Siedziała w najdalej odsuniętym kącie celi, próbując zapanować nad sobą. W jednym momencie oba głosy – jak jej się wydawało jej własny i drugi, skrzeczący brzmiący teraz jakby wydobywał się z innego świata wypełniał każdą komórkę w jej mózgu. Ku niezrozumieniu swojego współtowarzysza niedoli odkąd po jaskini zabrzmiały odgłosy tak dobrze im znane chowała swoją głowę między nogami, głębiej i głębiej.
Tylko ona rozumiała, że były to piski strachu.
Charlie również je słyszał, ale nie mógł pojąć jak bardzo żałośnie one brzmią. Chciał się na nich skupić, ale widok tak niecodziennie zachowującej się Annabel po stokroć bardziej odwracał jego uwagę. Próbował do niej podejść już z trzy razy, ale a każdym razem czując aurę, której nigdy wcześniej nie doświadczył stawał w pół kroku i stał zdębiały niczym najstarsze drzewo w największych lasach Rumunii.
Podczas kiedy ona walczyła ze smokiem gnieżdżącym się wewnątrz niej. Wołające o pomoc piski Aseriela i Luminiego stawały się coraz donośniejsze, wiercąc ogromną dziurę w brzuchu dziewczyny. Wtedy też, jej zmysł słuchu wzmocnił się o prawie połowę, przez co zerwała się z miejsca i strącając po drodze Charliego podbiegła po krat i wyściubiła nos na zewnątrz.
Kilka sekund później, przy celi znalazł się mężczyzna. Był ubrany w czarną, nieco podpalaną szatę, która niewątpliwie świadczyła o jego stanowisku. Na głowie nosił kaptur, z którego wyróżniały się jedynie mocno wystające kości policzkowe, a także zimny wzrok pozbawiony emocji. Był o głowę wyższy od Annabel i z całą pewnością od niej chudszy. Jego peleryna lekko powiewała w różne strony, co jedynie podkreślało jego lichą sylwetkę.
– Natychmiast nas stąd wypuść. – rozkazała tonem, którego nie powstydziłaby się nawet jej rodzina.
Mężczyzna w odwecie zaśmiał się kpiąco.
– Nie sądzę, bym mógł to zrobić.
– Ty chyba nie wiesz z kim masz do czynienia.
– Z dwójką złodziei, którzy połasili się na cudze zdobycze, oczywiście. – rozciągnął usta w obrzydliwym uśmiechu.
– Lumini i Aseriel nie są niczyją własnością, a tym bardziej ludzi którzy zostawili je na śmierć, o ile można was tak nazwać. – odezwał się Charlie w dalszym ciągu nie zbliżając się do Annabel.
– Dam wam radę na przyszłość o ile takowa na Was jeszcze czeka. Nigdy nie przywiązuj się do nikogo, ani niczego, prędzej czy później i tak to utracisz.
– Nie obchodzi nas Twoja historia, czarodzieju. – Annabel wyprostowała się dumnie. – Możesz wierzyć, lub nie w cokolwiek chcesz, ale Twój głos nie zostanie wysłuchany.
Przez chwilę po twarzy mężczyzny przeleciała nurka rozgoryczenia.
– Wydawało mi się, że to wy jesteście uwięzieni i że to właśnie Wy powinniście błagać o litość.
– Tylko fizycznie, ale z tej celi da się uciec. – Uniosła głowę nie okazując żadnego strachu. – Psychiczne więzienie i znikoma moralność zawsze prowadzą do zguby.
– Kimże ty jesteś, żeby tak pochopnie oceniać inne osoby?
– Kimś, kogo nigdy nie powinieneś spotykać na swojej drodze.
Mężczyzna zmarszczył brwi. Przez chwilę można było odnieść wrażenie, że słowa Annabel w jakimś stopniu do niego dotarły, ale był to zgubny trop. Jego usta rozciągnęły się w jeszcze szerszym szyderczym uśmiechu, odwrócił się na pięcie i rozbawiony zniknął za ścianą, co zaniepokoiło przysłuchującego się tej nieprzyjemnej wymianie zdań Charliego.
