wtorek, 29 października 2024

II.XI

 

„Konsekwencje naszych działań są zawsze tak złożone, tak różnorodne, czasem wręcz sprzeczne, że przewidywanie przyszłości jest naprawdę bardzo trudnym zajęciem… ”


Annabel ocknęła się w sej dawnej komnacie, której mury pamiętały lata jej dzieciństwa. Blask bladego poranka sączył się przez ciężkie zasłony, oblewając wnętrze złotawą poświatą. Przez chwilę spoczywała bez ruchu, wpatrując się w sklepienie komnaty, czując, jak gdyby czas cofnął się o kilka lat. Dawniej miejsce to było dla niej przystanią, azylem, gdzie mogła umknąć przed surowością dworskiego życia, pełnego codziennych wymagań i zdradzieckich intryg. Teraz jednak ta sama komnata zdała się jej ciasną klatką.

Wstała powoli z łoża, niechętnie odsuwając miękkie, jedwabne tkaniny. Przeszła przez izbę, a jej kroki ledwie słychać było na grubym kobiercu. Jej oczy wędrowały po znajomych przedmiotach – po pulpicie, na którym spoczywały listy, pergaminy i mapy, przypominając o obowiązkach czekających na nią, dalej po oknie, przez które niegdyś wyglądała przybywających gości, aż po zwierciadło, które, gdy była jeszcze młódka, odbijało jej oblicze, gdy z radością stroiła się na bale i uroczystości. Jednak w tej chwili wszystko wydawało się inne. Zbliżywszy się do okna, Annabel spojrzała na dziedziniec poniżej. Służba krzątała się w porannym pośpiechu, przygotowując zamek na nowy dzień. W oddali dostrzegła strażników na murach, ich zbroje lśniły w blasku porannego słońca, ale ich obecność jedynie przypominała jej o okowach, które na nią nałożono. Była uwięziona, a z każdym dniem, coraz silniej czuła, iż musi odnaleźć zdrajcę – dla siebie, dla Agathy, a może i dla samego królestwa. Annabel odwróciła się od okna, zaciskając dłonie w pięści. Wiedziała, iż musi działać szybko, lecz nie mogła pozwolić, by mury, które niegdyś dawały jej moc, teraz stały się jej więzieniem. Wzięła głęboki oddech, starając się wzbudzić w sobie spokój i stanowczość. Musiała być gotowa na wszystko, co przyniesie kolejny dzień.

Drzwi do jej komnaty cicho się uchyliły. Do izby weszła młoda służka, drobna i krucha niczym łodyga lilii, niosąc srebrną tacę ze śniadaniem. Na tacy spoczywały świeżo upieczone bułki, soczyste owoce, starannie dobrane sery oraz dzbanuszek parującej herbaty jaśminowej. Yoselin, służka, skłoniła się głęboko, po czym ostrożnie postawiła tacę na stoliku u okna, obdarzając Annabel pełnym pokory uśmiechem.

– Dzień dobry, pani – przemówiła cicho Yoselin, jej głos pełen był szacunku i pokory. – Przygotowałam dla pani śniadanie. Czy mogę jeszcze w czymś służyć?

Annabel odwzajemniła uśmiech, choć wewnętrznie czuła narastającą irytację. Z każdym dniem coraz mocniej doskwierało jej uczucie zależności od innych, nawet w tak przyziemnych czynnościach jak posiłki czy przywdziewanie odzienia. Rozumiała jednak, że musi zachować opanowanie. Nie mogła dopuścić, by jej wewnętrzne rozterki ujrzały światło dzienne. Zmuszając się do przełknięcia kilku kęsów, postanowiła subtelnie podjąć rozmowę, mając nadzieję, że dowie się czegoś, co mogłoby rzucić nowe światło na osobę, która zdradziła króla.

– Jak długo służysz w tym zamku? – zapytała, starając się, by jej głos brzmiał życzliwie, choć w jej sercu tliła się ciekawość.

Yoselin, zaskoczona zainteresowaniem tak dostojnej damy, spojrzała na Annabel z lekkim zmieszaniem. Czuła, jak serce bije jej szybciej – z jednej strony była to okazja, by zbliżyć się do księżniczki, lecz z drugiej obawiała się, by przypadkiem nie powiedzieć czegoś niewłaściwego.

– Służę tu od kilku lat, pani – odparła pokornie. – Po śmierci mego ojca, który był w służbie u hrabiego w pobliskim miasteczku, szukałam pracy tutaj, w zamku. Służba u króla to wielki zaszczyt, choć nie zawsze bywa łatwa.

Annabel skinęła głową, myśli jej krążyły już wokół innych tematów. Pragnęła dowiedzieć się więcej o osobach, które mogły mieć wpływ na Victora, lecz musiała działać z rozwagą.

– To musiało być dla ciebie wyzwanie – rzekła cicho, pozwalając, by w jej głosie zabrzmiało współczucie. – Zamek to miejsce pełne tajemnic i zawiłości. Czy bywa tu wielu gości? Kto w ostatnim czasie najczęściej przebywał w towarzystwie mojego kuzyna?

Yoselin nieco się zawahała, jakby obawiała się, że mówi zbyt wiele, ale Annabel poczuła, że wystarczy dodać nieco ciepła do swego głosu, by służka odważyła się mówić więcej. Po krótkiej chwili milczenia, Yoselin w końcu zebrała się na odwagę.

– W istocie, pani, Król ma wokół siebie kilka osób, z którymi spędza więcej czasu – zaczęła ostrożnie. – Ostatnio często widuje się go z lady Elolise, córką Lorda Horena. Lady ta jest bardzo… – zawahała się, szukając właściwego słowa – wpływowa. Często mówi się, że cieszy się szczególnymi względami. Jednak ciężko się temu dziwić, jest przecież przeznaczona Królowi.

– Dziękuję Yoselin. 

Yoselin skłoniła się głęboko, z mieszaniną ulgi i niepokoju w sercu. Wiedziała, że ta rozmowa może mieć poważne skutki, a jej rola w zamku mogła się przez to zmienić. Annabel natomiast poczuła niepokój, lecz wiedziała, że te informacje są bezużyteczne.

Gdy służąca zaczęła kończyć swoje obowiązki – pomagając jej w sznurowaniu gorsetu, prostowaniu sukni, czesaniu włosów – Annabel trwała w bezruchu, przyjmując te konieczne, choć krępujące czynności. Każdy dotyk służki przypominał jej o ograniczeniach, ale i wzmacniał wewnętrzną determinację. Wiedziała, że choć czuje się uwięziona, musi działać w ramach narzuconych ograniczeń, by odkryć prawdę i ratować Agathę.

Gdy Yoselin skończyła, Annabel stała przez chwilę przy oknie, spoglądając na dziedziniec zamku. Chłód kamiennych murów przypominał jej zimną rzeczywistość i potęgował determinację. Usłyszała również kroki za swoimi plecami. Z niecierpliwością zwróciła się nagle, mniemając, iż to Yoselin, która mogła czegoś zapomnieć. Jednakże w progu komnaty ujrzała sir Euana w pełnej zbroi, odbijającej blade światło poranka. Jego oblicze zdobił spokojny, acz nieco niepewny uśmiech, jakby pragnął przez to przełamać chłód niespodziewanego spotkania.– Sir Euanie – odezwała się cicho, starając się skryć w głosie niechęć. – Jakimże prawem czy raczej zaszczytem przybyłeś o tej porze do mej komnaty?

Rycerz skłonił głowę, pragnąc ukazać należny respekt, lecz i dystans. Na chwilę błysnęło mu w oczach coś na kształt żalu, lecz szybko przywrócił swe oblicze do chłodnej obojętności, odpowiadając formalnie, choć wyraźnie powściągając serdeczniejszy ton.

– Jam został przydzielony przez Jego Mość króla Victora, by strzec cię podczas twego śledztwa. Jako twój opiekun oraz strażnik, jam odpowiedzialny za bezpieczeństwo twego ciała i duszy. Stąd też będę ci towarzyszyć, dokądkolwiek twe kroki powiodą – rzekł, wyprostowawszy się, a jego spojrzenie pełne było nieodgadnionej tajemnicy.

Annabel ścisnęła dłonie, walcząc z gniewem, jaki w niej narastał. Czyżby Victor miał za nic jej swobodę? To, iż właśnie Euanowi powierzył tę misję, zdało się być kolejnym krokiem ku ograniczeniu jej wolności. Przeczuwała, iż odtąd każdy jej ruch będzie pilnie śledzony, każde słowo podsłuchane.

– Zawsze mniemałam, iż cię znam, Euanie... – rzekła z goryczą. – A oto stoję przed tobą, wiedząc, iż stanąłeś po stronie Victora, choćby miało to znaczyć, że będziesz mnie strzegł niczym pospolitego więźnia.

Euan spuścił wzrok, zmieszany, i wziął głęboki oddech, jak gdyby chciał wyciągnąć do niej rękę, wolną od zbroi, od przysięgi. Jednak Annabel wiedziała, iż lojalność wobec króla kazała mu zachować ten dystans. W jego spojrzeniu widziała zmaganie się dwóch sił – posłuszeństwa wobec władcy oraz pragnienia, by jej pomóc.

– Annabel… – przemówił cicho, na chwilę łamiąc formalność. W jego głosie brzmiała nuta, której żadne zasady nie mogły stłumić.

– Proszę, byś nie przemawiał do mnie po imieniu, sir Euanie – przerwała lodowatym tonem, każdą sylabę akcentując chłodno. – Skoro przybyłeś tu z rozkazu mojego kuzyna, a nie jako przyjaciel, żądam należytego szacunku, przystającego rycerzowi względem członka rodziny królewskiej.

– Lady Annabel – poprawił się z nutą niepewności w głosie. – Pojmuję twe rozgoryczenie. Przyjąłem to zadanie jeno dlatego, iż pragnę, by to nie kto inny, mniej ci życzliwy, pełnił pieczę nad twą osobą. Mój honor i przysięga nakazują mi wszak lojalność królowi i twemu rodowi, dlatego uczynię wszystko, byś pozostała bezpieczna.

– Bezpieczna? – powtórzyła z wyzwaniem w głosie. – Toć tylko próżne słowa, sir Euanie. Bezpieczeństwa zaznam, gdy poczuję, iż to mnie jesteś wierny, nie rozkazom, co cię tu przywiodły. Choćby dla mego dobra, nigdyż nie prosiłam o takową pieczę, której nie było mi potrzeba.

Rycerz uniósł wzrok, a na jego obliczu malowała się frustracja, jakoby toczył wewnętrzną walkę z demonami, które go dręczyły. Annabel dostrzegła w nim zmaganie pomiędzy obowiązkiem a osobistymi pragnieniami. Pragnęła przełamać mur dystansu, który ich dzielił, lecz równocześnie nie potrafiła zignorować narastającej w sobie złości oraz uczucia uwięzienia.

– Księżniczko – odezwał się w końcu, a jego głos brzmiał cicho, lecz przesycony emocjami. – Nie możesz sądzić, że radość, z jaką przyjmę twoje polecenia, czy też moje intencje będą jedynie skutkiem rozkazu. To jest coś więcej. Muszę nie tylko chronić ciebie, ale i twoje dziedzictwo. Nie mogę dopuścić, by ktokolwiek cię skrzywdził.

– Moje dziedzictwo? – spytała, nie mogąc powstrzymać ironicznego śmiechu, który wydobył się z jej ust. – Wydaje mi się, iż moje dziedzictwo to jedynie iluzja, Euanie. Czas bajek minął – to już nie królestwo, które znaliśmy, lecz arena gier i intryg, gdzie każdy czai się z nożem za plecami. A Ty nie jesteś moim sprzymierzeńcem; jesteś stróżem przydzielonym przez męża stanu.

– Nie pragnę, byś czuła się jak więzień. Byłem świadkiem wielu okrucieństw w tym zamku i pragnę, byś była bezpieczna. Ufam, iż twoja wola przetrwa w tym przerażającym teatrze.

Te słowa, mimo szczerego tonu, rozjuszyły ją. Jak mógł mówić o zaufaniu, skoro wszystko, co czynił, tylko ich dzieliło?

– Ufam, lecz nie tobie – odpowiedziała, starając się nadać swojemu głosowi zimny, rzeczowy ton. – Nie jestem dzieckiem, które pragnie pocieszenia. Mam własne plany i zamierzam je zrealizować, niezależnie od tego, co myślisz lub jakie masz wątpliwości.

Sir Euan wstrzymał oddech, jego spojrzenie zbłądziło gdzieś w kąt pokoju. Wiedział, iż nie mógł zmusić Księżniczki do zaufania, ale każdego dnia spędzanego w jej towarzystwie mieli szansę na malowanie innego obrazu ich relacji. Nie mógł jednak zapomnieć o lojalności wobec króla.

– Rozumiem, że czujesz się osaczona, lecz nie jestem twoim wrogiem. Pracując razem, możemy odkryć prawdę i zdobyć władzę nad tym, co nadchodzi. Nie musisz mi ufać, ale zachowajmy otwartą komunikację.

Na te słowa Annabel skinęła głową, lecz w jej umyśle wciąż krążył jeden cel – dowiedzieć się, kto jest zdrajcą. Nie mogła jednak zignorować faktu, iż sir Euan mógł być jej nieoczekiwanym sojusznikiem, nawet jeśli nie miała w tej chwili pełnego zaufania.

– Dobrze, rycerzu – rzekła w końcu, próbując osłabić swoją złość. – Jeśli już tutaj jesteś, musisz być moim partnerem w odkrywaniu prawdy. Niech będzie jasne – nie zaufam ci bezwarunkowo. Znam znaczenie lojalności, a drogi, którymi podążamy, mogą się szybko rozdzielić.



Charlie siedział na samotnej, pustej plaży, otoczony chłodnym powiewem znad morza, który smagał jego twarz jak nieproszony zwiastun nadciągającej burzy. Zimny piasek wsączał się między jego palce, przypominając, że tutaj, na Ionie, był daleko od swojego miejsca w świecie Annabel, której obecność stanowiła dla niego ostatni bastion spokoju. Melodyjny szum fal, który w innych okolicznościach koiłby jego zmysły, teraz jedynie podsycał uczucie niepokoju, tworząc mroczne echo w jego umyśle.

