czwartek, 4 lipca 2024

II.IX


„After all this time? / Always...”


Annabel stała na skraju klifu, owiewana przez porywisty wiatr, który muskał jej twarz i rozwiewał włosy. Słony zapach oceanu mieszał się z gorzką nutą żalu, tworząc specyficzny aromat, przypominający jej dom. Wzburzone morze rozbijało się o skaliste wybrzeże z hukiem przypominającym gniewne uderzenia tytana. Fale, niczym rozjuszone bestie, rzucały się na brzeg, tworząc piankową koronę. W oddali, na tle zachodzącego słońca, majaczyły sylwetki statków walczących z żywiołem. Zamknęła oczy, wdychając głęboko słone powietrze. W jej pamięci ożyły obrazy z przeszłości - szum fal rozbijających się o brzeg, krzyk mew unoszących się nad wodą, ciepło słońca na skórze, zapach świeżo złowionych ryb i smażonych na patelni owoców morza, wymieszanych z wonią najdroższego Chardonnay produkowanego na Islay. Pierś ścisnęła się jej z tego wspomnienia, gdy uświadomiła sobie, że powrót na wyspę, pomimo konsekwencji, jakie tam na nią czekają, jest nieunikniony.

Wiatr szarpał jej ubranie, a słony nalot osiadał na jej skórze niczym drobne kryształki. Annabel zacisnęła dłonie na brzegu klifu, czując szorstkość kamienia pod palcami. Oddała się wówczas wspomnieniom na chwilę. Widziała twarze ludzi, których kochała, słyszała ich śmiech i czuła ich obecność wokół siebie. Wspominała długie, letnie wieczory spędzone na plaży, tańcząc boso w świetle księżyca. Pamiętała smak słodkich owoców morza jedzonych prosto z łodzi i gorycz łez wylanych nad grobem ojca. Jednak te obrazy były tylko złudzeniem. Miała wrócić na Islay, wiedząc, że nic już nie będzie takie samo i zmierzyć się nie tylko z kuzynem, ale także z przeszłością, z błędami, które popełniła, i z ludźmi, których swoją decyzją skrzywdziła.


Nagle za sobą usłyszała ciche kroki. Odwróciła się i ujrzała Sliloha, kroczącego ku niej z wyrazem wysiłku na twarzy. Annabel pamiętała go z dzieciństwa, jako beztroskiego chłopca o kruczoczarnych włosach i łatwowiernym spojrzeniu. Teraz jednak w jego oczach widziała smutek i determinację.

– Księżniczko. – Ukłonił się nisko, gdy tylko zbliżył się na odpowiednią odległość. – Ufam, że wybór tak odludnego miejsca na spotkanie był podyktowany chęcią zachowania tajemnicy.

Annabel zmierzyła go lodowatym spojrzeniem. Dawny uśmiechnięty chłopak zniknął bez śladu, ustępując miejsca mrocznej powadze. W jego oczach dostrzegała nie tylko smutek, ale i pewną siłę, która budziła w niej mieszane uczucia. Teraz bardziej niż ktokolwiek inny przypominał swojego ojca, co tylko wzmagało jej niechęć. Nie ufała mu mimo zapewnień Christine. Nie mogła ufać nikomu z tego wrogiego królestwa, które sprowadziło na jej wyspę wojnę i zniszczenie.

– Wszystko zależy od tego, co usłyszę. – Odpowiedziała, a jej głos był twardy i pełen rezerwy.

– Czyli prawdą jest to, co mówią na Jurze. – Sliloh nie zraził się jej chłodnym przyjęciem. Zbliżył się o krok, patrząc jej prosto w oczy. – Jesteś uosobieniem swojej matki.

Annabel zmrużyła oczy, a jej twarz spowił cień podejrzliwości. Słowa Sliloha zabrzmiały niemalże jak szyderstwo, a jego zbliżenie się do niej tylko spotęgowało jej czujność. Zacisnęła usta, a jej dłonie powędrowały do pasa, gdzie zmyślnie ukryła różdżkę. Nie chciała słuchać jego słów. Wiedziała, że są one tylko nieudolną próbą zyskania jej zaufania. 

– Co tak naprawdę tobą kieruje, Slilohu? - rzuciła wyzywająco, jej głos drżał ledwie skrywanym oburzeniem.

