wtorek, 29 sierpnia 2023

XXII


Annabel stała u wyjścia z Rezerwatu. Był wczesny poranek, a jej oddech niczym ten zimowy w mgnieniu oka zamieniał się w parę. Przysunęła do siebie bliżej poły swojego białego płaszcza, aby ograniczyć mroźnemu powietrzu dostęp do jej skóry. Spoglądała na kieszonkowy zegarek, który wskazywał za pięć szóstą. Wyglądała w stronę Charliem, który jak jej się zdawało, pewnie ma problem z założeniem ubrania, które dla niego przygotowała. Zgodnie z tradycją Islay, goście korony muszą przyodziać tradycyjny strój szkocki złożony ze spódnicy w szkocką kratę. Annabel zaśmiała się w duchu, wyobrażając sobie minę swojego partnera, gdy dowiedział się, że będzie zmuszony paradować w spódnicy po zamku przy obcych ludziach. Nawet przez chwilę pomyślała, że z tego powodu mógłby zrezygnować z podróży na jej wyspę, ale zaraz odsunęła od siebie tę myśl, wiedząc, że Charlie jest uparty i nic takiego trywialnego, jak ubranie, nie odwiedzie go od pomysłu towarzyszenia w podróży u jej boku. Po raz kolejny sięgnęła po zegarek, a wtenczas podjechał powóz prowadzony przez Testrale, który miał ich bezpiecznie wywieźć poza lasy Rezerwatu, gdzie będzie już na nich czekał przygotowany świstoklik prowadzący bezpośrednio do Dresden. Annabel zaplanowała podróż w taki sposób, aby nie być narażoną na ataki z zewnątrz i w miarę bezpiecznie dotrzeć na miejsce. 

Wybiła szósta, a Charlie pojawił się w jej polu widzenia. Annabel zaskoczyła się, widząc, jak bardzo przyłożył się do tego, aby nie odstawać od innych szlachciców zamieszkujących zamek Królewski na Islay. Odzienie leżało na nim idealnie, a rude włosy, niegdyś niechlujnie pokręcone, zostały teraz elegancko ułożone do tyłu. Całokształt sprawiał, że jej partner wyglądał tak, jakby urodził się po to, aby być Szkotem, a jego rude włosy zdawały się potwierdzać ten fakt. Dziewczyna przez kilka sekund wpatrywała się w niego, a czując, jak jej policzki nabierają rumieńców, odwróciła wzrok. 

 – Pojawiłeś się jak w zegarku – odparła pod nosem, walcząc, aby nie zacząć się w niego wpatrywać. 

 – Imponujące, prawda? – spytał z zawadiackim uśmiechem, dostrzegając jej niecodzienne zachowanie. 

– To, że zjawiłeś się o czasie? Zdecydowanie – potwierdziła szybko, maskując zawstydzenie – To że ubrany w taki sposób? Cóż, śmiem twierdzić, iż nie jedna panna spojrzałaby na ciebie pochlebnym okiem.

Charlie zamilkł na chwilę, a później uśmiechnął się do niej triumfalnie. 

– Tak czy inaczej, teraz masz okazję zobaczyć mnie w pełnym i stylowym wydaniu szkockiego szlachcica – okręcił się wokół własnej osi. Annabel nie mogła powstrzymać śmiechu, patrząc na swojego partnera, który z pewnością czuł się w tej spódnicy jak ryba w wodzie.

 – Cóż, nie powiem, że nie wyglądasz świetnie – uśmiechnęła się do niego uprzejmie.

Nagle jeden z testrali, wydał z siebie dziwny, wysoki pisk. Annabel i Charlie odwrócili wzrok w stronę źródła dźwięku i zobaczyli, że jedna z kreatur unosi się lekko w powietrzu. Zdziwieni spojrzeli po sobie, a potem ponownie na testrale. Osobnik wydający ten dźwięk nagle opuścił nogi na ziemię, stąpając nerwowo, jednocześnie wciąż wydając dziwne dźwięki. Drugi powtórzył zachowanie tego pierwszego, powodując harmider, którego nawet woźnica nie potrafił opanować. Annabel jednak doskonale wiedziała, dlaczego tak reagowały.

– Lepiej się pośpieszmy. – odparła szybko, a Charlie pokiwał głową, wiedząc, że ta sytuacja wynikła z obecności jego partnerki. 

Ruszyli więc w stronę powozu. Chłopak pociągnął klamkę i wprowadził dziewczynę pierwszą, która chowając się wewnątrz sprawiła, że testrale nagle ucichły. Zapach drewna wypełnił ich nozdrza, gdy wsiadali na poduszki z miękkiej skóry, a powóz zaczął się poruszać. Na początku droga była wyboista i kamienista, ale wóz poruszał się płynnie i szybko sunął przez las otaczający rezerwat. Podczas drogi rozmawiali żywo o sytuacji politycznej Islay. Annabel chciała, aby Charlie był jak najlepiej przygotowany na możliwe rozmowy z jej krewnymi i innymi szlachcicami, ale doskonale wiedziała, że prawdopodobnie nie będzie do tego zmuszony. Jednak podczas tej rozmowy czuła niepokój rozchodzący się po jej ciele. Ostatnim razem opuściła Islay, powodując pewne napięcie pomiędzy nią a jej kuzynem, o czym poinformowała swojego partnera. Przyznała wówczas również, że od tamtego czasu, owszem wymienili kilka listów, ale dotyczyły one wyłącznie sytuacji zagrożenia, a żaden z nich nie nawiązywał do konfliktu, który wtedy między nimi nastał i nie został rozwiązany do tego momentu.

 – Kuzyn chciał wykorzystać moje smocze zdolności, aby wygrać bitwę. – przyznała, gdy jej partner spytał o co tak naprawdę się pokłócili.

– A ty odmówiłaś mu pomocy? – zapytał Charlie, patrząc na nią ze zrozumieniem. 

– Oczywiście, że tak. Nie po to mam te zdolności, aby brać udział w czyjejś wojnie. Poza tym nie zawsze potrafię kontrolować smoka i najprawdopodobniej przyniosłoby to więcej szkód niż zasług.

Kolejne chwile spędzili w milczeniu, słuchając stukania kopyt o kamienne drogi.

 – A Ministerstwo nie powinno zareagować w sytuacji, gdy czarodziej atakuje tego niemagicznego? Przecież wtedy, w tej wiosce aurorzy przybyli nam jednak na ratunek.

– To działo się wtedy w Rumuni Charlie, ale wyspy Hybryd Wewnętrznych rządzą się własnymi zasadami. Są unikatowe. Na niektórych ich wyspach mieszka mieszanka czarodziejsko mugolska.  – westchnęła ciężko. – Oczywiście, ustawy Ministerstwa regulują zasady co do ich pożycia, jednak często są one niedopracowanie, dlatego, że jest to trudna sytuacja dla obu stron.

Wtem ucichła, zaciskając dłonie w pięść, wpatrując się nieobecnie w leśny pejzaż za oknem. 

– Odmówiono Islay pomocy, a polityka Ministra bywa przecież skomplikowana i trudna do przewidzenia, nawet dla czarodzieja. – dodała ściszając głos.

Mimo tego, o czym teraz rozmawiali, musiała jednak pojawić się na wyspie, aby wesprzeć Christine, która przecież wychodzi za księcia Skye z przymusu i prawdopodobnie czuje się koszmarnie z tą świadomością. Po chwili poczuła, jak czyjaś dłoń opada na jej pięść. Był to Charlie, który jak zawsze wyczuwając jej niepokój, postanowił dodać jej otuchy. Spojrzała na niego, a że był obojętnie odwrócony do swego okna i zdający się ją ignorować, uśmiechnęła się mimowolnie do siebie i po raz kolejny wbiła swój wzrok w przestrzeń, ale tym razem już spokojniej, oplatając tym samym swoje palce z jego. 

Po godzinie jazdy wóz przejeżdżał już przez obrzeża lasu. Annabel dostrzegła oddalające się drzewa i wyłaniające się nad horyzontem gołe pola żółtej i gdzieniegdzie zielonej wiosennej trawy. Wtem powóz zahamował nagłym ruchem. Zaskoczeni smokolodzy spojrzeli na siebie, a potem na woźnicę, który wskazywał coś palcem. Tam, gdzieś niedaleko obok zabytkowego wiatraka polowego, stała kobieta. Była w średnim wieku, skromnie odziana w czarną długą sukienkę z perłowymi guzikami i biały, obszerny kołnierzyk.

– Agatha? – mruknęła Annabel, rozpoznając twarz swojej opiekunki. 
 
 – Księżniczko. – ukłoniła się jej nisko. – Gdy tylko dowiedziano się o tym, że wracasz na wyspę uznano wśród doradców, iż odpowiednim będzie zapewnić ci bezpieczny powrót do domu.
 
 – Cieszę się, że cię widzę, Agatho. – odpowiedziała Annabel szczerze. 

– Kimże jest twój towarzysz, Pani? – spytała kobieta, dostrzegając, że z powozu wyłania się inna, zupełnie obca osoba. 

– Charles Weasley. – przedstawił się chłopak, gdy tylko pojawił się obok nich.

 – Charlie, to jest Agatha, moja dawna opiekunka. To właśnie ona wprowadzała mnie w świat magiczny przed podjęciem nauki w Hogwarcie. 

– Miło mi Panią poznać. – ukłonił się nisko. 

– Mi również młody człowieku. – odpowiedziała Agatha, składając mu jego wieloznaczne spojrzenie – Zgadza się, miałam zaszczyt towarzyszyć księżniczce podczas jej pierwszego spaceru po ulicy Pokątnej. – odparła z dumą. – Ale nie jest to jednak dobry czas na wspominki. Mam za zadanie niezwłocznie zaprowadzić was do ukrytego świstoklika, nim jeszcze nikt nie wie, że tutaj jesteś.

Annabel i Charlie ruszyli za nią, przy czym chłopak oddawał w wątpliwość to, czy wiatrak jest bezpieczny na tyle, aby trzy dorosłe osoby mogły swobodnie poruszać się po jego wnętrzu. Koźlak wydawał mu się wówczas zbyt zniszczony, a jego wnętrze nie wyglądało zachęcająco. Cała konstrukcja była podparta jedynie czterema drewnianymi zastrzałami umiejscowionymi na odpowiadającymi im liczbami podwalin. Agatha, zważając jednak na obawy malujące się na twarzy Charliego rzuciła tylko spokojne „Wszystko będzie w porządku” i z uśmiechem ruszyła wprost na schody prowadzące na szczyt, gdzie plasował się cały mechanizm obrotu. Na górze okazało ciemno i duszno, a kobieta zapaliła swoją różdżką płomyk świecy i wskazała na metalowy pierścień umiejscowiony na środku lewej ściany koźlaka. 

– Agatho, myślałam, że już nie używasz magii. – odparła Annabel, zauważając jej wyczyn, a Charlie spojrzał na nie zdziwiony.

– Tak też zrobiłam, ale przydzielono mi misję doprowadzenia cię bezpiecznie do stolicy, Pani. Bez magii byłoby to niemalże niemożliwe, a teraz połóżcie ręce na tym pierścieniu i pamiętajcie, żeby trzymać się razem bez względu na to, co przed sobą zobaczycie. – poinstruowała ich łagodnym matczynym tonem.

Annabel i Charlie spojrzeli po sobie i jednocześnie dotknęli pierścienia. Od razu zauważyli na wpół przeźroczystą miniaturę zamku, która pojawiła się w powietrzu. Przed ich oczyma ukazała się również droga pomiędzy lasami i podniebna tundra. Później dostrzegli taflę oceanu, a na drugim końcu tej drogi, nad samym horyzontem, można było dostrzec zarys wyspy. W kolejnej sekundzie znaleźli się na skałach, u podnóża, których plasował się zamek w Dresden. Opadli szybko na ziemię, sprawiając, że z trudem utrzymali się na nogach, a zaraz obok nich pojawiła się Agatha, która postanowiła skorzystać z teleportacji. 

– Dobrze, że odpuściłem sobie śniadanie. – mruknął chłopak, gdy tylko twardo stanął na skale.

– Nie było to przyjemne, ale przynajmniej bezpieczne. – odparła beznamiętnie Annabel, jakby ta forma podróży była jej doskonale znana.

Podeszła jednocześnie na skraj skalnych półek, skąd rozciągał się piękny widok na całą okolicę. Rozejrzała się dookoła, a jej wzrok spoczął na zamku, który od lat się nie zmieniał. Nadal był to imponujący budynek, o masywnej architekturze, z wieżami sięgającymi nieba i jak uważała jako mała dziewczynka dumnie górujący nad otaczającym go krajobrazem. Dostrzegając to wszystko, odczuła lekki dreszcz emocji, stojąc nieopodal miejsca, w którym się wychowała. Po chwili podszedł do niej Charlie, który tak samo zdawał się był pod wrażeniem widoku ogromnej rezydencji.

– To ma być twój dom, tak?– odparł skonsternowany. 

Przy nim nora wyglądała zaledwie jak namiastka chlewu, chociaż podejrzewał że i ów chlew znajdujący się w tym pałacu będzie lepiej wyposażony niż jego własny pokój.

– Tak, a przynajmniej to tutaj spędziła większość swojego życia. – odparła Agatha, która stała wyprostowana kilka metrów dalej i mimo to, iż trzęsła się z zimna cierpliwie czekała, aż Annabel da jej sygnał do dalszej drogi. – Jednak wiele się zmieniło od tego czasu. – dodała tajemniczo.

 – Nie wiem czy jestem gotowa tam wrócić Agatho. – mruknęła dziewczyna. – Nie wiem nawet, czy będę w stanie zachować się odpowiednio, gdy już wszyscy dostrzegą moją obecność. 

– Wiem, że będziesz wspaniała, moja księżniczko. Masz to szczególe obycie we krwi, które wyraźnie ukazuje twoją szlachetność.– odpowiedziała z pełnym przekonaniem – Poza tym mieszczanie są bardzo wdzięczni za poprzednie twoje działania, które uświadomiły Królowi, iż kilku z jego rycerzy bezprawnie ściągało "daninę" z co biedniejszych Islayaninów.

 – Dziękuję Agatho. – odpowiedziała po chwili zastanowienia, jednak nadal bez przekonania co do jej argumentów. – Ruszajmy więc, nie pozwólmy im dłużej czekać.

Agatha ukłoniła się nisko, po czym przywołała dwójkę smokologów do siebie i poprosiła, aby złapali ją za rękę, a gdy tylko to uczynili, łączona teleportacja zabrała ich prosto przed ogromną, drewnianą bramę oddzielającą pola rolne i krętą dróżkę od stolicy. Annabel zastanowiła się, dlaczego wchodzą akurat drogą przeznaczoną dla gości korony, po czym stwierdziła, że przecież wśród chłopów bardzo łatwo było się przemknąć niezauważonym, co mogłoby stanowić dla nich niebezpieczeństwo, tym bardziej że padały podejrzenia, iż ogniska gromadzących się Synów Nomadu znajdują się w podziemiach slumsów wyspy Islay. 

– Księżniczka Annabel już jest. – odparła Agatha donośnym tonem, nie był to krzyk, aczkolwiek wystarczył, aby zwrócić na siebie uwagę strażnika, który uprzednio wyglądając w dół niemal natychmiast pociągnął za dźwignię. 

Annabel wiedziała, z czym wiążę się wejście akurat tym przejściem, ale nie miała okazji, aby powiedzieć o tym chłopakowi. Spojrzała więc pospiesznie na Charliego, który oglądał się tylko dookoła nie spodziewając się tego, jaki zaszczyt na niego czekał po drugiej stronie bramy. Złapała go więc pod ramię i pociągnęła za sobą. 

– Tylko się nie garb. – odparła tajemniczo, a zauważając jego pytający wzrok skierowany prosto na jej twarz, dodała. – Uśmiech też ci nie zaszkodzi. 

Brama uniosła się całkowicie, a ich oczom ukazała się długa i szeroka, wytworzona z białych kamiennych płytek droga prowadząca zamku. Po obu jej stronach stała szlachta, czyli bogaty odsetek mieszkańców wyspy kłaniający się im nisko. Annabel i Charlie maszerowali wzdłuż drogi, pośród tłumu, który od dawna nie widział Księżniczki. Był to pewien swoisty zwyczaj przywitania wysoko postawionych monarchii u progu Królewskiego zamku, piastowany na wyspie przez wieki. Z tego właśnie względu każde kroki stawiane przez nich były bacznie obserwowane, tym bardziej iż niemałym entuzjazmem musiał spotkać się fakt, że u boku Annabel pojawił się obcy młodzieniec, który prawdopodobnie przybył do nich „z zewnątrz”. Tacy ludzie wzbudzali wielkie zainteresowanie, gdyż pochodzili ze świata o wiele bardziej ucywilizowanego niż oni, a jeśli owym tajemniczym przybyszem okazał się być dodatkowo mężczyzna, prowokował tym samym wiele dworzanek do przychylności jego gestom, powodując u nich poruszenie. Annabel spojrzała na Charliego, który próbując dostawiać się do rady swojej partnerki, od czasu do czasu uśmiechał się do nich skrycie. Nie przygotował się jednak do takiego dziwnego powitania. Czuł zakłopotanie, w końcu był tylko prostym pochodzącym ze wsi chłopakiem, któremu kłaniali się co najwyżej stażyści pracujący w Rezerwacie. Annabel również zdecydowanie odzwyczaiła się od takiego traktowania, ale starała się zachować powściągliwość, jaką wymagała jej godność Księżniczki.

