czwartek, 15 sierpnia 2024

II.X

"Trzeba być bardzo dzielnym, by stawić czoło wrogom, ale tyle samo męstwa wymaga wierność przyjaciołom."

Noc była ciężka, powietrze duszne i przesiąknięte ciszą, która zwiastowała burzę. Annabel stanęła na brzegu wyspy, gdzie wody morza uderzały z szumem o skały, a odległe światła zamku Islay przebijały się przez ciemność niczym latarnie ostrzegawcze. Czuła, jak serce bije jej mocno w piersi, jakby samo chciało się wyrwać, by przedrzeć się przez mury zamku i stanąć naprzeciw Victora. Była zdeterminowana, lecz jednocześnie pełna obaw. Wiedziała, że nie będzie to łatwa rozmowa, ale nadszedł czas, by stawić czoła swojemu kuzynowi i próbować ocalić to, co jeszcze zostało z ich dawnej więzi.

Annabel odwróciła się od morza, zaciskając dłonie na różdżce, którą ukryła pod płaszczem. Jej umysł pracował gorączkowo, próbując wymyślić plan, który pozwoli jej dostać się do zamku i rozmawiać z Victorem na swoich warunkach. Wiedziała, że nie może podejść bezpośrednio – zamek był zbyt dobrze strzeżony, a Victor zbyt ostrożny. Musiała być sprytna, musiała wykorzystać magię, by przekraść się przez mury niezauważona.

Wiedziała również, że jej czary nie są doskonałe. Wiedziała, że istnieje ryzyko. Jednak ryzyko to było częścią gry, którą Victor sam rozpoczął.

Zebrała wszystkie siły, wyciszyła umysł, i poczęła inkantować zaklęcie, które miało ją przenieść przez mury zamku. Jej głos był cichy, niemal niesłyszalny wśród szumu fal, ale każdy sylabiczny rytm niósł moc, która przeniknęła ją całą. Powietrze wokół niej zadrżało, a mrok nocy jakby gęstniał, pochłaniając ją w swe objęcia. Chwilę później znalazła się w chłodnych, kamiennych korytarzach zamku. Uderzył ją zapach wilgoci i stęchlizny, zmieszany z wonią starych ksiąg i dawno zgaszonych pochodni. W sercu miała niepokój, jak cień czający się za każdym rogiem. Wiedziała, że jej obecność nie powinna być wyczuwalna, lecz mimo to czuła na sobie czyjeś spojrzenie, jakby mury same były świadkami jej obecności.

Wstrzymała oddech, nasłuchując. Z oddali dochodziły ją odgłosy życia zamku – szuranie butów, cichy szmer rozmów, czasem odległe dźwięki dworskiej muzyki. Musiała być ostrożna. Każdy krok mógł ją zdradzić. Zbliżając się do drzwi prowadzących do sali tronowej, w której spodziewała się zastać Victora, Annabel zrozumiała, że nie może wkroczyć tam jako wróg. Musiała grać swoją rolę doskonale – kuzynka, rodzina, osoba, która chce rozmawiać, a nie atakować. Jednak nie zdążyła dokończyć myśli, gdy poczuła na sobie ciężar cudzego dotyku. Różdżka w jej dłoni wyrwała się z uścisku jak żywa, by zaraz potem zniknąć w mocnej, acz niewidocznej dłoni.

– Annabel. –  rozległ się głos, przeszywający ją jak zimne ostrze. – Odwagę i głupotę dzieli cienka linia.

Odwróciła się powoli, wiedząc już, kogo ujrzy. Przed nią stał Victor, wysoki i dumny, lecz coś w jego spojrzeniu budziło niepokój. Jego oczy błyszczały tą samą mieszanką wyrachowania i pewności siebie, ale były teraz również nieco szalone, jakby ukrywały głęboki, niekontrolowany gniew. Jego twarz, choć zewnętrznie niewzruszona, zdradzała niepokojące oznaki wewnętrznego rozpadania się – drobne drgania kącików ust, szybkie mrużenie oczu, jakby próbował utrzymać jakąś niewidzialną kontrolę.

