niedziela, 19 maja 2024

II.VIII

"Wybór niesie za sobą ryzyko: podejmując decyzję, trzeba porzucić wszystkie inne możliwości"


Wasza Wysokość, Księżniczko Annabel,

Z głębokim pokłonem i czcią donoszę, iż wypełniwszy Wasze polecenie, odnalazłam zaginioną Księżniczkę Christine. Stosownie do Waszych instrukcji, udałam się na dwór Lorda Anthony’ego Flockharta, gdzie po długich i żmudnych poszukiwaniach, udało mi się dotrzeć do śladów prowadzących do młodego Sliloha.

Droga do odkrycia prawdy była kręta i pełna niebezpieczeństw. Musiałam lawirować między dworskimi intrygami, prowadzić ożywione rozmowy i stawiać czoła czujnym strażnikom. Na szczęście, moje magiczne umiejętności okazały się nieocenione. Dzięki nim zdołałam zakraść się na statek Księcia Sliloha i popłynąć wraz z nim w nieznane.

Korzystając z nieobecności młodzieńca, odnalazłam zamknięty kufer, gdzie ukryte były listy i dzienniki Pana Sliloha. Z ich treści dowiedziałam się o jego planie ucieczki Księżniczki Christine i ukrycia jej na małej wyspie Iona. Wiedziałam już wtedy, że ów porwanie, wcale nim nie było.

Dopłynęliśmy w końcu na Iona, małą wysepkę skrytą wśród mgieł i fal. Podróż była długa i wyczerpująca, ale moja determinacja i siła woli były silniejsze od przeciwności losu. W końcu ujrzałam brzegi wyspy i z ulgą zszedłam na ląd.

Odnalazłam Księżniczkę Christine w skromnej chatce, położonej w zacisznym zakątku wyspy. Wyglądała na smutną i zrezygnowaną, ale w jej oczach wciąż tlił się ogień nadziei. Opowiedziała mi o swojej decyzji o ucieczce i o bólu rozstania z ukochanym Slilohem, a także o jej niepokojącej wizji.

Choć smutek ściskał jej serce, Christine nie żałowała swojej decyzji. Zdawała sobie sprawę z niemożliwości łączenia swego uczucia z obowiązkiem wobec królestwa. Nie chciała narażać Sliloha na niebezpieczeństwo ani skazywać go na ostracyzm ze strony społeczeństwa.

Obecnie Księżniczka Christine przebywa na Ionie, oczekując Waszego przybycia. Ufam, że uda Wam się dotrzeć do niej jak najszybciej, gdyż ów wizja o której mi opowiedziała zdaje się brzmieć jak upadek Islay.

Zdaję sobie sprawę, że moja misja nie jest jeszcze zakończona. Księżniczka Christine potrzebuje Waszej mądrości i opieki, a Sliloh wciąż musi stawić czoła gniewowi ojca i niebezpieczeństwom czyhającym na niego na dworze. Jestem gotowa służyć Wam dalej i wykorzystać swoje umiejętności, aby zapewnić im bezpieczeństwo i szczęście.

Z pokorą i oddaniem,

Wasza wierna służka,

Agatha

Annabel zasiadła na ławce z grubo ciosanego drewna, a jej wzrok był utkwiony w drżącym płomieniu różdżki. W dłoni ściskała list Agathy, a w jej oczach malowała się mieszanina sprzecznych uczuć. Z jednej strony ulga mieszała się z niepokojem. Wiadomość o odnalezieniu Christine i odkryciu prawdy o Slilohu niosła nadzieję na rozwiązanie konfliktu, który trawił królestwo od tak dawna. Z drugiej strony wizja spotkania z Christine budziła w Annabel głęboki niepokój. Wstała więc z ławki i ruszyła ścieżką wijącą się wśród gęstych koron drzew. Szelest liści pod jej stopami mieszał się z cichym śpiewem ptaków żegnających dzień. Po chwili dotarła do polany, gdzie leniwie wygrzewały się na słońcu młode smoki. Ich łuski połyskiwały w ostatnich promieniach słońca niczym klejnoty, a z nozdrzy wydobywały się kłęby dymu pachnącego siarką i żywicą. Usiadła na trawie obok jednego ze smoków, którego łuski mieniły się odcieniami szmaragdu i malachitu. Zwierzę spojrzało na nią inteligentnym wzrokiem, a potem pochyliło głowę, jakby zapraszając do głaskania. Annabel delikatnie dotknęła jego łuski, czując pod palcami ich ciepło i delikatną chropowatość. W tym prostym geście znalazła ukojenie, którego teraz tak bardzo potrzebowała.