Ona wróciła na Islay. Na wyspę, której król – jej własny kuzyn – zabronił jej wracać. Charlie wciąż widział przed sobą obraz Annabel: jej twarz, która, choć opanowana i pełna determinacji, zdradzała głęboko ukryte napięcie. Była silna, wytrwała i odważna, ale każdy jego krok po tej plaży zdawał się potęgować dręczący strach, który rósł w jego sercu. Co, jeśli coś poszło nie tak? Co, jeśli znalazła się w niebezpieczeństwie, z którego nie ma ucieczki? Próbował wyrzucić te myśli z głowy, ale powracały jak fale, każda silniejsza od poprzedniej.

Charlie utkwił wzrok w horyzoncie, tam, gdzie morze stapiało się z niebem, i poczuł, jak jego serce bije szybciej na myśl, że nie będzie mógł być przy niej, jeśli jej życie znajdzie się w zagrożeniu. Jego ciało przeszył dreszcz, a umysł owładnęły przerażające wizje. "Synowie Nomadu" – wspomnienie tamtej przygody w Hoia Baciu odbijało się echem w jego głowie. Byli potężni, bezwzględni, ich ambicje mogły rozsadzić nawet najtrwalsze sojusze, a Annabel, z jej niewzruszoną lojalnością, znajdowała się teraz w epicentrum ich planów.

Zacisnął dłonie na piasku, wbijając w niego palce jak kotwice, próbując odnaleźć choć cień stabilności. Była jego ostoją, a teraz, gdy jej zabrakło, wydawało się, że grunt usuwa się spod jego stóp. W oddali rozległ się cichy szum – mógłby przysiąc, że usłyszał w nim jej głos, cichy szept mówiący: "Bądź silny." W tej chwili jednak czuł się słaby, rozbity, niezdolny powstrzymać strumienia myśli, które niczym ciemne chmury przesłaniały jego umysł.

Nagle coś przyciągnęło jego uwagę – majaczący w oddali kształt, który zaczynał się klarować na tle błękitnych chmur. W pierwszej chwili wydawało się to tylko złudzeniem, iluzją stworzoną przez jego pragnienie zapomnienia. Ale kiedy kształt stawał się coraz wyraźniejszy, jego serce zabiło mocniej, a oddech uwiązł w gardle. Smukła, potężna sylwetka sunęła po niebie, a jej długie, zakrzywione rogi rozdzierały przestrzeń z nieodpartą gracją. Z każdą sekundą stawało się jasne, że to nie był przypadek.

Lumini. To nie mógł być nikt inny. Minęły miesiące, odkąd musiał pozwolić mu odejść, i tamten dzień utkwił mu w pamięci jako gorzkie pożegnanie. Mimo że wiedział, że jego były podopieczny, smok, którego opieką się zajmował, pragnął wolności i samodzielności, ich więź nigdy się nie przerwała. To pożegnanie było tylko początkiem nowej ery, a jednak, widząc go teraz, uświadomił sobie, jak wielka część jego serca została tamtego dnia odarta z mocy.

Smok zbliżał się, a Charlie nie wiedział, czy jego obecność przyniesie ukojenie, czy jeszcze większy ból. Jego łuski lśniły w blasku księżyca, rozsiewając srebrzyste światło po powierzchni morza, a każdy ruch skrzydeł wydawał się poetycko doskonały. Gdyby miał choć cień pewności, że to naprawdę Lumini, zawołałby go, ale obawa, że to tylko złudzenie, była zbyt wielka. W końcu, jakim cudem jego dawno pożegnany przyjaciel znalazłby drogę z powrotem do niego? I dlaczego właśnie teraz?

Charlie poczuł, jak napięcie w jego ciele zaczyna ustępować miejsca nadziei, a jednocześnie przepełnia go lęk przed tym, co może przynieść to niespodziewane spotkanie. Łzy zabłysły w jego oczach – był człowiekiem, który nauczył się kontrolować emocje, ale ta chwila sprawiła, że wszystkie bariery runęły.



Kamienne schody prowadziły Annabel i sir Euana coraz głębiej w mroczne otchłanie lochów. Gdy schodzili w dół, powietrze stawało się coraz bardziej wilgotne i gęste, a zapach stęchlizny i wilgoci przyprawiał o mdłości. Każdy ich krok niósł echo, które odbijało się od zimnych, ciemnych ścian, tworząc złowieszczy szelest. Annabel starała się trzymać prosto, ukrywając narastające zdenerwowanie, które rozsadzało ją od środka. Choć była księżniczką, a jej życie wypełnione było niejednokrotnie ryzykownymi przygodami i wyzwaniami, to jednak atmosfera lochów, ich mroczne korytarze i niewielkie komnaty, przywodziły na myśl najgorsze momenty jej życia – zdrady, niepewność i ból. Sir Euan szedł obok niej, z miną skupioną i poważną, ale Annabel czuła jego niechęć, którą z trudem tłumił. Wiedziała, że nie ufa ani trochę jej przypuszczeniom, a jego obecność, choć była konieczna, budziła w niej jeszcze większy niepokój. Wzrok mężczyzny błądził po ciemnych zakamarkach, jakby wyczekiwał, że każda chwila może zaskoczyć ich niebezpieczeństwem.

W końcu dotarli do niewielkiej, oświetlonej nikłym światłem pochodni celi. Światło rzucało długie cienie, które tańczyły na brudnych kamieniach, tworząc iluzję ruchu, jakby lochy miały swoją własną, mroczną duszę. W kącie, skulona na stercie brudnych szmat, siedziała wychudzona kobieta. Annabel rozpoznała ją natychmiast – to była osoba, którą widziała tylko raz, ale jej twarz była odmieniana w strzępach wspomnień i strachu. 

Kobieta unikała wzroku, jej dłonie drżały nerwowo, jakby w każdej chwili miała zerwać się do ucieczki, choć nie miała dokąd. Wydawała się przytłoczona strachem, a to, co niegdyś nosiło w sobie odwagę, teraz zostało stłumione przez poczucie winy i beznadziejności. 

– Aldaro – Annabel przemówiła cicho, lecz zdecydowanie, wyciągając dłoń ku kratą celi, jakby chciała przełamać dzielącą ich przestrzeń. – Jestem tutaj, aby usłyszeć twoją wersję. Wiem, że nie działałaś z własnej woli. Ktoś cię zmusił, ktoś zlecił ci ten czyn. Być może się go obawiasz, ale twoje milczenie w niczym ci nie pomoże. Jeśli wyjawisz prawdę, mogę rozważyć, byśmy znaleźli dla ciebie łagodniejszy los.

Aldara jednak nie podniosła wzroku. Jej wychudzone dłonie drżały, kurczowo zaciśnięte na brzegach brudnego płaszcza, którym się owijała. Patrzyła tylko w ziemię, a jej wargi szeptały jakąś cichą mantrę. W głębokiej ciszy lochów Annabel usłyszała słowa powtarzane w uporczywym rytmie, jakby wypowiadane zaklęcie miało chronić Aldarę przed czymś straszniejszym niż sama śmierć: „Nie mogę… nie mogę… nie mogę…”. Sir Euan, stojący tuż za Annabel, przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą, aż w końcu westchnął z wyraźną irytacją. Przekrzywił głowę, mierząc więźniarkę zniecierpliwionym spojrzeniem, jakby każda sekunda ciszy była dla niego ciosem w ambicję skutecznego rycerza.

– Widzicie, księżniczko, nic nie osiągniemy. – Jego głos przebił ciszę jak zimny nóż. – Ona woli spędzić resztę życia w tej celi, niż wyjawić prawdę. Tchórzy przed kimś, kto wciąż jest na wolności.

Annabel poczuła narastające ukłucie złości. Wzrok Euana, chłodny i zniecierpliwiony, przeszył ją na wskroś. Jednak nie odezwała się do niego. Skupiła całą swoją uwagę na Aldarze, próbując odnaleźć choćby najmniejszy znak w jej twarzy, gestach, oddechu – cokolwiek, co mogłoby świadczyć o kruchości murów, którymi kobieta otoczyła swoje serce.

– Aldaro – powtórzyła cicho, z delikatnym drżeniem w głosie. Choć była księżniczką, w tej chwili bardziej przypominała suplikantkę błagającą o pomoc. – Posłuchaj mnie… Pomyśl o tych wszystkich, którym mogłabyś pomóc, o ludziach, których moglibyśmy uratować. Twój milczący strach tylko ich wzmacnia.

Służąca nadal milczała, jakby ślepa na zewnętrzny świat. Jej usta były zaciśnięte, a w zapadniętych oczach pojawiły się łzy. Jedna z nich oderwała się od kącika oka i spłynęła po policzku, pozostawiając po sobie brudną smugę. Annabel czuła, że Aldara była na skraju wyczerpania; jej umysł i ciało znajdowały się w pułapce, z której nie mogła uciec.

Wtem ich rozmowie przerwał cichy, przepełniony desperacją głos z sąsiedniej celi.

– Pani… ja wiem coś na ten temat.

Annabel gwałtownie odwróciła głowę, zdziwiona, że w ponurym mroku lochów znalazła się inna dusza, gotowa wyjawić choć część tajemnic. W sąsiedniej celi stał mężczyzna, zgarbiony i wychudzony. Przybliżył się do krat, a jego twarz – naznaczona zmarszczkami zmęczenia i cierpienia –oświetlona była mdłym blaskiem pochodni. W jego oczach dostrzegła desperację i nadzieję, zrodzoną z najmniejszej iskry możliwości.

Annabel wzięła głęboki oddech, próbując odzyskać opanowanie, po czym zbliżyła się do krat jego celi. Przez chwilę patrzyli na siebie, oceniając swoje intencje, zanim przemówiła, starając się, by jej głos brzmiał łagodnie, lecz stanowczo.

– Co wiesz, więźniu? Mów bez owijania w bawełnę, jeśli chcesz uzyskać pomoc.

Mężczyzna spojrzał na nią ze smutkiem, choć na jego twarzy malowało się coś jeszcze – błysk desperacji, który świadczył o tym, że pragnienie wolności przerastało jego własne obawy.

– Kobieta mówi przez sen… – wyszeptał zniżonym głosem, który ledwie przebił mroczny półmrok. –Czasami zdarzało się, że… powtarzała rzeczy, które znałem tylko z dworskich plotek. Wiem, że ten, kto dał jej polecenie, jest nadal na dworze. Spotyka się z wpływowymi ludźmi… zwłaszcza lordem Horena i jego córką Elolise. Słyszałem ich imiona wiele razy, zawsze wypowiadane z obawą. Ich wspólne noce w bibliotece nie są tak niewinne, jak chcą, by wyglądały.

Annabel wymieniła szybkie spojrzenie z Euanem, który uniósł brwi w wyrazie powątpiewania, lecz i niepokoju. Imię Horena wywołało we wspomnieniach Annabel obrazy mężczyzny o chłodnym spojrzeniu i przewrotnym umyśle, a jego córka Elolise… Dziewczyna była piękna i inteligentna, lecz słynęła też ze zdolności do intryg, które nie raz podsycały zawirowania na dworze.

Annabel zbliżyła się do krat celi, próbując złapać spojrzenie więźnia. Próbowała przejrzeć jego intencje, zrozumieć, co naprawdę skłania go do współpracy.

– Jeśli powiesz nam wszystko, co wiesz – jej głos stał się bardziej natarczywy – możesz liczyć na naszą pomoc. Ale musisz być szczery. Każda niedopowiedź, każde kłamstwo sprawi, że pozostaniesz w tym miejscu na zawsze.

Mężczyzna zadrżał, a jego dłonie nerwowo zacisnęły się na kratownicy. Na jego twarzy pojawiła się ponura rezygnacja.

– Jest coś… czego potrzebuję. Proszę… uwolnijcie mnie. – Jego głos łamał się pod ciężarem desperacji. – Mam córkę, osiem lat. Została teraz sama, a ja… jestem dla niej jedyną rodziną. Pani, proszę… Pomóżcie mi do niej wrócić.

Annabel zmarszczyła brwi, w jej sercu rodziło się współczucie, lecz wiedziała, że nie może ofiarować mu wolności. Przeczucie mówiło jej, że złamałby się i uciekł, a wtedy ślady śledztwa mogłyby przepaść.

– Nie mogę obiecać ci wolności – odparła z ciężkim sercem, w jej głosie odbijała się szczerość, lecz i stanowczość. – Mój kuzyn, król, nie ma litości dla tych, którzy naruszają prawo. Dla niego kradzież to niemalże zdrada stanu… Ale mogę obiecać, że twoja córka będzie miała schronienie i opiekę. Zapewnimy jej bezpieczne miejsce, w którym będzie mogła dorastać, pracę, która pozwoli jej pozostać blisko dworu.

Mężczyzna spuścił wzrok, jego dłonie drżały, lecz wiedział, że to więcej, niż mógłby oczekiwać. W jego oczach zajaśniało coś na kształt ulgi, która, choć niepełna, pozwalała mu podjąć decyzję.

– W takim razie… zgadzam się. Pomogę wam. – Jego głos był cichy, niemal szeptem oddawał swoje słowa. – Wiem, że… czasami przez sen wspominała rycerza, Joresa. Wypowiadała jego imię z takim lękiem, jakby samo wspomnienie mogło sprowadzić na nią zgubę. Czasem wymawiała to imię z takim strachem – kontynuował więzień – jakby wspomnienie o nim mogło ją sprowadzić na krawędź szaleństwa. Mówiła cicho, jakby bała się, że ktoś ją usłyszy nawet we śnie. Nie wiem dokładnie, co ich łączy, ale wydaje mi się, że on nie jest tym, za kogo wszyscy go uważają.

– Sir Jores… – wyszeptała pod nosem, jakby dopiero teraz układała w całość wszystkie niepokojące wskazówki. W ostatnich raportach zwiadowców często padało jego imię, jako tego, który prowadził szarżę przeciwko Synom Nomadu, ale czy niezbyt skutecznie.

 –  Ten rycerz zyskał królewskie zaufanie, ale w królestwie plotkuje się o nim od dawna. Przyznaję, że jego lojalność wydaje się niepodważalna, lecz jeśli istnieje chociaż cień podejrzenia… musimy to zbadać, księżniczko. Sir Euan skrzyżował ramiona, jego twarz wyrażała mieszaninę powątpiewania i niechęci. 

Annabel skinęła głową, choć czuła, że powaga tej sytuacji wymaga bardziej zdecydowanej reakcji. Musiała być pewna, że więzień mówi prawdę. To mógł być kolejny fałszywy trop, sposób na odciągnięcie jej uwagi od prawdziwych sprawców. Jednak nie mogła sobie pozwolić na zignorowanie tego, co usłyszała.