W końcu dotarli na dziedziniec zamku, gdzie już czekał na nich sir Gregor Alastain – namiestnik Króla, otoczony licznymi doradcami i rycerzami armii. Był mężczyzną o imponującej posturze, z długą siwą brodą przypominający trochę lodowatego olbrzyma. Po śmierci jej ojca przez jakiś czas to on stanowił nad Annabel pieczę, ale nie trwało to długo, gdyż poprzedni król, kierowany obietnicą wziął na siebie odpowiedzialności za jej wychowanie. 
 
– Księżniczko. – ukłonił jej się nisko, a jego kąciki ust uniosły się delikatnie do góry. – W imieniu Jego Królewskiej Mości pragnę powitać cię w domu. 
 
– Dziękuję, sir Alastaine. – odpowiedziała grzecznie Annabel, po czym wskazała na Charliego. – Pozwól mi przedstawić mojego towarzysza, Charlesa Weasley'a. 
 
Charlie pokłonił się, oddając hołd przed namiestnikiem. 
 
 – Zaprzysięgam, że poznanie prawdy o tożsamości księżniczki jest sporym wyróżnieniem – rzucił z uśmiechem sir Gregor, przyglądając się mu uważnie. – Witaj w królewskim zamku, Charlesie. Mam nadzieję, że pobyt tutaj będzie dla ciebie przyjemnością. 
 
– Jestem bardzo wdzięczny za okazane mi zaufanie i gościnność – odpowiedział Charlie, a wzrok namiestnika skierował się na Annabel. 
 
– Księżniczko, Mości Król prosił, abym przekazał jego pozdrowienia. Obecnie przebywa na Skye, wraz z Lady Christine, lecz zaprasza cię na wieczorną ucztę przedślubną, dedykowaną obu rodzinom. 
 
Dziewczyna przytaknęła. Była trochę zawiedziona, ponieważ chciała mieć już oficjalne powitanie Króla za sobą, a tak uczucie niepokoju dotyczące pierwszego po tak długim czasie spotkania z kuzynem będzie towarzyszyć jej jeszcze przez kilka godzin. 
 
– Jeśli mi pozwolicie. Wskażę twojemu towarzyszowi jego komnatę. – dodał, a potem poruszył ręką, a niemal natychmiast rycerze towarzyszący mu, odeszli na boki, tworząc ścieżkę, po której mieli przejść prosto do zamku.  
 
Księżniczka i jej gość podążyli więc za stronnikiem króla, kierując się w kierunku jednej z wież zamku, a gdy tylko przekroczyli próg cytadeli Annabel szybko rozpoznała zapach drewna i wosku, który niezmiennie towarzyszył jej od wielu lat.

Przeprowadzono ich przez wiele komnat, korytarzy i westybuli, zatrzymując się tylko na chwilę, aby zrobić szybkie przywitanie z najważniejszymi ludźmi na zamku. W końcu jednak dotarli do celu, a Charlie został zaprowadzony do swojego pokoju, który znajdował się kilka pięter wyżej. Wewnątrz komnaty plasowała się przestronna sypialnia, w której rozciągało się ogromne, czterostopowe łoże, obszyte złotym aksamitem, a owcza skóra okrywała wdzięcznie poduszki. Na ścianach wykończonych jasnym drewnem wisiały ogromne obrazy. Pokój był przepięknie urządzony i wyglądał bardzo elegancko. Na podłodze zaś leżały tartany w szkocką kratę, która znajdowała się także w kitlu noszonym przez Charliego. Wszystko delikatnie oświetlała lampa stołowa, wyżłobiona z metalu i wyłożona bursztynem. W rogu stał wielki kredens, na którym zostały ułożone srebrne kieliszki i decanter wypełniony białym winem - specjalnością wyspy. Charlie patrzył na wszystko z zapartym tchem, prawdopodobnie zapominając przez chwilę dlaczego tak naprawdę chciał zjawić się na Islay. 

– To chyba twoja komnata Charlie. – odezwała się Annabel, która towarzyszyła mu aż do tego momentu starając dopilnować, ażeby nikt nie zaprzątał mu głowy, jak również po to, żeby móc z nim jeszcze raz pomówić.
 
– Jest niesamowita.– wydusił z siebie z zachwytem. – Ta sypialnia jest trzy razy większa od kuchni w Norze, gdzie gromadziła się, ledwo mieszcząc w jej wnętrzu cała moja rodzina. 
 
Annabel uśmiechnęła się delikatnie w odpowiedzi, ale wciąż czuła lekkie zawstydzenie z powodu bogactwa, które mu zaoferowano. W końcu jej partner wychowywał się wśród prostych ludzi, a teraz znalazł się w pałacu, gdzie przepych był na porządku dziennym. Jednak on wcale nie wyglądał tak, jakby miał z tym problem, tylko z wielką radością rozglądał się po pomieszczeniu, starając się dostrzec jak najwięcej interesujących go detali. 
 
 – Zostaw nas na chwilę samych – poleciła namiestnikowi Annabel, na co ten posłusznie wykonał jej żądanie, a gdy zniknął za drzwiami, zwróciła się do Charliego przechodząc do poważniejszej kwestii. – Wiem, że to dla ciebie wiele, że to wszystko jest nowe, ale musimy pozostać czujni. Musisz uważać na każde słowo, które wypowiadasz i na każdy gest, który wykonujesz. Wielu ludzi tutaj nie słynie ze swojej wyrozumiałości.
 
– Wiem, Annabel. Obiecuję, że nie zrobię nic, co mogłoby narazić nas na ich gniew. – odpowiedział jej szybko – Możesz być o to spokojna.
 
Annabel poklepała go po ramieniu i ruszyła ku drzwiom sypialni.
 
 – Przyślę do ciebie kogoś, kto będzie dbał o twoje samopoczucie, ale jeśli wydarzy się coś niespodziewanego, nie wahaj się mnie wezwać. – powiedziała, spoglądając na niego z poważnym wyrazem twarzy. 
 
– A co z tobą? – spytał pospiesznie.
 
 – Moja komnata znajduje się w sąsiedniej wieży. Jeśli pozwolisz, przyjdę do ciebie za pół godziny. Na pewno będziesz chciał poznać wyspę od tej bardziej ludzkiej strony. – Charlie pokiwał twierdząco głową – Możesz też zdjąć to ubranie, zwiedzanie wymaga jednak wygodniejszego odzienia. 
 
Annabel wyszła z jego komnaty i w ślad za namiestnikiem udała się do swojej sypialni, a gdy dotarli na miejsce podziękowała mu za eskortę i szybkim krokiem wbiegła do środka, zamykając tym samym drzwi. Opadła na łóżko niewładnie i patrzyła w sufit, zastanawiając się nad swoim miejscem na Islay. Niegdyś trudno było jej opuścić wyspę i zacząć naukę w Hogwarcie, jednak lata spędzone poza wyspą przekształciły jej charakter o 180 stopni. Nauczyła radzić sobie sama w życiu, a przede wszystkim była wolna, pozbawiona ograniczeń, które nakładała na nią korona. Teraz postrzegała Islay jedynie jako obowiązek względem jej ludu i rodziny królewskiej. Nie czuła się już z nią tak silnie związana jak wcześniej, chociaż nigdy nikomu o tym nie wspominała i tylko wyczekiwała momentu, aż będzie mogła zrzucić fasadę królewskiej maniery i powrócić do jej prawdziwego domu – do Rezerwatu.
 

Charlie stał przed lustrem i próbował wyswobodzić się z kiltu, który jak się okazało, ciężej było zdjąć niż założyć. Spoglądał przy okazji na swoje odbicie w lustrze i wcale nie podobało mu się to, jak obecnie wyglądał. Wilgotne powietrze sprawiło, że jego dokładnie zaczesane do tyłu włosy zakręciły się jeszcze bardziej niż zawsze, za co był wdzięczny, chociaż doskonale wiedział, że lustro pilnujące schludności mieszkańców w jego rodzinnym domu miałoby odmienne zdanie. Wziął głęboki oddech i jeszcze raz podjął próbę wyswobodzenia się z własnego odzienia. Zaczął delikatnie rozwiązywać węzeł chusty, a następnie ostrożnie odwiązywać pas z tkaniny. Jednak im bardziej próbował, tym bardziej kilt się zaplątywał. Poczuł frustrację, ale nie chciał się poddać. Postanowił użyć trochę siły i po wielu zgrzytających dźwiękach oraz kilku próbach wreszcie udało mu się uwolnić. Następnie ubrał swoje regularne ubrania i opadł zmęczony na fotel. Rozejrzał się jeszcze raz po komnacie i stwierdził, że z jego początkowej fascynacji zostało niewiele, a sam pokój sprawiał wrażenie, jakby był niepocieszony tym, że ktoś taki jak on przebywa sam w jego wnętrzu. Zastanowił się, co jeszcze może zrobić, aby poczuć się bardziej komfortowo w swoim pokoju. Ostatecznie postanowił  rozładować swoje napięcie, które narastało w nim od momentu, gdy przekroczył próg zamku. Wstał więc z fotela i zaczął chodzić szybkimi krokami po swojej komnacie. Następnie wykonał kilka ćwiczeń rozciągających, które zawsze pomagały mu w uspokojeniu nerwów. Wykonał serię przysiadów, pompki i skłony, aż w końcu rozległo się pukanie do drzwi. Charlie wyleciał jak poparzony i jednym szybkim ruchem pociągnął za metalową klamkę, gdzie po drugiej stronie drzwi stała Annabel, ale wyglądała jakoś inaczej. Charlie miał z nią do czynienia na co dzień, ale tym razem w akompaniamencie zamkowych ścian, jej uroda wydawała się jakoś bardziej wyostrzona. Nie był pewien, czy to wina otoczenia, czy może właśnie Annabel postanowiła zmienić się na jego oczach. Jej wzrok zdawał się być bardziej wymowny, a spojrzenie bardziej skupione. Zauważył, że ma na sobie fioletową, długą do ziemi i dopasowaną sukienkę, która podkreśla jej kształty. Starał się nie patrzeć na nią zbyt nachalnie, ale ostatecznie i tak to robił, przypominając sobie o słowach Agathy, która nawiązała coś do jej "wyraźnego obycia".

– Wyglądasz jakoś inaczej – odparł od razu, tuszując swoje zdumienie – Bardzo przyzwoicie – walnął nieporadnie drapiąc się po głowie.

– Przyzwoicie? – powtórzyła bez powitania unosząc brwi wysoko.

– Przyzwoicie jak na księżniczkę.– dodał, ale w momencie zamilkł, uświadamiając sobie jak głupio to zabrzmiało.

– Jak na księżniczkę? – Annabel udała zdezorientowaną, ale jego nietypowe zachowanie sprawiło, że ta uśmiechnęła się subtelnie.

– Tak, tak, zawsze tak wyglądasz. Jak księżniczka z bajki. – próbował nieudolnie zmienić temat, ale coraz bardziej pogrążał się w swoich słowach.

– No cóż, dziękuję za komplement. – odpowiedziała starając się brzmieć naturalnie .– Ty też wyglądasz bardzo przyzwoicie, chociaż coś mi tutaj nie pasuje. Spojrzała na niego, a jej wzrok zatrzymał się na chuście, która miała oplatać jego szyję, a ostatecznie wylądowała o wiele niżej niż powinna. – Pozwolisz? 

Charlie podniósł podbródek, pozwalając Annabel na poprawienie chusty. Trwało to krótko, ale Charlie czuł się dziwnie zadowolony z faktu, że Annabel dotyka jego szyi. Zauważył też, że jego oddech przyspieszył, gdy jej palce delikatnie prześlizgnęły się po jego skórze. Chciał przez to powiedzieć coś ciekawego, ale tak naprawdę zapomniał już o czym rozmawiali. Cała uwaga jego oczu skupiona była teraz na Annabel, a ona uśmiechała się tylko szerzej czując jego wzrok na sobie.

– Tak dobrze? – zapytała, a Charlie pokiwał twierdząco głową. – Świetnie, w takim razie chciałbym, abyś poznał jeszcze jedną osobę, to jest sir Euan, mój zaufany strażnik 

Charlie spojrzał na bok zaskoczony Dopiero teraz był w stanie dostrzec, że ktoś ochrania jej tyły. Otworzył szeroko oczy, ale przed sekundą był pewien, iż przyszła do niego całkowicie sama. Sir Euan jak na wezwanie, słysząc swoje imię stanął bliżej Annabel, wpatrując się w Charliego z pewną nieufnością, a jego obecność wprawiła chłopaka w dziwne zakłopotanie.

– Witaj.– wystrzelił, nie wiedząc, jak powinien się do niego zwracać.

– Jestem tutaj, aby zapewnić bezpieczeństwo księżniczce podczas jej pobytu na zewnątrz.– odparł bezpardonowo, ignorując wszelkie formalności.

– Nie musisz się martwić, Charlie – powiedziała pocieszająco, widząc jego zawstydzenie. – Sir Euan jest zawsze obok, ale z całą pewnością nie będzie miał nic przeciwko, gdy będziesz chciał spędzić ze mną chwilę w samotności.

– Oczywiście. Niemniej dbając o wasz komfort, obiecuję, iż moja obecność nie będzie przez wasz zauważona.

– Będziemy zobowiązani rycerzu. – odparła Annabel i pociągnęła Charliego za sobą.

Ruszyli więc przed siebie w stronę dziedzińca, a sir Euan trzymał odpowiednią od nich odległość w taki sposób, aby móc swobodnie wyglądać, czy nie grozi im niebezpieczeństwo, a jednocześnie tak daleko, aby nie naruszać ich przestrzeni osobistej. 

– Czy on jest nam naprawdę potrzebny? – spytał niemal szeptem.

– Takie jest jego zadanie, nic z tym nie potrafię zrobić. Udajmy więc po prostu, że go za nami nie ma. – zaproponowała ściszając głos, wbrew pozorom robiła to bardzo często.

Charlie czuł się trochę nieswojo pod opieką rycerza, ale jednocześnie doceniał fakt, że Annabel zrobiła wszystko, aby chronić ich bezpieczeństwo. Euan zaś rozglądał się uważnie po okolicy, gotów reagować w każdej chwili.

Krążyli tak we trójkę wokół dziedzińca, a Charlie stwierdził, że miejsce to wydawało mu się na pierwszy rzut oka spokojne i harmonijne, przywodzące mu na myśl uliczki Hogsmeade, jednak po chwili zdał sobie sprawę, że było tutaj coś więcej, niż tylko fikuśne sklepiki i drewniane chatki. Zaznał tu atmosfery pełnej szacunku i nieodpartego splendoru, który poruszył jego wyobraźnię. Zawiesił wzrok na efektownych, łukowatych oknach zamku, podziwiając ich niezwykłą konstrukcję, ukształtowaną w sposób niezwykle artystyczny, zaś w tym miejscu, w sercu zamku, rozlegał się potężny plac, z którego rozchodziły się boczne uliczki, prowadzące w najgłębsze zakamarki wyspy. 

– Mamy tutaj wiele do zaoferowania – powiedziała, wskazując na okoliczne sklepy i stragany. – Kupisz ci tu wszystko, czego zapragniesz. 

Charlie kiwnął głową, ale jego uwaga skupiła się na jednym – na Annabel. Czuł, że jego zainteresowanie wzbudza u rycerza niepokój, ale nie miał pojęcia, czy była to wina zazdrości, czy niemal chorej troski o jej bezpieczeństwo. Później jednak zaciekawieniem przyglądał się ludziom, którzy przemierzali to miejsce, słysząc przy tym łoskot końskich kopyt, gdzieś daleko w oddali. Plac był również pełen ludzi, którzy różnymi sposobami spędzali tu swój czas. Niektórzy rozmawiali w małych grupkach, inni ćwiczyli walkę, a jeszcze inni próbowali sił w łucznictwie. To ostatnie szczególnie wzbudziło jego zainteresowanie. Zapytał więc swojej partnerki czy on również mógłby poćwiczyć strzelanie z łuku. Annabel potwierdziła że jest to rozrywka ogólnodostępna, więc jak najbardziej, ale podkreśliła, że to właśnie sir Euan będzie dla niego wspaniałym mentorem, gdyż rycerz zdawał się świetnie operować tą bronią. Wspólnie udali się więc do jednego z zakładów zajmujących się produkcją łuków. Charlie był zaskoczony, jak dużo rodzajów i rozmiarów tej broni dało się wytworzyć. Do tamtego momentu sądził, iż łuk może być tylko jeden. Annabel zaś zaprzeczyła temu twierdzeniu i wyjaśniła mu, że każdy z nich służy do innej techniki ostrzeliwania, lecz odpowiedni dobór ma ogromne znaczenie dla skuteczności strzału.

– Ten powinien być odpowiedni. – powiedziała, wskazując na jeden z wystawionych modelów.

Następnie pokazała mu, jak uchwycić łuk, jak naciągnąć cięciwę i jak celować. Chłopak był zachwycony, ponieważ od zawsze interesowały go takie rzeczy i teraz miał okazję w końcu spróbować swoich sił. Zręcznie naciągnął łuk po kilku nieudanych próbach trafił dokładnie w środek manekina treningowego, zaskakując tym samym siebie, a nawet sir Euana.

 – Widzę, że masz talent. – pochwaliła go Annabel, dostrzegając jego sukces, a rycerz pokręcił teatralnie oczami. 