– Annabel słuchaj, nie powinnaś się z nimi spierać, przynajmniej do czasu, póki nie będziemy mieć konkretnego planu, jak stąd wyjść. – zwrócił się do niej, ale nie uzyskał żadnej odpowiedzi, więc podszedł do niej i położył rękę na jej ramieniu. – Nie możemy się teraz wychylać, mogą nam coś zrobić, albo co gorsza młodym.
Brwi dziewczyny ścisnęły się, a na jej czole pojawiły się zmarszczki, którymi mogłaby się poszczycić osoba dwa razy starsza niż Annabel.
– Wiem co robię. – mruknęła posępnie i strzepała rękę chłopaka z swojego ramienia.
– Czyżby…
Puściła tę zniewagę mimo uszu i przybliżyła się bardziej do krat. Charlie miał wrażenie, że ta odległość jest taka niewielka, że jeśliby tylko skrócić dystans pomiędzy jej ciałem, a kratką, odgradzającą ich od wyjścia o milimetr mogłaby dosłownie przez nią przejść.
– Annabel, ja… właściwie co ty planujesz?
Towarzyszka niedoli kiwnęła ręką, na wznak, że ma być cicho i wystawiła ucho za kratę.
Zamknęła oczy, aby dodatkowo wyostrzyć już swój i tak doskonały słuch, a sekundę później do jej ucha dobiegł dźwięk dialogu toczącego się około kilometra dalej.
– Młode znowu nie chcą nic zjeść, zanim znajdziemy na nie odpowiedniego kupca, zmarnieją w oczach i odstraszą potencjalnych klientów. – odezwał się jeden głos.
– Jak myślisz kretynie, że po nam była tamta dwójka. – odpowiedział mu drugi, w którym Annabel rozpoznała tego, z którym przed chwilą rozmawiała.
– Ale szefie, jak mamy ich zmusić do tego?
– Sami na to pójdą, zdaje się, że zdążyli już się do nich przywiązać. – odpowiedział, prawie wypluwając to ostatnie słowo.
Annabel pomyślała, że mężczyzna musiał mieć naprawdę nieprzyjemną przeszłość, skoro wypowiada się w taki sposób o przywiązaniu do czegokolwiek.
– Jeszcze jedno Ardelean, sprawdź mi co to za czarownica. Chcę wiedzieć o niej wszystko – skąd pochodzi, kim byli jej rodzice, przyjaciele, nawet jaki rozmiar buta nosi. Wszystko jasne? – głos na chwilę ucichł, zapewne jego właściciel czekał na potwierdzenie. – Jeszcze jedno, nie rozmawiaj o tym z nikim, tylko od razu przyjdź do mnie.
Rozmowa ucichła, a Annabel znacząco pobladła po twarzy. Wiedziała, że jej tożsamość jest bardzo dobrze ukryta przez Ministerstwo, ba nawet na potrzeby nauki w szkole Magii i Czarodziejstwa, jej życiorys uległ ogromnej zmianie, tak aby była maksymalnie chroniona, ale nie miała pewności czego mogła się spodziewać po największej grupie handlującej smokami na świecie i jak daleko sięgają ich znajomości. W jednym momencie poddała w wątpliwość to, że nadal może pozostać tą samą zwyczajną Annabel Foutley, którą tak oddanie grała przez połowę swojego życia, a w jej głowie zaczęły się pląsać scenariusze, w których zostaje ujawniona jeszcze jedna – nawet więcej znacząca prawda o jej pochodzeniu.
Tymczasem nad obóz smokologów w Rumunii zawisły czarne chmury, pierwszy raz od ponad trzydziestu lat komukolwiek udało się przebić przez potężną barierę, ochraniającą cały obóz. Co więcej handlarzom udało się porwać kilkoro młodych smoków, a także dwójkę sprawujących nad nim opiekę czarodziejów.