– Czego tu szukasz? – zapytał, choć ton jego głosu wskazywał, że odpowiedź nie była mu potrzebna. Oczekiwał czegoś więcej, czegoś, co mogło zmienić bieg wydarzeń.  Annabel poczuła, jak zimny pot spływa jej po karku. Odpowiedź na to pytanie mogła zaważyć na jej dalszej egzystencji na tym świecie.

– Jestem tutaj, by rozmawiać. – odezwała się po chwili, jej głos brzmiał pewnie, mimo sytuacji w której przyszło jej uczestniczyć. – Nie mogłam nie wrócić, wiedząc, że tyle waży się na szali.

Victor zmierzył ją wzrokiem, jego spojrzenie było teraz intensywniejsze, niemal przerażające. Twarz pozostała kamienna, ale z każdego jego ruchu emanowało napięcie, jakby miał trudności z utrzymaniem swojej pozornej zimnej pewności siebie.

– Rozmawiać? – powtórzył z lekką kpiną w głosie, ale Annabel dostrzegała w jego oczach coś więcej - jakąś wrażliwość na granicy szaleństwa. – Rozmawiać, kuzynko, nie potrzebujesz magii ani skradania się niczym pospolita złodziejka.

Annabel zacisnęła usta, starając się nie dać się sprowokować. 

– Nie byłam pewna, jak zostanę przyjęta. – odpowiedziała w końcu, próbując zebrać myśli. – Jednak musiałam cię zobaczyć. To, co ma się wydarzyć... to szaleństwo, mój Królu.

Jej słowa odbiły się echem po kamiennych ścianach, a przez twarz Victora przeszła ledwie dostrzegalna zmarszczka. 

– Szaleństwo? – zapytał powoli, jakby smakował każde słowo. Jego oczy zaczęły lśnić dzikim blaskiem, jakby w nich tlił się jakiś mroczny ogień. – Czyżbyś tak nisko ceniła moją ambicję? Moją wizję dla królestwa?

– To nie jest kwestia ambicji. – odparła ostrożnie, zerkając na jego twarz, szukając choćby cienia wątpliwości. Chodzi o to, że ta wojna niszczy nie tylko ciebie, ale i nas wszystkich, twoich poddanych. 

Annabel westchnęła głęboko, starając się powstrzymać falę gniewu, która zaczęła w niej narastać. Wiedziała, że Victor jest zbyt dumny, by przyznać się do błędu, zbyt ambitny, by dostrzegać niebezpieczeństwo. Ten zaś w odpowiedzi zmrużył oczy, a jego głos zyskał na zimnej ostrości.

– Nie ja rozpocząłem tą wojnę, ale zamierzam ją wygrać. – rzucił lodowato. – Czyż nie jesteśmy ulepieni z tej samej gliny, kuzynko? Czyż nie mamy prawa walczyć o to, co nam się należy?

Annabel poczuła, jak dłonie zaczynają jej drżeć, wiedziała, że Victor nawiązuje do jej ucieczki. Nie mogła jednak dać się ponieść emocjom. Musiała go przekonać, choć wiedziała, że każdy krok w tej rozmowie jest grą na krawędzi.

– To nie jest wojna, którą możesz ot tak wygrać.– powiedziała cicho, ale z determinacją. – Mieszkańcy wyspy mają zbyt wiele do stracenia.

Victor milczał przez chwilę, przyglądając się jej z mieszanką gniewu i rozczarowania.

– Dlaczego tak ci zależy? – spytał w końcu, a w jego głosie zabrzmiała nuta czegoś, co Annabel znała z dzieciństwa - potrzeba zrozumienia, która przebijała się przez skorupę chłodu. – Dlaczego tak bardzo próbujesz mnie powstrzymać?

Annabel zawahała się, czując, że jeśli wyjawi mu prawdę, nie będzie potrafił spojrzeć na nią chłodno, nie teraz, nie na tym etapie i w taki sposób. Musiała wymyślić coś innego, coś co podkreśli, że mimo iż wyrzekła się swojej pozycji - w dalszym ciągu zależy jej na dobru wyspy.

