poniedziałek, 8 czerwca 2020

XII


Sie­działa w naj­da­lej odsu­nię­tym kącie celi, pró­bu­jąc zapa­no­wać nad sobą. W jed­nym momen­cie oba głosy – jak jej się wyda­wało jej wła­sny i drugi, skrze­czący brzmiący teraz jakby wydo­by­wał się z innego świata wypeł­niał każdą komórkę w jej mózgu. Ku nie­zro­zu­mie­niu swo­jego współ­to­wa­rzy­sza nie­doli odkąd po jaskini zabrzmiały odgłosy tak dobrze im znane cho­wała swoją głowę mię­dzy nogami, głę­biej i głę­biej.
Tylko ona rozu­miała, że były to piski stra­chu.
Char­lie rów­nież je sły­szał, ale nie mógł pojąć jak bar­dzo żało­śnie one brzmią. Chciał się na nich sku­pić, ale widok tak nie­co­dzien­nie zacho­wu­ją­cej się Anna­bel po sto­kroć bar­dziej odwra­cał jego uwagę. Pró­bo­wał do niej podejść już z trzy razy, ale a każ­dym razem czu­jąc aurę, któ­rej ni­gdy wcze­śniej nie doświad­czył sta­wał w pół kroku i stał zdę­biały niczym naj­star­sze drzewo w naj­więk­szych lasach Rumu­nii.
Pod­czas kiedy ona wal­czyła ze smo­kiem gnież­dżą­cym się wewnątrz niej. Woła­jące o pomoc piski Ase­riela i Lumi­niego sta­wały się coraz dono­śniej­sze, wier­cąc ogromną dziurę w brzu­chu dziew­czyny. Wtedy też, jej zmysł słu­chu wzmoc­nił się o pra­wie połowę, przez co zerwała się z miej­sca i strą­ca­jąc po dro­dze Char­liego pod­bie­gła po krat i wyściu­biła nos na zewnątrz.
Kilka sekund póź­niej, przy celi zna­lazł się męż­czy­zna. Był ubrany w czarną, nieco pod­pa­laną szatę, która nie­wąt­pli­wie świad­czyła o jego sta­no­wi­sku. Na gło­wie nosił kap­tur, z któ­rego wyróż­niały się jedy­nie mocno wysta­jące kości policz­kowe, a także zimny wzrok pozba­wiony emo­cji. Był o głowę wyż­szy od Anna­bel i z całą pew­no­ścią od niej chud­szy. Jego pele­ryna lekko powie­wała w różne strony, co jedy­nie pod­kre­ślało jego lichą syl­wetkę.
– Natych­miast nas stąd wypuść. – roz­ka­zała tonem, któ­rego nie powsty­dzi­łaby się nawet jej rodzina.
Męż­czy­zna w odwe­cie zaśmiał się kpiąco.
– Nie sądzę, bym mógł to zro­bić.
– Ty chyba nie wiesz z kim masz do czy­nie­nia.
– Z dwójką zło­dziei, któ­rzy poła­sili się na cudze zdo­by­cze, oczy­wi­ście. – roz­cią­gnął usta w obrzy­dli­wym uśmie­chu.
– Lumini i Ase­riel nie są niczyją wła­sno­ścią, a tym bar­dziej ludzi któ­rzy zosta­wili je na śmierć, o ile można was tak nazwać. – ode­zwał się Char­lie w dal­szym ciągu nie zbli­ża­jąc się do Anna­bel.
 – Dam wam radę na przy­szłość o ile takowa na Was jesz­cze czeka. Nigdy nie przy­wią­zuj się do nikogo, ani niczego, prę­dzej czy póź­niej i tak to utra­cisz.
– Nie obcho­dzi nas Twoja histo­ria, cza­ro­dzieju. – Anna­bel wypro­sto­wała się dum­nie. – Możesz wie­rzyć, lub nie w cokol­wiek chcesz, ale Twój głos nie zosta­nie wysłu­chany.
Przez chwilę po twa­rzy męż­czy­zny prze­le­ciała nurka roz­go­ry­cze­nia.
– Wyda­wało mi się, że to wy jeste­ście uwię­zieni i że to wła­śnie Wy powin­ni­ście bła­gać o litość.
– Tylko fizycz­nie, ale z tej celi da się uciec. – Unio­sła głowę nie oka­zu­jąc żad­nego stra­chu. – Psy­chiczne wię­zie­nie i zni­koma moral­ność zawsze pro­wa­dzą do zguby.
– Kimże ty jesteś, żeby tak pochop­nie oce­niać inne osoby?
– Kimś, kogo ni­gdy nie powi­nie­neś spo­ty­kać na swo­jej dro­dze.
Męż­czy­zna zmarsz­czył brwi. Przez chwilę można było odnieść wra­że­nie, że słowa Anna­bel w jakimś stop­niu do niego dotarły, ale był to zgubny trop. Jego usta roz­cią­gnęły się w jesz­cze szer­szym szy­der­czym uśmie­chu, odwró­cił się na pię­cie i roz­ba­wiony znik­nął za ścianą, co zanie­po­ko­iło przysłu­chującego się tej nie­przy­jem­nej wymia­nie zdań Char­liego.
– Anna­bel słu­chaj, nie powin­naś się z nimi spie­rać, przy­naj­mniej do czasu, póki nie będziemy mieć kon­kret­nego planu, jak stąd wyjść. – zwró­cił się do niej, ale nie uzy­skał żad­nej odpo­wie­dzi, więc pod­szedł do niej i poło­żył rękę na jej ramie­niu. – Nie możemy się teraz wychy­lać, mogą nam coś zro­bić, albo co gor­sza mło­dym.
Brwi dziew­czyny ści­snęły się, a na jej czole poja­wiły się zmarszczki, któ­rymi mogłaby się poszczy­cić osoba dwa razy star­sza niż Anna­bel.
