Ciemność spowiła całą jaskinię, a przynajmniej tak mu się wydawało.
Ivan Dumitru – mogłoby się wydawać prawa ręka szefa bandy Rumuńskich porywaczy smoków stał przed swoim bossem, kiedy ten zniecierpliwiony krążył oczyma po kartce pergaminu. Stał z nogami jak z waty, nadal oszołomiony tym, co jego podwładni ustalili na temat ich niedawnej przetrzymywanej.
Nagle szef wyleciał na niego, przybijając Ivana do ściany z całych sił. Zabolało go tak, że nie mógł się obronić, spojrzał w górę, dostrzegł usta ułożone w grymas wściekłości, a z ich kącików wydobyło się kilka stróżek śliny.
– Mieliśmy tutaj członka rodziny królewskiej, do tego z takimi możliwościami, a wy matoły pozwoliliście jej uciec?! – krzyknął – Czy wiesz co właśnie straciliśmy? Ile pieniędzy?!
– Nikt z nas nie mógł tego wiedzieć, sir. – odparł rozgoryczony
Rozluźnił uścisk w taki sposób, że Ivan mógł w końcu odetchnąć pełnym płucem. Zgiął się w pół i łapiąc oddech spojrzał na bossa, który wędrował dookoła jego biura. Biuro oczywiście to było za dużo powiedziane, bardziej ciemna jaskinia, gdzie jedynym źródłem światła były pochodnie porozwieszane gdzieniegdzie na ścianach. Było tutaj wilgotno i pomijając szum wygiętych drzew, wprowadzonych w ruch przez szorstkie Rumuńskie powietrze - generalnie cicho. Boss zawsze uwielbiał ciszę, mógł wtedy skoncentrować się na swoich działaniach, które w znacznym stopniu stworzyły Międzynarodową Organizację Przestępczą Szukania i Sprzedawania Smoków (MOPSiSS) budując ją cegiełkę po cegiełce na przestrzeni kilkunastu lat.
– Możemy podwoić poszukiwania i rozszerzyć je na przestrzeń po za Hoia Baciu, sir – odparł odzyskując głos – dziewczyna może i potrafi zamieniać się w smoka, ale mogłaby zwrócić na siebie niechcianą uwagę, po za tym nie zaryzykuje przemiany na otwartej przestrzeni więc nie uciekła daleko.
– Tak też powinniście zrobić Dumitru, chcę ją tu jak najszybciej dostać. Musimy zamienić kilka słów. – odparł Boss i pokiwał ręką w gest zezwolenia na odejście.
Chwilę później obserwując jak jego podwładny opuszcza pomieszczenie. Boss wziął do ręki pióro i maczając jego końcówkę w atramencie nabazgrolił dwa słowa wstępu do obszernego listu z propozycją współpracy. – „Drogi Anthony…”
Wiedział, że sam z tymi pajacami nie wygra tej walki z całym królestwem wyspy Islay, więc postanowił sięgnąć do swoich znajomości i urządzić największy skok w jego karierze - jednak tym razem nie na smoka, a kogoś o wiele bardziej cennego.
Sztukę skradania się pomiędzy strażą, oraz wyjście niepostrzeżenie z zamku Chrsitine miała opanowaną do perfekcji. Ubrana w czerwony płaszcz z kapturem - tak intensywny pod względem barwy oraz kroju wymknęła się z zamku. Najpierw zręcznie ominęła straż, a później pod płaszczykiem tajemniczości opuściła Dresden na swoim koniu. Mrok od zawsze obdarzał ją pewną mistyczną aurą, dostrzegalną gołym okiem przez każdego, który mijał ją po drodze.
Dosiadając konia skierowała się w stronę starych ruin zamku obronnego Dunyvaig w miejscowości Agryll na brzegu zatoki Lagavulin na południu wyspy Islay. Było to miejsce oddalone od Dresden kilkunastoma kilometrami - odpowiednią odległością, aby móc bezpiecznie odbyć podróż samotnej kobiecie, a wystarczająco dalekie, aby straż nie podążała przypadkowo jej tropem.
Dotarła w odpowiednie miejsce przy zatoce czekając na kogoś szczególnego. Poprawiła swój płaszcz i wygładziła włosy, siadając na kamieniu. Spojrzała na ruiny zamku, które z całą pewnością można było nazwać jego gruzami, ale ze względu na swoją historię zostało w XVII wieku zaaprobowane jako zabytek przez ówczesnego Króla, a przodka Christine.
