środa, 6 marca 2019

III


     Po raz kolejny została wezwana do biura Matei’a. Miała wra­że­nie, że ostat­nio prze­by­wała tam czę­ściej niżeli powinna. Nie wie­działa o co mogło mu cho­dzić, ale miała pewne podej­rze­nia, czego jej wizyta mogła doty­czyć. Prze­szła przez plac mija­jąc innych współ­pra­cow­ni­ków, któ­rzy spo­glą­dali na nią spode łba. Anna­bel znała to uczu­cie, nie zno­siła go. Od kiedy po rezer­wa­cie roze­szła się wieść, że opie­kuje się Czar­nym Hebrydz­kim sły­szała różne oskar­że­nia kie­ro­wane pod swoim adre­sem. Oczy­wi­ście w zazdro­snym szale rzu­cane na nią za jej ple­cami. Nikt nie odwa­żyłby się spoj­rzeć jej w oczy i powie­dzieć co mu leży na sercu. Mimo iż była jedną z młod­szych smo­ko­lo­gów, budziła bli­żej nie­znany im respekt. Mało kto mógłby czuć się przy niej kom­for­towo, biła od niej tajem­ni­cza aura, cho­ciaż nikt nie wie­dział dla­czego.
Anna­bel liczyła na to, że mogło cho­dzić o jej pocho­dze­nie, o ten kró­lew­ski blask, który aż bije z jej oczu. Nie, nie było to oznaką pychy, po pro­stu wycho­wała się w Pań­stwie, w któ­rym wie­rzono w takie rze­czy z całych sił. Jed­nak prze­czyła tylko sama sobie.
Dotarła na miej­sce i zapu­kała w drzwi. Nie­mal od razu została przy­wo­łana do środka.
– Chciał mnie Pan widzieć?
Matei uśmiech­nął się tylko i wska­zał jej krze­sło naprze­ciw sie­bie. Posłusz­nie wyko­nała pole­ce­nie i mimo­wol­nie obej­rzała się dookoła, jakby chciała dostrzec coś, co nie­wi­dzialne.
– Doszły mnie słu­chy panno Foutley, że ostat­niej nocy ktoś wkro­czył na teren tego rezer­watu. Może coś ci o tym wia­domo?
Anna­bel poki­wała prze­cząco głową, mil­czała. Nie chciała nie­po­trzeb­nie wsz­czy­nać alarmu. Miała pew­ność, że była to tylko jed­no­ra­zowa wizyta nie cią­gnąca za sobą żad­nych poważ­niej­szych kon­se­kwen­cji. W końcu cho­dziło tylko i wyłącz­nie o nią, a nie o smoki, nad któ­rymi rezer­wat obec­nie sta­no­wił pie­czę.
– Oba­wiam się, że nie będę mogła pomóc.
– Mamy świad­ków, któ­rzy widzieli dege­ne­rata w pobliżu pani namiotu. Czy na­dal utrzy­mu­jesz, że nic nie wiesz o tej sytu­acji?
– Z pew­no­ścią Panie Matei. Poło­ży­łam się spać wcze­śniej i nawet jeśli ktoś cho­dził po moim tere­nie mogłam po pro­stu nie zdać sobie z tego sprawy.
Kto jak kto, ale sztukę oszu­ki­wa­nia innych Anna­bel opa­no­wała po mistrzow­sku. Sie­działa dumnie na krze­śle i spo­glą­dała kamien­nym wzro­kiem na swo­jego prze­ło­żo­nego. Ten zaś przy­glą­dał się jej uważ­nie, jakby szu­ka­jąc oznak łgar­stwa, jed­nak było to dla niego nie­osią­galne.
– To wszystko panno Foutley. Możesz wró­cić do sie­bie.
W jego gło­sie dziew­czyna wyczuła nie tyle co nie­za­do­wo­le­nie, a podejrz­li­wość. Jed­nak posta­no­wiła, że nie będzie się tym przej­mo­wać. Wie­działa, że nie prze­kona go do swo­jej nie­win­no­ści. Zaw­sze był nazbyt ostrożny, co czy­niło go tylko wyma­rzo­nym przy­wódcą. Mimo to nie posia­dał żad­nych dowo­dów na to, że kła­mała, dla­tego nie mógł iść dalej z tym tro­pem.