–  Dziękuję ci –  zwróciła się do więźnia z nieco złagodzonym wyrazem twarzy. –  Twoja córka otrzyma nasze wsparcie, tak  jak obiecałam. – Mężczyzna skinął głową, a w jego oczach pojawiły się łzy wdzięczności. Czuł, że jego los nadal pozostaje niepewny, lecz świadomość, że jego córka nie będzie sama, przynosiła mu ukojenie. –  Musimy znaleźć sposób, by dowiedzieć się więcej o Joresie i jego relacjach z lordem Horenem i Elolise. Jest jeszcze jedna osoba, która może mieć o nim informacje… – Jej spojrzenie stało się bardziej zamyślone, jakby już planowała kolejny krok.

– Król nie będzie zadowolony, jeśli przyjdziemy do niego z pustymi rękoma. Nie jest cierpliwy, zwłaszcza w tak ważnych sprawach.

Annabel poczuła falę goryczy. Była księżniczką, ale musiała uważać na każdy krok, jeśli miała wydobyć prawdę, która mogła wstrząsnąć całym królestwem. Słowa więźnia rozbrzmiewały w jej myślach, niepokojące i prawdziwe, wciąż echem odbijając się od zimnych ścian lochów.

– W takim razie ruszajmy – rzekła z determinacją, ruszając po schodach na górę. Kiedy wspinali się z powrotem, cisza lochów zdawała się być coraz bardziej dusząca. Annabel wiedziała, że z każdym krokiem przybliżała się do prawdy, ale i do niebezpieczeństwa, które mogło czekać na nią za każdym rogiem zamkowych korytarzy.

czwartek, 15 sierpnia 2024

II.X

"Trzeba być bardzo dzielnym, by stawić czoło wrogom, ale tyle samo męstwa wymaga wierność przyjaciołom."

Noc była ciężka, powietrze duszne i przesiąknięte ciszą, która zwiastowała burzę. Annabel stanęła na brzegu wyspy, gdzie wody morza uderzały z szumem o skały, a odległe światła zamku Islay przebijały się przez ciemność niczym latarnie ostrzegawcze. Czuła, jak serce bije jej mocno w piersi, jakby samo chciało się wyrwać, by przedrzeć się przez mury zamku i stanąć naprzeciw Victora. Była zdeterminowana, lecz jednocześnie pełna obaw. Wiedziała, że nie będzie to łatwa rozmowa, ale nadszedł czas, by stawić czoła swojemu kuzynowi i próbować ocalić to, co jeszcze zostało z ich dawnej więzi.

Annabel odwróciła się od morza, zaciskając dłonie na różdżce, którą ukryła pod płaszczem. Jej umysł pracował gorączkowo, próbując wymyślić plan, który pozwoli jej dostać się do zamku i rozmawiać z Victorem na swoich warunkach. Wiedziała, że nie może podejść bezpośrednio – zamek był zbyt dobrze strzeżony, a Victor zbyt ostrożny. Musiała być sprytna, musiała wykorzystać magię, by przekraść się przez mury niezauważona.

Wiedziała również, że jej czary nie są doskonałe. Wiedziała, że istnieje ryzyko. Jednak ryzyko to było częścią gry, którą Victor sam rozpoczął.

Zebrała wszystkie siły, wyciszyła umysł, i poczęła inkantować zaklęcie, które miało ją przenieść przez mury zamku. Jej głos był cichy, niemal niesłyszalny wśród szumu fal, ale każdy sylabiczny rytm niósł moc, która przeniknęła ją całą. Powietrze wokół niej zadrżało, a mrok nocy jakby gęstniał, pochłaniając ją w swe objęcia. Chwilę później znalazła się w chłodnych, kamiennych korytarzach zamku. Uderzył ją zapach wilgoci i stęchlizny, zmieszany z wonią starych ksiąg i dawno zgaszonych pochodni. W sercu miała niepokój, jak cień czający się za każdym rogiem. Wiedziała, że jej obecność nie powinna być wyczuwalna, lecz mimo to czuła na sobie czyjeś spojrzenie, jakby mury same były świadkami jej obecności.

Wstrzymała oddech, nasłuchując. Z oddali dochodziły ją odgłosy życia zamku – szuranie butów, cichy szmer rozmów, czasem odległe dźwięki dworskiej muzyki. Musiała być ostrożna. Każdy krok mógł ją zdradzić. Zbliżając się do drzwi prowadzących do sali tronowej, w której spodziewała się zastać Victora, Annabel zrozumiała, że nie może wkroczyć tam jako wróg. Musiała grać swoją rolę doskonale – kuzynka, rodzina, osoba, która chce rozmawiać, a nie atakować. Jednak nie zdążyła dokończyć myśli, gdy poczuła na sobie ciężar cudzego dotyku. Różdżka w jej dłoni wyrwała się z uścisku jak żywa, by zaraz potem zniknąć w mocnej, acz niewidocznej dłoni.

– Annabel. –  rozległ się głos, przeszywający ją jak zimne ostrze. – Odwagę i głupotę dzieli cienka linia.

Odwróciła się powoli, wiedząc już, kogo ujrzy. Przed nią stał Victor, wysoki i dumny, lecz coś w jego spojrzeniu budziło niepokój. Jego oczy błyszczały tą samą mieszanką wyrachowania i pewności siebie, ale były teraz również nieco szalone, jakby ukrywały głęboki, niekontrolowany gniew. Jego twarz, choć zewnętrznie niewzruszona, zdradzała niepokojące oznaki wewnętrznego rozpadania się – drobne drgania kącików ust, szybkie mrużenie oczu, jakby próbował utrzymać jakąś niewidzialną kontrolę.

– Czego tu szukasz? – zapytał, choć ton jego głosu wskazywał, że odpowiedź nie była mu potrzebna. Oczekiwał czegoś więcej, czegoś, co mogło zmienić bieg wydarzeń.  Annabel poczuła, jak zimny pot spływa jej po karku. Odpowiedź na to pytanie mogła zaważyć na jej dalszej egzystencji na tym świecie.

– Jestem tutaj, by rozmawiać. – odezwała się po chwili, jej głos brzmiał pewnie, mimo sytuacji w której przyszło jej uczestniczyć. – Nie mogłam nie wrócić, wiedząc, że tyle waży się na szali.

Victor zmierzył ją wzrokiem, jego spojrzenie było teraz intensywniejsze, niemal przerażające. Twarz pozostała kamienna, ale z każdego jego ruchu emanowało napięcie, jakby miał trudności z utrzymaniem swojej pozornej zimnej pewności siebie.

– Rozmawiać? – powtórzył z lekką kpiną w głosie, ale Annabel dostrzegała w jego oczach coś więcej - jakąś wrażliwość na granicy szaleństwa. – Rozmawiać, kuzynko, nie potrzebujesz magii ani skradania się niczym pospolita złodziejka.

Annabel zacisnęła usta, starając się nie dać się sprowokować. 

– Nie byłam pewna, jak zostanę przyjęta. – odpowiedziała w końcu, próbując zebrać myśli. – Jednak musiałam cię zobaczyć. To, co ma się wydarzyć... to szaleństwo, mój Królu.

Jej słowa odbiły się echem po kamiennych ścianach, a przez twarz Victora przeszła ledwie dostrzegalna zmarszczka. 

– Szaleństwo? – zapytał powoli, jakby smakował każde słowo. Jego oczy zaczęły lśnić dzikim blaskiem, jakby w nich tlił się jakiś mroczny ogień. – Czyżbyś tak nisko ceniła moją ambicję? Moją wizję dla królestwa?

– To nie jest kwestia ambicji. – odparła ostrożnie, zerkając na jego twarz, szukając choćby cienia wątpliwości. Chodzi o to, że ta wojna niszczy nie tylko ciebie, ale i nas wszystkich, twoich poddanych. 

Annabel westchnęła głęboko, starając się powstrzymać falę gniewu, która zaczęła w niej narastać. Wiedziała, że Victor jest zbyt dumny, by przyznać się do błędu, zbyt ambitny, by dostrzegać niebezpieczeństwo. Ten zaś w odpowiedzi zmrużył oczy, a jego głos zyskał na zimnej ostrości.

– Nie ja rozpocząłem tą wojnę, ale zamierzam ją wygrać. – rzucił lodowato. – Czyż nie jesteśmy ulepieni z tej samej gliny, kuzynko? Czyż nie mamy prawa walczyć o to, co nam się należy?

Annabel poczuła, jak dłonie zaczynają jej drżeć, wiedziała, że Victor nawiązuje do jej ucieczki. Nie mogła jednak dać się ponieść emocjom. Musiała go przekonać, choć wiedziała, że każdy krok w tej rozmowie jest grą na krawędzi.

– To nie jest wojna, którą możesz ot tak wygrać.– powiedziała cicho, ale z determinacją. – Mieszkańcy wyspy mają zbyt wiele do stracenia.

Victor milczał przez chwilę, przyglądając się jej z mieszanką gniewu i rozczarowania.

– Dlaczego tak ci zależy? – spytał w końcu, a w jego głosie zabrzmiała nuta czegoś, co Annabel znała z dzieciństwa - potrzeba zrozumienia, która przebijała się przez skorupę chłodu. – Dlaczego tak bardzo próbujesz mnie powstrzymać?

Annabel zawahała się, czując, że jeśli wyjawi mu prawdę, nie będzie potrafił spojrzeć na nią chłodno, nie teraz, nie na tym etapie i w taki sposób. Musiała wymyślić coś innego, coś co podkreśli, że mimo iż wyrzekła się swojej pozycji - w dalszym ciągu zależy jej na dobru wyspy.

– Ponieważ jesteś moim kuzynem i królem. – odpowiedziała w końcu, patrząc mu prosto w oczy. – Bo jesteśmy rodziną. I choćbyś miał najgorsze zamiary, nie mogę pozwolić, byś zniszczył siebie i nas wszystkich.

Victor przymrużył oczy, jakby chciał ją przejrzeć na wylot. 

– Rodzina. – powtórzył z goryczą, jakby to słowo miało w sobie jakiś ukryty jad. – Rodzina, która zdradza, która nie wspiera, która nie rozumie... Czy taka rodzina jest warta ochrony?

– Nigdy nie zamierzałam cię zdradzić, Victorze – Annabel zadrżała, lecz jej wzrok nie ustępował. Jej dłoń opadła na jego ramię w geście pełnym czułości i determinacji. – Próbuję cię uratować. Nawet jeśli teraz tego nie dostrzegasz, wiem, że kiedyś zrozumiesz. – Jej głos był cichy, ale pełen przekonania. – Znam przyszłość i jej mroczne tajemnice. Możesz mi zaufać teraz, zanim będzie za późno. Przestrzegam cię – wiele istnień jest zagrożonych. Czy będziesz w stanie spojrzeć w lustro, wiedząc, że twoja duma powstrzymała cię od ocalenia poddanych, którzy cię potrzebują?

Zapadła cisza, ciężka i nieprzenikniona, jakby powietrze wokół nich nagle zgęstniało. Victor patrzył na nią długą chwilę, a w jego oczach przemykały różne emocje – gniew, żal, a może nawet cień dawnej bliskości. W końcu machnął ręką, jakby odpędzał niechciane myśli.

– Przyjdź jutro. – powiedział cicho, jego głos miękki, lecz wciąż twardy. – Jutro będziemy rozmawiać dalej. Dziś musisz odejść.

Annabel spojrzała na niego przez chwilę, a potem skinęła głową, z trudem kontrolując emocje. Wiedziała, że jej misja nie była jeszcze zakończona, lecz i tak musiała teraz zniknąć. Wyszła z sali tronowej, czując, jak jej serce wali mocno, a w głowie huczy niepokój.

Kiedy opuściła zamek, miała wrażenie, że noc wokół niej wciąż skrywa tajemnice, które nie dały się rozwikłać. Światło księżyca odbijało się w wilgotnym bruku, tworząc nierówną mapę, która prowadziła ją w stronę wyjścia. Niewiadoma wciąż wisiała w powietrzu – co się stanie, gdy jutro nadejdzie? Jakie będą następstwa tej rozmowy? Wszystko to pozostawało w niepewności, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.


Świt nad Islay rozpościerał się powoli, delikatnie rozlewając złotą poświatę na wyspę, która przebijała się przez mlecznobiałe poranne mgły. Annabel czuła, jak poranny chłód przenika jej ciało, lecz jeszcze dotkliwiej czuła napięcie, które zagnieździło się w jej sercu podczas bezsennej nocy. Wiedziała, że nadchodzące spotkanie z Victorem nieubłaganie zbliżało się jak burzowe chmury. Ranek zaś przywitał ją szarością, która zdawała się nie mieć końca. Gęste chmury wisiały nad zamkiem, jakby niebo samo chciało podzielić się ciężarem niepewności, którą Annabel czuła w sercu. Poranne mgły, unoszące się nad powierzchnią jeziora, były jak zasłona odgradzająca ją od rzeczywistości. Miała wrażenie, że wszystko, co planowała, znajduje się na krawędzi katastrofy.

Przemierzając mroczne korytarze zamku, Annabel przywoływała w pamięci wczorajszą konfrontację, której echo wciąż dźwięczało w jej głowie. Słowa Victora – pełne gniewu, ale i bólu – wryły się głęboko w jej umysł. Ta rozmowa miała stać się punktem zwrotnym, lecz teraz Annabel nie była pewna, czy cokolwiek może zmienić. Wszystko rozstrzygnie się w sali tronowej, miejscu pełnym majestatu, gdzie oboje kuzyni muszą stanąć twarzą w twarz z prawdą oraz własnymi słabościami. Wiedziała również, że wyzwanie, przed którym stoi, będzie znacznie trudniejsze – Victor miał czas na przygotowanie się, a każda chwila zwłoki mogła być wykorzystana przeciwko niej. Nie mogła sięgnąć po magię bezpośrednio, gdyż jej użycie mogłoby wzbudzić podejrzenia. Zdecydowała się więc na spokojne podejście, mając nadzieję, że jej determinacja i szczerość wystarczą.

Gdy znalazła się przed ogromnymi, drewnianymi drzwiami prowadzącymi do sali tronowej, serce Annabel przyspieszyło. Kiedy ostatni raz tu była, Victor stał w centrum, dumny i nieugięty, wymuszając na niej aranżowane małżeństwo. Po wczorajszej konfrontacji ich relacje wisiały na włosku. Annabel zastanawiała się, co przyniesie dzisiejszy dzień – czy Victor dostrzeże sens w jej słowach, czy też będzie gotów kontynuować swoją ambicję, nie zważając na ostrzeżenia?

