miała - gdy była dziec­kiem doświad­czyła cze­goś podob­nego.

 
Kilka lat wcze­śniej
(klasa trans­mu­ta­cji)
 
Gdy tylko unio­sła chudą rękę i zaczęła wypo­wia­dać for­mułkę zaklę­cia, które miało prze­mie­nić szczura w kocio­łek, ten pode­rwał się szybko do góry i spło­szony wysko­czył za biurko, wyczu­wa­jąc coś nie­po­ko­ją­cego w nie­spełna 12-let­niej Anna­bel. Zwie­rzę to ucie­kło przez szparę w drzwiach, któ­rych ktoś nie domknął.
– Hej. Nie ucie­kaj! – krzyk­nęła za nim, a po kla­sie roz­szedł się cichy chi­chot dzieci z jej klasy, któ­rzy jak dotąd sku­pieni na swoim zada­niu zacie­ka­wieni jej reak­cją spoj­rzeli na dziew­czynę, która w tym momen­cie zro­biła się czer­wona jak burak.
– Cisza dzieci. – kla­snęła w ręce pro­fe­sor McGo­na­gall, dopro­wa­dza­jąc je do spo­koju. – Zwie­rzęta bywają pło­chliwe, panno Foutley, wystarczy jeden nieuważny ruch.
– Bar­dzo prze­pra­szam – odparła skru­szona, pewna że musiała przy­pad­kowo za gwał­tow­nie ruszyć różdżką i prze­stra­szyć zwie­rzę. – Zaraz je znajdę.
– Pan Filch je znaj­dzie, nie musisz się o nie mar­twić. Koniec zajęć dzieci, pro­szę rozejdź­cie się na kory­tarz w ciszy.
Dziew­czynka posłusz­nie wyko­nała pole­ce­nie swo­jej nauczy­cielki, jed­nak do końca zajęć nie potra­fiła usie­dzieć w miej­scu – nie dość, że po raz kolejny nie­winne zwie­rzę od niej ucieka, bo zro­biła coś nie tak, to jesz­cze mar­twiła się, że może mu się zro­bić krzywda, gdy trafi na kogoś nie­od­po­wied­niego. Dla­tego wła­śnie zaraz po zaję­ciach udała się do woź­nego, cho­ciaż się go naj­zwy­czaj­niej w świe­cie bała i nie­śmiało wpa­tru­jąc się w swoje buty spy­tała o tego bied­nego szczura, któ­rym wcze­śniej tak się brzy­dziła. Filch nie odpo­wie­dział jej od razu, spoj­rzał na prze­ra­żoną dziew­czynkę, a dopiero po chwili, mruk­nął pod nosem coś, co miało ozna­czać, że nie ma na to czasu i odszedł. Anna­bel wzięła głę­boki oddech, tak, że wyglą­dała jak napu­szona wie­wiórka, która napchała sobie pysz­czek orze­chami i pomy­ślała, że tylko ona może go odna­leźć, więc tak uczy­niła.
Poszu­ki­wa­nia nie trwały długo.
– Mam Cię potworku. – mruk­nęła, celu­jąc w niego różdżką. – Win­gar­dium Leviosa.
Zwie­rzę unio­sło się do góry, było prze­ra­żone, pró­bo­wało się uwol­nić na wszel­kie spo­soby, ale nie miało dość siły aby przebić się przez to zaklęcie.
– Przy­kro mi, ale dla two­jego dobra muszę to zro­bić. Zaraz będziesz bez­pieczny w swo­jej klatce. – odparła śpiew­nym gło­sem i ruszyła do klasy trans­mu­ta­cji, aby speł­nić swoją obiet­nicę.
Gdy tylko weszła do środka i odło­żyła szczura do jedy­nej pustej klatki, która tam była. W pewnym momencie dostrze­gła w kącie nie­ty­powo wyglą­da­jącą szarą, ogromną kocicę. Lubiła koty, nawet bar­dzo. Więk­szość z nich poru­szała się z gra­cją i miała ten „kró­lew­ski dryg”, który według niej świadczył o dostojności tych istot. Zro­biła więc krok do przodu, ale uświa­do­miła sobie, że i ona może od niej uciec. zatrzy­mała się w miej­scu i bijąc się z myślami spo­glą­dała raz po raz na drzwi, przez które powinna wyjść, żeby wię­cej nie nabroić. Była już bli­ska decy­zji o wyj­ściu z klasy, gdy nagle kocica skie­ro­wała na nią swój surowy wzrok. Wtem wokół niej zaczęło świe­cić jasne świa­tło, a na miej­scu, gdzie stała kocica, poja­wiła się Mine­rva McGo­na­gall.