Jej głos brzmiał spokojnie i pewnie, a jednocześnie wzbudzał w Charliem dziwną mieszankę emocji. Z jednej strony był pod wrażeniem jej wiedzy na temat łucznictwa, ale z drugiej nie wiedział już, czy jej towarzystwo sprawia mu przyjemność, czy może zaczyna przerażać. Ta wersja Annabel, mimo iż bardziej dystyngowana nie przypadła mu do gustu i jak mu się wydawało ona sama czuła się również lekko zagubiona w dworskich obyczajach. Jednakże nie pomylił się, co do jej uroku, który często przyciągał uwagę kupców i sprawiał, że trudno im było oderwać od niej wzrok.

Annabel jednak zupełnie nieświadoma jego myśli, ale jakby wyczuwając napięcie, pomyślała, iż jest to w dalszym ciągu wina jej stronnika, więc rzeczywiście lepiej będzie jeśli zostaną sami. W końcu ta wycieczka miała być dla jej partnera tylko i wyłącznie przyjemnością. Sama również wolała zostać z nim sam na sam, ponieważ gdzieś w głębi serca czuła, że powinno tak się wydarzyć. 

– Sir Euanie, dziękujemy za twoją pomoc i za cenne strzeleckie wskazówki, ale potrzebujemy teraz chwili prywatności.– powiedziała, uśmiechając się do rycerza.

Ten nie wyglądał na zadowolonego z takiego obrotu sytuacji, lecz nie zaprotestował i po prostu ukląkł wypowiadając przysięgę na wierność swemu lordowi, a następnie wstał, opuszczając dziedziniec. 

Charlie i Annabel zostali sami, a dziewczyna poprowadziła go wzdłuż dziedzińca, pokazując mu różne zaułki, skąd można było podziwiać piękne widoki. Chłopak miał wrażenie, że zaczyna się odprężać i zapominać o wszystkich swoich kłopotach, skupiając się tylko na tym, co widzi i czuje w danej chwili. 

– Wiesz, jak myślę o tym zamku, to mam wrażenie, jakbym znalazł się w jakimś średniowiecznym filmie. – powiedział w którymś momencie.

– To wcale nie jest takie dziwne. Szczególnie, kiedy zaczynasz odkrywać jego sekrety i historię. – odpowiedziała Annabel spokojnie, rozglądając się dookoła.

Beztroska nie trwała jednak długo, ponieważ im głębiej dziedzińca się zapuszczali, tym częściej mieszkańcy Islay, zaczęli zaczepiać Księżniczkę, pozdrawiając ją i rozmawiając z nią na wszelakie tematy. Annabel jednak wytrwale debatowała z nimi, a Charlie również zaczynał się powoli przyzwyczajać do roli, którą miał odegrać w jej towarzystwie. Mimo iż czuł się jakby był wyjęty z naturalnego środowiska i przewieziony w zupełnie inny świat, to zdawał sobie sprawę, że jest otoczony ludźmi, którzy są o wiele bardziej zamożni i wpływowi niż on sam, więc musiał zachwiać chociażby pozory dobrego smaku, aby nie narobić sobie wrogów.

Było już późne popołudnie, gdy Annabel rozpraszając najpierw tłum, który wokół nich się zebrał, zaprowadziła Charliego w stronę zamkowych ogrodów znajdujących się za jego murami, gdzie jako mała dziewczynka przebywała w samotności i cieszyła się własnym towarzystwem. Chłopak czuł się tutaj bardziej zrelaksowany, wiedząc, że nikt ich nie obserwuje. Wzrok jego partnerki spoczywał co chwilę na nim, ale teraz wydawał się być bardziej miękki i przyjazny, tak jakby brak nad sobą dworskiego nadzoru ściągnął z niej maskę pomiarkowania i chłodnej rezerwy. Annabel zaś pokazywała mu różne zakamarki ogrodów i opowiadała o swoich ulubionych miejscach, mówiła mu również, jak wychowywała się w tym miejscu, jakie spotkała trudności gdy została sierotą przygarniętą przez poprzedniego króla i jak nauczyła się żyć z ogromnymi wymaganiami, jakie stawiała przed nią jej pozycja. Rozmowa toczyła się do tego czasu, gdy po dworze nie rozeszła się wieść, że Król jest już w drodze powrotnej do zamku.

Dwie godziny temu rozległ się dźwięk trąbki, który zawsze oznajmiał powrót Króla. Od tego momentu zamek zaczął tętnić życiem. Goście, którzy mieli wziąć udział w uroczystości rozeszli się po wolnych komnatach niczym mrówki. Była to głównie rodzina Królewska ze Skye, oraz wysoko postawieni szlachcice i ich służba. Wraz z Prinzem wyspy Jeremym Struthersem pojawili się także jego oddani strażnicy, którzy nie odstępowali go nawet na krok, a gdzieś tam, pomiędzy nimi znajdowała się Christine, która od momentu powrotu zamknęła się w swojej komnacie, tak że Annabel nawet nie zdołała się z nią odpowiednio przywitać.

Charlie również został odesłany do komnaty, aby w samotności zjeść posiłek, gdyż zaproszenie dotyczące kolacji z Królem obejmowało tylko i wyłącznie udział członków rodziny królewskiej. Przekroczyła więc samotnie próg jadalni, gdzie zobaczyła ogromny stół udekorowany kwiatami i świecami, a wzrok większości z ucztujących już gości przeniósł się na nią. Zaraz później, zgodnie z etykietą wielu z nich wstało z swoich miejsc, kłaniając się jej nisko.

– Witaj Annabel – gdzieś tam usłyszała dobrze znany jej głos, a jej puls przyśpieszył.

– Królu, w końcu mamy okazję się zobaczyć – mówiąc to ukłoniła się nisko dostrzegając swojego kuzyna, który jakby zmężniał przez te kilka miesięcy nieustającej wojny. 

– Wybacz mi. Powinien osobiście wyjść ci na powitanie. Niemniej jednak wierzę w to, iż sir Gregor odpowiednio się wami zajął.

– Był szarmancki jak zwykle. – odpowiedziała mu szybko, później rozejrzała się dookoła, lecz nigdzie nie potrafiła dostrzec swojej kuzynki. – Gdzie jest Christine? Chciałabym przedwcześnie złożyć jej najlepsze życzenia.

 – Niedługo powinna się pojawić wraz ze swoim narzeczonym . – zapewnił ją, po czym wskazał miejsce po swojej prawej stronie – Usiądź obok nas. Christine z pewnością ucieszy się twoim towarzystwem.

Annabel spuściła wzrok, nie zamierzała siadać tak blisko niego. Czuła się bowiem obco w towarzystwie swojego kuzyna, ale nie mogła odmówić zaproszenia, gdyż mogło to być potraktowane jako rażący nietakt z jej strony.

– Będę zaszczycona. – odparła w końcu, a później dała się poprowadzić swojemu kuzynowi prosto do stołu, gdzie posłusznie usiadła po jego prawicy.

Początkowo jego obecność wprawiała Annabel w poczucie winy, jednak nadzwyczaj łagodne zachowanie jej kuzyna, dało jej do zrozumienia, iż nie chowa urazy za to co wydarzyło się przy okazji jej poprzedniej wizyty w pałacu. Zamiast tego oboje skupili się więc na jedzeniu, rozmawiając ze sobą swobodnie. Król wydawał się zaintrygowany jej opowieścią o handlarzach smoków, których udało się im schwytać, o Hebrydzkim, którego w dalszym ciągu wychowywała i o jej partnerze, którego zaprosiła na ceremonię. Wówczas odpowiadała mu na jego pytania otwarcie, nie wiedząc z jakiego powodu tak naprawdę zostały jej zadane.

W końcu rozległ się dźwięk trąbki, oznajmiający przybycie narzeczonych, a Annabel podniosła wzrok i dostrzegła Christine, ubraną w przepiękną suknię w kolorze zieleni, prowadzoną za rękę przez swego narzeczonego księcia Skye. 

– Drodzy przyjaciele i szanowni goście – rozpoczął Victor, patrząc w kierunku przyszłych małżonków. – Wieczór ten poświęcamy mojej ukochanej siostrze, Lady Christine oraz Prinzemu Jeremiemu Struthersowi, którzy już jutro w obecności Bogów, złożą sobie nawzajem przysięgę łączącą ich losy na zawsze. – przerwał, czekając, aż żywe oklaski wypełniające salę ustaną. – Pragnę złożyć serdeczne życzenia przyszłym nowożeńcom i podziękować wszystkim tu zgromadzonym za przybycie i wsparcie, które jest dla nas niezwykle ważne w tym ciężkim dla wyspy czasie. Niech ta uczta będzie naszym wyrazem wdzięczności i nadziei na lepszą przyszłość Islay. – dokończył Król, wznosząc toast jako pierwszy.

Wszyscy goście unieśli w górę swoje kielichy wypełnione po brzegi winem i wypili za przyszłych małżonków. Annabel za to spojrzała współczująco na Christine, widząc w jej oczach żal, pozornie schowany za maską wzruszenia. Wiedziała, że ta uczta dla jej kuzynki to tylko spełnienie oczekiwań rodziny i społeczeństwa.

 – Witaj Christine – odparła, gdy tylko ta usiadła przy jej boku.

– Annabel, jestem wdzięczna, że znalazłaś czas, aby pojawić się na zaślubinach.

– Oczywiście, że znalazłam czas. Chociaż żałuję, że musisz przejść przez to wszystko. – Annabel próbowała okazać jej chociaż namiastkę wsparcia.

– Już dawno przywykłam do tej świadomości. Wiem, że to tylko formalność, ale chciałbym mieć już to za sobą.–  Christine spuściła wzrok, a Annabel poczuła, że jej kuzynka potrzebuje słów pocieszenia, jednak nie mogła zdobyć się na nic konkretnego, wiedząc iż to co się zdarzyło, stało się wyłącznie za jej własną zgodą.

– To są twoje wybory Christine, a teraz musisz się z nimi zmierzyć, ale wiem też, że jesteś wystarczająco silna, ażeby to przetrwać. 

– Uwierz mi, że nie, nie jestem – przerwała myśląc o tym, jak właśnie teraz, tu na wytrawnym przyjęciu ku jej czci, pozwala jak jej prawdziwa miłość znika szybciej niż wino, które właśnie pochłonęła jednym rozległym łykiem. – Ścieżka, którą kazano mi iść, wyżłobiła się wraz z rozpoczęciem się tej strasznej wojny. Stała się moim przekleństwem a zarazem przeznaczeniem.

Jej głos był zdawkowy, krzywiąc się lekko, ale gdy tylko Jeremy spojrzał w jej stronę, oferując iż napełni jej kielich winem w miarę szybko przywróciła swój uśmiech na twarz i wdzięcznie mu przytaknęła. Annabel zaś westchnęła cicho, nie wiedząc, jak pomóc swojej kuzynce w tej trudnej sytuacji. Pragnęła powiedzieć coś uspokajającego, jednak słowa utknęły jej w gardle.

 – Przeznaczenie to tylko fikcja. – odpowiedziała Annabel, a w jej głosie było coś, co zmusiło księżniczkę do powtórnego spojrzenia na nią z zaciekawieniem. – Wyczekujemy go, oddajemy się mu w całości gdy już do nas dociera, ale przecież to nie nasz wybór, tylko jakiejś dziwnej mocy, której oddajemy więcej znaczenia niż jest tego warta. 

Christine skłoniła lekko głowę w milczeniu, słuchając uważnie słów swojej kuzynki, a Annabel zwróciła zaś uwagę na Victora, który od jakiegoś czasu co chwilę zaglądał w ich stronę, jakby obawiając się ich rozmowy. Christine również w ślad za swoją kuzynką spojrzała na swojego brata

– Ale ja czuję, że to moje przeznaczenie. Muszę być tam, gdzie jestem teraz, choćbym miała za to zapłacić najwyższą cenę – Christine odpowiedziała, a w jej głosie dawało się słyszeć sztuczną determinację. Wytężyła też usta, jakby zastanawiała się, czy powiedzieć kuzynce prawdę o planach, które ma wobec niej jej brat. Zamiast tego jednak pokiwała głową na boki i skierowała spojrzenie w dół. – Wiem, że poddałam się już dawno temu, ale ty nie musisz.

–  O czym ty mówisz, Christine? – Annabel spojrzała na nią wyczekująco.

Rozmowę przerwał Prinz Jeremy, który odchodząc od stołu, poszedł do nich kłaniając się nisko. Pozdrowił szybko Annabel, a następnie wystawił dłoń w stronę Christine, ona zaś niemal natychmiast ją pochwyciła, udając się z nim posłusznie na środek sali, gdzie nadworni muzycy zapraszali gości do tańca.

Uczta trwała jeszcze długo, rozmowy również, a Annabel próbowała porozmawiać z Christine kontynuując poprzedni temat, ale ta zbywała ją za każdym razem. W końcu jednak poddała się na chwilę, próbując rozmawiać z niektórymi szlachcicami, ale nie była zbyt zainteresowana ich rozmowami o polowaniach i wojnach. Tym bardziej, że wraz z ilością wypitego wina, niektórzy zaczęli w nieodpowiedni sposób zachwalać jej wygląd. Annabel szybko znalazła pretekst, aby się wycofać z rozmów i usiadła na jednym z okien, by trochę odpocząć i ochłonąć. Widok pustego już dziedzińca poniżej przynajmniej dawał jej ulgę wśród zgiełku i hałasu uczty.

W końcu jednak Victor zwrócił się do Annabel i poprosił, aby ta udała się z nim w inne miejsce, ponieważ chciałby porozmawiać z nią na osobności. Wyglądał na wzburzonego, ale dziewczyna nie była w stanie stwierdzić z jakiego powodu, skoro przez cały wieczór dbał, aby atmosfera na uczcie była jak najlepsza, uśmiechając się szeroko do każdego gościa z osobna. Pokiwała więc głową na znak zgody i podnosząc się w górę udała się za Królem do osobnej komnaty, która pełniła wówczas rolę spichlerza. Wtem gdy trzasnęły się za nią drzwi z dużą siłą, już wiedziała, że ich poprzednia rozmowa, była tylko pozorem.

 – Od przyjazdu na wyspę słyszałem wiele niedomówień dotyczących twojego towarzysza kuzynko, nawet tutaj, kilka minut wcześniej. – zaczął dialog nad wyraz spokojnie.

– Nie jest to niczym nowym, mój Królu – odparła rzeczowo zdziwiona jego reakcją – Na dworze roi się od plotek rozpowiadanych przez znudzonych wygodnym życiem szlachciców. A że Charles jest człowiekiem obcym, bardzo łatwo takiemu przypisać różne cudaczne historie.

– Właśnie dlatego, godząc się na jego wizytę tutaj miotały mną różne myśli. – zawahał się – Jednak wierzyłem w twoją inteligencję i pokładałem wiarę w to, że nastanie między wami odpowiedni dystans.

 – Królu, chyba nie muszę cię przekonywać, że jestem osobą godną zaufania. – odparła już mniej pewnie – Charles jest moim przyjacielem i współpracownikiem. Zna moje sekrety i zobowiązał się do tego, ażeby służyć mi swoją różdżką wobec niebezpieczeństwa które mi grozi. Poza tym jest tylko moim przyjacielem i wspólnie przeżyliśmy wiele, ale będąc tutaj nie przekroczyliśmy granicy, która przecież jest jasno wytyczona.

– Czyli mam rozumieć, że to co wydarzyło się zaraz po waszym dotarciu do stolicy świadczyło o jego bezinteresowności?  – spytał retorycznie, unosząc dwuznacznie brew, a Annabel obniżyła wzrok. – Wobec powyższego nie sądzisz więc, że ten człowiek może chcieć posiąść jakieś korzyści wynikające z tej znajomości?

Dziewczyna musiała przyznać sama przed sobą, że to co zrobiła, prowadząc Charliego pomiędzy dworzanami było przesłanką do wielu plotek, lecz mimo to postanowiła bronić swojego partnera przed ślepymi zarzutami jej kuzyna, który zaczął doszukiwać się zdrady, tam gdzie ewidentnie jej nie było.

– Ufam Charliemu bezgranicznie. – odpowiedziała pewnym głosem – A Bóg mi świadkiem, że to ja wtedy pociągnęłam go za sobą, a on tylko bezmyślnie podążał u mojego boku i to ja biorę na siebie pełną odpowiedzialność za tą sytuację.

Victor zamyślił się przez chwilę wędrując z jednego kąta spichlerza po drugi. Niemal krystaliczna szczerość jego kuzynki zrobiła na nim niemałe wrażenie, chociaż tego nie pokazał. Znał doskonale Annabel i wiedział, że jest to osoba wyniosła, z rzadka przyznająca się do swoich błędów, a przynajmniej nie mówiąca o nich głośno. Wobec tego nie mógł oprzeć się pokusie, aby nie powędrować dalej w te tematy czując, że za fasadą przyjacielskiej maski kryje się coś więcej.

 – Czy żywisz jakieś uczucia do tego człowieka, jak wskazują na to przypuszczenia wielu osób?  – spytał nagle, a Annabel zbladła, zaskoczona pytaniem.