Wewnątrz sali tronowej surowe światło porannego słońca, które na chwilę wyjrzało zza chmur, wpadało przez wąskie okna, rzucając długie cienie na kamienne posadzki i złocone ściany. Victor siedział na tronie, ubrany w bogate szaty podkreślające jego pozycję, lecz jego oczy były zimne i nieprzeniknione. Obok niego stał doradca Thomas – mężczyzna o czarnych jak smoła włosach, który zawsze wydawał się być cieniem Króla, czujnie słuchając każdego słowa i decyzji swojego pana. Annabel weszła powoli do sali, jej krok był pewny, lecz w oczach można było dostrzec lśnienie napięcia. Udało jej się nie dać wciągnąć w pułapkę złowrogiego mroku, który wypełniał salę, ale wciąż czuła, że stoi na granicy nieznanego.

Victor podniósł wzrok, jego oczy spotkały się z jej spojrzeniem. Przez chwilę milczał, jakby chciał ocenić jej determinację i gotowość do stawienia czoła wszelkim wyzwaniom.

– Kuzynko – powiedział w końcu, jego głos nasycony chłodem. – Dziś jesteś moim gościem. Co przynosisz?

Annabel zbliżyła się powoli, starając się nie dać poznać, że jej serce bije jak młot. Uklękła przed tronem, próbując zachować spokój.

– Przyszłam w pokoju, mój Królu – powiedziała cicho, ale wyraźnie. – Chcę ponownie rozważyć naszą rozmowę z wczoraj. To, co ma się wydarzyć, gdy wojna będzie trwać nadal, to nie tylko ryzyko – to śmierć i zniszczenie.

Victor przygryzł wargę, gdy Annabel powstała, a jego wzrok nie opuszczał jej twarzy.

– Jakie masz argumenty, które mogłyby skłonić mnie do zmiany zdania? – zapytał, a jego ton brzmiał jak zaproszenie do gry. – Jestem ciekawy, co takiego mogłabyś mi przedstawić, by przekonać mnie, że mam spróbować zakończyć tę wojnę?

Annabel zacięła się przez chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią. Wiedziała, że musi wyjść poza proste argumenty – musiała sięgnąć do głębszych emocji, które mogłyby dotrzeć do Victora, tak jak prawie dotarły do niego poprzedniej nocy.

– Wiesz, jak wiele dla mnie znaczysz – zaczęła powoli. – Jak wiele dla mnie znaczyła nasza rodzina. Może zapomniałeś, ale w czasach dzieciństwa byliśmy nierozłączni. To, co nas łączyło, nie było tylko więzią krwi, ale także głębokim zrozumieniem i lojalnością.

Król, wstrząsany powagą, wstał z krzesła i zbliżył się do okna, które ukazywało widok na stolicę, leniwie budzącą się do życia. Jego postawa emanująca dostojeństwem i napięciem sprawiła, że Annabel, stojąc w jego cieniu, odczuwała, jak powietrze gęstnieje od niepewności. W końcu, po chwili milczenia, Victor obrócił się ku niej, a w jego oczach błyszczał gniew i głęboki zawód.

– Masz rację, że dawniej łączyła nas więź – rzekł, zbliżając się do niej. – Lecz teraz, gdy przybywasz z wezwania do miłości i wierności, nie mogę zapomnieć jednej rzeczy, która wciąż wisi nad nami jak cień. Zdradziłaś naszą sprawę, zdradziłaś naszą rodzinę.

– Zdradziłam? – zapytała, czując, jak jej serce zaczyna bić mocniej, a oddech staje się krótszy.

Victor, pełen gniewu, podszedł bliżej, jakby jego oczy mogły przeniknąć duszę Annabel.

– Zdradziłaś – odpowiedział, jego głos ostry jak brzytwa. – Mówiąc o lojalności, muszę przypomnieć sobie dzień, kiedy nadszedł czas, by podjąć decyzję, która mogła zabezpieczyć przyszłość naszego rodu. Zamiast stanąć na wysokości zadania, porzuciłaś swoje obowiązki i uciekłaś z innym mężczyzną. To nie była jedynie zdrada umowy – to była zdrada zaufania, zdrada obietnicy. Jak możesz teraz stać przed mną i próbować udowodnić, że nadal jesteś wierna naszemu dziedzictwu, kiedy sama złamałaś wszystkie zasady, które cię obowiązywały?

Annabel poczuła, jak jej dusza jest przytłoczona jego oskarżeniami. Chciała odpowiedzieć, lecz słowa ugrzęzły jej w gardle, niczym ciężki kamień. Zamiast tego, wbiła wzrok w jego oczy, starając się dostrzec choćby najmniejszy ślad zrozumienia.

– Charles jest dla mnie światem – rzekła cicho, zaciskając pięść wbrew własnej woli. – On zna tajemnice, które skrywam, a nigdy nie usiłował ich wykorzystać dla swoich celów. Lord Høren zaś uczyniłby to bez wahania. Jestem smokiem, Królu – wyszeptała w tajemnicy, przeznaczoną tylko dla jego uszu. – Musisz wiedzieć, że małżeństwo z nim... gdybyśmy mieli potomstwo, nieprzewidywalność jego natury mogłaby sprowadzić wielkie niebezpieczeństwo. – odparła stanowczo.– To, co chciałeś na mnie ściągnąć, doprowadziłoby tylko do ruiny, zarówno jego, jak i naszego królestwa. Musisz to zobaczyć, Królu. Musisz zrozumieć, że są inne drogi, które mogą przynieść więcej dobra.

Victor spojrzał na nią z chłodnym dystansem, a jego oczy były niczym dwie stalowe kule, które badały każdy jej gest i słowo. Podniósł rękę, dając znak doradcy, by opuścił salę. Gdy drzwi zamknęły się z cichym trzaskiem, król zwrócił wzrok ku Annabel.

– Możesz mówić o dobroci i sentymentach, ale to decyzje, które podejmujemy, decydują o rzeczywistości. Czasami trzeba podjąć drastyczne kroki, by osiągnąć to, co uznaje się za słuszne. Jeśli naprawdę pragniesz przyczynić się do dobra naszej sprawy – jego głos złagodniał, choć nadal brzmiał stanowczo – musisz dowieść swojej wartości inaczej. Twoje słowa będą miały wagę tylko wtedy, gdy udowodnisz, że jesteś gotowa na prawdę i poświęcenie.

Annabel otworzyła usta, by odpowiedzieć, lecz nagle do komnaty weszła dwójka rycerzy, krocząc w równym, zdecydowanym tempie. Jej serce ścisnęło się w piersi, a umysł ogarnął niepokój, gdyż przeczucie nieszczęścia stało się rzeczywistością. Pomiędzy rycerzami stała Agatha – związana, wyczerpana, jej twarz wyrażała całkowite wyczerpanie i rozpacz, jakiej Annabel nigdy wcześniej u niej nie widziała. Jej stan, będący efektem dni spędzonych w okrutnym areszcie, wstrząsnął Annabel do głębi. Agatha, bliska przyjaciółka i zaufana służka, wyglądała jak cień samej siebie, a jej oczy, gdy napotkały wzrok Annabel, błagały o pomoc.

Victor wyprostował się, jego sylwetka wydawała się jeszcze bardziej imponująca i groźna. Spojrzał na kuzynkę z chłodnym, przenikliwym spojrzeniem, które było ostrzejsze niż najostrzejsze miecze królestwa. 

– Jak widzisz, Agatha również jest teraz moim gościem – jego ton przesiąknięty był ironią i chłodną kalkulacją. – Przedstaw mi teraz powód, dla którego twoja służąca mogła znaleźć się w takim stanie.

Annabel poczuła, jak jej serce wali w piersi. Napięcie było niemal namacalne, a powietrze wokół zdawało się gęstnieć z każdą sekundą

– Agatha działała z mojego rozkazu – powiedziała, jej głos był pewny, choć pod powierzchnią drżał z emocji. – Wysłałam ją na dwór Flockhartów, by zdobyła cenne informacje, które mogłyby pomóc naszemu królestwu. Nie mogłam działać osobiście, więc zwróciłam się do niej o pomoc.

Król, uniósł brwi, jego oczy zdradzały mieszankę zainteresowania i sceptycyzmu. Każde słowo, które wypowiadała Annabel, było analizowane z zimną precyzją.

– Czy naprawdę sądzisz, że uwierzę w twoje słowa, gdy twoja służąca stoi tutaj, pozbawiona magii, a ja posiadam listy miłosne od kapitana wrogiej floty, które były do niej kierowane? Jakże przekonujące świadectwo zdrady.

Annabel, z trudem próbując utrzymać spokój, spojrzała na Agathę, której wyraz twarzy przesiąknięty był cierpieniem i strachem. Każde słowo, które wypowiadała, było jak kawałek szklanego odłamu, który mogło łatwo rozedrzeć na strzępy. Czuła, że każda chwila zwłoki pogłębiała przepaść, która dzieliła ją od Victora. Jednak teraz musiała stawić czoła tej przepaści i spróbować zbudować most, który mógłby ją przez nią przeprowadzić. Victor zaś zniecierpliwiony stał przed Annabel, jego sylwetka odcinała się wyraźnie na tle posępnych, kamiennych ścian komnaty. Atmosfera była ciężka, niemal namacalna, a w powietrzu unosiło się napięcie gęste jak mgła. Jego ciemne oczy, zawsze przenikliwe, teraz były jak dwa zimne stalowe ostrza mierzące w serce kuzynki. Annabel poczuła, jak jej wewnętrzna siła zaczyna się chwiać, lecz wiedziała, że nie może okazać słabości. Spojrzała na Agathę, która, mimo cierpienia, starała się zachować spokój, choć jej oczy błyszczały z bólu.

  – Te listy...  – Annabel zatrzymała się na moment, próbując opanować wzbierające w niej emocje. – Te listy to próba manipulacji. Kapitan floty jest sprytnym graczem, jest czarodziejem który chciał skierować podejrzenia na kogoś innego. Agatha zaś została wplątana w intrygę, której nawet nie była świadoma.

Victor przez chwilę nie odpowiedział, badając wzrokiem kuzynkę, jakby próbował odkryć jej prawdziwe intencje. Atmosfera w komnacie była tak napięta, że każdy, nawet najmniejszy ruch, zdawał się być pełen znaczenia.

– Wiele lat nasz ród trwał w pokoju i dobrobycie. Twoje działania jednak kładą cień na naszą przyszłość. Czy masz jakiekolwiek wytłumaczenie dla swego postępowania?

– To nigdy nie była zdrada – odparła Annabel, starannie dobierając słowa, by nie wydały się puste. – Kiedy Christine zniknęła, wiedziałam, że prawdziwe niebezpieczeństwo może czaić się na nas wszystkich. Musiałam działać szybko. Zdołałam uzyskać dowód, że za jej zniknięciem stoi ktoś z Jury, a Agatha była jedyną, która mogła przeniknąć w głąb wrogiego dworu.

Victor zmarszczył brwi, a jego spojrzenie stało się jeszcze bardziej przenikliwe. W jego oczach tliło się zarówno zniecierpliwienie, jak i głęboka nieufność.

– A więc wysłałaś Agathę na dwór Flockhartów bez mojej wiedzy – stwierdził chłodno. – Czy to nie jest zdrada? Czy nie obawiałaś się, że twoje działania mogły doprowadzić do takiej sytuacji?

Annabel spuściła wzrok na moment, jakby w głębi duszy rzeczywiście czuła ciężar swoich decyzji. Jednak szybko podniosła głowę i spojrzała Victorowi prosto w oczy.

– Panie mój, Christine odnalazła się dzięki zdolnościom Agathy – rzekła Annabel, jej głos niosący nutę troski i pilności. – Lecz to, co mi opowiedziała, przeraziło ją niezmiernie. Widziała ona przyszłość, a w niej lasy Islay trawione płomieniami, krzyki naszych poddanych, a pośród tego chaosu - twą własną śmierć.

Victor zacisnął pięści, przerywając jej na chwilę. Jego oczy, zimne i stalowe, badały każdy ruch Annabel. Był władcą, który nie tolerował sprzeciwu, a jego ambicja była tak silna, jak jego determinacja, by chronić swoje królestwo. 

 – Wizja, powiadasz? – Jego ton był sceptyczny, niemal kpiący. – Czy naprawdę sądzisz, że jej wizje, jakkolwiek przerażające, są wystarczającym dowodem na to, by dać im wiarę? Moja siostra miewała wiele proroctw, jednak większość z nich nie wydarzyła się nigdy. 

 – Nigdy wcześniej nie widziałam jej w takim stanie – mówiła, starając się zachować spokój. – Jej oczy były pełne lęku, a głos drżał, gdy opowiadała o tym, co zobaczyła. To nie jest zwykła wizja, lecz ostrzeżenie, którego nie możemy lekceważyć. 

 – Dlaczego więc, nie przybyła do mnie osobiście, by mnie ostrzec? – spytał, jego ton był twardy i nieustępliwy. 

 Annabel poczuła, jak wzbiera w niej fala emocji. Wiedziała, że Christine nie została porwana, lecz uciekła przed niechcianym losem, jednak teraz, w obliczu ambicji i twardości Victora, musiała zachować ostrożność w swoich odpowiedziach. 

 – Być może obawiała się o twoją reakcję, Panie – powiedziała z ostrożnością. – Lecz zapewniam, że nie jest to sprawa błaha ani wyssana z palca. Christine nie naraziłaby siebie na niebezpieczeństwo bez powodu. – przerwała na chwilę, by spojrzeć pokrzepiająco na Agathę, która mimo swojego stanu w skupieniu przysłuchiwała się ich rozmowie. – Pozwól mi zostać na wyspie i odkryć, kto jest zdrajcą, kto naprawdę stoi za tym wszystkim, być może w taki sposób wizja Christine nigdy się nie spełni.

Victor stał bez ruchu, jego oczy wciąż były wpatrzone w Annabel, jakby próbował zrozumieć jej prawdziwe intencje. W tej chwili wydawało się, że czas stanął w miejscu, a cała sala tronowa była wypełniona napięciem, które można było niemal dotknąć. 

 –  Dobrze –  rzekł w końcu, jego głos był głęboki i pełen stanowczości. –  Jeśli masz pozostać, niech tak będzie. Lecz pamiętaj, Annabel, moje zaufanie jest cenne, a jego nadużycie - zgubne, pamiętaj też, że będziesz pod stałą obserwacją – powiedział w końcu. – Upewnię się, że twoje działania nie zagrożą bezpieczeństwu królestwa, a jeśli odkryjesz prawdę, dostaniesz szansę oczyścić Agathę z zarzutów. 