Poki­wała głową ze zrozu­mieniem i skie­ro­wała swoje kroki do wyj­ścia. Wtem przy­po­mniała sobie o spra­wie, która męczyła ją od dłuż­szego czasu. Posta­no­wiła sko­rzy­stać z oka­zji, że została z sze­fem sam na sam, dla­tego odwró­ciła się jesz­cze w jego kie­runku.
– Panie Matei, mogła­bym zadać jedno pyta­nie?
– Jeśli musisz. – mruk­nął jakby od nie­chce­nia.
– Czy wia­domo już coś o tych mło­dych smo­kach z lasu? Dla­czego się tam zna­la­zły?
Męż­czy­zna posu­szył się nie­spo­koj­nie na krze­śle i wbił swój docie­kliwy wzrok z biurko.
– Powia­do­mi­łem Mini­ster­stwo o tej sytu­acji. W odpo­wie­dzi otrzy­ma­łem jedy­nie infor­ma­cję o tym, że na tere­nie Rumu­nii działa nie­le­galna grupa prze­stęp­cza, han­dlu­jąca smo­czymi jajami.
– Smo­czymi jajami? – spy­tała, lustru­jąc go wzro­kiem.
Nie odpo­wie­dział, otwo­rzył jedną ze swo­ich szu­flad i wycią­gnął z niej kawa­łek per­ga­minu. Popro­sił pod­władną, aby pode­szła bli­żej i podło­żył jej go pod nos. Była to nie­wielka mapka Rumu­nii z zazna­czo­nymi na niej kil­koma miej­scami znaj­du­ją­cymi się w róż­nych odle­gło­ściach od sie­bie.
– Grupa liczy około trzy­dzie­stu cza­ro­dzie­jów, wędruje po całym kraju w poszu­ki­wa­niu jam i lego­wisk z któ­rych krad­nie smo­cze jaja. – Matei prze­je­chał pal­cem po kilku tych punk­tach. – Mini­ster­stwo wysłało auro­rów za ich tro­pem, oka­zało się, że dzia­łają według ści­śle okre­ślo­nego planu. Zakra­dają się do miej­sca, gdzie mogą je zna­leźć i w razie potrzeby uży­wają maso­wego zaklę­cia osza­ła­mia­ją­cego na agre­syw­nych sam­cach i sami­cach pró­bu­ją­cych ochro­nić swoje młode.
– Twier­dzi Pan, że te młode wykluły się z jaj, które były prze­zna­czone na sprze­daż?
– Nie ja, Mini­ster­stwo, a z nimi nie wolno się kłó­cić.
Anna­bel sły­szała, że w ostat­nich latach zna­le­ziono wiele zasto­so­wań sprosz­ko­wa­nej wer­sji smo­czych jaj, jed­nak nie mogła oprzeć się wra­że­niu, że nie jest to jedyne prze­stęp­stwo, jakim mogą się szczycić. Rów­nie dobrze mogli także han­dlo­wać samymi smo­kami, tylko dla­czego w takim razie porzu­cili Luminiego i Ase­riela?
– A jaka jest Pana wer­sja?
– Cóż, wydaje mi się, że była to sprawa ści­śle powią­zana z tym gan­giem, jed­nak nie oni zosta­wili te młode smoki w lesie.
– A te punkty to miej­sca ich pobytów? Dobrze rozu­miem?
– Przy­naj­mniej miej­sca, o któ­rych Mini­ster­stwo wie. Mogą być wszę­dzie, dla­tego rozu­mie Pani, że bez­pie­czeń­stwo Rezer­watu jest teraz dla nas prio­ry­te­tem?
Męż­czy­zna spoj­rzał nie­jed­no­znacz­nie na jej twarz. Wie­działa co pró­buje jej zain­sy­nu­ować. Jed­nak pozo­sta­wała nie­ugięta w tym punk­cie, a to że z pozor­nie nie­win­nej sprawy zro­biła się afera na skalę kra­jową tylko utwier­dziło ją w tym prze­ko­na­niu. Zmarsz­czyła jed­nak czoło stro­skana, nie podo­bała jej się ta sytu­acja. SMOKI NIE SĄ NA SPRZEDAŻ. Cho­ciaż z dru­giej strony i tak nie pomogłaby za dużo, jeśli chcia­łaby w jakiś spo­sób ukró­cić ich poczy­na­nia. Jej umie­jęt­no­ści wcale nie były do tego prze­zna­czone. Poza tym mogłaby zwró­cić uwagę innych Cza­ro­dzie­jów, już nie wspo­mi­na­jąc o tym, że sama mogłaby nara­zić się na nie­bez­pie­czeń­stwo i wpaść w szpony gra­bież­ców.
