„Nie lubię takich, którzy atakują, kiedy przeciwnik jest do nich odwrócony plecami (…). Tak robią tylko śmierdzące tchórze i szumowiny…"
Komnata była pełna miękkiego, ciepłego światła. Płomienie świec tańczyły na ciemnych drewnianych meblach, rozświetlając kamienne ściany w ciepłych odcieniach złota i miedzi. Annabel siedziała przy dębowym stole, z dłonią spoczywającą na zimnej powierzchni drewna. Jej spojrzenie było skupione, jakby wciąż próbowała pojąć sens słów, które właśnie padły. Na jej twarzy pojawił się lekki, niepewny uśmiech, ale w jej oczach kryła się głęboka niepewność i coś, co można by nazwać strachem przed tym, co nadchodzi.
Charlie siedział obok niej, tuż przy jej boku. Jego ręce spoczywały na stole, dłonie drżały, choć z trudem starał się ukryć swoje emocje. Między nimi stał nietknięty kielich wina, przypominając im obojgu o chwilach, które były teraz już tylko cieniem przeszłości. Ciepło kominka, rozprzestrzeniające się po pokoju, nie mogło zatrzeć chłodnej przestrzeni, która wypełniała ich serca.
– Lumini wrócił, Annabel – powiedział Charles, łamiąc ciszę. Jego głos, choć spokojny, niósł w sobie nieoczekiwaną radość, zmieszaną z niedowierzaniem, które wybrzmiewało w każdym słowie. Wciąż nie potrafił uwierzyć w to, co mówił, jakby słowa same w sobie były zbyt nierealne, by być prawdziwe.
Annabel wstrzymała oddech, a serce zabiło jej mocniej. Przez moment nie mogła uwierzyć własnym uszom. Spojrzała na niego, jakby oczekując, że powie coś, co wyjaśni tę nieprawdopodobną wiadomość.
– Wrócił? – zapytała cicho, jakby bojąc się, że te słowa wybrzmią za głośno. Jej głos lekko drżał, a oczy otworzyły się szerzej w wyrazie niepewności. – To niemożliwe… Smoki nie wracają po opuszczeniu rezerwatu.
Charlie westchnął, czując jak jego serce przyspiesza, ale nie mógł się powstrzymać od tego, by nie podzielić się z nią tym odkryciem. Oparł się na stole, pochylając ku niej, jakby próbował zrozumieć, jak wyjaśnić coś, co wydawało się być sprzeczne z prawami natury.
– Też tak myślałem, Annabel. Ale widziałem go. Był tam, nad górami. Jego sylwetka odcinała się na tle księżyca, jakby był częścią tej nocy. Poczułem go zanim go ujrzałem. Kiedy spojrzał mi w oczy, wiedziałem, że to on. To był Lumini.
Annabel milczała przez chwilę, jej myśli powróciły do przeszłości, do dni, kiedy oboje opiekowali się Luminim i Asarielem. Pamiętała te chwile, gdy jej życie było prostsze, a dni spędzane w rezerwacie nie miały końca. Z jednej strony, była wdzięczna, że smoki były ich towarzyszami, ale z drugiej… nie potrafiła zapomnieć, jak bardzo ich odejście ją dotknęło. I teraz, po tylu miesiącach, ta wiadomość przynosiła ze sobą powód do nadziei, ale i niepokoju.
– Pamiętam, jak wypuszczaliśmy go na wolność… – powiedziała cicho, patrząc w dal, jakby obraz pojawił się przed jej oczami. Jej głos był miękki, pełen tęsknoty, a na jej twarzy pojawił się smutek. –Staliśmy tam, na wzgórzu, patrząc, jak odlatuje. Byliśmy tacy dumni, ale jednocześnie… to było jak pożegnanie, które nigdy nie miało mieć miejsca.
Charlie, choć starał się zachować spokój, nie potrafił ukryć smutku, który pojawił się w jego oczach. Wspomnienia tego momentu zawsze miały w sobie coś, co zbliżało ich do siebie, a jednocześnie przypominało o tym, jak wielką odpowiedzialność ponosili za te stworzenia.
– Lumini i Aseriel byli czymś więcej niż smokami – powiedział, jego głos brzmiał pełniej, gdy przypomniał sobie ich więź. – Byli częścią naszej rodziny, Annabel. Nasza odpowiedzialność wobec nich była czymś świętym, a... mogę teraz zabrzmieć jak szaleniec, ale może Lumini teraz próbuje jakoś oddać lojalność i wierność.
– Myślisz, że wrócił z jakiegoś powodu? – zapytała, jej ton stał się bardziej poważny, bardziej skoncentrowany. W jej oczach pojawiła się czujność. – Smoki nie robią nic bez przyczyny. Musi być coś, czego nie dostrzegamy.
Charie spojrzał jej w oczy, a jego dłoń znalazła jej rękę, ściskając ją delikatnie. Jego spojrzenie było pełne pewności, ale także jakiejś głębokiej troski, jakby chciał ją przygotować na coś, co zbliżało się z nieuchronnością burzy. Pocałował ją delikatnie w czoło jakby chcąc przenieść na swoją partnerkę swoje myśli.