– Pragnę pokoju – odparł, a jego głos drżał lekko. – Wojna między naszymi królestwami trwa zbyt długo. Przynosi tylko cierpienie i ból. Chcę to zakończyć. – Spojrzał jej prosto w oczy, a w jego spojrzeniu Annabel dostrzegła błysk szczerości, którego wcześniej tam nie było. – I zależy mi na Christine. Na jej spokoju i szczęściu. Wiem, że to może wydawać się niewiele, ale zapewniam cię, że moje intencje są czyste. Pragnę pokoju, nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla niej.

Annabel nadal mierziła go wzrokiem, w jej oczach wciąż płonął gniew wymieszany z goryczą. Jego słowa o pokoju brzmiały jak kpina, patrząc na cierpienia, jakie jego ludność zgotowała jej ojczyźnie.

– Pokój? Co to za pokój, gdy wasze okręty bombardują nasze wybrzeża, a wasi żołnierze grabią i gwałcą bezkarnie? Jak możesz mi mówić o pokoju, gdy twoje ręce, a może i twoje serce, są splamione krwią mojego ludu?

– Nie wszystkie serca w moim królestwie są iðrunarlaus [zatwardziałe] – odparł cicho, używając słowa z języka Islayaninów, by podkreślić szczerość – Daj mi szansę udowodnić ci moje dobre intencje. Christine jest dla mnie wszystkim. Jej szczęście jest moim priorytetem. – Sliloh spuścił wzrok, nie mogąc wytrzymać gniewu w jej oczach. Czuł ciężar odpowiedzialności za czyny swojego królestwa, choć sam w nich udziału nie brał. Wiedział, że jego słowa nie zdołają ukoić bólu, jaki wyrządził jego lud.  Annabel zaś w odpowiedzi wciągnęła głęboko powietrze, czując ciężar decyzji, który na niej ciążył.

– Mówisz o pokoju, ale twoje słowa są puste. Wasze czyny mówiły same za siebie. Nie wiem, czy zdołam ci ufać. Ale wiem jedno - wizjom Christine warto zaufać. I jeśli to oznacza, że muszę zaryzykować i uwierzyć w twoje intencje, zrobię to. Wszak pamiętaj, Slilohu, jeden fałszywy krok i nie będzie dla ciebie litości.

– Nie jesteś w stanie mnie zastraszyć, księżniczko. Wiem, że posiadasz magię, tak samo jak mój ojciec i brat. Lata dręczyły mnie koszmary wywołane ich mocą. – Odwrócił wzrok ku wzburzonemu oceanowi, jakby na nowo przeżywając dawne zagrożenie. – Ale jeśli to cena za bezpieczeństwo Christine i naszą wspólną przyszłość, to podejmę ryzyko. Obiecałem jej ochronę. Tylko ona dostrzegła we mnie człowieka, a nie potwora, jakim jestem pewnie w twoich oczach i zamierzam udowodnić, że jej osąd okazał się słuszny.

– Christine... – zaczęła Annabel, ważąc każde słowo – zawsze miała w sobie również inny dar. Potrafiła dostrzegać dobro w ludziach tam, gdzie ja widziałam tylko mrok. Jej zdanie wiele dla mnie znaczy, ale to nie ona będzie musiała wkrótce stanąć naprzeciw Króla i odpowiedzieć za wasze decyzje.

– Rozumiem – odparł Sliloh, mierząc się z gniewem w oczach dziewczyny. – Wiem, że ciężko uwierzyć w dobre intencje po wszystkim, co się stało. Jednak pragnę pokoju nie tylko dla siebie i Christine, ale dla wszystkich. Islay cierpi, podobnie jak Jura. Czy naprawdę chcesz, by ta okrutna gra trwała wiecznie?

Annabel nie zdążyła mu odpowiedzieć, gdy na horyzoncie dostrzegła sylwetkę zbliżającego się ku wybrzeżu niezidentyfikowanego statku. Cisza zapadła gwałtownie, a w sercu Annabel zrodziło się niepokojące przeczucie. Dzięki swym smoczym zmysłom rozpoznała ona godło rodziny Flockhartów. Nadchodząca jednostka nie była zwykłym statkiem; jej obecność zwiastowała niebezpieczeństwo dla niej i Christine. Sliloh natychmiast wyczuł zmianę nastroju Annabel. Podążył wzrokiem za jej spojrzeniem i dostrzegł w oddali statek, a w jego kościach zakiełkował niepokój.