– Wiem co robię. – mruk­nęła posęp­nie i strze­pała rękę chło­paka z swo­jego ramie­nia.
– Czyżby…
Puściła tę znie­wagę mimo uszu i przy­bli­żyła się bar­dziej do krat. Char­lie miał wra­że­nie, że ta odle­głość jest taka nie­wielka, że jeśliby tylko skró­cić dystans pomię­dzy jej cia­łem, a kratką, odgra­dza­jącą ich od wyj­ścia o mili­metr mogłaby dosłow­nie przez nią przejść.
– Anna­bel, ja… wła­ści­wie co ty pla­nu­jesz?
Towa­rzyszka nie­doli kiw­nęła ręką, na wznak, że ma być cicho i wysta­wiła ucho za kratę.
Zamknęła oczy, aby dodat­kowo wyostrzyć już swój i tak doskonały słuch, a sekundę póź­niej do jej ucha dobiegł dźwięk dia­logu toczą­cego się około kilo­me­tra dalej.
– Młode znowu nie chcą nic zjeść, zanim znaj­dziemy na nie odpo­wied­niego kupca, zmar­nieją w oczach i odstra­szą poten­cjal­nych klien­tów. – ode­zwał się jeden głos.
– Jak myślisz kre­ty­nie, że po nam była tamta dwójka. – odpo­wie­dział mu drugi, w któ­rym Anna­bel roz­po­znała tego, z któ­rym przed chwilą roz­ma­wiała.
– Ale sze­fie, jak mamy ich zmu­sić do tego?
– Sami na to pójdą, zdaje się, że zdą­żyli już się do nich przy­wią­zać. – odpo­wie­dział, pra­wie wyplu­wa­jąc to ostat­nie słowo.
Anna­bel pomy­ślała, że męż­czy­zna musiał mieć naprawdę nie­przy­jemną prze­szłość, skoro wypo­wiada się w taki sposób o przy­wią­za­niu do cze­go­kol­wiek.
– Jesz­cze jedno Arde­lean, sprawdź mi co to za cza­row­nica. Chcę wie­dzieć o niej wszystko – skąd pocho­dzi, kim byli jej rodzice, przy­ja­ciele, nawet jaki roz­miar buta nosi. Wszystko jasne? – głos na chwilę ucichł, zapewne jego wła­ści­ciel cze­kał na potwier­dze­nie. – Jesz­cze jedno, nie roz­ma­wiaj o tym z nikim, tylko od razu przyjdź do mnie.
Rozmowa uci­chła, a Anna­bel zna­cząco pobla­dła po twa­rzy. Wie­działa, że jej toż­sa­mość jest bar­dzo dobrze ukryta przez Mini­ster­stwo, ba nawet na potrzeby nauki w szkole Magii i Cza­ro­dziej­stwa, jej życio­rys uległ ogrom­nej zmia­nie, tak aby była mak­sy­mal­nie chro­niona, ale nie miała pew­no­ści czego mogła się spo­dzie­wać po naj­więk­szej gru­pie han­dlu­ją­cej smo­kami na świe­cie i jak daleko się­gają ich zna­jo­mo­ści. W jed­nym momen­cie pod­dała w wąt­pli­wość to, że na­dal może pozo­stać tą samą zwy­czajną Anna­bel Fou­tley, którą tak odda­nie grała przez połowę swo­jego życia, a w jej gło­wie zaczęły się plą­sać sce­na­riu­sze, w któ­rych zostaje ujaw­niona jesz­cze jedna – nawet wię­cej zna­cząca prawda o jej pocho­dze­niu.



Tym­cza­sem nad obóz smo­ko­lo­gów w Rumu­nii zawi­sły czarne chmury, pierw­szy raz od ponad trzy­dzie­stu lat komu­kol­wiek udało się prze­bić przez potężną barierę, ochra­nia­jącą cały obóz. Co wię­cej han­dla­rzom udało się por­wać kil­koro mło­dych smo­ków, a także dwójkę spra­wu­ją­cych nad nim opiekę cza­ro­dzie­jów.
– Kent, do godziny chcę mieć wypeł­niony raport doty­czący zagi­nio­nych smo­ków. – odparł Matei, który w tym momen­cie został oto­czony przez swo­ich pod­wład­nych, obej­mu­ją­cych waż­niej­sze funk­cje w obo­zie.
Star­szy męż­czy­zna o nieco przy­gar­bio­nej syl­wetce i mocno zary­so­wa­nej szczęce ukło­nił się nisko i odszedł w stronę budynku, w któ­rym swą ostoje miały naj­młod­sze z bestii zamiesz­ku­ją­cych rezer­wat.
– Ilie­scu. – tym razem Matei zwró­cił się do Cza­ro­dzieja na oko czter­dzie­sto­let­niego, o sze­ro­kich bar­kach, nie­mal nie­wia­ry­god­nym wcię­ciem w tali, oraz o spo­koj­nych, ale suro­wych oczach. – Zbierz swo­ich ludzi. Straż­nicy któ­rzy nie ucier­pieli w walce przy­da­dzą się do stwo­rze­nia nowej, o wiele moc­niej­szej bariery, ale nie takiej chu­sty jak wcze­śniej.
– Sze­fie…– prze­rwał mu nie­mal piskli­wym gło­sem młody asy­stent, który zazwy­czaj swoją rolę ogra­ni­czał do przy­nieś podaj poza­mia­taj.– Depar­ta­ment Mię­dzy­na­ro­do­wej Współ­pracy Cza­ro­dzie­jów przy­słał do nas swo­jego przed­sta­wi­ciela z Bry­tyj­skiego Mini­ster­stwa Magii, chce zadać Panu kilka pytań doty­czących dwójki pra­cow­ni­ków, por­wa­nych pod­czas ataku.
– I tak póź­niej niż zazwy­czaj. – syk­nął zmę­cze­nie cza­ro­dziej, po czym przy­jaź­nie pogła­dził po ramie­niu Nadzorcę straży w Rezer­wa­cie.