Miejsce, które stanowiło jedyną bezpieczną przystań dla spotkań tej dwójki okazała ta zagmatwana plątanina, na wpół ukryta w listowiu i pozornie wtopiona w skałę cypla - ruiny. Przylądek był niewielki, zajmując powierzchnię zaledwie około 200 metrów kwadratowych. Jednak tyle miejsca w zupełności im wystarczało, gdy skupiali się jedynie na sobie.
W pewnym momencie wzrok Christine powędrował w miejsce, gdzie woda zaczęła się nienaturalnie układać w fale. Wyostrzyła wzrok w spojrzała na ogromną chorągiew, którą odznaczały się statki handlowe, pływające po wodach w pobliżu Wysp Hybryd Wewnętrznych. Jednak osoba, która po krótkim czasie wysiadła z niewielkiego statku z całą pewnością nie była handlarzem, ani tym bardziej biednym marynarzem, a człowiekiem dobrze zbudowanym, odzianym w czarną koszulę, z kręconymi włosami. Był nim oczywiście Shiloh Flockhart - drugi najstarszy syn władcy Jury, Anthony’ego Flockharta, który wypowiedział wojnę wyspie Islay.
Shiloh podszedł do Christine dziarskim krokiem i ucałował ją w dłoń.
– Witaj niewiasto. Jak zawsze pięknie ci w czerwieni. – odparł dostrzegając ten sam czerwony płaszcz, który Christine zakłada tylko i wyłącznie na spotkania z chłopakiem. – Czy zaszczycisz mnie swoją obecnością w ten cudowny wieczór?
– Shiloh jak zawsze szarmancki i przy każdym spotkaniu coraz bardziej. – odparła przytykając niczym prawdziwa dama. Po czym roześmiała się głośno, a w krok za nią zrobił to jej towarzysz. Było to ich standardowe przywitanie według „etyk królewskich”, które wpajano im od dziecka, a które z coraz częstszymi spotkaniami tej dwójki stawało się zbędne.
Ich spotkania miały miejsce wtedy, gdy „wykluczony” z swojej rodziny poprzez brak magicznych zdolności Shiloh został okrzyknięty przez swojego ojca opiekunem łodzi handlowych, było to zajęcie co najmniej niegodne jego rodziny, ale dzięki temu mógł legalnie i bez zbędnych problemów pływać po wodach mórz, a co za tym idzie spotykać się tak często z osobą, którą darzył tym szczególnym uczuciem. Jednak mimo to bariera intymności fizycznej nigdy nie została między nimi przełamana. Młodszy Flockhart wiedział bowiem, że jest ona przeznaczona komuś innemu, wiele razy chciał zrezygnować z tej relacji, ale nigdy nie miał tyle sił, aby tego dokonać. Ona również nie raz nie kryła rozgoryczenia z tego powodu, ale obydwoje obiecali sobie wzajemnie, że póki wojna trwa, póty ich relacja zostanie niewykryta i nie zagrozi życiem żadnego z nich będą nadal trwać w tej beznadziejnej sytuacji, razem.
Spacerowali więc tak brzegiem zatoki, trzymając się za ręce. Z daleka można było wykryć tą chemię, która jakby zamykała ich w kokonie i oddzielała od reszty świata oraz tej niewygodnej świadomości, że to spotkanie, ze względu na wojnę pomiędzy ich rodami może być ich ostatnim. Rozmowy zakochanych trwały niemal przez całą wizytę Shiloha na Islay, jednocześnie omijając tematy, które mogłyby zepsuć atmosferę, nagromadzoną między nimi. Było to ciężkim wyzwaniem, ale wartym każdej chwili ich wzajemnych uśmiechów i dokazywania sobie nawzajem, jak grupka zwyczajnych nastolatków, która naiwnie poszukuje tej pierwszej, jedynej miłości w mrocznych czasach walk i okrucieństwa. A było to przecież tylko niewinne uczucie, które w konsekwencji miało wywołać ogromny wpływ na wydarzenia w przyszłości obydwu walczących między sobą wysp.
Gdzieś tam w półmroku dwójka młodych dorosłych, którzy dopiero co wydostali się z niewoli u Handlarzy przemierzała szybko las, uciekając przed zagrożeniem.