– Kent, do godziny chcę mieć wypełniony raport dotyczący zaginionych smoków. – odparł Matei, który w tym momencie został otoczony przez swoich podwładnych, obejmujących ważniejsze funkcje w obozie.
Starszy mężczyzna o nieco przygarbionej sylwetce i mocno zarysowanej szczęce ukłonił się nisko i odszedł w stronę budynku, w którym swą ostoje miały najmłodsze z bestii zamieszkujących rezerwat.
– Iliescu. – tym razem Matei zwrócił się do Czarodzieja na oko czterdziestoletniego, o szerokich barkach, niemal niewiarygodnym wcięciem w tali, oraz o spokojnych, ale surowych oczach. – Zbierz swoich ludzi. Strażnicy którzy nie ucierpieli w walce przydadzą się do stworzenia nowej, o wiele mocniejszej bariery, ale nie takiej chusty jak wcześniej.
– Szefie…– przerwał mu niemal piskliwym głosem młody asystent, który zazwyczaj swoją rolę ograniczał do przynieś podaj pozamiataj.– Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów przysłał do nas swojego przedstawiciela z Brytyjskiego Ministerstwa Magii, chce zadać Panu kilka pytań dotyczących dwójki pracowników, porwanych podczas ataku.
– I tak później niż zazwyczaj. – syknął zmęczenie czarodziej, po czym przyjaźnie pogładził po ramieniu Nadzorcę straży w Rezerwacie.
Gdy tylko Matei wszedł do swojego namiotu od razu spostrzegł znajomą sylwetkę.
– Vladimir Enache; Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. – przestawił się mężczyzna, ubrany w nietuzinkowy, bogaty jak na te czasy garnitur i wyciągnął rękę,
– Wiem kim jesteś. – odparł Vasille, który z nieukrywaną niechęcią do swojego rozmówcy, udał się w stronę biurka, ignorując jego dłoń.
Vladimir odchrząknął, po czym zajął miejsce naprzeciwko Matei’a.
– Oczywiście, że wiesz, ale procedury. Sam rozumiesz. – uśmiechnął się niemal przyjacielsko.
Każdy człowiek miał historię ze swojej przeszłości, o której chciałby jak najszybciej zapomnieć. Matei również miał swoje tajemnice, a tak bliska obecność tego konkretnego mężczyzny przypominała mu o najgorszym. O czasach, gdy ugiął się pod naciskami Czarnego Pana i stał się jednym z jego popleczników nie wiedząc z tym to się wiąże, a ten człowiek ścigał go tyle lat.
– Myślałem, że przyślą kogoś, mniej jednostronnego. – odparł krzywiąc się lekko.
– Pamiętliwy a ciebie człowiek, Matei. – oczy mu się zaświeciły. – Ale bez obaw, czasy naszych sprzeczek skończyły się jedenaście lat temu.
– Dla mnie są wieczne żywe, Enache. Twoja twarz prześladuje mnie co noc… – mruknął sucho. – … w najgorszych koszmarach.
Czarodziej ciumknął ustami.
– To nie moja twarz cię prześladuje, przyjacielu. Tylko oblicza tych, których skrzywdziłeś… ja oczywiście jestem tylko skromnym pośrednikiem. – uśmiechnął się zjadliwie, po czym wyjął z kieszeni pióro, naskrobał coś na pergaminie i ponownie spojrzał na przesłuchiwanego. – Wracając do powodu mojej wizyty tutaj chciałbym wiedzieć, jak to się stało, że dwójka studiujących tutaj życie smoków czarodziejów zostało uprowadzonych z tak dobrze strzeżonego obozu?
Matei skierował oczy na biurko, a później na rozmówcę, a potem znowu na biurko.
– Handlarze znali zaklęcia, które mogły uszkodzić naszą tarczę, wiedzieli dokładnie gdzie znajdują się młode smoki. Niewykluczone, że ktoś z obozu z nimi współpracuje.
