Rycerz skłonił głowę, pragnąc ukazać należny respekt, lecz i dystans. Na chwilę błysnęło mu w oczach coś na kształt żalu, lecz szybko przywrócił swe oblicze do chłodnej obojętności, odpowiadając formalnie, choć wyraźnie powściągając serdeczniejszy ton.
– Jam został przydzielony przez Jego Mość króla Victora, by strzec cię podczas twego śledztwa. Jako twój opiekun oraz strażnik, jam odpowiedzialny za bezpieczeństwo twego ciała i duszy. Stąd też będę ci towarzyszyć, dokądkolwiek twe kroki powiodą – rzekł, wyprostowawszy się, a jego spojrzenie pełne było nieodgadnionej tajemnicy.
Annabel ścisnęła dłonie, walcząc z gniewem, jaki w niej narastał. Czyżby Victor miał za nic jej swobodę? To, iż właśnie Euanowi powierzył tę misję, zdało się być kolejnym krokiem ku ograniczeniu jej wolności. Przeczuwała, iż odtąd każdy jej ruch będzie pilnie śledzony, każde słowo podsłuchane.
– Zawsze mniemałam, iż cię znam, Euanie... – rzekła z goryczą. – A oto stoję przed tobą, wiedząc, iż stanąłeś po stronie Victora, choćby miało to znaczyć, że będziesz mnie strzegł niczym pospolitego więźnia.
Euan spuścił wzrok, zmieszany, i wziął głęboki oddech, jak gdyby chciał wyciągnąć do niej rękę, wolną od zbroi, od przysięgi. Jednak Annabel wiedziała, iż lojalność wobec króla kazała mu zachować ten dystans. W jego spojrzeniu widziała zmaganie się dwóch sił – posłuszeństwa wobec władcy oraz pragnienia, by jej pomóc.
– Annabel… – przemówił cicho, na chwilę łamiąc formalność. W jego głosie brzmiała nuta, której żadne zasady nie mogły stłumić.
– Proszę, byś nie przemawiał do mnie po imieniu, sir Euanie – przerwała lodowatym tonem, każdą sylabę akcentując chłodno. – Skoro przybyłeś tu z rozkazu mojego kuzyna, a nie jako przyjaciel, żądam należytego szacunku, przystającego rycerzowi względem członka rodziny królewskiej.
– Lady Annabel – poprawił się z nutą niepewności w głosie. – Pojmuję twe rozgoryczenie. Przyjąłem to zadanie jeno dlatego, iż pragnę, by to nie kto inny, mniej ci życzliwy, pełnił pieczę nad twą osobą. Mój honor i przysięga nakazują mi wszak lojalność królowi i twemu rodowi, dlatego uczynię wszystko, byś pozostała bezpieczna.
– Bezpieczna? – powtórzyła z wyzwaniem w głosie. – Toć tylko próżne słowa, sir Euanie. Bezpieczeństwa zaznam, gdy poczuję, iż to mnie jesteś wierny, nie rozkazom, co cię tu przywiodły. Choćby dla mego dobra, nigdyż nie prosiłam o takową pieczę, której nie było mi potrzeba.
Rycerz uniósł wzrok, a na jego obliczu malowała się frustracja, jakoby toczył wewnętrzną walkę z demonami, które go dręczyły. Annabel dostrzegła w nim zmaganie pomiędzy obowiązkiem a osobistymi pragnieniami. Pragnęła przełamać mur dystansu, który ich dzielił, lecz równocześnie nie potrafiła zignorować narastającej w sobie złości oraz uczucia uwięzienia.
– Księżniczko – odezwał się w końcu, a jego głos brzmiał cicho, lecz przesycony emocjami. – Nie możesz sądzić, że radość, z jaką przyjmę twoje polecenia, czy też moje intencje będą jedynie skutkiem rozkazu. To jest coś więcej. Muszę nie tylko chronić ciebie, ale i twoje dziedzictwo. Nie mogę dopuścić, by ktokolwiek cię skrzywdził.
