Po ogłoszeniu w Rezerwacie informacji, że handlarze zostali zdziesiątkowani i uwięzieni, nastał względny spokój. Przez kilka dni smokolodzy odetchnęli z ulgą i świętowali to, co wydarzyło się zaledwie tydzień temu. Nikt tak naprawdę nigdy nie dowiedział się, w jakich okolicznościach handlarze zostali ujęci. Powstało wiele teorii i plotek dotyczących przebiegu sytuacji. Większość z nich obejmowała udział Annabel i Charliego, ale ta dwójka nigdy nie potwierdzała tych przypuszczeń. Wielu pracowników, zauważając, że w Rezerwacie nadal przebywają ich młode smoki, tym bardziej utwierdziło się w przekonaniu, że nie mógł być to przypadek. Próbowano nawet pytać tę dwójkę o okoliczności, ale temat został szybko przez nich ucięty. Nie chcieli robić wokół siebie szumu, tym bardziej że prawdziwymi bohaterami całego przedsięwzięcia nie byli oni, a ich szef, który zgodnie ze swoimi przypuszczeniami został zawieszony w obowiązkach za samowolę. Annabel uważała, że była to zbyt ostra kara, ponieważ sam zrobił w interesie smoków więcej niż Ministerstwo przez ostatnie lata, mawet odwiedziła w jego imieniu przedstawiciela Wizengamotu, jednak udało jej się jedynie wynegocjować ponowne przesłuchanie szefa z udziałem osób, które brały udział w prowokacji przeprowadzonej przez Mateia. Miała nadzieję, że jeśli aurorzy potwierdzą jego strzeliste cele, dopracowany plan i poświęcenie w walce to zmienią zdanie, po czym przywrócą go na stanowisko. Na razie jednak sytuacja ucichła.
Annabel krzątała się po namiocie, ponieważ nigdzie nie mogła znaleźć swojego identyfikatora. Dzisiaj miał nastąpić dzień wypuszczenia Hiryu na wolność. Gdy Annabel pytała starszego smokologa, czy powinna wesprzeć go w tym momencie, ten twierdził uparcie, że nie potrzebuje towarzystwa innych, aby tego dokonać, ale ona była nieugięta. Postanowiła wejść na najwyższy szczyt rezerwatu, na którym odbywał się zwyczaj wypuszczania swoich podopiecznych i wbrew jego słowom, chociażby stała w znacznej odległości od nich, będzie czuwać u jego boku. Jednakże, aby wejść na ów szczyt, potrzebowała dokumentu potwierdzającego jej tożsamość. Z racji, że bardzo rzadko go używała, musiał się jej zgubić. Przeszukała więc wszystkie szuflady, gdzie mogła go schować, ale i tam nic nie znalazła. Rozglądając się dookoła, uświadomiła sobie, że mogła przypadkowo włożyć go między ubrania, które teraz leżały dokładnie poskładane na jej łóżku i były gotowe do podróży. Ceremonia zaślubin Christine miała odbyć się za kilka dni, więc Annabel musiała ruszyć w drogę za dwa dni. Wzruszyła więc ramionami obojętnie i zaczęła przekładać swoje suknie, odkładając je już w gorszym stanie na bok.
– Hutheanance już prowadzi Hiryu na szczyt – powiedział Charlie, kiedy pojawił się w namiocie Annabel. – Wygląda na to, że zaraz zwymiotuje. Nie zdziwię się, jeśli puści bełta z tej góry.
– Nie miałby czym wymiotować.– zauważyła dziewczyna.– Widziałam na stołówce, że od trzech dni nie wziął nawet gryza do ust.
– Potrzebujesz pomocy ze spakowaniem? – spytał, zauważając, jak dziewczyna przypadkowo upuściła dwie sukienki na podłogę. – Wygląda na to, że masz z tym trochę kłopotów.
Annabel spojrzała na niego spode łba.
– Zgubiłam identyfikator – powiedziała krótko. – Jeśli go nie znajdę, nie
będę mogła wejść na ten szczyt, a przecież jeszcze wczoraj odkładałam go w widoczne miejsce.
