– Aseriel, w górę.
Annabel wyprostowała się naprędce i uniosła dłoń na której stał jej podopieczny. Smok zaskrzeczał głośno, pomachał ogromnymi skrzydłami i wzbił się w powietrze, tak wysoko, że aż dosięgał bariery, która odcinała Rezerwat od świata wewnętrznego.
– Teraz uważaj, tak samo jak na treningu!
Uniosła różdżkę w górę, a z jej końca wyleciała średniej wielkości kula ognia, która pognała wprost na Aseriela. Ten dostrzegając zagrożenie, wcale nie zrobił uniku, wręcz przeciwnie – ignorując polecenia Annabel w odpowiednim momencie zionął ogniem tak potężnym, że aż zniwelował siłę zaklęcia, które w styczności z jego ogniem rozpłynęło się w powietrzu.
– Aseriel. – mruknęła zrezygnowana dziewczyna. – Miałeś po prostu uniknąć zaklęcia.
Od ostatnich wydarzeń minął prawie miesiąc, sprawa z handlarzami zdołała ucichnąć na tyle, ażeby dziewczyna mogła odetchnąć pełną piersią. Wszystko powoli wracało do normy – Aseriel ze względu na swój gatunek już dawno przerósł resztę młodych smoków zamieszkujących Rezerwat. Jego ogień stawał się potężniejszy z dnia na dzień, co wyraźnie go cieszyło. Przy każdej lepszej okazji prezentował jego majestat nie zważając nawet na cel, który sobie obrał, co wyraźnie martwiło jego opiekunkę.
– Spokojnie Annabel, celem tego ćwiczenia jest obrona przed bezpośrednim atakiem. Aseriel bardzo dobrze robi. – odparł Charlie, wyrastając jak spod ziemi.
– Nie powinieneś skupić się na Luminim, Weasley? – spytała sucho.
Tak, jedna rzecz nie wróciła do normy. Relacja pomiędzy Charliem, a Annabel ograniczała się jedynie do wspólnych treningów ich podopiecznych. Już nawet pory karmienia Foutley ustaliła w taki sposób, aby na siebie nie nachodziły, argumentując tym iż zauważyła, że obydwa młode zaczęły podkradać sobie nawzajem pożywienie, co oczywiście nie miało nic wspólnego z prawdą.
Nie rozmawiali już wcale, jedynie na tematy związane bezpośrednio z młodymi, które w dalszym ciągu czuły się ze sobą związane przez wzgląd na to co wspólnie przeszły. Nie zjadali wspólnie posiłków, ani nie spędzali czasu w zagrodzie. Na samym początku Annabel było ciężko przywyknąć do osamotnienia, jednak zdołała pojąć, że od zawsze była samotna, że tak w zasadzie nie powinna była zbytnio przejmować się taką sytuacją i w konsekwencji zaczęła odcinać się coraz bardziej od wszystkich innych, poza Damonem, który jakimś dziwnym sposobem nigdy nie zdołał wyprowadzić Foutley z równowagi, czym zasłużył sobie na wielki podziw ze strony Charliego.
– Młode powinny się przede wszystkim słuchać, bo gdy osiągną pewien wiek ciężko nad nimi zapanować. – wtrącił Damon, nawet nie odwracając się w stronę dwóch młodszych od siebie smokologów. – Szczególnie jeśli chodzi o Hebrydzkie.
– Słyszałeś, mógłbyś mi więcej nie przerywać? – zawróciła się twardo do rudzielca.
– A czy on mógłby się nie odzywać nieproszony?
Damon spojrzał na Charliego z spokojem w oczach, przywołał ruchem dłoni swojego podopiecznego o dwie wiosny starszego od Luminiego i Aseriela, który niczym burzowa chmura zasłonił słabe jesienne słońce jednym potężnym skrzydłem, po czym posłusznie wylądował na ziemi odganiając mniejszego Luminiego, który latał nad ich głowami i usiadł za plecami swojego opiekuna.
Damon tylko pogłaskał swojego podopiecznego pod pyskiem, którego sam ochrzcił dumnym imieniem Hiryu i zostawiając go za sobą podszedł do chłopaka.
– Posłuchaj no mnie tylko Weasley. – mruknął spokojnie. – Jeśli masz do mnie jakiś problem, to twoja sprawa. Mnie możesz traktować jak chcesz, wisi mi to nawet, ale jeśli Foutley nie chce z tobą rozmawiać to powinieneś to uszanować.
Damon bardzo dobrze wiedział co podziało się między tą dwójką. Annabel nie omieszkała podzielić się całą tą sytuacją, wówczas wtedy gdy ten zapytał jej czego dowiedziała się od chłopaka.