– Królu, twoja władza jest rozległa i sięga po niezmierzone lasy wyspy. Jednak to co dzieje się pomiędzy mną, a Charliem zdarzyło się po za jej zasięgiem. – odparła poważnie próbując odpowiednio dobrać słowa, w taki sposób, żeby nie zostać źle zrozumianą. – Rozumiem ponadto, że jako mój zwierzchnik masz prawo znać prawdę, wobec tego spróbuję odpowiednio doprecyzować moje słowa. – zamyśliła się na chwilę – Tak jest między nami coś więcej, ale ciężko określić czym to tak naprawdę jest. To uczucie rozwija się powoli, ale jest głębokie.

Victor spojrzał na nią uważnie, szukając czegoś więcej w jej słowach, czegoś co nie było widzialne gołym okiem. Teraz jednak, będąc blisko swojej kuzynki, niemal mógł wyczuć w powietrzu pewne napięcie, które wytworzyło się, gdy tylko zaczął drążyć temat jej towarzysza.

– Czy to znaczy, że twoje uczucia do niego wykraczają poza granicę przyjaźni? – zapytał ostrożnie. 

Annabel westchnęła, wiedząc, że musi się otworzyć przed kuzynem. Trochę ją to przerażało, patrząc na to, jak stosunki romantyczne na linii dziedzictwa jego rodziny są dla niego cenne, ale postanowiła jednak powiedzieć całą prawdę, wiedząc że i tak nic się przed nim nie ukryje.

 – Tak, Królu. Czuję coś więcej niż tylko przyjaźń. Lecz to jest coś, co trzymam w szachu i nie pozwalam, aby mogło jakkolwiek negatywnie wpłynąć na moją reputację.

Victor zerknął na nią uważnie i w jego oczach pojawiło się coś, czego Annabel nie potrafiła dokładnie odczytać. Czy to zdziwienie? Interes? Czy może złość? Wszystkie trzy opcje nie wyglądały dla niej za optymistyczne, a widmo kolejnego konfliktu zawisło nad tą dwójką. Król przyglądał się jej uważnie, a Annabel wzdrygnęła się czując, jak jego spojrzenie przenika w jej umysł, próbując odkryć sekrety, których nie chciała ujawniać. Nie zamierzała jednak prosić o jego aprobatę. Była przecież wolnym człowiekiem, musiała wyznaczać swoje własne granice, których nikt - nawet jej kuzyn nie mógł przekroczyć. Po chwili ciszy Król w końcu przerwał milczenie.

 – Więc tak właśnie jest? – zapytał powoli, a jego ton był ostry i surowy. Annabel skinęła głową, z trudem zdobywając się na odpowiedź

– Tak, to jest prawda.

– Dobrze – Król westchnął ciężko – Nie jestem zadowolony z tego, co słyszę, ale rozumiem twoje stanowisko. Jednak wobec twoich nasilających się uczuć, chciałbym ażebyś wypełniła jak najszybciej powinność wobec korony.

– Nie rozumiem. – odparła cicho, wiedząc że zaraz pożałuje swojej prawdomówności.

– Wyspa Mull jest ci bardzo dobrze znana jak mniemam. – Annabel skinęła delikatnie głową –  Skaliste klify, złociste plaże, bogate zamki, oraz miasteczka, które były świadkami wielkich wydarzeń historycznych, a które są obecnie zamieszkiwane tylko przez czarodziei? – nadal się nie odezwała, czekając, aż jej kuzyn przejdzie do meritum swoich słów. – W każdym razie ich władca wyraził swoje zainteresowanie sojuszem z naszą wyspą i oczywiście tobą.

– Nie. – skwitowała, czując jak wielka kamienna ręka oplata jej żołądek, i to bynajmniej nie z powodu ilości wypitego wina.

– Zamierzałem poczekać z rozmową na ten temat, ale plotki o twoim towarzyszu i o waszej relacji wybrzmiewają za głośno, a ich wydźwięk może poskutkować utratą bardzo potężnego sprzymierzeńca. 

– Posyłasz mnie w stronę jaskini wygłodniałego lwa kuzynie – odparła Annabel z powagą, mistrzowsko tuszując zawód. – Lord Høren jest mężczyzną o piętnaście lat starszym ode mnie, który zdążył pochować już dwie poprzednie żony, z czego jedna z nich zniknęła z tajemniczych okolicznościach.

– Co to ma do rzeczy? – zapytał nieco poirytowany, marszcząc brwi. Annabel westchnęła wiedząc, że mimo wzburzenia, musi uważać na słowa. Stoi przecież przed królem, który jednym słowem mógłby skazać ją na stryczek. – Lord Høren jest człowiekiem czynu, a jego rodzina od stuleci szlachetnie zarządza wyspą. Jest również czarodziejem, ale o tym już wiesz. Jego gwardziści wzmocnieni armią ze Skye Prinza Jeremiego zmuszą Jurę do natychmiastowego odwrotu.

– Królu, zwracasz tylko uwagę na połowę historii. – zauważyła dosadnie, a Victor spojrzał na nią zaciekawiony – Powtarzasz błąd swojego ojca, który myślał, że zasiadając na tronie, potrzebuje tylko otoczyć się ludźmi, którzy będą go chronić przed niebezpieczeństwem.– wyprostowała się dumnie. – Lord Høren to człowiek nader ambitny, który pragnie władzy i zrobi wszystko, aby ją zdobyć. Czy naprawdę chcesz w takiej osobie widzieć swojego sojusznika? – spytała ironicznie, nie czekając na jego odpowiedź. – Nadmienię również, że moje prawo jest nabyte, nie wrodzone i nie powinno stanowić solidnych podwalin pod zawieranie jakiegokolwiek stałego porozumienia.

– Zgadza się, ale jesteś również moją kuzynką oraz protegowaną, a odkąd mój ojciec postanowił sprawować nad tobą opiekę, jako Król i jego następca mam prawo oczekiwać od ciebie lojalności wobec Korony –  jego głos był zimny, a jej uwagi dotyczące błędów jego ojca jakby do niego nie docierały.

– Jeśli chcesz ode mnie jakiejkolwiek lojalności, to właśnie otrzymujesz ją teraz. Nieprędko jednak pozwolę sobie narzucać partnera, który nie tylko mnie nie kocha, ale też wykorzystując mnie, może stanowić zagrożenie dla całej wyspy.– stwierdziła żywo.

– W takim razie możesz mieć na swoim sumieniu wielu poległych pod mieczem armii Flockhartów Islayaninów. – odpowiedział Król, zmieniając się nieco w tonacji. – Musisz zrozumieć, że nie chodzi tu o twoje jestestwo. To wszystko ma znaczenie w kontekście wyższych celów, a nie tylko egoistycznych pobudek, które kierują tobą, podsuwając ci teraz najgorsze z możliwych rozwiązań.

Annabel najbardziej na świecie ceniła sobie swoją wolność, o czym jej kuzyn najprawdopodobniej zdołał już zapomnieć. Zrozumiała przez to, że od dawna przestało być dla niego ważne to co ktokolwiek czuje, lub czego pragnie. Poczuła się wykorzystana, zdradzona i dopiero teraz w pełni zrozumiała to, co jego siostra przeżywa obecnie na sali, grając w grę swojego braciszka. Ich sytuacja na pierwszy rzut oka zdawała się być do siebie podobna, ale posiadała pewien ważny mankament, bowiem obie wykształciły w sobie bardzo różne temperamenty, a Annabel nigdy nie powtórzyłaby błędu swojej kuzynki i nie zagrałaby w grę swojego kuzyna, a przynajmniej nie na jego zasadach.

 – Rozumiem. – odparła najłagodniejszym głosem na jaki było ją stać. Przyszło jej to zupełnie naturalnie, mimo irytacji, która wypełniała ją od wewnątrz; "Jesteś smokiem, nie pieskiem salonowym" coś zabrzmiało w jej głowie – Jeśli sobie tego życzysz, taki będzie mój los. – przytaknęła.

"Ponieważ moje wybory są moje" . 

Victor przyglądał się jej zdumiony, jakby oczekiwał, że rozmowa z kuzynką będzie da niego trudniejsza, lecz Annabel udawała tylko pokorę. Wiedziała wówczas, że to co się dzieje na wyspie, nie jest tym, co będzie decydować o jej przyszłości. Ponadto była już wcześniej zdecydowana, wiedziała bowiem, że musi wrócić do swojego życia w Rumunii, do swoich smoków jak najszybciej. Najpierw jednak, zawstydzona, że dopiero teraz zrozumiała, jak Christine musi być ciężko, postanowiła, iż zostanie z nią do samego końca.

– Bardzo dobrze kuzynko. – odparł Victor, wyraźnie zadowolony z siebie.

– Dziękuję, mości Królu – zdobyła się nawet na ciepły uśmiech, po prostu majstersztyk – Czy jest jeszcze coś o czym chciałbyś ze mną pomówić?

– Nie, to wszystko. Możesz już wrócić na ucztę. – odpowiedział, a Annabel kurtuazyjnie ukłoniła się nisko, opuszczając rozgotowaną atmosferę wewnątrz spichlerza. Nie wróciła już jednak na salę, ku zdumieniu Christine, która dostrzegła ją przebiegającą nerwowo przez drzwi udała sali balowej.

– Annabel, zaczekaj! – krzyknęła za nią, odłączając się od swojego przyszłego małżonka.

Na dźwięk jej głosu, Annabel zatrzymała się wpół drogi i cierpliwie czekała, aż ta przeciśnie się pomiędzy podpitymi gośćmi. A gdy tylko ich twarze spotkały się vis-à-vis, Christine otworzyła usta, aby coś powiedzieć, jednak Annabel uciszyła ją jedynym ruchem ręki.

– Podziwiam odwagę twojego brata, jednak ubolewam nad jego głupotą – odparła sucho – Jeśli sądzi, że odda mnie komukolwiek, musi zmierzyć się z moim wyraźnym sprzeciwem. – oznajmiła jej szybko.

Po tych słowach jej kroki skierowały się wprost do komnaty, w której miał przebywać Charlie, z nadzieją że ten nie opuścił jeszcze swojej sypialni. Potrzebowała kogoś jeszcze, a nie miała zamiaru słuchać opinii Christine o jej zamążpójściu, tym bardziej, iż jak wskazała na to ich poprzednia rozmowa, doskonale wiedziała, o tym jaką nieprzyjemną niespodziankę przygotował dla niej Victor.

Charlie siedział w ciemnym kącie, wypijając na raz wino z kieliszka. Nie pijał alkoholu zbyt często, a już tym bardziej nie w samotności, ale naprawdę polubił ten smak. Była to subtelna mieszanina zielonych owoców z domieszką czegoś tajemniczego. Najbardziej jednak przebijał się aromat zielonego winogrona. Nie był to jednak smak typowego winogrona z mugolskich napoi gazowanych, które miał przyjemność niegdyś spróbować. Ten był wyraźniejszy. Annabel tłumaczyła mu, że taki smak owoców winogrona wynikał z tego, że winorośl rośnie tu na jurajskim podłożu, utworzonym przez mieszaninę skamieniałych osadów wapiennych. Brzmiało to całkiem logicznie, znaczy nie żeby coś z tego zrozumiał, ale doceniał jej starania.

Na dworze dawno zmierzchało, a komnatę oświetlały jedynie pochodnie i poukładane na metalowym szezlongu niewielkie świece. Atmosfera na zamku do złudzenia przypominała mu o latach spędzonych w Hogwarcie, różniąc się jedynie bogactwem ozdób i mugolskich przyrządów poukładanych po kątach. Delektował się przy okazji smakiem trunku, rozmyślając o swoim życiu. Czuł pewien rodzaj samotności i chyba nigdy nie mógłby przywyknąć do tak dużych komnat, tym bardziej, że przez ostatnie lata mieszkał w magicznym namiocie niewielkich rozmiarów. Uniósł więc kolejny kieliszek celując w obraz przedstawiający rycerzy polujących na hydrę. Tak przynajmniej myślał, że była to hydra, ponieważ różniła się ona nieznacznie od tych żyjących w jego magicznym świecie, chociażby ilością wężowych głów, gdzie najczęściej cytowaną liczbą było ich dziewięć, a na obrazie naliczył  zaledwie pięć. – Na zdrowie – odparł pod nosem, wznosząc osobisty toast, a gdy zielona, półsłodka ciecz po raz kolejny przepłynęła przez jego gardło usłyszał stukot damskich obcasów, zbliżających się do jego komnaty w zadziwiająco szybkim tempie. Nim zdążył się spostrzec, drzwi otworzyły się szeroko, a po drugiej stronie pojawiła się Annabel, wyglądała na spiętą, ale mimo to zachowywała pozory normalności.

– Mogę dołączyć? – spytała dostrzegając na wpół napoczętą butelkę chardonnay.

– Oczywiście, chociaż sądziłem że wieczór spędzisz na wytrawnej uczcie godnej rodziny Królewskiej. – Charlie próbował brzmieć naturalnie, ale jego język plątał się lekko wraz z próbą wypowiedzenia co cięższych słów.

– Towarzystwo przysporzyło mi wielu nieprzyjemności – odparła pośpiesznie sięgając po jeden z czterech kieliszków, pozostawionych na srebrnej zastawie.

– Czyżby ktoś spartaczył sprawę? – spytał Charlie, rozlewając wino, przy czym wylewając kilka kropel na stolik.

– Zgadłeś. – odpowiedziała wypijając jednym haustem cały kieliszek.

– Księżniczko, nie godzi się tak. – zaśmiał się słabo – Dobrym obyczajem alkohol w towarzystwie pije się o jednoczesnym czasie.

Annabel spojrzała na jego lekko zamgloną twarz. Nie wypiła dużo, ale emocje wystarczająco przyćmiły jej emocje. W tym momencie w głowie miała wielką gnijącą czarną dziurę i nie potrafiła stwierdzić, czy coś nie tak stało się z jego twarzą chłopaka, czy też ona już niewyraźnie widzi.

– Nie musisz się martwić o moje nawyki alkoholowe – powiedziała po chwili.  – Na tej wyspie pije się za każdym razem gdy odniesie się sukces, albo obchodzi się jakaś uroczystość, czyli dosyć często. 

Charlie kiwnął głową, nieco zamyślony. Zdawał sobie sprawę, że na zamku panują inne zwyczaje niż w Hogwarcie czy w świecie Mugoli, ale nawet nie przypuszczał, że picie na Islay w tak częstych okolicznościach jest jak najbardziej wskazane i powszechne.

– Czyli tutaj regularnie obchodzi się jakieś sukcesy? – zapytał, usiłując podtrzymać rozmowę, dopóki nie dowie się co tak bardzo zbulwersowało jego partnerkę, widząc gołym okiem jej rozdygotanie.

 – O tak, tutaj sukcesy przynoszą wiele zysków i korzyści, więc warto je uczcić – odpowiedziała Annabel, pijąc kolejny kieliszek wina.

– A co z uroczystościami?

 – Tak samo, uroczystości są tutaj bardzo częste. Na przykład teraz odbywa się kolacja przedślubna Christine, która ma na celu zrzeszenie dwóch wysp w mniej formalny sposób, niżeli miałoby się to odbywać już na samej ceremonii.

– Brzmi imponująco – stwierdził, a Annabel spojrzała na niego pełnym dezaprobaty wzrokiem i odwróciła twarz, upijając kolejny łyk wina. Charlie jednak nadal wyczuwał irytację w jej głosie i wpatrywał się w nią uważnie iście ojcowskim wzrokiem, starając się zrozumieć, co mogło ją aż tak zadręczyć.

– Brzmi niedorzeczne – odparła w końcu, a gdy jej partner odwrócił się do niej całym ciałem, sugerując gotowość do tego, aby jej usłuchać, spoważniała  – Takie spotkania powinny odbywać się, gdy małżonkowie rzeczywiście żywią do siebie jakieś szczególne uczucia, a tak to jest jedynie mrzonka, pozory. W szlachetne intencje takich wydarzeń wierzą jedynie osoby, które umysłowo zatrzymały się na poziomie trolla. 

Charlie kiwnął głową, zastanawiając się, jak wiele jeszcze rzeczy na tej wyspie jest ukrytych pomimo jego świadomości, ale to w jaki sposób jego partnerka zaczęła wypowiadać się na temat innych osób zapaliło mu czerwoną lampkę. Cenił ją sobie jako osobę bezkrytyczną, która nigdy nie oceniała innych bez poważnych zarzutów, dlatego dręcząca ją sprawa musiała być naprawdę poważna. Złapał więc w dwa palce jej lico, gdy tylko próbowała uciec przed nim wzrokiem i skierował ją na poziom swojej twarzy.

– Co się stało? – zapytał tonem oczekującym jak najszybszej odpowiedzi.

Annabel wzdrygnęła się nienaturalnie. Najwyraźniej zachowanie jej partnera nieco ją zaskoczyło, nie spodziewała się po nim takiej reakcji, ale w pewnym sensie zaimponowała jej jego bezpośredniość. Przywarła do niego ciałem, chcąc znaleźć oparcie, ale słowa wydawały się zatrzymywać w gardle, tak jakby bała się wyjawić prawdziwą naturę swoich myśli. Charlie jednak nie odpuszczał, wpatrując się w nią uważnie i zachęcająco.

– Król Victor postanowił oddać moją rękę pewnemu podstarzałemu władcy wyspy Mull. – wyznała mu prosto w oczy.

– Jak to oddać rękę? – spytał naprędce, a potem uświadamiając sobie co tak naprawdę oznacza to stwierdzenie poczuł jakby ktoś uderzył go prosto w twarz. – Twoją rękę?