– Dlaczego statek twojego brata zbliża się do wybrzeży Ilony? – odezwała się Annabel, starając się utrzymać spokój, chociaż bicie serca stawało się coraz bardziej intensywne. – Z twojej miny wnioskuję, że nie jest to nieplanowana wizyta

– To nie wróży nic dobrego. – przyznał Sliloh, patrząc na Annabel z powagą. – W ostatnich tygodniach wpłynęło tu więcej statków niż zwykle, ale nigdy żaden z naszej floty wojennej. Istnieje możliwość, że mój brat ruszył za mną w pogoń jednym ze swoich okrętów. Musimy działać szybko. Ja odwrócę ich uwagę, dając wam czas na ukrycie się. – Sliloh wyciągnął dłoń, chcąc uścisnąć ramie Annabel, ale ale zatrzymał się, widząc jej skupione na jego ręce spojrzenie. Zrezygnowany skinął głową, nabierając determinacji.

– Zabiorę stąd Christine. – Spojrzała porozumiewawczo na młodszego Flockharta.

– W chatce Christine znajduje się właz podłogowy. Możecie zejść tam i zabezpieczyć go przed wzrokiem mugoli. – rzekł, starając się zachować spokój, choć jego głos lekko drżał. Annabel spojrzała na niego, dostrzegając powagę w jego oczach.. – To może być wasza jedyna szansa na uniknięcie konfrontacji z armią, gdyby to nie o mnie im chodziło.

Annabel wiedziała, że Sliloh ma rację. Nie było czasu na dyskusje. Musiała działać szybko i zdecydowanie, by chronić siebie i Christine. Wzięła głęboki oddech i skinęła głową. Sliloh uczynił to samo, nie mogąc powstrzymać gorzkiego uśmiechu. Wiedział, że jego słowa mogą brzmieć naiwnie, ale w tamtej chwili to było wszystko, co mógł jej zaoferować

– Uważaj na siebie. – powiedział cicho, patrząc jej w oczy. – I chroń Christine.

Annabel skinęła głową i odwróciła się, biegnąc w stronę chaty, tymczasem Sliloh pozostał na klifie, obserwując zbliżający się statek. 


Charlie dostrzegł nerwowo ściskające kubek dłonie Christine, wypełniony po brzegi gorącą herbatą. Zaniepokojony jej widocznym zdenerwowaniem, postanowił przerwać milczenie.

– Księżniczko, przepraszam za śmiałość, ale czy coś cię niepokoi? – zapytał delikatnie, nie chcąc wywołać u niej dodatkowego stresu.

Christine uniosła wzrok, jej oczy pełne były wewnętrznego niepokoju. Przez chwilę milczała, zanim odpowiedziała, starając się nadać swojemu głosowi odrobinę pewności.

– Proszę, Charlesie. Nie jestem bardziej księżniczką niż Annabel. Możesz mówić do mnie po imieniu – odparła, a jej dłoń, która wcześniej trzymała kubek, teraz spoczęła na jego dłoni, szukając wsparcia.

Charlie spojrzał na nią z troską. Wiedział, że ostatnie dni były dla niej wyjątkowo trudne, a od czasu pojawienia się wizji, Christine nie mogła oderwać się od myśli o wyspie i ludziach tam pozostawionych.

– Dobrze, Christine – odpowiedział spokojnie, kładąc delikatnie dłoń na jej zaciśniętej pięści. – Widzę, że coś cię dręczy. Nie musisz udawać, że wszystko jest w porządku. Jeśli chcesz porozmawiać, ponoć jestem bardzo dobrym słuchaczem.

Christine westchnęła cicho, starając się zebrać myśli. Jej głos drżał lekko, gdy zaczęła mówić.

– Dziękuję. To miłe z twojej strony – powiedziała, starając się zachować spokój. – Po prostu... martwię się, że Annabel nigdy nie zaakceptuje Sliloha. Ich relacje są skomplikowane, a jej niepewność co do jego intencji tylko to pogłębia.