– Sprawdź ma spokojnie jeszcze raz swoje rzeczy – zaproponował Charlie, starając się jej pomóc.–Wygląda tutaj tak, jakbyś próbowała spakować cały namiot w podróż.
Annabel ciężko westchnęła i ponownie zaczęła przeszukiwać swoje suknie. Po chwili poczuła pod palcami coś, co z całą pewnością nie było jedwabiem.
– Znalazłam - powiedziała, trzymając w dłoni laminowaną plastikową kartę ze swoim zdjęciem.
– Czy możemy już iść na szczyt? - zapytał Charlie.
– Jak to my? - zdziwiła się Annabel. Wiedziała, że jej obecność na szczycie będzie przewidziana, a sam Damon nie będzie miał z nią większych problemów, ale nie wiedziała, jak zareaguje na Charliego.
– Wstęp na wzgórze jest wolny, nieprawdaż? – spytał retorycznie. – A poza tym chcę zobaczyć, jak Hutcheanance puszcza z niego pawia.
Charlie przyciągnął Annabel za sobą, zostawiając porozrzucane suknie dziewczyny na podłodze. Prawdziwym powodem jego zachowania było jednak to, że chciałby porozmawiać ze swoją partnerką, ale nie wiedział do końca, jak miałby zacząć tę rozmowę w taki sposób, żeby jej nie urazić. Odwlekał więc rozmowę tak długo, jak tylko był w stanie to zrobić.
Obecność dwóch smokologów nadal wzbudzała duże emocje, więc nie dziwiło ich to, że byli w centrum zainteresowania innych pracowników. Ci, którzy z daleka dostrzegli parę, odchodzili na boki, aby zrobić im miejsce do przejścia. Annabel powiedziałaby, że ich zachowanie nie różni się niczym od tego, czego doświadczyła na Islay, przemieszczając się pomiędzy ludem stolicy, dlatego też niewzruszona unosiła wysoko głowę i ignorowała ich zaczepki, za to Charlie biegł przed siebie, machając do każdego, kto zatrzymał się, aby chociaż przez chwilę na nich popatrzeć. Niektórzy zachowywali się jednak tak, jakby za wszelką cenę próbowali przez te kilka sekund odczytać z ich myśli to, co wydarzyło się z handlarzami.
Gdy tylko zbliżali się do szczytu, na wstępie powitały ich długie, złote rogi Hiryu. Słońce, które na nie padało, dodawało im jeszcze większego blasku. Damon zaś dostrzegając ich pokonujących ostatnie metry, nabierał dziwnego grymasu na twarzy.
Damon nie zwracał uwagi na ich obecność. Spodziewał się, że Annabel pojawi się na szczycie, ignorując jego sprzeciwy, a Weasley pobiegnie za nią jak wierny piesek. Mimo to wiedział, że ich obecność wyrażała troskę o jego samopoczucie, więc nie zrobił im za to wyrzutów, zamiast tego pokazał im gestem, aby nie przeszkadzali mu w pożegnaniu swojego smoka i obserwowali sytuację z boku. Gdy tylko dostrzegł, że młodsi smokolodzy przystali na jego polecenie, spojrzał na Hiryu, który wydawał się wiedzieć, co go czeka, skupiając swój wzrok na delikatnym świetle słonecznym w oddali i trzepocząc żywiołowo skrzydłami. Damon zauważył przez to, że Hiryu był podekscytowany i niecierpliwy, ponieważ przez ostatnie kilka dni ciągle przygotowywał się do lotu. Damon zaś żartobliwie powtarzał, że w dziczy nikt nie będzie w stanie naostrzyć mu pazurów tak równo i nie poda mu pod pysk zmodyfikowanego mięsa owcy maczanego w krwi kurczaka, podkreślając, że będzie musiał zadowolić się pierwszą lepszą padliną, którą sam sobie upoluje.