 – Tak, jako formę sojuszu między naszymi wyspami – zaczęła powoli, ale nagle przerwała, odsuwając się od niego, a wzrok Charliego opadł bezwolnie na jego kolana – Król stwierdził, że moje małżeństwo z władcą Mull może scementować nasze relacje i pomóc w przyszłych negocjacjach.

Charlie otworzył usta, ale nic nie powiedział. Jego umysł był jak labirynt, pełen niepewności, wątpliwości i rozterek. Po dłuższej chwili, podniósł jednak wzrok i spojrzał na Annabel. Zdawał sobie sprawę, że na wyspach króluje inna kultura, a małżeństwa aranżowane to codzienność. Tymczasem teraz, gdy sytuacja dotyczyła jego partnerki, coś w nim pękło i nie mógł pojąć, dlaczego ktokolwiek mógłby oddawać swoją miłość i wolność za kawałek ziemi lub po to, aby umocnić swoją władzę. Annabel od pewnego czasu była też dla niego kimś więcej niż tylko partnerką, a to właśnie ta myśl sprawiała, iż świadomość, że ktoś inny mógłby ją dotykać, przyczyniła się do tego, że jego serce zaczęło miotać się niebezpiecznie.

– Czyli to już przesądzone? Oddasz mu się? – zapytał ledwo panując nad głosem.

– Nie, nie zamierzam tego zrobić. – odpowiedziała ostro. – Jestem smokiem na Merlina, nie czyjąś bezwładną kukiełką.

– Więc sprzeciwisz mu się? – dopytywał w ciągu, chcąc mieć jasność.

 – Na razie dałam mu tylko złudną nadzieję kontroli. Muszę zostać z Christine do samego końca, ale obiecuję ci, że jeśli jakiś człowiek miałby być ważną częścią mojego życia... – przerwała zdanie, uświadamiając sobie o czym rozmawiała z swoim kuzynem. – Jeśli jakiś człowiek miałby być ważną częścią mojego życia, to byłbyś nim ty. – odparła pełnym zdaniem.

Charlie poczuł, jak serce zaczyna bić mu szybciej i ożywiać się po długiej chwili zastoju. Nie spodziewał się, że Annabel odważy się na takie słowa, szczególnie wobec sytuacji, w której się znajdowała. Starał się zachować spokój, ale w środku czuł, że jego świat zaczyna się zmieniać. Nie była to zmiana na gorsze, a wręcz przeciwnie – jakby wszystkie kłębowiska w jego głowie zaczynały się powoli rozplątywać. Annabel zaś spojrzała mu prosto w oczy, czując, że to co między nimi dzieje się w tej chwili, jest czymś więcej niż tylko zwykłą rozmową. Charlie nie wiedział jednak, czy jej wyznanie było szczere, czy odebrał go w taki sposób, ponieważ alkohol krążący w jego krwi tak mu podpowiadał, ale jednego był pewien – chciała przekazać mu w ten sposób coś więcej, coś co jak mu się teraz wydawało potrafił rozszyfrować. Przybliżył więc delikatnie twarz do jej twarzy, aby sprawdzić jej reakcję, ale jej wzrok nadal pozostał niewzruszony i w pewnym sensie zniecierpliwiony.

 – Czy to na pewno to, czego chcesz? – zapytał, przybliżając się nieco od jej ust, tak że Annabel poczuła jego ciepły oddech na swojej twarzy.– Mam to być ja?

Charlie pochylił się jeszcze bardziej, aż ich usta niemal się dotknęły. Czuł bijące w jego klatce piersiowej serce, które chciało podążać za jego myślami. Nie czekał jednak na odpowiedź i tym razem to on ją pocałował. To był delikatny, czuły pocałunek, ale przesycony emocjami. Po chwili jednak dziewczyna odsunęła się od niego, a jej oczy były już zupełnie inne niż przed chwilą. Pełne pasji i zdawały się zachęcać go do dalszych poczynań, ale w jego głowie pojawiło się też pewne pytanie, czy Annabel może mieć inne plany niż te, które tak chętnie sam sobie wizualizował?

– Tak, jestem pewna. – odpowiedziała stanowczo, wyrwawszy mu decanter z ręki i odkładając go ukradkiem na stolik. 

– Rozumiem. – powiedział spokojnie, przesuwając wolną  dłonią delikatnie po jej włosach.

Annabel przywarła do jego ciała, wdychając głęboko zapach jego skóry. Czuła, jak jego obecność uspokaja jej myśli i daje poczucie bezpieczeństwa, a gdy ich usta znów się złączyły, pocałunki stały się coraz głębsze i namiętniejsze. Nadmiar wina zaś napawał ich śmiałością. Byli teraz w zupełnie innym świecie, połączenie ich ust spowodowało gwałtowny przepływ emocji i skrywanych uczuć pomiędzy nimi. Wsiąkli w ten pocałunek na dobre kilka minut, czując tylko przyjemność i ciepło. Zanurzeni w sobie, nawet nie zauważyli, kiedy ich wzajemne pieszczoty przeniosły się do łoża stojącego nieopodal.


Annabel obudziła się wcześniej. Tym razem jednak nie było to przyzwyczajenie, a hałasy dobiegające zza drzwi. Właśnie dzisiaj miała odbyć się ceremonia zaślubin Christine, dlatego przygotowania do niej trwały od bladego świtu. Pech chciał, że komnata przeznaczona dla jej partnera znajdowała się idealnie pomiędzy kuchnią, a skrzydłem prowadzącym do sali balowej, dlatego wszelkie jadło i cała zastawa została prowadzona właśnie tą drogą, a że gości zaproszonych na ceremonię miało być ponad dwustu, wszystko było organizowane bardzo szybko i nie raz wiązało się ze stukotem pozłacanych talerzy, ocierających się o siebie, czy tez głośnymi rozmowami o odpowiednim ułożeniu gości.

Charlie spał jednak w najlepsze, pochrapując co jakiś czas i mrucząc jakieś niewyraźne słowa pod nosem. Mimo iż tępy ból głowy, spowodowany wczorajszym jej nieumiarkowaniem względem alkoholu, co jakiś czas dawał jej się we znaki, Annabel siedziała na fotelu i wpatrywała się w niego uważnie. Wczorajsza rozmowa z Królem, napsuła jej wiele krwi, a to co wydarzyło się między nią, a Charliem przez chwilę pozwoliło jej złapać oddech, ale im bardziej wracała do rzeczywistości, tym ciężej było jej usiedzieć w miejscu. Oczywiście mogłaby teraz obudzić chłopaka i wraz z nim wrócić do Rumuni, zrywając tym samym jej zaręczyny, ale miała coś innego w planach. Planowała odejść z wyspy godnie, a nie jako zdrajca, określeniem którego jej kuzyn najpewniej obaczyłby jej nazwisko, gdyby doszło do tej ucieczki. Siedziała więc tak nad wyraz spokojnie czekając aż Charlie się zbudzi, nie miała jednak ku temu żadnego powodu, po prostu sama jego obecność dodawała jej otuchy.

Gdzieś na korytarzu jedna ze służek wypuściła z ręki naczynie, które roztrzaskało się w drobny mak, a dźwięk temu towarzyszący rozniósł się echem w jego okolicy. Charlie szybko otworzył oczy, podniósł się z łóżka i rozejrzał, szukając źródła hałasu. Annabel w tym momencie zmierzała w jego stronię, a gdy pojawiła się przed nim uśmiechnęła się łagodnie.

– Dzień dobry. – odparła cicho. – Na korytarzu hałasują już od dłuższego czasu, jestem zaskoczona, że mimo to pozwoliłeś sobie na tak długi sen.

Chłopak pokiwał głową i usiadł na skraju łoża, a Annabel wsunęła mu do ręki kielich pełen wody.

– Dziękuję. – odparł zdawkowo i wypił połowę z jego zawartości, czując pustynię w ustach. – Długo już nie śpisz? 

– Z godzinę, może półtorej, jednak tym razem postanowiłam zostać razem z tobą.

Chłopak wypił długą część kielicha, po czym uświadamiając sobie co tak właściwie wydarzyło się poprzedniego wieczoru złapał delikatnie jej dłoń i pociągając ją na łóżko, zasugerował, żeby usiadła obok niego. Zrobiła to, zerkając mu niepewnie w oczy. Czuła, że coś między nimi się zmieniło, ale nie była pewna, czy to dla niej dobry znak. Charlie patrzył w dal, jakby zastanawiał się nad czymś ważnym.

– Muszę cię o coś zapytać. – powiedział po chwili milczenia, nachylając się lekko w jej stronę. – Czy to, co powiedziałaś mi wczoraj, było szczere? Czy naprawdę chcesz, żebym był tym, kim jestem dla ciebie? Czy twoje wyznanie było winą alkoholu, lub chwili słabości?

Annabel westchnęła cicho, przypominając sobie wczorajsze wydarzenia i rozmowę z Królem. 

– Charlie, to, co się stało między nami nie było winą alkoholu. – powiedziała stanowczo. – Wczoraj Król poruszył kwestię naszej relacji. Dopytywał o nasze uczucia względem siebie, ażeby przygotować odpowiednie fundamenty pod moje zaręczyny, a ja odpowiadałam mu szczerze. Zdałam wtedy sobie sprawę z tego, że od dłuższego czasu nie byłeś mi obojętny, ale nie widziałam jak to nazwać.

– Ty też? – spytał, wpatrując się w jej oczy.

Annabel kiwnęła głową i pochyliła się ku niemu, przytulając go delikatnie. Ich usta złączyły się w delikatnym pocałunku, ale i pełnym namiętności, a w tym momencie drzwi komnaty rozchyliły się szeroko. Do pokoju zajrzała jedna ze służek, a gdy zauważyła sytuację, która działa się w drugim końcu pokoju, zakłopotana odwróciła szybko wzrok. Annabel i Charlie rozłączyli się natychmiastowo, zdając sobie sprawę z nieodpowiedniego momentu na dalsze zaloty w obecności osób trzecich. 

– Przepraszam Księżniczko, chciałam tylko zabrać pościel. – wyjaśniła służąca, czerwieniąc się coraz bardziej, a Annabel poprawiła włosy i uśmiechnęła się do niej łagodnie. 

– Nic nie szkodzi, to nasza wina. Zaczekamy z tymi sprawami do innego momentu. – odparła dosadnie, jakby podkreślając wagę ich uczucia.

Służąca wycofała się z pokoju, a Annabel i Charlie patrzyli na siebie wzajemnie, nie mogąc powstrzymać uśmiechu na ustach. 

– Więc jak zamierzasz powiedzieć Królowi o tym, że jego marionetka przecięła sama swoje sznurki? – spytał  – Chyba, że pozwolisz, ażeby ta dziewka zrobiła to za ciebie.

Annabel spojrzała na zamknięte drzwi, w których przed chwilą stała służka, a potem zamyśliła się na chwilę.

– Czy ty naprawdę sądzisz, że jestem na tyle tchórzliwa, żeby kryć się za innymi? – spytała retorycznie. – Będę musiała porozmawiać z Królem samodzielnie i wyjaśnić mu sytuację. Niech wie, że chcę odejść z wyspy, tak samo mocno jak nie zamierzam być jego marionetką i żyć według pisanego mi dyktatu.

Charlie przytulił ją mocniej, czując w sobie przemożne poczucie dumy. Był pod wrażeniem siły, którą wykazywała Annabel, ale jednocześnie obawiał się, co może się wydarzyć, kiedy Król dowie się o jej planach.

 ~~*~~

Do ceremonii zaślubin Christine zostało niespełna pół godziny. Annabel stała na podeście, a służka, która miała za zadanie zadbać o szykowność i odpowiedni jej ubiór dopinała ostatnie szlify. Szczotka z włosia dzika, delikatnie przejeżdżała po jej włosach, wygładzając je z każdym kolejnym ruchem, a Annabel doskonale wiedziała, że mogą to być ostatnie chwile spędzone na Islay. Na tą okazję wybrała skromny ubiór, czerwoną przylegająca do ciała sukienkę z podwójnymi ramiączkami, jedną parą zaczepioną na barku, a drugą opadająca delikatnie wzdłuż jej ramion. Pod spód ubrała białą koszulę z subtelnie poszerzanymi ramionami, a całość dopełniły okazałe kolczyki o kształcie półkola i naszyjnik z krzyżem, wysadzany niewielkimi klejnotami, który niegdyś Annabel otrzymała w prezencie od Króla. Spojrzała na kieszonkowy zegar, a gdy uznała że nadszedł odpowiedni czas na to, aby udać się na dziedziniec, podziękowała służce i w te pędy wyszła z komnaty, zastanawiając się czy Charlie już tam dotarł.

Na dworze panowała już gorąca atmosfera. Goście zebrani przed ołtarzem rozkoszowali się przepysznym zapachem i rozmawiali z zaproszonymi przyjaciółmi, a z wykwintnego pawilonu wspinała się chmura białego dymu z wędzenia mięsa. Annabel rozejrzała się po tłumie, starając się zlokalizować swojego partnera, lecz nie było go w pobliżu. Postanowiła jednak nie czekać na niego i zdecydowała się udać bezpośrednio do miejsca ceremonii.

– Moja Pani – z tłumu wyłonił się Charlie po raz kolejny ubrany w swój kilt. Wyglądał mniej schludnie niż wcześniej, a jego zmęczona twarz wskazywała na to, że konsekwencje wczorajszego picia w dalszym ciągu odciskały piętno na jego samopoczuciu. Pochylił się jednak przed nią i wystawił dżentelmeńsko swoją dłoń.

– Pozwolisz, abym odprowadził cię na miejsce?

Annabel uśmiechnęła się delikatnie i ująwszy jego dłoń, razem udali się w kierunku ołtarza, a ciekawskie spojrzenia poniektórych gości skierowały się na nich.

Na dziedzińcu wyznaczono specjalne miejsce dla przyszłej pary młodej, gdzie przygotowane były dwa krzesła, wysadzane bukietami kwiatów i ozdobione błękitno-białymi wstążkami. Na krzesłach w pierwszym rzędzie zasiadł Ojciec Jeremiego - Król Henry Struthers, a obok jego matka - Księżna Amena. Gdzieś tam blisko nich było również puste miejsce, przeznaczone dla Króla, który zgodnie z obyczajem, jako najbliższy męski krewny Panny Młodej ma za zadanie odprowadzić ją pod ołtarz. Zaraz za nimi, zaczęli zasiadać pozostali goście, którzy jak tsunami obejmowali kolejne wolne miejsca. Wśród nich był także Lord Høren O'MacLeod, ubrany w elegancki granatowy frak z dekoracyjnymi guzikami, które Annabel rozpoznała, jako te, które obecnie nosi się w świece magicznym. Jego ubiór różnił się znacznie od tego, w co byli ubrani inni monarchowie, lecz ci zdawali się być do tego przyzwyczajeni, gdyż władca Mull zasłynął nie raz z wprowadzania w świat mugoli czarodziejskich rozwiązań modowych, twierdząc iż ich zwyczaje modowe są kompletnie pozbawione gustu. 

Po kilku minutach Prinz Jeremy pojawił się na dziedzińcu. Był ubrany w wytworny błękitny frak i białą koszulę. W pasie miał przepasaną białą wstążkę, a na głowie nosił wysoki, charakterystyczny dla władców Skye odświętny cylinder w tym samym kolorze. Annabel pierwszy raz widziała go w formalnym stroju i była zmuszona przyznać, że plotki o jego stalowej sylwetce okazały się nadzwyczaj trafne. Zaraz po nim, wśród okrzyków i braw zebranych gości do dziedzińca wkroczyła sama Christine, ubrana w białą koronkową i przepięknie rozłożystą suknię. Blond włosy miała ułożone w luźno puszczony kok, w który wpięta była połyskującą kolia. U jej boku stał też jej brat, pełniący rolę jej opiekuna, który dostojnie prowadził Christine do ołtarza. Ta zaś wygląda zupełnie inaczej niż wczoraj. Jej uśmiech był niemal szczery, a twarz błyszczała, tak jakby wczorajsza rozmowa pomiędzy nimi nigdy się nie wydarzyła. 

– Nie wygląda na zrozpaczoną. – zauważył Charlie, a przecież widział Księżniczkę pierwszy raz w życiu.

– Co wcale nie oznacza, że jej wnętrze nie krzyczy. – odpowiedziała mu zniżając głos. – Christine po prostu mistrzowsko opanowała sztukę iluzji.

Wydarzenie to trwało nieco ponad godzinę, a Annabel uważała je za pełne sztuczności i zakłamania. Nie żałowała jednakowoż swojej kuzynki, która najpierw wypowiedziała soczyste "tak" emanując spokojem i godnością, kiedy jej brat okręcał ją wokół palca, a później, ku jej irytacji samodzielnie wzięła obrączki i ochoczo włożyła jedną na palec Jeremy'ego, a drugą założyła na swoim, jakby niecierpliwie wyczekiwała tego momentu od dawna.