– Oczy­wi­ście sze­fie. – mruk­nęła pod nosem.
Wyszła z namiotu pełna sprzecz­no­ści i nowych myśli, które praw­do­po­dob­nie zaczną ją przy­tła­czać na nowo. Miała naprawdę dużo spraw na gło­wie, co nie prze­szka­dzało jej mar­twie­niu się o inne młode, które wyklują się z jaj skra­dzio­nych przez ten tajem­ni­czy gang. Ubo­le­wała nad ich losem, dla­tego też posta­no­wiła, że jeśli przyj­dzie taka potrzeba i jeżeli któ­ry­kol­wiek z nich będzie chciał poło­żyć swoje ohydne łap­ska na Aserielu, Luminim lub smo­kach z rezer­watu zrobi wszystko aby ich powstrzy­mać.
  Anna­bel,

gru­dzień zbliża się wiel­kimi kro­kami na Islay. Nasi zwia­dowcy donie­śli nam, że buntownicy na ten czas pla­nują odda­lić się od naszych gra­nic. Nic dziw­nego, wydaje się, że zima w tym roku będzie wyjąt­kowo ostra. Zdzi­wił­bym się, gdyby zostali na swo­ich pozy­cjach nara­ża­jąc się na wyzię­bie­nie.
Woj­ska mogą ode­tchnąć, dla­tego też żywię pło­mienną nadzieję, że spę­dzisz z nami więcej czasu. Chri­stine bar­dzo się ucie­szy na Twoją wizytę, dobrze wiesz - czuje się samotna. Ja rów­nież chciał­bym Cię ujrzeć i posłu­chać o poby­cie w połu­dniowo-wschod­niej Euro­pie. Na pewno jest eks­cy­tu­jące i znacz­nie różni się od warun­ków życia na wyspie.

Jego Wyso­kość, Król Vic­tor Isbell

Prze­czy­tała ten list już któ­ryś raz z rzędu. Nie mogła uwie­rzyć, że dostała pozwo­le­nie na powrót do domu. W jej gło­wie kłę­biło się mul­tum myśli. Bar­dzo tęsk­niła za Islay, za tam­tej­szymi warun­kami i nie­mal śre­dnio­wiecz­nym kli­ma­tem. Pra­gnęła, aby znowu przejść się po tam­tej­szych lasach, któ­rych prze­cież było o wiele wię­cej na wyspie niżeli gdzie­kol­wiek indziej. Miała jed­nak wąt­pli­wo­ści, bun­tow­nicy byli zbyt agresywni, ażeby rezy­gno­wać z przy­czyn pogo­do­wych. Prze­cież poprzedni król nie bez powodu zabro­nił jej wra­cać do domu nawet zimą. Podej­rze­wała, że za rzą­dów jego mniej ostroż­nego syna wiele zmieni się na wyspie. Nie wie­działa jed­nak czy na dobre, czy wręcz prze­ciw­nie. Vic­tor zawsze cha­rak­te­ry­zo­wał się poryw­czo­ścią, pomimo swo­jej nie­zdar­no­ści. Prze­waż­nie przyj­mo­wał sta­no­wi­sko ofen­sywne, pod­czas gdy jego ojciec wolał zaj­mo­wać się defen­sywą. Nie bez powodu od dłuż­szego czasu miała nie­od­parte wra­że­nie, że wojna wisi na wło­sku. Jak nie zaini­cjo­wana przez bun­tow­ni­ków, to wsz­częta przez samego króla.
Uzmy­sło­wiła sobie też, że wszystko co kocha, naj­praw­do­po­dob­niej znika. Roz­pływa się pod cię­ża­rem zama­chów, pochła­nia­ją­cych wszel­kie oszczęd­no­ści Pań­stwa. Teraz Rumu­nia była jej domem, cho­ciaż ni­gdy nie chciała prze­by­wać tak daleko wyspy. Zasta­na­wiała się, czy w ogóle ma do czego wra­cać. Spoj­rzała raz jesz­cze na list, a jej wzrok spo­czął na imie­niu „Chri­stine”.