– Ponieważ jesteś moim kuzynem i królem. – odpowiedziała w końcu, patrząc mu prosto w oczy. – Bo jesteśmy rodziną. I choćbyś miał najgorsze zamiary, nie mogę pozwolić, byś zniszczył siebie i nas wszystkich.

Victor przymrużył oczy, jakby chciał ją przejrzeć na wylot. 

– Rodzina. – powtórzył z goryczą, jakby to słowo miało w sobie jakiś ukryty jad. – Rodzina, która zdradza, która nie wspiera, która nie rozumie... Czy taka rodzina jest warta ochrony?

– Nigdy nie zamierzałam cię zdradzić, Victorze – Annabel zadrżała, lecz jej wzrok nie ustępował. Jej dłoń opadła na jego ramię w geście pełnym czułości i determinacji. – Próbuję cię uratować. Nawet jeśli teraz tego nie dostrzegasz, wiem, że kiedyś zrozumiesz. – Jej głos był cichy, ale pełen przekonania. – Znam przyszłość i jej mroczne tajemnice. Możesz mi zaufać teraz, zanim będzie za późno. Przestrzegam cię – wiele istnień jest zagrożonych. Czy będziesz w stanie spojrzeć w lustro, wiedząc, że twoja duma powstrzymała cię od ocalenia poddanych, którzy cię potrzebują?

Zapadła cisza, ciężka i nieprzenikniona, jakby powietrze wokół nich nagle zgęstniało. Victor patrzył na nią długą chwilę, a w jego oczach przemykały różne emocje – gniew, żal, a może nawet cień dawnej bliskości. W końcu machnął ręką, jakby odpędzał niechciane myśli.

– Przyjdź jutro. – powiedział cicho, jego głos miękki, lecz wciąż twardy. – Jutro będziemy rozmawiać dalej. Dziś musisz odejść.

Annabel spojrzała na niego przez chwilę, a potem skinęła głową, z trudem kontrolując emocje. Wiedziała, że jej misja nie była jeszcze zakończona, lecz i tak musiała teraz zniknąć. Wyszła z sali tronowej, czując, jak jej serce wali mocno, a w głowie huczy niepokój.

Kiedy opuściła zamek, miała wrażenie, że noc wokół niej wciąż skrywa tajemnice, które nie dały się rozwikłać. Światło księżyca odbijało się w wilgotnym bruku, tworząc nierówną mapę, która prowadziła ją w stronę wyjścia. Niewiadoma wciąż wisiała w powietrzu – co się stanie, gdy jutro nadejdzie? Jakie będą następstwa tej rozmowy? Wszystko to pozostawało w niepewności, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.


Świt nad Islay rozpościerał się powoli, delikatnie rozlewając złotą poświatę na wyspę, która przebijała się przez mlecznobiałe poranne mgły. Annabel czuła, jak poranny chłód przenika jej ciało, lecz jeszcze dotkliwiej czuła napięcie, które zagnieździło się w jej sercu podczas bezsennej nocy. Wiedziała, że nadchodzące spotkanie z Victorem nieubłaganie zbliżało się jak burzowe chmury. Ranek zaś przywitał ją szarością, która zdawała się nie mieć końca. Gęste chmury wisiały nad zamkiem, jakby niebo samo chciało podzielić się ciężarem niepewności, którą Annabel czuła w sercu. Poranne mgły, unoszące się nad powierzchnią jeziora, były jak zasłona odgradzająca ją od rzeczywistości. Miała wrażenie, że wszystko, co planowała, znajduje się na krawędzi katastrofy.

Przemierzając mroczne korytarze zamku, Annabel przywoływała w pamięci wczorajszą konfrontację, której echo wciąż dźwięczało w jej głowie. Słowa Victora – pełne gniewu, ale i bólu – wryły się głęboko w jej umysł. Ta rozmowa miała stać się punktem zwrotnym, lecz teraz Annabel nie była pewna, czy cokolwiek może zmienić. Wszystko rozstrzygnie się w sali tronowej, miejscu pełnym majestatu, gdzie oboje kuzyni muszą stanąć twarzą w twarz z prawdą oraz własnymi słabościami. Wiedziała również, że wyzwanie, przed którym stoi, będzie znacznie trudniejsze – Victor miał czas na przygotowanie się, a każda chwila zwłoki mogła być wykorzystana przeciwko niej. Nie mogła sięgnąć po magię bezpośrednio, gdyż jej użycie mogłoby wzbudzić podejrzenia. Zdecydowała się więc na spokojne podejście, mając nadzieję, że jej determinacja i szczerość wystarczą.