Nagle tuż obok rozległ się głośny trzask gałęzi. Annabel zerwała się na nogi, instynktownie sięgając po różdżkę. Zza drzew wyłonił się jednak Charlie, jej partner, który właśnie ganiał się z jednym ze smoków po polanie. Twarz miał zaczerwienioną od wysiłku, a w oczach błyszczała ekscytacja zmieszana ze zmęczeniem.

– Chyba powinienem popracować nad kondycją – wygiął się do przodu, próbując rozprostować plecy. – Jeden z nich zawinął mi apaszkę, chyba chciał mi zakomunikować, że pora na kolację.

– Prawdopodobnie – zgodziła się Annabel. – Już późno – urwała, gdy Charlie zbliżył się do niej.

– Wszystko w porządku? – spytał zdziwiony jej poważnym tonem. – Co masz w dłoni? – Wskazał palcem zapieczętowany kawałek pergaminu. Znał tę pieczęć i raczej nigdy nie zwiastowała niczego dobrego.

– To od Agathy. Znalazła Christine – odpowiedziała szybko, chowając różdżkę w rękawie.

– Christine żyje? – zapytał z niedowierzaniem. – To wspaniale! Ale... co dalej? – Spytał, a Annabel podała mu list Agathy. Charlie przeczytał go szybko, a potem jego brwi zmarszczyły się z konsternacją.

– Kto to jest Sliloh?

– Młodszy syn Anthony'ego Flockharta.

– Żartujesz, prawda? Na wojnach to ja się nie znam, ale raczej nie powinno się bratać z wrogiem.

– Bo tak jest, ale zanim ta wojna wybuchła, obie nasze rodziny żyły w przyjaźni. – westchnęła, a w jej pamięci odżyło jedno ze wspomnień, gdzie Sliloh, jeszcze jako młodzieniec, zalecał się do jej kuzynki. – Sliloh i Christine byli kiedyś blisko, ale nie sądziłam, że nadal utrzymują ze sobą kontakt.

– Nic ci nigdy o nim nie wspominała?

– Pamiętałabym o tym, ale Charlie, rzecz w tym, że nigdy nie zagrażało jej niebezpieczeństwo, a Islay już tak. Musimy jak najszybciej dotrzeć do Christine.

Charlie westchnął cicho, przytaczając słowom Annabel. Wiedział, że sytuacja jest poważna i wymaga natychmiastowego działania. Wstał z trawy i podał partnerce dłoń, pomagając jej się podnieść.

– No to ruszamy na przygodę! – powiedział donośnie.

Annabel spojrzała na Charliego z determinacją i w milczeniu potwierdziła jego słowa gestem głowy. Wiedzieli, że czas nagli, muszą jak najszybciej dotrzeć na wyspę Iona, gdzie przebywała księżniczka Christine. Bez zbędnej zwłoki postanowili wyruszyć w podróż statkiem, aby skrócić czas podróży i dotrzeć na miejsce z większą szybkością.



Następnego dnia, gotowi na każdą ewentualność, Annabel i Charlie stanęli na nabrzeżu portowym, gdzie czekał na nich statek. Nie był to okazały okręt podróżny, lecz zwinna i szybka barka, wyróżniająca się charakterystyczną purpurową banderą na maszcie. Gdy weszli na pokład, powitał ich kapitan statku, starszy człowiek o imieniu Kapitan Morgan. Jego twarz, niczym mapa doświadczeń, skrywała niezliczone historie, a spojrzenie jego pełne było tajemniczości. Zmarszczki na jego skórze zaś opowiadały o spokojnych morzach i niezliczonych przygodach, jakie przeżył na otwartym oceanie.

– Witajcie, marynarze! – zawołał Kapitan Morgan z szerokim uśmiechem, w którym wciąż tliła się młodzieńcza energia. – Cieszy mnie wasze przybycie. Mam nadzieję, że podróż będzie dla was przyjemna i bezpieczna.

– Jesteśmy gotowi, Kapitanie – odpowiedział Charlie z determinacją w głosie. – Czekamy na wasze rozkazy.