– Nie powin­naś sama wcho­dzić do tej klasy po za zaję­ciami Panno Foutley. – odparła.
– Ja, ja prze­pra­szam bar­dzo. Zna­la­złam szczura, bo Pan Filch nie zamie­rzał się tym zająć. – odpo­wie­działa, gdy tylko wyszła z szoku. Dla nor­mal­nego cza­ro­dzieja, takie rze­czy wydają się zwy­czajne, jed­nak dla Anna­bel nie. Gdzieś tam, w sercu dziew­czynki zapa­liła się nadzieja, że nie jest jedyną osobą, która potrafi zmie­niać się w zwie­rzę.
– Rozu­miem, ale żebyś wie­działa na przy­szłość, powtó­rzę jesz­cze raz. Ucz­niom nie wolno samym krę­cić się po kla­sie po zaję­ciach. Chcę, abyś to dobrze zro­zu­miała.
– A więc Pani też to potrafi? – spy­tała nauczy­cielkę szybko.
– Zmie­niać się w zwie­rzę, oczy­wi­ście. Dla cza­ro­dzieja o wyso­kich moż­li­wo­ściach magicz­nych, sztuka zamie­nia­nia się w zwie­rzę, nie jest wiel­kim pro­ble­mem.
– Ani­mag, tak? – powtó­rzyła
– Co ma ozna­czać, że ja „też to potra­fię”?
Anna­bel zaczer­wie­niła się na pytanie mentorki. Naraz przy­po­mniała sobie, że ostrze­gano ją, aby nikomu nie mówiła o swo­ich moż­li­wo­ściach. Taką prawdę znał jedy­nie pro­fe­sor Dum­ble­dore, oraz jej naj­bliż­sza rodzina i wybrani członkowie Ministerstwa, tak też miało zostać.
– Moja mama też to potra­fiła, prak­tycz­nie od uro­dze­nia. – odpo­wie­działa nauczy­cielce ostroż­nie, aby wybadać odpowiednio grunt.
– To niemożliwe, panno Foutley. Anima­gia to nie­zwy­kle trudna i nie­bez­pieczna sztuka wyma­ga­jąca wielu lat testów, egza­mi­nów i for­mal­no­ści. Ani­ma­giem zaś może zostać cza­ro­dziej, który opa­no­wał ten jeden z odłamów trans­mu­ta­cji do per­fek­cji. Nie­mowlę nie mogło mieć moż­li­wo­ści.
– A cza­ro­dziej prze­mie­niony w zwie­rzę – czy ma zmysł zwie­rzęcia czy zacho­wuje swój ludzki zmysł? – cią­gnęła, uda­jąc zacie­ka­wie­nie tym tema­tem. Gdzieś w głębi miała nadzieję, że jed­nak pro­fe­sor McGo­na­gall nie wie­działa wszyst­kiego i musiała upew­nić się, czy sama jest ani­ma­giem, czy po pro­stu jest dzi­wa­dłem, które nad sobą nie panuje.
- Kiedy znaj­dują się w sta­nie prze­miany, zacho­wują więk­szość umie­jęt­no­ści ludz­kiego myśle­nia, poczu­cia wła­snej toż­sa­mo­ści, a także wspo­mnień. Nawet jeśli przyj­mują zwie­rzęcą formę dość czę­sto, dłu­gość ich życia nie ule­gnie zmia­nom. – odparła, zasta­na­wia­jąc się chwilkę. – Jak­kol­wiek, ich uczu­cia i emo­cje będą uprosz­czone oraz odczują wiele zwie­rzęcych potrzeb, odpo­wied­nich dla gatunku zwie­rzęcia w jakie się prze­mie­niają. Może to być cho­ciażby potrzeba zje­dze­nia tego, czym żywi się ich ani­ma­giczna forma.