Gdy znalazła się przed ogromnymi, drewnianymi drzwiami prowadzącymi do sali tronowej, serce Annabel przyspieszyło. Kiedy ostatni raz tu była, Victor stał w centrum, dumny i nieugięty, wymuszając na niej aranżowane małżeństwo. Po wczorajszej konfrontacji ich relacje wisiały na włosku. Annabel zastanawiała się, co przyniesie dzisiejszy dzień – czy Victor dostrzeże sens w jej słowach, czy też będzie gotów kontynuować swoją ambicję, nie zważając na ostrzeżenia?

Wewnątrz sali tronowej surowe światło porannego słońca, które na chwilę wyjrzało zza chmur, wpadało przez wąskie okna, rzucając długie cienie na kamienne posadzki i złocone ściany. Victor siedział na tronie, ubrany w bogate szaty podkreślające jego pozycję, lecz jego oczy były zimne i nieprzeniknione. Obok niego stał doradca Thomas – mężczyzna o czarnych jak smoła włosach, który zawsze wydawał się być cieniem Króla, czujnie słuchając każdego słowa i decyzji swojego pana. Annabel weszła powoli do sali, jej krok był pewny, lecz w oczach można było dostrzec lśnienie napięcia. Udało jej się nie dać wciągnąć w pułapkę złowrogiego mroku, który wypełniał salę, ale wciąż czuła, że stoi na granicy nieznanego.

Victor podniósł wzrok, jego oczy spotkały się z jej spojrzeniem. Przez chwilę milczał, jakby chciał ocenić jej determinację i gotowość do stawienia czoła wszelkim wyzwaniom.

– Kuzynko – powiedział w końcu, jego głos nasycony chłodem. – Dziś jesteś moim gościem. Co przynosisz?

Annabel zbliżyła się powoli, starając się nie dać poznać, że jej serce bije jak młot. Uklękła przed tronem, próbując zachować spokój.

– Przyszłam w pokoju, mój Królu – powiedziała cicho, ale wyraźnie. – Chcę ponownie rozważyć naszą rozmowę z wczoraj. To, co ma się wydarzyć, gdy wojna będzie trwać nadal, to nie tylko ryzyko – to śmierć i zniszczenie.

Victor przygryzł wargę, gdy Annabel powstała, a jego wzrok nie opuszczał jej twarzy.

– Jakie masz argumenty, które mogłyby skłonić mnie do zmiany zdania? – zapytał, a jego ton brzmiał jak zaproszenie do gry. – Jestem ciekawy, co takiego mogłabyś mi przedstawić, by przekonać mnie, że mam spróbować zakończyć tę wojnę?

Annabel zacięła się przez chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią. Wiedziała, że musi wyjść poza proste argumenty – musiała sięgnąć do głębszych emocji, które mogłyby dotrzeć do Victora, tak jak prawie dotarły do niego poprzedniej nocy.

– Wiesz, jak wiele dla mnie znaczysz – zaczęła powoli. – Jak wiele dla mnie znaczyła nasza rodzina. Może zapomniałeś, ale w czasach dzieciństwa byliśmy nierozłączni. To, co nas łączyło, nie było tylko więzią krwi, ale także głębokim zrozumieniem i lojalnością.

Król, wstrząsany powagą, wstał z krzesła i zbliżył się do okna, które ukazywało widok na stolicę, leniwie budzącą się do życia. Jego postawa emanująca dostojeństwem i napięciem sprawiła, że Annabel, stojąc w jego cieniu, odczuwała, jak powietrze gęstnieje od niepewności. W końcu, po chwili milczenia, Victor obrócił się ku niej, a w jego oczach błyszczał gniew i głęboki zawód.