– Moje dziedzictwo? – spytała, nie mogąc powstrzymać ironicznego śmiechu, który wydobył się z jej ust. – Wydaje mi się, iż moje dziedzictwo to jedynie iluzja, Euanie. Czas bajek minął – to już nie królestwo, które znaliśmy, lecz arena gier i intryg, gdzie każdy czai się z nożem za plecami. A Ty nie jesteś moim sprzymierzeńcem; jesteś stróżem przydzielonym przez męża stanu.
– Nie pragnę, byś czuła się jak więzień. Byłem świadkiem wielu okrucieństw w tym zamku i pragnę, byś była bezpieczna. Ufam, iż twoja wola przetrwa w tym przerażającym teatrze.
Te słowa, mimo szczerego tonu, rozjuszyły ją. Jak mógł mówić o zaufaniu, skoro wszystko, co czynił, tylko ich dzieliło?
– Ufam, lecz nie tobie – odpowiedziała, starając się nadać swojemu głosowi zimny, rzeczowy ton. – Nie jestem dzieckiem, które pragnie pocieszenia. Mam własne plany i zamierzam je zrealizować, niezależnie od tego, co myślisz lub jakie masz wątpliwości.
Sir Euan wstrzymał oddech, jego spojrzenie zbłądziło gdzieś w kąt pokoju. Wiedział, iż nie mógł zmusić Księżniczki do zaufania, ale każdego dnia spędzanego w jej towarzystwie mieli szansę na malowanie innego obrazu ich relacji. Nie mógł jednak zapomnieć o lojalności wobec króla.
– Rozumiem, że czujesz się osaczona, lecz nie jestem twoim wrogiem. Pracując razem, możemy odkryć prawdę i zdobyć władzę nad tym, co nadchodzi. Nie musisz mi ufać, ale zachowajmy otwartą komunikację.
Na te słowa Annabel skinęła głową, lecz w jej umyśle wciąż krążył jeden cel – dowiedzieć się, kto jest zdrajcą. Nie mogła jednak zignorować faktu, iż sir Euan mógł być jej nieoczekiwanym sojusznikiem, nawet jeśli nie miała w tej chwili pełnego zaufania.
– Dobrze, rycerzu – rzekła w końcu, próbując osłabić swoją złość. – Jeśli już tutaj jesteś, musisz być moim partnerem w odkrywaniu prawdy. Niech będzie jasne – nie zaufam ci bezwarunkowo. Znam znaczenie lojalności, a drogi, którymi podążamy, mogą się szybko rozdzielić.
Charlie siedział na samotnej, pustej plaży, otoczony chłodnym powiewem znad morza, który smagał jego twarz jak nieproszony zwiastun nadciągającej burzy. Zimny piasek wsączał się między jego palce, przypominając, że tutaj, na Ionie, był daleko od swojego miejsca w świecie Annabel, której obecność stanowiła dla niego ostatni bastion spokoju. Melodyjny szum fal, który w innych okolicznościach koiłby jego zmysły, teraz jedynie podsycał uczucie niepokoju, tworząc mroczne echo w jego umyśle.
Ona wróciła na Islay. Na wyspę, której król – jej własny kuzyn – zabronił jej wracać. Charlie wciąż widział przed sobą obraz Annabel: jej twarz, która, choć opanowana i pełna determinacji, zdradzała głęboko ukryte napięcie. Była silna, wytrwała i odważna, ale każdy jego krok po tej plaży zdawał się potęgować dręczący strach, który rósł w jego sercu. Co, jeśli coś poszło nie tak? Co, jeśli znalazła się w niebezpieczeństwie, z którego nie ma ucieczki? Próbował wyrzucić te myśli z głowy, ale powracały jak fale, każda silniejsza od poprzedniej.