– Rozu­miem, dzię­kuję bar­dzo za wyja­śnie­nie. – odparła smutno, dosko­nale zda­wa­jąc sobie sprawę z tego, że ni­gdy nie miała ochoty zjeść suro­wego mięsa, oraz z tego, że nie mogła w pełni kon­tro­lo­wać swo­jej smo­czej formy, roz­e­mo­cjo­no­wa­nej jakimś nie­przy­jem­nym doświad­cze­niem.
– Twoja mama może i potra­fiła zmie­niać się w zwie­rzę, ale jeśli tak, to musiała być nie­za­re­je­stro­wana w Reje­strze Ani­ma­gów. Ponie­waż takich zare­je­stro­wa­nych cza­ro­dzie­jów jest o ile dobrze pamię­tam sie­dem. A każda z tych osób jest mi dobrze znana.
– Czyli nie każdy musi się reje­stro­wać?
– Jak naj­bar­dziej, acz nie wpi­sa­nie się do Reje­stru grozi w najgorszymi wypadku zesła­niem do Azka­banu.
Dziew­czynka zro­biła duże oczy, po czym ukło­niła się nisko i szybko wybie­gła z klasy trans­mu­ta­cji z jesz­cze więk­szym mętli­kiem w gło­wie, niż wcze­śniej. 
 
 
– Anna­bel, zejdź na zie­mię. – odparł Char­lie, potrzą­sa­jąc ramię dziew­czyny. – Chyba mamy towa­rzy­stwo.
– Znowu oni?
– Coś gor­szego. O ile dobrze widzę, to wataha wil­ków chyba wpa­dła na kola­cję.
Spoj­rzała w miej­sce wska­zane przez Char­liego, gdzie rze­czy­wi­ście grupka czte­rech, albo pię­ciu (według Anna­bel) wil­ków zmie­rzała cicho w ich stronę, jakby gotowa do ataku.
– Zmy­wajmy się stąd jak naj­szyb­ciej. – odparła naprędce.
– Osza­la­łaś, one są szyb­sze. Dogo­nią nas. – odparł uno­sząc ręce i macha­jąc nimi w powie­trzu.
– Co ty robisz?
– Roz­prze­strze­niam zapach. – odpo­wie­dział szybko, ale to nic nie dawało. Wilki były coraz bli­żej, Anna­bel w tym momen­cie wycią­gała różdżkę z rękawa, ale Char­lie sta­nął przed nią, jakby chciał zro­bić z sie­bie żywą tar­czę i zaczął wyda­wać z sie­bie krzyki ostrym tonem, aby mogły zorien­to­wać się, że mają do czy­nie­nia z czło­wie­kiem i że nie mają tutaj czego szu­kać.
Wilki nagle przy­sta­nęły w miej­scu, ale w dal­szym ciągu nie spusz­czały z nich wzroku.
Wtem chło­pak przy­kuc­nął powoli i rzu­cił w nie gru­dami ziemi.
Naj­wy­raź­niej spo­sób Char­liego zadzia­łał, ponie­waż zaczęły się wyco­fy­wać jeden po dru­gim. Jed­nak Anna­bel sły­sząc jed­nego z tych war­czących agre­so­rów gdzieś z boku popchnęła Char­liego, po czym dama upadła na bok, w ostat­nim momen­cie, bro­niąc się przed kłami, które z pew­no­ścią, mogły zato­pić się głę­boko w jej skó­rze.