Smok wydał z siebie dzikie mruknięcie i trącił chłopaka nosem, na co ten przybliżył swoje czoło do niego, i stali tak nieruchomo przez kilka sekund, jakby byli w stanie porozumiewać się w taki sposób. Po chwili Damon uśmiechnął się lekko, starając się ukryć emocje, które w tym momencie nim targały i powodowały u niego ścisk w już i tak pustym żołądku. Wyciągnął rękę, delikatnie pogłaskał swojego podopiecznego, a ten wydał z siebie cichy pomruk , drgając powoli skrzydłami, jakby próbował sprawdzić, czy wszystko jest jeszcze na swoim miejscu. Annabel uśmiechnęła się, obserwując tę wymowną wymianę gestów, a Charlie, jak dotąd zniecierpliwiony, wpatrywał się teraz zaciekawiony w ich zachowanie.
– Wiem, że jesteś już gotów, by zmierzyć się z światem na zewnątrz. Cieszę się, że mogłem być twoim opiekunem i pielęgnować cię przez ostatnie dwa lata, ale teraz czas, abyś rozwinął swoje skrzydła i zobaczył, jak piękny i niezbadany może być świat poza Rezerwatem.
Hiryu odpowiedział na te słowa opiekuna dłuższym pomrukiem, a Damon uśmiechnął się słabo. W końcu nabył różdżki i wycelował nią w niebo, a bariera, która odcinała Rezerwat od świata, roztargała się na kilka kawałków. Hiryu uniósł się więc z ziemi i powoli, lecz pewnie, zaczął wznosić się w powietrze. Jego zielone łuski lśniły w promieniach słońca, a skrzydła rozwidliły się majestatycznie. Damon i reszta smokologów, przebywających na deptaku poniżej wzgórza patrzyli z podziwem, jak Hiryu oddala się w niebo coraz wyżej i wyżej, aż w końcu zniknął z ich pola widzenia. Jednak, zanim to zrobił, okrążył Rezerwat oraz warknął w przestrzeń, jakby chcąc oznajmić światu, że nadchodzi.
Damon czuł dumę i wzruszenie, patrząc na swojego podopiecznego, który stał się częścią jego życia na tyle, że oddanie go w nowe, nieznane mu dotąd miejsca, sprawiło mu niemały ból. Z drugiej zaś strony był również podekscytowany myślą o nowych możliwościach i wyzwaniach, które czekają na Hiryu w świecie poza Rezerwatem, więc spojrzał jeszcze raz w niebo i pozdrowił go jak starego przyjaciela. Zaraz potem minął Annabel i Charliego, którzy bezsłownie przekazali mu wzrokiem swoje pocieszenie. Zaraz później z opuszczoną głową zaczął schodzić na dół. Tam zaś dołączył do swoich kolegów smokologów, którzy patrzyli w niebo z zachwytem, komentując między sobą to wydarzenie. Damon przyłączył się do nich, ale swoimi myślami był jeszcze w niebie, gdzie Hiryu mknął pewnie i szybko, zakręcając niekiedy wokół chmury, albo krążąc nad nadmorskimi wybrzeżami. To wszystko wydawało mu się tak niewiarygodne i ekscytujące, że nie mógł napełnić się dość tym, co przed chwilą się wydarzyło.
Annabel i Charlie zostali jeszcze chwilę na szczycie. Nie rozmawiali ze sobą, wpatrywali się w ziemię, uświadamiając sobie, że nadejdzie czas, kiedy to oni również będą musieli zająć miejsce Damona i wypuścić na wolność swoje smoki.
– Wyobrażasz nas w tej sytuacji? – spytał Charlie.
– Nie chcę o tym myśleć – odparła, po czym spojrzała wymownie na chłopaka. – Cieszę się, że będę wtedy sama.
– Teraz, czy kiedykolwiek? – spytał tajemniczo.
– "Teraz, czy kiedykolwiek"? – powtórzyła lekko zmieszana. – Wyjaśnisz mi proszę co to miało znaczyć?
– Czy mógłbym pojechać z tobą na Islay? – wyskoczył nagle.
– Dlaczego byś miał to robić? – spytała zdziwiona jego propozycją ze spokojem, zupełnie nie pasującym do obecnej sytuacji.
Annabel spojrzała na swojego współpracownika pytającym wzrokiem. Ani przez chwilę nie myślała o tym, aby go zaprosić na ceremonię zaślubin, poza tym, nigdy niczego podobnego nie zrobiła i nie była pewna, co jej kuzyn mógłby powiedzieć na wizytę kogoś "z zewnątrz". Charlie zaś podrapał się po głowie, szukając odpowiednich słów i zastanawiając się nad przekonującą argumentacją. Co ciekawe, jeszcze rano był przekonany, że to dobry pomysł.