– Annabel czekaj, to boli. – zatrzymał się, zmuszając również ciągnącą go dziewczynę do zaprzestania tego niekontrolowanego biegu – Spróbuj może mi wyjaśnić, dlaczego uciekamy, zamiast zachowywać się jak wariatka.
– Niedaleko stąd jest grupka, która nas szuka. – odparła naprędce i ponowne zacisnęła swoją dłoń na jego pokiereszowanym ramieniu Charliego.
Smoki leciały przed nimi, jakby ścigając się ze sobą, kompletnie nieświadome tego, co właśnie na nich czyha. Z jednej strony ich płynność skrzydeł napawała ją dumą, z drugiej zaś obawiała się, że podczas tej sytuacji znikną jej z pola widzenia i wpakują się w jeszcze większe kłopoty niż teraz. Nie spodziewała się, że kilkumiesięczne smoki tak dobrze opanują sztukę latania, wbrew przesłankom starszych smokologów, że akurat w ich przypadku (smoków-hybryd - zrodzonych z dwóch różnych gatunków smaków) nastąpi to tak wcześnie. Z resztą nie świadczyło to o niekompetencji pracowników rezerwatu, tylko o zasadzie w myśl której takie osobniki zdarzały się wówczas bardzo rzadko i ciężko było zdefiniować ich cykl dorastania, oraz zachowania, charakterystyczne dla takiej mieszanki gatunkowej. Dlatego właśnie rozkazano Annabel i Charliemu dogłębną obserwację, oraz o notowanie spostrzeżeń dotyczącą wszelkich uchybień w rozwoju gatunkowym Aseriela i Lumini’ego.
– Może to zabrzmi dziwnie, ale czy podczas tych przemian zachowujesz część zmysłów smoczych? – zapytał, kojarząc sytuację z jej przemianą, a tym, że potrafi usłyszeć coś z dalszej odległości niż zwyczajny człowiek.
Annabel zwolniła kroku, będąc przekonaną, że udało jej się doprowadzić do zgubienia prześladowców.
– Bredzisz Weasley, czy zauważyłeś kiedyś, żeby profesor McGonagall miała dziwny pociąg do myszy, przez to, że zamienia się w kota? – spytała ironicznie.
– Często kazała nam transmutować szczura w kielich, albo koty w coś innego. – odparł pół żartem na jej zaczepkę.
– Nie sądzę, żeby to miało za duży związek z jej zdolnościami. – żachnęła się i przystanęła w miejscu, próbując nieco odechnąć. – Chyba już jesteśmy bezpieczni. Aseriel, Lumini, gdzie jesteście?
Jeden z drugim okręciły się nad jej głową i zleciały na ziemię, wydając z siebie smoczy odgłos i spojrzawszy wdzięcznie na swoich opiekunów.
– Rozumiesz te ich dziwne odgłosy? – spytał Charlie, cały czas wracając do tak niewygodnego dla dziewczyny tematu, na co Annabel prychnęła pod nosem, że nie. Spodziewała się, że gdy ujawni swoje oblicze, będzie bombardowana pytaniami na jego temat. Jednak nie sądziła, że stanie się w to w warunkach zagrażających ich życiu. Chociaż czego innego mogła spodziewać się po chłopaku od lat zafascynowanym smokami i ich historią. Sama również doskonale to rozumiała - gdy była dzieckiem doświadczyła czegoś podobnego.
Kilka lat wcześniej
(klasa transmutacji)
Gdy tylko uniosła chudą rękę i zaczęła wypowiadać formułkę zaklęcia, które miało przemienić szczura w kociołek, ten poderwał się szybko do góry i spłoszony wyskoczył za biurko, wyczuwając coś niepokojącego w niespełna 12-letniej Annabel. Zwierzę to uciekło przez szparę w drzwiach, których ktoś nie domknął.
– Hej. Nie uciekaj! – krzyknęła za nim, a po klasie rozszedł się cichy chichot dzieci z jej klasy, którzy jak dotąd skupieni na swoim zadaniu zaciekawieni jej reakcją spojrzeli na dziewczynę, która w tym momencie zrobiła się czerwona jak burak.
– Cisza dzieci. – klasnęła w ręce profesor McGonagall, doprowadzając je do spokoju. – Zwierzęta bywają płochliwe, panno Foutley, wystarczy jeden nieuważny ruch.