Charlie utkwił wzrok w horyzoncie, tam, gdzie morze stapiało się z niebem, i poczuł, jak jego serce bije szybciej na myśl, że nie będzie mógł być przy niej, jeśli jej życie znajdzie się w zagrożeniu. Jego ciało przeszył dreszcz, a umysł owładnęły przerażające wizje. "Synowie Nomadu" – wspomnienie tamtej przygody w Hoia Baciu odbijało się echem w jego głowie. Byli potężni, bezwzględni, ich ambicje mogły rozsadzić nawet najtrwalsze sojusze, a Annabel, z jej niewzruszoną lojalnością, znajdowała się teraz w epicentrum ich planów.
Zacisnął dłonie na piasku, wbijając w niego palce jak kotwice, próbując odnaleźć choć cień stabilności. Była jego ostoją, a teraz, gdy jej zabrakło, wydawało się, że grunt usuwa się spod jego stóp. W oddali rozległ się cichy szum – mógłby przysiąc, że usłyszał w nim jej głos, cichy szept mówiący: "Bądź silny." W tej chwili jednak czuł się słaby, rozbity, niezdolny powstrzymać strumienia myśli, które niczym ciemne chmury przesłaniały jego umysł.
Nagle coś przyciągnęło jego uwagę – majaczący w oddali kształt, który zaczynał się klarować na tle błękitnych chmur. W pierwszej chwili wydawało się to tylko złudzeniem, iluzją stworzoną przez jego pragnienie zapomnienia. Ale kiedy kształt stawał się coraz wyraźniejszy, jego serce zabiło mocniej, a oddech uwiązł w gardle. Smukła, potężna sylwetka sunęła po niebie, a jej długie, zakrzywione rogi rozdzierały przestrzeń z nieodpartą gracją. Z każdą sekundą stawało się jasne, że to nie był przypadek.
Lumini. To nie mógł być nikt inny. Minęły miesiące, odkąd musiał pozwolić mu odejść, i tamten dzień utkwił mu w pamięci jako gorzkie pożegnanie. Mimo że wiedział, że jego były podopieczny, smok, którego opieką się zajmował, pragnął wolności i samodzielności, ich więź nigdy się nie przerwała. To pożegnanie było tylko początkiem nowej ery, a jednak, widząc go teraz, uświadomił sobie, jak wielka część jego serca została tamtego dnia odarta z mocy.
Smok zbliżał się, a Charlie nie wiedział, czy jego obecność przyniesie ukojenie, czy jeszcze większy ból. Jego łuski lśniły w blasku księżyca, rozsiewając srebrzyste światło po powierzchni morza, a każdy ruch skrzydeł wydawał się poetycko doskonały. Gdyby miał choć cień pewności, że to naprawdę Lumini, zawołałby go, ale obawa, że to tylko złudzenie, była zbyt wielka. W końcu, jakim cudem jego dawno pożegnany przyjaciel znalazłby drogę z powrotem do niego? I dlaczego właśnie teraz?
Charlie poczuł, jak napięcie w jego ciele zaczyna ustępować miejsca nadziei, a jednocześnie przepełnia go lęk przed tym, co może przynieść to niespodziewane spotkanie. Łzy zabłysły w jego oczach – był człowiekiem, który nauczył się kontrolować emocje, ale ta chwila sprawiła, że wszystkie bariery runęły.
Kamienne schody prowadziły Annabel i sir Euana coraz głębiej w mroczne otchłanie lochów. Gdy schodzili w dół, powietrze stawało się coraz bardziej wilgotne i gęste, a zapach stęchlizny i wilgoci przyprawiał o mdłości. Każdy ich krok niósł echo, które odbijało się od zimnych, ciemnych ścian, tworząc złowieszczy szelest. Annabel starała się trzymać prosto, ukrywając narastające zdenerwowanie, które rozsadzało ją od środka. Choć była księżniczką, a jej życie wypełnione było niejednokrotnie ryzykownymi przygodami i wyzwaniami, to jednak atmosfera lochów, ich mroczne korytarze i niewielkie komnaty, przywodziły na myśl najgorsze momenty jej życia – zdrady, niepewność i ból. Sir Euan szedł obok niej, z miną skupioną i poważną, ale Annabel czuła jego niechęć, którą z trudem tłumił. Wiedziała, że nie ufa ani trochę jej przypuszczeniom, a jego obecność, choć była konieczna, budziła w niej jeszcze większy niepokój. Wzrok mężczyzny błądził po ciemnych zakamarkach, jakby wyczekiwał, że każda chwila może zaskoczyć ich niebezpieczeństwem.