Gdy tylko Matei wszedł do swo­jego namiotu od razu spo­strzegł zna­jomą syl­wetkę.
– Vla­di­mir Ena­che; Depar­ta­ment Mię­dzy­na­ro­do­wej Współ­pracy Cza­ro­dzie­jów. – prze­sta­wił się męż­czy­zna, ubrany w nie­tu­zin­kowy, bogaty jak na te czasy gar­ni­tur i wycią­gnął rękę,
– Wiem kim jesteś. – odparł Vasille, który z nie­ukry­waną nie­chę­cią do swo­jego roz­mówcy, udał się w stronę biurka, igno­ru­jąc jego dłoń.
Vla­di­mir odchrząk­nął, po czym zajął miej­sce naprze­ciwko Matei’a.
– Oczy­wi­ście, że wiesz, ale pro­ce­dury. Sam rozu­miesz. – uśmiech­nął się nie­mal przy­ja­ciel­sko.
Każdy czło­wiek miał histo­rię ze swo­jej prze­szło­ści, o któ­rej chciałby jak naj­szyb­ciej zapo­mnieć. Matei rów­nież miał swoje tajem­nice, a tak bli­ska obec­ność tego kon­kret­nego męż­czy­zny przy­po­mi­nała mu o naj­gor­szym. O cza­sach, gdy ugiął się pod naci­skami Czar­nego Pana i stał się jed­nym z jego poplecz­ni­ków nie wie­dząc z tym to się wiąże, a ten czło­wiek ści­gał go tyle lat.
– Myśla­łem, że przy­ślą kogoś, mniej jed­no­stron­nego. – odparł krzy­wiąc się lekko.
– Pamię­tliwy a cie­bie czło­wiek, Matei. – oczy mu się zaświe­ciły. – Ale bez obaw, czasy naszych sprze­czek skoń­czyły się jede­na­ście lat temu.
– Dla mnie są wieczne żywe, Ena­che. Twoja twarz prze­śla­duje mnie co noc… – mruk­nął sucho. – … w naj­gor­szych kosz­ma­rach.
Cza­ro­dziej ciu­mknął ustami.
– To nie moja twarz cię prze­śla­duje, przy­ja­cielu. Tylko obli­cza tych, któ­rych skrzyw­dzi­łeś… ja oczy­wi­ście jestem tylko skrom­nym pośred­ni­kiem. – uśmiech­nął się zja­dli­wie, po czym wyjął z kie­szeni pióro, naskro­bał coś na per­ga­mi­nie i ponow­nie spoj­rzał na prze­słu­chi­wa­nego. – Wra­ca­jąc do powodu mojej wizyty tutaj chciał­bym wie­dzieć, jak to się stało, że dwójka stu­diu­ją­cych tutaj życie smo­ków cza­ro­dzie­jów zostało upro­wa­dzo­nych z tak dobrze strze­żo­nego obozu?
Matei skie­ro­wał oczy na biurko, a póź­niej na roz­mówcę, a potem znowu na biurko.
– Han­dla­rze znali zaklę­cia, które mogły uszko­dzić naszą tar­czę, wie­dzieli dokład­nie gdzie znaj­dują się młode smoki. Nie­wy­klu­czone, że ktoś z obozu z nimi współ­pra­cuje.
– Nie­dawno wska­zał Pan nie­jaką Anna­bel Foutley jako podej­rzaną bez żad­nych powo­dów, teraz ona była jedną z dwójki por­wa­nych osób, czy na­dal utrzy­mu­jesz, że to ona mogła być tą osobą?
Matei wraz spoj­rzał na twarz swo­jego roz­mówcy, który na­dal noto­wał coś na swoim per­ga­mi­nie.
– Nie twier­dzi­łem, że jest podej­rzana, wspo­mnia­łem jedy­nie o tym, że jej urlop pokrył się nie­spo­dzie­wa­nie z pierw­szym najaz­dem na obóz. Pro­szę nie prze­krę­cać moich słów.
– Panna Anna­bel, tak samo jak i Pan Char­les Wesley dostali pod swoją opiekę smoki, co nie jest do końca zgodne z zasa­dami Rezer­watu. – zigno­ro­wał go. – Dla­czego?
– Tutej­sze Mini­ster­stwo wie, że był to jedyny spo­sób, aby dobro­wol­nie kar­mić młode. Panna Foutley, tak samo jak i Pan Weasley, zna­leźli te młode. Podej­rze­wam, że mogły wcze­śniej znaj­do­wać się pod opieką kogoś innego. Nie do końca wiem, co prze­żyły będąc tam, ale począt­kowo były bar­dzo nie­ufne, nie przyj­mo­wały poży­wie­nia z rąk innych opie­ku­nów. Smoki zapa­mię­tują twa­rze, lepiej niż ludzie, czy inne istoty, po pro­stu musiały sko­ja­rzyć ich twa­rze z wol­no­ścią, dla­tego oso­bi­ście zawia­do­mi­łem tutej­sze wła­dze o koniecz­no­ści wdro­że­nia ich do pro­jektu, zarze­ka­jąc się jed­no­cze­śnie o wzmo­żo­nej kon­troli ich poczy­nań.
– Rozu­miem. – mruk­nął pochy­la­jąc się nad per­ga­mi­nem i obej­mu­jąc tekst napi­sany na nim wzro­kiem. – Ase­riel i Lumini, bo tam ma tutaj napi­sane. Jak dobrze sko­ja­rzy­łem były jedy­nymi mło­dymi, które zostały por­wane. Jak więc wyja­śni Pan fakt, że mając obok resztę pod­opiecz­nych, te zostały zigno­ro­wane przez naj­więk­szą grupę han­dla­rzy smo­kami w tej czę­ści świata?