– Jestem tego pewien, Annabel. Lumini zawsze miał w sobie dar, który wyczuwał coś większego, zanim jeszcze pojawiły się pierwsze oznaki. Pamiętasz, jak ostrzegał nas przed burzą, zanim chmury zaczęły się zbierać na horyzoncie?
Annabel uśmiechnęła się na wspomnienie tej sytuacji, ale jej uśmiech miał teraz zabarwienie smutku. Charlie milczał przez chwilę, jego wzrok oddalił się w kierunku kominka. Ogień tańczył w palenisku, rzucając na jego twarz ciepłe światło. W jego oczach odbijał się spokój, ale również niepokój, który teraz towarzyszył każdemu jego ruchowi.
– Asariela nie widziałem, ale jeśli Lumini wrócił, to może i on jest blisko. Zawsze byli nierozłączni. Tak jak my, Annabel. Niezależnie od tego, co się wydarzyło, nigdy się nie rozstali.
– Wiele się mogło zmienić Charlie, może Aseriel odnalazł swoją drogę, niekoniecznie przy Luminim. – Annabel spojrzała na niego, a jej serce poczuło ciężar tych słów. Jednak nie chciała kontynuować swoich słów, były one dla niej zbyt bolesne. Charlie pochylał się coraz bliżej, jego dłoń mocniej ściskała jej rękę. Spojrzał na nią, a jego oczy wypełniły się determinacją, którą chciał jej przekazać, by poczuła, że razem są w stanie stawić czoła każdemu wyzwaniu.
– Może i się zmieniło, ale jedno pozostało niezmienne: my. Razem, zawsze znajdziemy drogę, Annabel. Jeśli Lumini wrócił, to oznacza, że coś wielkiego jest na horyzoncie. Musimy być gotowi.
Annabel spojrzała na Charliego, a jej wyraz twarzy stwardniał. Jej dłonie delikatnie oddzieliły się od jego, jakby nie chcąc dłużej czuć tej pewności, którą w sobie niosła. Spojrzała mu w oczy, w których wciąż istniał ślad determinacji, ale również dostrzegała drobny cień zmartwienia.
– Charlie – zaczęła, jej głos teraz był spokojniejszy, lecz wciąż pełen napięcia. – Charlie, jest coś, o czym musimy porozmawiać. To właśnie dlatego poprosiłam cię, byś przybył, mimo oporu mojego kuzyna, który wyraźnie obawia się utraty kontroli nad sytuacją. Potrzebuję Veritaserum.
Te słowa brzmiały jak wyrok, jak coś, czego nie mogła cofnąć. Mimo iż wymawiała je spokojnie, w jej sercu szalały burze. Czuła, że teraz już nie ma powrotu. Użycie Veritaserum na mugolu, bez wyraźnego powodu miało swoje konsekwencje, ale nie miała już wyboru. Wolność Agathy przyćmiła jej największe obawy. Wszak Ministerstwo wyznaczyło ścisłe granice, pozwalające na użycie tego eliksiru tylko w niektórych przypadkach. Charlie zaś poczuł, jak coś zimnego przeszywa go przez ciało, a serce zabiło szybciej. Spojrzał na nią, jego twarz wykrzywiła się na moment w wyrazie zaskoczenia. Nie spodziewał się tej prośby. Słowa, które wypowiedziała, miały w sobie coś nieodwracalnego.
– Annabel… – zaczął, ale przerwała mu, zanim zdążył wyrazić swoje wątpliwości.
– Nie mam wyboru. Islay tonie w chaosie. Muszę poznać prawdę, zanim Victor pogrąży nas wszystkich. Jego ostatnie decyzje, w tym ścisłe kontrole nad zamkiem i nieoczekiwane zebrania z rycerzami, wskazują na coś więcej niż tylko ostrożność – to desperacja. To jedyny sposób, by odkryć, kto zdradza nasze plany Flockhartom
Charles zamknął oczy na chwilę, czując, jak ciężar jej słów opada na niego. Czuł w sobie konflikt. Z jednej strony chciał pomóc jej w każdej sprawie, czuł, że to, co miało nastąpić, było jedynym rozwiązaniem, ale z drugiej strony – Veritaserum… ten eliksir odsłoni prawdę, ale jednocześnie może skazać Annabel na konsekwencje, które nałoży na nią Ministerstwo, gdy taki zarzut ujrzy światło dzienne.
– Annabel… wiem, że chcesz odkryć prawdę – odpowiedział w końcu, jego głos był pełen troski, ale także niepokoju. – Ale użycie eliksiru na mugolu? Bez jego wiedzy jest surowo karane przez magiczne prawo.
Czarownica odwróciła wzrok na chwilę, w jej oczach pojawił się cień rozdarcia, ale zaraz potem podniosła wzrok na niego, z jeszcze większą determinacją.