– Bardzo przepraszam – odparła skruszona, pewna że musiała przypadkowo za gwałtownie ruszyć różdżką i przestraszyć zwierzę. – Zaraz je znajdę.
– Pan Filch je znajdzie, nie musisz się o nie martwić. Koniec zajęć dzieci, proszę rozejdźcie się na korytarz w ciszy.
Dziewczynka posłusznie wykonała polecenie swojej nauczycielki, jednak do końca zajęć nie potrafiła usiedzieć w miejscu – nie dość, że po raz kolejny niewinne zwierzę od niej ucieka, bo zrobiła coś nie tak, to jeszcze martwiła się, że może mu się zrobić krzywda, gdy trafi na kogoś nieodpowiedniego. Dlatego właśnie zaraz po zajęciach udała się do woźnego, chociaż się go najzwyczajniej w świecie bała i nieśmiało wpatrując się w swoje buty spytała o tego biednego szczura, którym wcześniej tak się brzydziła. Filch nie odpowiedział jej od razu, spojrzał na przerażoną dziewczynkę, a dopiero po chwili, mruknął pod nosem coś, co miało oznaczać, że nie ma na to czasu i odszedł. Annabel wzięła głęboki oddech, tak, że wyglądała jak napuszona wiewiórka, która napchała sobie pyszczek orzechami i pomyślała, że tylko ona może go odnaleźć, więc tak uczyniła.
Poszukiwania nie trwały długo.
– Mam Cię potworku. – mruknęła, celując w niego różdżką. – Wingardium Leviosa.
Zwierzę uniosło się do góry, było przerażone, próbowało się uwolnić na wszelkie sposoby, ale nie miało dość siły aby przebić się przez to zaklęcie.
– Przykro mi, ale dla twojego dobra muszę to zrobić. Zaraz będziesz bezpieczny w swojej klatce. – odparła śpiewnym głosem i ruszyła do klasy transmutacji, aby spełnić swoją obietnicę.
Gdy tylko weszła do środka i odłożyła szczura do jedynej pustej klatki, która tam była. W pewnym momencie dostrzegła w kącie nietypowo wyglądającą szarą, ogromną kocicę. Lubiła koty, nawet bardzo. Większość z nich poruszała się z gracją i miała ten „królewski dryg”, który według niej świadczył o dostojności tych istot. Zrobiła więc krok do przodu, ale uświadomiła sobie, że i ona może od niej uciec. zatrzymała się w miejscu i bijąc się z myślami spoglądała raz po raz na drzwi, przez które powinna wyjść, żeby więcej nie nabroić. Była już bliska decyzji o wyjściu z klasy, gdy nagle kocica skierowała na nią swój surowy wzrok. Wtem wokół niej zaczęło świecić jasne światło, a na miejscu, gdzie stała kocica, pojawiła się Minerva McGonagall.
– Nie powinnaś sama wchodzić do tej klasy po za zajęciami Panno Foutley. – odparła.
– Ja, ja przepraszam bardzo. Znalazłam szczura, bo Pan Filch nie zamierzał się tym zająć. – odpowiedziała, gdy tylko wyszła z szoku. Dla normalnego czarodzieja, takie rzeczy wydają się zwyczajne, jednak dla Annabel nie. Gdzieś tam, w sercu dziewczynki zapaliła się nadzieja, że nie jest jedyną osobą, która potrafi zmieniać się w zwierzę.
– Rozumiem, ale żebyś wiedziała na przyszłość, powtórzę jeszcze raz. Uczniom nie wolno samym kręcić się po klasie po zajęciach. Chcę, abyś to dobrze zrozumiała.
– A więc Pani też to potrafi? – spytała nauczycielkę szybko.
– Zmieniać się w zwierzę, oczywiście. Dla czarodzieja o wysokich możliwościach magicznych, sztuka zamieniania się w zwierzę, nie jest wielkim problemem.
– Animag, tak? – powtórzyła
– Co ma oznaczać, że ja „też to potrafię”?
Annabel zaczerwieniła się na pytanie mentorki. Naraz przypomniała sobie, że ostrzegano ją, aby nikomu nie mówiła o swoich możliwościach. Taką prawdę znał jedynie profesor Dumbledore, oraz jej najbliższa rodzina i wybrani członkowie Ministerstwa, tak też miało zostać.