Pamię­tała ją jako łagodną dziew­czynę. Jej jedyną przy­ja­ciółkę nio­sącą na bar­kach ogrom swo­jej nie­zwy­kłej umie­jęt­no­ści. Tęsk­niła za nią, zasta­na­wiała się jaka teraz jest. Być może wyro­sła na silną i mądrą kobietę o innym spoj­rze­niu na świat i nie­ogra­ni­czo­nych moż­li­wo­ściach, a może odwrot­nie… nie zmie­niła się w ogóle.
A Vic­tor? Czy wła­dza spra­wiła, że zmęż­niał? Spo­waż­niał na tyle, ażeby zaprze­stać pod­bu­rzać tłumy przeciw decy­zji jego ojca? Przy­jąć jego sta­no­wi­sko i utrzy­mać je takie jakie zostało ustalone?
Wąt­piła w to. Świad­czył o tym cho­ciażby pod­pis zło­żony na liście, który z całą pew­no­ścią nie nale­żał do niego, a do doradcy Jego Wyso­ko­ści. Zna­czyło to, że jej zapro­sze­nie może oka­zać się wcale nie takie nie­winne jak wydaje się na pierwszy rzut oka. Tra­dy­cyj­nie, nie­zdrowa cie­ka­wość po raz kolejny wzięła górę nad obawami.
– Ase­riel, spró­buj jesz­cze raz. Nie możesz cały czas liczyć na to, aż ja ci je pod­grzeję.
Anna­bel wbiła swój znie­cier­pli­wiony wzrok w smoka i poma­chała kawał­kiem mięsa przed jego pyszcz­kiem. Młody rów­nież patrzył na nią swo­imi mądrymi oczkami, zda­wało się, że rozu­mie dosko­nale każde jej słowo, z tą rów­nicą tylko, że nie potra­fił wyko­nać pole­ce­nia.
– Nadal sądzisz, że jest jesz­cze w sta­nie ziać ogniem?
– Oczy­wi­ście, może wol­niej się uczy. Przy­naj­mniej mam taką nadzieję.
Począ­tek grud­nia zaczął się mroź­nie. Śnieg w dużych ilo­ściach sypał się z nieba i przy­kry­wał znaczną część rezer­watu. Dziew­czyna spoj­rzała w szare niebo, w cało­ści pokryte cięż­kimi chmu­rami. Przy­ci­snęła sza­lik do szyi, czu­jąc tą mroźną aurę. Mar­twiła się o Ase­riela, od kiedy tra­fił do ich rezer­watu nie potrafi wykrze­sać z sie­bie cho­ciażby małego pło­myczka, już o pod­grza­niu poży­wie­nia nie było mowy. Wielu twier­dziło, iż Hebrydzki po pro­stu nie potrafi ziać ogniem. Anna­bel sły­szała, że takie rze­czy zda­rzają się sto­sun­kowo czę­sto, ale nie chciała dać temu wiary. Gdzieś tam w środku wyda­wało się, że jej pod­opieczny po pro­stu wol­niej się uczy, już nie wspo­mi­na­jąc o tym, że wyda­rze­nia z prze­szło­ści mogą go blo­ko­wać. W końcu nikt nie wie, co działo się z mło­dymi przed ich zna­le­zie­niem w lesie.
– Może jeśli poob­ser­wuje Lumini’ego to zechce go naśla­do­wać.
– Prze­bywa z nim cały czas, to nic nie daje. – pokrę­ciła głową.
– Może jest zapa­trzony w cie­bie. – zaśmiał się Char­lie.
Foutley nie­mal prych­nęła śmie­chem. Spoj­rzała na chło­paka wzro­kiem, mówią­cym „Ty chyba osza­la­łeś” i ponow­nie pochy­liła się nad swoim smo­kiem.
– Zaraz spraw­dzimy twoją tezę.
– Zamie­rzasz ziać ogniem?