Kapitan Morgan skinął głową z uznaniem i ruszył w kierunku sterówki, a Annabel i Charlie zajęli miejsca na pokładzie, przygotowując się do podróży. Wiatr rozwiewał im włosy, a szum fal towarzyszył im podczas odpływu z portu. Barka z gracją przecinała spokojne fale, kierując się ku horyzontowi. Annabel stała na dziobie, wpatrując się w dal z zasłanianą mgłą wzrokiem. Myślami zatopiona była w losie Christine, która wyczekiwała ich przybycia. Wiedziała, że musi dotrzeć do niej jak najszybciej, aby odkryć prawdę o jej sytuacji i wysłuchać prawdy o jej relacji ze Slilohem Flockhartem. Czuła żal za to, że pozwalała jej na milczenie. Niepokój zaś z powodu utraty zaufania Christine wypełniał jej serce, a napięta atmosfera na pokładzie barki odzwierciedlała jej wewnętrzne rozterki. Spojrzała przez ramię i dostrzegła Charliego, który rozmawiał z załogą, dbając o sprawny przebieg rejsu. Jego entuzjazm zdawał się udzielać innym, ale ona w milczeniu obserwowała zmieniające się krajobrazy na horyzoncie. Woda falowała pod kadłubem, a okoliczne wysepki przesuwały się powoli obok nich, jednak jej wzrok był obojętnie utkwiony w jeden punkt. Pogrążona w myślach i emocjach, nie zauważyła, jak Charlie podszedł do niej cicho, starając się nie zakłócać jej skupienia.

– Annabel? – zaczął delikatnie, obejmując ją ramionami i przyciągając do siebie. – Dlaczego tak milczysz? Jesteśmy znowu razem na tej samej drodze, a ty jesteś tu, ale gdzieś indziej myślami.

– Myślę o Christine – odwróciła głowę w jego stronę, delikatnie kładąc dłonie na jego ramionach, choć jej oczy nadal tkwiły w nieokreślonym punkcie na horyzoncie. – Nie mogę pojąć, jak mogłam niczego nie zauważyć. Oskarżałam ją o uległość, a ona w tym samym momencie oszukiwała Króla przez lata.

– Ciebie również – Charlie westchnął cicho, delikatnie pocierając kciukiem po plecach Annabel, dając jej do zrozumienia, że rozumie jej obawy.

– Przed jej ślubem, a nawet w trakcie, gardziłam jej zachowaniem. Na początku kierowała mną troska. Później, gdy dowiedziałam się o moim aranżowanym małżeństwie, myślałam tylko o sobie. Nie skupiłam się wystarczająco na jej problemach, gardziłam jej zachowaniem. Nie dziwi mnie to, że nie mogła mi zaufać. Sama bym tego nie zrobiła.

– Spójrz na to z tej strony – odparł Charlie, starając się by jego głos brzmiał uspokajająco. – Christine zrobiła to samo, wybierając kogoś, kogo pragnęła mieć u swego boku. Być może byłaś dla niej inspiracją, impulsem, którego potrzebowała, by pójść własną drogą.

Annabel przesunęła dłonią po jego ciepłym ramieniu, a jej oczy wciąż zdradzały zamyślenie.

– Czy ktoś inny mógł ją w taki sposób zainspirować? – dopytał.

– Możliwe – przyznała cicho, starając się zachować opanowanie. – Ale boję się, że przez to Sliloh wykorzysta jej uczucia, zmanipuluje nią aby wygrać wojnę.

– Christine na pewno by na to nie pozwoliła – wtrącił szybko, ale Annabel przyłożyła dłoń do jego ust, aby jej nie przerwał.

– Ale jeśli mam rację, a jego intencje okażą się nieszczere, przysięgam, że moja magia sprawi, iż ziemia osunie się pod jego stopami, a błękitny ogień pochłonie go niczym bezlitosny żywioł.

Charlie dostrzegł w jej oczach nie żądzę zemsty, a niezłomną wolę ochrony bliskiej osoby. Wiedział, że Annabel nie żartuje, z resztą jej wzrok lustrujący każdy centymetr jego twarzy mówił sam za siebie. Jednak zdolność przemiany w smoka, była jej mocą, jej sekretem, który mógł ją posiąść do cna.