– Wiem, że nie jestem typem człowieka, który chodzi po królewskich weselach, ani tym bardziej żadnym księciem, który śmiałby towarzyszyć księżniczce w tańcach. – odparł szybko. – Martwię się tylko o to, co ci się może stać, zwłaszcza że wiem, iż na wyspie są osoby, które w dalszym ciągu chcą cię skrzywdzić.
– Cały zamek jest otoczony przez rycerzy, którzy poprzysięgli bronić interesów wyspy i jej władców, szczególnie jeśli w grę wchodzi ceremonia dotycząca członka rodziny królewskiej – wyjaśniła. – Będę bezpieczna, po za tym żadne incydenty nie mogłyby wejść wówczas w grę.
– Żaden z tych twoich rycerzy nie potrafi czarować, ale tamci tak. Jeśli sobie przypomnę tego jednego, który omal nas nie zabił... – przerwał przypominając sobie tę okropną maskę. – ... rycerze będą bezbronni.
Annabel spojrzała na Charliego z pewnym zdziwieniem. Nie spodziewała się, że jej współpracownik będzie tak martwił się o jej bezpieczeństwo. To było w pewien sposób miłe, ale jednocześnie irytujące. Świadoma była, że na Islay nie jest teraz bezpiecznie ze względu na wojnę z Jurą, ale nie mogła pozwolić na to, żeby chłopak znowu narażał się dla niej na niebezpieczeństwo i żeby przebywał w miejscu, które sprawia że poczuje się niekomfortowo, już nie wspominając nawet o obyczajach, które panują na dworze, a których on nigdy w życiu nie przyswoił.
– Charlie, naprawdę doceniam twoją troskę, ale muszę uczestniczyć w ceremonii jako członkini rodziny królewskiej. Poza tym, w czasach wojen zaufanie jest kluczowe, a ja muszę pokazywać, że ufam tym ludziom i rycerzom. Nie mogę żyć w ciągłym strachu i podejrzliwości, dlatego że raz ktoś powalił mnie na ziemię - powiedziała, starając się brzmieć stanowczo. – Poza tym, nie zapominaj, że sama jestem czarownicą i potrafię się bronić. To, że znasz moją tożsamość, wcale nie oznacza, że musisz czuć się zobowiązany do czegokolwiek.
Charlie przez chwilę patrzył na twarz Annabel poważnie zastanawiając się nad jej słowami. Wiedział, że ma rację. Jego partnerka była silna i potrafiła sobie radzić. Jednak wciąż czuł niepokój i obawę o jej bezpieczeństwo.
– Jest coś między nami Annabel. – odparł pod nosem tak cicho, że dziewczyna nie słyszała tego zbyt wyraźnie. - Mylisz się twierdząc, że to przez ten sekret chcę cię bronić. Tutaj chodzi o coś innego. Mogę być nawet twoim podczaszym jeśli zechcesz.
Annabel wzruszyła ramionami, zrozumiała, że Charlie chce jej pomóc i walczyć o nią, ale również wiedziała, że musi radzić sobie sama. Poczuła jednak delikatny uśmiech przemijający przez usta w odpowiedzi na jego słowa, ale jej uczucia nigdy nie mogłyby przesłaniać zdrowego rozsądku, niezależnie od tego jak bardzo chciałaby tego doświadczyć.
– "Podczaszym"? – powtórzyła, a potem zaśmiała się do siebie, wiedząc kogo tak naprawdę nazywano podczaszym na Islay. – Wiesz co to jest?
– Obiecuję, że się dowiem, jeśli tylko będę mógł z tobą tam wyruszyć. Będę podążał za tobą i nie odezwę się nieproszony. – odpowiedział uparcie. Nie zamierzał odpuszczać, znał Annabel bardzo dobrze. Wiedział, że potrafi być elastyczna, jeśli tylko przedstawi się jej odpowiednie argumenty.