Po skończonej ceremonii goście ruszyli do przygotowanej na tę okazję sali balowej, gdzie odbywać się miało wesele. Annabel i Charlie poszli za resztą, ale postanowili zająć miejsce w najdalszej części sali, aby nie przyciągać zbytniej uwagi. Sala balowa była wspaniale udekorowana, pełna ozdób i zdobień. Na środku sali stał okazały stół pełen przepysznych świeżo wyrobionych wędlin i swojskich serów. Z każdej strony sali rozmieszczone były stoły, na których można było zobaczyć rozmaite przystawki i napoje. Wokół sali latały kolorowe lampiony, wśród których goście mogli zobaczyć bogate wykończenie sufitu, pokryte złotymi ornamentami. Ściany były przykryte delikatnymi zasłonami, a na nich wisiały piękne obrazy i inne dzieła sztuki. Na podłodze rozłożono również luksusowy dywan, który dodawał pomieszczeniu jeszcze więcej elegancji, na parkiecie zaś rozbrzmiewała skoczna muzyka, zapraszająca gości do tańca. Po chwili przyszedł do nich podczaszy z tacą, na której leżało kilka odstojników wypełnionych po brzegi aperitifem.

 –  Barbera d'Alba Superiore, Amarone della Valpolicella, a może Amalaya? - wymienił z nienagannym akcentem.

Annabel spojrzała na Charliego, ale ten tylko kiwnął głową, pozwalając jej wybrać najlepsze dla nich winoa. Pwdopodobnie te obco brzmiące nazwy nie mówiły mu kompletnie nic.

 – Amalaya proszę. – powiedziała z uśmiechem, a Młodziutki chłopak z rodu Thorne przytaknął usłużnie, jednak gdy tylko nalał im napitku, chłopak odwrócił głowę z odrazą, czując jego zapach.

– Martwiłeś się o mnie, tak? – spytała ironicznie.

– Nie bądź złośliwa, Annabel. – odparł z udawanym wyrzutem.

Zaraz potem zabrali się za jedzenie, które przyniesiono na ich stół. Wśród potraw, które udało im się zidentyfikować w miarę szybko była pieczona jagnięcina, kurczak w czosnku i rozmarynie, ryż, gotowane na parze warzywa oraz różnego rodzaju sałatki. Służba zamkowa zaś krążyła po sali z tacami pełnymi przystawek. Nieopodal nich za stołem świeżo uwędzonych starterów stali też trębacze i jak im się wydawało przekazywali sobie uwagi, który kawałek mięsa jest najlepszy. 

Annabel i Charlie siedzieli i rozprawiali między sobą, a jednocześnie starali się wsłuchiwać się w rozmowy, które toczyły się w prawie każdym zakątku sali. Słyszeli o nieznanych im wielkich burzach, które nawiedziły wybrzeża wyspy Iony, o plotkach związanych z rodziną królewską i ku ich domysłom o nich samych, jak również o niepokojach związanych z podbojem pomniejszych wysp przez Flockhartów i możliwym scenariuszom końca wojny. Para młoda za to krążyła od stolika do stolika, zabawiając gości i żywo rozprawiając na temat potraw i atmosfery, panującej na weselu, odbierając przy okazji liczne życzenia. Annabel spoglądała ukradkiem na Christine, ale gdy ich spojrzenia krzyżowały się, odwracała szybko głowę, czując jak kuzynka posyła w jej stronę wzrok pełen wyrzutu i dezaprobaty.

Po długim początkowym posiłku rozpoczęły się tańce. Na parkiecie pojawiły się dwie pary, w tym właśnie Christine i Jeremy. Annabel zaś spochmurniała gdy tylko zauważyła, że Lord Høren omawia coś z jej kuzynem. Charlie wykorzystując ten moment, zaprosił Annabel do tańca próbując odciągnąć jej negatywne myśli. Zgodziła się, acz niechętnie. Jednak w mig udało mu się poprawić jej humor, ponieważ krok, który wykonywał był niepewny. Annabel jednak widziała zapał, który próbował włożyć w każdy ruch, a mimo to, ich taniec bardziej przypominał dzikie harce. Niewiele przy tym mówili, ale to co wydarzyło się zaledwie wczoraj, nauczyło ich jak przekazywać swoje emocje bez słów. 

W końcu jednak zabrzmiała wolna melodia, a parkiet zaczął miarowo się napełniać. Wzruszyli ramionami i przybliżyli swoje ciała do siebie, delikatnie kołysząc się w jej rytm. Jednak dziewczyna nie mogła odpowiednio nacieszyć się ciepłem ciała Charliego, ponieważ zauważyła jak Victor wysyła jej ostrzegawcze spojrzenie. Mimowolnie odsunęła się od niego, czując presję, wywieraną na nią przez Króla i szybko uciekła do stolika. Dlaczego wciąż jego opinia dla niej tak ważna? Charlie nieco skołowany jej odejściem, chciał pójść za nią, ale Annabel kiwnęła mu tylko głową, dając znak, że jest dobrze. Rozejrzała się po sali i zobaczyła, że dwie młode szlachcianki zmierzają w stronę jej partnera i zapraszają go do wspólnej zabawy. Nie miał jednak szans, by im odmówić, ponieważ były już przy nim i niemal siłą wciągnęły go na parkiet. Annabel starała się nie zwracać uwagi na to, co dzieje się wokół niej. Skupiła się na swoim aperitifie i patrzyła na migocące światła lampionów.

Nagle, zza jednego z kolumnowych słupów, wyszedł pewien mężczyzna. Miał przyciemnione włosy i zadbane wąsy. Jego ciemnoniebieskie oczy błyszczały w świetle świec. Annabel poczuła, że coś jest nie tak. Nie miała pojęcia, kto to jest, ale instynktownie wiedziała, że powinna uważać, ale ten człowiek zbliżał się do niej od tyłu i bez słowa usiadł na miejscu Charliego. Zdziwiła się, kiedy ujrzała, że był to Lord Høren, który wyglądał na niesamowicie spokojnego i opanowanego.

– Witaj, Annabel. – powiedział spokojnie, kładąc rękę na stole. – Dawno się nie widzieliśmy.

– Bo i nigdy nie było ku temu okazji odpowiedniej okazji Lordzie.– odparła nieswojo, próbując nie zwracać na niego większej uwagi.

– Tak, rozumiem, że nie jesteśmy sobie zbyt bliscy, ale przecież jesteśmy częścią tej samej społeczności. – odpowiedział, wciąż spoglądając na nią. – Widziałem, że tańczyłaś ze swoim przyjacielem, więc nie miałem sposobności, aby wam przerywać. 

Annabel spojrzała na niego podejrzliwie, zdając sobie sprawę, że jego obecność w jej pobliżu, gdy nie ma obok Charliego nie jest zwykłym przypadkiem.

– Czy jest jakiś powód dla którego postanowiłeś zabrać mój cenny czas? – zapytała ostro, nie kryjąc już swojego niezadowolenia.

– Jak najbardziej. Twój kuzyn pozwolił sobie zachwalić twoje umiejętności opieki nad smokami. Podobno osiągnęłaś w tym polu pewne sukcesy, ale podejrzewam, że wychowanie młodego Hebrydzkiego musiało być dla ciebie sporym wyzwaniem. – stwierdził, aż nadto zaciekawiony. – Napomknę tylko nieskromnie, że smoki od zawsze mnie fascynowały.

Poczuła się dziwnie, gdy zrozumiała, że ten mężczyzna w jakimś stopniu interesuje się jej życiem i smokiem, którym się opiekuje. Była to dla niej nieprzyjemna sytuacja, ponieważ doskonale wiedziała, że była to pewnego rodzaju prowokacja, mająca na celu upozorowanie ich pozytywnych relacji, zanim ogłoszą ich zaręczyny. Jednakże Annabel uważała, że Victor nie miał żadnego prawa opowiadać mu o jej prywatnym życiu. Tym bardziej zdradzając Lordowi rzeczy, które mogłyby wzbudzić jego podejrzenia, zważając na pewien sekret, który niezmiennie roznosi się w dalszym ciągu po wszystkich wyspach Hybryd Wewnętrznych.

– Jest to trudna praca, ale bardzo satysfakcjonująca. – odpowiedziała enigmatycznie, starając się zamknąć rozmowę. 

–  Żywię płomienną nadzieję, że w przyszłości będziemy mieli okazję porozmawiać o Twojej pasji, jednocześnie próbując poznać się bliżej. – powiedział Lord Høren, zbliżając swoją twarz do niej.

Annabel poczuła dreszcz na plecach, ale zdecydowanie odsunęła się od niego.

– Myślę, że jesteśmy już wystarczająco blisko, Lordzie Hørenie – odparła stanowczo, zmuszając go do odsunięcia się na odpowiednią odległość. – Proszę, darujmy sobie ten śmieszny teatrzyk.

Lord Høren uśmiechnął się niewinnie, ale w jego oczach pojawiła się niepokojąca iskra. 

  – Teatrzyk?  Myślałem, że jesteśmy tylko dwójką ludzi, którzy chcą poznać się lepiej nim ich losy połączą się węzłem małżeńskim.

Annabel poczuła gniew wzbierający w jej wnętrzu i chociaż zwykle starała się stwarzać pozory dobrego wychowania wobec innych szlachciców, toteż teraz bez względu na wszystko nie zamierzała pozwalać na to uwłaczające jej godności zachowanie.

 – Proszę mi wybaczyć Lordzie, ale nie mam żadnych zamiarów nawiązywania bliższych kontaktów z kimkolwiek, kto chce mi cokolwiek narzucić – odparła konsekwentnie, wyrzucając z siebie negatywne myśli. – Obrzydza mnie świadomość, iż miałabym zostać twoją żoną, a nasze zaręczyny nigdy nie będą mieć miejsca. Zarzekam się za Bogów, że właśnie to jest najszczersza z prawd.

Lord Høren wyraźnie zbladł, a jego spojrzenie wydało się jeszcze bardziej złowrogie, ale równocześnie nosiło znamię zmieszania jej stanowczym tonem. Chwilę siedział w bezruchu, a następnie wstał i bez słowa opuścił stół, pozostawiając po sobie tylko nieprzyjemne wrażenie. Annabel zaś uśmiechnęła się do siebie, poczuwając się do pewnego rodzaju zwycięstwa, ale jednocześnie była pewna, że to nie jest koniec. Wiedziała, że jej kuzyn będzie chciał się z nią natychmiast rozmówić, że będzie musiała stawić mu czoła, ale jednocześnie uświadamiała sobie na bieżąco, że odważnie stąpa po swojej ścieżce, robiąc to co uważa za słuszne. Właśnie to dawało jej niezwykłe poczucie kontroli nad własnym życiem. 

Ostatecznie zdecydowała się jednak iść na parkiet, gdzie tańczyła z niektórymi gości przez kilka minut i chociaż czasami dostrzegała, że Lord Høren obserwuje ją z oddali, to jednak w tym momencie nie uważała już tego za jakieś zagrożenie.

Z czasem, kiedy muzyka stała się coraz bardziej skoczna i rytmiczna, Annabel zdecydowała się na odpoczynek, odchodząc na bok. Jednak Charlie czekał już na nią przy stole z tacą pełną serów i butelką wina w dłoni. Usiadł obok niej, skupiając całą swoją uwagę na jedzeniu, ale cały czas miał oko na Annabel, domyślając się, iż mężczyzna z którym wcześniej rozmawiała, musiał być jej niedoszłym małżonkiem.

– Król cię wzywa do swojej komnaty. – odparł jakiś głos nad nimi, a gdy unieśli głowę zauważyli sir Alastaina, który spoglądał wymownie na Annabel. – Masz się stawić niezwłocznie przed jego oblicze, Księżniczko.

Charlie spojrzał zaniepokojony na Annabel, a ta posłała mu jedynie pokrzepiające spojrzenie, mimo iż poczuła serce w gardle. Wiedziała jednak, że na własne życzenie naraziła się na gniew swojego kuzyna. Przytaknęła więc powoli w gwoli dobrej woli, a namiestnik poprowadził ją przez tłum gości w kierunku komnaty Króla, zostawiając jej towarzysza, siedzącego samotnie przy stole.

 

Gdy dotarli na miejsce, Król Victor uchylił drzwi i poprosił ją, aby weszła, a następnie zamknął drzwi za sobą. Następnie usiadł przy stole, gdzie ustawione były mapy i plany strategiczne, a na podłodze wokół niego leżały stosy pergaminów i ksiąg. Gdy weszła głębiej, spojrzał na nią przez chwilę, a następnie przywołał ją do siebie. Usiadła przeciwko niego, próbując zachować umiarkowany spokój.

 – Wiesz co to jest? – spytał wskazując na jedną mapę, jak jej się wydawało rozmieszczenia wysp na Hebrydach. – Te oznaczone, to wyspy, które poprzysięgły zemstę Anthony'emu Flockhartowi.

Annabel spojrzała na mapę, starając się przypomnieć sobie najważniejsze informacje związane z antyflockhartowskim sojuszem, o którym wspominała jej w swoich licznych listach Agatha.

– Tak, to one postanowiły przeciwstawić się Flockhartowi i jego podbojom – odparła z pewnym wahaniem w głosie. Król spojrzał na nią spode łba, nie wydając się zadowolony z jej odpowiedzi.  

– Dokładnie. A wiesz co wiele z tych wysp łączy? Zgadnij. – zapytał retorycznie, kładąc palce na stole i patrząc na nią z poważnym wyrazem twarzy.

 – Większość z nich zamieszkuje ludność mugolska, zmieszana z tą czarodziejską – odparła, czując na sobie przygniatający ciężar jego spojrzenia.

– Te wyspy zawzięcie sprzeciwiają się Flockhartowi i jego armii, wygrywając bitwę za bitwą. Wiesz dlaczego?

– Wykorzystują magię – mruknęła cicho, wychodząc przed jego argumentację. – To samo dzieję się teraz na Mull. 

Annabel miała przeczucie jakby każde nowo wypowiedziane przez nią słowo, wzmagało jego irytację, gdyż jego twarz nabierała nowych, kompletnie nieznanych jej barw.

– Dokładnie – odparł Król, przerywając myśli Annabel. – Magia jest tym, co daje im przewagę, a niemagiczni generałowie z Jury nie są w stanie zrozumieć tego, co się wokół nich dzieje, nie mówiąc już o tym, aby w jakiś sposób spróbować z tym walczyć.

Księżniczka poczuła, jak wszystko wokół niej zaczyna się kręcić, a serce bije w jej klatce piersiowej gwałtowniej. Miała pewnie podejrzenia co do tego, co tak niesubtelnie proponuje jej kuzyn. Odwróciła więc wzrok, a jej oczom zaczął migać czarny kurz, gdzie u krawędzi pola widzenia zauważyła, że Król podnosi się z krzesła i zbliża się do niej, poprawiając swoją koszulę.

– Rozumiesz Annabel? – spytał powolutku, wbijając w nią swój nieludzki, spiczasty uśmiech – To wspaniałe uczucie, gdy wie się, że posiada się taki potężny dar, pochłaniający na raz całe bastiony wrogo nastawionych do ciebie rycerzy, czy też nawet kłusowników. – specjalnie podkreślił to ostatnie słwo.

Foutley poczuła, jak skrzypią jej zęby, a mięśnie napięły się na całym ciele. Wiedziała już wtedy, że zrobiło się niebezpiecznie, a Victor próbuje zmusić ją do niemożliwego wyboru. Problemem było jednak to, że Annabel wcale nie zamierzała dać mu się zdominować.

– Postawię sprawę jasno. – kontynuował tonem nie wnoszącym sprzeciwu – Jeśli zamierzasz upierać się przy swoim, możesz wykorzystać swój dar, aby ochronić Islay i zapewnić swoim krewnym długotrwałe panowanie. Albo też w przeciwnym wypadku oddać swoje życie władcy Mull i zwiększyć jego władzę sukcesywnie przedłużając linię jego przodków. To jest ta twoja wymarzona i jedyna wolność wyboru, na jaką możesz sobie pozwolić. Lecz o innym rodzaju niezależności nie chcę nawet słyszeć. Rozumiesz? 

Słysząc te słowa ruszyła z szorstkim pomrukiem w kierunku Victora, jej oczy zaświeciły z gniewu. Wiedziała, że Król nie zatrzyma się przed niczym, aby zmusić ją do posłuszeństwa. Doskonale znał jej słaby punkt, który z precyzją godną szaleńca chciał wykorzystać. Wobec tego nie miała innej opcji, jak się przed nim bronić. Zatrzymała się wówczas, gdy jej smocze, jarzące się błękitną poświatą ślepia spotkały się z jego wzrokiem. Tak beznamiętnym, że aż dziwnym. Czyżby pomimo jej licznych ostrzeżeń, nadal nie zdawał sobie sprawy z tego, że pragnie obudzić w niej moc, której nawet ona sama się boi?

– Odchodzę Królu, zrzekam się pozycji. – odparła szorstko, ale nie słyszała już tych słów, rozumiała je tylko jako jakąś bezsensowną paplaninę. Mimo to, stała sztywno wpatrzona w swojego kuzynka tocząc nieprzerwaną walkę na spojrzenia. 

– Uważaj Annabel, nie warto zdradzać swojego króla. – przestrzegł niewzruszony jej szałem.

– Jstem lojalna tylko sobie i swoim zasadom. – odparła zachowując zimną krew, ale jej oczy nadal tliły się w niebezpiecznym błękicie. Wszystko wraz zaczęło się jej mieszać. Już nawet nie była w stanie stwierdzić która jej część tak jawnie mu się sprzeciwia.

Twarz jej kuzyna w dalszymi ciągu okazywała determinację, ale nie był w stanie nic na to odpowiedzieć, wpatrywał się w nią bezsłownie tak, jakby to coś jeszcze miało dać. Tak jakby jego wzrok był na tyle potężny, aby zawładnąć nią całą. Odwróciła się więc na pięcie by opanować emocje, które zaraz do reszty obudzą drzemiącego w niej smoka i już chciała wyjść triumfalnie z komnaty, ale gdy tylko zrobiła krok w bok, Król zatrzymał ją siłą i przyciągnął do siebie.