– Jeśli to, co mówisz jest prawdą, nie będę cię powstrzymywał – powiedział łagodnie, rozumiejąc to, co próbowała mu teraz przekazać. – Musisz jednak działać rozsądnie. Sama mówiłaś, że smok nie może tobą zawładnąć.

W oddali majaczyła sylwetka wyspy Iona, niczym mroczny cień na tle zachodzącego słońca. Annabel ogarnęła fala melancholii. Pamięć przeniosła ją do czasów dzieciństwa, do beztroskich zabaw z Christine w królewskich ogrodach. Wówczas stanowiły nierozłączną parę, dzieląc się sekretami i marzeniami. Wiatr zaś muskał jej włosy, niosąc ze sobą zapach soli i świeżości. Szum fal mieszał się z rytmicznymi uderzeniami serca Annabel, tworząc melancholijną melodię. Spojrzenie Charliego, ciepłe i troskliwe, spoczęło na jej twarzy, gdy Annabel po raz kolejny zatonęła w swoich myślach. Charlie wiedział, że w tej chwili nie jest w stanie jej dosięgnąć. Pozostał więc u jej boku, cierpliwie czekając, aż powróci do rzeczywistości.

Wtem, Annabel drgnęła, jakby budząc się z transu i spojrzała na Charliego z determinacją.

– Musimy się spieszyć – powiedziała z nową mocą w głosie. – Nie wiem co tam zastaniemy, ale muszę ją zobaczyć. Muszę usłyszeć jej historię.

Charlie skinął głową w milczeniu, rozumiejąc jej uczucia. Podszedł do liny i z całej siły uderzył w dzwon okrętowy.

Jego donośny dźwięk rozbrzmiał po falach. Załoga natychmiast się ożywiła, przygotowując statek do szybszego rejsu. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, malując niebo krwawymi i pomarańczowymi pasmami, a barka mknęła po wzburzonych wodach, zmierzając ku wyspie Iona.



Statek majestatycznie zbliżał się do wybrzeży Iony, rozcinając spokojną taflę wody. Annabel i Charlie, ubrani w stroje odpowiednie do eksploracji terenów nieznanych, stali na pokładzie, obserwując posępną sylwetkę wyspy rysującą się na tle gasnącego dnia. 

Gdy statek rzucił kotwicę, Annabel i Charlie zeszli na ląd. Wyspa ukazała im swoje dziewicze piękno - była dzika, porośnięta gęstym lasem i usiana skalistymi wzgórzami. W powietrzu unosił się zapach wilgotnej ziemi, a nad głowami krążyły mewy, wydając jękliwe okrzyki. Słona bryza muskała ich twarze, niosąc ze sobą zapach soli i świeżości morza. Pierwsze kroki na lądzie były niepewne, jakby znaleźli się w równoległej rzeczywistości, a każdy szum liści czy trzask gałęzi budził w nich nagły alarm. Cienie drzew wydłużały się i stawały coraz bardziej mroczne, jakby pochłaniały ostatnie promienie słońca. Annabel instynktownie sięgnęła po różdżkę, odczuwając narastający niepokój. Nagle, przed nimi jak za sprawą magii pojawiła się sylwetka kobiety. To była Christine, ubrana w prostą, lnianą suknię koloru butelkowej zieleni i z włosami spiętymi w długi warkocz. Wyglądała na zmęczoną, ale na jej twarzy pojawił się blady uśmiech, gdy tylko ujrzała Annabel.

– Annabel! – zawołała, rzucając się ku kuzynce w objęcia. Czarownica zawahała się na moment, zanim odwzajemniła uścisk. W jej oczach dostrzegalny był błysk niepokoju i rezerwy. Pamięć o listach Agathy, o zdradzie Christine i o jej wizji wciąż tkwiła w jej umyśle, niczym cierń wbijający się w serce.

– Christine – zaczęła powoli, patrząc na kuzynkę z mieszaniną ulgi i niepokoju. – Cieszę się, że wszystko z tobą w porządku. Myślałam, że zginęłaś. – obdarowała ją wymownym spojrzeniem, a Christine wyczuła napięcie w głosie Annabel.

– Charlesie. – skierowała się do chłopaka, próbując uciec przed wzrokiem swojej kuzynki.

– Księżniczko – ukłonił się nisko. – To przyjemność móc cię znowu zobaczyć.