W końcu dotarli do niewielkiej, oświetlonej nikłym światłem pochodni celi. Światło rzucało długie cienie, które tańczyły na brudnych kamieniach, tworząc iluzję ruchu, jakby lochy miały swoją własną, mroczną duszę. W kącie, skulona na stercie brudnych szmat, siedziała wychudzona kobieta. Annabel rozpoznała ją natychmiast – to była osoba, którą widziała tylko raz, ale jej twarz była odmieniana w strzępach wspomnień i strachu.
Kobieta unikała wzroku, jej dłonie drżały nerwowo, jakby w każdej chwili miała zerwać się do ucieczki, choć nie miała dokąd. Wydawała się przytłoczona strachem, a to, co niegdyś nosiło w sobie odwagę, teraz zostało stłumione przez poczucie winy i beznadziejności.
– Aldaro – Annabel przemówiła cicho, lecz zdecydowanie, wyciągając dłoń ku kratą celi, jakby chciała przełamać dzielącą ich przestrzeń. – Jestem tutaj, aby usłyszeć twoją wersję. Wiem, że nie działałaś z własnej woli. Ktoś cię zmusił, ktoś zlecił ci ten czyn. Być może się go obawiasz, ale twoje milczenie w niczym ci nie pomoże. Jeśli wyjawisz prawdę, mogę rozważyć, byśmy znaleźli dla ciebie łagodniejszy los.
Aldara jednak nie podniosła wzroku. Jej wychudzone dłonie drżały, kurczowo zaciśnięte na brzegach brudnego płaszcza, którym się owijała. Patrzyła tylko w ziemię, a jej wargi szeptały jakąś cichą mantrę. W głębokiej ciszy lochów Annabel usłyszała słowa powtarzane w uporczywym rytmie, jakby wypowiadane zaklęcie miało chronić Aldarę przed czymś straszniejszym niż sama śmierć: „Nie mogę… nie mogę… nie mogę…”. Sir Euan, stojący tuż za Annabel, przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą, aż w końcu westchnął z wyraźną irytacją. Przekrzywił głowę, mierząc więźniarkę zniecierpliwionym spojrzeniem, jakby każda sekunda ciszy była dla niego ciosem w ambicję skutecznego rycerza.
– Widzicie, księżniczko, nic nie osiągniemy. – Jego głos przebił ciszę jak zimny nóż. – Ona woli spędzić resztę życia w tej celi, niż wyjawić prawdę. Tchórzy przed kimś, kto wciąż jest na wolności.
Annabel poczuła narastające ukłucie złości. Wzrok Euana, chłodny i zniecierpliwiony, przeszył ją na wskroś. Jednak nie odezwała się do niego. Skupiła całą swoją uwagę na Aldarze, próbując odnaleźć choćby najmniejszy znak w jej twarzy, gestach, oddechu – cokolwiek, co mogłoby świadczyć o kruchości murów, którymi kobieta otoczyła swoje serce.
– Aldaro – powtórzyła cicho, z delikatnym drżeniem w głosie. Choć była księżniczką, w tej chwili bardziej przypominała suplikantkę błagającą o pomoc. – Posłuchaj mnie… Pomyśl o tych wszystkich, którym mogłabyś pomóc, o ludziach, których moglibyśmy uratować. Twój milczący strach tylko ich wzmacnia.