Annabel spojrzała na ziemię i zrobiła kilka kroków wprzód. Zastanawiała się nad tym, czy odpowiednim będzie zabieranie Charliego ze sobą. Urzekła ją jego troska o jej bezpieczeństwo i nie potrafiła ukryć przed sobą dziwnej ekscytacji, jaka towarzyszyła jej na myśl o jego towarzystwie. Na samym początku była sceptycznie nastawiona do jego słów, sądząc, że kieruje nim poczucie obowiązku, które zawsze towarzyszyło jej w swoim zamku, ale z każdym jego słowem wychodziła na jaw inna motywacja, którą chłopak mógł się kierować. Odwróciła się więc na pięcie i wbiła w niego swój wzrok.
– Podczaszy na Islay to urząd dworski odpowiedzialny za zarząd trunkami i napojami władcy lub króla i jego gości. – wyjaśniła Annabel. – Więc jeśli będąc na weselu okaże się, że twój kielich jest pusty wołasz wówczas podczaszego, który uzupełnia go niemal natychmiast. Często ten urząd piastują młodzi szlachcice na początku swojej kariery.
– Czyli gościnność na najwyższym poziomie. – uśmiechnął się Charlie, rozumiejąc sugestię Annabel.
– Tak, dokładnie. To bardzo ważne, szczególnie w takich sytuacjach. – potwierdziła Annabel, zaśmiewając się w duchu, Charlie również uśmiechnął się, czując, że ich rozmowa osiąga pewien poziom współpracy i zrozumienia.
– Więc co, zdecydujesz się na moją propozycję? – spytał, z nadzieją w głosie.
Annabel przemyślała to przez chwilę, ale w końcu skinęła głową.
– Dobrze, możesz pojechać ze mną na Islay. Ale proszę cię, bądź bardzo ostrożny i nie wpadaj w żadne kłopoty. – powiedziała ze złożonym gestem dłoni.
– Obiecuję, że będę uważał na siebie i na ciebie Księżniczko. – odpowiedział z uśmiechem Charlie.
Annabel poczuła się dziwnie, gdy usłyszała to określenie padające z jego ust, ale postanowiła to zignorować i skupić się na opowiadaniu Charliemu o obyczajach i zasadach panujących w zamku, uwzględniając szczególne traktowanie tamtejszego króla i etykietę, o której jak jej się zdawało jej partner bardzo często zapominał.
Po raz kolejny igła przypadkowo dosięgnęła jej skóry.
– Proszę o wybaczenie księżniczko. – odparł krawiec, któremu zostało przydzielone uszycie sukni ślubnej dla Christine. – Rzadko szyję cokolwiek nie na manekinie, już nie wspominając o nanoszeniu na materiał wszelkich poprawek.
– Wybaczam. - mruknęła dziewczyna od niechcenia. – Wolałabym jednak aby mój przyszły mąż nie musiał oglądać moich poranionych nóg.
Christine próbowała zachowywać pozory spokoju, podczas gdy całe jej wnętrze chciało krzyczeć, nakazując wszystkim, aby zatrzymali to ślubne szaleństwo. Wspomnienie o tym że za kilka dni będzie należeć do księcia Jeremiego wywoływało u niej salwę niepokoju. Zacisnęła jedną rękę w pięść i schowała ją w drugiej. Była sama, czuła się tak jak ślimak, któremu ktoś próbuje siłą zabrać muszlę, jego dom. Doskonale wiedziała jednak, że jest to jej obowiązek, ale chciała ten ostatni raz spotkać się z Slilohem, spojrzeć głęboko w jego ciemne oczy, poczuć jego oddech na swoim policzku i trzymać go za ręce. Jednak wiadomość, którą mu posłała została zignorowania. Przez chwilę sądziła, że ta sytuacja mogła kosztować go za wiele, dlatego zdecydował, że będzie unikał spotkania za wszelką cenę. Rozumiała to doskonale, ona sama prawdopodobnie rzuciłaby mu się w ramiona szlochając, że tego nie chce, że jest to najgorsza rzecz, jaką mogła ją spotkać, ale gdzieś tam tliła się ta jedna iskierka nadziei, że zgodzi się na spotkanie, jednak im bliżej ceremonii, tym bardziej wzbudzała zainteresowanie swoją osobą, a szanse, że mogłaby wyjść ze stolicy niezauważona topniały z każdym kolejnym dniem, aż do tego momentu. Krawiec przyglądał się jej uważnie, próbując wyczuć, co tak naprawdę dręczy księżniczkę. Od momentu, kiedy przekroczył próg jej komnaty wydawała się chmurna jak noc i sposępniała. Jej zachowanie różniło się znacznie od innych Panien na wydaniu, a jej entuzjazm można było zamieścić w ziarenku piasku.