– Tego nie potra­fię wyja­śnić, nie zauwa­ży­łem żeby były one spe­cjal­nie wyjąt­kowe. Cho­ciaż ich sto­su­nek do sie­bie jest bar­dzo spe­cy­ficzny, tak jakby wycho­wy­wały się ze sobą od naj­młod­szych lat.
– Pro­szę zasta­no­wić się dokład­nie, mogło coś wam umknąć i zapewne tak było. – Ena­che spoj­rzał w końcu na swo­jego roz­mówcę, a dostrze­ga­jąc na jego twa­rzy nutkę znie­cier­pli­wie­nia, roz­cią­gnął usta w sze­ro­kim, a jed­no­cze­śnie kpią­cym uśmie­chu.
Chwila ciszy, na zewnątrz było sły­chać głosy które jed­no­cze­śnie świad­czyły, że na zewnątrz zro­biło się więk­sze zamie­sza­nie, niż wtedy kiedy wycho­dził, mimo to przy­po­mniał sobie jedną rzecz.
– Ase­riel na początku nie potra­fił ziać ogniem, miał z tym nie małe pro­blemy co było dziwne patrząc na to, że Hebrydz­kie uczą się tej sztuczki o wiele szyb­ciej niż przed­sta­wi­ciele innych ras. Poza tym jego cechy cha­rak­te­ry­styczne w jakimś stop­niu róż­niły się od cech mło­dego Hebrydz­kiego, jed­nak nauka zna takie przy­padki, kiedy to róż­nice pomię­dzy gatun­kami pogłę­biały się wraz z wie­kiem…– prze­rwał sły­sząc jak har­mi­der w Rezer­wa­cie zro­bił się więk­szy.– Czy możemy już skoń­czyć to prze­słu­cha­nie, moi pra­cow­nicy muszą…– wstał, ale pio­ru­nu­jący wzrok wysłan­nika Bry­tyj­skiego Mini­ster­stwa Magii przy­gwo­ździł go z powro­tem do krze­sła.
– Pań­scy pra­cow­nicy na pewno zro­zu­mieją, że zagi­nię­cie dwójki z nich to poważna sprawa i z całą pew­no­ścią pora­dzą sobie jesz­cze chwilę, czy dwie. – odparł lodo­wato, aż Matei w pew­nym momen­cie poczuł się mniej pew­nie niż zwy­kle w jego towa­rzy­stwie. – Odnaj­duję tu jesz­cze kilka nie­ści­sło­ści, które mam nadzieję zostaną dzi­siaj wyja­śnione.



Zoba­czyli naj­pierw kawa­łek klatki, a sekundę póź­niej jeden z nie­zna­nych im han­dla­rzy prze­niósł przez drzwi Ase­riela, który jakby wyczu­wa­jąc obec­ność jego opie­kunki zaskrze­czał i wyściu­bił nos przez klatkę. Był prze­ra­żony.
Anna­bel rów­nież dostrze­ga­jąc mło­dego pomniej­szo­nego o pra­wie połowę jego wyso­ko­ści w bar­dzo cia­snej klatce, zupeł­nie nie przy­sto­so­wa­nej do prze­trzy­my­wa­nia mło­dych smo­ków, zerwała się na rów­nie nogi i kom­plet­nie zapo­mi­na­jąc o łań­cu­chu, który ogra­ni­czał im dystans do mini­mum krzyk­nęła z bólu.
– Gdzie Lumini? – spy­tał sucho Weasley, orien­tu­jąc się, że w klatce znaj­duje się tylko Hebrydzki.
Młody chło­pak o wiel­kich zie­lo­nych oczach wpa­trzo­nych gdzieś w prze­strzeń, nie odpo­wie­dział, pamię­ta­jąc o zaka­zie komu­ni­ko­wa­nia się z kim­kol­wiek.
– Ase­riel. – odparła Anna­bel, nacie­ra­jąc na kratę tak bar­dzo jak tylko było to moż­liwe. – Nie martw się, jestem tutaj.
Na te słowa młody pró­bo­wał jak naj­szyb­ciej wydo­stać się z klatki i despe­racko ude­rzył główką o jeden z jej żela­znych prę­tów.
– Nie, nie rób tak. Musisz być dzielny. Czy ty nie widzisz, co on robi? – zwró­ciła się do chło­paka. – Zrobi sobie krzywdę, jeśli go do mnie nie przy­bli­żysz.
Ase­riel zaskrze­czał ponow­nie. Chło­pak jakby igno­ru­jąc jej słowa uniósł czer­wone, obite wia­derko drugą ręką i odparł:
– Pora kar­mie­nia. – poło­żył go tak bli­sko kraty, żeby Anna­bel mogła spo­koj­nie ope­ro­wać ręką, a obok rzu­cił klatką z smo­kiem z wiel­kim hukiem, zaraz póź­niej pod­szedł do wrót i przy­niósł Lumi­niego w oddziel­nej klatce tak samo pomniej­szo­nego jak Ase­riela, na co Weasley wyrósł obok dziew­czyny jak spod ziemi.
– Spo­kojne Ase­riel. – mruk­nęła łagod­nie cza­row­nica i opusz­kiem palca wska­zu­ją­cego pogła­dziła prze­ra­żo­nego pod­opiecz­nego pod brodą. – Uwol­nię nas stąd, obie­cuję.
– To chyba nawet obok mięsa nie leżało. – odparł z obrzy­dze­niem Char­lie, wącha­jąc to czym mieli kar­mić młode.
Dopiero teraz Foutley zdała sobie sprawę z tego, po co tak naprawdę przy­nie­siono im smoki i praw­do­po­dob­nie to co było przy­czyną ich por­wa­nia, co jesz­cze bar­dziej utwier­dzało ją w prze­ko­na­niu, że ktoś sabo­tuje cały Rezer­wat.