– Masz rację, że dawniej łączyła nas więź – rzekł, zbliżając się do niej. – Lecz teraz, gdy przybywasz z wezwania do miłości i wierności, nie mogę zapomnieć jednej rzeczy, która wciąż wisi nad nami jak cień. Zdradziłaś naszą sprawę, zdradziłaś naszą rodzinę.

– Zdradziłam? – zapytała, czując, jak jej serce zaczyna bić mocniej, a oddech staje się krótszy.

Victor, pełen gniewu, podszedł bliżej, jakby jego oczy mogły przeniknąć duszę Annabel.

– Zdradziłaś – odpowiedział, jego głos ostry jak brzytwa. – Mówiąc o lojalności, muszę przypomnieć sobie dzień, kiedy nadszedł czas, by podjąć decyzję, która mogła zabezpieczyć przyszłość naszego rodu. Zamiast stanąć na wysokości zadania, porzuciłaś swoje obowiązki i uciekłaś z innym mężczyzną. To nie była jedynie zdrada umowy – to była zdrada zaufania, zdrada obietnicy. Jak możesz teraz stać przed mną i próbować udowodnić, że nadal jesteś wierna naszemu dziedzictwu, kiedy sama złamałaś wszystkie zasady, które cię obowiązywały?

Annabel poczuła, jak jej dusza jest przytłoczona jego oskarżeniami. Chciała odpowiedzieć, lecz słowa ugrzęzły jej w gardle, niczym ciężki kamień. Zamiast tego, wbiła wzrok w jego oczy, starając się dostrzec choćby najmniejszy ślad zrozumienia.

– Charles jest dla mnie światem – rzekła cicho, zaciskając pięść wbrew własnej woli. – On zna tajemnice, które skrywam, a nigdy nie usiłował ich wykorzystać dla swoich celów. Lord Høren zaś uczyniłby to bez wahania. Jestem smokiem, Królu – wyszeptała w tajemnicy, przeznaczoną tylko dla jego uszu. – Musisz wiedzieć, że małżeństwo z nim... gdybyśmy mieli potomstwo, nieprzewidywalność jego natury mogłaby sprowadzić wielkie niebezpieczeństwo. – odparła stanowczo.– To, co chciałeś na mnie ściągnąć, doprowadziłoby tylko do ruiny, zarówno jego, jak i naszego królestwa. Musisz to zobaczyć, Królu. Musisz zrozumieć, że są inne drogi, które mogą przynieść więcej dobra.

Victor spojrzał na nią z chłodnym dystansem, a jego oczy były niczym dwie stalowe kule, które badały każdy jej gest i słowo. Podniósł rękę, dając znak doradcy, by opuścił salę. Gdy drzwi zamknęły się z cichym trzaskiem, król zwrócił wzrok ku Annabel.

– Możesz mówić o dobroci i sentymentach, ale to decyzje, które podejmujemy, decydują o rzeczywistości. Czasami trzeba podjąć drastyczne kroki, by osiągnąć to, co uznaje się za słuszne. Jeśli naprawdę pragniesz przyczynić się do dobra naszej sprawy – jego głos złagodniał, choć nadal brzmiał stanowczo – musisz dowieść swojej wartości inaczej. Twoje słowa będą miały wagę tylko wtedy, gdy udowodnisz, że jesteś gotowa na prawdę i poświęcenie.

Annabel otworzyła usta, by odpowiedzieć, lecz nagle do komnaty weszła dwójka rycerzy, krocząc w równym, zdecydowanym tempie. Jej serce ścisnęło się w piersi, a umysł ogarnął niepokój, gdyż przeczucie nieszczęścia stało się rzeczywistością. Pomiędzy rycerzami stała Agatha – związana, wyczerpana, jej twarz wyrażała całkowite wyczerpanie i rozpacz, jakiej Annabel nigdy wcześniej u niej nie widziała. Jej stan, będący efektem dni spędzonych w okrutnym areszcie, wstrząsnął Annabel do głębi. Agatha, bliska przyjaciółka i zaufana służka, wyglądała jak cień samej siebie, a jej oczy, gdy napotkały wzrok Annabel, błagały o pomoc.

