Annabel stała na skraju klifu, owiewana przez porywisty wiatr, który muskał jej twarz i rozwiewał włosy. Słony zapach oceanu mieszał się z gorzką nutą żalu, tworząc specyficzny aromat, przypominający jej dom. Wzburzone morze rozbijało się o skaliste wybrzeże z hukiem przypominającym gniewne uderzenia tytana. Fale, niczym rozjuszone bestie, rzucały się na brzeg, tworząc piankową koronę. W oddali, na tle zachodzącego słońca, majaczyły sylwetki statków walczących z żywiołem. Zamknęła oczy, wdychając głęboko słone powietrze. W jej pamięci ożyły obrazy z przeszłości - szum fal rozbijających się o brzeg, krzyk mew unoszących się nad wodą, ciepło słońca na skórze, zapach świeżo złowionych ryb i smażonych na patelni owoców morza, wymieszanych z wonią najdroższego Chardonnay produkowanego na Islay. Pierś ścisnęła się jej z tego wspomnienia, gdy uświadomiła sobie, że powrót na wyspę, pomimo konsekwencji, jakie tam na nią czekają, jest nieunikniony.
Wiatr szarpał jej ubranie, a słony nalot osiadał na jej skórze niczym drobne kryształki. Annabel zacisnęła dłonie na brzegu klifu, czując szorstkość kamienia pod palcami. Oddała się wówczas wspomnieniom na chwilę. Widziała twarze ludzi, których kochała, słyszała ich śmiech i czuła ich obecność wokół siebie. Wspominała długie, letnie wieczory spędzone na plaży, tańcząc boso w świetle księżyca. Pamiętała smak słodkich owoców morza jedzonych prosto z łodzi i gorycz łez wylanych nad grobem ojca. Jednak te obrazy były tylko złudzeniem. Miała wrócić na Islay, wiedząc, że nic już nie będzie takie samo i zmierzyć się nie tylko z kuzynem, ale także z przeszłością, z błędami, które popełniła, i z ludźmi, których swoją decyzją skrzywdziła.
Nagle za sobą usłyszała ciche kroki. Odwróciła się i ujrzała Sliloha, kroczącego ku niej z wyrazem wysiłku na twarzy. Annabel pamiętała go z dzieciństwa, jako beztroskiego chłopca o kruczoczarnych włosach i łatwowiernym spojrzeniu. Teraz jednak w jego oczach widziała smutek i determinację.
– Księżniczko. – Ukłonił się nisko, gdy tylko zbliżył się na odpowiednią odległość. – Ufam, że wybór tak odludnego miejsca na spotkanie był podyktowany chęcią zachowania tajemnicy.
Annabel zmierzyła go lodowatym spojrzeniem. Dawny uśmiechnięty chłopak zniknął bez śladu, ustępując miejsca mrocznej powadze. W jego oczach dostrzegała nie tylko smutek, ale i pewną siłę, która budziła w niej mieszane uczucia. Teraz bardziej niż ktokolwiek inny przypominał swojego ojca, co tylko wzmagało jej niechęć. Nie ufała mu mimo zapewnień Christine. Nie mogła ufać nikomu z tego wrogiego królestwa, które sprowadziło na jej wyspę wojnę i zniszczenie.
– Wszystko zależy od tego, co usłyszę. – Odpowiedziała, a jej głos był twardy i pełen rezerwy.
– Czyli prawdą jest to, co mówią na Jurze. – Sliloh nie zraził się jej chłodnym przyjęciem. Zbliżył się o krok, patrząc jej prosto w oczy. – Jesteś uosobieniem swojej matki.
Annabel zmrużyła oczy, a jej twarz spowił cień podejrzliwości. Słowa Sliloha zabrzmiały niemalże jak szyderstwo, a jego zbliżenie się do niej tylko spotęgowało jej czujność. Zacisnęła usta, a jej dłonie powędrowały do pasa, gdzie zmyślnie ukryła różdżkę. Nie chciała słuchać jego słów. Wiedziała, że są one tylko nieudolną próbą zyskania jej zaufania.
– Pragnę pokoju – odparł, a jego głos drżał lekko. – Wojna między naszymi królestwami trwa zbyt długo. Przynosi tylko cierpienie i ból. Chcę to zakończyć. – Spojrzał jej prosto w oczy, a w jego spojrzeniu Annabel dostrzegła błysk szczerości, którego wcześniej tam nie było. – I zależy mi na Christine. Na jej spokoju i szczęściu. Wiem, że to może wydawać się niewiele, ale zapewniam cię, że moje intencje są czyste. Pragnę pokoju, nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla niej.
Annabel nadal mierziła go wzrokiem, w jej oczach wciąż płonął gniew wymieszany z goryczą. Jego słowa o pokoju brzmiały jak kpina, patrząc na cierpienia, jakie jego ludność zgotowała jej ojczyźnie.