– Niedawno wskazał Pan niejaką Annabel Foutley jako podejrzaną bez żadnych powodów, teraz ona była jedną z dwójki porwanych osób, czy nadal utrzymujesz, że to ona mogła być tą osobą?
Matei wraz spojrzał na twarz swojego rozmówcy, który nadal notował coś na swoim pergaminie.
– Nie twierdziłem, że jest podejrzana, wspomniałem jedynie o tym, że jej urlop pokrył się niespodziewanie z pierwszym najazdem na obóz. Proszę nie przekręcać moich słów.
– Panna Annabel, tak samo jak i Pan Charles Wesley dostali pod swoją opiekę smoki, co nie jest do końca zgodne z zasadami Rezerwatu. – zignorował go. – Dlaczego?
– Tutejsze Ministerstwo wie, że był to jedyny sposób, aby dobrowolnie karmić młode. Panna Foutley, tak samo jak i Pan Weasley, znaleźli te młode. Podejrzewam, że mogły wcześniej znajdować się pod opieką kogoś innego. Nie do końca wiem, co przeżyły będąc tam, ale początkowo były bardzo nieufne, nie przyjmowały pożywienia z rąk innych opiekunów. Smoki zapamiętują twarze, lepiej niż ludzie, czy inne istoty, po prostu musiały skojarzyć ich twarze z wolnością, dlatego osobiście zawiadomiłem tutejsze władze o konieczności wdrożenia ich do projektu, zarzekając się jednocześnie o wzmożonej kontroli ich poczynań.
– Rozumiem. – mruknął pochylając się nad pergaminem i obejmując tekst napisany na nim wzrokiem. – Aseriel i Lumini, bo tam ma tutaj napisane. Jak dobrze skojarzyłem były jedynymi młodymi, które zostały porwane. Jak więc wyjaśni Pan fakt, że mając obok resztę podopiecznych, te zostały zignorowane przez największą grupę handlarzy smokami w tej części świata?
– Tego nie potrafię wyjaśnić, nie zauważyłem żeby były one specjalnie wyjątkowe. Chociaż ich stosunek do siebie jest bardzo specyficzny, tak jakby wychowywały się ze sobą od najmłodszych lat.
– Proszę zastanowić się dokładnie, mogło coś wam umknąć i zapewne tak było. – Enache spojrzał w końcu na swojego rozmówcę, a dostrzegając na jego twarzy nutkę zniecierpliwienia, rozciągnął usta w szerokim, a jednocześnie kpiącym uśmiechu.
Chwila ciszy, na zewnątrz było słychać głosy które jednocześnie świadczyły, że na zewnątrz zrobiło się większe zamieszanie, niż wtedy kiedy wychodził, mimo to przypomniał sobie jedną rzecz.
– Aseriel na początku nie potrafił ziać ogniem, miał z tym nie małe problemy co było dziwne patrząc na to, że Hebrydzkie uczą się tej sztuczki o wiele szybciej niż przedstawiciele innych ras. Poza tym jego cechy charakterystyczne w jakimś stopniu różniły się od cech młodego Hebrydzkiego, jednak nauka zna takie przypadki, kiedy to różnice pomiędzy gatunkami pogłębiały się wraz z wiekiem…– przerwał słysząc jak harmider w Rezerwacie zrobił się większy.– Czy możemy już skończyć to przesłuchanie, moi pracownicy muszą…– wstał, ale piorunujący wzrok wysłannika Brytyjskiego Ministerstwa Magii przygwoździł go z powrotem do krzesła.
– Pańscy pracownicy na pewno zrozumieją, że zaginięcie dwójki z nich to poważna sprawa i z całą pewnością poradzą sobie jeszcze chwilę, czy dwie. – odparł lodowato, aż Matei w pewnym momencie poczuł się mniej pewnie niż zwykle w jego towarzystwie. – Odnajduję tu jeszcze kilka nieścisłości, które mam nadzieję zostaną dzisiaj wyjaśnione.
Zobaczyli najpierw kawałek klatki, a sekundę później jeden z nieznanych im handlarzy przeniósł przez drzwi Aseriela, który jakby wyczuwając obecność jego opiekunki zaskrzeczał i wyściubił nos przez klatkę. Był przerażony.