Chwy­ciła w dło­nie coś co miało imi­to­wać mięso, jed­nak nie było to za świeże, o czym świad­czył nie tylko zapach, a także biała narośl zaj­mu­jąca 1/4 kawałka. Z obrzy­dze­niem ści­snęła to w dłoni, wyobra­ża­jąc sobie, że wci­ska to w gar­dło han­dla­rzy i przy­su­nęła do pyszczka mło­dego, na co ten ener­gicz­nie pokrę­cił nim na boki.
– Wiem, ze nie jest to zbyt dobre Ase­riel, ale musisz to zjeść, żeby mieć wię­cej siły. – zwró­ciła się do niego, a co ten żało­śnie zapisz­czał. – Char­lie, jak je…
– Niech sobie to pod­grzeje, na pewno zmieni to zapach, co do smaku nie mogę obie­cać.
Spoj­rzała na Char­liego, który w tym momen­cie uśmie­chał się do niej pokrze­pia­jąco, poczuła lekką ulgę i łagodny ścisk gdzieś w oko­licy żołądka. Mimo­wol­nie oddała mu uśmiech, a sekundę póź­niej coś gorą­cego dotarło do jej pal­ców. Spoj­rzała szybko w stronę mło­dego i pochwa­liła go, za uży­wa­nie logicz­nego myśle­nia, pod­czas gdy niektó­rzy - ona poczuła się odro­binę bez­silna.
Dopiero póź­niej gdy Ase­riel odwró­cił się, aby obrać dogodną pozę do pod­grza­nia więk­szego kawałka mięsa zauwa­żyła jakiś dziwny napis, jakby wypa­lony czymś na lewym udzie Ase­riela.
Już wie­działa, że posu­nęli za daleko w swo­ich dzia­ła­niach.

wtorek, 17 marca 2020

XI


Utrzy­mu­jąc nad sobą potężną tar­czę antyzaklę­ciową Anna­bel gnała przed sie­bie. Zatrzy­mała się na moment, aby zaj­rzeć na pada­jącą bramę. Zasta­na­wiała się, czy zacząć ata­ko­wać, czy w razie czego nie lepiej od razu będzie pobiec do budynku, gdzie znaj­do­wały się smoki. Okrę­ciła się dookoła osi i dostrze­gła wła­śnie dobie­ga­ją­cego do niej Damona, rów­nież osła­nia­ją­cego się zaklęciem protego.
– Czy ty cho­ciaż raz możesz zro­bić, to co ci karzą Foutley? Wra­cajmy do namio­tów, inni się tym zajmą. – odparł w pół wde­chu chło­pak. Mimo swo­jej postury miał na prawdę fatalną kon­dy­cję.
Puściła to mimo uszu. Rozglą­dała się dookoła, chło­nąc całe to zamie­sza­nie, jakie wytwo­rzyło się w obo­zie, a gdy brama upa­dła w wiel­kim hukiem, odwró­ciła się i pobie­gła chro­nić młode.
Nie myślała o niczym innym, jak o jak naj­szyb­szym dotar­ciu do swo­ich mło­dych i tak naprawdę, gdyby nie Damon, który biegł za nią i w razie czego odbi­jał ataki, zaklę­cia tra­fi­łyby ją już jakieś trzy razy. Chło­pak zasta­na­wiał się jak Anna­bel chce ochro­nić smoki, skoro nawet do porządku nie potra­fiła zadbać o sie­bie. Jed­nak nie mógł pozwo­lić, aby przez wła­sną głu­potę, dziew­czyna nara­ziła się na nie­bez­pie­czeń­stwo, dla­tego chcąc, nie chcąc biegł za nią wbrew woli szefa.
– Ktoś przedarł się do smo­ków. – prych­nęła naprędce Foutley, zauwa­ża­jąc jakąś zakap­turzoną postać prze­ni­ka­jącą barierę, chro­niącą schro­ni­sko pod­opiecz­nych obozu.
– Jaki masz plan? – spy­tał Damon, posy­ła­jąc jedno potężne zaklę­cie na naje­źdźcę, który jakby zni­kąd poja­wił się przed nimi, odgra­dza­jąc im drogę.
– Kim oni są? – rzu­ciła przez plecy nie­zra­żona umie­jęt­no­ściom han­dla­rzy.
– Naprawdę chcesz się teraz nad tym zasta­na­wiać? – spy­tał chło­pak, gdy prze­bie­gli przez drzwi.
Lumos. – mach­nęła różdżką, a ota­czający ich mrok został wypchnięty przez świa­tło. – Poszu­kajmy Ase­riela i Lumi­niego, zanim będzie za późno.
– A co z innymi mło­dymi?
– Cho­dzi im kon­kret­nie o tą dwójkę, Hut­che­anance. – odparła cicho wychy­la­jąc się przez ścianę.
– Skąd wiesz? Nie chcesz mi chyba powie­dzieć, że…
– Najazdy zbie­gły się z momen­tem, gdy poja­wiły się w obo­zie. Po za tym, za bar­dzo im zależy, żeby miało cho­dzić o zwy­kłą kra­dzież.
Podej­rze­wała to szyb­ciej, gdy tylko pierw­szy raz dowie­działa się od Weasley’a, o pró­bie wła­ma­nia do Rezer­watu, która dziw­nym tra­fem zda­rzyła się kilka tygo­dni, po tym jak zna­leźli w lesie przy­kute do pie­de­stału smoki.
– Dla­czego nie powie­dzia­łaś o tym Matei’owi?
– Już i tak wszy­scy mówią o moich rze­ko­mych powią­za­niach z nimi. Nie chcia­łam się wychy­lać. – mruk­nęła.
– Prze­cież wła­śnie się wychy­lasz Foutley. – odparł skon­fun­do­wany Damon. – Pomyśl tylko co się sta­nie jeśli nas tu odnajdą.