Annabel skinęła głową, a jej serce biło mocno, choć na zewnątrz zachowała spokój i powagę. Victor odwrócił się i wskazał rycerzom, by wyprowadzili Agathę z komnaty. Annabel patrzyła, jak jej przyjaciółka opuszcza pomieszczenie, a w jej oczach można było dostrzec obietnicę, że zrobi wszystko, co w jej mocy, by ją uratować.

czwartek, 4 lipca 2024

II.IX


„After all this time? / Always...”


Annabel stała na skraju klifu, owiewana przez porywisty wiatr, który muskał jej twarz i rozwiewał włosy. Słony zapach oceanu mieszał się z gorzką nutą żalu, tworząc specyficzny aromat, przypominający jej dom. Wzburzone morze rozbijało się o skaliste wybrzeże z hukiem przypominającym gniewne uderzenia tytana. Fale, niczym rozjuszone bestie, rzucały się na brzeg, tworząc piankową koronę. W oddali, na tle zachodzącego słońca, majaczyły sylwetki statków walczących z żywiołem. Zamknęła oczy, wdychając głęboko słone powietrze. W jej pamięci ożyły obrazy z przeszłości - szum fal rozbijających się o brzeg, krzyk mew unoszących się nad wodą, ciepło słońca na skórze, zapach świeżo złowionych ryb i smażonych na patelni owoców morza, wymieszanych z wonią najdroższego Chardonnay produkowanego na Islay. Pierś ścisnęła się jej z tego wspomnienia, gdy uświadomiła sobie, że powrót na wyspę, pomimo konsekwencji, jakie tam na nią czekają, jest nieunikniony.

Wiatr szarpał jej ubranie, a słony nalot osiadał na jej skórze niczym drobne kryształki. Annabel zacisnęła dłonie na brzegu klifu, czując szorstkość kamienia pod palcami. Oddała się wówczas wspomnieniom na chwilę. Widziała twarze ludzi, których kochała, słyszała ich śmiech i czuła ich obecność wokół siebie. Wspominała długie, letnie wieczory spędzone na plaży, tańcząc boso w świetle księżyca. Pamiętała smak słodkich owoców morza jedzonych prosto z łodzi i gorycz łez wylanych nad grobem ojca. Jednak te obrazy były tylko złudzeniem. Miała wrócić na Islay, wiedząc, że nic już nie będzie takie samo i zmierzyć się nie tylko z kuzynem, ale także z przeszłością, z błędami, które popełniła, i z ludźmi, których swoją decyzją skrzywdziła.


Nagle za sobą usłyszała ciche kroki. Odwróciła się i ujrzała Sliloha, kroczącego ku niej z wyrazem wysiłku na twarzy. Annabel pamiętała go z dzieciństwa, jako beztroskiego chłopca o kruczoczarnych włosach i łatwowiernym spojrzeniu. Teraz jednak w jego oczach widziała smutek i determinację.

– Księżniczko. – Ukłonił się nisko, gdy tylko zbliżył się na odpowiednią odległość. – Ufam, że wybór tak odludnego miejsca na spotkanie był podyktowany chęcią zachowania tajemnicy.

Annabel zmierzyła go lodowatym spojrzeniem. Dawny uśmiechnięty chłopak zniknął bez śladu, ustępując miejsca mrocznej powadze. W jego oczach dostrzegała nie tylko smutek, ale i pewną siłę, która budziła w niej mieszane uczucia. Teraz bardziej niż ktokolwiek inny przypominał swojego ojca, co tylko wzmagało jej niechęć. Nie ufała mu mimo zapewnień Christine. Nie mogła ufać nikomu z tego wrogiego królestwa, które sprowadziło na jej wyspę wojnę i zniszczenie.

– Wszystko zależy od tego, co usłyszę. – Odpowiedziała, a jej głos był twardy i pełen rezerwy.

– Czyli prawdą jest to, co mówią na Jurze. – Sliloh nie zraził się jej chłodnym przyjęciem. Zbliżył się o krok, patrząc jej prosto w oczy. – Jesteś uosobieniem swojej matki.

Annabel zmrużyła oczy, a jej twarz spowił cień podejrzliwości. Słowa Sliloha zabrzmiały niemalże jak szyderstwo, a jego zbliżenie się do niej tylko spotęgowało jej czujność. Zacisnęła usta, a jej dłonie powędrowały do pasa, gdzie zmyślnie ukryła różdżkę. Nie chciała słuchać jego słów. Wiedziała, że są one tylko nieudolną próbą zyskania jej zaufania. 

– Co tak naprawdę tobą kieruje, Slilohu? - rzuciła wyzywająco, jej głos drżał ledwie skrywanym oburzeniem.

– Pragnę pokoju – odparł, a jego głos drżał lekko. – Wojna między naszymi królestwami trwa zbyt długo. Przynosi tylko cierpienie i ból. Chcę to zakończyć. – Spojrzał jej prosto w oczy, a w jego spojrzeniu Annabel dostrzegła błysk szczerości, którego wcześniej tam nie było. – I zależy mi na Christine. Na jej spokoju i szczęściu. Wiem, że to może wydawać się niewiele, ale zapewniam cię, że moje intencje są czyste. Pragnę pokoju, nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla niej.

Annabel nadal mierziła go wzrokiem, w jej oczach wciąż płonął gniew wymieszany z goryczą. Jego słowa o pokoju brzmiały jak kpina, patrząc na cierpienia, jakie jego ludność zgotowała jej ojczyźnie.

– Pokój? Co to za pokój, gdy wasze okręty bombardują nasze wybrzeża, a wasi żołnierze grabią i gwałcą bezkarnie? Jak możesz mi mówić o pokoju, gdy twoje ręce, a może i twoje serce, są splamione krwią mojego ludu?

– Nie wszystkie serca w moim królestwie są iðrunarlaus [zatwardziałe] – odparł cicho, używając słowa z języka Islayaninów, by podkreślić szczerość – Daj mi szansę udowodnić ci moje dobre intencje. Christine jest dla mnie wszystkim. Jej szczęście jest moim priorytetem. – Sliloh spuścił wzrok, nie mogąc wytrzymać gniewu w jej oczach. Czuł ciężar odpowiedzialności za czyny swojego królestwa, choć sam w nich udziału nie brał. Wiedział, że jego słowa nie zdołają ukoić bólu, jaki wyrządził jego lud.  Annabel zaś w odpowiedzi wciągnęła głęboko powietrze, czując ciężar decyzji, który na niej ciążył.

– Mówisz o pokoju, ale twoje słowa są puste. Wasze czyny mówiły same za siebie. Nie wiem, czy zdołam ci ufać. Ale wiem jedno - wizjom Christine warto zaufać. I jeśli to oznacza, że muszę zaryzykować i uwierzyć w twoje intencje, zrobię to. Wszak pamiętaj, Slilohu, jeden fałszywy krok i nie będzie dla ciebie litości.

– Nie jesteś w stanie mnie zastraszyć, księżniczko. Wiem, że posiadasz magię, tak samo jak mój ojciec i brat. Lata dręczyły mnie koszmary wywołane ich mocą. – Odwrócił wzrok ku wzburzonemu oceanowi, jakby na nowo przeżywając dawne zagrożenie. – Ale jeśli to cena za bezpieczeństwo Christine i naszą wspólną przyszłość, to podejmę ryzyko. Obiecałem jej ochronę. Tylko ona dostrzegła we mnie człowieka, a nie potwora, jakim jestem pewnie w twoich oczach i zamierzam udowodnić, że jej osąd okazał się słuszny.

– Christine... – zaczęła Annabel, ważąc każde słowo – zawsze miała w sobie również inny dar. Potrafiła dostrzegać dobro w ludziach tam, gdzie ja widziałam tylko mrok. Jej zdanie wiele dla mnie znaczy, ale to nie ona będzie musiała wkrótce stanąć naprzeciw Króla i odpowiedzieć za wasze decyzje.

– Rozumiem – odparł Sliloh, mierząc się z gniewem w oczach dziewczyny. – Wiem, że ciężko uwierzyć w dobre intencje po wszystkim, co się stało. Jednak pragnę pokoju nie tylko dla siebie i Christine, ale dla wszystkich. Islay cierpi, podobnie jak Jura. Czy naprawdę chcesz, by ta okrutna gra trwała wiecznie?

Annabel nie zdążyła mu odpowiedzieć, gdy na horyzoncie dostrzegła sylwetkę zbliżającego się ku wybrzeżu niezidentyfikowanego statku. Cisza zapadła gwałtownie, a w sercu Annabel zrodziło się niepokojące przeczucie. Dzięki swym smoczym zmysłom rozpoznała ona godło rodziny Flockhartów. Nadchodząca jednostka nie była zwykłym statkiem; jej obecność zwiastowała niebezpieczeństwo dla niej i Christine. Sliloh natychmiast wyczuł zmianę nastroju Annabel. Podążył wzrokiem za jej spojrzeniem i dostrzegł w oddali statek, a w jego kościach zakiełkował niepokój.

– Dlaczego statek twojego brata zbliża się do wybrzeży Ilony? – odezwała się Annabel, starając się utrzymać spokój, chociaż bicie serca stawało się coraz bardziej intensywne. – Z twojej miny wnioskuję, że nie jest to nieplanowana wizyta

– To nie wróży nic dobrego. – przyznał Sliloh, patrząc na Annabel z powagą. – W ostatnich tygodniach wpłynęło tu więcej statków niż zwykle, ale nigdy żaden z naszej floty wojennej. Istnieje możliwość, że mój brat ruszył za mną w pogoń jednym ze swoich okrętów. Musimy działać szybko. Ja odwrócę ich uwagę, dając wam czas na ukrycie się. – Sliloh wyciągnął dłoń, chcąc uścisnąć ramie Annabel, ale ale zatrzymał się, widząc jej skupione na jego ręce spojrzenie. Zrezygnowany skinął głową, nabierając determinacji.

– Zabiorę stąd Christine. – Spojrzała porozumiewawczo na młodszego Flockharta.

– W chatce Christine znajduje się właz podłogowy. Możecie zejść tam i zabezpieczyć go przed wzrokiem mugoli. – rzekł, starając się zachować spokój, choć jego głos lekko drżał. Annabel spojrzała na niego, dostrzegając powagę w jego oczach.. – To może być wasza jedyna szansa na uniknięcie konfrontacji z armią, gdyby to nie o mnie im chodziło.

Annabel wiedziała, że Sliloh ma rację. Nie było czasu na dyskusje. Musiała działać szybko i zdecydowanie, by chronić siebie i Christine. Wzięła głęboki oddech i skinęła głową. Sliloh uczynił to samo, nie mogąc powstrzymać gorzkiego uśmiechu. Wiedział, że jego słowa mogą brzmieć naiwnie, ale w tamtej chwili to było wszystko, co mógł jej zaoferować

– Uważaj na siebie. – powiedział cicho, patrząc jej w oczy. – I chroń Christine.

Annabel skinęła głową i odwróciła się, biegnąc w stronę chaty, tymczasem Sliloh pozostał na klifie, obserwując zbliżający się statek. 


Charlie dostrzegł nerwowo ściskające kubek dłonie Christine, wypełniony po brzegi gorącą herbatą. Zaniepokojony jej widocznym zdenerwowaniem, postanowił przerwać milczenie.

– Księżniczko, przepraszam za śmiałość, ale czy coś cię niepokoi? – zapytał delikatnie, nie chcąc wywołać u niej dodatkowego stresu.

Christine uniosła wzrok, jej oczy pełne były wewnętrznego niepokoju. Przez chwilę milczała, zanim odpowiedziała, starając się nadać swojemu głosowi odrobinę pewności.

– Proszę, Charlesie. Nie jestem bardziej księżniczką niż Annabel. Możesz mówić do mnie po imieniu – odparła, a jej dłoń, która wcześniej trzymała kubek, teraz spoczęła na jego dłoni, szukając wsparcia.

Charlie spojrzał na nią z troską. Wiedział, że ostatnie dni były dla niej wyjątkowo trudne, a od czasu pojawienia się wizji, Christine nie mogła oderwać się od myśli o wyspie i ludziach tam pozostawionych.

– Dobrze, Christine – odpowiedział spokojnie, kładąc delikatnie dłoń na jej zaciśniętej pięści. – Widzę, że coś cię dręczy. Nie musisz udawać, że wszystko jest w porządku. Jeśli chcesz porozmawiać, ponoć jestem bardzo dobrym słuchaczem.

Christine westchnęła cicho, starając się zebrać myśli. Jej głos drżał lekko, gdy zaczęła mówić.

– Dziękuję. To miłe z twojej strony – powiedziała, starając się zachować spokój. – Po prostu... martwię się, że Annabel nigdy nie zaakceptuje Sliloha. Ich relacje są skomplikowane, a jej niepewność co do jego intencji tylko to pogłębia.

Charlie skinął głową ze zrozumieniem. Znał Annabel. Miesiącami walczył o to, aby chociaż zaczęła go tolerować, a później – po pojawieniu się Aseriela i Luminiego – długo czekał na przynajmniej strzępy zaufania z jej strony. Zdawał sobie sprawę, jak trudne mogło to być dla Christine, która z kolei starała się zrozumieć swoją kuzynkę, z którą niegdyś łączyło ją bardzo wiele pozytywnych wspomnień.

– Masz rację, to wszystko jest trudne – Charlie pochylił się lekko w stronę Christine, patrząc jej prosto w oczy, próbując znaleźć właściwe słowa pociechy. – Jednak Annabel ma ogromne serce, tylko czasem trzeba jej dać więcej czasu, by otworzyła się na nowych ludzi. Z doświadczenia wiem, że gdy już to zrobi, dzieją się rzeczy niezwykłe. Zyskujesz wtedy partnera, który pomoże Ci przetrwać każdą burzę i pokonać wszelkie przeszkody.

Oczy Christine opadły, gdy wspomnienie walki Annabel z jej własnymi demonami przeszyło jej umysł. Wiedziała, że trudno było jej zaufać, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach, które zmieniły ich życie na Islay nieodwracalnie. Spojrzała na Charliego intensywnie, jakby chciała przejrzeć jego duszę. Po chwili milczenia, w której unosiła się napięta cisza, w końcu postanowiła zadać trudne pytanie.

– Charlesie... – jej głos brzmiał spokojnie, lecz wyczuwalna była w nim głęboka refleksja. – Czy możemy porozmawiać o twoich uczuciach wobec Annabel?

Charlie spojrzał na Christine z lekkim zdumieniem, ale zaraz potem wyraził zgodę gestem głowy, wyczekując jej kolejnych słów.