Victor wyprostował się, jego sylwetka wydawała się jeszcze bardziej imponująca i groźna. Spojrzał na kuzynkę z chłodnym, przenikliwym spojrzeniem, które było ostrzejsze niż najostrzejsze miecze królestwa. 

– Jak widzisz, Agatha również jest teraz moim gościem – jego ton przesiąknięty był ironią i chłodną kalkulacją. – Przedstaw mi teraz powód, dla którego twoja służąca mogła znaleźć się w takim stanie.

Annabel poczuła, jak jej serce wali w piersi. Napięcie było niemal namacalne, a powietrze wokół zdawało się gęstnieć z każdą sekundą

– Agatha działała z mojego rozkazu – powiedziała, jej głos był pewny, choć pod powierzchnią drżał z emocji. – Wysłałam ją na dwór Flockhartów, by zdobyła cenne informacje, które mogłyby pomóc naszemu królestwu. Nie mogłam działać osobiście, więc zwróciłam się do niej o pomoc.

Król, uniósł brwi, jego oczy zdradzały mieszankę zainteresowania i sceptycyzmu. Każde słowo, które wypowiadała Annabel, było analizowane z zimną precyzją.

– Czy naprawdę sądzisz, że uwierzę w twoje słowa, gdy twoja służąca stoi tutaj, pozbawiona magii, a ja posiadam listy miłosne od kapitana wrogiej floty, które były do niej kierowane? Jakże przekonujące świadectwo zdrady.

Annabel, z trudem próbując utrzymać spokój, spojrzała na Agathę, której wyraz twarzy przesiąknięty był cierpieniem i strachem. Każde słowo, które wypowiadała, było jak kawałek szklanego odłamu, który mogło łatwo rozedrzeć na strzępy. Czuła, że każda chwila zwłoki pogłębiała przepaść, która dzieliła ją od Victora. Jednak teraz musiała stawić czoła tej przepaści i spróbować zbudować most, który mógłby ją przez nią przeprowadzić. Victor zaś zniecierpliwiony stał przed Annabel, jego sylwetka odcinała się wyraźnie na tle posępnych, kamiennych ścian komnaty. Atmosfera była ciężka, niemal namacalna, a w powietrzu unosiło się napięcie gęste jak mgła. Jego ciemne oczy, zawsze przenikliwe, teraz były jak dwa zimne stalowe ostrza mierzące w serce kuzynki. Annabel poczuła, jak jej wewnętrzna siła zaczyna się chwiać, lecz wiedziała, że nie może okazać słabości. Spojrzała na Agathę, która, mimo cierpienia, starała się zachować spokój, choć jej oczy błyszczały z bólu.

  – Te listy...  – Annabel zatrzymała się na moment, próbując opanować wzbierające w niej emocje. – Te listy to próba manipulacji. Kapitan floty jest sprytnym graczem, jest czarodziejem który chciał skierować podejrzenia na kogoś innego. Agatha zaś została wplątana w intrygę, której nawet nie była świadoma.

Victor przez chwilę nie odpowiedział, badając wzrokiem kuzynkę, jakby próbował odkryć jej prawdziwe intencje. Atmosfera w komnacie była tak napięta, że każdy, nawet najmniejszy ruch, zdawał się być pełen znaczenia.

– Wiele lat nasz ród trwał w pokoju i dobrobycie. Twoje działania jednak kładą cień na naszą przyszłość. Czy masz jakiekolwiek wytłumaczenie dla swego postępowania?

– To nigdy nie była zdrada – odparła Annabel, starannie dobierając słowa, by nie wydały się puste. – Kiedy Christine zniknęła, wiedziałam, że prawdziwe niebezpieczeństwo może czaić się na nas wszystkich. Musiałam działać szybko. Zdołałam uzyskać dowód, że za jej zniknięciem stoi ktoś z Jury, a Agatha była jedyną, która mogła przeniknąć w głąb wrogiego dworu.

Victor zmarszczył brwi, a jego spojrzenie stało się jeszcze bardziej przenikliwe. W jego oczach tliło się zarówno zniecierpliwienie, jak i głęboka nieufność.