Dziew­czyna jedy­nie zmie­rzyła go pio­ru­nu­ją­cym i ruszyła szyb­ciej przed sie­bie. Nie liczyła na to, że kto­kol­wiek, kie­dy­kol­wiek zro­zu­mie jej zacho­wa­nie. Ona do końca sama nie potra­fiła go pojąć, jed­nak wiele razy zda­wała się być w takiej sytu­acji przez to czym jkonkretnie jest, a ten cichy war­kot w jej gło­wie; wrzask, który – gdy tylko sły­szałby go ktoś inny uznałby za zachętę do ucieczki, ni­gdy jej nie zawiódł, był jej naj­po­tęż­niej­szym sprzy­mie­rzeń­cem, pośred­ni­kiem zna­ją­cym ją na wylot. Był nią samą. A w tym momen­cie liczyły się dla nich dwóch tylko te młode.
Nic dziw­nego więc, że gdy tylko spo­strze­gła zakap­turzoną postać skra­da­jącą się na pal­cach, bez chwili namy­słu, ani ostrze­że­nia cisnęła zaklę­ciem w jej stronę.
– Drę­twota!
Czer­wone świa­tło ugo­dziło męż­czyznę pro­sto w plecy, nim ten zdo­łał się odwró­cić. Trza­snął ple­cami o pobli­ską ścianę i upadł oszo­ło­miony na podłogę. Anna­bel naprędce pod­bie­gła do niego i ręką odsło­niła jego twarz, zdej­mu­jąc mu kap­tur z głowy. Ku jej zdzi­wie­niu roz­po­znała w niej twarz Char­liego, który w tym momen­cie wyda­wał się nie­przy­tomny.
– Gra­tu­la­cje Foutley, zła­pałaś Weasleya. – Damon nie ukry­wał kpiny. – Nie­wielki powód do dumy.
– Co on tutaj robił?
– Praw­do­po­dob­nie to samo co my, łamie zakazy. – Damon zła­pał Anna­bel za ramię i mocno uści­snął. – Chodźmy stąd, zanim ktoś nas tu zoba­czy.
– Pusz­czaj Damon. – Anna­bel wyrwała się z jego uści­sku, po czym gwał­tow­nie wstała na pro­ste nogi i założyła ręce na siebie. – A co z nim?
– Rób co chcesz, ja nie zamie­rzam ryzy­ko­wać już wię­cej. – kiw­nął dło­nią obo­jęt­nie i wybiegł z budynku, nawet nie patrząc za sie­bie.
Anna­bel odpro­wa­dziła go wzro­kiem do wyj­ścia i unio­sła ramiona. Nie miała do niego żalu, sama zapewne postą­pi­łaby tak samo i ucie­kła w oba­wie o swoją pracę. Jed­nak on – spoj­rzała na twarz nieprzy­tom­nego chło­paka, został ugo­dzony zaklę­ciem, któ­rego ona użyła nie myśląc wiele, leżał tutaj bez­bronny nie mogąc się nawet bro­nić. Jako osoba oczy­tana, gdyż nie raz książki sta­no­wiły jej oso­bi­sta tar­czę przed innymi zacho­wała nie­mal uzdro­wi­ciel­ską pro­fe­sjo­nal­ność– wyko­nała sze­reg czyn­no­ści, które miały na celu spraw­dzić obecny stan chło­paka. Jed­nak nie zdo­łała skoń­czyć nim odgłosy bitwy uci­chły, a u wej­ścia bram ku jej zdzi­wie­niu poja­wiło się czte­rech zakap­tu­rzo­nych i celu­ją­cych w nią różdżką męż­czyzn. Nogi dziew­czyny zadrżały, mimo to unio­sła swoją różdżkę i wstała na równe nogi. Pod­bie­gła do wrót, za któ­rymi ukry­wały się młode i zagro­dziła je cia­łem.
– Jeśli sądzi­cie, że was prze­pusz­czę… – wypa­liła zacho­wu­jąc względną powagę – oba­wiam się, że jeste­ście w błę­dzie. – unio­sła różdżkę i po kolei celo­wała nią w każ­dego z naje­źdź­ców pró­bu­jąc zgad­nąć, który z nich jest naj­groź­niej­szy i prze­wo­dzi całej resz­cie.
Jej głos utrzy­my­wał natu­ralny ton z nutką powagi, mimo iż wewnątrz każda część ciała drżała i doma­gała się natych­mia­sto­wego odwrotu.
Wtem coś jakby przy­ćmiło jej mózg, przed oczyma poja­wiły się mroczki, a same utrzy­ma­nie się w pozy­cji pro­stej spra­wiało jej ból. Sta­rała się dziel­nie przetrzy­mać tą próbę, mimo iż wal­czyła z czymś, czego nie rozu­miała. Pró­bo­wała spy­tać o co cho­dzi, co się z nią dzieje, ale zamiast tego jaki nie­wy­raźny dźwięk wydały jej usta, nim upa­dła bez­wied­nie na podłogę.

Prze­bu­dziło ją mocne szarp­nię­cie. Pierw­sze co ujrzała to twarz przy­tom­nego już Weasleya, który klę­kał nad nią i pró­bo­wał w jakiś spo­sób przy­wró­cić jej świa­do­mość.
– Anna­bel, wró­ci­łaś. – mruk­nął Weasley, a na jego brud­nej twa­rzy zago­ścił cień uśmie­chu.
Dziew­czyna pod­parła się na ramio­nach i rozej­rzała się dookoła, wów­czas wtedy przy­po­mniała sobie, co wyda­rzyło się nim stra­ciła przy­tom­ność.
Zer­wała się na pro­ste nogi, jed­nak poczuła że coś z ogromną siłą ściąga ją na dół. Spoj­rzała na swoją kostkę – miej­sce, które zabo­lało ją naj­bar­dziej i dostrze­gła, że tą część stopy ota­cza ciężka, meta­lowa obręcz, przy­pięta łań­cu­chem do cze­goś co na pierw­szy rzut oka wyglą­dało jak śledź namio­towy, ale o wiele wytrzy­mal­szy. Odru­chowo się­gnęła do rękawa, aby wydo­być z niego różdżkę, jed­nak i tutaj jej dzia­ła­nie oka­zało się bez­ce­lowe.