– Czy coś ci dolega, księżniczko? – zapytał ostrożnie.
– Nie, wszystko w porządku – odpowiedziała szybko, starając się aby jej wymuszony uśmiech stał się szczery. – Jestem zmęczona przygotowaniami.
– Masz na myśli to, że chciałabyś nieco zmienić koncepcję sukni? – spytał, zerkając na swoje notatki.
Christine spojrzała po sukni, była ona uszyta z wzorzystych tkanin, barwiona delikatnie na popielato-biały kolor. Dopasowana u góry, a rękawy przecięte przy łokciu dekoracyjnie opadały wzdłuż sylwetki, aż do jej kostek. Spód był fałdzisty, zdobiony jedwabnymi paskami i puszczony do ziemi, a zapięcia podtrzymujące poły sukni, szczególnie te pod szyją podkreślały wysoką funkcję dworską i symbolicznie przyjmowały formę niewielkiej tarczy. Victor również nosił takie, ale o wiele większe i z godłem rodziny Isbell. Christine wiedziała, że sukienka była wręcz idealna, ale dedykowana nie temu mężczyźnie, któremu powinna.
– Nie, sukienka jest piękna, niczego nie zmieniajmy. – odparła Christine, wierząc, że przynajmniej wygląd będzie jej pomagał przetrwać ten prawdziwy koszmar.
– Jestem pewien, że moglibyśmy jeszcze wprowadzić pewne poprawki, by jeszcze bardziej podkreślić twoją urodę i elegancję, pani. – zaproponował krawiec, zerkając na nią z dezaprobatą.
– Jakie prawo daje zwykłemu krawcowi podważać to, co mówi księżniczka?– naskoczyła na niego nagle. – Jeśli ja mówię, że jest odpowiednia, ty kłaniasz się nisko i mnie słuchasz.
Krawiec westchnął i odłożył swoje narzędzia na stół.
– Rozumiem, księżniczko. Przepraszam za moje natrętne propozycje. Chciałem jedynie zrobić to, co do mnie należało w jak najlepszy sposób.
Christine poczuła lekką skruchę. Nie była w najlepszym humorze, a krawiec jedynie próbował spełnić swoje wyznaczone zadanie. Jej samopoczucie nie miało z nim nic wspólnego, a już na pewno nie powinna wyżywać się za nie na innych, którzy przecież nie są niczemu winni. Ściągnęła więc swój wzrok na stół, by przejść przez tę sytuację bez podobnych reakcji i udając, że wszystko jest w porządku.
– Nie masz się czym przejmować – rzekła, zmuszając się do uśmiechu. – Nie często wytwarzasz suknię ślubną dla księżniczki, więc pewnie chciałeś, by wszystko było idealne.
Krawiec wzniósł wzrok, a gdy jego spojrzenie spotkało się z jej odwróciła się gwałtownie na bok, próbując ukryć łzy, które zbierały się w jej oczach. Nie mogła pozwolić sobie na słabość, musiała dokończyć te przygotowania, by jak najlepiej wypaść w roli przyszłej żony księcia Jeremiego.
– Smakuje jak mocz, ale odpowiednio przygotowany, pozwala na przybranie innej twarzy przez określony czas. Niestety, głos się nie zmienia, więc trzeba go odpowiednio dopasować.
Krople deszczu padały na twarz Sliloha, który miał przyodziany czarny, długi aż do ziemi płócienny płaszcz. Jednak trajektoria lotu deszczu zmieniała się jednocześnie z kierunkiem porywistego wiatru, który ciskał się co najmniej tak, jakby ktoś próbował siłą posłać apokalipsę nad Jurę, aby doszczętnie zniszczyć każdą, nawet najmniejszą chatę zbudowaną na tej wyspie.