– Tyle co wierzy w moją winę. – odparła z nie ukrywanym i kompletnie nie pasującym do niej żalem.
Hutcheanance stał nieruchomo wpatrując się w oczy Charliego, ten nie zostawał mu dłużny. Z perspektywy osoby patrzącej na to z boku można by sądzić, że toczą coś w rodzaju wojny na mruganie, ale Annabel doskonale wiedziała o co toczy się gra i nawet jeśli uznała, że Damon niepotrzebnie wtrąca się w jej sprawy nie powstrzymała ich. Milczała, tak po prostu stała i opierając się na niezdrowej ciekawości czekała na dalszy rozwój wydarzeń.
Trwało to kilka sekund zanim Charlie odwrócił wzrok i z chytrym uśmiechem na ustach zrobił dwa kroki w tył i rzekł:
– Ej, Hutcheanance, znasz się na Hebrydzkich tak? To może powiesz Annabel, dlaczego wcześniej wyrzucili cię z ich Rezerwatu? – odparł złośliwie z satysfakcją w głosie. – Na pewno chętnie posłucha o twoich dokonaniach.
Wyraz twarzy starszego smokologa zmienił się w sekundę. Foutley czuła, że złość wzbiera w nim coraz bardziej, mimo iż na zewnątrz wyglądało to tak, jakby poczuł jedynie lekkie ukłucie żalu.
Szybka decyzja. Co powinna zrobić? I co na Hebrydzkie Damon wyrabiał w swojej poprzedniej pracy, o czym Charlie wie, a ona nie.
Anabel wskoczyła między nich, próbując odciągnąć chłopaków od siebie, ale nawet nie zwrócili na nią uwagi. Damon w dalszym ciągu stał wpatrzony w twarz rywala i bił się z myślami, a Charlie jedynie podjudzał jego złość bardziej patrząc na niego z wyższością. Na Melina, czy ten chłopak nie ma ani kszty instynktu samozachowawczego? Przecież Damon zmiótłby go z powierzchni ziemi, gdyby tylko zechciał.
– Wystarczy – rzuciła roszczeniowo zauważając ich napięcie. – Czy wam odbiło? Co wy sobą reprezentujecie w tym momencie? Damon, odpuść to nie jest twoja sprawa i nie powinieneś w nią ingerować, nikt cię o to nie prosił. A ty Weasley… – przerwała dostrzegając jego zaciekawiony wzrok skierowany tym razem w jej stronę.
Nie dokończyła. Rozbłysło się czerwone światło, a siła odśrodkowa odepchnęła Charliego kilka kroków dalej. Ugodzony zaklęciem chłopak upadł plecami na ziemię. Lumini wraz zaskrzeczał, zwracając na siebie uwagę innych smokologów i bohatersko ruszył na Damona, ale drogę zagrodził mu Hiryu, który swoim ogniem odgonił młodszego współgatunkowca na bok.
Annabel za to piorunowała chłopaka wzrokiem, a ten uznając, że wystarczy już kiwnął obojętnie ręką i spokojnie ruszył wgłąb pola treningowego, a jego podopieczny za nim.
– No i na co ci to było, Weasley? – spytała odwracając się do chłopaka, który właśnie próbował się podnieść. – Mogłeś go nie prowokować.
– Za bardzo się do ciebie przymila ostatnio. – mruknął pod nosem i otrzepał się z ziemi. – Po co się z nim zadajesz? On jest nienormalny.
– A co Ci do tego, kto się do mnie przymila? Jeśli można to tak w ogóle nazwać.
– Jest niebezpieczny, patrz co tutaj odwalił.
– Sprowokowałeś go. – odparła sucho.
– Dlaczego go tak bronisz?
– Ja go wcale nie bronię, stwierdzam fakty. – odparła ostro. – Aseriel co się dzieje?
Annabel była tak pochłonięta dyskusją z Charliem, że dopiero co zdołała dosłyszeć pomruki Aseriela, wydobywające się gdzieś zza jej pleców. Odwróciła się na pięcie i zauważyła Luminiego, który nerwowo oblizywał sobie skrzydło, wydając z siebie co chwilę słabe piski.
– Lumini? – podeszła bliżej do smoka.
Dopiero teraz zauważyła, że długoróg ma lekko poparzone skrzydło. Najwyraźniej nie zdołał na czas uniknąć ataku starszego smoka.
– Hej, młody co jest? – spytał troskliwie chłopak i podbiegł do swojego podopiecznego. Delikatnie ujął w dłonie obolałe skrzydło, że aż ten cicho zapiszczał.
– Ktoś chyba powinien je obejrzeć. – odezwała się Foutley, nachylając się nad nim.