Char­lie nie zda­wał sobie sprawy z tego, jak bar­dzo było to nie nie­moż­liwe. Mogła to zro­bić nawet teraz, jed­nak nie byłoby to zbyt mądrym pomy­słem. Poki­wała jedy­nie prze­cząco głową i wycią­gnęła zza pasa swoją różdżkę.
– Nie w taki spo­sób. – odparła poważnie.
Odw­ró­ciła się bokiem do smoka, który przy­glą­dał się jej uważ­nie i wyda­wał z sie­bie ciche piski, przy­po­mi­na­jące sko­wyt małego psiaka. Przy­ło­żyła różdżkę do swo­jego policzka tak, aby nie było jej widać i roz­dzia­wiła usta. Zaraz potem użyła zaklę­cia, wywo­łu­ją­cego ogień.
Zda­wała sobie sprawę z tego, że wygląda to tak, jakby nie­dawno ucie­kła z Świę­tego Munga, jed­nak mimo gry pozo­rów oka­zało się to sku­teczne. Lumini nie­mal natych­miast wzbił się w powie­trze i dołą­czył do mło­dej smo­ko­lożki. Latał dookoła niej i rado­śnie ział ogniem na wszyst­kie strony.
Char­lie nie wie­rzył, w to co widzi. Anna­bel Foutley, ta sama Anna­bel, która zawsze wszyst­kim wyda­wała się dumna i pozba­wiona krzty humoru w tym momen­cie wyglą­dała tak, jakby jej życiową rolą było odgry­wa­nie klauna w cyrku. Długo powstrzy­my­wał śmiech w nadziei, że Ase­riel zro­zu­mie to, co chciała mu prze­ka­zać i w końcu się prze­ła­mie. Jed­nak nie wytrzy­mał w pewnym momencie. Wybuch­nął nie­po­ha­mo­wa­nym śmie­chem tak gło­śno, że zagłu­szył odgłos jarzą­cego się ognia.
Od razu zwró­ciło to uwagę Anna­bel, która natych­miast skoń­czyła swoje przed­sta­wie­nie, a jej twarz nabrała nowej barwy – bura­cza­nej.
– I z czego rżysz?! – krzyk­nęła zawsty­dzona.
– Nie myśla­łaś cza­sem o karie­rze cyr­ko­wej? – zażar­to­wał i o mało nie­kon­tro­lo­wa­nie upadł na zie­mię. Oparł się jedy­nie o pie­de­stał, na któ­rym wcze­śniej stał dłu­go­róg, pró­bu­jąc zła­pać oddech.
– Dla two­jej wia­do­mo­ści Weasley, robi­łam to dla dobra Ase­riela. Nie widzę powodu, dla któ­rego mia­łoby to być zabawne. – żach­nęła się dziew­czyna i ner­wowo pode­szła do gada, nawet nie patrząc w odwe­cie na Char­liego.
Mogła na­dal nada­rem­nie pró­bo­wać nama­wiać mło­dego na zia­nie ogniem. Jed­nak nie było to jej celem. Wie­działa, że gdy zosta­nie wypusz­czony na wol­ność, nie pora­dzi sobie bez potęż­nej broni jaką jest ogień i narazi się na nie­bez­pie­czeń­stwo ze strony swo­ich pobra­tym­ców. Z tego względu nie mogła postą­pić ina­czej. Musiała spró­bo­wać wszyst­kich spo­so­bów na to, aby nauczyć Hebrydz­kiego uży­wać ognia, zanim uzna swoją porażkę jako smo­ko­log i jako jego opie­kun.
Nie mogła jed­nak zro­zu­mieć jed­nej rze­czy – dla­czego u licha nie zro­biła tego, gdy była sama, a ośmie­szała się aku­rat przed Weasleyem?
– Spo­koj­nie Foutley, nie mówi­łem, że to zły pomysł. Po pro­stu wyglą­dało to komicz­nie.