Służąca nadal milczała, jakby ślepa na zewnętrzny świat. Jej usta były zaciśnięte, a w zapadniętych oczach pojawiły się łzy. Jedna z nich oderwała się od kącika oka i spłynęła po policzku, pozostawiając po sobie brudną smugę. Annabel czuła, że Aldara była na skraju wyczerpania; jej umysł i ciało znajdowały się w pułapce, z której nie mogła uciec.
Wtem ich rozmowie przerwał cichy, przepełniony desperacją głos z sąsiedniej celi.
– Pani… ja wiem coś na ten temat.
Annabel gwałtownie odwróciła głowę, zdziwiona, że w ponurym mroku lochów znalazła się inna dusza, gotowa wyjawić choć część tajemnic. W sąsiedniej celi stał mężczyzna, zgarbiony i wychudzony. Przybliżył się do krat, a jego twarz – naznaczona zmarszczkami zmęczenia i cierpienia –oświetlona była mdłym blaskiem pochodni. W jego oczach dostrzegła desperację i nadzieję, zrodzoną z najmniejszej iskry możliwości.
Annabel wzięła głęboki oddech, próbując odzyskać opanowanie, po czym zbliżyła się do krat jego celi. Przez chwilę patrzyli na siebie, oceniając swoje intencje, zanim przemówiła, starając się, by jej głos brzmiał łagodnie, lecz stanowczo.
– Co wiesz, więźniu? Mów bez owijania w bawełnę, jeśli chcesz uzyskać pomoc.
Mężczyzna spojrzał na nią ze smutkiem, choć na jego twarzy malowało się coś jeszcze – błysk desperacji, który świadczył o tym, że pragnienie wolności przerastało jego własne obawy.
– Kobieta mówi przez sen… – wyszeptał zniżonym głosem, który ledwie przebił mroczny półmrok. –Czasami zdarzało się, że… powtarzała rzeczy, które znałem tylko z dworskich plotek. Wiem, że ten, kto dał jej polecenie, jest nadal na dworze. Spotyka się z wpływowymi ludźmi… zwłaszcza lordem Horena i jego córką Elolise. Słyszałem ich imiona wiele razy, zawsze wypowiadane z obawą. Ich wspólne noce w bibliotece nie są tak niewinne, jak chcą, by wyglądały.
Annabel wymieniła szybkie spojrzenie z Euanem, który uniósł brwi w wyrazie powątpiewania, lecz i niepokoju. Imię Horena wywołało we wspomnieniach Annabel obrazy mężczyzny o chłodnym spojrzeniu i przewrotnym umyśle, a jego córka Elolise… Dziewczyna była piękna i inteligentna, lecz słynęła też ze zdolności do intryg, które nie raz podsycały zawirowania na dworze.
Annabel zbliżyła się do krat celi, próbując złapać spojrzenie więźnia. Próbowała przejrzeć jego intencje, zrozumieć, co naprawdę skłania go do współpracy.
– Jeśli powiesz nam wszystko, co wiesz – jej głos stał się bardziej natarczywy – możesz liczyć na naszą pomoc. Ale musisz być szczery. Każda niedopowiedź, każde kłamstwo sprawi, że pozostaniesz w tym miejscu na zawsze.
Mężczyzna zadrżał, a jego dłonie nerwowo zacisnęły się na kratownicy. Na jego twarzy pojawiła się ponura rezygnacja.
– Jest coś… czego potrzebuję. Proszę… uwolnijcie mnie. – Jego głos łamał się pod ciężarem desperacji. – Mam córkę, osiem lat. Została teraz sama, a ja… jestem dla niej jedyną rodziną. Pani, proszę… Pomóżcie mi do niej wrócić.
Annabel zmarszczyła brwi, w jej sercu rodziło się współczucie, lecz wiedziała, że nie może ofiarować mu wolności. Przeczucie mówiło jej, że złamałby się i uciekł, a wtedy ślady śledztwa mogłyby przepaść.