Annabel i Christine stały przez chwilę, patrząc sobie w oczy, a napięcie między nimi było niemal namacalne, niczym burzowa chmura wisząca nad wyspą.

– Annabel, wiem...– zaczęła Christine, ale Annabel jej przerwała.

– Musimy porozmawiać o wielu rzeczach. Jednak nie tutaj. – powiedziała stanowczo, rozglądając się dookoła. Jej głos był twardy i pełen powściąganych emocji. Charlie stał zaś dyskretnie za nią, wspierając ją swoją obecnością.

– Dobrze. Chodźmy do mojej chatki.

Annabel niechętnie zgodziła się na propozycję swojej kuzynki, mimo niepokoju tlącego się w jej sercu. Zagadka otaczająca ich sytuację dręczyła ją, ale wiedziała, że ​​musi skupić się na teraźniejszości.  Gdy już dotarli na miejsce, z Charliem czuwającym na zewnątrz, dziewczyny usadowiły się w przytulnej chatce, a cisza między nimi była ciężka od niewypowiedzianych emocji. Christine patrzyła na kuzynkę, szukając potwierdzenia w jej słowach i pocieszenia dla własnego niepokoju, a Annabel, rozdarta między wiarą w Christine a dręczącymi ją wątpliwościami, walczyła o zachowanie opanowania. W końcu przerwała ciszę, głosem niskim i poważnym.

– Christine, Agatha odnalazła cię na Ilonie i doniosła o twoim losie.– zaczęła. – Jednak muszę cię zapytać o coś kluczowego. Czy to prawda, że ​​uciekłaś ze Slilohem Flockhartem? Przez uczucia, które do niego żywisz?

Christine westchnęła głęboko, a jej wzrok stężał. Spojrzała na drżące płomienie w kominku, jakby szukając w nich odpowiedzi.

– Annabel, wiesz, że to skomplikowana historia. Nie mogę zaprzeczyć, że między mną a Slilohem istnieje więź. Znamy się od dzieciństwa, dorastaliśmy razem i dzieliliśmy wiele wspólnych chwil. Z biegiem czasu ta przyjaźń przerodziła się w coś więcej. Nie potrafię opisać tego słowami, ale tak, żywię do niego uczucia, których nie mogę zignorować.

Annabel przyglądała się jej uważnie, starając się rozszyfrować prawdę w jej słowach.

– Rozumiem, Christine, ale muszę wiedzieć, czy jest w tą relację równie mocno zaangażowany jak ty i przede wszystkim, czy czyni to z czystego serca, czy kierują nim inne pobudki. Nasze wyspy toczą wojnę. Pamiętasz?

Christine spuściła wzrok i zacisnęła dłonie na kolanach.

– Nie potrafię zaglądać w jego serce, Annabel. Mogę jedynie wierzyć w to, co mi mówi i co pokazuje swoimi czynami. Sliloh zapewnia mnie o swojej miłości i obiecuje, że zrobi wszystko, aby mnie chronić. Jednak jest rozdarty między lojalnością wobec rodziny a swoimi uczuciami do mnie. Nie chce brać udziału w wojnie, ale czuje się zobowiązany do wypełniania rozkazów ojca. Wierzę jednak, że w głębi serca pragnie pokoju i szuka sposobu na uniknięcie rozlewu krwi.

– Dobrze, Christine, wierzę ci . Rozumiesz mimo wszystko, że potrzebuję czegoś więcej niż słów. Potrzebuję dowodów, że uczucia Sliloha są szczere, a jego serce niezhańbione zdradą

– Gdyby nie on, nie byłoby ciebie tutaj. List był napisany przeze mnie, ale to on zaproponował, abym cię ściągnęła tutaj. Gdy tylko dowiedział się o mojej wizji, nie chciał do niej dopuścić. Zaryzykował cały nasz plan ucieczki dla Islay, ale moja wizja... och Annabel nie jestem pewna, czy do końca ją zrozumiałam. Widziałam ogień, który trawił naszą wyspę, potężny żywioł nieokreślonego źródła. Czy jest chociaż zalążek obaw, że mógłby pochodzić od smoka, który w tobie drzemie?

– To nie może być prawdą – oznajmiła spokojnym głosem, gwałtownie unosząc wzrok. – Mój ogień jest błękitny, myślę że wizja by ci to pokazała.

– Nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. – odparła Christine, pochylając głowę i splatając nerwowo dłonie. – Ale czuję, że ta sytuacja ma związek z tobą. Dlatego myślę, że powinnaś wrócić na Islay i ostrzec Victora o tym, co widziałam.

– Nie mogę tego zrobić, Christine. Może nie wiesz, ale wyrzekłam się tytułu, rzuciłam nim Victorowi w twarz, a potem uciekłam z wyspy. Gdy powrócę, mogą grozić mi lochy, a nawet coś gorszego. – Annabel wbiła wzrok w Christine. Jej słowa uderzyły ją niczym grom z jasnego nieba, burząc fundamenty wolności, którymi cieszyła się przez ostatnie miesiące.

– Ależ ty nadal jesteś księżniczką Islay, Annabel. – pokiwała głową na boki, spoglądając na kuzynkę z niedowierzaniem. – Victor nigdy nie odebrałby ci twojego miejsca w rodzinie. Jesteś jego kuzynką, na Boga! A dla większości ludu osobą, która powinna zasiąść na tronie po matce. Nie mógłby wygnać cię z wyspy ot tak, zmierzyłby się wówczas z ogromnym sprzeciwem.

– To nie jest prawdą. Victor jest królem, robi co chce, a ja wybrałam inną drogę. Nie ma już dla mnie miejsca na Islay. – odparła uparcie. Nie mogła pozwolić, aby kolejna osoba wierciła jej dziurę w głowie na temat jej dziedzictwa. – I nie wracajmy już do tego.

W izbie zapadła cisza, gęsta od emocji. Christine patrzyła na kuzynkę, a w jej sercu mieszały się żal, złość i bezsilność. Zerwała się z krzesła i podeszła do okna. Spojrzała na rozciągający się przed nią krajobraz. Słońce chyliło się ku zachodowi, w oddali szumiało morze, a fale rozbijały się o skaliste wybrzeże.

– Spójrz. – powiedziała Christine, gestykulując w stronę okna. – Ta wyspa jest przepiękna, ale pozbawiona władcy. Ludzie tutaj są biedni i prości. Żyją jedynie z rybołówstwa, mieszkają w wilgotnych chatkach, bez dostępu do edukacji. Sliloh im pomaga, dostarcza pożywienia i leki. Historia wyspy również zanika, potężny jej potencjał gaśnie. Nie to co Islay. Islay to twój dom, tam się urodziłaś, tam dorastałaś. Islay to nie tylko mury zamku i dworski ceremoniał. To cudowni ludzie, którzy tam mieszkają, to krajobrazy, które zachwycają swoim pięknem, to historia i tradycja, które spajają społeczność. Wyspa potrzebuje twojej mocy i odwagi, są one niezbędne dla naszego królestwa.

Annabel odwróciła się od okna i spojrzała na Christine. W jej oczach dostrzegła niezachwianą wiarę w jej oddanie wyspie, mimo iż wcześniej z niej uciekła. Nagle przypomniała jej się opowieść o Aislinn, którą nie tak dawno zgłębiali razem z Charliem.

– Christine proszę cię.

– Boisz się prawda? – spytała, ale nie czekała na odpowiedź – Nie możesz się bać, nie możesz uciekać. Stań z Victorem oko w oko. Zrób to co należy, zrób to, czego ja nie potrafię. Uratuj wyspę, zakończ tą wojnę. Oddaj hołd zmarłym, zadośćuczyń ich rodzinom. Jesteś w stanie to zrobić.

Christine spojrzała na Annabel z intensywnym przekonaniem, które przepływało przez jej słowa. W tych chwilach, gdy wzrok ich się spotykał, było to coś więcej niż tylko słowa - była tam głęboka więź, która łączyła je od dzieciństwa. Annabel czuła to, jak wiatr podczas sztormu, który oplatał ich obie, przypominając im o wspólnym dziedzictwie i odpowiedzialności. Miała przed sobą decyzję o powrocie do królestwa, które kiedyś traktowała jako swój dom, a które teraz wydawało się jej obce i odległe. Obiecała przecież sobie, że będzie żyć po swojemu. Los nie pozostawiał jej jednak złudzeń. Teraz zobaczyła jednak w oczach Christine płonący zapał i oddanie dla sprawy Islay. Była pod wrażeniem tej siły, którą sobą reprezentowała. Czuła, jak z każdym uderzeniem serca wyspa w niezrozumiały dla niej sposób staje się dla niej bardziej rzeczywista, jakby jej dusza ponownie odnajdywała swoje miejsce na tej ziemi. Nagle, jakby wybuchającą iskrą, uznała, że musi stanąć twarzą w twarz z przeszłością, z prawdą o sobie i o swoim dziedzictwie. 