– Nie odchodzisz stąd. – odparł trzymając rękę na jej brzuchu. Był silny, przez to Annabel ledwo powstrzymywała się przed wyrwaniem się z jego uchwytu. Wiedziała, że musi utrzymać spokój, aby nie dać sobie powodu, by poddać się temu szaleństwu.

 – Pozwól mi odejść. – powiedziała spokojnym głosem, starając się wyczuć jakieś oznaki słabości w jego dotyku.

– Nie, zostaniesz tutaj ze mną – odparł stanowczo.

W tym momencie do komnaty wkroczył zniecierpliwiony Charlie, a gdy zauważył tocząca się wewnątrz scenę, bez namysłu wyciągnął swoją różdżkę i wycelował nią pośpiesznie w Victora.

– Charlie nie rób tego. – odparła lekko łamiącym się głosem, a jej oczy wróciły szybko do normalności. – Grozisz Królowi, a to może być potraktowane jako zdrada.

Czarodziej jednak nie zamierzał odpuścić. Victor dostrzegając jednak upór chłopaka uniósł brew, patrząc na niego z politowaniem. W końcu zwolnił swoją kuzynkę z ucisku, jakby widok różdżki Charliego przywołał go do porządku. Ta zaś szybko odsunęła się od Króla i wyprostowała, a później wolnym, acz lekko chwiejnym wzrokiem podeszła do swojego partnera. Charlie złapał ją za rękę i przysunął bliżej do siebie. Po czym z ulgą opuścił swą różdżkę i objął roztrzęsioną Annabel mocniej. Victor najpierw spojrzał na nich z gniewem, ale po chwili jego postawa zmieniła się w coś, co Charlie mógł określić jako złośliwe zadowolenie.

– Więc to tak kuzynko, dobrze. Zostań z tym plebejuszem, ale oboje macie natychmiast opuścić pałac i nigdy więcej do niego nie wracać. W przeciwnym razie gorzko pożałujecie swojego lekkomyślnego postępowania. – zagroził na odchodne.

Annabel już go nie słuchała, wtuliła się w klatkę piersiową Charliego, a jej oczy chciały zanieść się łzami czując jak jego serce uspokaja swój rytm. Weasley jednak usłuchał rozkazu Króla, wdzięczy gdzieś w głębi, że ten nie kazał zamknąć ich w lochu, a po chwili używając łączonej teleportacji, aportował ich na zewnątrz. Tam zaś niemal od razu rozległ się donośny dźwięk dzwonu, zwiastując problem, a wśród gości, bawiących się na uroczystości rozległo się jedno pytanie " Gdzie zniknęła Christine?".