– Zabrali nam różdżki. – wes­tchnął Char­lie, miał na twa­rzy wyraź­nie oznaki bójki, które Anna­bel dopiero teraz zauwa­żyła: kilka sinia­ków i roz­ciętą wargę. – Zabrali też Lumi­niego i Ase­riela.
– Musimy się stąd wydo­stać.
Była aż nazbyt spo­kojna w obli­czu takiej, a nie innej sytu­acji. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach rzu­ca­łaby się po całej celi, pró­bu­jąc stąd uciec, jed­nak musiała trzy­mać emo­cje na wodzy, cho­ciażby miały ją wewnętrz­nie roz­ry­wać, a w przy­padku gdy zdro­wie, a nawet życie ich pod­opiecz­nych było zagro­żone, a każdy – nawet naj­mniej­szy znak, że smo­kom coś złego się dzieje mógł dopro­wa­dzić do kata­strofy.
 – Pró­bo­wa­łem wszyst­kiego, na cele rzu­cono te same zaklę­cia, które oddzie­lały Rezer­wat od świata zewnętrz­nego. Matei miał rację – mamy szpiega pośród współ­pra­cow­ni­ków.
– W końcu wie­rzysz, że to nie ja?
– Możemy poroz­ma­wiać o tym jak już wymy­ślimy jak się stąd wydo­stać?
Rozej­rzeli się dookoła, cela była zbyt mała by móc pomie­ścić doro­słego smoka, ale była na tyle wysoka, że młode mogłyby swo­bod­nie wzno­sić się w powie­trze. Odra­pane kamienne ściany, które przy­po­mi­nały naszym boha­te­rom wnę­trze wul­kanu, oraz wyżło­bie­nia na krat­kach – ślady po małych, jesz­cze nie­zbyt dobrze roz­wi­nię­tych smo­czych kłach jed­no­znacz­nie świad­czyły o prze­zna­cze­niu tego miej­sca.
– Na moje oko smoki, uwię­zione tutaj mogły mieć naj­wy­żej kilka mie­sięcy. – stwier­dził Char­lie, po czym prze­je­chał raz jesz­cze pal­cem po jed­nej z szcze­li­nek.
 Przy­rów­nu­jąc swój palec do gru­bo­ści końca kła smoka, smo­ko­lo­dzy, któ­rzy spe­cja­li­zują się w tro­pie­niu tych stwo­rzeń sta­rają się okre­ślić prze­dział wie­kowy, w któ­rym owa istota mogła się znaj­do­wać. A jeżeli dodat­kowo w grę wcho­dzi ponad­prze­cięt­nie roz­wi­nięta wyobraź­nia pro­jek­cyjna, deli­kwent sto­su­jący tę sztuczkę mógł nawet wywnio­sko­wać, w któ­rej porze roku doszło do ich wylęgu.
– Te tutaj róż­nią się od pozo­sta­łych i wyglą­dają, jakby coś miało wyszczer­bione końce. – Anna­bel wyro­sła jak spod ziemi i zbli­żyła się o chło­paka. – Są grub­sze, tak jakby…
– … nóż, czy szty­let. – wszedł jej w słowo.
Anna­bel poki­wała twier­dząco głową.
– Chyba nie byli­śmy tutaj jedy­nymi ludz­kimi więź­niami.


Wydź­więk otwie­ra­nych wrót wybu­dził Króla Vic­tora z letargu sza­le­ją­cych myśli, w które coraz czę­ściej ostat­nio wpa­dał. Poru­szył się nie­spo­koj­nie na tro­nie, po czym pre­ten­sjo­nal­nie spoj­rzał na osobę, która śmiała zakłó­cić jego spo­kój przed pierw­szym star­ciem armii Islay, wzmoc­nio­nej siłami księ­cia Jere­miego ze Skye pod jego prze­wod­nic­twem, a stro­nami które opowie­działy się za Jurą, tym samym popie­ra­jąc ród Floc­khar­tów. Była to dopiero jedna z wielu bitew, jed­nak z waż­niej­szych dla Jego Wyso­ko­ści, ponie­waż miała się ona odbyć na tery­to­rium wroga.
– Królu – Jeremy Mar­shall wystą­pił przed sze­reg swo­ich wier­nych pod­da­nych i ukło­nił się nisko trzy­ma­jąc pod pachą ciężki, żeliwny hełm. – Moi ludzie są gotowi do odprawy.
Jeremy był tylko o kilka wio­sen star­szy od Vic­tora, a już stwo­rzył swoją wła­sną histo­rię serią zwy­cięstw pod Bar­dra­gun, gdzie przy pomocy sie­dem­dzie­się­ciu ludzi oraz swoim umie­jęt­no­ściom przy­wód­czo-logicz­nym prze­pę­dził ze swo­ich gra­nic armię, która stwo­rzyła ruch oporu prze­ciwko ich Kró­lowi, zapo­bie­ga­jąc tym samym i uci­na­jąc przy korze­niu wojnę domową na Skye.
– W Tobie cała nadzieja, Książę. – Vic­tor pod­szedł do Jeremy’ego, jak do sta­rego druha i obu­rącz zła­pał go za ramiona. – Ocal moich zwia­dow­ców; nie zasłu­żyli na takie trak­to­wa­nie.
– Zro­bię co w mojej mocy, Królu. – Książę wypchnął dum­nie pierś do przodu.
„Jego wynio­słość dorów­nuje tylko jego uro­dzie” – takie zda­nie o Księ­ciu Jere­mim powta­rzały jak man­trę wszyst­kie dwor­skie damy Skye, któ­rych posagi mogłyby co naj­mniej wykar­mić całe pomniej­sze wio­ski Islay, ozna­cza­jące się naj­więk­szym odset­kiem osób ubo­gich.