– Czy kochasz Annabel? – zapytała Christine prosto w oczy, nie odwracając wzroku.

Charlie przez chwilę milczał, zanurzając się w wewnętrznej refleksji. Jego spojrzenie wędrowało w nieznane zakamarki własnej duszy, szukając najbardziej adekwatnej odpowiedzi na to pytanie. Kiedy wreszcie spojrzał na Christine, w jego oczach malowała się zarówno pewność, jak i delikatna nuta smutku.

– Tak, kocham Annabel – odpowiedział po chwili, jego głos brzmiał pełen skupienia i powagi. – Nie mogę zaprzeczyć, że nasza relacja nie należy do najłatwiejszych. Annabel niesie ze sobą bagaż doświadczeń, które sprawiają, że otwarcie się na drugiego człowieka jest dla niej wyzwaniem. Mimo to, wierzę, że warto walczyć i być obok niej, nawet jeśli czasem jest to trudne.

Christine westchnęła cicho, a jej dłoń delikatnie gładziła kciukiem ciepłą skórę Charliego. Czuła w jego słowach szczerość i oddanie, a w jego oczach widziała odbicie głębokich uczuć, które żywił do Annabel.

– Dziękuję, Charlesie – powiedziała po chwili, jej głos drżał lekko z emocji. – To wiele dla mnie znaczy. Twoje słowa dają mi nadzieję na przyszłość.

Christine i Charlie siedzieli w ciszy przez chwilę, trawiąc słowa, które padły między nimi. Dziewczyna wiedziała, że chłopak ma rację. Annabel potrzebowała czasu, by otworzyć się na miłość. Ona i Charlie musieli być cierpliwi i wyrozumiali, ale nie mogła pozbyć się uczucia zazdrości i strachu. Bała się, że Annabel nigdy nie zaakceptuje Sliloha, a ich marzenia o wspólnym życiu okażą się złudne.

W tym samym momencie, jakby wywołana jej myślami, Annabel wbiegła do chaty, ledwo łapiąc oddech. Jej włosy były rozwiane, a twarz wyrażała głęboki niepokój. Christine i Charlie podnieśli wzrok, wyczuwając, że coś jest nie tak.

– Mamy kłopoty – zaczęła Annabel, starając się uspokoić przyspieszone bicie serca. – Do portu wyspy Ilony właśnie zacumował statek z Jury.

Christine poczuła, jak lodowaty dreszcz przebiega jej po plecach, odruchowo spojrzała na Charliego, który na te słowa zmarszczył brwi, wstając z miejsca.

– Nie żartuj. – odparł sucho, jego głos brzmiał twardo i zdecydowanie.

– Nigdy nie żartuję z takich rzeczy.– Annabel wzięła głęboki oddech, próbując znaleźć właściwe słowa. – Statek z Flockharów to jeden z nich. Sliloh będzie próbował odciągnąć swojego brata i rycerzy z dala od chatki. Zdążył mi przekazać również, że powinniśmy się ukryć. 

– Nie lepiej uciec stąd za pomocą magii? 

– Nie ma mowy, nie zostawię tutaj Sliloha! – głos Christine zabrzmiał kategorycznie.

– W chatce, pod dywanem jest właz podłogowy. Musimy zejść niżej i zabezpieczyć go magią przed ich wzrokiem, na wypadek gdyby chcieli tutaj wtargnąć. 

Christine spojrzała na swoją kuzynkę z mieszanką niepokoju i wdzięczności. Wiedziała, że gdyby Annabel uparła się, żeby uciekać, zrobiłaby to niemal natychmiast. Charlie zaś nie był zadowolony z decyzji Annabel. Zdawał sobie sprawę, że bez problemu mogliby teleportować się poza obszar Ilony, jednak mimo to podszedł do podłogi i zaczął przesuwać dywan, odsłaniając niewielki właz. Otworzył go, a zapach wilgotnego, chłodnego powietrza wypełnił pomieszczenie.

– Chodźcie, musimy się spieszyć – powiedział naprędce, pomagając Christine zejść do ukrytego pomieszczenia.

W tym samym momencie Annabel stała nad włazem, nasłuchując odgłosów z zewnątrz. Słyszała wyraźnie dalekie krzyki i zgiełk, które nie wróżyły niczego dobrego. Charlie pomógł Christine zejść do ukrytego pomieszczenia, a potem obrócił się, by spojrzeć na Annabel.

– Annabel, musimy być ostrożni. Jeśli rzeczywiście są tak blisko, nie mamy wiele czasu. Jeśli coś się wydarzy i wykryją naszą obecność, jak ty nie zamierzasz użyć magii, to ja to zrobię. – powiedział, jego głos brzmiał poważnie.

Czarownica skinęła głową, patrząc na Charliego z aprobatą. Wiedziała, że to ryzykowne, ale czuła, że Christine nigdy nie wybaczyłaby jej, gdyby zostawili Sliloha samego. Pomogła Charliemu zamknąć właz, a potem razem przeszli przez zakamarki podziemnego pomieszczenia, starając się znaleźć miejsce, w którym mogliby się schować i zabezpieczyć przed ewentualnym wtargnięciem.

– Musimy zabezpieczyć właz magią. – przypomniała mu Annabel.

Charlie skinął głową, koncentrując się na zadaniu. Zaczął rzucać czar maskujący na właz, a jego zaklęcie w tym momencie zdawało się bardziej stabilne niż zazwyczaj,



Sliloh patrzył na statek zbliżający się do wybrzeża, jego serce biło szybciej z każdym uderzeniem fal o skalisty brzeg. Annabel zniknęła w chatce Christine, dając mu chwilę na to, aby mógł zebrać myśli i przygotować się na spotkanie z bratem. Było jasne, że statek wojenny, uzbrojony po zęby, śledził go nieprzypadkowo przez wzburzone morza Oceanu Atlantyckiego. Jego starszy brat wyraźnie nie zamierzał mu odpuścić.

Gdy kotwica uderzyła w dno morskie, a Burgess w towarzystwie uzbrojonych żołnierzy wylądował na brzegu, Sliloh wyprostował się niczym paw. Jego brat emanował pewnością siebie, a każdy jego krok na piaszczystym brzegu był jak oświadczenie w ciszy. Sliloh zdawał sobie sprawę, że każde słowo w tej konfrontacji będzie miało kluczowe znaczenie. W powietrzu unosiło się pytanie o rzeczywiste intencje Burgessa. Czy naprawdę śledził go na wyspę? Czy może miał inne motywy? Niezależnie od tego, Sliloh musiał stanąć do tej konfrontacji i bronić tego, co dla niego było najcenniejsze.

– Slilohu – rozpoczął, zbliżając się do niego. Jego głos był chłodny i stanowczy. — Jeśli chciałeś utrzymać cel swoich częstych podróży w tajemnicy, mogłeś zakotwiczyć gdzieś dalej, gdzie twój statek nie byłby tak dobrze widoczny.

Sliloh stał nieruchomo, obserwując, jak jego brat zbliżał się krokiem pewnym jak skała. Musiał wybierać słowa ostrożnie.

– Jeśli chciałbym się skryć przed kimkolwiek, obiecuję ci bracie, że nikt nigdy nie byłby w stanie mnie odnaleźć. – odpowiedział mu spokojnie, walcząc ażeby jego wzrok nie powędrował w stronę chatki, gdzie skrywała się Christine.

– Zatem nie ukrywasz się, Slilohu, a jednak nie mówisz całej prawdy. Dlaczego?  

– Moje wyprawy mają na celu tylko i wyłącznie nieść pomoc mieszkańcom. Wyspa potrzebuje zasobów, a ja jestem w stanie je dostarczyć. Nic więcej. – Jego głos był spokojny, choć w sercu czuł narastającą burzę.

– Skoro tak, nie będziesz miał nic przeciwko temu, że przeszukam twój statek? – zapytał, choć w jego głosie nie było ani krzty pytania, raczej zdecydowana decyzja. Sliloh zauważył również, że nie wyglądał na przekonanego. Jego oczy zwęziły się, jakby chciał doszukać się kłamstwa. Nie rozumiał tylko dlaczego jego brat zachowuję się tak jakby przesłuchiwał podejrzanego. Zacisnął więc szczęki. Wiedział, że nie ma wyboru – musiał pozwolić na przeszukanie, ale jednocześnie liczył na to, że nie znajdą niczego, co mogłoby wzbudzić wszelką wątpliwość ponad jego słowa, które poniekąd były prawdą.

– Oczywiście, możesz przeszukać mój statek. Znajdziesz tam jedynie zapasy i towary pierwszej potrzeby dla mieszkańców.

Burgess skinął głową na swoich żołnierzy, którzy natychmiast ruszyli w stronę statku. Sam zaś zbliżył się jeszcze bardziej do Sliloha, z twarzą wyrażającą nieugiętą determinację. Byli teraz sami.

– Powiedz mi, bracie – zaczął cicho, niemal szeptem. – Dlaczego czuję, że nie mówisz mi wszystkiego? 

– Ponieważ być może zapomniałeś, Burgessie, że nie wszystko, co robię, muszę ci tłumaczyć. – Jego głos był teraz ostrzejszy. – Pomagam, jak potrafię, i nie szukam twojej zgody na każde działanie.

– Oddajesz nasze towary wieśniakom? – było to pytanie retoryczne. – Bez żadnej zapłaty. Czy ojciec o tym wie?

– Zwykle są to towary, które uszkodziły się podczas transportu. Nie śmiałbym zawracać mu głowy takimi mało istotnymi rzeczami. Przecież toczy swoja wojnę, prawda?

Burgess przez chwilę milczał, rozważając słowa Sliloha. Jego oczy przeszywały brata na wskroś, jakby chciał dostrzec w nich skrywaną prawdę.

– Pomagasz wieśniakom, rozdając uszkodzone towary – powtórzył powoli, jakby ważył każde słowo. – Wiesz, że ojciec nie toleruje marnotrawstwa.

– Te towary nie nadają się do sprzedaży. Gdybyśmy je wyrzucili, byłoby to marnotrawstwo. Lepiej, żeby trafiły do tych, którzy naprawdę ich potrzebują. –  Sliloh wiedział, że musi trzymać się swojej wersji, nie dając swojemu starszemu bratu powodu do dalszych podejrzeń, tym bardziej, że teraz nic nie stoi mu na przeszkodzie, aby użył magii.

Burgess spojrzał na Sliloha z surowym, nieustępliwym wyrazem twarzy, jego oczy świeciły się od determinacji. Stał z pochyloną głową, zamyślony nad kolejnymi krokami, które musiał podjąć.

– Slilohu, nie bez powodu szukałem cię tak gorliwie – rzekł Burgess z głosem, który brzmiał zdecydowanie i stanowczo. – Kapitan Garreth przekazał mi niezbyt przyjemne informacje. Kilka dni temu, na balu z okazji zdobycia wschodnich rubieży wyspy Islay, pojawiła się kobieta. Twierdzi, że zaklęła go eliksirem miłości, by wydobyć od niego pewne informacje na twój temat.

Sliloh usiłował zachować zimną krew, choć w jego serce biło szybciej niż zwykle. Wiedział w jaki sposób Agatha ich odnalazła. Christine wyjawiła mu całą prawdę, metody czarownicy były brutalne, ale i niezawodne. Jednak teraz nie mógł zawahać się ani na chwilę. Musiał kontynuować rozmowę, którą tak umiejętnie wcześniej zaczął.

– Kapitan ma skłonność do przesadzania w ilości spożywanych trunków – odparł Sliloh, starając się panować nad sytuacją. – Jest też bardzo kochliwy. Być może jego umysł, otumaniony alkoholem, postanowił go zwieść.

– Kapitan jest również uzdolnionym czarodziejem – kontynuował Burgess, ignorując argumenty brata. – Dzięki swoim zdolnościom odkrył w winie, które spożywał obecność amortencji. Jego wspomnienia są niepodważalne, a wielu szlachciców, podróżujących po tych wyspach, rozpoznało w tej kobiecie służącą z dworu Islay. Ojciec jest zaniepokojony Polecił mi przyprowadzić cię natychmiast do zamku.

– To niedorzeczne. Nie mam kontaktu z nikim z wrogiej wyspy – powiedział spokojnie. Wiedział, że musi działać ostrożnie. Burgess był nie tylko jego bratem, lecz także czarodziejem, gotowym użyćmagii na polecenie ich ojca, by osiągnąć swoje cele. Mimo wewnętrznego oporu, musiał odpowiednio zareagować na groźby brata. – Zgadzam się wrócić do zamku od razu. Pamiętaj jednak, że robię to tylko ze względu na ojca, który po raz pierwszy od niepamiętnych czasów zainteresował się moim bezpieczeństwem.

Burgess skinął głową na swoich ludzi, którzy natychmiast otoczyli Sliloha, przygotowując go do drogi powrotnej. Patrzył na brata surowo, zaciśnięte szczęki świadczyły o jego wewnętrznym gniewie. A gdy Sliloh ruszył w stronę statku, wiedział, że zbliża się trudna konfrontacja z ojcem. Mając świadomość tego, co go czeka, musiał znaleźć sposób na wyjaśnienie całej sytuacji, a gdy statek zaczął odpływać od brzegu, Sliloh zawiesił wzrok na horyzoncie, starając się skupić na swoich myślach. W sercu miał mieszankę niepokoju i determinacji. Burgess był teraz na jego tropie, a przyszłość wydawała się niezwykle niepewna. Przemyślał każde słowo wymienione w rozmowie z bratem. "Czy mogłem odpowiedzieć inaczej?" - rozmyślał, przypominając sobie ton surowości w głosie Burgessa. Starając się zrozumieć motywy brata, przypominał sobie ich wspólne lata, kiedy to Burgess zawsze miał tendencję do poszukiwania zagrożeń i nieufności wobec obcych. "Ale dlaczego akurat teraz?" - zastanawiał się później, wyciągając w pamięci każdy szczegół ostatnich miesięcy. Jego częste wypłynięcia w morze były poza kręgiem zainteresowań jego starszego brata. Czy też Burgess odkrył coś, co mogło rzeczywiście tak wpłynąć na jego zachowanie?