Annabel również dostrzegając młodego pomniejszonego o prawie połowę jego wysokości w bardzo ciasnej klatce, zupełnie nie przystosowanej do przetrzymywania młodych smoków, zerwała się na równie nogi i kompletnie zapominając o łańcuchu, który ograniczał im dystans do minimum krzyknęła z bólu.
– Gdzie Lumini? – spytał sucho Weasley, orientując się, że w klatce znajduje się tylko Hebrydzki.
Młody chłopak o wielkich zielonych oczach wpatrzonych gdzieś w przestrzeń, nie odpowiedział, pamiętając o zakazie komunikowania się z kimkolwiek.
– Aseriel. – odparła Annabel, nacierając na kratę tak bardzo jak tylko było to możliwe. – Nie martw się, jestem tutaj.
Na te słowa młody próbował jak najszybciej wydostać się z klatki i desperacko uderzył główką o jeden z jej żelaznych prętów.
– Nie, nie rób tak. Musisz być dzielny. Czy ty nie widzisz, co on robi? – zwróciła się do chłopaka. – Zrobi sobie krzywdę, jeśli go do mnie nie przybliżysz.
Aseriel zaskrzeczał ponownie. Chłopak jakby ignorując jej słowa uniósł czerwone, obite wiaderko drugą ręką i odparł:
– Pora karmienia. – położył go tak blisko kraty, żeby Annabel mogła spokojnie operować ręką, a obok rzucił klatką z smokiem z wielkim hukiem, zaraz później podszedł do wrót i przyniósł Luminiego w oddzielnej klatce tak samo pomniejszonego jak Aseriela, na co Weasley wyrósł obok dziewczyny jak spod ziemi.
– Spokojne Aseriel. – mruknęła łagodnie czarownica i opuszkiem palca wskazującego pogładziła przerażonego podopiecznego pod brodą. – Uwolnię nas stąd, obiecuję.
– To chyba nawet obok mięsa nie leżało. – odparł z obrzydzeniem Charlie, wąchając to czym mieli karmić młode.
Dopiero teraz Foutley zdała sobie sprawę z tego, po co tak naprawdę przyniesiono im smoki i prawdopodobnie to co było przyczyną ich porwania, co jeszcze bardziej utwierdzało ją w przekonaniu, że ktoś sabotuje cały Rezerwat.
Chwyciła w dłonie coś co miało imitować mięso, jednak nie było to za świeże, o czym świadczył nie tylko zapach, a także biała narośl zajmująca 1/4 kawałka. Z obrzydzeniem ścisnęła to w dłoni, wyobrażając sobie, że wciska to w gardło handlarzy i przysunęła do pyszczka młodego, na co ten energicznie pokręcił nim na boki.
– Wiem, ze nie jest to zbyt dobre Aseriel, ale musisz to zjeść, żeby mieć więcej siły. – zwróciła się do niego, a co ten żałośnie zapiszczał. – Charlie, jak je…
– Niech sobie to podgrzeje, na pewno zmieni to zapach, co do smaku nie mogę obiecać.
Spojrzała na Charliego, który w tym momencie uśmiechał się do niej pokrzepiająco, poczuła lekką ulgę i łagodny ścisk gdzieś w okolicy żołądka. Mimowolnie oddała mu uśmiech, a sekundę później coś gorącego dotarło do jej palców. Spojrzała szybko w stronę młodego i pochwaliła go, za używanie logicznego myślenia, podczas gdy niektórzy - ona poczuła się odrobinę bezsilna.
Dopiero później gdy Aseriel odwrócił się, aby obrać dogodną pozę do podgrzania większego kawałka mięsa zauważyła jakiś dziwny napis, jakby wypalony czymś na lewym udzie Aseriela.
Już wiedziała, że posunęli za daleko w swoich działaniach.
Już wiedziała, że posunęli za daleko w swoich działaniach.