– W to nie wąt­pię, przy bra­mie czeka już na cie­bie moja sio­stra Chri­stine. Chcia­łaby oso­bi­ście życzyć powo­dze­nia swo­jemu narze­czo­nemu przed tak nie­bez­pieczną wyprawą.
Książę Jeremy po rak kolejny ukło­nił się nisko i skie­ro­wał swoje kroku ku wyj­ściu, a za nim w sze­regu podą­żyli jego towa­rzy­sze broni. Król odpro­wa­dził swo­jego sprzy­mie­rzeńca wzro­kiem, po czym ponow­nie usiadł na tron i oddał się temu, co ostat­nimi czasy pochła­nia cały jego wolny czas – obmy­śla­niu stra­te­gii, która mogłaby zapew­nić Islay prze­wagę w nad­cho­dzą­cej woj­nie.

– Moja Pani – mruk­nął Książę, kła­nia­jąc się nisko. – Czy zechcia­ła­byś ura­czyć poca­łun­kiem głow­nię mojego mie­cza, któ­rym wymie­rzę spra­wie­dli­wość wro­gom Two­jego brata, a naszego Króla?
– Z rado­ścią, mój ryce­rzu. – kąciki ust Księż­niczki Chri­stine powę­dro­wały ku górze, w taki spo­sób ażeby obda­ro­wany mógł wie­rzyć, iż jej inten­cje są szczere.
Schy­liła się deli­kat­nie, po czym zło­żyła suchy poca­łu­nek nie­da­leko ostrza mie­cza, które nie raz zapewne odbie­rało życie nie­win­nym ludziom. Jego meta­liczny posmak odrzu­cał ją na tyle, iż nie­szczery uśmiech ustą­pił na rzecz gry­masu odrzu­ce­nia, który po raz kolejny zago­ścił na jej twa­rzy.
Zama­sko­wała go, pod tym wzglę­dem była bar­dzo podobna do swo­jej kuzynki Anna­bel, którą zawsze podzi­wiała za jej wybory. Nie raz jej głowę nawie­dzały myśli, ażeby rzu­cić to wszystko i pójść wła­sną nie­zmie­rzoną jesz­cze ścieżką, wprost w ramiona tego, któ­rego wybrała już dawno temu.
– Z takim bło­go­sła­wień­stwem z całą pew­no­ścią wró­cimy zwy­cię­sko. – mruk­nął szar­mancko i posłał jej uśmiech, któ­rym czę­sto pod­bi­jał serca mło­dych dzie­wek w kró­le­stwie.
Jed­nak Chri­stine ni­gdy nie dawała się temu zwieść, dosko­nale potra­fiła roz­po­znać fałsz i obłudę, żyła w niej odkąd pamię­tała – odkąd jej moce dawały coraz to jaśniej­sze świa­tło na wyda­rze­nia powią­zane z kró­le­stwem i dzier­że­niem w swo­ich dło­niach wła­dzy, oku­pio­nej zbrod­nią i złot­ni­kami.
Zaraz po jego sło­wach odda­liła się od bramy wraz ze swo­imi dwiema służ­kami, które nie omiesz­kały wychwa­lić Jere­miego pod nie­bosa i ogło­sić ją naj­szczę­śliw­szą „Panną na wyda­niu” w całym kró­le­stwie.
W końcu dotarła do swo­jej kom­naty, gdzie została już cał­kiem sama. Usia­dła w fotelu, przy kominku i z utę­sk­nie­niem parzyła na pło­myki, tań­czące – jak jej się wyda­wało w rytm naj­smut­niej­szej melo­dii świata. Nikt nie wie­dział jak bar­dzo sytu­acja z obję­ciem przez jej brata wła­dzy odci­snęła na niej swoje piętno. Wie­działa, czuła że Vic­tor nie był men­talne przy­go­to­wany na tak dużą odpo­wie­dzial­ność. Ich ojciec zmarł tak nie­spo­dzie­wa­nie, zdra­dzony w naj­per­fid­niej­szy z moż­li­wych spo­so­bów – przez czło­wieka, któ­remu cał­ko­wi­cie ufał. A naj­gor­sze było to że owa sytu­acja śniła jej się kilka nocy wcze­śniej. Dosko­nale zda­wała sobie sprawę z swo­ich umie­jęt­no­ści i nie miała żad­nego powodu, aby zigno­ro­wać to senne ostrze­że­nie, mimo wszystko zro­biła to, ska­zu­jąc tym samym poprzed­niego władcę na śmierć. Bała się tak mocno kon­se­kwen­cji, że omal nie popa­dła w obłęd. Było to sza­le­nie nie­spra­wie­dliwe, że osoba o tak sła­bej i kru­chej psy­chice dźwi­gała jarzmo pozna­wa­nia przy­szło­ści, a przy­naj­mniej jej czę­ści. Po tej sytu­acji zaprzy­się­gła przed sobą, że będzie robić wszystko, aby uchro­nić jej młod­szego brata przed nie­po­wo­dze­niem, nawet jeśli ozna­czało to wyj­ście za czło­wieka, któ­rego nie kochała i nie potra­fi­łaby ni­gdy poko­chać.
Pozba­wiona jakie­go­kol­wiek wspar­cia ze strony swo­jej kuzynki, która opu­ściła Islay, nawet się z nią nie żegna­jąc, zatra­ciła ostat­nią nadzieję, na życie według swo­ich zasad. Dobrze wie­działa, że gdyby Anna­bel zgo­dzi­łaby się pomóc Królestwu w woj­nie, budząc bestię, która sta­no­wiła jej część z całą pew­no­ścią zatra­ci­łaby swoje czło­wie­czeń­stwo. Nie chciała tego, była w potrza­sku, a naj­gor­sze było to że zaraz po ucieczce Anna­bel – miała kolejny sen, tym razem o potęż­nej oskrzy­dlo­nej bestii, zie­ją­cej nie­bie­skim ogniem, giną­cej ugo­dzoną jednym potęż­nym zaklę­ciem.