Gdy statek przecinał fale, a wiatr łagodnie kołysał jego pokład, Sliloh zdecydował, że nie da się zwieść strachem. Musiał działać zdecydowanie, zanim Burgess całkowicie wsiąknie w sytuację, która może jeszcze bardziej pogorszyć relacje między nimi. Przyjęcie proaktywnego podejścia w rozmowie z ich ojcem było kluczowe, zwłaszcza że Burgess zdaje się być gotów na każdy znak, który potwierdzi jego własne podejrzenia.


niedziela, 19 maja 2024

II.VIII

"Wybór niesie za sobą ryzyko: podejmując decyzję, trzeba porzucić wszystkie inne możliwości"


Wasza Wysokość, Księżniczko Annabel,

Z głębokim pokłonem i czcią donoszę, iż wypełniwszy Wasze polecenie, odnalazłam zaginioną Księżniczkę Christine. Stosownie do Waszych instrukcji, udałam się na dwór Lorda Anthony’ego Flockharta, gdzie po długich i żmudnych poszukiwaniach, udało mi się dotrzeć do śladów prowadzących do młodego Sliloha.

Droga do odkrycia prawdy była kręta i pełna niebezpieczeństw. Musiałam lawirować między dworskimi intrygami, prowadzić ożywione rozmowy i stawiać czoła czujnym strażnikom. Na szczęście, moje magiczne umiejętności okazały się nieocenione. Dzięki nim zdołałam zakraść się na statek Księcia Sliloha i popłynąć wraz z nim w nieznane.

Korzystając z nieobecności młodzieńca, odnalazłam zamknięty kufer, gdzie ukryte były listy i dzienniki Pana Sliloha. Z ich treści dowiedziałam się o jego planie ucieczki Księżniczki Christine i ukrycia jej na małej wyspie Iona. Wiedziałam już wtedy, że ów porwanie, wcale nim nie było.

Dopłynęliśmy w końcu na Iona, małą wysepkę skrytą wśród mgieł i fal. Podróż była długa i wyczerpująca, ale moja determinacja i siła woli były silniejsze od przeciwności losu. W końcu ujrzałam brzegi wyspy i z ulgą zszedłam na ląd.

Odnalazłam Księżniczkę Christine w skromnej chatce, położonej w zacisznym zakątku wyspy. Wyglądała na smutną i zrezygnowaną, ale w jej oczach wciąż tlił się ogień nadziei. Opowiedziała mi o swojej decyzji o ucieczce i o bólu rozstania z ukochanym Slilohem, a także o jej niepokojącej wizji.

Choć smutek ściskał jej serce, Christine nie żałowała swojej decyzji. Zdawała sobie sprawę z niemożliwości łączenia swego uczucia z obowiązkiem wobec królestwa. Nie chciała narażać Sliloha na niebezpieczeństwo ani skazywać go na ostracyzm ze strony społeczeństwa.

Obecnie Księżniczka Christine przebywa na Ionie, oczekując Waszego przybycia. Ufam, że uda Wam się dotrzeć do niej jak najszybciej, gdyż ów wizja o której mi opowiedziała zdaje się brzmieć jak upadek Islay.

Zdaję sobie sprawę, że moja misja nie jest jeszcze zakończona. Księżniczka Christine potrzebuje Waszej mądrości i opieki, a Sliloh wciąż musi stawić czoła gniewowi ojca i niebezpieczeństwom czyhającym na niego na dworze. Jestem gotowa służyć Wam dalej i wykorzystać swoje umiejętności, aby zapewnić im bezpieczeństwo i szczęście.

Z pokorą i oddaniem,

Wasza wierna służka,

Agatha

Annabel zasiadła na ławce z grubo ciosanego drewna, a jej wzrok był utkwiony w drżącym płomieniu różdżki. W dłoni ściskała list Agathy, a w jej oczach malowała się mieszanina sprzecznych uczuć. Z jednej strony ulga mieszała się z niepokojem. Wiadomość o odnalezieniu Christine i odkryciu prawdy o Slilohu niosła nadzieję na rozwiązanie konfliktu, który trawił królestwo od tak dawna. Z drugiej strony wizja spotkania z Christine budziła w Annabel głęboki niepokój. Wstała więc z ławki i ruszyła ścieżką wijącą się wśród gęstych koron drzew. Szelest liści pod jej stopami mieszał się z cichym śpiewem ptaków żegnających dzień. Po chwili dotarła do polany, gdzie leniwie wygrzewały się na słońcu młode smoki. Ich łuski połyskiwały w ostatnich promieniach słońca niczym klejnoty, a z nozdrzy wydobywały się kłęby dymu pachnącego siarką i żywicą. Usiadła na trawie obok jednego ze smoków, którego łuski mieniły się odcieniami szmaragdu i malachitu. Zwierzę spojrzało na nią inteligentnym wzrokiem, a potem pochyliło głowę, jakby zapraszając do głaskania. Annabel delikatnie dotknęła jego łuski, czując pod palcami ich ciepło i delikatną chropowatość. W tym prostym geście znalazła ukojenie, którego teraz tak bardzo potrzebowała.

Nagle tuż obok rozległ się głośny trzask gałęzi. Annabel zerwała się na nogi, instynktownie sięgając po różdżkę. Zza drzew wyłonił się jednak Charlie, jej partner, który właśnie ganiał się z jednym ze smoków po polanie. Twarz miał zaczerwienioną od wysiłku, a w oczach błyszczała ekscytacja zmieszana ze zmęczeniem.

– Chyba powinienem popracować nad kondycją – wygiął się do przodu, próbując rozprostować plecy. – Jeden z nich zawinął mi apaszkę, chyba chciał mi zakomunikować, że pora na kolację.

– Prawdopodobnie – zgodziła się Annabel. – Już późno – urwała, gdy Charlie zbliżył się do niej.

– Wszystko w porządku? – spytał zdziwiony jej poważnym tonem. – Co masz w dłoni? – Wskazał palcem zapieczętowany kawałek pergaminu. Znał tę pieczęć i raczej nigdy nie zwiastowała niczego dobrego.

– To od Agathy. Znalazła Christine – odpowiedziała szybko, chowając różdżkę w rękawie.

– Christine żyje? – zapytał z niedowierzaniem. – To wspaniale! Ale... co dalej? – Spytał, a Annabel podała mu list Agathy. Charlie przeczytał go szybko, a potem jego brwi zmarszczyły się z konsternacją.

– Kto to jest Sliloh?

– Młodszy syn Anthony'ego Flockharta.

– Żartujesz, prawda? Na wojnach to ja się nie znam, ale raczej nie powinno się bratać z wrogiem.

– Bo tak jest, ale zanim ta wojna wybuchła, obie nasze rodziny żyły w przyjaźni. – westchnęła, a w jej pamięci odżyło jedno ze wspomnień, gdzie Sliloh, jeszcze jako młodzieniec, zalecał się do jej kuzynki. – Sliloh i Christine byli kiedyś blisko, ale nie sądziłam, że nadal utrzymują ze sobą kontakt.

– Nic ci nigdy o nim nie wspominała?

– Pamiętałabym o tym, ale Charlie, rzecz w tym, że nigdy nie zagrażało jej niebezpieczeństwo, a Islay już tak. Musimy jak najszybciej dotrzeć do Christine.

Charlie westchnął cicho, przytaczając słowom Annabel. Wiedział, że sytuacja jest poważna i wymaga natychmiastowego działania. Wstał z trawy i podał partnerce dłoń, pomagając jej się podnieść.

– No to ruszamy na przygodę! – powiedział donośnie.

Annabel spojrzała na Charliego z determinacją i w milczeniu potwierdziła jego słowa gestem głowy. Wiedzieli, że czas nagli, muszą jak najszybciej dotrzeć na wyspę Iona, gdzie przebywała księżniczka Christine. Bez zbędnej zwłoki postanowili wyruszyć w podróż statkiem, aby skrócić czas podróży i dotrzeć na miejsce z większą szybkością.



Następnego dnia, gotowi na każdą ewentualność, Annabel i Charlie stanęli na nabrzeżu portowym, gdzie czekał na nich statek. Nie był to okazały okręt podróżny, lecz zwinna i szybka barka, wyróżniająca się charakterystyczną purpurową banderą na maszcie. Gdy weszli na pokład, powitał ich kapitan statku, starszy człowiek o imieniu Kapitan Morgan. Jego twarz, niczym mapa doświadczeń, skrywała niezliczone historie, a spojrzenie jego pełne było tajemniczości. Zmarszczki na jego skórze zaś opowiadały o spokojnych morzach i niezliczonych przygodach, jakie przeżył na otwartym oceanie.

– Witajcie, marynarze! – zawołał Kapitan Morgan z szerokim uśmiechem, w którym wciąż tliła się młodzieńcza energia. – Cieszy mnie wasze przybycie. Mam nadzieję, że podróż będzie dla was przyjemna i bezpieczna.

– Jesteśmy gotowi, Kapitanie – odpowiedział Charlie z determinacją w głosie. – Czekamy na wasze rozkazy.

Kapitan Morgan skinął głową z uznaniem i ruszył w kierunku sterówki, a Annabel i Charlie zajęli miejsca na pokładzie, przygotowując się do podróży. Wiatr rozwiewał im włosy, a szum fal towarzyszył im podczas odpływu z portu. Barka z gracją przecinała spokojne fale, kierując się ku horyzontowi. Annabel stała na dziobie, wpatrując się w dal z zasłanianą mgłą wzrokiem. Myślami zatopiona była w losie Christine, która wyczekiwała ich przybycia. Wiedziała, że musi dotrzeć do niej jak najszybciej, aby odkryć prawdę o jej sytuacji i wysłuchać prawdy o jej relacji ze Slilohem Flockhartem. Czuła żal za to, że pozwalała jej na milczenie. Niepokój zaś z powodu utraty zaufania Christine wypełniał jej serce, a napięta atmosfera na pokładzie barki odzwierciedlała jej wewnętrzne rozterki. Spojrzała przez ramię i dostrzegła Charliego, który rozmawiał z załogą, dbając o sprawny przebieg rejsu. Jego entuzjazm zdawał się udzielać innym, ale ona w milczeniu obserwowała zmieniające się krajobrazy na horyzoncie. Woda falowała pod kadłubem, a okoliczne wysepki przesuwały się powoli obok nich, jednak jej wzrok był obojętnie utkwiony w jeden punkt. Pogrążona w myślach i emocjach, nie zauważyła, jak Charlie podszedł do niej cicho, starając się nie zakłócać jej skupienia.

– Annabel? – zaczął delikatnie, obejmując ją ramionami i przyciągając do siebie. – Dlaczego tak milczysz? Jesteśmy znowu razem na tej samej drodze, a ty jesteś tu, ale gdzieś indziej myślami.

– Myślę o Christine – odwróciła głowę w jego stronę, delikatnie kładąc dłonie na jego ramionach, choć jej oczy nadal tkwiły w nieokreślonym punkcie na horyzoncie. – Nie mogę pojąć, jak mogłam niczego nie zauważyć. Oskarżałam ją o uległość, a ona w tym samym momencie oszukiwała Króla przez lata.

– Ciebie również – Charlie westchnął cicho, delikatnie pocierając kciukiem po plecach Annabel, dając jej do zrozumienia, że rozumie jej obawy.

– Przed jej ślubem, a nawet w trakcie, gardziłam jej zachowaniem. Na początku kierowała mną troska. Później, gdy dowiedziałam się o moim aranżowanym małżeństwie, myślałam tylko o sobie. Nie skupiłam się wystarczająco na jej problemach, gardziłam jej zachowaniem. Nie dziwi mnie to, że nie mogła mi zaufać. Sama bym tego nie zrobiła.

– Spójrz na to z tej strony – odparł Charlie, starając się by jego głos brzmiał uspokajająco. – Christine zrobiła to samo, wybierając kogoś, kogo pragnęła mieć u swego boku. Być może byłaś dla niej inspiracją, impulsem, którego potrzebowała, by pójść własną drogą.

Annabel przesunęła dłonią po jego ciepłym ramieniu, a jej oczy wciąż zdradzały zamyślenie.

– Czy ktoś inny mógł ją w taki sposób zainspirować? – dopytał.

– Możliwe – przyznała cicho, starając się zachować opanowanie. – Ale boję się, że przez to Sliloh wykorzysta jej uczucia, zmanipuluje nią aby wygrać wojnę.

– Christine na pewno by na to nie pozwoliła – wtrącił szybko, ale Annabel przyłożyła dłoń do jego ust, aby jej nie przerwał.

– Ale jeśli mam rację, a jego intencje okażą się nieszczere, przysięgam, że moja magia sprawi, iż ziemia osunie się pod jego stopami, a błękitny ogień pochłonie go niczym bezlitosny żywioł.

Charlie dostrzegł w jej oczach nie żądzę zemsty, a niezłomną wolę ochrony bliskiej osoby. Wiedział, że Annabel nie żartuje, z resztą jej wzrok lustrujący każdy centymetr jego twarzy mówił sam za siebie. Jednak zdolność przemiany w smoka, była jej mocą, jej sekretem, który mógł ją posiąść do cna.

– Jeśli to, co mówisz jest prawdą, nie będę cię powstrzymywał – powiedział łagodnie, rozumiejąc to, co próbowała mu teraz przekazać. – Musisz jednak działać rozsądnie. Sama mówiłaś, że smok nie może tobą zawładnąć.

W oddali majaczyła sylwetka wyspy Iona, niczym mroczny cień na tle zachodzącego słońca. Annabel ogarnęła fala melancholii. Pamięć przeniosła ją do czasów dzieciństwa, do beztroskich zabaw z Christine w królewskich ogrodach. Wówczas stanowiły nierozłączną parę, dzieląc się sekretami i marzeniami. Wiatr zaś muskał jej włosy, niosąc ze sobą zapach soli i świeżości. Szum fal mieszał się z rytmicznymi uderzeniami serca Annabel, tworząc melancholijną melodię. Spojrzenie Charliego, ciepłe i troskliwe, spoczęło na jej twarzy, gdy Annabel po raz kolejny zatonęła w swoich myślach. Charlie wiedział, że w tej chwili nie jest w stanie jej dosięgnąć. Pozostał więc u jej boku, cierpliwie czekając, aż powróci do rzeczywistości.

Wtem, Annabel drgnęła, jakby budząc się z transu i spojrzała na Charliego z determinacją.

– Musimy się spieszyć – powiedziała z nową mocą w głosie. – Nie wiem co tam zastaniemy, ale muszę ją zobaczyć. Muszę usłyszeć jej historię.

Charlie skinął głową w milczeniu, rozumiejąc jej uczucia. Podszedł do liny i z całej siły uderzył w dzwon okrętowy.

Jego donośny dźwięk rozbrzmiał po falach. Załoga natychmiast się ożywiła, przygotowując statek do szybszego rejsu. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, malując niebo krwawymi i pomarańczowymi pasmami, a barka mknęła po wzburzonych wodach, zmierzając ku wyspie Iona.