W komnacie Agaty panował chaos niczym po przejściu huraganu. Strażnicy królewscy, niczym sfora wygłodniałych wilków, pod wodzą bezwzględnego sekretarza Thomasa, przeszukiwali każdy zakamarek, każdy kuferek, każdą szufladę. Ich twarze, niczym kamienne maski pozbawione wyrazu, nie zdradzały żadnych emocji, a ich ruchy przywodziły na myśl bezduszne automaty. W powietrzu unosił się duszący zapach kurzu, starych ksiąg i strachu, zmieszany z metalicznym brzękiem mieczy i zbroi. Nagle jeden ze strażników, niczym jastrząb wypatrujący zdobyczy, wykrzyknął z triumfem, podnosząc do góry kawałek pergaminu. Był to list, a na nim widniała pieczęć kapitana Garretha, dowódcy królewskiej floty wyspy Jury – człowieka, który swym atakiem objął część rubieży wschodnich, należących do Islay, co tylko potęgowało uczucie, niczym krwawy znak zdrady. Thomas chwycił go z łapczywością i zaczął czytać na głos. Namiętne słowa miłosnych wyznań kapitana Garretha rozbrzmiewały w komnacie, uderzając w uszy Agaty niczym ostre miecze. Jej serce tłukło się w piersi niczym uwięziony ptak, a łzy spływały po jej bladych policzkach. Nie mogła uwierzyć, że te listy, które chciała przecież zniszczyć, stały się wcześniej jej zgubą. Jak to możliwe, że jej ostrożność i umiejętności magiczne zawiodły, wystawiając ją na łaskę bezwzględnego króla?

W tym samym momencie do komnaty niczym lew wchodzący na swoje terytorium wkroczył sam Król Victor. Jego majestatyczna postać wypełniała całą przestrzeń, a surowa twarz budziła respekt i strach. Spojrzał na Agathę z pogardą, a w jego oczach nie było miejsca na litość ani cień wątpliwości.

– Więc to ty jesteś tą, która donosiła nasze plany wrogim armiom? – jego głos niczym grzmot rozległ się po komnacie. – Myślałaś, że lata oddanej służby wystarczą, aby uniknąć podejrzeń? Błąd! Sprawiedliwość królewska dopadnie każdego, kto ośmieli się złamać prawo i zagrozić bezpieczeństwu mojego ludu.

Agatha padła na kolana, zanosząc się łkaniem. Jej głos drżał niczym liść na wietrze, gdy próbowała się tłumaczyć.

– Mój Królu, błagam, uwierzcie mi! – szlochała. – Te listy to tylko niewinne wyznania miłosne. Nigdy nie zdradziłabym Królestwa! Jestem czysta jak łza i gotowa oddać życie za Waszą chwałę! 

Król Victor nie dał się jednak przekonać. Przepełniony pychą i przekonany o swojej nieomylności, wydał rozkaz aresztowania Agaty.

– Zabierzcie ją! – rozkazał surowo. – Niech stanie przed sądem królewskim i poniesie karę za swoje zbrodnie!

Strażnicy bezceremonialnie chwycili Agathę i wyprowadzili ją z komnaty. Jej rozpaczliwe krzyki i błagania o litość nikogo nie poruszyły. Król Victor patrzył na nią z zimną obojętnością, a w jego oczach nie było miejsca na litość.

2 komentarze:

  1. Jest to pierwszy rozdział, który tak mi się nie podobał i oby jak najmniej takich w przyszłości.
    Czymś jedynym dla mnie pozytywnym, było odnalezienie naszej zguby, Christine. Teraz wypadałoby kolejną misję ratunkową przedsięwziąć, nieprawdaż?

    Zdrowia i weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Omg, Agathcie się chyba nie upiecze. Albo upiecze się, ale ona sama na jakimś stosie, bo karą na pewno nie będzie dożywocie w lochu, ale utrata głowy albo jakiś stos, właśnie. No chyba, że Annabel wpadnie z odsieczą na czas

    OdpowiedzUsuń