Charlie skinął głową ze zrozumieniem. Znał Annabel. Miesiącami walczył o to, aby chociaż zaczęła go tolerować, a później – po pojawieniu się Aseriela i Luminiego – długo czekał na przynajmniej strzępy zaufania z jej strony. Zdawał sobie sprawę, jak trudne mogło to być dla Christine, która z kolei starała się zrozumieć swoją kuzynkę, z którą niegdyś łączyło ją bardzo wiele pozytywnych wspomnień.

– Masz rację, to wszystko jest trudne – Charlie pochylił się lekko w stronę Christine, patrząc jej prosto w oczy, próbując znaleźć właściwe słowa pociechy. – Jednak Annabel ma ogromne serce, tylko czasem trzeba jej dać więcej czasu, by otworzyła się na nowych ludzi. Z doświadczenia wiem, że gdy już to zrobi, dzieją się rzeczy niezwykłe. Zyskujesz wtedy partnera, który pomoże Ci przetrwać każdą burzę i pokonać wszelkie przeszkody.

Oczy Christine opadły, gdy wspomnienie walki Annabel z jej własnymi demonami przeszyło jej umysł. Wiedziała, że trudno było jej zaufać, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach, które zmieniły ich życie na Islay nieodwracalnie. Spojrzała na Charliego intensywnie, jakby chciała przejrzeć jego duszę. Po chwili milczenia, w której unosiła się napięta cisza, w końcu postanowiła zadać trudne pytanie.

– Charlesie... – jej głos brzmiał spokojnie, lecz wyczuwalna była w nim głęboka refleksja. – Czy możemy porozmawiać o twoich uczuciach wobec Annabel?

Charlie spojrzał na Christine z lekkim zdumieniem, ale zaraz potem wyraził zgodę gestem głowy, wyczekując jej kolejnych słów.

– Czy kochasz Annabel? – zapytała Christine prosto w oczy, nie odwracając wzroku.

Charlie przez chwilę milczał, zanurzając się w wewnętrznej refleksji. Jego spojrzenie wędrowało w nieznane zakamarki własnej duszy, szukając najbardziej adekwatnej odpowiedzi na to pytanie. Kiedy wreszcie spojrzał na Christine, w jego oczach malowała się zarówno pewność, jak i delikatna nuta smutku.

– Tak, kocham Annabel – odpowiedział po chwili, jego głos brzmiał pełen skupienia i powagi. – Nie mogę zaprzeczyć, że nasza relacja nie należy do najłatwiejszych. Annabel niesie ze sobą bagaż doświadczeń, które sprawiają, że otwarcie się na drugiego człowieka jest dla niej wyzwaniem. Mimo to, wierzę, że warto walczyć i być obok niej, nawet jeśli czasem jest to trudne.

Christine westchnęła cicho, a jej dłoń delikatnie gładziła kciukiem ciepłą skórę Charliego. Czuła w jego słowach szczerość i oddanie, a w jego oczach widziała odbicie głębokich uczuć, które żywił do Annabel.

– Dziękuję, Charlesie – powiedziała po chwili, jej głos drżał lekko z emocji. – To wiele dla mnie znaczy. Twoje słowa dają mi nadzieję na przyszłość.

Christine i Charlie siedzieli w ciszy przez chwilę, trawiąc słowa, które padły między nimi. Dziewczyna wiedziała, że chłopak ma rację. Annabel potrzebowała czasu, by otworzyć się na miłość. Ona i Charlie musieli być cierpliwi i wyrozumiali, ale nie mogła pozbyć się uczucia zazdrości i strachu. Bała się, że Annabel nigdy nie zaakceptuje Sliloha, a ich marzenia o wspólnym życiu okażą się złudne.

W tym samym momencie, jakby wywołana jej myślami, Annabel wbiegła do chaty, ledwo łapiąc oddech. Jej włosy były rozwiane, a twarz wyrażała głęboki niepokój. Christine i Charlie podnieśli wzrok, wyczuwając, że coś jest nie tak.

– Mamy kłopoty – zaczęła Annabel, starając się uspokoić przyspieszone bicie serca. – Do portu wyspy Ilony właśnie zacumował statek z Jury.