Statek majestatycznie zbliżał się do wybrzeży Iony, rozcinając spokojną taflę wody. Annabel i Charlie, ubrani w stroje odpowiednie do eksploracji terenów nieznanych, stali na pokładzie, obserwując posępną sylwetkę wyspy rysującą się na tle gasnącego dnia. 

Gdy statek rzucił kotwicę, Annabel i Charlie zeszli na ląd. Wyspa ukazała im swoje dziewicze piękno - była dzika, porośnięta gęstym lasem i usiana skalistymi wzgórzami. W powietrzu unosił się zapach wilgotnej ziemi, a nad głowami krążyły mewy, wydając jękliwe okrzyki. Słona bryza muskała ich twarze, niosąc ze sobą zapach soli i świeżości morza. Pierwsze kroki na lądzie były niepewne, jakby znaleźli się w równoległej rzeczywistości, a każdy szum liści czy trzask gałęzi budził w nich nagły alarm. Cienie drzew wydłużały się i stawały coraz bardziej mroczne, jakby pochłaniały ostatnie promienie słońca. Annabel instynktownie sięgnęła po różdżkę, odczuwając narastający niepokój. Nagle, przed nimi jak za sprawą magii pojawiła się sylwetka kobiety. To była Christine, ubrana w prostą, lnianą suknię koloru butelkowej zieleni i z włosami spiętymi w długi warkocz. Wyglądała na zmęczoną, ale na jej twarzy pojawił się blady uśmiech, gdy tylko ujrzała Annabel.

– Annabel! – zawołała, rzucając się ku kuzynce w objęcia. Czarownica zawahała się na moment, zanim odwzajemniła uścisk. W jej oczach dostrzegalny był błysk niepokoju i rezerwy. Pamięć o listach Agathy, o zdradzie Christine i o jej wizji wciąż tkwiła w jej umyśle, niczym cierń wbijający się w serce.

– Christine – zaczęła powoli, patrząc na kuzynkę z mieszaniną ulgi i niepokoju. – Cieszę się, że wszystko z tobą w porządku. Myślałam, że zginęłaś. – obdarowała ją wymownym spojrzeniem, a Christine wyczuła napięcie w głosie Annabel.

– Charlesie. – skierowała się do chłopaka, próbując uciec przed wzrokiem swojej kuzynki.

– Księżniczko – ukłonił się nisko. – To przyjemność móc cię znowu zobaczyć.

Annabel i Christine stały przez chwilę, patrząc sobie w oczy, a napięcie między nimi było niemal namacalne, niczym burzowa chmura wisząca nad wyspą.

– Annabel, wiem...– zaczęła Christine, ale Annabel jej przerwała.

– Musimy porozmawiać o wielu rzeczach. Jednak nie tutaj. – powiedziała stanowczo, rozglądając się dookoła. Jej głos był twardy i pełen powściąganych emocji. Charlie stał zaś dyskretnie za nią, wspierając ją swoją obecnością.

– Dobrze. Chodźmy do mojej chatki.

Annabel niechętnie zgodziła się na propozycję swojej kuzynki, mimo niepokoju tlącego się w jej sercu. Zagadka otaczająca ich sytuację dręczyła ją, ale wiedziała, że ​​musi skupić się na teraźniejszości.  Gdy już dotarli na miejsce, z Charliem czuwającym na zewnątrz, dziewczyny usadowiły się w przytulnej chatce, a cisza między nimi była ciężka od niewypowiedzianych emocji. Christine patrzyła na kuzynkę, szukając potwierdzenia w jej słowach i pocieszenia dla własnego niepokoju, a Annabel, rozdarta między wiarą w Christine a dręczącymi ją wątpliwościami, walczyła o zachowanie opanowania. W końcu przerwała ciszę, głosem niskim i poważnym.

– Christine, Agatha odnalazła cię na Ilonie i doniosła o twoim losie.– zaczęła. – Jednak muszę cię zapytać o coś kluczowego. Czy to prawda, że ​​uciekłaś ze Slilohem Flockhartem? Przez uczucia, które do niego żywisz?

Christine westchnęła głęboko, a jej wzrok stężał. Spojrzała na drżące płomienie w kominku, jakby szukając w nich odpowiedzi.

– Annabel, wiesz, że to skomplikowana historia. Nie mogę zaprzeczyć, że między mną a Slilohem istnieje więź. Znamy się od dzieciństwa, dorastaliśmy razem i dzieliliśmy wiele wspólnych chwil. Z biegiem czasu ta przyjaźń przerodziła się w coś więcej. Nie potrafię opisać tego słowami, ale tak, żywię do niego uczucia, których nie mogę zignorować.

Annabel przyglądała się jej uważnie, starając się rozszyfrować prawdę w jej słowach.

– Rozumiem, Christine, ale muszę wiedzieć, czy jest w tą relację równie mocno zaangażowany jak ty i przede wszystkim, czy czyni to z czystego serca, czy kierują nim inne pobudki. Nasze wyspy toczą wojnę. Pamiętasz?

Christine spuściła wzrok i zacisnęła dłonie na kolanach.

– Nie potrafię zaglądać w jego serce, Annabel. Mogę jedynie wierzyć w to, co mi mówi i co pokazuje swoimi czynami. Sliloh zapewnia mnie o swojej miłości i obiecuje, że zrobi wszystko, aby mnie chronić. Jednak jest rozdarty między lojalnością wobec rodziny a swoimi uczuciami do mnie. Nie chce brać udziału w wojnie, ale czuje się zobowiązany do wypełniania rozkazów ojca. Wierzę jednak, że w głębi serca pragnie pokoju i szuka sposobu na uniknięcie rozlewu krwi.

– Dobrze, Christine, wierzę ci . Rozumiesz mimo wszystko, że potrzebuję czegoś więcej niż słów. Potrzebuję dowodów, że uczucia Sliloha są szczere, a jego serce niezhańbione zdradą

– Gdyby nie on, nie byłoby ciebie tutaj. List był napisany przeze mnie, ale to on zaproponował, abym cię ściągnęła tutaj. Gdy tylko dowiedział się o mojej wizji, nie chciał do niej dopuścić. Zaryzykował cały nasz plan ucieczki dla Islay, ale moja wizja... och Annabel nie jestem pewna, czy do końca ją zrozumiałam. Widziałam ogień, który trawił naszą wyspę, potężny żywioł nieokreślonego źródła. Czy jest chociaż zalążek obaw, że mógłby pochodzić od smoka, który w tobie drzemie?

– To nie może być prawdą – oznajmiła spokojnym głosem, gwałtownie unosząc wzrok. – Mój ogień jest błękitny, myślę że wizja by ci to pokazała.

– Nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. – odparła Christine, pochylając głowę i splatając nerwowo dłonie. – Ale czuję, że ta sytuacja ma związek z tobą. Dlatego myślę, że powinnaś wrócić na Islay i ostrzec Victora o tym, co widziałam.

– Nie mogę tego zrobić, Christine. Może nie wiesz, ale wyrzekłam się tytułu, rzuciłam nim Victorowi w twarz, a potem uciekłam z wyspy. Gdy powrócę, mogą grozić mi lochy, a nawet coś gorszego. – Annabel wbiła wzrok w Christine. Jej słowa uderzyły ją niczym grom z jasnego nieba, burząc fundamenty wolności, którymi cieszyła się przez ostatnie miesiące.

– Ależ ty nadal jesteś księżniczką Islay, Annabel. – pokiwała głową na boki, spoglądając na kuzynkę z niedowierzaniem. – Victor nigdy nie odebrałby ci twojego miejsca w rodzinie. Jesteś jego kuzynką, na Boga! A dla większości ludu osobą, która powinna zasiąść na tronie po matce. Nie mógłby wygnać cię z wyspy ot tak, zmierzyłby się wówczas z ogromnym sprzeciwem.

– To nie jest prawdą. Victor jest królem, robi co chce, a ja wybrałam inną drogę. Nie ma już dla mnie miejsca na Islay. – odparła uparcie. Nie mogła pozwolić, aby kolejna osoba wierciła jej dziurę w głowie na temat jej dziedzictwa. – I nie wracajmy już do tego.

W izbie zapadła cisza, gęsta od emocji. Christine patrzyła na kuzynkę, a w jej sercu mieszały się żal, złość i bezsilność. Zerwała się z krzesła i podeszła do okna. Spojrzała na rozciągający się przed nią krajobraz. Słońce chyliło się ku zachodowi, w oddali szumiało morze, a fale rozbijały się o skaliste wybrzeże.

– Spójrz. – powiedziała Christine, gestykulując w stronę okna. – Ta wyspa jest przepiękna, ale pozbawiona władcy. Ludzie tutaj są biedni i prości. Żyją jedynie z rybołówstwa, mieszkają w wilgotnych chatkach, bez dostępu do edukacji. Sliloh im pomaga, dostarcza pożywienia i leki. Historia wyspy również zanika, potężny jej potencjał gaśnie. Nie to co Islay. Islay to twój dom, tam się urodziłaś, tam dorastałaś. Islay to nie tylko mury zamku i dworski ceremoniał. To cudowni ludzie, którzy tam mieszkają, to krajobrazy, które zachwycają swoim pięknem, to historia i tradycja, które spajają społeczność. Wyspa potrzebuje twojej mocy i odwagi, są one niezbędne dla naszego królestwa.

Annabel odwróciła się od okna i spojrzała na Christine. W jej oczach dostrzegła niezachwianą wiarę w jej oddanie wyspie, mimo iż wcześniej z niej uciekła. Nagle przypomniała jej się opowieść o Aislinn, którą nie tak dawno zgłębiali razem z Charliem.

– Christine proszę cię.

– Boisz się prawda? – spytała, ale nie czekała na odpowiedź – Nie możesz się bać, nie możesz uciekać. Stań z Victorem oko w oko. Zrób to co należy, zrób to, czego ja nie potrafię. Uratuj wyspę, zakończ tą wojnę. Oddaj hołd zmarłym, zadośćuczyń ich rodzinom. Jesteś w stanie to zrobić.

Christine spojrzała na Annabel z intensywnym przekonaniem, które przepływało przez jej słowa. W tych chwilach, gdy wzrok ich się spotykał, było to coś więcej niż tylko słowa - była tam głęboka więź, która łączyła je od dzieciństwa. Annabel czuła to, jak wiatr podczas sztormu, który oplatał ich obie, przypominając im o wspólnym dziedzictwie i odpowiedzialności. Miała przed sobą decyzję o powrocie do królestwa, które kiedyś traktowała jako swój dom, a które teraz wydawało się jej obce i odległe. Obiecała przecież sobie, że będzie żyć po swojemu. Los nie pozostawiał jej jednak złudzeń. Teraz zobaczyła jednak w oczach Christine płonący zapał i oddanie dla sprawy Islay. Była pod wrażeniem tej siły, którą sobą reprezentowała. Czuła, jak z każdym uderzeniem serca wyspa w niezrozumiały dla niej sposób staje się dla niej bardziej rzeczywista, jakby jej dusza ponownie odnajdywała swoje miejsce na tej ziemi. Nagle, jakby wybuchającą iskrą, uznała, że musi stanąć twarzą w twarz z przeszłością, z prawdą o sobie i o swoim dziedzictwie. 



W komnacie Agaty panował chaos niczym po przejściu huraganu. Strażnicy królewscy, niczym sfora wygłodniałych wilków, pod wodzą bezwzględnego sekretarza Thomasa, przeszukiwali każdy zakamarek, każdy kuferek, każdą szufladę. Ich twarze, niczym kamienne maski pozbawione wyrazu, nie zdradzały żadnych emocji, a ich ruchy przywodziły na myśl bezduszne automaty. W powietrzu unosił się duszący zapach kurzu, starych ksiąg i strachu, zmieszany z metalicznym brzękiem mieczy i zbroi. Nagle jeden ze strażników, niczym jastrząb wypatrujący zdobyczy, wykrzyknął z triumfem, podnosząc do góry kawałek pergaminu. Był to list, a na nim widniała pieczęć kapitana Garretha, dowódcy królewskiej floty wyspy Jury – człowieka, który swym atakiem objął część rubieży wschodnich, należących do Islay, co tylko potęgowało uczucie, niczym krwawy znak zdrady. Thomas chwycił go z łapczywością i zaczął czytać na głos. Namiętne słowa miłosnych wyznań kapitana Garretha rozbrzmiewały w komnacie, uderzając w uszy Agaty niczym ostre miecze. Jej serce tłukło się w piersi niczym uwięziony ptak, a łzy spływały po jej bladych policzkach. Nie mogła uwierzyć, że te listy, które chciała przecież zniszczyć, stały się wcześniej jej zgubą. Jak to możliwe, że jej ostrożność i umiejętności magiczne zawiodły, wystawiając ją na łaskę bezwzględnego króla?

W tym samym momencie do komnaty niczym lew wchodzący na swoje terytorium wkroczył sam Król Victor. Jego majestatyczna postać wypełniała całą przestrzeń, a surowa twarz budziła respekt i strach. Spojrzał na Agathę z pogardą, a w jego oczach nie było miejsca na litość ani cień wątpliwości.

– Więc to ty jesteś tą, która donosiła nasze plany wrogim armiom? – jego głos niczym grzmot rozległ się po komnacie. – Myślałaś, że lata oddanej służby wystarczą, aby uniknąć podejrzeń? Błąd! Sprawiedliwość królewska dopadnie każdego, kto ośmieli się złamać prawo i zagrozić bezpieczeństwu mojego ludu.

Agatha padła na kolana, zanosząc się łkaniem. Jej głos drżał niczym liść na wietrze, gdy próbowała się tłumaczyć.

– Mój Królu, błagam, uwierzcie mi! – szlochała. – Te listy to tylko niewinne wyznania miłosne. Nigdy nie zdradziłabym Królestwa! Jestem czysta jak łza i gotowa oddać życie za Waszą chwałę! 

Król Victor nie dał się jednak przekonać. Przepełniony pychą i przekonany o swojej nieomylności, wydał rozkaz aresztowania Agaty.

– Zabierzcie ją! – rozkazał surowo. – Niech stanie przed sądem królewskim i poniesie karę za swoje zbrodnie!

Strażnicy bezceremonialnie chwycili Agathę i wyprowadzili ją z komnaty. Jej rozpaczliwe krzyki i błagania o litość nikogo nie poruszyły. Król Victor patrzył na nią z zimną obojętnością, a w jego oczach nie było miejsca na litość.