Odpo­wie­działa mu cisza, nie miała ochoty na roz­mowy z nim. Całą swoją uwagę sku­piła na Ase­rielu, który sta­rał się naśla­do­wać swoją opie­kunkę. Otwie­rał pysz­czek raz po razie, jed­nak buchał z niego jedy­nie słaby dym. Men­torka marsz­czyła brwi na ten widok. Wie­działa, że bar­dzo się męczy, jed­nak nie mogła mu prze­ry­wać. Cią­gle miała nadzieję, że coś się zmieni, powta­rzała w myślach „no dalej mały”, jakby chciała sko­mu­ni­ko­wać się z nim tele­pa­tycz­nie. Bez­sku­tecz­nie. Zre­zy­gno­wany opu­ścił głowę żału­jąc za swoją nie­po­rad­ność. Anna­bel widząc tą żało­sną postawę przy­wo­łała na swoją twarz sztuczny uśmiech i ręką podra­pała małego pod szyją.
– Wszystko będzie w porządku Ase­riel. Popra­cu­jemy jesz­cze nad tym.
Wtedy poczuła, jak tem­pe­ra­tura jego łusek ponow­nie zma­lała. W przy­padku tak mło­dych smo­ków było to nie­do­pusz­czalne, bowiem nie posia­dały one tak dużej odpor­no­ści na warunki pogo­dowe jak doro­słe osob­niki tego gatunku. Wysta­wiła więc rękę aby prze­nieść go w inne miej­sce, a młody od razu na nią wsko­czył. Anna­bel dopiero teraz dostrze­gła, jak bar­dzo urósł. Jego skrzy­dło było wiel­ko­ści dwóch jej dłoni, a prze­cież jesz­cze nie­dawno wyglą­dało jak zaci­śnięta pięść. Obró­cił się dookoła swo­jej osi, ale naj­wy­raź­niej nie było mu za wygod­nie, ponie­waż wzbił się w powie­trze i zajął swoje miej­sce na jej ramie­niu wbi­jając się pazur­kami w skórę.
Poczuła lek­kie ukłu­cie w tam­tym rejo­nie, ale nie śmia­łaby zago­nić go w inne miej­sce. Nie posłu­chałby nawet, ponie­waż uwiel­biał podró­żo­wać w taki spo­sób. Wyr­wała się więc do przodu, aby odsta­wić Aseriela, do swo­jej klatki, w ogrze­wa­nym budynku zacza­ro­wa­nym tak, aby tem­pe­ra­tura utrzy­my­wała się na tym samym pozio­mie.
W tym momen­cie usły­szała odgłos nad­la­tu­ją­cego kruka z przy­wią­zaną do kostki kopertą, zaadre­so­waną do niej. Nie spo­dzie­wała się na dzi­siaj poczty, ale przy­wo­łała ptaka do sie­bie dło­nią. Podle­ciał posłusznie do niej, a ona jed­nym zwinnym ruchem odwią­zała wia­do­mość.
– Kruki? – spy­tał Char­lie, dostrze­ga­jąc jak owy ptak odlatuje. – Nie macie tam sów?
– Sowy są o wiele wol­niej­sze niż kruki i pewnie głupsze. – odparła na odczepne i obró­ciła kopertą, aby dostrzec imię nadawcy. – Czyżby ano­nim?
Otwo­rzyła ją szybko, a następnie z jej wnę­trza wydo­była mały kawa­łek papi­rusu na któ­rym było napi­sane jedno niepokojące zda­nie. „Uwa­żaj co pijesz".   

2 komentarze:

  1. Symulacja ziania ogniem w wykonaniu Annabel była świetna. Ja bym to nazwała połykaczem ognia, a nie klaunem ;)
    Nareszcie parę słów o wyczekiwanej przeze mnie postaci. Teraz tylko czekać na jej oficjalne wystąpienie.
    List pewnie przysłał ten typ spod ciemnej gwiazdy z poprzedniego rozdziału, albo jakiś następny jeszcze nie przedstawiony nieprzyjaciel.
    W końcu pochodzenie z rodziny arystokratów często niestety wiążę się z posiadaniem licznych wrogów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Coś mi się wydaje, że Aseriel zionie ogniem w jakimś ważnym momencie dopiero. Albo rzeczywiście wcale.
    Ej, a z tymi głupimi sowami, to z tego co mi wiadomo prawda. Tzn. nie wiem czy kruki są mądre, ale sowy, wbrew temu, że są uważane za symbol mądrości, wcale takie mądre nie są.
    Ta średniowieczna otoczka bardzo fajna, lubię, nie wiem czy już pisałam. Pasuje do świata czarodziejów, no spójrzmy chociaż na Hogwart.

    OdpowiedzUsuń