Christine poczuła, jak lodowaty dreszcz przebiega jej po plecach, odruchowo spojrzała na Charliego, który na te słowa zmarszczył brwi, wstając z miejsca.

– Nie żartuj. – odparł sucho, jego głos brzmiał twardo i zdecydowanie.

– Nigdy nie żartuję z takich rzeczy.– Annabel wzięła głęboki oddech, próbując znaleźć właściwe słowa. – Statek z Flockharów to jeden z nich. Sliloh będzie próbował odciągnąć swojego brata i rycerzy z dala od chatki. Zdążył mi przekazać również, że powinniśmy się ukryć. 

– Nie lepiej uciec stąd za pomocą magii? 

– Nie ma mowy, nie zostawię tutaj Sliloha! – głos Christine zabrzmiał kategorycznie.

– W chatce, pod dywanem jest właz podłogowy. Musimy zejść niżej i zabezpieczyć go magią przed ich wzrokiem, na wypadek gdyby chcieli tutaj wtargnąć. 

Christine spojrzała na swoją kuzynkę z mieszanką niepokoju i wdzięczności. Wiedziała, że gdyby Annabel uparła się, żeby uciekać, zrobiłaby to niemal natychmiast. Charlie zaś nie był zadowolony z decyzji Annabel. Zdawał sobie sprawę, że bez problemu mogliby teleportować się poza obszar Ilony, jednak mimo to podszedł do podłogi i zaczął przesuwać dywan, odsłaniając niewielki właz. Otworzył go, a zapach wilgotnego, chłodnego powietrza wypełnił pomieszczenie.

– Chodźcie, musimy się spieszyć – powiedział naprędce, pomagając Christine zejść do ukrytego pomieszczenia.

W tym samym momencie Annabel stała nad włazem, nasłuchując odgłosów z zewnątrz. Słyszała wyraźnie dalekie krzyki i zgiełk, które nie wróżyły niczego dobrego. Charlie pomógł Christine zejść do ukrytego pomieszczenia, a potem obrócił się, by spojrzeć na Annabel.

– Annabel, musimy być ostrożni. Jeśli rzeczywiście są tak blisko, nie mamy wiele czasu. Jeśli coś się wydarzy i wykryją naszą obecność, jak ty nie zamierzasz użyć magii, to ja to zrobię. – powiedział, jego głos brzmiał poważnie.

Czarownica skinęła głową, patrząc na Charliego z aprobatą. Wiedziała, że to ryzykowne, ale czuła, że Christine nigdy nie wybaczyłaby jej, gdyby zostawili Sliloha samego. Pomogła Charliemu zamknąć właz, a potem razem przeszli przez zakamarki podziemnego pomieszczenia, starając się znaleźć miejsce, w którym mogliby się schować i zabezpieczyć przed ewentualnym wtargnięciem.

– Musimy zabezpieczyć właz magią. – przypomniała mu Annabel.

Charlie skinął głową, koncentrując się na zadaniu. Zaczął rzucać czar maskujący na właz, a jego zaklęcie w tym momencie zdawało się bardziej stabilne niż zazwyczaj,



Sliloh patrzył na statek zbliżający się do wybrzeża, jego serce biło szybciej z każdym uderzeniem fal o skalisty brzeg. Annabel zniknęła w chatce Christine, dając mu chwilę na to, aby mógł zebrać myśli i przygotować się na spotkanie z bratem. Było jasne, że statek wojenny, uzbrojony po zęby, śledził go nieprzypadkowo przez wzburzone morza Oceanu Atlantyckiego. Jego starszy brat wyraźnie nie zamierzał mu odpuścić.

Gdy kotwica uderzyła w dno morskie, a Burgess w towarzystwie uzbrojonych żołnierzy wylądował na brzegu, Sliloh wyprostował się niczym paw. Jego brat emanował pewnością siebie, a każdy jego krok na piaszczystym brzegu był jak oświadczenie w ciszy. Sliloh zdawał sobie sprawę, że każde słowo w tej konfrontacji będzie miało kluczowe znaczenie. W powietrzu unosiło się pytanie o rzeczywiste intencje Burgessa. Czy naprawdę śledził go na wyspę? Czy może miał inne motywy? Niezależnie od tego, Sliloh musiał stanąć do tej konfrontacji i bronić tego, co dla niego było najcenniejsze.