Weasley zignorował jej słowa, patrzył na ranę Luminiego jak w amoku. Annabel była w stanie prawie wyczuć jego niespokojny puls w tym momencie. Długoróg jedynie cicho pomrukiwał, czując jak zimne powietrze niemiłosiernie obija się o to poparzenie. Jednak nie cierpiał tak bardzo, obecność jego opiekuna pomagała mu zniwelować objawy i cierpliwie czekać na dalsze kroki Charliego.
Wraz chłopak wyciągnął z rękawa różdżkę i wycelował nią w skrzydło swojego podopiecznego.
Foutley nie spodobało się to co on zamierza zrobić w tym momencie, jednak spokojny wzrok smoka i wewnętrzny głos, który mówił jej że nie powinna się przejmować, skutecznie ukrócił jej obawy.
Położyła swoją dłoń na jego ramieniu, ale on nie zareagował. Różdżką narysował w powietrzu wzór. Chwila niepewności, puls Charliego przyśpieszył na moment, ale wraz z powolnym zanikaniem rany na skrzydle zwalniał, aż w końcu oparzenie całkowicie zniknęło.
Charlie odetchnął, a Lumini czując tą ulgę niemal od razu wzbił się w powietrze, przekroczył kilka razy obręcz treningową z zawrotną szybkością.
– Jednak Annabel miała rację, prawda Lumini! – krzyknął wstając na równe nogi. – Chyba musimy popracować nas zwinnością!
Wyżej wspomniana uśmiechnęła się do siebie i przeniosła wzrok na Luminiego, który wdzięcznie ruszył w stronę swojego opiekuna. Wleciał w niego tak szybko, że aż niczego nie spodziewający się chłopak stracił równowagę i po raz kolejny upadł na ziemię. Usiadł na niego, liżąc go przy tym po całej twarzy. Weasley próbował go zrzucić z siebie, ale bezskutecznie. Śmiał się przy tym jak małe dziecko, a Annabel miała wrażenie, że doskonale się bawił.
Wobec tego nie zostawało jej nic innego jak wzruszyć ramionami i zostawić ich samych sobie.
– Aseriel, my też musimy jeszcze potrenować. – zwróciła się do młodego Hebrydzkiego. Jednak dostrzegając, że i on dołączył do „gnębienia” Charliego szepnęła do siebie z dumą – Moja krew.
Tymczasem, z nieba zaczął padać pierwszy śnieg.
Usiadł na swój tron – zrobiony według najstarszej legendy Islay z dawno już przetopionej boskiej stali, a który od jakiegoś czasu powodował u niego bóle pleców.
Medycyna Islay, ze względu na swoje mocno zakorzenione tradycje, piastowane od średniowiecza opierała się jedynie na mieszankach ziół i dobrodziejstw ziemii i nie była tak skuteczna jak ta z innych zakątków planety w tych czasach. Victor bowiem wiedział, że ciało człowieka jest zupełnie inaczej przystosowane do życia niż było to kiedyś, z tego względu potrzebuje nieco mocniejszych składników, ażeby ukoić różnego rodzaju bóle i dolegliwości. Właśnie dlatego, postanowił, że przy następnej wizycie swojej kuzynki poprosi o jakieś medykamenty z tamtych rejonów.
Wstał nagle i wolnym krokiem podszedł do jednego z ogromnych okien, znajdujących się w sali. Były to okna z widokiem na całą „bogatą stolicę”, umożliwiające zaglądanie nawet do najbardziej utajnionych zakątków Dresden. Jednak nie tego w tym momencie szukał, przejechał jeszcze palcem po wyżłobieniach w drewnianej ramie, które w pierwszym namyśle miały symbolizować pierwszą dużą wojnę o wyspę i tak po kolei. Okien było w sumie osiem, ustawionych w równych odstępach, po jednej stronie pięć, po drugiej trzy. Co oznaczało jednocześnie osiem wielkich, zwycięskich bitew stoczonych przez rycerzy różnych wiar o byt Islay.
W jednym momencie ogarnęła go nostalgia. Ścisnął dłoń w pięść, a jego kroki skierowały się ku miejscu, gdzie – określając wzrokowo w przypadku tej wygranej bitwy, która bezsprzecznie dorównuje ośmiu pozostałym mało by powstać kolejne okno symbolizujące wygraną.
Dotknął ściany i zamknął na chwilę oczy, nie wiedział, czy powodem tego stanu był, fakt, żeby jakoś zapewnić sobie rozrywkę podczas żmudnego oczekiwania na tak ważne informacje, czy to, że czuję z tym konkretnym miejscem więź, przez to, że wojna ta toczy się pod jego dowództwem.