– Ile czasu działa? – zapytał Sliloh.
– Zazwyczaj efekt utrzymuje się około dwóch godzin – odpowiedział tajemniczy młodzieniec, który często handlował podobnymi specyfikami na tych najgorszych uliczkach wyspy.
Sliloh zastanowił się przez chwilę, a w oddali zaczęła zbierać się gwałtowna burza. Kiwnął głową, wiedząc, że mimo tak krótkiego czasu jego działania, ten eliksir jest mu niezbędny, aby wdrożyć w życie swój plan. Rzucił więc sakwą w stronę młodzieńca, który zręcznie chwycił ją w dłoń, po czym przyłożył do ucha i pokręcił nadgarstkiem. Sakwa była tak przepełniona po brzegi, że żaden dźwięk stukających o siebie monet nie był w stanie odpowiednio głośno wybrzmieć.
– Interesy z Koroną to czysta przyjemność – odparł cicho tajemniczy młodzieniec i odwracając się szybko, wpełzł prosto do swojej dziury, tak jakby bojąc się, że jego klient nagle zmieni zdanie.
Sliloh odetchnął głęboko i schował eliksir do swojej kieszeni. Czuł, jak wiatr staje się coraz silniejszy, a deszcz zaczyna bić mu po twarzy z coraz większym naporem. Wiedział, że musi się spieszyć, chcąc zrealizować swój plan. Ruszył więc przed siebie, a jego długi płaszcz rytmicznie pląsał się za nim.
Odkąd Aseriel i Lumini przeżyły atak na wóz ich wiozący upodobały sobie zabawę w walkę. Krążyły więc teraz naokoło siebie wpatrując się nawzajem w swoje oczy i oczekując na ruch któregoś z nich. Annabel i Charlie siedzieli na ławce rozprawiając ze sobą żywo o Islay i co rusz patrząc na trochę nieudolnie próby walki pomiędzy smoczym rodzeństwem.
– Patrz, Annabel, jak się bawią. – Charlie pokazał palcem na młode, które zataczały kręgi i wymachiwały swoimi ogonami. – Wyglądają prawie groźnie. – zażartował.
– Najwyraźniej mają za dużo energii i musiały ją jakoś spożytkować. – dziewczyna spojrzała w górę.
W tym momencie Aseriel zbliżył się do Luminiego z wielką prędkością, otworzył szeroko paszczę i wystrzelił małą kulkę ognia w jego stronę. Ten zaś nie pozostawał mu dłużny, ponieważ odpowiedział mu tym samym. Owe kule spotkały się w locie i wyeliminowały się nawzajem, rozwalając się na setki małych iskierek, które zaczęły spadać na trawę.
– Trochę rywalizacji nie zaszkodzi. – podsumował Charlie i spojrzał na Annabel. - Pamiętasz nasze małe potyczki na zajęciach opieki nad magicznymi stworzeniami u Kettleburna?
– Pamiętam je bardzo dobrze, często rywalizowaliśmy o lepsze oceny, przy czym ja miałam trochę trudniej. - wspomniała dziewczyna. – Uciekające przede mną w popłochu stworzenia wcale nie ułatwiały mi tej sprawy.
– Tak, za każdym razem bawiło bardziej. – zaśmiał się, a dostrzegając minę swojej partnerki, spoważniał. – Wtedy nie wiedziałem jaka jest prawda. Z perspektywy czasu myślę, że musiałem być wtedy też niezłym zazdrośnikiem, na przykład w momencie jak próbowałem ci wmówić, że skończysz tak jak nasz profesor, bez ręki i połowy nogi.
– Pamiętam, odpowiedziałam ci wtedy, że gra jest warta świeczki. – przypomniała.
– A nasz ukochany profesor tak bardzo zachwycił się twoimi słowami, że co rusz dodawał Slytherinowi dodatkowe punkty.
– To niesprawiedliwy osąd. – oburzyła się teatralnie Annabel. – Przecież to nie było tego jedynym powodem.
– Oczywiście, nie dawałaś mi zapomnieć o tym, że to ty byłaś najlepsza w opiece nad stworzeniami magicznymi w naszej grupie, mimo ich strachu przed tobą. Ja nigdy nie miałem takiej wiedzy, ale za to zawsze chciałem być najlepszy we wszystkim, co robiłem.