Leżeli tak na ziemi i w bez­de­chu przy­glą­dali się wście­kłej, spro­wo­ko­wa­nej czymś nie­wia­do­mym isto­cie, która pró­bo­wała w poje­dynkę okrą­żyć swoje ofiary, gło­śno na nie war­cząc. Wraz rzu­ciła się na Anna­bel, która po raz kolejny zdo­łała unik­nąć ugry­zie­nia i przy­biła się do drzewa, chciała wal­czyć w agre­syw­nym wil­kiem, który naj­wy­raź­niej wyczuł w niej zagro­że­nie i pró­bo­wał ochro­nić swoje tery­to­rium, ale pod­czas uniku różdżka wypa­dła z jej dłoni. Leżała za daleko, aby móc ją szybko podnieść. Spoj­rzała bła­gal­nie na Char­liego, aby ten coś zro­bił, jed­nak przy upadku na zie­mię, naru­szył swoje ramię, które mimo zaklę­cia nie było do końca sprawne, zwijając się z bólu. Spo­strze­gł ed­nak, że Anna­bel grozi wiel­kie nie­bez­pie­czeń­stwo pró­bo­wał się­gnąć różdżki, ale wilk w tym samym cza­sie po raz kolejny wysko­czył na dziew­czynę, która scho­wała twarz w dło­niach. Wtem znad jej ramie­nia zafru­nął Ase­riel, który swo­imi pazu­rami odbił wilka, bro­niąc swo­jej opie­kunki. Ten dostrze­ga­jąc to co się stało zawar­czał rów­nież na smoka, który zro­bił to samo. War­czały na sie­bie przez chwilę, przy­go­to­wu­jąc się do ataku, gdy od tyłu Lumini zaszedł wilka i zio­nął na niego ogniem. Póź­niej to samo zro­bił jego star­szy brat. Młode smoki nie były jesz­cze tak dobrze wpra­wione w celo­wa­nie ogniem, ale ich żar, od razu odgo­nił napast­nika, który zauwa­ża­jąc, że nie ma szans uciekł z pod­ku­lo­nym ogo­nem wgłąb lasu.
Nie­stety smoki, dzięki swoim wza­jem­nym zaba­wom potra­fiły być naprawdę szyb­kie - dogo­niły agre­sora, przy­pa­liły go, a gdy prze­stał się ruszać, zaczęły go poże­rać. Musiały już odpo­wied­nio zgłod­nieć. Anna­bel nie widziała całej akcji, ale rów­nież wyczuła siłę tego ognia. Prze­ra­żona, ale i pełna dumy za to, że ich ogień zaczyna robić się coraz sil­niej­szy i za chwilę będzie sta­no­wić ich naj­sil­niej­szą broń, pobie­gła w stronę Char­liego, aby pomóc mu wstać. Z małą pomocą sta­nął na swoje nogi, ale nie trzy­mał się na nich za pew­nie. Dziew­czyna prze­ło­żyła jego rękę za swoją szyję i powę­dro­wali razem w miej­sce, gdzie z nie­da­leka Anna­bel mogła dostrzec już wyj­ście z lasu. Oczy­wi­ście ich pod­opieczni, pełni dumy, trzy­ma­jąc w pazu­rach swoją zdo­bycz, poleciały za nimi.
– Jesteś głup­cem Weasley. – mruk­nęła dziew­czyna, matczynym tonrm. – Jak mogłeś tak ryzy­ko­wać wysta­wie­niem się wil­kom.
Wilki z natury są pło­chliwe i uni­kają kon­taktu z ludźmi, a nawet, jeśli zbli­żają się bli­sko, to jest to sprawka ich natu­ral­nego instynktu, któ­rym kie­rują się w poszu­ki­wa­niu jedze­nia. Naj­czę­ściej, nawet nie wie­dzą, że zbli­żają się do ludzi. Dobrze jest im to wtedy uświa­do­mić. – odparł Char­lie, pró­bu­jąc kuś­ty­kać powoli na nogach.
– Ten jeden chyba miał inne zda­nie.
– Musiał być zmę­czony, albo chory. Nie zaata­ko­wałby bez powodu. Kto mieszka bli­sko lasów o tym wie. 
"Tak" mruknęła w myślach dziewczyna, uświadamiając sobie, że nie jest całkowicie człowiekiem, co mogło sprowokować atak.
Char­lie zaś poczuł nie­przy­jemne ukłu­cie w oko­licy żołądka. Przez to, że tyle razy ostat­nio otarł się o śmierć, a przy­naj­mniej trwałe kalectwo, że zechciał zadzwo­nić, albo nawet odwie­dzić rodzi­ców i rodzień­stwo, uświa­da­mia­jąc sobie, że od dawna tego nie robił.
– Młode same „upo­lo­wały” sobie jedze­nie. – dziew­czyna spoj­rzała na smoki, które krzyknęły z radości. – Całe szczę­ście, że praw­do­po­dob­nie nie­da­leko stąd jest wyj­ście z lasu. Może kogoś spo­tkamy po dru­giej stro­nie, kogoś kto nam pomoże trafić do Rezerwatu.
– Ale co zro­bimy z Lumi­nim i Ase­rie­lem?
– Mam plan. – odparła Anna­bel uśmie­cha­jąc się chytrze.