Z letargu wyrwały go kroki zza drzwi zmierzające ku sali. Dźwięk otwieranych wrót, spowodował że tempo jego serca przyśpieszyło. Gwałtownie odłączył rękę od ściany i odwrócił się w tamtą stronę.
W wejściu stał jeden jego rycerzy, niewysoki, łysy mężczyzna w srebrnej zbroi, o niepokojącym grymasie na twarzy. W dłoniach trzymał pogięty pergamin, umazany ciemnoczerwoną substancją – chyba krwią.
– Królu, nasi zwiadowcy, wysłani na Jurę, zostali odkryci. Zeszli do podziemia, połowa nie żyje. Zdołali jeszcze przysłać ten list krukiem. – powiedział jednym tchem, przekazując list Królowi po czym ukłonił się nisko – Mieliśmy rację Sojusz Trzech Wysp rzeczywiście idzie na Islay. Wraz z nadejściem wiosny, rozpęta się tutaj prawdziwe piekło
Victor spojrzał szybko na list przeleciał wzrokiem po treści, z której jasno wynikało, że Flockhart zwerbował do swoich wojsk siły z dwóch sąsiednich wysp. Co zdecydowanie przechyla szalę zwycięstwa na jego stronę.
– Powiadomić o zaistniałej sytuacji starszych. Musimy zrobić naradę! I wysłać wojska ratunkowe na Jurę. Wykonać natychmiast. – zarządził.
Jego głos brzmiał dostojnie, a zarazem donośnie, co wzbudziło w rycerzu wolę walki. Nikt nigdy nie spodziewałby się, że za palisadą spokoju i opanowania ukrywa się przestraszone dziecko, które zaraz po przeczytaniu listu pomyślało: „Kuzynko, proszę Cię. Wróć. „
– Damon! Co to do cholery miało znaczyć!- Rozeźlony głos Annabel rozniósł się po całym dziedzińcu.
Inni smokolodzy w okolicy zaintrygowani tym niecodziennym widokiem zeźlonej współpracowniczki, niemal od razi skierowali swe spojrzenia na dziewczynę, którą szepcząc coś między sobą odprowadzili wzrokiem prosto przed oblicze Hutcheanance’a.
– A wyrazisz się trochę jaśniej? – odparł spokojnie atakowany chłopak, poprawiając swój szalik.
– Jak mogłeś pozwolić Hiryu używać ognia na młodszym Luminim? To wbrew regulaminowi. Matei nie jest zachwycony całą to sytuacją.
– Weasley już zdążył się pochwalić widzę… – mruknął obojętnie.
– Nie Damon, to ja opowiedziałam mu o tym co tam zaszło. Weasley nie chciał tego robić, bo uważał że to sprawa pomiędzy wami ale Lumini mógł przecież stracić skrzydło, a Hiryu jest przynajmniej dla mnie za bardzo agresywny. To nie skończy się dobrze.
Annabel wydawało się, że przez chwilę, że żelazna twarz Damona skrzywiła się pod wpływem jej słów, jednak trwało to tylko chwilę. Niemal od razu skrzyżował ręce na piersi i z przymrużonymi oczami spojrzał na trawnik.
– A może powinien. – mruknął pod nosem.
– Słucham? – odparła oburzona, echo jej głosu po raz kolejny zwróciło uwagę innych smokologów.
– Czy tobie się wydaje, że mógłbym naumyślnie skrzywdzić w taki sposób młodego smoka? – Przybliżył swoją twarz do niej w taki sposób, że dziewczyna mogła aż poczuć jego zimny oddech. – Otóż nie, ja tylko chciałem pokazać temu rudzielcowi w jaki sposób jego zachowanie krzywdzi to młode. - wyszeptał, tak żeby tylko ona słyszała.
W tym samym momencie po obozie rozszedł się dźwięk alarmu bezpieczeństwa. Annabel uniosła głowę, a nad nią dostrzegła „niezniszczalną” barierę, która pod wpływem jednego potężnego zaklęcia zniknęła jak kamfora. Po niebie rozprzestrzeniła się magiczna kula, emanująca błękitnym światłem z której wydobywał się szorstki głos Mateia, a która przemieszczała się szybko z jednej strony obozu do drugiej.
– Rezerwat został zaatakowany. Pracownicy proszeni są o udanie się do swoich namiotów natychmiastowo.
Annabel zmarszczyła czoło i spojrzała w stronę bramy, która uginała się pod natarciami najeźdźców, których mogłoby się wydawać było o wiele za wiele. Bez zastanowienia wyciągnęła różdżkę z rękawa i ignorując polecenia szefa w te pędy pognała w tamtą stronę, a zaraz za nią Damon.