– Moja wiedza wynikała tylko i wyłącznie z tego, że pochodzę z Islay, gdzie co rusz, zapuszczając się w lasach dookoła wyspy można spotkać wiele magicznych istot. – wyjaśniła, a Charlie pokiwał głową ze zrozumieniem. – Może i miałam sporą wiedzę, ale to ty zawsze potrafiłeś traktować te stworzenia z zrozumieniem, kochałeś je przecież, tak jak te zajęcia i każdą kolejną bestię, o której przyszło nam się uczyć.
– Jak dla mnie te zajęcia nie były tylko nauką, ale także prawdziwą pasją. Czułem się szczerze szczęśliwy, gdy mogłem spędzać czas z tymi magicznymi stworzeniami i dowiadywać się o nich coraz więcej. A teraz, patrząc na Aseriela i Lumini, widzę, jak ta pasja przenosi się na nich.
Chłopak spojrzał w górę i obserwował jak Aseriel i Lumini kontynuują swoją zabawę, atakując się nawzajem różnymi sztuczkami. Choć nie były one zbyt skuteczne, ich determinacja i zaangażowanie w rozgrywkę były godne podziwu.
– Moja smocza połowa zdaje się potwierdzać twoje słowa. – zgodziła się Annabel.
Cisza zapanowała przez chwilę, a ich uwaga skupiła się na dwóch młodych, które wciąż się bawiły. Aseriel rzucił kolejną kulą ognia, ale tym razem Lumini przewidział jego ruch i zawinął się w bok, następnie pokonał kilka metrów w locie i posłał w kierunku Aseriela dużą ilość piasku, który go oślepił na kilka sekund.
– O, wygląda na to, że Lumini przejął kontrolę. – odparł dumnie Charlie. – Dajesz mały!
– Tak, ale nie zapominaj, że Aseriel jest szybszy. – przypomniała rzeczowo Annabel, wczuwając się w ich pojedynek. – Drugi raz nie da się na to złapać i z pewnością tego uniknie.
To właśnie ta walka była dla nich relaksującym sposobem na spędzenie czasu i odpoczęcie od codziennych obowiązków. Dla Aseriela i Luminiego ta zabawa była zaś okazją do przetestowania swoich umiejętności i zwiększenia swojego doświadczenia. Jednak po kilku minutach walki, młode przestały atakować się nawzajem i zaczęły się bawić, skacząc na sobie i łapiąc się za ogony.
– Wygląda na to, że mają już dość walki i chcą się po prostu pobawić. – stwierdziła Annabel
– Bez takich. – przeciągnął Charlie, teatralnie zawiedziony. – Kto wygrał?
Stworzenia zaczęły krążyć dookolnie, odpychając się od siebie łeb w łeb i wymachując ogonami w triumfie. Ich energia i entuzjazm były zaraźliwe, a Charlie i Annabel spojrzeli niemal jednocześnie na siebie. Ta sytuacja idealnie oddawała to, co ta dwójka była w stanie osiągnąć o wiele szybciej od pozostałych smokologów.
– Wydaje mi się, że nikt. – podsumowała Annabel.
Ich pojedynek skończył się remisem, ale dla Aseriela i Luminiego było to nieistotne. Zdobyły przecież nowe doświadczenie, które przyniosło im już wtedy wiele radości, ale stało się także preludium do tego co czekało już na nie w przyszłości.
Cieszę się, że wypuszczenie Hiryu przebiegło bez niespodzianek, bo o to miałam największe obawy. Teraz przeniosły się za to na zbliżający się ślub.
OdpowiedzUsuńZastanawiałam się czy Charlie też się na niego jakoś wprosi, bez lub ze zgodą Annabel, ale szczęśliwie udało się mu to osiągnąć na pokojowych warunkach.
Ich związek póki co kwitnie bez przeszkód (dwójka smoczych pasjonatów - jak można temu nie kibicować), stąd moje rozmyślania, kiedy i czy w ogóle takowe się pojawią. Powiem tak, jeśli nie, to się nie obrażę ;)
Zdrowia i weny!