– Nie mogę obiecać ci wolności – odparła z ciężkim sercem, w jej głosie odbijała się szczerość, lecz i stanowczość. – Mój kuzyn, król, nie ma litości dla tych, którzy naruszają prawo. Dla niego kradzież to niemalże zdrada stanu… Ale mogę obiecać, że twoja córka będzie miała schronienie i opiekę. Zapewnimy jej bezpieczne miejsce, w którym będzie mogła dorastać, pracę, która pozwoli jej pozostać blisko dworu.
Mężczyzna spuścił wzrok, jego dłonie drżały, lecz wiedział, że to więcej, niż mógłby oczekiwać. W jego oczach zajaśniało coś na kształt ulgi, która, choć niepełna, pozwalała mu podjąć decyzję.
– W takim razie… zgadzam się. Pomogę wam. – Jego głos był cichy, niemal szeptem oddawał swoje słowa. – Wiem, że… czasami przez sen wspominała rycerza, Joresa. Wypowiadała jego imię z takim lękiem, jakby samo wspomnienie mogło sprowadzić na nią zgubę. Czasem wymawiała to imię z takim strachem – kontynuował więzień – jakby wspomnienie o nim mogło ją sprowadzić na krawędź szaleństwa. Mówiła cicho, jakby bała się, że ktoś ją usłyszy nawet we śnie. Nie wiem dokładnie, co ich łączy, ale wydaje mi się, że on nie jest tym, za kogo wszyscy go uważają.
– Sir Jores… – wyszeptała pod nosem, jakby dopiero teraz układała w całość wszystkie niepokojące wskazówki. W ostatnich raportach zwiadowców często padało jego imię, jako tego, który prowadził szarżę przeciwko Synom Nomadu, ale czy niezbyt skutecznie.
– Ten rycerz zyskał królewskie zaufanie, ale w królestwie plotkuje się o nim od dawna. Przyznaję, że jego lojalność wydaje się niepodważalna, lecz jeśli istnieje chociaż cień podejrzenia… musimy to zbadać, księżniczko. Sir Euan skrzyżował ramiona, jego twarz wyrażała mieszaninę powątpiewania i niechęci.
Annabel skinęła głową, choć czuła, że powaga tej sytuacji wymaga bardziej zdecydowanej reakcji. Musiała być pewna, że więzień mówi prawdę. To mógł być kolejny fałszywy trop, sposób na odciągnięcie jej uwagi od prawdziwych sprawców. Jednak nie mogła sobie pozwolić na zignorowanie tego, co usłyszała.
– Dziękuję ci – zwróciła się do więźnia z nieco złagodzonym wyrazem twarzy. – Twoja córka otrzyma nasze wsparcie, tak jak obiecałam. – Mężczyzna skinął głową, a w jego oczach pojawiły się łzy wdzięczności. Czuł, że jego los nadal pozostaje niepewny, lecz świadomość, że jego córka nie będzie sama, przynosiła mu ukojenie. – Musimy znaleźć sposób, by dowiedzieć się więcej o Joresie i jego relacjach z lordem Horenem i Elolise. Jest jeszcze jedna osoba, która może mieć o nim informacje… – Jej spojrzenie stało się bardziej zamyślone, jakby już planowała kolejny krok.
– Król nie będzie zadowolony, jeśli przyjdziemy do niego z pustymi rękoma. Nie jest cierpliwy, zwłaszcza w tak ważnych sprawach.
Annabel poczuła falę goryczy. Była księżniczką, ale musiała uważać na każdy krok, jeśli miała wydobyć prawdę, która mogła wstrząsnąć całym królestwem. Słowa więźnia rozbrzmiewały w jej myślach, niepokojące i prawdziwe, wciąż echem odbijając się od zimnych ścian lochów.
– W takim razie ruszajmy – rzekła z determinacją, ruszając po schodach na górę. Kiedy wspinali się z powrotem, cisza lochów zdawała się być coraz bardziej dusząca. Annabel wiedziała, że z każdym krokiem przybliżała się do prawdy, ale i do niebezpieczeństwa, które mogło czekać na nią za każdym rogiem zamkowych korytarzy.