 

~~~~~ KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ ~~~~~

wtorek, 8 sierpnia 2023

XXI

Po ogłoszeniu w Rezerwacie informacji, że handlarze zostali zdziesiątkowani i uwięzieni, nastał względny spokój. Przez kilka dni smokolodzy odetchnęli z ulgą i świętowali to, co wydarzyło się zaledwie tydzień temu. Nikt tak naprawdę nigdy nie dowiedział się, w jakich okolicznościach handlarze zostali ujęci. Powstało wiele teorii i plotek dotyczących przebiegu sytuacji. Większość z nich obejmowała udział Annabel i Charliego, ale ta dwójka nigdy nie potwierdzała tych przypuszczeń. Wielu pracowników, zauważając, że w Rezerwacie nadal przebywają ich młode smoki, tym bardziej utwierdziło się w przekonaniu, że nie mógł być to przypadek. Próbowano nawet pytać tę dwójkę o okoliczności, ale temat został szybko przez nich ucięty. Nie chcieli robić wokół siebie szumu, tym bardziej że prawdziwymi bohaterami całego przedsięwzięcia nie byli oni, a ich szef, który zgodnie ze swoimi przypuszczeniami został  zawieszony w obowiązkach za samowolę. Annabel uważała, że była to zbyt ostra kara, ponieważ sam zrobił w interesie smoków więcej niż Ministerstwo przez ostatnie lata, mawet odwiedziła w jego imieniu przedstawiciela Wizengamotu, jednak udało jej się jedynie wynegocjować ponowne przesłuchanie szefa z udziałem osób, które brały udział w prowokacji przeprowadzonej przez Mateia. Miała nadzieję, że jeśli aurorzy potwierdzą jego strzeliste cele, dopracowany plan i poświęcenie w walce to zmienią zdanie, po czym przywrócą go na stanowisko. Na razie jednak sytuacja ucichła.

Annabel krzątała się po namiocie, ponieważ nigdzie nie mogła znaleźć swojego identyfikatora. Dzisiaj miał nastąpić dzień wypuszczenia Hiryu na wolność. Gdy Annabel pytała starszego smokologa, czy powinna wesprzeć go w tym momencie, ten twierdził uparcie, że nie potrzebuje towarzystwa innych, aby tego dokonać, ale ona była nieugięta. Postanowiła wejść na najwyższy szczyt rezerwatu, na którym odbywał się zwyczaj wypuszczania swoich podopiecznych i wbrew jego słowom, chociażby stała w znacznej odległości od nich, będzie czuwać u jego boku. Jednakże, aby wejść na ów szczyt, potrzebowała dokumentu potwierdzającego jej tożsamość. Z racji, że bardzo rzadko go używała, musiał się jej zgubić. Przeszukała więc wszystkie szuflady, gdzie mogła go schować, ale i tam nic nie znalazła. Rozglądając się dookoła, uświadomiła sobie, że mogła przypadkowo włożyć go między ubrania, które teraz leżały dokładnie poskładane na jej łóżku i były gotowe do podróży. Ceremonia zaślubin Christine miała odbyć się za kilka dni, więc Annabel musiała ruszyć w drogę za dwa dni. Wzruszyła więc ramionami obojętnie i zaczęła przekładać swoje suknie, odkładając je już w gorszym stanie na bok.

– Hutheanance już prowadzi Hiryu na szczyt – powiedział Charlie, kiedy pojawił się w namiocie Annabel. – Wygląda na to, że zaraz zwymiotuje. Nie zdziwię się, jeśli puści bełta z tej góry.

 – Nie miałby czym wymiotować.– zauważyła dziewczyna.– Widziałam na stołówce, że od trzech dni nie wziął nawet gryza do ust.

– Potrzebujesz pomocy ze spakowaniem? – spytał, zauważając, jak dziewczyna przypadkowo upuściła dwie sukienki na podłogę. – Wygląda na to, że masz z tym trochę kłopotów. 

Annabel spojrzała na niego spode łba. 

– Zgubiłam identyfikator – powiedziała krótko. – Jeśli go nie znajdę, nie będę mogła wejść na ten szczyt, a przecież jeszcze wczoraj odkładałam go w widoczne miejsce.

– Sprawdź ma spokojnie jeszcze raz swoje rzeczy – zaproponował Charlie, starając się jej pomóc.–Wygląda tutaj tak, jakbyś próbowała spakować cały namiot w podróż.

 Annabel ciężko westchnęła i ponownie zaczęła przeszukiwać swoje suknie. Po chwili poczuła pod palcami coś, co z całą pewnością nie było jedwabiem. 

– Znalazłam - powiedziała, trzymając w dłoni laminowaną plastikową kartę ze swoim zdjęciem. 

– Czy możemy już iść na szczyt? - zapytał Charlie. 

– Jak to my? - zdziwiła się Annabel. Wiedziała, że jej obecność na szczycie będzie przewidziana, a sam Damon nie będzie miał z nią większych problemów, ale nie wiedziała, jak zareaguje na Charliego.

 – Wstęp na wzgórze jest wolny, nieprawdaż? – spytał retorycznie. – A poza tym chcę zobaczyć, jak Hutcheanance puszcza z niego pawia.

Charlie przyciągnął Annabel za sobą, zostawiając porozrzucane suknie dziewczyny na podłodze. Prawdziwym powodem jego zachowania było jednak to, że chciałby porozmawiać ze swoją partnerką, ale nie wiedział do końca, jak miałby zacząć tę rozmowę w taki sposób, żeby jej nie urazić. Odwlekał więc rozmowę tak długo, jak tylko był w stanie to zrobić. 

Obecność dwóch smokologów nadal wzbudzała duże emocje, więc nie dziwiło ich to, że byli w centrum zainteresowania innych pracowników. Ci, którzy z daleka dostrzegli parę, odchodzili na boki, aby zrobić im miejsce do przejścia. Annabel powiedziałaby, że ich zachowanie nie różni się niczym od tego, czego doświadczyła na Islay, przemieszczając się pomiędzy ludem stolicy, dlatego też niewzruszona unosiła wysoko głowę i ignorowała ich zaczepki, za to Charlie biegł przed siebie, machając do każdego, kto zatrzymał się, aby chociaż przez chwilę na nich popatrzeć. Niektórzy zachowywali się jednak tak, jakby za wszelką cenę próbowali przez te kilka sekund odczytać z ich myśli to, co wydarzyło się z handlarzami. 

Gdy tylko zbliżali się do szczytu, na wstępie powitały ich długie, złote rogi Hiryu. Słońce, które na nie padało, dodawało im jeszcze większego blasku. Damon zaś dostrzegając ich pokonujących ostatnie metry, nabierał dziwnego grymasu na twarzy.

 

 

Damon nie zwracał uwagi na ich obecność. Spodziewał się, że Annabel pojawi się na szczycie, ignorując jego sprzeciwy, a Weasley pobiegnie za nią jak wierny piesek. Mimo to wiedział, że ich obecność wyrażała troskę o jego samopoczucie, więc nie zrobił im za to wyrzutów, zamiast tego pokazał im gestem, aby nie przeszkadzali mu w pożegnaniu swojego smoka i obserwowali sytuację z boku. Gdy tylko dostrzegł, że młodsi smokolodzy przystali na jego polecenie, spojrzał na Hiryu, który wydawał się wiedzieć, co go czeka, skupiając swój wzrok na delikatnym świetle słonecznym w oddali i trzepocząc żywiołowo skrzydłami. Damon zauważył przez to, że Hiryu był podekscytowany i niecierpliwy, ponieważ przez ostatnie kilka dni ciągle przygotowywał się do lotu. Damon zaś żartobliwie powtarzał, że w dziczy nikt nie będzie w stanie naostrzyć mu pazurów tak równo i nie poda mu pod pysk zmodyfikowanego mięsa owcy maczanego w krwi kurczaka, podkreślając, że będzie musiał zadowolić się pierwszą lepszą padliną, którą sam sobie upoluje.

Smok wydał z siebie dzikie mruknięcie i trącił chłopaka nosem, na co ten przybliżył swoje czoło do niego, i stali tak nieruchomo przez kilka sekund, jakby byli w stanie porozumiewać się w taki sposób. Po chwili Damon uśmiechnął się lekko, starając się ukryć emocje, które w tym momencie nim targały i powodowały u niego ścisk w już i tak pustym żołądku. Wyciągnął rękę, delikatnie pogłaskał swojego podopiecznego, a ten wydał z siebie cichy pomruk , drgając powoli skrzydłami, jakby próbował sprawdzić, czy wszystko jest jeszcze na swoim miejscu. Annabel uśmiechnęła się, obserwując tę wymowną wymianę gestów, a Charlie, jak dotąd zniecierpliwiony, wpatrywał się teraz zaciekawiony w ich zachowanie.

– Wiem, że jesteś już gotów, by zmierzyć się z światem na zewnątrz. Cieszę się, że mogłem być twoim opiekunem i pielęgnować cię przez ostatnie dwa lata, ale teraz czas, abyś rozwinął swoje skrzydła i zobaczył, jak piękny i niezbadany może być świat poza Rezerwatem. 

Hiryu odpowiedział na te słowa opiekuna dłuższym pomrukiem, a Damon uśmiechnął się słabo. W końcu nabył różdżki i wycelował nią w niebo, a bariera, która odcinała Rezerwat od świata, roztargała się na kilka kawałków. Hiryu uniósł się więc z ziemi i powoli, lecz pewnie, zaczął wznosić się w powietrze. Jego zielone łuski lśniły w promieniach słońca, a skrzydła rozwidliły się majestatycznie. Damon i reszta smokologów, przebywających na deptaku poniżej wzgórza patrzyli z podziwem, jak Hiryu oddala się w niebo coraz wyżej i wyżej, aż w końcu zniknął z ich pola widzenia. Jednak, zanim to zrobił, okrążył Rezerwat oraz warknął w przestrzeń, jakby chcąc oznajmić światu, że nadchodzi.

Damon czuł dumę i wzruszenie, patrząc na swojego podopiecznego, który stał się częścią jego życia na tyle, że oddanie go w nowe, nieznane mu dotąd miejsca, sprawiło mu niemały ból. Z drugiej zaś strony był również podekscytowany myślą o nowych możliwościach i wyzwaniach, które czekają na Hiryu w świecie poza Rezerwatem, więc spojrzał jeszcze raz w niebo i pozdrowił go jak starego przyjaciela. Zaraz potem minął Annabel i Charliego, którzy bezsłownie przekazali mu wzrokiem swoje pocieszenie. Zaraz później z opuszczoną głową zaczął schodzić na dół. Tam zaś dołączył do swoich kolegów smokologów, którzy patrzyli w niebo z zachwytem, komentując między sobą to wydarzenie. Damon przyłączył się do nich, ale swoimi myślami był jeszcze w niebie, gdzie Hiryu mknął pewnie i szybko, zakręcając niekiedy wokół chmury, albo krążąc nad nadmorskimi wybrzeżami. To wszystko wydawało mu się tak niewiarygodne i ekscytujące, że nie mógł napełnić się dość tym, co przed chwilą się wydarzyło.

 

 

Annabel i Charlie zostali jeszcze chwilę na szczycie. Nie rozmawiali ze sobą, wpatrywali się w ziemię, uświadamiając sobie, że nadejdzie czas, kiedy to oni również będą musieli zająć miejsce Damona i wypuścić na wolność swoje smoki. 

– Wyobrażasz nas w tej sytuacji? – spytał Charlie.

– Nie chcę o tym myśleć – odparła, po czym spojrzała wymownie na chłopaka. – Cieszę się, że będę wtedy sama.

 – Teraz, czy kiedykolwiek? – spytał tajemniczo.

– "Teraz, czy kiedykolwiek"? – powtórzyła lekko zmieszana. – Wyjaśnisz mi proszę co to miało znaczyć? 

– Czy mógłbym pojechać z tobą na Islay? – wyskoczył nagle.

– Dlaczego byś miał to robić? – spytała zdziwiona jego propozycją ze spokojem, zupełnie nie pasującym do obecnej sytuacji.

Annabel spojrzała na swojego współpracownika pytającym wzrokiem. Ani przez chwilę nie myślała o tym, aby go zaprosić na ceremonię zaślubin, poza tym, nigdy niczego podobnego nie zrobiła i nie była pewna, co jej kuzyn mógłby powiedzieć na wizytę kogoś "z zewnątrz". Charlie zaś podrapał się po głowie, szukając odpowiednich słów i zastanawiając się nad przekonującą argumentacją. Co ciekawe, jeszcze rano był przekonany, że to dobry pomysł.

– Wiem, że nie jestem typem człowieka, który chodzi po królewskich weselach, ani tym bardziej żadnym księciem, który śmiałby towarzyszyć księżniczce w tańcach. – odparł szybko. – Martwię się tylko o to, co ci się może stać, zwłaszcza że wiem, iż na wyspie są osoby, które w dalszym ciągu chcą cię skrzywdzić.

– Cały zamek jest otoczony przez rycerzy, którzy poprzysięgli bronić interesów wyspy i jej władców, szczególnie jeśli w grę wchodzi ceremonia dotycząca członka rodziny królewskiej – wyjaśniła. – Będę bezpieczna, po za tym żadne incydenty nie mogłyby wejść wówczas w grę.

– Żaden z tych twoich rycerzy nie potrafi czarować, ale tamci tak. Jeśli sobie przypomnę tego jednego, który omal nas nie zabił... – przerwał przypominając sobie tę okropną maskę. – ... rycerze będą bezbronni. 

Annabel spojrzała na Charliego z pewnym zdziwieniem. Nie spodziewała się, że jej współpracownik będzie tak martwił się o jej bezpieczeństwo. To było w pewien sposób miłe, ale jednocześnie irytujące. Świadoma była, że na Islay nie jest teraz bezpiecznie ze względu na wojnę z Jurą, ale nie mogła pozwolić na to, żeby chłopak znowu narażał się dla niej na niebezpieczeństwo i żeby przebywał w miejscu, które sprawia że poczuje się niekomfortowo, już nie wspominając nawet o obyczajach, które panują na dworze, a których on nigdy w życiu nie przyswoił.

– Charlie, naprawdę doceniam twoją troskę, ale muszę uczestniczyć w ceremonii jako członkini rodziny królewskiej. Poza tym, w czasach wojen zaufanie jest kluczowe, a ja muszę pokazywać, że ufam tym ludziom i rycerzom. Nie mogę żyć w ciągłym strachu i podejrzliwości, dlatego że raz ktoś powalił mnie na ziemię - powiedziała, starając się brzmieć stanowczo. – Poza tym, nie zapominaj, że sama jestem czarownicą i potrafię się bronić. To, że znasz moją tożsamość, wcale nie oznacza, że musisz czuć się zobowiązany do czegokolwiek.

Charlie przez chwilę patrzył na twarz Annabel poważnie zastanawiając się nad jej słowami. Wiedział, że ma rację. Jego partnerka była silna i potrafiła sobie radzić. Jednak wciąż czuł niepokój i obawę o jej bezpieczeństwo.

– Jest coś między nami Annabel. – odparł pod nosem tak cicho, że dziewczyna nie słyszała tego zbyt wyraźnie. - Mylisz się twierdząc, że to przez ten sekret chcę cię bronić. Tutaj chodzi o coś innego. Mogę być nawet twoim podczaszym jeśli zechcesz.

Annabel wzruszyła ramionami, zrozumiała, że Charlie chce jej pomóc i walczyć o nią, ale również wiedziała, że musi radzić sobie sama. Poczuła jednak delikatny uśmiech przemijający przez usta w odpowiedzi na jego słowa, ale jej uczucia nigdy nie mogłyby przesłaniać zdrowego rozsądku, niezależnie od tego jak bardzo chciałaby tego doświadczyć.

– "Podczaszym"? – powtórzyła, a potem zaśmiała się do siebie, wiedząc kogo tak naprawdę nazywano podczaszym na Islay. – Wiesz co to jest?

– Obiecuję, że się dowiem, jeśli tylko będę mógł z tobą tam wyruszyć. Będę podążał za tobą i nie odezwę się nieproszony. – odpowiedział uparcie. Nie zamierzał odpuszczać, znał Annabel bardzo dobrze. Wiedział, że potrafi być elastyczna, jeśli tylko przedstawi się jej odpowiednie argumenty.

Annabel spojrzała na ziemię i zrobiła kilka kroków wprzód. Zastanawiała się nad tym, czy odpowiednim będzie zabieranie Charliego ze sobą. Urzekła ją jego troska o jej bezpieczeństwo i nie potrafiła ukryć przed sobą dziwnej ekscytacji, jaka towarzyszyła jej na myśl o jego towarzystwie. Na samym początku była sceptycznie nastawiona do jego słów, sądząc, że kieruje nim poczucie obowiązku, które zawsze towarzyszyło jej w swoim zamku, ale z każdym jego słowem wychodziła na jaw inna motywacja, którą chłopak mógł się kierować. Odwróciła się więc na pięcie i wbiła w niego swój wzrok.

– Podczaszy na Islay to urząd dworski odpowiedzialny za zarząd trunkami i napojami władcy lub króla i jego gości. – wyjaśniła Annabel. – Więc jeśli będąc na weselu okaże się, że twój kielich jest pusty wołasz wówczas podczaszego, który uzupełnia go niemal natychmiast. Często ten urząd piastują młodzi szlachcice na początku swojej kariery. 

– Czyli gościnność na najwyższym poziomie. – uśmiechnął się Charlie, rozumiejąc sugestię Annabel. 

– Tak, dokładnie. To bardzo ważne, szczególnie w takich sytuacjach. – potwierdziła Annabel, zaśmiewając się w duchu, Charlie również uśmiechnął się, czując, że ich rozmowa osiąga pewien poziom współpracy i zrozumienia. 

– Więc co, zdecydujesz się na moją propozycję? – spytał, z nadzieją w głosie.

Annabel przemyślała to przez chwilę, ale w końcu skinęła głową. 

– Dobrze, możesz pojechać ze mną na Islay. Ale proszę cię, bądź bardzo ostrożny i nie wpadaj w żadne kłopoty. – powiedziała ze złożonym gestem dłoni. 

– Obiecuję, że będę uważał na siebie i na ciebie Księżniczko. – odpowiedział z uśmiechem Charlie. 

Annabel poczuła się dziwnie, gdy usłyszała to określenie padające z jego ust, ale postanowiła to zignorować i skupić się na opowiadaniu Charliemu o obyczajach i zasadach panujących w zamku, uwzględniając szczególne traktowanie tamtejszego króla i etykietę, o której jak jej się zdawało jej partner bardzo często zapominał.

 

Po raz kolejny igła przypadkowo dosięgnęła jej skóry.

– Proszę o wybaczenie księżniczko. – odparł krawiec, któremu zostało przydzielone uszycie sukni ślubnej dla Christine. – Rzadko szyję cokolwiek nie na manekinie, już nie wspominając o nanoszeniu na materiał wszelkich poprawek.

– Wybaczam. - mruknęła dziewczyna od niechcenia. – Wolałabym jednak aby mój przyszły mąż nie musiał oglądać moich poranionych nóg.

Christine próbowała zachowywać pozory spokoju, podczas gdy całe jej wnętrze chciało krzyczeć, nakazując wszystkim, aby zatrzymali to ślubne szaleństwo. Wspomnienie o tym że za kilka dni będzie należeć do księcia Jeremiego wywoływało u niej salwę niepokoju. Zacisnęła jedną rękę w pięść i schowała ją w drugiej. Była sama, czuła się tak jak ślimak, któremu ktoś próbuje siłą zabrać muszlę, jego dom. Doskonale wiedziała jednak, że jest to jej obowiązek, ale chciała ten ostatni raz spotkać się z Slilohem, spojrzeć głęboko w jego ciemne oczy, poczuć jego oddech na swoim policzku i trzymać go za ręce. Jednak wiadomość, którą mu posłała została zignorowania. Przez chwilę sądziła, że ta sytuacja mogła kosztować go za wiele, dlatego zdecydował, że będzie unikał spotkania za wszelką cenę. Rozumiała to doskonale, ona sama prawdopodobnie rzuciłaby mu się w ramiona szlochając, że tego nie chce, że jest to najgorsza rzecz, jaką mogła ją spotkać, ale gdzieś tam tliła się ta jedna iskierka nadziei, że zgodzi się na spotkanie, jednak im bliżej ceremonii, tym bardziej wzbudzała zainteresowanie swoją osobą, a szanse, że mogłaby wyjść ze stolicy niezauważona topniały z każdym kolejnym dniem, aż do tego momentu. Krawiec przyglądał się jej uważnie, próbując wyczuć, co tak naprawdę dręczy księżniczkę. Od momentu, kiedy przekroczył próg jej komnaty wydawała się chmurna jak noc i sposępniała. Jej zachowanie różniło się znacznie od innych Panien na wydaniu, a jej entuzjazm można było zamieścić w ziarenku piasku.

– Czy coś ci dolega, księżniczko? – zapytał ostrożnie. 

– Nie, wszystko w porządku – odpowiedziała szybko, starając się aby jej wymuszony uśmiech stał się szczery. – Jestem zmęczona przygotowaniami.

– Masz na myśli to, że chciałabyś nieco zmienić koncepcję sukni? – spytał, zerkając na swoje notatki. 

Christine spojrzała po sukni, była ona uszyta z wzorzystych tkanin, barwiona delikatnie na popielato-biały kolor. Dopasowana u góry, a rękawy przecięte przy łokciu dekoracyjnie opadały wzdłuż sylwetki, aż do jej kostek. Spód był fałdzisty, zdobiony jedwabnymi paskami i puszczony do ziemi, a zapięcia podtrzymujące poły sukni, szczególnie te pod szyją podkreślały wysoką funkcję dworską i symbolicznie przyjmowały formę niewielkiej tarczy. Victor również nosił takie, ale o wiele większe i z godłem rodziny Isbell. Christine wiedziała, że sukienka była wręcz idealna, ale dedykowana nie temu mężczyźnie, któremu powinna.

– Nie, sukienka jest piękna, niczego nie zmieniajmy. – odparła Christine, wierząc, że przynajmniej wygląd będzie jej pomagał przetrwać ten prawdziwy koszmar.

– Jestem pewien, że moglibyśmy jeszcze wprowadzić pewne poprawki, by jeszcze bardziej podkreślić twoją urodę i elegancję, pani. – zaproponował krawiec, zerkając na nią z dezaprobatą.

– Jakie prawo daje zwykłemu krawcowi podważać to, co mówi księżniczka?–  naskoczyła na niego nagle. – Jeśli ja mówię, że jest odpowiednia, ty kłaniasz się nisko i mnie słuchasz.

Krawiec westchnął i odłożył swoje narzędzia na stół. 

– Rozumiem, księżniczko. Przepraszam za moje natrętne propozycje. Chciałem jedynie zrobić to, co do mnie należało w jak najlepszy sposób. 

Christine poczuła lekką skruchę. Nie była w najlepszym humorze, a krawiec jedynie próbował spełnić swoje wyznaczone zadanie. Jej samopoczucie nie miało z nim nic wspólnego, a już na pewno nie powinna wyżywać się za nie na innych, którzy przecież nie są niczemu winni. Ściągnęła więc swój wzrok na stół, by przejść przez tę sytuację bez podobnych reakcji i udając, że wszystko jest w porządku.

– Nie masz się czym przejmować – rzekła, zmuszając się do uśmiechu. – Nie często wytwarzasz suknię ślubną dla księżniczki, więc pewnie chciałeś, by wszystko było idealne. 

Krawiec wzniósł wzrok, a gdy jego spojrzenie spotkało się z jej odwróciła się gwałtownie na bok, próbując ukryć łzy, które zbierały się w jej oczach. Nie mogła pozwolić sobie na słabość, musiała dokończyć te przygotowania, by jak najlepiej wypaść w roli przyszłej żony księcia Jeremiego.

 


 

– Smakuje jak mocz, ale odpowiednio przygotowany, pozwala na przybranie innej twarzy przez określony czas. Niestety, głos się nie zmienia, więc trzeba go odpowiednio dopasować.

Krople deszczu padały na twarz Sliloha, który miał przyodziany czarny, długi aż do ziemi płócienny płaszcz. Jednak trajektoria lotu deszczu zmieniała się jednocześnie z kierunkiem porywistego wiatru, który ciskał się co najmniej tak, jakby ktoś próbował siłą posłać apokalipsę nad Jurę, aby doszczętnie zniszczyć każdą, nawet najmniejszą chatę zbudowaną na tej wyspie.

– Ile czasu działa? – zapytał Sliloh. 

– Zazwyczaj efekt utrzymuje się około dwóch godzin – odpowiedział tajemniczy młodzieniec, który często handlował podobnymi specyfikami na tych najgorszych uliczkach wyspy. 

Sliloh zastanowił się przez chwilę, a w oddali zaczęła zbierać się gwałtowna burza. Kiwnął głową, wiedząc, że mimo tak krótkiego czasu jego działania, ten eliksir jest mu niezbędny, aby wdrożyć w życie swój plan. Rzucił więc sakwą w stronę młodzieńca, który zręcznie chwycił ją w dłoń, po czym przyłożył do ucha i pokręcił nadgarstkiem. Sakwa była tak przepełniona po brzegi, że żaden dźwięk stukających o siebie monet nie był w stanie odpowiednio głośno wybrzmieć. 

– Interesy z Koroną to czysta przyjemność – odparł cicho tajemniczy młodzieniec i odwracając się szybko, wpełzł prosto do swojej dziury, tak jakby bojąc się, że jego klient nagle zmieni zdanie.

Sliloh odetchnął głęboko i schował eliksir do swojej kieszeni. Czuł, jak wiatr staje się coraz silniejszy, a deszcz zaczyna bić mu po twarzy z coraz większym naporem. Wiedział, że musi się spieszyć, chcąc zrealizować swój plan. Ruszył więc przed siebie, a jego długi płaszcz rytmicznie pląsał się za nim.

 

 

Odkąd Aseriel i Lumini przeżyły atak na wóz ich wiozący upodobały sobie zabawę w walkę. Krążyły więc teraz naokoło siebie wpatrując się nawzajem w swoje oczy i oczekując na ruch któregoś z nich. Annabel i Charlie siedzieli na ławce rozprawiając ze sobą żywo o Islay i co rusz patrząc na trochę nieudolnie próby walki pomiędzy smoczym rodzeństwem.

– Patrz, Annabel, jak się bawią. – Charlie pokazał palcem na młode, które zataczały kręgi i wymachiwały swoimi ogonami. – Wyglądają prawie groźnie. – zażartował.

– Najwyraźniej mają za dużo energii i musiały ją jakoś spożytkować. – dziewczyna spojrzała w górę.

W tym momencie Aseriel zbliżył się do Luminiego z wielką prędkością, otworzył szeroko paszczę i wystrzelił małą kulkę ognia w jego stronę. Ten zaś nie pozostawał mu dłużny, ponieważ odpowiedział mu tym samym. Owe kule spotkały się w locie i wyeliminowały się nawzajem, rozwalając się na setki małych iskierek, które zaczęły spadać na trawę.

– Trochę rywalizacji nie zaszkodzi. – podsumował Charlie i spojrzał na Annabel. - Pamiętasz nasze małe potyczki na zajęciach opieki nad magicznymi stworzeniami u Kettleburna?

– Pamiętam je bardzo dobrze, często rywalizowaliśmy o lepsze oceny, przy czym ja miałam trochę trudniej. - wspomniała dziewczyna. – Uciekające przede mną w popłochu stworzenia wcale nie ułatwiały mi tej sprawy.

– Tak, za każdym razem bawiło bardziej. – zaśmiał się, a dostrzegając minę swojej partnerki, spoważniał. – Wtedy nie wiedziałem jaka jest prawda. Z perspektywy czasu myślę, że musiałem być wtedy też niezłym zazdrośnikiem, na przykład w momencie jak próbowałem ci wmówić, że skończysz tak jak nasz profesor, bez ręki i połowy nogi.

– Pamiętam, odpowiedziałam ci wtedy, że gra jest warta świeczki. – przypomniała.

– A nasz ukochany profesor tak bardzo zachwycił się twoimi słowami, że co rusz dodawał Slytherinowi dodatkowe punkty. 

– To niesprawiedliwy osąd. – oburzyła się teatralnie Annabel. – Przecież to nie było tego jedynym powodem.

– Oczywiście, nie dawałaś mi zapomnieć o tym, że to ty byłaś najlepsza w opiece nad stworzeniami magicznymi w naszej grupie, mimo ich strachu przed tobą. Ja nigdy nie miałem takiej wiedzy, ale za to zawsze chciałem być najlepszy we wszystkim, co robiłem.

–  Moja wiedza wynikała tylko i wyłącznie z tego, że pochodzę z Islay, gdzie co rusz, zapuszczając się w lasach dookoła wyspy można spotkać wiele magicznych istot. – wyjaśniła, a Charlie pokiwał głową ze zrozumieniem. – Może i miałam sporą wiedzę, ale to ty zawsze potrafiłeś traktować te stworzenia z zrozumieniem, kochałeś je przecież, tak jak te zajęcia i każdą kolejną bestię, o której przyszło nam się uczyć. 

– Jak dla mnie te zajęcia nie były tylko nauką, ale także prawdziwą pasją. Czułem się szczerze szczęśliwy, gdy mogłem spędzać czas z tymi magicznymi stworzeniami i dowiadywać się o nich coraz więcej. A teraz, patrząc na Aseriela i Lumini, widzę, jak ta pasja przenosi się na nich.

Chłopak spojrzał w górę i obserwował jak Aseriel i Lumini kontynuują swoją zabawę, atakując się nawzajem różnymi sztuczkami. Choć nie były one zbyt skuteczne, ich determinacja i zaangażowanie w rozgrywkę były godne podziwu.

 – Moja smocza połowa zdaje się potwierdzać twoje słowa. – zgodziła się Annabel.

Cisza zapanowała przez chwilę, a ich uwaga skupiła się na dwóch młodych, które wciąż się bawiły. Aseriel rzucił kolejną kulą ognia, ale tym razem Lumini przewidział jego ruch i zawinął się w bok, następnie pokonał kilka metrów w locie i posłał w kierunku Aseriela dużą ilość piasku, który go oślepił na kilka sekund.

– O, wygląda na to, że Lumini przejął kontrolę. – odparł dumnie Charlie. – Dajesz mały!

– Tak, ale nie zapominaj, że Aseriel jest szybszy. – przypomniała rzeczowo Annabel, wczuwając się w ich pojedynek. – Drugi raz nie da się na to złapać i z pewnością tego uniknie.

To właśnie ta walka była dla nich relaksującym sposobem na spędzenie czasu i odpoczęcie od codziennych obowiązków. Dla Aseriela i Luminiego ta zabawa była zaś okazją do przetestowania swoich umiejętności i zwiększenia swojego doświadczenia. Jednak po kilku minutach walki, młode przestały atakować się nawzajem i zaczęły się bawić, skacząc na sobie i łapiąc się za ogony.

– Wygląda na to, że mają już dość walki i chcą się po prostu pobawić. – stwierdziła Annabel  

– Bez takich. – przeciągnął Charlie, teatralnie zawiedziony. – Kto wygrał?

Stworzenia zaczęły krążyć dookolnie, odpychając się od siebie łeb w łeb i wymachując ogonami w triumfie. Ich energia i entuzjazm były zaraźliwe, a Charlie i Annabel spojrzeli niemal jednocześnie na siebie. Ta sytuacja idealnie oddawała to, co ta dwójka była w stanie osiągnąć o wiele szybciej od pozostałych smokologów.

– Wydaje mi się, że nikt. – podsumowała Annabel. 

Ich pojedynek skończył się remisem, ale dla Aseriela i Luminiego było to nieistotne. Zdobyły przecież nowe doświadczenie, które przyniosło im już wtedy wiele radości, ale stało się także preludium do tego co czekało już na nie w przyszłości.