– Moja mama też to potrafiła, praktycznie od urodzenia. – odpowiedziała nauczycielce ostrożnie, aby wybadać odpowiednio grunt.
– To niemożliwe, panno Foutley. Animagia to niezwykle trudna i niebezpieczna sztuka wymagająca wielu lat testów, egzaminów i formalności. Animagiem zaś może zostać czarodziej, który opanował ten jeden z odłamów transmutacji do perfekcji. Niemowlę nie mogło mieć możliwości.
– A czarodziej przemieniony w zwierzę – czy ma zmysł zwierzęcia czy zachowuje swój ludzki zmysł? – ciągnęła, udając zaciekawienie tym tematem. Gdzieś w głębi miała nadzieję, że jednak profesor McGonagall nie wiedziała wszystkiego i musiała upewnić się, czy sama jest animagiem, czy po prostu jest dziwadłem, które nad sobą nie panuje.
- Kiedy znajdują się w stanie przemiany, zachowują większość umiejętności ludzkiego myślenia, poczucia własnej tożsamości, a także wspomnień. Nawet jeśli przyjmują zwierzęcą formę dość często, długość ich życia nie ulegnie zmianom. – odparła, zastanawiając się chwilkę. – Jakkolwiek, ich uczucia i emocje będą uproszczone oraz odczują wiele zwierzęcych potrzeb, odpowiednich dla gatunku zwierzęcia w jakie się przemieniają. Może to być chociażby potrzeba zjedzenia tego, czym żywi się ich animagiczna forma.
– Rozumiem, dziękuję bardzo za wyjaśnienie. – odparła smutno, doskonale zdawając sobie sprawę z tego, że nigdy nie miała ochoty zjeść surowego mięsa, oraz z tego, że nie mogła w pełni kontrolować swojej smoczej formy, rozemocjonowanej jakimś nieprzyjemnym doświadczeniem.
– Twoja mama może i potrafiła zmieniać się w zwierzę, ale jeśli tak, to musiała być niezarejestrowana w Rejestrze Animagów. Ponieważ takich zarejestrowanych czarodziejów jest o ile dobrze pamiętam siedem. A każda z tych osób jest mi dobrze znana.
– Czyli nie każdy musi się rejestrować?
– Jak najbardziej, acz nie wpisanie się do Rejestru grozi w najgorszymi wypadku zesłaniem do Azkabanu.
Dziewczynka zrobiła duże oczy, po czym ukłoniła się nisko i szybko wybiegła z klasy transmutacji z jeszcze większym mętlikiem w głowie, niż wcześniej.
– Annabel, zejdź na ziemię. – odparł Charlie, potrząsając ramię dziewczyny. – Chyba mamy towarzystwo.
– Znowu oni?
– Coś gorszego. O ile dobrze widzę, to wataha wilków chyba wpadła na kolację.
Spojrzała w miejsce wskazane przez Charliego, gdzie rzeczywiście grupka czterech, albo pięciu (według Annabel) wilków zmierzała cicho w ich stronę, jakby gotowa do ataku.
– Zmywajmy się stąd jak najszybciej. – odparła naprędce.
– Oszalałaś, one są szybsze. Dogonią nas. – odparł unosząc ręce i machając nimi w powietrzu.
– Co ty robisz?
– Rozprzestrzeniam zapach. – odpowiedział szybko, ale to nic nie dawało. Wilki były coraz bliżej, Annabel w tym momencie wyciągała różdżkę z rękawa, ale Charlie stanął przed nią, jakby chciał zrobić z siebie żywą tarczę i zaczął wydawać z siebie krzyki ostrym tonem, aby mogły zorientować się, że mają do czynienia z człowiekiem i że nie mają tutaj czego szukać.
Wilki nagle przystanęły w miejscu, ale w dalszym ciągu nie spuszczały z nich wzroku.
Wtem chłopak przykucnął powoli i rzucił w nie grudami ziemi.
Najwyraźniej sposób Charliego zadziałał, ponieważ zaczęły się wycofywać jeden po drugim. Jednak Annabel słysząc jednego z tych warczących agresorów gdzieś z boku popchnęła Charliego, po czym dama upadła na bok, w ostatnim momencie, broniąc się przed kłami, które z pewnością, mogły zatopić się głęboko w jej skórze.