– Slilohu – rozpoczął, zbliżając się do niego. Jego głos był chłodny i stanowczy. — Jeśli chciałeś utrzymać cel swoich częstych podróży w tajemnicy, mogłeś zakotwiczyć gdzieś dalej, gdzie twój statek nie byłby tak dobrze widoczny.

Sliloh stał nieruchomo, obserwując, jak jego brat zbliżał się krokiem pewnym jak skała. Musiał wybierać słowa ostrożnie.

– Jeśli chciałbym się skryć przed kimkolwiek, obiecuję ci bracie, że nikt nigdy nie byłby w stanie mnie odnaleźć. – odpowiedział mu spokojnie, walcząc ażeby jego wzrok nie powędrował w stronę chatki, gdzie skrywała się Christine.

– Zatem nie ukrywasz się, Slilohu, a jednak nie mówisz całej prawdy. Dlaczego?  

– Moje wyprawy mają na celu tylko i wyłącznie nieść pomoc mieszkańcom. Wyspa potrzebuje zasobów, a ja jestem w stanie je dostarczyć. Nic więcej. – Jego głos był spokojny, choć w sercu czuł narastającą burzę.

– Skoro tak, nie będziesz miał nic przeciwko temu, że przeszukam twój statek? – zapytał, choć w jego głosie nie było ani krzty pytania, raczej zdecydowana decyzja. Sliloh zauważył również, że nie wyglądał na przekonanego. Jego oczy zwęziły się, jakby chciał doszukać się kłamstwa. Nie rozumiał tylko dlaczego jego brat zachowuję się tak jakby przesłuchiwał podejrzanego. Zacisnął więc szczęki. Wiedział, że nie ma wyboru – musiał pozwolić na przeszukanie, ale jednocześnie liczył na to, że nie znajdą niczego, co mogłoby wzbudzić wszelką wątpliwość ponad jego słowa, które poniekąd były prawdą.

– Oczywiście, możesz przeszukać mój statek. Znajdziesz tam jedynie zapasy i towary pierwszej potrzeby dla mieszkańców.

Burgess skinął głową na swoich żołnierzy, którzy natychmiast ruszyli w stronę statku. Sam zaś zbliżył się jeszcze bardziej do Sliloha, z twarzą wyrażającą nieugiętą determinację. Byli teraz sami.

– Powiedz mi, bracie – zaczął cicho, niemal szeptem. – Dlaczego czuję, że nie mówisz mi wszystkiego? 

– Ponieważ być może zapomniałeś, Burgessie, że nie wszystko, co robię, muszę ci tłumaczyć. – Jego głos był teraz ostrzejszy. – Pomagam, jak potrafię, i nie szukam twojej zgody na każde działanie.

– Oddajesz nasze towary wieśniakom? – było to pytanie retoryczne. – Bez żadnej zapłaty. Czy ojciec o tym wie?

– Zwykle są to towary, które uszkodziły się podczas transportu. Nie śmiałbym zawracać mu głowy takimi mało istotnymi rzeczami. Przecież toczy swoja wojnę, prawda?

Burgess przez chwilę milczał, rozważając słowa Sliloha. Jego oczy przeszywały brata na wskroś, jakby chciał dostrzec w nich skrywaną prawdę.

– Pomagasz wieśniakom, rozdając uszkodzone towary – powtórzył powoli, jakby ważył każde słowo. – Wiesz, że ojciec nie toleruje marnotrawstwa.

– Te towary nie nadają się do sprzedaży. Gdybyśmy je wyrzucili, byłoby to marnotrawstwo. Lepiej, żeby trafiły do tych, którzy naprawdę ich potrzebują. –  Sliloh wiedział, że musi trzymać się swojej wersji, nie dając swojemu starszemu bratu powodu do dalszych podejrzeń, tym bardziej, że teraz nic nie stoi mu na przeszkodzie, aby użył magii.

Burgess spojrzał na Sliloha z surowym, nieustępliwym wyrazem twarzy, jego oczy świeciły się od determinacji. Stał z pochyloną głową, zamyślony nad kolejnymi krokami, które musiał podjąć.