– Pokój? Co to za pokój, gdy wasze okręty bombardują nasze wybrzeża, a wasi żołnierze grabią i gwałcą bezkarnie? Jak możesz mi mówić o pokoju, gdy twoje ręce, a może i twoje serce, są splamione krwią mojego ludu?
– Mówisz o pokoju, ale twoje słowa są puste. Wasze czyny mówiły same za siebie. Nie wiem, czy zdołam ci ufać. Ale wiem jedno - wizjom Christine warto zaufać. I jeśli to oznacza, że muszę zaryzykować i uwierzyć w twoje intencje, zrobię to. Wszak pamiętaj, Slilohu, jeden fałszywy krok i nie będzie dla ciebie litości.
– Nie jesteś w stanie mnie zastraszyć, księżniczko. Wiem, że posiadasz magię, tak samo jak mój ojciec i brat. Lata dręczyły mnie koszmary wywołane ich mocą. – Odwrócił wzrok ku wzburzonemu oceanowi, jakby na nowo przeżywając dawne zagrożenie. – Ale jeśli to cena za bezpieczeństwo Christine i naszą wspólną przyszłość, to podejmę ryzyko. Obiecałem jej ochronę. Tylko ona dostrzegła we mnie człowieka, a nie potwora, jakim jestem pewnie w twoich oczach i zamierzam udowodnić, że jej osąd okazał się słuszny.
– Christine... – zaczęła Annabel, ważąc każde słowo – zawsze miała w sobie również inny dar. Potrafiła dostrzegać dobro w ludziach tam, gdzie ja widziałam tylko mrok. Jej zdanie wiele dla mnie znaczy, ale to nie ona będzie musiała wkrótce stanąć naprzeciw Króla i odpowiedzieć za wasze decyzje.
Annabel nie zdążyła mu odpowiedzieć, gdy na horyzoncie dostrzegła sylwetkę zbliżającego się ku wybrzeżu niezidentyfikowanego statku. Cisza zapadła gwałtownie, a w sercu Annabel zrodziło się niepokojące przeczucie. Dzięki swym smoczym zmysłom rozpoznała ona godło rodziny Flockhartów. Nadchodząca jednostka nie była zwykłym statkiem; jej obecność zwiastowała niebezpieczeństwo dla niej i Christine. Sliloh natychmiast wyczuł zmianę nastroju Annabel. Podążył wzrokiem za jej spojrzeniem i dostrzegł w oddali statek, a w jego kościach zakiełkował niepokój.
– Dlaczego statek twojego brata zbliża się do wybrzeży Ilony? – odezwała się Annabel, starając się utrzymać spokój, chociaż bicie serca stawało się coraz bardziej intensywne. – Z twojej miny wnioskuję, że nie jest to nieplanowana wizyta
– To nie wróży nic dobrego. – przyznał Sliloh, patrząc na Annabel z powagą. – W ostatnich tygodniach wpłynęło tu więcej statków niż zwykle, ale nigdy żaden z naszej floty wojennej. Istnieje możliwość, że mój brat ruszył za mną w pogoń jednym ze swoich okrętów. Musimy działać szybko. Ja odwrócę ich uwagę, dając wam czas na ukrycie się. – Sliloh wyciągnął dłoń, chcąc uścisnąć ramie Annabel, ale ale zatrzymał się, widząc jej skupione na jego ręce spojrzenie. Zrezygnowany skinął głową, nabierając determinacji.
– Zabiorę stąd Christine. – Spojrzała porozumiewawczo na młodszego Flockharta.
– W chatce Christine znajduje się właz podłogowy. Możecie zejść tam i zabezpieczyć go przed wzrokiem mugoli. – rzekł, starając się zachować spokój, choć jego głos lekko drżał. Annabel spojrzała na niego, dostrzegając powagę w jego oczach.. – To może być wasza jedyna szansa na uniknięcie konfrontacji z armią, gdyby to nie o mnie im chodziło.
Annabel wiedziała, że Sliloh ma rację. Nie było czasu na dyskusje. Musiała działać szybko i zdecydowanie, by chronić siebie i Christine. Wzięła głęboki oddech i skinęła głową. Sliloh uczynił to samo, nie mogąc powstrzymać gorzkiego uśmiechu. Wiedział, że jego słowa mogą brzmieć naiwnie, ale w tamtej chwili to było wszystko, co mógł jej zaoferować
– Uważaj na siebie. – powiedział cicho, patrząc jej w oczy. – I chroń Christine.
Annabel skinęła głową i odwróciła się, biegnąc w stronę chaty, tymczasem Sliloh pozostał na klifie, obserwując zbliżający się statek.