Leżeli tak na ziemi i w bezdechu przyglądali się wściekłej, sprowokowanej czymś niewiadomym istocie, która próbowała w pojedynkę okrążyć swoje ofiary, głośno na nie warcząc. Wraz rzuciła się na Annabel, która po raz kolejny zdołała uniknąć ugryzienia i przybiła się do drzewa, chciała walczyć w agresywnym wilkiem, który najwyraźniej wyczuł w niej zagrożenie i próbował ochronić swoje terytorium, ale podczas uniku różdżka wypadła z jej dłoni. Leżała za daleko, aby móc ją szybko podnieść. Spojrzała błagalnie na Charliego, aby ten coś zrobił, jednak przy upadku na ziemię, naruszył swoje ramię, które mimo zaklęcia nie było do końca sprawne, zwijając się z bólu. Spostrzegł ednak, że Annabel grozi wielkie niebezpieczeństwo próbował sięgnąć różdżki, ale wilk w tym samym czasie po raz kolejny wyskoczył na dziewczynę, która schowała twarz w dłoniach. Wtem znad jej ramienia zafrunął Aseriel, który swoimi pazurami odbił wilka, broniąc swojej opiekunki. Ten dostrzegając to co się stało zawarczał również na smoka, który zrobił to samo. Warczały na siebie przez chwilę, przygotowując się do ataku, gdy od tyłu Lumini zaszedł wilka i zionął na niego ogniem. Później to samo zrobił jego starszy brat. Młode smoki nie były jeszcze tak dobrze wprawione w celowanie ogniem, ale ich żar, od razu odgonił napastnika, który zauważając, że nie ma szans uciekł z podkulonym ogonem wgłąb lasu.
Niestety smoki, dzięki swoim wzajemnym zabawom potrafiły być naprawdę szybkie - dogoniły agresora, przypaliły go, a gdy przestał się ruszać, zaczęły go pożerać. Musiały już odpowiednio zgłodnieć. Annabel nie widziała całej akcji, ale również wyczuła siłę tego ognia. Przerażona, ale i pełna dumy za to, że ich ogień zaczyna robić się coraz silniejszy i za chwilę będzie stanowić ich najsilniejszą broń, pobiegła w stronę Charliego, aby pomóc mu wstać. Z małą pomocą stanął na swoje nogi, ale nie trzymał się na nich za pewnie. Dziewczyna przełożyła jego rękę za swoją szyję i powędrowali razem w miejsce, gdzie z niedaleka Annabel mogła dostrzec już wyjście z lasu. Oczywiście ich podopieczni, pełni dumy, trzymając w pazurach swoją zdobycz, poleciały za nimi.
– Jesteś głupcem Weasley. – mruknęła dziewczyna, matczynym tonrm. – Jak mogłeś tak ryzykować wystawieniem się wilkom.
– Wilki z natury są płochliwe i unikają kontaktu z ludźmi, a nawet, jeśli zbliżają się blisko, to jest to sprawka ich naturalnego instynktu, którym kierują się w poszukiwaniu jedzenia. Najczęściej, nawet nie wiedzą, że zbliżają się do ludzi. Dobrze jest im to wtedy uświadomić. – odparł Charlie, próbując kuśtykać powoli na nogach.
– Ten jeden chyba miał inne zdanie.
– Musiał być zmęczony, albo chory. Nie zaatakowałby bez powodu. Kto mieszka blisko lasów o tym wie.
"Tak" mruknęła w myślach dziewczyna, uświadamiając sobie, że nie jest całkowicie człowiekiem, co mogło sprowokować atak.
Charlie zaś poczuł nieprzyjemne ukłucie w okolicy żołądka. Przez to, że tyle razy ostatnio otarł się o śmierć, a przynajmniej trwałe kalectwo, że zechciał zadzwonić, albo nawet odwiedzić rodziców i rodzieństwo, uświadamiając sobie, że od dawna tego nie robił.
– Młode same „upolowały” sobie jedzenie. – dziewczyna spojrzała na smoki, które krzyknęły z radości. – Całe szczęście, że prawdopodobnie niedaleko stąd jest wyjście z lasu. Może kogoś spotkamy po drugiej stronie, kogoś kto nam pomoże trafić do Rezerwatu.
– Ale co zrobimy z Luminim i Aserielem?
– Mam plan. – odparła Annabel uśmiechając się chytrze.