– Zrobię to niezależnie od tego, co się stanie. Muszę wiedzieć, kto podaje Flockhartom nasze plany, zanim ci zniszczą wyspę. Czas działa na moją niekorzyść, a jeśli tego nie zrobię Victor będzie walczył w ciemności. Nie mogę pozwolić, by tak było, ale też nie mogę zniknąć z Islay, Agatha wówczas zostałaby skazana na zdradę. Potrzebuję cię Charlie.
Charlie odczuł, jak jego serce wstrzymało się na moment. Jej słowa były twarde, ale miały w sobie coś, czego nie mógł zignorować. To była prawda, której szukała, ale on wiedział, że ta droga nie była bezpieczna. Spojrzał jej głęboko w oczy, czując, jak emocje kłębią się w jego piersi.
– Jeśli to naprawdę nieuniknione… zrobię to dla ciebie, Annabel. Dla nas.
Annabel skinęła głową, jej usta drżały od emocji, ale w jej oczach była też nieugięta siła. Czuła, że to jedyny sposób, aby uratować to, co nie zostało jeszcze zniszczone, aby naprawić królestwo, w którym żyła. Nie było już czasu na wahanie.
– Zrób to, proszę. Daj mi szansę na odkrycie tego, co się dzieje, zanim ta wyspa spłonie.
Wysokie klify otaczały port, niczym kamienny mur, a wiatr siał piekielną chłodność, szarpiąc pelerynę Sliloha, gdy stawiał pierwszy krok na ziemi ojczystej wyspy. U stóp molo czekał na nich oddział strażników, a wśród nich stał mężczyzna, wysoki i siwowłosy, odziany w pelerynę ozdobioną drogocennymi haftami – to ich ojciec, Lord Anthony. Jego spojrzenie, zimne jak lód, wbijało się w młodszego syna, a Burgess, podążając tuż za Slilohem, szedł jakby pełen triumfu.
– Wreszcie zechciałeś zaszczycić nas swoją obecnością – rzekł Król, jego ton przesycony był sarkazmem. – Mam nadzieję, że przywiozłeś ze sobą odpowiedzi na pytania, które od dawna dręczą moją duszę.
Sliloh skłonił się lekko, starając się ukryć narastającą irytację. Wiedział, iż każda próba oporu wobec ojca tylko pogłębiłaby niechęć, a sytuacja stałaby się gorsza.
– Ojcze, wróciłem na twe wezwanie, chociaż wolałbym, byś zaufał moim czynnościom – odparł spokojnie. – Cały czas dbam o sprawy naszych partnerów handlowych.
Na tle strzelistych klifów i chłodnego wiatru atmosfera w porcie była napięta jak nigdy dotąd. Sliloh, stawiając stopę na ziemi tej rodzinnej wyspy, nie mógł powstrzymać wrażenia, iż tym razem powrót nie będzie powitaniem, lecz raczej sądem. Widok ojca, w jego majestatycznej pelerynie, przywodził Slilohowi na myśl liczne dni młodzieńczej nieposłuszeństwa i surowych kar, które teraz wydawały się blednąć wobec nadchodzącej konfrontacji. Głos ojca, pełen szyderstwa, niósł się nad molo niczym echo w dolinie.
– Wreszcie. Może teraz wyjaśnisz, dlaczego zawsze stawiasz siebie ponad obowiązki wobec rodziny?
Sliloh z trudem powstrzymał się przed przewróceniem oczami. Skłonił się lekko, na tyle, by zachować pozory szacunku, ale wystarczająco oszczędnie, by zaznaczyć swoje poczucie niezależności.
– Ojcze – odpowiedział z kontrolowaną uprzejmością – nigdy nie przestałem działać w interesie naszej rodziny. – Wyspa Iona może wydawać się mała i niepozorna, ale jej znaczenie rośnie z każdym miesiącem. Leży na szlaku północnym, który z dnia na dzień staje się głównym szlakiem handlowym między królestwami. To czyni ją punktem strategicznym.
Kończąc czytać odniosłam takie wrażenie, jakby miał to być co najmniej przedostatni rozdział. Wszystko przez zdanie, o gotowości na stawienie czoła przeznaczeniu. Jak już takie teksty padają to wiesz, że konkretnie zacznie się dziać.
OdpowiedzUsuńOba smoki mogą jeszcze do Annabel i Charliego wrócić, może jak ich przybrani rodzice znajdą się w poważnym niebezpieczeństwie, albo jedno z nich (pod postacią smoka) ich wezwie.
Czekam też na kilka słów o stanie naszej biednej smoczycy. Rozumiem, na razie są rzeczy ważniejsze od niej, ale ktoś tam raczej się nią zajmuje i dalej starają się ją obłaskawić, żeby przestała chcieć wszystkich pozabijać.
Serio, tu w świecie przesiąkniętym intrygami, dwulicowymi ludźmi i kłamstwami, smoki to chyba najlepsi sojusznicy ;)
Zdrowia i weny!
To końca jeszcze trochę, spokojnie. Słowo "przeznaczenie" zostało użyte tylko po to, aby uzmysłowić czytelnikowi, że Annabel naprawdę czuję się gotowa do ochrony Islay.
UsuńWątek Zephyr jeszcze się pojawi, niedługo, jak wcześniej wspomniałam - to nie koniec ;)