– A więc wysłałaś Agathę na dwór Flockhartów bez mojej wiedzy – stwierdził chłodno. – Czy to nie jest zdrada? Czy nie obawiałaś się, że twoje działania mogły doprowadzić do takiej sytuacji?

Annabel spuściła wzrok na moment, jakby w głębi duszy rzeczywiście czuła ciężar swoich decyzji. Jednak szybko podniosła głowę i spojrzała Victorowi prosto w oczy.

– Panie mój, Christine odnalazła się dzięki zdolnościom Agathy – rzekła Annabel, jej głos niosący nutę troski i pilności. – Lecz to, co mi opowiedziała, przeraziło ją niezmiernie. Widziała ona przyszłość, a w niej lasy Islay trawione płomieniami, krzyki naszych poddanych, a pośród tego chaosu - twą własną śmierć.

Victor zacisnął pięści, przerywając jej na chwilę. Jego oczy, zimne i stalowe, badały każdy ruch Annabel. Był władcą, który nie tolerował sprzeciwu, a jego ambicja była tak silna, jak jego determinacja, by chronić swoje królestwo. 

 – Wizja, powiadasz? – Jego ton był sceptyczny, niemal kpiący. – Czy naprawdę sądzisz, że jej wizje, jakkolwiek przerażające, są wystarczającym dowodem na to, by dać im wiarę? Moja siostra miewała wiele proroctw, jednak większość z nich nie wydarzyła się nigdy. 

 – Nigdy wcześniej nie widziałam jej w takim stanie – mówiła, starając się zachować spokój. – Jej oczy były pełne lęku, a głos drżał, gdy opowiadała o tym, co zobaczyła. To nie jest zwykła wizja, lecz ostrzeżenie, którego nie możemy lekceważyć. 

 – Dlaczego więc, nie przybyła do mnie osobiście, by mnie ostrzec? – spytał, jego ton był twardy i nieustępliwy. 

 Annabel poczuła, jak wzbiera w niej fala emocji. Wiedziała, że Christine nie została porwana, lecz uciekła przed niechcianym losem, jednak teraz, w obliczu ambicji i twardości Victora, musiała zachować ostrożność w swoich odpowiedziach. 

 – Być może obawiała się o twoją reakcję, Panie – powiedziała z ostrożnością. – Lecz zapewniam, że nie jest to sprawa błaha ani wyssana z palca. Christine nie naraziłaby siebie na niebezpieczeństwo bez powodu. – przerwała na chwilę, by spojrzeć pokrzepiająco na Agathę, która mimo swojego stanu w skupieniu przysłuchiwała się ich rozmowie. – Pozwól mi zostać na wyspie i odkryć, kto jest zdrajcą, kto naprawdę stoi za tym wszystkim, być może w taki sposób wizja Christine nigdy się nie spełni.

Victor stał bez ruchu, jego oczy wciąż były wpatrzone w Annabel, jakby próbował zrozumieć jej prawdziwe intencje. W tej chwili wydawało się, że czas stanął w miejscu, a cała sala tronowa była wypełniona napięciem, które można było niemal dotknąć. 

 –  Dobrze –  rzekł w końcu, jego głos był głęboki i pełen stanowczości. –  Jeśli masz pozostać, niech tak będzie. Lecz pamiętaj, Annabel, moje zaufanie jest cenne, a jego nadużycie - zgubne, pamiętaj też, że będziesz pod stałą obserwacją – powiedział w końcu. – Upewnię się, że twoje działania nie zagrożą bezpieczeństwu królestwa, a jeśli odkryjesz prawdę, dostaniesz szansę oczyścić Agathę z zarzutów. 

Annabel skinęła głową, a jej serce biło mocno, choć na zewnątrz zachowała spokój i powagę. Victor odwrócił się i wskazał rycerzom, by wyprowadzili Agathę z komnaty. Annabel patrzyła, jak jej przyjaciółka opuszcza pomieszczenie, a w jej oczach można było dostrzec obietnicę, że zrobi wszystko, co w jej mocy, by ją uratować.