– Slilohu, nie bez powodu szukałem cię tak gorliwie – rzekł Burgess z głosem, który brzmiał zdecydowanie i stanowczo. – Kapitan Garreth przekazał mi niezbyt przyjemne informacje. Kilka dni temu, na balu z okazji zdobycia wschodnich rubieży wyspy Islay, pojawiła się kobieta. Twierdzi, że zaklęła go eliksirem miłości, by wydobyć od niego pewne informacje na twój temat.

Sliloh usiłował zachować zimną krew, choć w jego serce biło szybciej niż zwykle. Wiedział w jaki sposób Agatha ich odnalazła. Christine wyjawiła mu całą prawdę, metody czarownicy były brutalne, ale i niezawodne. Jednak teraz nie mógł zawahać się ani na chwilę. Musiał kontynuować rozmowę, którą tak umiejętnie wcześniej zaczął.

– Kapitan ma skłonność do przesadzania w ilości spożywanych trunków – odparł Sliloh, starając się panować nad sytuacją. – Jest też bardzo kochliwy. Być może jego umysł, otumaniony alkoholem, postanowił go zwieść.

– Kapitan jest również uzdolnionym czarodziejem – kontynuował Burgess, ignorując argumenty brata. – Dzięki swoim zdolnościom odkrył w winie, które spożywał obecność amortencji. Jego wspomnienia są niepodważalne, a wielu szlachciców, podróżujących po tych wyspach, rozpoznało w tej kobiecie służącą z dworu Islay. Ojciec jest zaniepokojony Polecił mi przyprowadzić cię natychmiast do zamku.

– To niedorzeczne. Nie mam kontaktu z nikim z wrogiej wyspy – powiedział spokojnie. Wiedział, że musi działać ostrożnie. Burgess był nie tylko jego bratem, lecz także czarodziejem, gotowym użyćmagii na polecenie ich ojca, by osiągnąć swoje cele. Mimo wewnętrznego oporu, musiał odpowiednio zareagować na groźby brata. – Zgadzam się wrócić do zamku od razu. Pamiętaj jednak, że robię to tylko ze względu na ojca, który po raz pierwszy od niepamiętnych czasów zainteresował się moim bezpieczeństwem.

Burgess skinął głową na swoich ludzi, którzy natychmiast otoczyli Sliloha, przygotowując go do drogi powrotnej. Patrzył na brata surowo, zaciśnięte szczęki świadczyły o jego wewnętrznym gniewie. A gdy Sliloh ruszył w stronę statku, wiedział, że zbliża się trudna konfrontacja z ojcem. Mając świadomość tego, co go czeka, musiał znaleźć sposób na wyjaśnienie całej sytuacji, a gdy statek zaczął odpływać od brzegu, Sliloh zawiesił wzrok na horyzoncie, starając się skupić na swoich myślach. W sercu miał mieszankę niepokoju i determinacji. Burgess był teraz na jego tropie, a przyszłość wydawała się niezwykle niepewna. Przemyślał każde słowo wymienione w rozmowie z bratem. "Czy mogłem odpowiedzieć inaczej?" - rozmyślał, przypominając sobie ton surowości w głosie Burgessa. Starając się zrozumieć motywy brata, przypominał sobie ich wspólne lata, kiedy to Burgess zawsze miał tendencję do poszukiwania zagrożeń i nieufności wobec obcych. "Ale dlaczego akurat teraz?" - zastanawiał się później, wyciągając w pamięci każdy szczegół ostatnich miesięcy. Jego częste wypłynięcia w morze były poza kręgiem zainteresowań jego starszego brata. Czy też Burgess odkrył coś, co mogło rzeczywiście tak wpłynąć na jego zachowanie?

Gdy statek przecinał fale, a wiatr łagodnie kołysał jego pokład, Sliloh zdecydował, że nie da się zwieść strachem. Musiał działać zdecydowanie, zanim Burgess całkowicie wsiąknie w sytuację, która może jeszcze bardziej pogorszyć relacje między nimi. Przyjęcie proaktywnego podejścia w rozmowie z ich ojcem było kluczowe, zwłaszcza że Burgess zdaje się być gotów na każdy znak, który potwierdzi jego własne podejrzenia.